Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
321 osób interesuje się tą książką
Jedna z najbardziej wyczekiwanych premier polskiego BookToka!
Dwudziestoletnia Ariadna Pastorini urodziła się we wpływowej, włoskiej rodzinie dyrygowanej przez apodyktycznego ojca Valerio. Dziewczyna za wszelką cenę chce wyrwać się spod jego wpływów i na zawsze uciec z klatki, która tylko z pozoru wygląda na złotą, a w rzeczywistości jest splamiona krwią.
Ojciec ma jednak wobec dziewczyny plany. Dla osiągnięcia własnych celów aranżuje małżeństwo córki z wybranym przez siebie mężczyzną. Ariadnie pogodzenie się z tym faktem osładza fakt, że niedługo zaczyna wymarzone studia chemiczne i chociaż w jednej dziedzinie będzie prawdziwie wolna.
Podczas spotkania zorganizowanego przez świeżo poślubionego męża dziewczyna poznaje bardzo wpływowego gangstera Finniana Trovato. To spotkanie przebiega burzliwie, ponieważ Ariadna nie słynie z potulnego usposobienia.
Wkrótce Aria wymyśla plan, jak ostatecznie uciec z Sycylii. Za namową kolegi ze studiów wkracza do świata narkotyków jako producent.
Niedługo na jej ślad trafia Finnian.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 556
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © for the text by Konstancja Stolarska
Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Anna Łakuta
Korekta: Katarzyna Twarduś, Monika Baran, Martyna Góralewska
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka
ISBN 978-83-8418-151-5 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
ARIADNA
Palermo, 2016 rok
– Boli. – Ostatkami sił próbowałam wyrwać zaciśniętą w pięść dłoń, ale byłam zbyt słaba.
Znowu. Znowu nie dałam rady uciec i nie liczyłam już na to, że kiedykolwiek się uda.
– Im bardziej się wiercisz, tym bardziej boli – powiedział spokojnym głosem tak, jakby nic wielkiego się nie działo. Tak, jakby to była zupełnie normalna sytuacja. – Ariadna, musisz ponieść konsekwencje swoich czynów. Wpajam ci to od dziecka, czego nie rozumiesz?
Chciałam coś odpowiedzieć, a wiązanka słów już cisnęła mi się na język, gdyby nie ten przeklęty ból w prawej dłoni. Zresztą, co takiego miałam mu wygłosić? „Tato, to nie jest normalne, że w ramach kary przypalasz córce rękę laserem”? On i tak by nie zrozumiał. Tylko Lawrence rozumiał, ale jego tutaj nie było, a nawet gdyby był, to nie mógłby zrobić absolutnie nic. Dla ojca był tylko zwykłym kucharzem, którego zawsze można zwolnić. Szkoda, że mnie nie mógł.
– Przepraszam – załkałam i zacisnęłam zęby. Nie miałam odwagi spojrzeć na skórę dłoni. Wiedziałam, że znów jest zmasakrowana i kolejne dni będę zwijać się z bólu, na który nie pomoże żadna maść. – Przepraszam za to, że cię okłamałam.
– I?
– Już nigdy więcej tego nie zrobię – wydusiłam na jednym tchu, a ojciec wyłączył laser i schował go do kieszeni marynarki, jak długopis.
Kiedyś nawet próbowałam mu go zabrać, by nie przechodzić więcej tych tortur, ale nie wpadłam na to, że wymyśli coś nowego. Oblewał wtedy moje nogi wrzątkiem. Po tym przez kilka dni nie mogłam chodzić.
– Czego nie zrobisz? – drążył.
Poczułam na sobie spojrzenia trzech ochroniarzy i miałam ochotę zawyć najgłośniej, jak tylko się dało. Dlaczego nigdy nie stanęli w mojej obronie? Bez emocji przyglądali się cierpieniom dziecka, więc co takiego wywoływałoby u nich współczucie? Czy było w ogóle coś takiego?
– Aria – pospieszył mnie ojciec, a ja wybudziłam się z transu.
– Nie okłamię cię.
– Już nigdy więcej nie chcę cię widzieć z tym chłopakiem. Zrozumiano?
Bez słowa przytaknęłam, a on puścił moją rękę i kiwnął głową do jednego z mężczyzn, by odprowadził mnie do pokoju.
Poparzona dłoń za to, że zamiast z koleżanką spotkałam się z chłopakiem poznanym w sieci. Poparzona dłoń. Tyle warte było niewinne kłamstewko szesnastolatki.
Szłam przez korytarz, nie zwracając uwagi na ochroniarzy, a wzrok skupiłam na ogromnych obrazach zdobiących ściany rodem jak z pałacu. Przedstawiały mnie i rodziców z różnych okresów życia. Na każdym byliśmy uśmiechnięci, chociaż ja ani razu nie uniosłam kącików ust podczas pozowania przed włoskim artystą. Domalowywał ten uśmiech na prośbę głowy rodziny; jemu nie można było odmówić. Jeżeli ktokolwiek odmówi Valerio Pastoriniemu, skończy z głową nabitą na pal. Chyba że ten ktoś jest jego córką, wtedy zostanie potraktowany jedynie laserem, wrzącą wodą lub wygrawerowaną zapalniczką.
Żyłam w stolicy Sycylii pod dachem miliardera, o którym nie wiedziałam praktycznie nic oprócz tego, że jest moim tatą i ewidentnie zajmuje się czymś nielegalnym. Mama chyba trochę mnie kochała, ale nie sprzeciwiłaby się mężowi.
Powracając myślami do tamtych nastoletnich lat, odczuwam niebywały smutek. Jako szesnastoletnia dziewczynka byłam pewna, że gorzej już nigdy nie będzie, że jestem w najmroczniejszym punkcie życia, na samym dnie, i jedyne, co mi pozostało, to próbować przetrwać.
O nie. Mogło być gorzej. Teraz to wiem.
27 września 2020 roku
Rzeczywistość, choć bywała niesamowicie brutalna, czasem potrafiła też sprzyjać i mimo wielkiej kłótni z ojcem zwieńczonej dwoma nowymi bliznami na dłoni, byłam mu całkiem wdzięczna za ten pomysł. Za to, że kazał mi wziąć ślub z nieznajomym dwudziestodwulatkiem tylko po to, by pomóc sobie w szemranych interesach. Odkąd pamiętam, wciskał mi i matce kit, że prowadzi świetnie prosperującą firmę transportową. Przewozi meble i płoty, czerpiąc z tego tak ogromne zyski, że stać nas było na mieszkanie w pałacu z setką służby, niczym rodzina królewska. W część z transportem dało się uwierzyć, ale doskonale wiedziałam, że omija spory fragment tej historii, nie chcąc nas wciągnąć w swój syf. Może i ta niewiedza była lepsza od realiów.
– Nie przynieś mi wstydu, Ari – zagrzmiał jak zwykle naburmuszony ojciec, wchodząc do mojego pokoju, gdy skrupulatnie wkładałam podręczniki od chemii do kartonowych pudełek. – To twój mąż.
– No co ty – szepnęłam z ironią pod nosem, by mnie nie usłyszał.
Krew mnie zalała, gdy tylko przypomniałam sobie jego rozmowę sprzed dwóch dni z moim, pożal się Boże, mężulkiem. To na niego miał zamiar przepisać po śmierci część majątku i firmę. Nie na mnie ani nawet na matkę. Na przygłupiego zięcia śliniącego się do mnie jak mysz do kawałka sera. Jak sam to ujął: „Ariadna jest mądrą dziewczynką, ale nie zna tego świata. Będę jej przesyłał pieniądze, ale dopóki jesteście małżeństwem, to ty sprawujesz pieczę nad finansami. Jesteś głową rodziny i kiedyś przejmiesz interes. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, synu”i inne takie bzdety, których słuchałam z zaciśniętymi szczękami.
– Na pewno chcesz iść na te studia? – zapytał, opierając się o framugę drzwi, i odpalił pokaźne cygaro.
– Będziemy mieszkać blisko uniwersytetu, a marzyłam o tym od zawsze. Chociaż tego mi nie zakazuj. – Westchnęłam niemalże błagalnie, zerkając na niego kątem oka.
– Nie zakazuję, ale się nie wychylaj. Twoje nazwisko może wzbudzać niepotrzebne zainteresowanie.
