Addicted. Związani przeszłością - Hope S. Ward - ebook

Addicted. Związani przeszłością ebook

Hope S. Ward

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Nienawidzę cię. Jak mam z tobą pracować?

Walter Hayes i Thomas Gray są najlepszymi przyjaciółmi. Połączyły ich studia, później wspólna firma, którą stworzyli od podstaw i którą z powodzeniem razem zarządzają. Teraz zamierzają przekazać pałeczkę dzieciom - Walter synowi Killianowi, Thomas córce Brealyn.

Niestety, Brealyn Gray i Killian Hayes pałają do siebie szczerą nienawiścią. Spadkobierczyni Thomasa Greya to inteligentna młoda kobieta, wspaniała córka, matka i przyjaciółka. Z pewnością doskonale poradzi sobie z kierowaniem firmą. O ile oczywiście nie przeszkodzi jej w tym towarzystwo potomka Waltera Hayesa...

Przejęcie sterów rodzinnego imperium hotelowego wydaje się spełnieniem marzeń, ale tych dwoje łączy przeszłość, z którą żadne chyba się dotąd nie uporało.

Romans biurowy z motywem hate-love.

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 429

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Hope S. Ward

Addicted

Związani przeszłością

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka Redakcja: Janina Wojteczko Korekta: Anna Smutkiewicz Projekt okładki: Monika Marszałek Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreseditio.pl/user/opinie/addzwi_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-3585-3 Copyright © Helion S.A. 2026

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Dziewczynie, która zaryzykowałai nie przestała wierzyć w miłość.

Chłopakowi, który walczył inie stracił nadziei.

Wszystkim, którzy odważyli się postawić kropkę izacząć od nowa.

I Tobie – jeśli w tych słowach odnajdujeszsiebie.

Prolog

Brealyn

Obecnie

Nic nie mówiłam. Nie poruszałam się. Tępo wpatrywałam się w zrelaksowanego tatę, który wygodnie rozsiadł się na ogrodowym fotelu i popijał jakiś letni drink z palemką. Zachowywał się tak, jakby już był na pieprzonych wakacjach.

Nie, to się nie dzieje.

– To niemożliwe – wydusiłam w końcu. – To się nie uda, nie ma takiej opcji.

W oddali słyszałam dźwięk kosiarki, a także szczekanie psa. Pewnie znowu pan Spencer kosił trawnik, a pies jego długonogiej blond sąsiadki, którą podglądał wieczorami przez okno, dostawał szału.

– Lyn, wiedziałaś, że zarówno ja, jak i Walter będziemy chcieli przekazać wam swoje udziały.

Przeciągle westchnął, zakładając nogę na nogę.

– Wiem, ale nie sądziłam, że oboje mielibyśmy zarządzać firmą – wyjaśniłam. – Mówiłeś, że kiedyś oddacie ją w nasze ręce, jednak nie było mowy o tym, że i ja i on będziemy zaangażowani w jej prowadzenie.

– Kochanie, założyliśmy tę firmę z Walterem krótko po studiach. Zaryzykowaliśmy wtedy wszystko i pomimo trudnych początków odnieśliśmy ogromny sukces. Sama wiesz, że w zeszłym roku otworzyliśmy dwudziesty hotel w Syracuse. Chcielibyśmy, żebyście razem zajęli się dalszym rozwojem naszego przedsięwzięcia. To jedyny warunek. Musicie się zaangażować po równo w zarządzanie tym, co stworzyliśmy, i o ile mnie pamięć nie myli, zawsze tego chciałaś – zauważył. I miał słuszność.

Właśnie dlatego na studiach wybrałam dodatkowo zajęcia z finansów, choć na stosunkach międzynarodowych nie było to niezbędne.

– Nie może być tak, że jedno z was zostanie dyrektorem generalnym, a drugie będzie tylko czerpało zyski z udziałów. To nie byłoby uczciwe – dodał.

I wiedziałam, że ma rację, ale nie mogłam tego przyznać na głos. Nie mogłam też powiedzieć, co kotłuje się w mojej głowie od lat za każdym razem, gdy ktoś tylko wspomina o synu Waltera.

Killian

Powoli uniosłem nogę i oparłem prawą kostkę o lewe kolano, nie spuszczając wzroku z ojca. Świetnie to sobie zaplanowali, tylko nie uwzględnili jednej kluczowej zmiennej: Brealyn Gray.

Dziewczyna nigdy w życiu nie zgodzi się na wspólne prowadzenie firmy. Prędzej zakradłaby się w nocy do mojego hotelowego apartamentu i wykończyła mnie we śnie.

– To się nie uda… – wymamrotałem ciszej, niż chciałem. – Bree w życiu się na to nie zgodzi – dodałem pewniejszym tonem.

– Będzie musiała – stwierdził niewzruszony. – Inaczej nie dostanie czterdziestu pięciu procent udziałów od Thomasa.

– Nie zrobiłby jej tego – prychnąłem, bo Bree zawsze była jego oczkiem w głowie.

– Obaj ustaliliśmy to lata temu i żaden z nas się nie wycofa, Killianie. – Westchnął, jakby znużony przeciągającą się rozmową na ten temat. – A Brealyn dobrze się powodzi, i to mimo jej skomplikowanej sytuacji życiowej. Nie widzę zatem powodu, dla którego Thomas miałby złamać naszą umowę.

Czasami się zastanawiałem, jak to się stało, że Thomas Gray i mój ojciec zostali przyjaciółmi i wytrwali w tej relacji tyle lat. Byli kompletnie inni. I właśnie to przez chwilę zajmowało moje myśli, jednak ostatecznie w milczeniu skinąłem głową.

Na ten widok ojciec z zadowoleniem się uśmiechnął. Zgodziłem się na to wszystko, bo ostatecznie i tak nie miałem wpływu na decyzję Bree.

Rozdział 1

Brealyn

Przeszłość. Listopad 2016 roku

Spojrzałam w prawo, a potem w lewo, zastanawiając się, w którą stronę powinnam się udać. To był mój drugi rok studiów, a czasami nadal nie potrafiłam odnaleźć się na tej przeklętej uczelni.

Zacisnęłam mocniej palce na książce, która chwilę wcześniej wypadła mi z torby, i ciężko westchnęłam. Wyjęłam z kieszeni dżinsów telefon i wystukałam szybko wiadomość do swojej przyjaciółki z roku – Jasmine.

Ja: Zgubiłam się! Znowu… Kryj mnie, bo Lockhart mnie zabije.

Ledwie nacisnęłam na ekranie „Wyślij”, dotarły do mnie odgłosy zbliżających się kroków. Dosłownie kilka sekund później poczułam rękę na swojej talii.

– Zgubiłaś się? – zagadnął, obracając mnie w swoją stronę. – Serio, Bree? – Parsknął śmiechem, dostrzegłszy moją nietęgą minę. – Znowu?

– Spadaj – wymamrotałam, mocniej zaciskając palce na książce, po czym jeszcze bardziej przycisnęłam ją do piersi.

– Co teraz masz? – zagadnął, kręcąc głową.

– Ekonomię z Lockhart.

Killian westchnął, bo dobrze zdawał sobie sprawę, że ta kobieta mnie nienawidzi.

– Załatwić ci usprawiedliwienie od dziekana?

Przewróciłam oczami.

– Nie musisz na każdym kroku chwalić się, że jesteś jego pupilkiem.

– Nie jestem pupilkiem – odpowiedział i położył dłoń na moich plecach, po czym popchnął mnie delikatnie do przodu. – Chyba na urodziny w maju kupię ci nawigację.

Spojrzałam na niego rozdrażniona.

– To nie moja wina – burknęłam. – Ten budynek to jakiś pieprzony labirynt.

– Pewnie, Bree – przytaknął, lecz doskonale słyszałam w jego tonie kpinę. – To co, idziesz ze mną na kawę z bitą śmietaną i syropem dyniowym czy odstawić cię pod salę?

Przełknęłam ślinę, bo jego palce delikatnie muskały skórę na moich plecach. Mogłam włożyć długą bluzkę, a nie krótki top. Niby wydawało się, że jego materiał stykał się ze spodniami z wysokim stanem, ale najwidoczniej niezbyt dokładnie.

Zastanawiało mnie tylko, czy dotyka mnie w taki sposób świadomie…

– Kawa z syropem dyniowym to cios poniżej pasa, nawet jak na ciebie, Hayes.

Cicho się zaśmiał, a niski, ochrypły dźwięk wywołał reakcję w tych partiach mojego ciała, w których nigdy nie powinien.

– Po prostu cię znam i umiejętnie wykorzystuję twoje słabości – oznajmił, po czym mnie puścił, stanął na wprost i bez skrępowania spojrzał w oczy. – To co, Gray? Kawa w wyśmienitym towarzystwie czy nudna ekonomia ze smoczycą Lockhart?

