Lonely Letters - A.P. Mist - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Lonely Letters ebook i audiobook

Mist A.P.

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

545 osób interesuje się tą książką

Opis

Parker jest rozpieszczonym synem bogaczy, nastawionym na dobrą zabawę i brak jakichkolwiek zobowiązań. Podczas urlopu znajduje na plaży zakorkowaną butelkę. Początkowo chce ją wyrzucić, lecz gdy zauważa w niej zwitek papieru, postanawia ją zachować.

List, który się w niej znajduje, wzbudza w mężczyźnie chęć przeżycia kolejnej przygody, by sprawdzić, kto w tych czasach jest tak naiwny, by wrzucać listy do oceanu.

W ten sposób trafia do Southport – niewielkiego miasteczka, w którym czas płynie wolniej, ryby smakują zupełnie inaczej, a kobiety bywają twardsze niż skały.

Już pierwszego dnia podpada kelnerce w barze nieopodal małego portu.

 

Lucia mieszka w Southport od urodzenia i pracuje w niewielkim grill barze dla rybaków. Wiedzie spokojne życie wśród ludzi, których zna od zawsze, i w gruncie rzeczy uważa się za szczęśliwą.

Jej spokój zostaje zburzony przez zarozumiałego mieszczucha, który zjawia się w miasteczku nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co.

Z niepokojem i gniewem reaguje na jego obecność, choć pozostali mieszkańcy prędko przyjmują go do społeczności.

 

Zarówno Parker, jak i Lucia nie mają pojęcia, że to właśnie ona jest celem jego podróży…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 34 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Marcin StecAnna Grochowska

Oceny
4,5 (35 ocen)
28
3
1
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
halcik28

Z braku laku…

Mam wrażenie, że książki tej autorki zaraz po ich publikacji na platformie są oceniane przez koleżanki albo rodzinę. Komentarze są pełne zachwytu ale nie ma w nich w ogóle odniesienia do fabuły. Dałam się skusić kilka razy ale więcej się na to nie nabiorę. A książka jest mocno przeciętna.
niki3613

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka absolutnie mnie oczarowała. historia jest piękna, poruszająca i pełna emocji, a klimat małego rybackiego miasteczka został oddany tak sugestywnie, że można się poczuć, jakby naprawdę tam się było – poczuć zapach morskiej bryzy i zobaczyć codzienność mieszkańców. To opowieść, która zostanie w moim sercu na długo. Polecam całym sercem! ❤️
30
arletatatarek

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham po prostu kocham 🫶🥹🫶
31
Kleosiaok

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
20
Aga1229

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia,jak każda od tej autorki 🥰😍
20



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL PĘTLA TAJEMNIC

Nie zbliżaj się #1

Nie oddalaj się #2

Nie poddawaj się #3

POZOSTAŁE POZYCJE

Jej wszyscy mężczyźni

Serce pierwszego kontaktu

Zaginiona

Córka dziekana

Zamknij oczy

Sky Is The Limit – (duet z Natalia Kulpińska)

Sparkle&Shadow – (duet z Natalia Kulpińska)

Tamtej deszczowej nocy

Lonely Letters

W PRZYGOTOWANIU

Szept przeszłości(październik 2025 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by A.P. Mist, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Adriana Rak

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: freepik

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w Internecie

ISBN 978-83-8290-836-7

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Epilog

Prolog

Lucia

Drogi Podróżniku,

nie mam pojęcia, jaka jest różnica pomiędzy wiarą a nadzieją, bo choć nie wierzę, mimo wszystko mam nadzieję…

Jak w każdy weekend zapisywałam gruby papier słowami, które przychodziły mi do głowy. Robiłam to od pięciu lat, czcząc w ten sposób pamięć o mojej mamie. To właśnie ona przez długi czas tłumaczyła mi, że marynarze, którzy spędzają długie miesiące na morzu, często ocierają się o granice obłędu.

Uważała, że obdarowywanie ich kilkoma literami na papierze leczy ich samotność i pozwala na spotkanie z drugim człowiekiem. Nie znałam drugiej tak empatycznej, a jednocześnie romantycznej duszy jak ona. Wprawdzie ludzie na morzu, czy to marynarze, czy rybacy, nie byli samotni, bo zawsze mieli towarzystwo załogi, ale kultywowałam tę tradycję, bo mimo wszystko uważałam, że to jest po prostu piękne.