Zainteresowanie? Raczej strach. Na Sycylii nazwisko Pastorini, a zwłaszcza gdy przed nim stało imię „Valerio”, można było używać zamiennie ze „spierdalaj stąd w podskokach”. Wystarczyło jedno słowo, jedna wzmianka o tatusiu, a ludzie wpatrywali się we mnie jak w ducha i ulatniali najdalej, jak się dało.
– Przecież wiesz, że będę gadać tylko z Eleną – wspomniałam o swojej najlepszej, i jak na razie jedynej, przyjaciółce.
Znałyśmy się praktycznie od kołyski. Nasi ojcowie ze sobą współpracowali, więc nie mogła bać się świata, do którego sama poniekąd należała. No, może jej rodzina była mniej popaprana niż moja, aczkolwiek też brała czynny udział w działalnościach podchodzących pod jakieś mafijne zapędy, których ja nie rozumiałam… albo nie chciałam zrozumieć.
Przyglądałam się krótką chwilę jego ciemnym oczom i dostrzegłam w nich coś w rodzaju smutku. Tak, chyba to był smutek wymieszany z nadchodzącą tęsknotą. Bądź co bądź mieszkałam pod tym dachem ponad dwadzieścia lat i znosiłam wszystkie kary, przytyki i niekonwencjonalne metody wychowawcze ojca. Żyjąc w przeogromnym pałacu, wartym miliardy euro, czułam się od zawsze jak ptak zamknięty w klatce. Złotej, prawda, ale dalej klatce, a teraz miałam z niej uciec. Wyfrunąć, zacząć nowe życie w kolejnej klatce. Tym razem nieco swobodniejszej, z jakąś namiastką samodzielności, której byłam spragniona bardziej niż ryba wody.
– Dzwoń czasem do mamy. Nie może znieść myśli, że cię tutaj nie będzie. I przyjeżdżaj, kiedy tylko zechcesz. To wciąż twój dom, Ariadna.
Dom. Słowo obijało się po mojej głowie niczym mantra. To coś było domem?
– Okej.
Już niecałą godzinę później z pomocą lokajów wcisnęłam ostatnie pudła do bagażnika czarnego, matowego jeepa. Poprawiłam grzywkę, która jak zwykle żyła swoim życiem po bokach twarzy, podobnie jak kasztanowe, długie włosy z potencjałem na loki. Może gdybym przez połowę życia nie katowała ich prostownicą, nie musiałabym się z nimi aż tak męczyć.
– Czyli moja słodka Arusia naprawdę wyjeżdża? – Z rozmyślań wyrwał mnie głos uroczego, siwiejącego mężczyzny w fartuchu.
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i podbiegłam bliżej, by wtulić się w jego tors.
– Lawrence… – powiedziałam niezadowolona. – Za tobą będę tęsknić najbardziej.
– Chyba za moją kuchnią – odparł, po czym zaciągnął się papierosem i poklepał mnie po plecach. – Dbaj o siebie, kwiatuszku. Może nawet się zakochasz. Ten cały Marco nie wydaje się taki zły.
– Nie ma szans – wypaliłam bez najmniejszego przemyślenia. – Nie kręci mnie.
Jak miałabym zakochać się w kimś, kto był tylko pionkiem w grze mojego ojca i kto uważa mnie za pewnik? A raczej uważał, bo jasno dałam mu do zrozumienia, że poza kumpelstwem nie ma na co liczyć, i nie wynikało to tylko z mojej dumy czy chęci sprzeciwienia się ojcu przynajmniej w ten sposób. Po prostu nie pociągał mnie ani wyglądem, ani intelektem i gdyby nie jego rodzice chcący dopiąć interesu z tatą, nigdy bym za niego nie wyszła.
– A noc poślubna? Aż tak źle było? – zapytał, wrzucając spalonego już papierosa do gustownej, ceramicznej popielniczki na niewielkim stoliku na tarasie.
– Spędziłam ją z Eleną, chlejąc wino, a on nie wiem, co robił. – Roześmiałam się, przypominając sobie szok malujący się na twarzy Marco, gdy oznajmiłam, że o nocnych igraszkach może tylko pomarzyć. – Zbyt mocno mu zależy na aprobacie ojca, więc nie odezwie się ani słowem, co jak najbardziej mi odpowiada. On będzie robił swoje, ja swoje, i każdy zadowolony.
Kucharz przyglądał mi się w skupieniu, jakby nie do końca pewien, czy rzeczywiście tak sądzę, a jego lekkość w odczytywaniu emocji jak zwykle okazała się nieomylna.
Boże, co ja plotłam? Jak mogliśmy być zadowoleni, skoro utknęłam w zaaranżowanym małżeństwie, które brzydziło mnie na samą myśl. Jak to w ogóle brzmiało? Dwudziestolatka, dopiero co rozpoczynająca studia i po raz pierwszy mająca mieszkać poza domem rodzinnym, od trzech dni ma męża, który jest dla niej praktycznie obcy. Obrzydlistwo.
– Wiem, że kiedyś znajdziesz miłość, Aria. Taką, na jaką zasługujesz. Czuję to. – Przyciągnął mnie do siebie ponownie, a z moich ust mimowolnie wydostało się prychnięcie.
Miłość to ostatni przywilej, na jaki czekałam w tym ponurym życiu. Wizja posiadania kogoś, kto kocha mnie bezwarunkowo i zrobi wszystko, by mnie uszczęśliwić, wydawała się tak samo nierealna jak to, że mój ojciec nie ma nic wspólnego z najpotężniejszą sycylijską mafią. Nigdy nie chciałam miłości. Ja pragnęłam być wolna i jeszcze nie wiedziałam, jak to zrobię, ale zamierzałam wydostać się spod tego przeklętego klosza i grubą kreską oddzielić od siebie Valerio Pastoriniego.
– Wystarczy mi miłość do ciebie. Kocham cię, Lawrence. Obiecuję, że będę wpadać tak często, jak to tylko możliwe. – Odsunęłam się od niego, walcząc ze sobą, by nie wybuchnąć głośnym płaczem, i stanęłam przy samochodzie, machając mężczyźnie na pożegnanie.
– A z mamą gadałaś?
– Pogadam, ale nie dziś – rzuciłam szybko i zanim zdążył coś jeszcze dodać, pospiesznie wsiadłam do pojazdu i skierowałam się w stronę metalowej bramy, która otwierała się poprzez rozpoznanie twarzy.
Ile ja musiałam nabłagać się ojca, by w systemie pojawiła się również moja facjata. Ile płaczu, obrażeń i ran zniosłam, by nie musieć wszędzie wychodzić w asyście ochroniarza, niczym osobistość pokroju prezydenta.
No to w drogę. Do nowego domu. Do domu, który może nie będzie kojarzył mi się tylko z bólem, cierpieniem i potokiem łez. Do domu, w którym może zaznam upragnionego spokoju.
Ale tylko może.
Po półgodzinnej, nieco za szybkiej jeździe dotarłam na plac przed śnieżnobiałą willą. Budynek nie wyglądał jak ten, w którym dorastałam. Był nowoczesny, prosty, a zarazem elegancki i dostojny. Nie tak jak pałac postawiony przez mojego ojca – z ogromnym dworkiem z niezliczoną liczbą fontann i jakichś bliżej niezidentyfikowanych posągów.
Wjechałam na parking, już nie mogąc się doczekać, aż razem z Eleną kompletnie pijane wskoczymy do ogromnego basenu, korzystając z nieobecności mojego męża. Ach, jaki świat wydawał się piękny, gdy nie czułam na plecach zimnego oddechu Valerio Pastoriniego.
Zatrzymałam jeepa i zmarszczyłam brwi, dostrzegając wychodzących z posiadłości lokajów i kilka nadprogramowych samochodów na podjeździe. W tym jedno czarne lamborghini. Nie mogło należeć do kogoś z obsługi, a Marco jeździł przecież mercedesem. Ciekawe, do kogo należało, a przede wszystkim, jakie kompleksy ten ktoś leczył sobie tym niewygodnym szrotem, który poza ceną nie powalał niczym.