Kącik jego ust lekko drgnął, jakby już był pewien swojej wygranej, ale czy mogłam się temu dziwić? Przywykł do tego, że dziewczyny mu nie odmawiają. Było tak już w liceum, choć wtedy za wiele ze sobą nie rozmawialiśmy.

– Wyśmienite towarzystwo? – prychnęłam, lecz udawałam, że naprawdę rozważam jego propozycję.

Delikatnie się uśmiechnęłam i podeszłam bliżej, położyłam dłoń na jego prawym ramieniu, po czym delikatnie obróciłam głowę i spojrzałam na jego profil.

– Czyli mam rozumieć, że chcesz mnie zostawić w tej kawiarni w towarzystwie jakiegoś swojego kumpla, tak?

Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, ale ustąpiło miejsca delikatnemu rozbawieniu. I właśnie wtedy, posyłając mu niewinny uśmiech, minęłam go i skierowałam się do sali, którą chwilę wcześniej dostrzegłam za jego plecami.

***

Od dziesięciu minut cierpliwie wysłuchiwałam monologu Jasmine, zachwycającej się chłopakiem, którego poznała na Tinderze. Co jakiś czas przytakiwałam lub zadawałam pytanie dla podtrzymania rozmowy, jednocześnie opróżniając czerwony plastikowy kubek w domu bractwa Delta Kappa Epsilon.

Tak się złożyło, że impreza została zorganizowana przez bractwo, do którego Killian należał, choć nigdy nie było to jego marzeniem. Przy każdej możliwej okazji wspominał, że tylko czeka na czwarty rok studiów, aby móc zamieszkać samodzielnie poza kampusem. Poniekąd to rozumiałam, ponieważ dla mnie mieszkanie w kampusie również nie stanowiło najlepszego rozwiązania, ale nie narzekałam. Choć może moje nieco odmienne podejście wynikało z tego, że mieszkałam w akademiku, a nie jak Killian w domu bractwa. No i dzięki temu poznałam Jasmine, lecz Killian, od kiedy pamiętam, cenił sobie prywatność. Zawsze starał się trzymać większość ludzi na dystans, a mimo to i tak był lubiany.

– Czekam na moment, kiedy będę mógł zawinąć się z imprezy i mieć w to wszystko wyjebane – usłyszałam i w tej samej chwili poczułam, jak kanapa ugięła się pod jego ciężarem.

A nie mówiłam? Niemal zawsze o tym wspominał.

– Sam ją zorganizowałeś – zauważyłam, a Jasmine nagle zamilkła, bo nie chciała opowiadać o swoim życiu miłosnym przy chłopaku. – Zresztą mógłbyś zamieszkać w akademiku. Przecież możesz należeć do bractwa i wcale tu nie mieszkać.

– To chłopacy chcieli tę imprezę – rzucił, zabierając mi z ręki kubek, w którym zostały dwa łyki ciepłego już piwa. Opróżnił go do dna i się skrzywił. – Do bractwa dołączyłem właśnie po to, żeby nie musieć mieszkać w akademiku, bo to byłoby jeszcze gorsze. Zwyczajnie chcę, żeby już minęły te trzy lata.

Przytaknęłam, bo umiałam to zrozumieć. Uniwersytet Browna miał to do siebie, że wymagał od swoich studentów mieszkania na terenie kampusu przez pierwsze trzy lata edukacji. Zależało im, aby ich studenci zawiązywali przyjaźnie i angażowali się we wszystko, co się tu działo. Dopiero starsi studenci mogli się wyprowadzić, dokąd tylko chcieli, a w okolicy Browna w Providence było naprawdę sporo atrakcyjnych lokalizacji, w których mogli zamieszkać.

– Killian, gdzie twoja sobotnia dziewczyna? – wtrąciła się dotychczas milcząca Jasmine, posyłając mu złośliwy uśmieszek.

Czy wspominałam już, że ta dwójka za sobą nie przepada?

– Robi laskę twojemu chłopakowi – natychmiast zripostował.

Przymknęłam powieki i mocniej zapadłam się w kanapie pomiędzy nimi.

– Mój chłopak nie spojrzałby na żadną dziewczynę, z którą sypiasz. – Jas prychnęła, udając nieporuszoną jego przytykiem.

– Fakt, musi mierzyć o wiele niżej, skoro sypia z tobą.

Chciałam się stąd ulotnić. Już kiedyś próbowałam stanąć pomiędzy tą dwójką i nic to nie dało. Nie zamierzałam się więcej mieszać.

– Idę po piwo – wypaliłam nagle, po czym energicznie poderwałam się z kanapy i odeszłam, żeby nie powiedzieć, że uciekłam, zanim któreś z nich zdążyłoby mnie zatrzymać.

Zgarnęłam ze stołu nowy kubek i podeszłam do Archera, kolegi Killiana z bractwa, stojącego przy beczce z piwem. Trzymał w dłoni przypięty do niej wężyk, dlatego uśmiechnęłam się i wyciągnęłam w jego kierunku rękę.

– Nalejesz mi? – zagadnęłam chłopaka, a ten na mój widok szeroko się uśmiechnął.

– Brealyn Gray – wypowiedział nieco bełkotliwym głosem moje imię i nazwisko, jakby chciał mi zaimponować tym, że wie, kim jestem. – A co z tego będę miał?

Nie wiedzieć czemu zerknęłam w tamtej chwili w bok i zauważyłam Killiana. Na jego ramieniu wisiała zgrabna brunetka, której chyba nigdy wcześniej nie widziałam. Przełknęłam ślinę i popatrzyłam z powrotem na Archera. Wciąż czekał na moją odpowiedź.

– A co byś chciał? – zapytałam. Naprawdę nie wiem, po jakie licho z nim flirtowałam.

Dobra, może był przystojny i wydawał się całkiem inteligentny, ale nie w moim typie. Niektóre cechy przyciągały moją uwagę w chłopakach, lecz on raczej nie miał żadnej z nich.

– Pamiętasz, że na górze mam pokój? – Kiwnął głową w kierunku schodów, nalewając mi piwo.

– A pamiętasz, że ostatnim razem, gdy mi to proponowałeś, Killian kazał ci trzymać się ode mnie z daleka?

Prychnęłam na wspomnienie sytuacji sprzed przerwy letniej na pierwszym roku.

– Hayes nie musi o niczym wiedzieć – odpowiedział, a ja milczałam, upijając niewielki łyk piwa.

Tak naprawdę nawet nie rozważałam jego propozycji, ale kto mi zabroni przez chwilę udawać, że jest inaczej?

– O czym nie muszę wiedzieć?

Killian stanął tuż obok, ocierając się swoim ramieniem o moje. Kolejny raz z trudem przełknęłam ślinę, nadal przyciskając rant kubka do ust. Gołym okiem było widać, że Archer wypił trochę za dużo, a mimo to i tak docierała do niego niezręczność całej sytuacji. Poznawałam to po jego rozszerzonych źrenicach i nerwowym uśmieszku, choć nie miałam pewności, czy akurat to pierwsze nie wynikało z zażycia jakichś nielegalnych substancji.

– Archerowi podoba się dziewczyna, z którą stałeś – skłamałam.

Chłopak początkowo wydawał się rozbawiony, ale po chwili chyba do niego dotarło, że uratowałam mu tyłek. A przy okazji znalazłam w tej sytuacji korzyść dla siebie, bo istniała szansa, że dowiem się, kim ona była.

– Victoria? – Uniósł brew zdziwiony.

Wzruszyłam ramionami, bo skąd niby miałam znać jej imię.

– No tak… – wymamrotał Archer, uwiarygadniając moją historyjkę.

– I czemu miałbym się o tym nie dowiedzieć? – zagadnął Killian, przenosząc wzrok na mój profil. Nie musiałam na niego patrzeć, ale czułam to skupione spojrzenie na swojej twarzy.

– Bo się spotykacie i to chujowe zarywać do laski kumpla – wydusiłam, udając nieporuszoną.

– Ja i Victoria? – Skrzywił się, a następnie parsknął. – Nic nas nie łączy.

Nie wiedziałam, w której sekundzie Archer się ulotnił, lecz kiedy uniosłam wzrok, już go nie było.

Wspaniale.

Kolejny raz wzruszyłam ramionami.

– Wyglądało inaczej.

W końcu uznałam, że lepiej będzie, jeśli się zamknę, dlatego upiłam kilka niewielkich łyków piwa.