– Dzień dobry, pani Ariadno – odezwał się jeden z mężczyzn ubrany w schludny komplet czarnych garniturowych spodni i kamizelki, pod którą lśniła biała koszula. – Proszę wejść do środka, my wszystko przeniesiemy. – Podbiegł do mnie, gdy zabrałam się za wyciąganie tony toreb i walizek z bagażnika.
– Jak masz na imię?
– Ernest – wydukał nieśmiało, a ja wyciągnęłam rękę i uścisnęłam żwawo jego dłoń.
– A wy? – zwróciłam się do pozostałej trójki i przewróciłam oczami, rozpoznając te ich wystraszone miny. Przecież nie gryzę. To mój ojciec gryzie, a właściwie pożera. Ja nim na szczęście nie jestem.
– Tobias.
– Max.
– Miguel.
– Ja jestem Ariadna, możecie mi mówić Ari albo jak tam chcecie. Miło mi was poznać – powiedziałam po przywitaniu się z każdym z osobna i nieco mi ulżyło, gdy zauważyłam, że już się trochę uspokoili. – Teraz muszę przenieść to wszystko na moje piętro. – Ponownie chwyciłam za dwie torby i powędrowałam w kierunku drzwi, stukając czarnymi sandałkami na obcasie o marmurowe schody.
Nie było mowy o jednej sypialni, nie wspominając już o wspólnej łazience, toteż wymusiłam na moim mężu równy podział, który ku jego niechęci ustaliliśmy dzień przed ślubem, zaraz po wybraniu domu. Jego ojciec zajmował się między innymi nieruchomościami, i to takimi z najwyższej półki, dlatego mogłam przerzucać w ofertach i wybrać budynek, który najbardziej mi odpowiadał. Poza dogodnościami takimi jak dwa piętra z niemalże tym samym wyposażeniem, ta willa znajdowała się najbliżej uniwersytetu. Na tym zależało mi najbardziej.
Postawiłam kilka kroków w drodze do schodów, gdy dobiegły mnie głosy z salonu. Już miałam je zignorować i niepostrzeżenie wejść na górę, lecz Marco wyczuł moją obecność.
– Ariadna? Przyjechałaś już?! – krzyknął, a ja niechętnie weszłam do pomieszczenia i odłożyłam torby na podłogę.
– Hej – odezwałam się dosyć cicho i dostrzegłam kilka nieznajomych osób zajmujących skórzaną kanapę.
To jego koledzy? Dziwne. Nie było ich na ślubie, a przynajmniej ja ich nie dostrzegłam.
– Pięknie wyglądasz. – Mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach ściętych na jeża podszedł bliżej z zamiarem pocałowania mnie w policzek, jednak w porę się odsunęłam i uniosłam brew. Przecież inaczej to sobie ustaliliśmy. – Trochę się podpiłem – dodał mąż, uśmiechając się niezręcznie.
Dwóch obcych mi facetów bacznie przyglądało się tej sytuacji. Były też dwie dziewczyny w krótkich, obcisłych sukienkach, a jedna z nich siedziała na kolanach mężczyzny o brązowych, roztrzepanych włosach. Ciekawe.
– Mogłeś powiedzieć, że robisz imprezę, to przyjechałabym jutro – rzuciłam, patrząc na Marco z góry. Byliśmy tego samego wzrostu, jednak buty na obcasach sprawiły, że nagle z metra siedemdziesięciu pięciu urosłam o co najmniej osiem centymetrów.
– Nonsens. Możesz posiedzieć z nami – odpowiedział z uśmiechem, którego ja nie miałam najmniejszej ochoty odwzajemniać. – Chłopaki, to Ariadna, moja żona.
– To dziewczynom już mnie nie przedstawisz? – zapytałam lekceważąco.
Nieznajome były co prawda zajęte skakaniem dookoła umięśnionego chłopaka w ciemnym, opinającym ciało T-shircie. Facet dokładnie w tej samej sekundzie skrzyżował ze mną wzrok. Ciemnozielone oczyska lustrowały mnie od góry do dołu.
Miałam słabość do butelkowej zieleni. Niestety.
– Antonio. – Obok mnie pojawił się platynowy blondyn wyższy o głowę. – Miło w końcu cię poznać, Aria. Marco nam dużo o tobie opowiadał.
Nie wątpię.
Marco Lorenzin wydawał się jakiś taki nieswój. Jakby moja obecność w salonie nie była mu na rękę, mimo iż sam zaproponował, bym została.
– Nie pojawiliście się na ślubie, prawda? – zapytałam, ściskając dłoń blondyna.
– Niestety sprawy biznesowe nas zatrzymały – przyznał z przerysowanym smutkiem i ostentacyjnie uniósł rękę. – Ale podobno cała Sycylia o tym mówiła, więc pewnie jesteś zadowolona, co?
– Powiedzmy. – Wysiliłam się na sztuczny uśmiech, wciąż stojąc jak ten słup soli w obecności mojego męża i Antonio, podczas gdy ten, którego tożsamości jeszcze nie poznałam, nadal siedział na kanapie, mając na obu ramionach zawieszone dziewczyny. – Idę się rozpakować – oznajmiłam i sięgnęłam po torby odstawione wcześniej na podłogę, a z jednej z nich wypadła książka.
– Chemia organiczna? – zapytał Antonio i podał mi kilkusetstronicową pozycję do rąk.
– Za kilka dni zaczynam studia.
– Niech zgadnę, na prywatnej uczelni? – Niski, delikatnie zachrypnięty głos nieznajomego siedzącego na kanapie dotarł do moich uszu, a kpina, która od niego biła, doprowadziła mnie do furii. Co to był za komentarz?
Marco niemalże podskoczył na te słowa, co nie umknęło mojej uwadze. On się go bał?
– Słaby jesteś w zgadywanki – wytknęłam, nawet na niego nie spoglądając. – Na publicznej.
– To podaj masę molową fentanylu – rozkazał zupełnie poważnie, jakby był moim nauczycielem i wielce uczonym chemikiem, a ja głupiutką dziewczyną, której wiedzę trzeba było systematycznie sprawdzać.
Ciekawe, że pierwsze, co przyszło mu do głowy, to pytanie o narkotyk. Najbardziej szkodliwy i niebezpieczny narkotyk świata, którego śmiertelna dawka wynosiła zaledwie dwa miligramy.
– Finnian, daj jej spokój. – Antonio głośno westchnął, zerkając na mężczyznę prosząco, ale też z jakąś nutą obawy w głosie.
Finnian.
– Ja tylko zadałem pytanie. Jak nie wie, to przecież się douczy – odpowiedział, nadal nie szczędząc sobie sarkazmu.
Nie miałam pojęcia, kim jest ten buc i dlaczego siedział sobie w moim domu, okraszony towarzystwem jakichś kretynek, ale coraz mniej podobała mi się jego obecność w tym miejscu. Nie wiedział, kim jest mój ojciec?
– Ari, lepiej już idź. – Marco położył dłoń na moim ramieniu, a ja odruchowo ją z niego strąciłam.
Z torbami w rękach podeszłam bliżej tego całego Finniana, starając się nie patrzeć na to, jak blondynka właśnie podgryza mu lewe ucho, na którym znajdował się minimalistyczny kolczyk w postaci kółeczka z zawieszonym na nim krzyżykiem.
– Zaproponowałbym ci dołączenie, ale chyba nie wypada, skoro od trzech dni jesteś mężatką. – Uśmiechnął się lekko, a dwa symetryczne dołeczki odznaczyły się w gładkich, oliwkowych policzkach.
Chyba wiedziałam już, kto jest właścicielem lamborghini.
– Trzysta trzydzieści sześć koma czterysta siedemdziesiąt jeden gramów na mol – wyrecytowałam. – Masa molowa fentanylu. Masz jeszcze jakieś pytanie czy to ci wystarczy?
Niemałe zaskoczenie wymalowało się na jego głupkowatej twarzy, gdy bez zająknięcia podałam prawidłową odpowiedź. No tak, bo najpewniej z góry założył, że jestem tylko pustą córką bogacza, której iloraz inteligencji nie przewyższa planktonu.
– W takim razie idę do siebie – dodałam po odczekaniu chwili i odwróciłam się na pięcie.
– Czekaj, Ari, pomogę ci. – Marco złapał mnie za rękę, wskazując na cholernie ciężkie torby, a ja, choć miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję od ciężaru książek, segregatorów i zeszytów, dumnie pokręciłam głową.
– Poradzę sobie.
FINNIAN
Dźwięk obcasów rozbrzmiewał po schodach, a długie roztrzepane włosy podskakiwały z każdym krokiem dziewczyny. Chwyciłem za szklankę whisky i powoli upiłem łyk, mrużąc oczy. Nie takiej Ariadny Pastorini się spodziewałem. Nie po tym, co naopowiadał mi ten skończony idiota Lorenzin.
– Musiałeś? – Antonio zajął miejsce obok mnie, a ja odepchnąłem od siebie dwie dziewczyny, których imiona wyleciały mi z głowy już dobre dwie godziny temu.
– Idźcie na basen – nakazałem, co posłusznie wykonały, chichrając się do siebie, gdy tylko wchodziłem z nimi w najmniejszą interakcję. – No co? – burknąłem, zerkając kątem oka na przyjaciela. – Nie zachowuj się, jakbyś znał mnie od tygodnia.
– To jego żona. – Wskazał na Marco, który zajął miejsce na fotelu stojącym naprzeciwko szklanego stołu. – I wiadomo czyja córka. On nie może wiedzieć, że Lorenzin dla ciebie pracuje.
– I się nie dowie, prawda? – Spojrzałem na wystraszonego chłopaczka wyglądającego, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Co ta dziewczyna w nim widziała? Wpływowa i bogata rodzina, rozumiem, ale on sam w sobie nie miał nic, co czyniłoby go wartym uwagi, nawet najmniejszej. Dlaczego zgodziła się go poślubić? A może została zmuszona? To by mi pasowało najbardziej.
– Nie dowie się.
– Myślisz, że ona coś wie o jego interesach? – zapytałem, po czym upiłem kolejny łyk alkoholu.
– Nic. Kompletnie nic. Sam mi to powiedział i kazał przysiąc, że będę to przed nią ukrywał. Dlatego może lepiej będzie, jeśli więcej tu nie przyjdziecie – powiedział trzęsącym się głosem, a ja po raz kolejny w duchu zwyzywałem sam siebie, że podjąłem się współpracy z nim.
Niestety idiota miał coś, co od dłuższego czasu mnie interesowało. Zawarł sojusz z najbardziej znienawidzoną mi osobą na całej ziemi i chyba byłbym głupszy od niego, gdybym nie wykorzystał faktu, że je mi z ręki i jest gotowy spełnić każde moje polecenie.
– Nie przyjdziemy.
Nie gwarantuję.
Choć nie ukrywam – ponowne starcie z rozwścieczoną jak osa przyszłą studentką chemii wydawało się kuszącą wizją. Zwłaszcza po tym, co Marco opowiedział nam na temat ich nocy poślubnej, nie szczędząc sobie najmniejszych szczegółów. Teraz, gdy pierwszy raz zobaczyłem ją na żywo, znacznie łatwiej było to sobie zobrazować, jednak nie wydawała się tak zakochana, jak to opisywał. Sugerował, że nie może się od niej opędzić, bo ciągle lata za nim jak wierny pies, a dzisiejsze spotkanie nieco odbiegało od tych przekonań.
Ciekawe, co powie wyszczekana chemiczka, gdy się dowie, że jej mąż pomaga nam zniszczyć i doszczętnie zrujnować karierę największego skurwiela, jakiego znam. Jej ukochanego tatusia.
Dziesięć minut później w korytarzu rozniósł się donośny śmiech wraz z ponownym tupaniem obcasami.
– Ernest, naprawdę mnie nie denerwuj. To moje rzeczy, nie będziecie ich targać sami.
– Ale, pani Ariadno, my naprawdę to przynie...
– Żadna „pani”. Ile ty masz lat, co? – Jej słodki głosik brzmiał teraz inaczej niż wtedy, gdy mówiła do męża. Był ciepły, uroczy i przypominający niemalże głos dziecka.
– Dwadzieścia dwa – odparł, czekając na nią przy schodach, podczas gdy schodziła nieco wolniej ze względu na wysokie obcasy.
– No to jesteś ode mnie dwa lata starszy i zakazuję ci mówić do mnie „pani”.
Wyszła w asyście lokaja przed dom. Uśmiechnąłem się pod nosem, wyciągając z kieszeni spodni paczkę fajek. Nie mógłbym sobie darować nieucięcia z nią pogawędki. Gdyby Valerio zobaczył mnie w jej towarzystwie, zapewne zrównałby niebo z ziemią, a dziewczyna nie miałaby o niczym pojęcia. Troskliwy ojczulek skutecznie odgrodził ją od tej części świata, w której sam był okrutną bestią dręczącą niewinnych ludzi i pozbywającą się każdego, kto stawał mu na drodze. Chyba był to jeden z wielu błędów, które popełnił w naszej toczącej się od jakiegoś czasu partyjce. Powinien ją uprzedzić, z kim sam ma na pieńku i na kogo powinna uważać.
– Idę zapalić. – Włożyłem fajkę do ust i wyszedłem z pomieszczenia, nie proponując chłopakom, by mi towarzyszyli.
Stanąłem na tarasie, bacznie przyglądając się dziewczynie siłującej się z wielkim mikroskopem, gdy próbowała wyciągnąć go z bagażnika jeepa. Swoją drogą, ładne auto, ale nie dla niej. Jej to by pasowała rakieta, bo sprawiała wrażenie mocno wystrzelonej.
– Matko – sapnęła zmachana, podnosząc ogromny sprzęt, a stojący przy niej lokaj nerwowo zacisnął szczęki, gdy tylko mnie dostrzegł. – Co? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył. – W końcu ona również zwróciła uroczą twarz w moją stronę, na co zaciągnąłem się papierosem, nie odrywając od niej oczu. – Zaniesiesz mi to? Ja sobie zapalę. – Podała mężczyźnie mikroskop, a ten ochoczo przytaknął, zapewne chcąc ulotnić się z mojego towarzystwa najdalej, jak tylko się dało.
– Tatuś wie, że palisz? – zagaiłem rozmowę, kiedy w jej smukłych, długich palcach zagościł cienki papieros.
ARIADNA
Irytował mnie. Miał w sobie jakąś taką niekończącą się pewność siebie, która bardziej przypominała zwykłe chamstwo. Nie musiał nawet nic mówić, samo jego spojrzenie napawało mnie złością, a znaliśmy się raptem pół godziny.
– Nie – odburknęłam, zaciągając się używką. – Dlaczego ludzie się ciebie boją? – zapytałam po chwili, nie potrafiąc trzymać języka za zębami, i mimowolnie stanęłam bliżej niego, gdyż promienie zachodzącego słońca raziły moje oczy, a chłopak stał pod dachem.
– Ich pytaj – odpowiedział niby od niechcenia, jednak coś podpowiadało mi, że czerpie niebywałą satysfakcję z faktu, iż z własnej woli zadałam mu jakieś pytanie. – Może też powinnaś się bać, chemiczko.
Już pędzę schować się szczelnie pod kołdrą i obgryzać paznokcie w strachu przed skretyniałym, przerośniętym burakiem, któremu bez wątpienia zdaje się, że jest królem tego świata.
Na tym świecie istniała tylko jedna osoba, której się obawiałam i która była w stanie zedrzeć mi sen z powiek. Mój ojciec.
– Boję się tylko tego, że tak wysoki facet z własnej woli jeździ tym mikrusem. – Parsknęłam śmiechem, wskazując na niski pojazd błyszczący w promieniach słońca.
Gdy stałam bliżej Finniana, jeszcze dobitniej uderzyła mnie nasza różnica wzrostu. Mimo że byłam w szpilkach, on wydawał się spokojnie z dwadzieścia centymetrów wyższy.
– Nie gustujesz w dobrych samochodach? – Zgasił papierosa o podeszwę buta i wyrzucił go przed siebie. Ohyda. – W mężczyznach chyba też – dodał już nieco ciszej, a w mojej głowie zapaliła się lampka.
Kim on był dla Marco i dlaczego obrażał go w mojej obecności, mimo iż kilka minut wcześniej jak gdyby nigdy nic wspólnie spędzali czas, popijając zapewne cholernie drogi alkohol?
– Nie gustuję w tandecie.
– Lamborghini to tandeta?