Przez chwilę nic nie mówił, ale wiedziałam, że nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie mogłam wytrzymać tego dziwnego napięcia i ciszy pomiędzy nami, więc udawałam, że ciekawi mnie wszystko inne, tylko nie on. Spojrzałam na grupkę grającą w piwnego ping-ponga, na parkę, która badała sobie migdałki na jednym z foteli pod ścianą, a na samym końcu moją uwagę pochłonął nawet żyrandol.

– Czyżbyś była zazdrosna? – zapytał półgłosem i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że się do mnie zbliżył. Znalazł się tak blisko, że poczułam na policzku jego oddech.

Nerwowo się roześmiałam i zrobiłam krok w tył, by zwiększyć dystans. Spojrzałam na niego z rozbawieniem lub raczej z czymś, co powinno tak wyglądać.

– Słucham? – Uniosłam brew, a on delikatnie przechylił głowę w bok. – O ciebie? – zagadnęłam, choć dobrze znałam odpowiedź.

Mimo to skinął twierdząco głową.

– Jedyne, co czuję, to współczucie – odparłam.

– Współczucie?

– Mhm – wymamrotałam, upijając kolejny łyk piwa. – Współczuję jej kiepskich doświadczeń na studiach – odpowiedziałam z zadowoleniem, że tak udało mi się z tego wybrnąć, po czym go wyminęłam i zniknęłam w tłumie imprezowiczów.

Rozdział 2

Brealyn

Sylwester 2016 roku

Impreza trwała w najlepsze, a jeśli sądzić po stanie niektórych osób, nie było szans, aby dotrwały do północy. Słabo uśmiechnęłam się na widok Jasmine tańczącej w objęciach silnych ramion Warrena, swojego chłopaka. Byłam w szoku, że są razem już dwa miesiące, bo poznali się przecież przez aplikację randkową. Nie dawałam im nawet dwóch dni.

Rozejrzałam się po zatłoczonym salonie domu Mila w Newport, a dokładniej – domu jego rodziców. Milo, podobnie jak Killian, mieszkał w domu bractwa Delta Kappa Epsilon i czasami myślałam, że gdyby nie on, Killian dawno już by się stamtąd wyprowadził. A może to tylko moja błędna obserwacja? Nieważne.

Z głośników rozbrzmiały pierwsze dźwięki piosenki Rihanny i Calvina Harrisa We Found Love, a ze środka prowizorycznego parkietu dobiegł mnie głośny pisk mojej przyjaciółki. Ledwo zdążyłam podnieść wzrok, a Jasmine już porzuciła swojego chłopaka i z szerokim uśmiechem pędziła w moim kierunku.

– Boże, chodź! – Chwyciła mnie za nadgarstek, nie zwracając uwagi na drinka, którego trzymałam w ręce. Szarpnęła mnie i siłą pociągnęła w tłum. – Dawaj, to nasza piosenka!

Nawet nie próbowałam protestować. Wypiłam drinka do dna, po czym na oślep odstawiłam szklankę.

Gdy tylko dotarłyśmy na miejsce upatrzone przez Jasmine, zaczęłyśmy tańczyć. Śpiewałyśmy dobrze znane słowa piosenki wraz z pozostałymi studentami, którzy również zjawili się na sylwestrowej imprezie u Mila. Kołysałam biodrami, unosząc ręce ponad głowę, i radośnie uśmiechałam się przy tym do Jas. W końcu nadszedł refren, a wtedy wszyscy zaczęli się drzeć i skakać. Przez tych kilka chwil nie liczyło się nic, tylko zabawa i odreagowanie tego całego stresu po egzaminach.

Przy ostatniej zwrotce powoli się uspokajałam. Wzięłam głęboki oddech, a moje ruchy stały się wolniejsze. Nagle radosne oczy Jasmine zmatowiały, a uśmiech znacząco się zmniejszył. Nie byłam nawet w stanie zapytać, co się stało, bo w chwili, w której chciałam to zrobić, poczułam na biodrze czyjąś dłoń. W kolejnej sekundzie jakiś tors przylgnął do moich pleców, a gorący oddech owiał mi szyję.

– Kolejna piosenka należy do mnie – usłyszałam niski, nieco zachrypnięty głos.

Przełknęłam ślinę i odwróciłam się w jego kierunku, starając się zignorować przyśpieszone bicie serca i lekkie podenerwowanie. Killian stał pośrodku tłumu z rozczochranymi włosami i mętnym wzrokiem. Lekko się uśmiechał. Wyczekiwał mojej reakcji, a może zwyczajnie karmił się moim zdezorientowaniem.

Przestałam się poruszać.

– Dlaczego? – zapytałam na tyle głośno, żeby mnie usłyszał.

Wzruszył ramionami.

– Bo chcę.

– Ale my nigdy ze sobą nie tańczyliśmy.

To naprawdę było dziwne z jego strony. Dotychczas na imprezach siadaliśmy razem na kanapach, rozmawialiśmy o głupotach, piliśmy no i raz czy dwa Killian transportował mnie do swojej sypialni. Pozwalał mi się przespać, kiedy za dużo wypiłam, ale nigdy nie tańczyliśmy.

– Tak? – odparł.

Nie wiedziałam, czy faktycznie jest zdziwiony, czy tylko udaje, lecz kiedy przytaknęłam, ponownie wzruszył ramionami.

– Mój błąd i dlatego musimy to zmienić.

Następnie odwrócił się, nie pozwalając mi zareagować, i odszedł jak gdyby nigdy nic. Dobrze wiedziałam, że jest wstawiony. Może nie kompletnie pijany, ale pewnie niewiele mu do tego stanu brakowało. Co więcej, nie widziałam go od jakichś dwóch godzin i świadomość tego sprawiła, że coś nieprzyjemnie zakłuło mnie w klatce piersiowej.

– Wszystko okej? – Przede mną stanęła Jasmine, która zapewne całą tę sytuację obserwowała z boku.

W odpowiedzi tylko niepewnie kiwnęłam głową, bo co miałam jej powiedzieć? Że zastanawiam się, czy Killian nie spędził ostatnich dwóch godzin na piętrze z jakąś dziewczyną? To byłoby idiotyczne, co więcej, nie miałam najmniejszego prawa się w to wtrącać, bo byliśmy tylko znajomymi. Nasi rodzice przyjaźnili się od zawsze, a przez to my również często się widywaliśmy, czasami nawet znacznie częściej, niż chcieliśmy. Potem trafiliśmy do tego samego liceum i tam było już lepiej, ale nie staliśmy się sobie jakoś niesamowicie bliscy. Nasz kontakt ograniczał się do przywitania, gdy mijaliśmy się na korytarzu, czasami zamieniliśmy na przerwie jedno lub dwa zdania.

Nieco lepiej sytuacja się miała, kiedy moi lub jego rodzice urządzali wspólny grill czy wypad na weekend. Wtedy więcej ze sobą rozmawialiśmy, czasem żartowaliśmy, choć pewnie tylko dlatego, że byliśmy na siebie skazani. W końcu trafiliśmy na ten sam uniwerek. I chyba dopiero tutaj nasza relacja stała się bardziej naturalna i niewymuszona. To jednak nadal nie dawało mi prawa, żeby wtrącać się w to, co i z kim robi.

– Nie lubię go – rzuciła Jas z grymasem na twarzy, wpatrując się w miejsce, gdzie chwilę wcześniej stał Killian. Postanowiłam skomentować to jedynie słabym uśmiechem, bo słyszałam to już dziesiątki razy.

Kiedy się zorientowałam, że piosenka Rihanny się skończyła, potrząsnęłam głową i rozejrzałam się dookoła. Tym razem poleciało The Night WeMet, co kompletnie zmieniło nastrój na parkiecie, dlatego wysłałam Jasmine prosto w ramiona Warrena. Sama natomiast obróciłam się na pięcie i ruszyłam do otwartego przejścia do ogrodu z basenem. Przeciskałam się przez tłum, skupiając wzrok na otwartych tarasowych drzwiach, przez które cały wieczór dostawało się świeże, mroźne powietrze. I kiedy znalazłam się mniej więcej w połowie drogi, przede mną pojawił się Killian.

– Dokąd uciekasz? – Przechylił głowę na bok, jakby miał przed sobą coś ciekawego i niespotykanego. – Mówiłem, że kolejna piosenka jest moja – przypomniał, po czym bez wahania wyciągnął do mnie ręce.

Położył mi je na biodrach, zacisnął palce i przyciągnął mnie do siebie. Zabrakło mi powietrza w płucach. Byłam zaskoczona i zdezorientowana jego zachowaniem. Nie wiedziałam nawet, co powiedzieć i jak zareagować, dlatego chwilę mi zajęło, zanim zdołałam zebrać myśli i się odezwać.

– To chyba kiepski pomysł – wymamrotałam, gdy chwycił moje ręce i zarzucił je sobie na ramiona, bym go objęła i stanęła jeszcze bliżej.