– Oczywiście, że tak. Drogie, niewygodne, z częściami, których wymiana jest praktycznie niemożliwa. Zabawka dla snobów chcących zabłyszczeć, bo niczym innym nie mogą. – Zerknęłam na niego wymownie i ten gest był chyba lekką przesadą z mojej strony, bo chłopak automatycznie spoważniał.
– Tak ci się wydaje? – wychrypiał i chwycił mnie za dłoń. Już miał powiedzieć coś jeszcze, ale dostrzegł na niej calutką rodzinkę blizn pozostawionych przez mojego ojca.
Momentalnie wyrwałam się z uścisku, schowałam rękę za plecami i przygryzłam wewnętrzną część policzka.
– Chyba już wiem, dlaczego jesteś taka wredna – stwierdził z wyczuwalną wyższością w głosie po minucie konsternacji.
No, proszę, powiedz, do jakiego wniosku doszedłeś, ptasi móżdżku. Że się poraniłam, bo tatuś nie chciał kupić mi torebki z najnowszej kolekcji jakiegoś włoskiego projektanta? Śmiało. Mów.
– Dlaczego?
– Bo od dziecka byłaś obdarowywana prezentami, pochwałami i słowami uznania z ust każdego, kto tylko na ciebie spojrzał. Dostawałaś nowe buciki, sukieneczki, a gdy tupnęłaś nóżką, tatuś przyprowadzał ci kucyka – rozpoczął swój monolog, zupełnie ignorując fakt, że nie miał absolutnie najmniejszego pojęcia, jak wyglądała rzeczywistość. Snuł tylko podejrzenia, które oczywiście były błędne. – Zgaduję, że ten ślub to pierwsza rzecz w życiu, która nie poszła po twojej myśli, i dlatego tak wściekle się buntujesz, okaleczasz i nawet nie nosisz obrączki. – Zlustrował serdeczny palec mojej lewej dłoni, na którym rzeczywiście brakowało pierścionka. – Nie jest tak?
– Nic o mnie nie wiesz – wysyczałam, buchając mu dymem prosto w twarz. Niewiele myśląc, podeszłam do jego samochodu i zgasiłam papierosa na masce. – I jeżeli jeszcze raz zobaczę cię w tym domu, obiecuję, że już nigdy nie wsiądziesz do tego auta. Nie o własnych siłach.
– Jak już grozisz, taka wściekła i obrażona na cały świat, to chociaż patrz na mnie, a nie na ziemię jak spłoszony piesek. – Zaśmiał się, zupełnie nic sobie nie robiąc z mojego napadu agresji.
– Wybacz. – Z trudem wymusiłam delikatny uśmiech i tym razem spojrzałam w jego zielone oczy. – Patrzyłam na ziemię, bo szukałam twojego poziomu.
Odeszłam, trącając go ramieniem, a zaraz po tym ostentacyjnie trzasnęłam drzwiami i wbiegłam na górę prosto do swojej sypialni.
Stereotypy, błędne założenia i przypisywanie ludziom łatek – znałam to nie od dzisiaj.
Jak pustym trzeba być człowiekiem, by nie znając prawdy, dopuszczać się do snucia tak bezlitosnych teorii, i to jeszcze z uśmiechem na ustach?
Tamtego wieczoru, tamtego feralnego dnia, gdy po raz pierwszy od dwudziestu lat miałam poczuć subtelny przedsmak wolności po ucieczce od ojca, nie wiedziałam jeszcze, z kim rozmawiałam i komu zgasiłam papierosa na masce samochodu wartego co najmniej dziesięć milionów euro.
Znałam tylko jego imię. Finnian.
I wystarczyło mi kilkadziesiąt minut, by znienawidzić tę postać do szpiku kości. Do samego cna.
Wczesywałam jedwabny olejek w końcówki wilgotnych włosów, nie mogąc doczekać się już oddania w błogi sen. Mimo czterogodzinnego wypakowywania swojego dobytku, nie byłam nawet w połowie. Ba, ja nawet nie przywiozłam z rodzinnego domu wszystkich rzeczy.
Przyglądałam się śnieżnobiałej toaletce, której blat zdobił przezroczysty wazon z bukietem róż od mojego męża. Róże. Jakie to oklepane kwiaty. Nie byłam miłośniczką roślinek, gdyż brakowało mi do nich ręki i albo je przesuszałam, albo przelewałam. Raz udało mi się nawet zabić kaktusa, co jest już wystarczającym potwierdzeniem na mój kretynizm w tej kwestii.
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z letargu, więc odparłam tylko ciche „proszę”. Myślałam, że Marco już dawno poszedł spać, gdyż odgłosy z dołu ucichły ponad dwie godziny wcześniej, a jego serdeczni goście odjechali. Miałam nadzieję, że bezpowrotnie.
– Mogę? – zapytał nieśmiało, na co przytaknęłam, zabierając się za pokrycie twarzy kremem nawilżającym. – Pokłóciłaś się o coś z Finnianem? Wbiegłaś do domu wkurzona chwilę po tym, jak wyszedł zapalić.
– Całkiem możliwe, a co?
Miałam wrażenie, że jego krótkie, czarne włosy stanęły dęba, a już i tak wąskie usta zacisnęły się w jeszcze cieńszą linię.
– Ariadna, co się stało? O co się pokłóciliście?
Znów ten strach. Niepokój w piwnych oczach, które zerkały to na mnie, to na każdy jeden mebel w sypialni, którą urządziłam.
– Nieważne, o pierdołę. – Machnęłam na to ręką, nie mając ochoty zwierzać mu się z tego, jak jego kolega stworzył mi cały portret psychologiczny pomimo tego, że się nie znaliśmy. – Pochwalił się?
– Nic nie mówił.
– Nie dziwię się. Też bym się raczej nie chwaliła, że ktoś mi zgasił peta na tak drogim samochodziku. – Zaśmiałam się sama do siebie, a oczy męża otworzyły się tak szeroko, jakby za moment miały wylecieć z orbit.
– Co zrobiłaś?! Ja pierdolę, Ariadna! Dlaczego to zrobiłaś?!
– Nie krzycz na mnie – odezwałam się już nieco mniej przyjaźnie i łaskawie obdarowałam go przelotnym spojrzeniem. – Zasłużył sobie na to.
– Nie masz pojęcia, kim on jest! – wrzasnął. – I co może zrobić.
– Oświeć mnie w takim razie. – Uśmiechnęłam się radośnie, a Marco momentalnie zamilkł. Oczywiście. Nieskory był do dzielenia się informacjami, a zwłaszcza tymi istotnymi. Podobnie jak tatuś. – No właśnie.
– Ciesz się, że nie masz o niczym pojęcia. Gdybyś miała, zapewne nie byłabyś w stanie zmrużyć oka.
– Chyba zapomniałeś, kim jest mój ojciec i co on może zrobić temu, jak mu tam było, Vivienowi?
– Finnianowi – poprawił mnie pospiesznie, a argument o Valerio Pastorinim, ku mojemu zdziwieniu, jakoś do niego nie trafiał. Czy to możliwe, by bał się tego idioty bardziej niż mojego taty? Nie. Na pewno nie. Nie ma na to najmniejszych szans. – Nie wiesz, do czego jest zdolny.
– Wiem, do czego jest zdolny Valerio, i uwierz mi, gdybyś wiedział, też nie byłbyś w stanie zmrużyć oka. Nie rozumiem, o co z wami wszystkimi chodzi. Myślicie, że jestem jakaś ułomna? Że uwierzyłam w bajeczki o rodzinnej firmie przekazywanej z pokolenia na pokolenie? Marco, mieszkałam z ojcem pod jednym dachem dwadzieścia lat. Chyba byłabym największą kretynką pod słońcem, gdybym się nie skapnęła, że ma coś wspólnego z Cosa Nostrą, a nawet że pełni tam jakąś ważną funkcję.
Nagle to on wyglądał jak najgłupsza istota na ziemi. Nieco pokruszył moje ego swoim przekonaniem, że jestem na tyle nierozważna i nie potrafię wysnuć tak oczywistych wniosków. Przecież nawet ludzie mijający mojego ojca w sklepie szeptali pod nosami, że trzeba uciekać, bo zaraz może zrobić im krzywdę, więc jakim prawem ja miałam się nie domyślić, czym się zajmuje?
– No to skoro tyle wiesz… – zaczął, nerwowo bawiąc się palcami i unikając jak ognia kontaktu wzrokowego. – Finnian Trovato też odgrywa tam ważną rolę. Od jakiegoś czasu jest nawet na równi z twoim ojcem.
Zmarszczyłam brwi, analizując w głowie, co przed sekundą powiedział. Że niby kim ten półgłówek był i jaką funkcję pełnił? Na pewno nie pomylił osób? Bo jakoś trudno było mi uwierzyć, że ten dzieciaczek w czarnej bluzeczce mógł mieć jakieś powiązania z sycylijską mafią.
– I co mi niby zrobi? – prychnęłam złowieszczo, nie czując nawet miligrama strachu. – Przyśle zdechłego szczura w pudełku na prezent?
– Ariadna, to nie jest śmieszne!
W głowie już szukałam kolejnego elokwentnego i błyskotliwego tekstu, gdy pomyślałam o czymś innym. Czymś, co wbiło mnie w oparcie krzesła. Ze słów Marco jasno wywnioskowałam, że mój ojciec i cały ten Finnian nie mieli ze sobą po drodze, co było dosyć oczywiste w mafijnym półświatku samców alfa, a może raczej w kurniku. Tak, ta aluzja bardziej się nadawała, bo standardowe stado reprodukcyjne liczy sobie kilka kur i tylko jednego, prężnego kogucika, który dyktuje warunki i zapładnia kury. Nie było tam miejsca na dwóch.
– Dlaczego bratasz się z wrogiem mojego ojca? On o tym wie?
Marco znowu się zapowietrzył, zupełnie nie spodziewając się mojego pytania. Z jego oczu nadal bił znajomy strach, jednak tym razem miałam nieodparte wrażenie, że to ja byłam jego powodem. Chyba zrozumiał, że powiedział za dużo i dał mi dostęp do informacji, których nigdy nie powinnam posiadać.
– Wie. – Nerwowo chodził po pokoju, przecierając podeszwami kapci zielony futrzasty dywan. – To konspiracja przeciwko poczynaniom Finniana. Zaplanowaliśmy to razem z twoim tatą.
No tak. Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Ojciec był tyranem, barbarzyńcą i po prostu paskudnym człowiekiem, ale nie brakowało mu rozumu. Nie był głupcem. Tylko czy przekazywanie Marco tak ważnej roli do odegrania to mądre posunięcie? Wpuszczając lisa do kurnika, może warto upewnić się najpierw, czy nie ma przypadkiem skręconych łapek albo czy w ogóle zasługuje na miano lisa, bo mój mąż na pewno nim nie był i wiedziałam o tym doskonale po zaledwie miesiącu znajomości.
– No to gratulacje, życzę powodzenia. Mam nadzieję, że operacja zakończy się sukcesem – rzuciłam sarkastycznie. – Ja będę trzymać gębę na kłódkę, bo nawet szczególnie mnie to nie obchodzi, tak że nie musisz się obawiać, że coś wygadam ojcu. A teraz stąd idź, bo jestem zmęczona – wyrzuciłam z siebie na jednym tchu i posłałam mu ponaglający wzrok, by wreszcie dał mi spokój.
– Nie chcesz spać ze mną? To twoja pierwsza noc tutaj.
– Nie.
– Ariadna… – Westchnął, siadając na skraju mojego, powtarzam, mojego, łóżka i obdarował mnie miną smutnego chłopaczka, jakby prosił o litość. – Jesteś moją żoną, a ja twoim mężem.
– Tylko na papierku. Zresztą już o tym rozmawialiśmy, nie wiem, dlaczego znowu zaczynasz.
– Bo myślałem, że może po czasie się do mnie przekonasz.
– Wybacz, ale dalej nic – odburknęłam, a następnie podniosłam się z krzesła i otworzyłam dla niego drzwi. – Nie wchodźmy sobie w drogę, Marco. Ja będę studiować, ty rób, co tam chcesz, a na spotkaniach rodzinnych poudajemy zakochanych i każdy będzie zadowolony, tak?
Miałam wrażenie, że rozmawiając z nim, musiałam dostosować się do poziomu dziecka. Tę samą gadkę przerabialiśmy kilkukrotnie jeszcze na długo przed ślubem, gdyż chciałam zapobiec ewentualnym niedomówieniom. Wtedy za każdym razem mi przytakiwał i zapewniał, że też mu pasuje taki układ, bo nie ma głowy do poważnych związków.
– Może to się uda na jakiś czas, ale co, jeśli nasi rodzice spytają o wnuków? – Nie dawał za wygraną i wciąż siedział obrażony, jakbym zrujnowała mu całe poczucie własnej wartości, ponieważ nie chciałam z nim spać.
– Mam dopiero dwadzieścia lat. Dopóki nie skończę studiów, nie będą naciskać, a potem coś się wymyśli.
Potem już mnie tutaj nie będzie, bo się z tobą rozwiodę i wreszcie pójdę na swoje, zapominając, że kiedykolwiek byłam mężatką.
– Niech ci będzie. – Obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, po czym wyszedł z pokoju, a ja zatrzasnęłam drzwi na klucz, przewracając przy tym oczami.
Liczyłam na to, że dostanę trochę więcej czasu na ustatkowanie się i zgromadzenie własnych oszczędności, by móc odciąć się na dobre spod łask ojca, ale nie. Pierwsza noc w domu mojego męża boleśnie uświadomiła mi, że nie mam co liczyć na spokojne, pięcioletnie sielankowe życie na studiach w cichym otoczeniu, wolnym od pogwałcania praw człowieka. Musiałam się stamtąd wyrwać znacznie szybciej. Tylko jak?
1 października 2020 roku
Zaparkowałam swoje ukochane auto pod uniwersytetem i przeglądałam się w przednim lusterku jak ostatnia histeryczka. Obawiałam się właściwie wszystkiego, co było związane ze studiowaniem, a zwłaszcza ludzi. Relacji z ludźmi. Nie czułam się w tym najlepsza przez wzgląd na wieloletnie nauczanie domowe, no i też przez tatusia, który w Palermo okraszony był niemałą sławą. Ludzie znali cały mój życiorys, a ja nie wiedziałam o nich nic i nawet zmienione nazwisko nie mogło uchronić mnie przed powiązaniem z tatą, gdyż ślub dzieci jednych z potężniejszych osób na wyspie nie umknął nikomu. Absolutnie nikomu.
Mogłam zamknąć się na wszystkie spusty w przepięknej, luksusowej willi, która od kilku dni była moim nowym domem, i zapomnieć o wszelakich troskach zewnętrznego świata, taplając się w basenie i pijąc cuba librę. Nie. Nie mogłam. Powiedziałam ojcu, że jeżeli nie pozwoli mi studiować, nie wyjdę za Marco. Wykłócałam się z nim zaciekle, nie dbając o to, że ukarze mnie za brak subordynacji. Zależało mi na tym tak bardzo, jak na niczym innym wcześniej, i naplułabym sobie w twarz, gdybym teraz stchórzyła.
– Puk, puk, szmato!
Podskoczyłam na siedzeniu, niemalże schodząc na zawał, a za szybą dostrzegłam uśmiechniętą, niską dziewczynę o wściekle rudych włosach.
– Bardzo śmieszne, Elena. – Pokręciłam głową i opuściłam samochód, po czym chwyciłam za materiałową torbę z laptopem i książkami z tylnej kanapy. – Podekscytowana? – zapytałam, trącając ją ramieniem.
– Trochę – przyznała i poprawiła materiał długiej, przylegającej sukienki w kolorze ciemnego beżu. – Ale trochę mi się nie chce, choć zajęcia się jeszcze nawet nie zaczęły – dodała, prowadząc mnie na jedną z wielu ławek znajdujących się przed ogromnym budynkiem wykonanym z cegieł, który wyglądem bardziej przypominał siedzibę prezydenta niż uniwersytet. – Szkoda, że nie będziemy ich mieć razem. Może byłaby powtórka z rozrywki. – Zaśmiała się pod nosem i odpaliła papierosa.