– Dlaczego?

Nie wiedziałam, czy to przez alkohol, czy przez coś innego, ale zachowywał się dziwnie.

– Naprawdę chcesz ze mną tańczyć właśnie do tego?

Znacząco spojrzałam najpierw na niego, a później na otaczające nas pary. A on, zupełnie jakby nie słyszał, co do niego powiedziałam, ułożył dłonie na mojej talii.

– Nie wymyślaj, Bree – wyszeptał, przyciągając mnie bliżej. – No chyba że się boisz – parsknął cicho.

– Boję? A przepraszam, czego?

– Że za bardzo ci się spodoba – odpowiedział z pewną nonszalancją w głosie, patrząc mi prosto w oczy.

I mogłabym zatracić się w tym spojrzeniu. Mogłabym nawet zapomnieć, o czym rozmawialiśmy, ale duma mi na to nie pozwoliła. Nie chciałam się przyznać, że jestem jedną z tych dziewczyn. Śmiałam się z tego, że traktują go jak boga i są skłonne zgodzić się na wszystko. A tymczasem ja wcale chyba tak bardzo się od nich nie różniłam.

– Spodoba? – powtórzyłam, powoli kołysząc się w rytm melodii. – Niby co? Opary alkoholowe, które wydychasz mi w twarz? – zakpiłam, a Killian nic nie odpowiedział, choć po jego wyrazie twarzy się domyślałam, że miałby jeszcze wiele do dodania.

***

Luty 2017 roku

Szesnasty lutego to dzień jak każdy inny. No prawie, bo tak się złożyło, że tego dnia Killian ma urodziny. A w tym roku akurat przypadały dwudzieste pierwsze, od tej chwili zatem mógł pić alkohol. Nie żeby wcześniej już tego nie robił, zwyczajnie od teraz może to robić zgodnie z prawem. Czy coś poza tym się zmieniło?

Wątpię.

Wzięłam głęboki oddech, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, i ostatni raz poprawiłam włosy. Wyglądałam dobrze. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że bardzo dobrze, lecz i tak się stresowałam. Nasze urodziny, to znaczy moje i Killiana, zazwyczaj spędzaliśmy niemal identycznie. Jedyna różnica to to, że jego przypadały w lutym, a moje w maju. Mimo to imprezy przebiegały bardzo podobnie.

Najpierw odbywała się część oficjalna, podczas której spotykaliśmy się z rodzicami i najbliższymi przyjaciółmi. Prezenty, tort i kolacja. Potem mogliśmy się ulotnić i poimprezować na mieście ze znajomymi. Pewnie gdyby Killian się uparł, od razu wylądowałby z kumplami w jakimś klubie, ale to od zawsze był bardzo ważny dzień dla jego matki. Chyba dlatego nadal na to wszystko się zgadzał.

Wyszłam z toalety dla gości na parterze i od razu natrafiłam na nowo przybyłe osoby. Nie zdziwiła mnie obecność Mila ani nawet Archera, ale co, do diabła, robiła tu Victoria Lane? Co prawda od drugiego roku często się przy nich kręciła, zwłaszcza przy Killianie, jednak nie sądziłam, że są tak blisko.

Powiodłam wzrokiem po jej zgrabnej sylwetce, którą podkreślała dopasowana, czarna sukienka. Spojrzałam na jej długie, czarne włosy odbijające sztuczne światło na korytarzu. Patrzyłam, jak wita się z panem Walterem, a ten po wymianie kilku uprzejmości prowadzi całą trójkę do salonu. Stłumiłam w sobie poczucie żalu i czegoś jeszcze, a zamiast tego przywołałam na usta najszerszy uśmiech. Musiałam tylko pilnować, żeby nie przesadzić i nie wyglądać na niezrównoważoną, która nałykała się prozacu.

Wzięłam głęboki wdech, wyprostowałam plecy i zrobiłam krok naprzód. I wtedy do moich uszu dotarł radosny głos pani Margaret, mamy Killiana:

– Brealyn, jak ty pięknie wyglądasz!

Natychmiast do mnie podeszła i przytuliła na powitanie, bo do domu, podobnie jak Victorię, Archera i Mila, wpuścił mnie pan Walter. Po chwili mama Killiana odsunęła się ode mnie na krok i czule chwyciła za wolną dłoń, gdyż w drugiej trzymałam prezent dla jej syna. Przyjrzała mi się z uznaniem i pewnym tajemniczym błyskiem w oku.

– Jesteś taka śliczna! – Głośno westchnęła i choć bardzo chciałam poświęcić jej całą swoją uwagę, nie potrafiłam się powstrzymać. Spojrzałam w stronę schodów, bo usłyszałam na nich ciężkie kroki. – Prawda?

Zmarszczyłam brwi i zdezorientowana spojrzałam na kobietę. Nie wiedziałam, dlaczego zadała mi to pytanie, i kiedy już rozchyliłam usta, aby się tego dowiedzieć, dostrzegłam, że nie patrzy na mnie. Skierowała je do Killiana. Gdy tylko to do mnie dotarło, miałam wrażenie, że ze wstydu spłonę żywcem.

Killian przystanął obok nas, a jego mama natychmiast puściła moją rękę. Delikatnie się do niego uśmiechnęłam, zaciskając mocniej palce na niewielkim pudełku, do którego włożyłam prezent dla niego.

– Tak – odparł jej półgłosem, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Prawda – dodał, a ja czułam się zobowiązana, by coś powiedzieć.

– Wszystkiego najlepszego! – rzuciłam aż nazbyt entuzjastycznie, za co miałam ochotę zdzielić się po pysku.

– Dzięki.

– To dla ciebie – powiedziałam jeszcze, podając mu prezent.

Wiedziałam, że to pewnie najlepszy moment, bo za chwilę całą jego uwagę pochłoną znajomi.

– Nie musiałaś. – Spuścił wzrok na kokardę. – Chodźmy do wszystkich – zaproponował, choć tak naprawdę nie dał mi wyboru.

Gdybym jakiś miała, wolałabym spędzić ten wieczór z nim, bez przeklętej Victorii Lane. I chociaż miałam ochotę zaprotestować, tym bardziej że jego mama niczym duch się ulotniła, jedynie przytaknęłam i ruszyłam za nim.

Po wręczeniu mu wszystkich prezentów, niezliczonej ilości pocałunków, które złożyła na jego policzkach Victoria – zapewne rzucając na niego zaklęcie pod pretekstem życzeń – i kolacji w dość przyjemnej atmosferze, na stole pojawił się tort. A to z kolei był jasny sygnał, że niebawem będziemy mogli się zmyć i skoczyć do klubu.

– Dawaj życzenie, stary! – zawołał Milo, poklepując Killiana po ramieniu.

– Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, kochanie – powiedziała pani Margaret i czule uśmiechnęła się do syna.

Zawtórowały jej moja mama i Victoria, choć nadal zastanawiałam się, kto dał jej prawo głosu. Przez całe przyjęcie próbowała wszystkim zaimponować, a w szczególności Killianowi i jego rodzicom. Naprawdę musiałam kilka razy porządnie ugryźć się w język, żeby nie zepsuć wszystkim tego wieczoru. On jednak najwyraźniej dobiegał końca – szczerze wątpiłam, bym wybrała się razem z innymi do klubu. Może gdyby była tu Jasmine, dałabym radę, bo mogłabym się wygadać i ta piętrząca się we mnie frustracja znalazłaby ujście, ale w takiej sytuacji… Nie widziałam sensu, żeby z nimi iść. Nie chciałam dłużej przyglądać się, jak Victoria się klei do Killiana. Tym bardziej że on albo udawał, albo serio był ślepy i tego nie widział. A może widział, tylko mu to nie przeszkadzało? Zresztą nieważne.

Killian po raz kolejny wszystkim podziękował, aż w końcu stanął przed tortem. Spojrzał na świeczki, przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Powoli pochylił się nad tańczącymi płomieniami z dwudziestu jeden małych świeczek, po czym zdmuchnął je i otworzył oczy, a jego wzrok natychmiast spoczął na mnie.

Może to był przypadek, bo akurat stałam na wprost niego po drugiej stronie stołu, ale wstrzymałam oddech. Patrzył na mnie z pewnego rodzaju intensywnością, aż w końcu wszystkie świeczki zgasły, a wokół rozbrzmiały brawa i radosny śmiech.

Przełknęłam ślinę i lekko pokręciłam głową.

Co to, do cholery, było?

Musiałam złapać oddech. Musiałam wyjść i po chwili to zrobiłam.

Obróciłam się na pięcie i ignorując panujący na dworze ziąb, skierowałam się do wyjścia do ogrodu.