Powróciłam wspomnieniami do sytuacji sprzed kilkunastu lat, kiedy to nasi ojcowie stwierdzili, że skoro obie uczymy się w domu i pałamy do siebie niekończącą się sympatią, może warto byłoby utworzyć z nas dwuosobową klasę. Pomysł okazał się rewelacyjny, ale połączenie dwóch rozgadanych gówniar i zestresowanego nauczyciela już niezbyt.
– Gdyby tak było, wyrzuciliby nas stąd w mniej niż tydzień – prychnęłam, zaciągając się używką.
– Pewnie tak, ale przynajmniej coś by się działo – mruknęła poruszona, a ja nadal nie mogłam uwierzyć, że dziewczyna, z którą upijałam się do nieprzytomności, miała studiować psychologię. – Ari… – Ułożyła głowę na moim prawym ramieniu, a na jej słodkiej, pokrytej piegami twarzy zagościł smutny uśmieszek. – Jak tam z Marco?
Nieopodal dostrzegłam kilka grupek studentów, którzy co jakiś czas posyłali nam „subtelne” spojrzenia. Chyba tylko im się wydawało, że takie właśnie są. Głośno westchnęłam, będąc już przygotowana na taki bieg wydarzeń. Brakowało jeszcze, by ktoś do mnie podszedł i zapytał, jak się bawiłam na własnym ślubie.
– Nijak – odparłam dłuższą chwilę później, ignorując uwagę zwróconą prosto na mnie i dziewczynę obok. – Rzadko bywa w domu, co jak najbardziej mi odpowiada.
– Szkoda, że musisz tkwić w udawanym związku – stwierdziła i zerknęła na mnie kątem oka, na co tylko wzruszyłam ramionami i wrzuciłam spalonego papierosa do śmietnika. – Czyli już nici z szukania jednonocnych przygód?
– Chciałabyś. Kłamałam w trakcie ślubowania wierności, zresztą przecież wiesz.
– Moja wyuzdana Ariadna. Taka, jaką kocham.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem na słowa, które w istocie miały w sobie ziarno prawdy. Ojciec pozwalał mi spać u Eleny dosyć często z uwagi na jego bliską znajomość z jej spłodzicielem, z tym że po skończeniu osiemnastego roku życia nasze filmowe nocki i wzdychanie do ulubionych postaci uległy lekkiej zmianie.
Sycylia słynęła z hucznych imprez, czego dwie spragnione zabawy nastolatki nie mogły sobie darować. Na szczęście Alberto, tata Eleny, nie był aż tak surowy jak mój i nigdy nie odmawiał nam wyjść. Nawet gdy znikałyśmy na całą noc i wracałyśmy kompletnie pijane nad ranem. Oczywiście kazał ochroniarzowi nas kontrolować, jednak barczysty, łysy mężczyzna znacznie bardziej interesował się podrywaniem lasek w klubie, niż śledzeniem nas, co jak najbardziej nam odpowiadało. Nie raz, nie dwa zdarzało nam się kończyć w objęciach obcych chłopaków, a czasem i dziewczyn.
– Musimy iść na zajęcia, El. – Skontrolowałam godzinę na ekranie telefonu i przeczesałam palcami nieco rozwiane włosy. – Kończę za cztery godziny. Chcesz później do mnie wpaść?
– Ja za cztery i pół. Zaczekasz?
– Pewnie, lisico. – Objęłam ją ramieniem, a ta podniosła się z ławki i otrzepała tył jasnej sukienki.
Pomachała mi na pożegnanie i odeszła w kierunku wydziału nauk społecznych.
No i zostałam sama. Bum. Poczucie dyskomfortu wróciło razem z malutkim zalążkiem strachu. Wzrok innych skanujący każdy najmniejszy skrawek mojego ciała, czarnych, szerokich spodni, trampek i granatowego topu z wyciętymi plecami też nie pomagał. Może tak bardzo podobało im się, w co się ubrałam? Może nie chodziło wcale o ojca, a ja niepotrzebnie się nakręciłam?
– To córka Valerio Pastoriniego?
Szepty i pomruki wybrzmiały za moimi plecami, gdy tylko postawiłam kilka kroków. Zacisnęłam pomalowane błyszczykiem usta w wąską linię i spuściłam wzrok na czubki czarnych butów. Świetnie.
Nie daj się sprowokować. Oni cię nie znają. Nie wiedzą, jaka jesteś. Znają tylko twoje przeklęte nazwisko i z góry dorobili sobie do niego historyjkę. Tak samo jak ten imbecyl Finnian.
Błądziłam krętymi korytarzami dobre pięć minut i kilkukrotnie pomyliłam sale niczym ostatnia idiotka, zanim w końcu znalazłam odpowiednie drzwi i nieśmiało weszłam do auli pełnej studentów. Profesor już podłączał się do ekranu projekcyjnego, a ja pognałam na samą górę do jednego z ostatnich rzędów i zajęłam miejsce, po czym wysunęłam przed sobą niewielki, beżowy blat.
– Możemy usiąść obok ciebie? – Jakieś dwie dziewczyny stanęły przy mnie i posłały mi serdeczne uśmiechy, na co od razu się rozpromieniłam, pokiwałam głową i przeniosłam się kilka miejsc dalej, bliżej jakiegoś chłopaka. Już miały wejść w głąb rzędu, lecz nagle zatrzymały się w miejscu i posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia.
– Niżej będzie lepiej widać – odezwała się jedna z nich, ciągnąc drugą za rękę, jakbym co najmniej miała na twarzy wypisane: „Zaraz was uduszę, a potem zjem wasze wnętrzności”.
– O co im wszystkim chodzi? – Dopiero po kilku dobrych sekundach zrozumiałam, że męski, rozbawiony głos kierował pytanie do mnie.
– Valerio Pastorini to mój tata – powiedziałam męczeńsko i już szykowałam się na to, że za chwilę i blondyn w koku ucieknie najdalej, jak to tylko możliwe, ale nie zrobił tego. Zmarszczył brwi i patrzył na mnie, nie wiedząc, o co chodzi. – Można powiedzieć, że jest okryty czymś w rodzaju złej sławy – dodałam niechętnie.
– Seryjny zabójca? – dopytał, co jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu. To zaskakująco dziwne, że owe nazwisko nigdy nie wpadło do jego ucha.
– Nie.
Raczej nie, właściwie to nie wiem. Możliwe, że tak, ale przecież nie mogę ci tego powiedzieć.
– Chyba tylko ja nie wiem, kim on jest, bo wszyscy patrzą na ciebie, jakbyś miała w torbie tykającą bombę. – Zaśmiał się pod nosem, a następnie zrobił coś, co zszokowało mnie jeszcze bardziej. Wysunął w moim kierunku dłoń i uśmiechnął się miło. – Gabriel.
– Ariadna. – Ożywiłam się na ten entuzjazm i z niemałym uradowaniem oczekiwałam na rozpoczęcie wykładu dotyczącego podstaw mikroskopii z być może moim nowym kolegą. – Jesteś z Sycylii? Masz trochę inny akcent.
– Moi rodzice są z Włoch, ale wychowałem się we Francji – odparł. – Jestem tu dopiero od dwóch tygodni, więc jeszcze nie do końca oswoiłem się z mówieniem tylko po włosku.
To dlatego nie wiedział, kim był mój ojciec.
– I tak bardzo dobrze ci wychodzi – skomentowałam, gdy wykładowca w końcu uporał się ze sprzętem, chwycił za mikrofon i powitał nas na pierwszych zajęciach pierwszego roku studiów chemicznych.
– Dzięki. – Machnął ręką, udając, że zawstydził się na ten komplement, i otworzył przed sobą niewielki notesik. – No więc, co narozrabiał twój stary, że nawet tobie się za to obrywa?
– Możemy nie tutaj? Na przykład jutro, po zajęciach? – rzuciłam nieśmiało.
– Przy piwku na przykład?
– Przy piwku – odrzekłam entuzjastycznie, a chłopak żwawo przytaknął.
Może tej jednej znajomości jeszcze nie spisał na straty mój kochany ojczulek.
2 października 2020 roku
– Serio zmusił cię do zaaranżowanego ślubu? – Niebieskie oczy otworzyły się szeroko, a dźwięk odkapslowania kolejnej butelki piwa wymieszał się z moim przytaknięciem. – Przejebane, współczuję.
– Muszę się z tego wydostać, ale nie mam pojęcia jak – odpowiedziałam zdecydowanie za mocno ośmielona alkoholem.
Trzygodzinne spotkanie z Gabrielem na jednej z dzikich plaż Morza Śródziemnego skończyło się opróżnieniem dosyć pokaźnej liczby buteleczek z piwem i wyjawieniem zbyt wielu ryzykownych informacji na temat mój i mojej rodziny.
– Nie masz kasy? Przecież twój tata jest miliarderem. – Zmarszczył brwi, przyglądając się mi z zaciekawieniem.
– Nie daje mi aż tyle, bym mogła się usamodzielnić. Stąd te studia. Chcę zacząć pracować i zarabiać na siebie, a potem rzucić mojego męża.
– To trochę jeszcze się pomęczysz – skwitował dosadniej, niż sama mogłam to zrobić, a na jego zaczerwienionej od promieni słonecznych twarzy zagościł współczujący uśmiech. – Mnie też by się przydał strzał gotówki, jeśli to cię pocieszy. Moja mama ma nowotwór, a tata zginął parę miesięcy temu w wypadku. Właściwie to dlatego z nią tu przyleciałem. Chciała ostatnie lata życia spędzić w ojczystym kraju. – Ponury ton obił się o moje uszy, które zabolały niemiłosiernie, gdy tylko zrozumiałam, co chłopak powiedział.
Zrobiło mi się niesamowicie głupio. Kilka godzin żaliłam mu się z okrutnego losu, jaki mnie spotkał, a on jeszcze mnie pocieszał, choć sam miał na barkach problemy, o jakich mi się nie śniło. Nagle moje życie przestało być tak ponure, gdy tylko zestawiłam je z jego doświadczeniami. Z utratą ojca, chorobą matki i niemożliwością zrobienia czegokolwiek.
– Nie ma już dla niej ratunku?
– Oczywiście, że jest – powiedział, po czym wyzerował następną butelkę alkoholu i sprawnie zabrał się za otwarcie kolejnej. – Ale kosztuje zbyt dużo, a czasu jest zbyt mało. Chciałem pójść do jakiejś pracy, ale nie zarobiłbym tyle, ile trzeba. Nie w trzy lata, bo mniej więcej tyle dają jej lekarze, gdyby nie rozpoczęła leczenia.
Ojciec. Dla niego pokrycie tych kosztów byłoby jak wrzucenie pięciu euro na tacę, ale by się nie zgodził. Wiedziałam o tym. Samo wspomnienie, że poznałam nowego kolegę, potraktowałby ze złością. Valerio Pastorini nigdy nie dawał, dopóki na tym nie zyskiwał, a co to za zysk, uratowanie obcej mu kobiety i spełnienie mojej prośby?
– Nie patrz tak na mnie – wypalił, na co zmarszczyłam brwi i posłałam mu pytające spojrzenie. – Z litością. Ze współczuciem. Nie potrzebuję tego. – Włożył rękę do kieszeni spodni, a zaraz po tym wyciągnął z niej niewielki woreczek strunowy z dwoma różowymi pastylkami w środku. – Jakiś gość mi to ostatnio wcisnął w barze. Chcesz?
Podał mi jedną pigułkę, a ja chwyciłam ją z zaciekawieniem i polizałam.
– To syf. – Otarłam ją i obracałam w dłoni, przyglądając się wyżłobionym na niej szlaczkom. – Masa wypełniaczy. Safrolu, izosafrolu i piperonalu to tam jest pewnie tyle co nic. Lepiej tego nie bierz, chyba że chcesz przez tydzień zdychać.
– Widzę, że jesteś obeznana w temacie. – Szerzej otworzył oczy i wziął ode mnie z powrotem tabletkę. – Brałaś już kiedyś?
– Parę razy – wyznałam zgodnie z prawdą. – Ale zawsze dokładnie sprawdzałam towar. Jak już miałam się truć, to przynajmniej czymś w miarę czystym, a w Sycylii nietrudno natknąć się na ścierwo, które strach dać nawet koniowi.
– Brałaś tylko parę razy i aż tak dobrze znasz składy narkotyków?
– Interesuję się chemią, no a narkotyki to chemia. – Wzruszyłam ramionami, jakby to było zupełnie oczywiste. – Wiem, kiedy mam do czynienia z czystym towarem, a ten zdecydowanie taki nie jest. Gdybym miała Robadope, tobym ci coś więcej powiedziała o domieszkach.
– Roba co? – Parsknął śmiechem, patrząc na mnie jak na ufoludka.
– Jeden z testów na sprawdzenie składu.
Zamilkł na bardzo długi moment, w którym ja nie szczędziłam sobie alkoholu i przyglądania się zachodzącemu za horyzontem słońcu. Nadmorski wiatr targał moimi włosami na wszystkie strony, ale nie obchodziło mnie to ani trochę. Wtopiłam prawą dłoń w ciepły piasek i napawałam się tą spokojną chwilą. Największa wyspa na Morzu Śródziemnym potrafiła być czasem taka piękna. Rzadko to dostrzegałam, a jednak tak było.
– Potrafiłabyś coś takiego zrobić? Gdybyś miała składniki? – zapytał jakiś czas później, wpatrując się w samarkę w rękach.
– Raczej tak. Na pewno byłoby czystsze niż ten brud, na którym bogacą się lokalni dilerzy.
W jego niebieskich jak falujące morze oczach dostrzegłam światło. Zapalającą się lampkę i promyk nadziei. Nie do końca rozumiałam, do czego Gabriel nawiązuje, aż w końcu zaczął mówić dalej:
– Oboje potrzebujemy kasy. Policja tu praktycznie nie istnieje, bo jest skorumpowana przez włoską mafię. Jesteś świetna z chemii, ja też coś tam umiem, skoro dostałem się na studia. Ponadto wiesz, jak się robi narkotyki, a twój mąż rzadko jest w domu.
Ekscytacja w jego głosie była odwrotnie proporcjonalna do tego, co ja w tamtym momencie poczułam. Do gardła podeszła mi wielka gula, bo widziałam tę żywą i nieokiełznaną radość na twarzy Gabriela, a mimo to musiałam odmówić. Miał rację. Narkotykowy biznes na Sycylii był strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza gdy miało się ojca trzymającego włoską policję w garści, ale ja nie mogłam wejść do tego świata. Nie mogłam wejść do świata, z którego chciałam jak najszybciej uciec. Nie mogłam zanurkować w wodzie, w której samo moczenie rąk było dla mnie największą istniejącą torturą.
– Wymyślmy coś innego, Gabriel. I coś mniej… mniej nielegalnego?
Cień zawodu przemknął w tych niebieskich oczyskach, co mnie też ukłuło, mimo że znaliśmy się dwa dni. Rozmawiałam z nim raptem kilka razy, a i tak zdradziłam mu wszystkie życiowe obawy, tak samo jak on mnie. Już nawet nie chodziło o mnie i moją wolność. Chodziło o niego. Chciałam mu pomóc.
Wtedy znów zadał pytanie. Takie, na które nigdy nie powinnam była odpowiadać i po którym powinnam uciec, zamknąć się w swoim pokoju, rzucić studia i żyć znowu jak ptaszek w złotej klatce.
– Nie chcesz uwolnić się spod skrzydeł ojca, wprowadzając do Palermo całkowity monopol na swój czysty i zajebisty produkt?
Nie, nie, nie. Gdyby ojciec się dowiedział… gdyby się dowiedział, co wymyśliła jego mądra córeczka, zabiłby mnie. Ukrzyżował jak Jezusa i postawił przed domem jako groźbę dla wszystkich jego konkurentów.
I znów. Te pełne nadziei oczyska wpatrujące się w moją twarz, a w nich wizja pomocy chorej mamie i zmienienia podłego, niesprawiedliwego losu.
– Chcę – powiedziałam, nie dowierzając w to, co robię. – Ale nie będziemy produkować ecstasy, tylko kwas. Jest droższy i trudniej dostępny. Ludzie się na niego rzucą.
Wtedy, zupełnie nieświadoma czyhających za plecami kłopotów, z własnej woli wkroczyłam na ścieżkę, która powinna być ode mnie odgrodzona murem o grubości co najmniej dziesięciu metrów.