Chłodny podmuch wiatru natychmiast owiał moją skórę, co w sumie nie było niczym dziwnym. Mieliśmy połowę lutego, a o tej porze roku wieczorami w Newport temperatura spadała czasami nawet do dwudziestu trzech stopni Fahrenheita[1].

Przymknęłam powieki, starając się zignorować szczypiące zimno, i nabrałam do płuc powietrza. Oparłam łokcie o balustradę. Nagle usłyszałam jakiś szmer, a po chwili kroki. Powoli i cicho westchnęłam, po czym obróciłam się w stronę, z której dobiegały dźwięki.

Killian stanął przede mną. Trzymał jedną rękę w kieszeni spodni, a przez drugą miał przewieszony mój płaszcz. Mierzył mnie wzrokiem, po czym bez słowa podszedł bliżej.

– Zmarzniesz – wychrypiał, po czym zarzucił mi na ramiona okrycie. – Jeszcze raz dziękuję za prezent.

– To nic wielkiego. – Wzruszyłam ramionami, czując się odrobinę niezręcznie. – To o czym pomyślałeś? Jakie miałeś życzenie? – zapytałam, starając się zagadać ciszę.

– Jeżeli wypowiem je na głos, nie spełni się – wyznał i tak samo jak wcześniej przyglądał mi się zdecydowanie zbyt intensywnie.

– Od kiedy jesteś przesądny? – Zaśmiałam się lekko, by rozładować atmosferę, po czym obróciłam głowę, udając zainteresowanie drewnianą huśtawką, która stała pod ścianą.

– Od kiedy tak bardzo czegoś chcę – wyznał.

Pod wpływem impulsu ponownie na niego popatrzyłam.

Nasze spojrzenia po raz kolejny tego wieczoru się spotkały i przez kilka sekund miałam wrażenie, że wszystko wokół nas się zatrzymało.

[1]Temperatura 23°F odpowiada −5°C. W książce bohaterowie posługują się imperialnymi jednostkami miary.

Rozdział 3

Brealyn

Maj 2017 roku

Z sąsiedniego pokoju przez niemal całą noc docierały dźwięki, które uniemożliwiały mi spokojny sen. Oczywiście zasugerowałam im, żeby przestawili łóżko albo po prostu robili to, co robili, nieco ciszej, ale efekt był mierny. Takim oto sposobem obudziłam się niewyspana i jedyne, co poprawiało mi samopoczucie, to świadomość, że do przerwy letniej zostały dwa tygodnie. Aktualnie nie marzyłam o niczym innym jak o zaplanowanych wakacjach i dwóch tygodniach wylegiwania się na plaży na Hawajach.

Zesztywniała, czując napięcie i ból niemal każdego mięśnia w plecach, ramionach i karku, zwlekłam się z jednoosobowego łóżka. Moja współlokatorka już kilka dni temu wyjechała, więc nie męczyła się z niewyżytymi, rozpustnymi studentkami, które mieszkały za ścianą.

W zasadzie nie powinnam narzekać. Mieszkanie w akademiku nie było takie tragiczne, ale naprawdę nie mogłam się doczekać rozmowy z rodzicami na temat ewentualnego wynajmu mieszkania, kiedy skończę trzeci rok. Zatrzymałabym się nawet w jednym z naszych hoteli w Providence, bo nie wyobrażałam sobie spędzenia całych studiów z tymi dwiema za ścianą.

Pewnie inaczej by to wyglądało, gdyby na kampusie Browna były akademiki żeńskie i męskie, a nie koedukacyjne. W teorii niby obowiązywał podział na piętra, a pokoje były „jednopłciowe”, czyli zamieszkiwane tylko przez dziewczyny lub tylko przez chłopaków, ale nie dało się zapobiec wędrówkom między piętrami i pokojami.

A żeby było lepiej, akurat mnie trafiły się sąsiadki, przez które kilka razy w miesiącu miałam wrażenie, że biorę udział w kiepskim filmie porno.

Poprawiłam za dużą męską koszulkę z napisem „Harvard”, którą kiedyś ukradłam swojemu byłemu już chłopakowi, i chwyciłam kosmetyczkę, by udać się do łazienki. Zanim jednak zdążyłam wyjść z pokoju, usłyszałam pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do nich, aby je otworzyć, a kiedy to zrobiłam, zobaczyłam Killiana w towarzystwie Mila. Czy naprawdę musieli chodzić wszędzie razem jak syjamskie bliźnięta?

– Hej – powiedziałam nieco niepewnym tonem.

– Co to za koszulka? – Wzrok Killiana natychmiast zatrzymał się na szarym ciuchu, który na sobie miałam.

– Tak, ciebie też miło widzieć. Jak się miewasz? – zagadnęłam, nie szczędząc sobie kpiny, gdy obaj przekroczyli próg mojego pokoju.

– Cześć, Lyn! – Milo jako jedyny przywitał się ze mną uśmiechem, po czym podszedł do biurka i usiadł na obrotowym krześle.

– Nie odpowiedziałaś, co to za koszulka – wymamrotał Killian, zatrzymując się pośrodku pokoju. – Nie znasz nikogo z Harvardu.

– Dobrze wiedzieć, że tak namiętnie śledzisz moje życie, choć nie wiem, czy tego typu obsesja jest zdrowa. – Przewróciłam oczami. – A kontynuując, to jesteś chujowy w stalkowaniu, bo na pierwszym roku spotykałam się z gościem, który studiował na Harvardzie – przypomniałam, bo choć może ten związek nie trwał długo, to jednak Killian o nim wiedział.

Chyba że nie miało to dla niego żadnego znaczenia i zwyczajnie zapomniał, co było wysoce prawdopodobne.

Zacisnął zęby, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– To było dwa lata temu – zauważył, jakby dalej nie rozumiał, dlaczego wciąż mam koszulkę tego gościa. – I byliście razem jakieś dwa tygodnie.

– No i?

– To skąd masz jego koszulkę?

Milo parsknął śmiechem, nie potrafił się powstrzymać. Zdezorientowana zerknęłam w jego stronę, a on jedynie posłał mi rozbawione spojrzenie i wzruszył ramionami.

– Pożyczyłam kiedyś, jak u niego nocowałam, i nigdy nie doczekał się zwrotu.

– Jak to: nocowałaś?

– No nocowałam. Czego nie rozumiesz? – Zirytowałam się jego zachowaniem. – Przyszedłeś tu, żeby się ze mną kłócić o koszulkę? Nie rozumiem, co cię ugryzło.

– Nie, przyszliśmy zapytać, czy jedziesz z nami wieczorem na weekend do Newport, bo moi rodzice znikają gdzieś na kilka dni – oznajmił, zachowując się przy tym idiotycznie, bo mówił takim tonem i z takim wyrazem twarzy, jakby miał pięć lat i ktoś zniszczył mu ukochanego pluszaka.

– Tak, pewnie – odpowiedziałam obojętnie.

– Super – mruknął, po czym spojrzał na Mila, który nadal siedział na moim krześle i z rozbawieniem się nam przyglądał. – Spadamy – rzucił do niego.

– Serio, Killian? – parsknęłam na jego idiotyczne zachowanie. – Teraz będziesz się zachowywać jak obrażone dziecko?

– Wcale się tak nie zachowuję. Przyszliśmy zapytać, czy chcesz jechać. Zapytaliśmy, więc możemy iść.

Milo wstał, ale nadal się nie odzywał, jedynie patrzył raz na mnie, raz na swojego przyjaciela. Nawet nie próbował ukrywać, że cała ta nasza sprzeczka go bawi. Pewnie gdybym nie była uczestnikiem tej absurdalnej sytuacji, miałabym do niej podobne nastawienie.

– Jasne – odpowiedziałam dla świętego spokoju.

– Milo? – Spojrzał nagląco na przyjaciela, gdy podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce.

– Wiecie, że zachowujecie się jak para z kilkuletnim stażem? – Zaśmiał się, podchodząc do Killiana, lecz swój wzrok chwilowo skoncentrował na mnie.

Przewróciłam oczami, bo niby jak miałam na to zareagować.

– Zamknij ryj – warknął Killian, po czym bez słowa wyszedł.

Milo machnął mi na pożegnanie i zamknął za sobą drzwi, a ja w tamtej chwili wiedziałam już, że ten dzień z całą pewnością nie będzie należał do udanych.

***

Wrzesień 2017 roku

Od jakichś dwudziestu minut siedziałam na kanapie i przyglądałam się kręcącej się na stoliku butelce. Nie wiem, jak to się stało, że w wieku dwudziestu jeden lat siedziałam na imprezie i robiłam dokładnie to, przed czym broniłam się za każdym razem w szkole średniej.

Gra w butelkę.

– Lyn, pytanie czy zadanie? – zapytał Matt, jeden z członków bractwa, gdy butelka, którą zakręcił, wskazała mnie.

Miałam ochotę się zapaść pod ziemię i spod niej nie wychodzić. Spojrzałam na Jasmine, która cudem dała się tu zaciągnąć, i to tylko dlatego, że obiecałam jej kameralną imprezę. W sumie faktycznie nie przyszło wiele osób. Nie było nawet wszystkich chłopaków mieszkających w tym domu, ale obecność co poniektórych wydawała mi się zbędna.

– Zadanie – odpowiedziałam niechętnie, wbijając wzrok w rozbawionego i nieco pijanego chłopaka.

Matt potarł ręce i uśmiechnął się jeszcze bardziej szatańsko.

Pożałuję tego.

– Napisz wiadomość do swojego byłego i zapytaj, czy byłaś dobra w łóżku i czy chciałby się spotkać na szybki numerek – powiedział na jednym wydechu, a ja przez chwilę patrzyłam na niego jak na największego idiotę, którym zresztą był.

– Dlaczego ta gra jest taka idiotyczna? – wtrącił się Killian, a gdy na niego spojrzałam, dostrzegłam grymas na jego twarzy. – I kto, kurwa, wymyśla te zadania?

– Och, zamknij się Hayes, to tylko zabawa – rzucił Matt, próbując uciszyć kumpla.

– Tylko ciebie może coś takiego bawić – odpowiedział od razu, nie spuszczając z niego wzroku.

– Nikt ci nie każe tu siedzieć.

– Tobie nikt nie każe żyć, a jednak żyjesz. Jak widać, nie zawsze możemy dostać to, czego chcemy – rzucił pozornie znudzony, a pozostali uczestnicy gry zachichotali rozbawieni sprzeczką i ripostami Killiana.

– Dobra – wtrąciłam się, przerywając im tę słowną potyczkę, i chwyciłam za telefon.

W milczeniu, ignorując toczącą się dookoła dyskusję na temat losowanych zadań i pytań, wystukałam pośpiesznie wiadomość do swojego ostatniego chłopaka. Może to było gówniarskie, jednak nie zamierzałam przegrać. Postanowiłam, że od razu, jak tylko wyślę SMS, napiszę mu, że to tylko zadanie w grze. W końcu regulamin tego nie zabraniał, o ile w ogóle jakiś istniał.

Napisałam, pokazałam tekst Mattowi, a gdy z zadowoleniem skinął głową, wysłałam wiadomość.

– Kręcisz – polecił, ale ja jeszcze przez chwilę nie odrywałam wzroku od telefonu, tylko pośpiesznie pisałam następny SMS, w którym wszystko mu pokrótce wyjaśniałam.

– Już – odpowiedziałam, blokując urządzenie.

Sięgnęłam po butelkę, zacisnęłam na niej palce i wprawiłam ją w ruch. Kręciła się dłuższą chwilę, aż w końcu zaczęła zwalniać. Przełknęłam ślinę i popatrzyłam na osobę, którą wskazywała.

Killian.

– Pytanie czy zadanie? – zapytałam, sztucznie się uśmiechając, gdy tylko zobaczyłam, że on również na mnie patrzy.

– Bierz zadanie! – krzyknął ktoś, ale nie zamierzałam w tej chwili się rozglądać i sprawdzać kto.

– Zadanie – odpowiedział krótko.

Wyciągnęłam rękę w kierunku stosu kart z zadaniami i chwyciłam pierwszą z góry. Serce zabiło mi mocniej i zaczęłam się zastanawiać, czemu, do cholery, nikt inny nie dostał takiego zadania, tylko właśnie on.

– Dawaj, Lyn – powiedział Archer, który siedział obok, i delikatnie szturchnął mnie w ramię. – Czytaj.

– Wybierz jedną osobę z kręgu. Kiedy będzie siedziała ci na kolanach, zrób jej malinkę na szyi.

I może to nie było nic takiego. Zawsze mógł wylosować coś gorszego, ale i tak z nerwów ścisnęło mi żołądek. Nie mogłam na niego spojrzeć, dlatego nadal przyglądałam się karcie, którą trzymałam w dłoniach, i udawałam, że to, co miało się za chwilę wydarzyć, wcale mnie nie rusza. Kątem oka zauważyłam tylko, że Victoria poruszyła się na miejscu. Byłam niemal pewna, że Killian za chwilę wypowie jej imię.

– Chodź – usłyszałam jego głos i naprawdę musiałam mocno się starać, żeby nie sprawdzić, do kogo mówi. Kogo chce dotykać, całować… – Bree – wypowiedział moje imię.

Spojrzałam na niego zdumiona. Słabo się uśmiechnął i poklepał swoje udo, dając mi do zrozumienia, że to do mnie mówi. To ja mam usiąść mu na kolanach i to mnie zrobi malinkę.

Kurwa, co się dzieje?

Przełknęłam ślinę, starając się uniknąć spojrzenia Jasmine, która zapewne patrzyła w tym momencie na mnie z niedowierzaniem i oczekiwaniem, że zaprotestuję. Ja jednak jedynie skinęłam głową i wstałam. Podeszłam i starając się zignorować palące uczucie ciepła w klatce piersiowej, spojrzałam na niego z góry.

– Chodź – powtórzył ciszej.

Oblizałam usta, usiadłam na nim okrakiem i oparłam mu rękę na ramieniu. Jego dłonie natychmiast znalazły się na moich biodrach, a gdy poczułam na nich jego palce, musiałam zacisnąć zęby, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku.

Zbliżył twarz do mojej szyi i na początek tylko delikatnie musnął ją wargami.

– Wszystko okej? – zapytał szeptem, a kiedy skinęłam głową, chwycił mnie za kark i ponownie pocałował w to samo miejsce. Z każdą kolejną chwilą było to coraz intensywniejsze doznanie, a zasysanie przez niego skóry stawało się brutalniejsze i bardziej łapczywe.

Zacisnęłam palce na jego ramionach i przymknęłam powieki, próbując zignorować chichot kilku osób za moimi plecami. W końcu oderwał się ode mnie, ale nadal czułam na sobie jego oddech. Otworzyłam oczy. Jego wargi raz jeszcze delikatnie dotknęły wrażliwego miejsca, po czym się odsunął. Spojrzał mi w oczy, a kącik jego ust delikatnie drgnął, jakby był z siebie dumny.

– Już? – zapytałam zdecydowanie zbyt ochrypniętym głosem.

– Myślę, że wystarczy – odpowiedział, po czym oblizał usta, z premedytacją patrząc mi prosto w oczy.

Szybko zamrugałam powiekami, po czym pokręciłam głową, jakbym musiała wyrzucić jakieś natrętne myśli z głowy, i wstałam. Poprawiłam nogawki dżinsów i ignorując dwuznaczne komentarze, wróciłam na swoje miejsce.

– Twoja kolej, Hayes – przypomniałam, wskazując na butelkę. Celowo zwróciłam się do niego po nazwisku.

– Chyba tracisz formę, stary. – Archer roześmiał się, czym skupił na sobie uwagę. – Albo na Lyn twój urok nie działa – kontynuował. – Nasze kochane dziewczyny pewnie już by upadły przed tobą na kolana – dodał, kiwając głową na Victorię, Tessę i Jasmine.

– Upadłabym przed nim na kolana tylko po to, żeby go wykastrować i przysłużyć się w ten sposób społeczeństwu – wtrąciła Jasmine, spoglądając z niechęcią na Killiana.

– Spokojnie, nie musiałabyś się wysilać – odezwał się natychmiast, szyderczo się uśmiechając. – Odpadłby pewnie na samą perspektywę, że miałabyś go dotknąć.

Chłopacy ryknęli śmiechem, ja pokręciłam głową, a Jasmine pokazała mu środkowy palec.

Gra trwała jeszcze dziesięć minut, ale reszta zadań wydawała się dość bezpieczna i nieszkodliwa, co momentami przyjmowałam z niedowierzaniem. Kiedy ogłosili koniec, przeciągnęłam się na kanapie i ziewnęłam. Byłam już zmęczona, a z Jasmine musiałyśmy jeszcze wrócić do akademika. Gdy pomyślałam, że od samego rana mam zajęcia, straciłam ochotę na cokolwiek.

Jas podeszła do mnie i jakby czytając mi w myślach, podała rękę, żeby pomóc mi wstać. Niechętnie ją chwyciłam.

– O kurwa! – krzyknęła, spoglądając na moją szyję.

– Co?

– Nie wiem, jak ty to zakryjesz – mruknęła. – Tym bardziej że jutro się umówiłaś na randkę z tym gościem z kawiarni. – Zaśmiała się w głos. – Już widzę jego reakcję, kiedy to zobaczy.

– Szlag! – wymamrotałam pod nosem.

– Może pójdę z tobą? – zaproponował Archer, przerzucając mi swoją rękę przez ramię. – Powiesz mu, że jesteśmy w otwartym związku i lubię patrzeć.

– Bo tylko to ci zostaje. – Prychnęłam i zepchnęłam jego rękę. – No jakoś to zakryję. Muszę iść do łazienki sprawdzić, co ty mi tam zostawiłeś – powiedziałam do Killiana, ale zobaczyłam tylko jego plecy, bo właśnie wychodził z salonu.

Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam usta, po czym ponownie spojrzałam na Jas.

– Za chwilę wrócę – poinformowałam ją.

Kiedy na korytarzu położyłam dłoń na ścianie, żeby zapalić światło, ktoś chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Dotarł do mnie znajomy zapach perfum. Wytężyłam wzrok w ciemnościach i dostrzegłam twarz Killiana.

Zanim zdążyłam coś powiedzieć, przyparł mnie plecami do ściany, a jego oddech owiał moją twarz.

– Co ty robisz? – zapytałam cicho, cholernie zdezorientowana.

Oparł dłonie po obu stronach mojej głowy, czym uniemożliwił mi ewentualną ucieczkę, tak jakbym w ogóle była wstanie o tym pomyśleć.

– Nie idź – wyszeptał.

– Co?

Nie rozumiałam, o czym on mówi. Miałam nie wracać do akademika?

– Nie idź jutro na tę pieprzoną randkę.

– Killian, ale…

Przerwał mi.

– Kurwa, błagam cię.

– Dlaczego? – zapytałam zaskakująco spokojnie, choć miałam wrażenie, że wiem, jaka padnie odpowiedź.

– Bo nie wytrzymam z myślą, że ktoś inny może cię tak całować – oznajmił, a następnie zamknął mi usta pocałunkiem.

Napierał rękoma na ścianę, jakby bał się mnie dotknąć. Pogłębiał pocałunek, brał to, czego chciał w danej chwili. Pozwoliłam mu na to i niemal natychmiast odwzajemniłam pieszczotę. Przygryzł moją dolną wargę, po czym spokojnie otarł się wargami o moje nabrzmiałe usta, a po kilku sekundach ponownie zaatakował. Pocałunek był namiętny i chaotyczny.

W końcu przegrał walkę i zacisnął dłonie na mojej talii.

– Kurwa, myślałem o tobie przez całą pieprzoną przerwę letnią – wyznał, schodząc pocałunkami na moją szyję. – Nie potrafiłem przestać – wyszeptał.

– Killian… – wydyszałam jego imię, korzystając z okazji, że nie całuje moich ust.

– Słyszysz, jak moje imię zajebiście brzmi w twoich ustach? – zapytał, po raz kolejny mi przerywając.

Przesunął dłonie z talii na biodra. Jedną ręką chwycił za pośladek, ale szybko przesunął ją na udo. Uniósł je, zarzucił sobie na biodro i przycisnął mnie całym sobą do ściany.

– Co ty robisz?

Potrzebowałam odpowiedzi, bo miałam wrażenie, że za chwilę się obudzę i to wszystko okaże się tylko snem.

– To, co od bardzo dawna chciałem, Bree.

Rozdział 4

Brealyn

Grudzień 2017 roku

Przymknęłam powieki, rozkoszując się delikatnym i powolnym dotykiem. Palcami muskał moją szyję i ramiona, a od czasu do czasu przeczesywał rozpuszczone włosy. Szczerze powiedziawszy, jakieś dwadzieścia minut temu – czyli dokładnie w momencie, gdy położyłam głowę na jego kolanach – całkiem zgubiłam się w fabule filmu, który zaczęliśmy oglądać.

– Jesteś głodna?

– Mhm – wymamrotałam, sama nie wiedząc, czy bardziej znaczy to „tak”, czy „nie”.

– Śpisz? – zagadnął, a w jego głosie usłyszałam rozbawienie.

– Jeszcze nie – wysiliłam się na odpowiedź słowami, a nie pomrukami.

– Jeszcze?

Zaśmiał się cicho, po czym pochylił i delikatnie pocałował mnie w gołe ramię, bo leżałam w bluzce na ramiączkach.

– Muszę niedługo się zbierać – oznajmiłam, jako że właśnie zdałam sobie z tego sprawę.

Jego wargi ponownie musnęły moją skórę.

– Możesz zostać.

– Nie mam rzeczy na zmianę ani materiałów na zajęcia, a jutro wcześnie zaczynam – wyjaśniłam, po czym cicho westchnęłam, niechętnie się podnosząc. Usiadłam i spojrzałam na niego, bo on również uważnie mi się przyglądał. – O czym myślisz?

– O świętach. – Przymknął powieki. – Zawsze obchodzimy je razem. Myślałaś, jak to rozegrać? – zagadnął. – Powiemy im?

Ponownie na mnie spojrzał.

– Jesteśmy razem dwa miesiące – zauważyłam niepewnie, bo sama nie wiedziałam, co powinniśmy zrobić.

– I tak się w końcu dowiedzą, Bree. – Położył dłoń na moim policzku i nieznacznie się przysunął. – Myślisz, że sami się niczego nie domyślą?

Parsknął cicho pod nosem, jakby wydało mu się to śmieszne i nierealne, a następnie delikatnie mnie pocałował.

Ocierał swoje wargi o moje leniwie i nieśpiesznie. Przeszywały mnie dreszcze podniecenia, wywoływane każdą pieszczotą i czułym dotykiem.

– Siema, gołąbeczki! – usłyszeliśmy krzyk, a następnie trzaśnięcie drzwi.

Niechętnie oderwaliśmy się od siebie i zanim spojrzałam na osobę, która przerwała nam pieszczoty, spojrzałam Killianowi prosto w oczy. Miał zamglone spojrzenie, jak za każdym razem, gdy sytuacja między nami stawała się intymna.

– Przeszkodziłem w czymś? – zagadnął Matt, wkraczając do salonu z szerokim uśmiechem, a tuż za nim wszedł Archer i przywitał się, lekko się uśmiechając:

– Hej.

– Cześć – odpowiedziałam.

– Gdzie Milo? – Killian zignorował zachowanie chłopaków i idiotyczne pytanie Matta.

– Pojechał po pizzę, bo nie mogliśmy się dodzwonić do pizzerii – wyjaśnił Archer, siadając na fotelu. – Zjesz z nami?

To pytanie skierował do mnie, lecz natychmiast pokręciłam głową.

– Dzięki, ale i tak miałam się już zbierać. – Wstałam, zgarniając z oparcia kanapy bluzę, którą szybko włożyłam przez głowę. – Rano mam zajęcia.

– Odwiozę cię.

Killian poderwał się z miejsca, cmoknął mnie w czoło i pobiegł po kluczyki do auta i dokumenty.

– Zrobiłaś z niego pantofla – prychnął Matt, odchylając się na krześle.

Spojrzałam na niego z politowaniem, a do głowy wpadł mi niezbyt mądry pomysł, którego realizacji nie potrafiłam sobie odmówić. Spojrzałam najpierw na podłogę, a następnie podeszłam do niego, pochyliłam się i oparłam ręce na jego ramionach.

– Zabawne, bo to ty padasz mi do stóp – powiedziałam z kpiącym uśmiechem i popchnęłam go delikatnie.

W ułamku sekundy krzesło niebezpiecznie przechyliło się do tyłu; tuż przed upadkiem chłopaka na plecy widziałam tylko jego wielkie oczy i zaskoczone spojrzenie. Chwilę później już leżał, ale nic mu się nie stało, bo poleciał na dość gruby dywan.

Archer parsknął śmiechem, Matt stękał, że chciałam go zabić, a Killian, który zszedł po schodach, starał się zrozumieć to, co zastał w salonie.

– Czy chcę wiedzieć, co się stało? – zapytał, wkładając bluzę.

– Docieramy się tylko – odpowiedziałam, wzruszając ramionami, na co Killian cicho się zaśmiał, a następnie wyciągnął ku mnie rękę, którą natychmiast chwyciłam.

– Ona chciała mnie zabić! – zawołał Matt, próbując wstać z podłogi.

– Szkoda, że jej się nie udało – mruknął Archer.

– Nie zachęcaj jej.

– Dobra, jadę odwieźć Bree. Jakby wrócił Milo, to niech na mnie czeka, bo muszę z nim pogadać, a kutas nie odbiera telefonu – powiedział Killian do Archera, bo Matt i tak by zapomniał, a następnie pociągnął mnie w stronę drzwi.

***

Luty 2018 roku

Spojrzałam na zdjęcie mieszkania, które Killian mi pokazał na ekranie laptopa. Przygryzłam policzek i wzruszyłam ramionami, bo większość tych mieszkań wyglądała tak samo. Typowo katalogowe, wykończone pod klucz przez jednego wykonawcę.

– Nie myślałeś, żeby zatrzymać się w jednym z hoteli? – zagadnęłam, wiercąc się na jego łóżku.

– Bree, kiedy skończymy ten rok, to przed nami jeszcze rok licencjatu i w moim wypadku jednoroczny program magisterski – oznajmił. – Nie chcę przez dwa lata mieszkać w hotelu.

Skinęłam głową, uniosłam wyprostowane ręce nad głowę i się przeciągnęłam.

– A pokaż jeszcze raz to poprzednie – poprosiłam, wpatrując się w otwarte okno przeglądarki.

Killian przesunął kursor myszy na ekranie i otworzył odpowiednią kartę z ogłoszeniem, które miałam na myśli.

– Podoba ci się? – zagadnął, przenosząc dłoń z touchpada na moje udo.

– Chyba jest najładniejsze z nich wszystkich – wyznałam. – Ale to tobie przede wszystkim musi się podobać. Ty będziesz tam mieszkać.

Pochyliłam się i delikatnie go pocałowałam, a on natychmiast chwycił mnie za kark i przyciągnął bliżej, by pogłębić pocałunek. Było to intensywne, lecz nie trwało długo. Po kilku sekundach niechętnie się oderwał i oparł czołem o moje. Nadal zaciskając palce na moim karku, spojrzał mi prosto w oczy.

– Mogłabyś się wprowadzić – zaproponował.

Co? Mielibyśmy zamieszkać razem? Nie, przecież to idiotyczny pomysł. Jesteśmy razem za krótko i na bank by się coś spieprzyło.

– Killian…

Nie zdołałam powiedzieć nic poza jego imieniem, bo przyłożył mi palec do ust.

– Poczekaj i posłuchaj… – westchnął. – To mieszkanie ma dwie sypialnie, moglibyśmy mieszkać jak współlokatorzy, którzy akurat są razem. Ty byś miała swoją przestrzeń, ja swoją. To nie tak, że musielibyśmy nagle żyć jak para z kilkuletnim stażem. Oboje studiujemy i większość czasu spędzamy na kampusie, a ty przecież chciałaś się wynieść z akademika.

Miał rację, lecz to i tak mnie trochę przerażało.

Powoli się od niego odsunęłam i chwyciłam go za rękę.

– To brzmi sensownie, ale jesteśmy razem pięć miesięcy – przypomniałam. – Boję się, że to się za szybko dzieje i nagle stwierdzimy, że to nie to.

– Okej, ale przemyśl to chociaż. Dobrze?

Skinęłam głową, bo akurat na to mogłam się zgodzić.

***

Kwiecień 2018 roku

Cholera! Miałam już dwie godziny spóźnienia, Killian nie odbierał, a Jasmine w ostatniej chwili zmieniła plany i jednak nie szła ze mną na tę przeklętą imprezę. W dodatku umierałam z głodu – cały dzień byłam w biegu i nie znalazłam nawet chwili na jedzenie. Najchętniej zaszyłabym się w łóżku pod kocem i obejrzała jakiś film, jedząc coś niezdrowego, jednak obiecałam Killianowi, że przyjdę.

Zresztą nie widziałam innego wyjścia. U mnie w akademiku nie mielibyśmy chwili dla siebie, bo od kiedy moja współlokatorka zerwała z chłopakiem, prawie w ogóle nie opuszczała pokoju. Dobrze, że się chociaż myła, ale od kilku dni za każdym razem, gdy Killian do mnie wpadał, kończyło się na jej całonocnym płaczu, bo nie potrafiła patrzeć na zakochane, szczęśliwe pary. Dlatego postanowiłam oszczędzić sobie i jej cierpienia i na razie nie wprowadzać Killiana do akademika. Tylko w takim układzie nie zostawało nam nic innego jak spotkania na mieście albo u niego, a pech chciał, że u niego akurat dziś była impreza.

Przekroczyłam próg domu i odepchnęłam jakiegoś pijanego pierwszoroczniaka, który od razu na mnie wpadł. Skrzywiłam się i spróbowałam się przepchnąć do salonu, bo zazwyczaj właśnie tam przesiadywał Killian, kiedy akurat mnie obok nie było. Wtedy zwykle gadał z kumplami albo pił. Ewentualnie robił i jedno, i drugie.

– Przepraszam! – krzyknęłam zirytowana, bo jedna parka stanęła mi na drodze. W żaden sposób nie dało się ich obejść, a oni sami właśnie się obłapiali i nie zwracali na nikogo uwagi. – Możecie się przesunąć? – zapytałam, popychając chłopaka, żeby móc iść dalej.

Ciężko westchnęłam, gdy w końcu dotarłam do salonu. Odgarnęłam włosy do tyłu i usłyszałam okrzyki uznania. Byłam ciekawa, co się takiego wydarzyło, lecz kiedy podniosłam wzrok, zamarłam.

Killian siedział na fotelu, a na jego podłokietniku Victoria. Ale nie dlatego wstrzymałam oddech, a pod moimi powiekami zatańczyły łzy. Stałam tam, patrzyłam na nich i nie potrafiłam się poruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku, bo oni się całowali. Dziewczyna pochylała się nad nim, trzymała jego twarz w dłoniach i przyciskała swoje usta do jego ust.

Zrobiło mi się niedobrze. Chciałam płakać, krzyczeć i uciekać. Chciałam coś rozwalić, zniszczyć go, a jednocześnie błagać, żeby to, co widziałam, okazało się nieprawdą. Chciałam się tylko obudzić z tego cholernego koszmaru.

Ale jej wargi ocierały się o jego, a on nie protestował. Wtedy zrozumiałam, że nie będę go błagać, nie będę płakać, jednak nie zamierzałam też zniknąć, jak gdyby nic się nie stało.

Obróciłam głowę i zatrzymałam wzrok na plastikowym kubku w dłoniach dziewczyny stojącej pod ścianą. W dwóch krokach do niej podeszłam, zabrałam go jej i ruszyłam w kierunku swojego chłopaka. Osoby, które do tej pory śmiały się i krzyczały, zamilkły, kiedy tylko mnie zobaczyły. I zanim Killian się zorientował, że przed nim stanęłam, przechylałam kubek z piwem nad jego głową i wylałam całą zawartość. Oberwało się również Victorii.

Nie czekając na jego reakcję ani żadne słowa wyjaśnienia, rzuciłam w nich plastikowym kubeczkiem i odeszłam.

Nie mogłam tam spędzić ani jednej sekundy dłużej.

Rozdział 5

Brealyn

Kilka godzin później

Nie wiedziałam, ile czasu już stoi pod drzwiami. Cieszyłam się tylko z tego, że Carla, moja współlokatorka, gdzieś przepadła i nie ogląda mnie w takim stanie. Od kiedy wybiegłam z tego przeklętego domu, po moich policzkach ciągle spływały łzy i nie potrafiłam tego powstrzymać. Gdy przebiegałam przez ulicę, by wsiąść do nadjeżdżającego autobusu, który kursował po terenie kampusu i okolicy, usłyszałam jego wołanie. Słyszałam, jak krzyczał moje imię i prosił, żebym się zatrzymała, ale nie posłuchałam. Resztkami sił wbiegłam do autobusu, usiadłam na miejsce i schowałam twarz w dłoniach.

Kilkanaście minut później wróciłam do swojego pokoju, myślałam, że w końcu się ogarnę. Nie łudziłam się, że to przestanie boleć, miałam jednak nadzieję, że zapanuję nad emocjami. Wolałabym już wpatrywać się nieruchomo w ścianę i kompletnie nic nie czuć, niż wypłakiwać sobie oczy. Niestety ludzie nie decydują o tym, jak przeżywają swoją osobistą porażkę. Tak, tak właśnie to traktowałam. Jako porażkę, bo podjęłam decyzję, że mu zaufam, i popełniłam błąd.

– Bree, proszę cię…

Znów usłyszałam jego głos. Nie wiedziałam, czy wciąż stoi, czy może już siedzi, ale za każdym razem, gdy po dłuższej chwili ciszy miałam nadzieję, że odszedł, on ponownie się odzywał.

Z trudem przełknęłam ślinę i zacisnęłam dłonie na poduszce, którą przyciskałam do klatki piersiowej.

– Daj mi to, kurwa, wyjaśnić – odezwał się, stukając w drzwi. – To było pieprzone zadanie. Graliśmy, ona wylosowała, że ma kogoś pocałować. Wypadło na mnie. Pierdolony Archer miał nawet włączony stoper, bo miało być pół minuty.