W swoich listach zawsze opowiadałam o tym, co mi się przydarzyło, jak mijają mi kolejne dni, o swoim samopoczuciu. I samotności… Jakbym pisała do dawno niewidzianego przyjaciela.

Nie pisałam ich z czysto altruistycznych pobudek, jak robiła to moja mama. Ja traktowałam to jak terapię. Nie tylko dla odbiorcy, ale również dla siebie.

W słowach, którymi zapełniałam kartki, nie zawsze była radość.

Wolałam pisać w próżnię, niż rozmawiać z kimś, kto prędzej czy później mógłby wykorzystać moje słabości. Na co dzień otoczona byłam mnóstwem ludzi, których szczerze uwielbiałam, a pomimo tego doskwierała mi samotność.

Zwinęłam papier w rulon, obwiązałam tym razem czerwoną wstążką i wsunęłam do zielonej butelki, po czym z trudem wcisnęłam w jej szyjkę korek. Tak przygotowaną butelkę włożyłam do plecaka.

Odsunęłam krzesło od biurka, przy którym siedziałam, spojrzałam za okno i westchnęłam. Zbierało się na sztorm, a to oznaczało dzień albo dwa bez pracy. W takich warunkach nikt nie miał odwagi wychodzić z domu, o wypływaniu nie wspominając.

Wyjęłam z szafy kurtkę przeciwdeszczową, na wypadek gdyby deszcz dopadł mnie w drodze, włożyłam sportowe buty i opuściłam sypialnię, a później moje maleńkie mieszkanie. Zbiegłam po schodach, a kiedy wyszłam na ulicę, od razu uderzyło we mnie chłodne, słone powietrze.

Rozejrzałam się na boki i ponownie wypuściłam ciężkie westchnienie. Wszyscy skryli się przed żywiołem, a tylko ja byłam tak głupio uparta, że nie potrafiłam zrezygnować ze swoich planów.

Ruszyłam w stronę zatoki i objęłam się ramionami, by ochronić się przed porywistym wiatrem. Kiedy dotarłam na niewielki klif, fale sięgały już niemal do połowy skarpy. Wyjęłam z plecaka butelkę i rzuciłam z całej siły w spienione fale.

– Dla ciebie, podróżniku. Znajdź swoją latarnię – wyszeptałam i czym prędzej oddaliłam się w stronę miasteczka.

Rozdział 1

Parker

Pół roku później…

Miami, osiemset mil od Southport

Szliśmy z kumplami wzdłuż plaży, wzbudzając niemałe zainteresowanie smażących się na niej lasek. Podrywanie panienek w tym miejscu znudziło nam się już po trzech dniach. Przyczyna była jedna i banalnie prosta – nie trzeba było tego robić, a chętnie wskakiwały nam do łóżek.

Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni to urodzeni łowcy. Tylko hieny i sępy rzucają się na coś, na co nie trzeba już polować. Dlatego takie łatwe zdobycze nazywaliśmy dość niechlubnie padliną.

– To kiedy wielkie otwarcie? – zagadnął Hunter, najpewniej mając na myśli nowe centrum dystrybucyjne mojego ojca.

Dobrze wiedział, że nie chcę zostawać prezesem tego ustrojstwa.

– Mam nadzieję, że nigdy – prychnąłem.

– Jesteś nienormalny, dostajesz wszystko na tacy, pieniądze dosłownie wysypują ci się z kieszeni, a ty grymasisz jak dzieciak, który zamiast zielonego lizaka dostał czerwony – włączył się Noah, a ja przewróciłem oczami.

– Nie chcę handlować winem, wolę je pić – odparłem jak zawsze.

– Widzisz, to jeden z plusów tego, że twój stary zainwestował w dobre trunki. Masz najlepsze wino za darmo. – Na te słowa się skrzywiłem.

– Jesteśmy na urlopie czy na zebraniu zarządu? – syknąłem i odwróciłem się tak, że teraz szedłem tyłem.

– To powiedz, Piotrusiu Panie, czymże chciałbyś się zajmować? – Hunter nie odpuszczał naigrawania się.

Uwielbiałem tych idiotów, ale kiedy wchodziliśmy na temat pracy, której nienawidziłem, i wszystkiego, co wiązało się z naciskami mojego ojca, miałem ochotę zakopać ich w tym cholernym piachu.

– Myślę, że bycie królem jest wystarczające – odparłem i pokazałem im środkowy palec.

W tym samym momencie nadepnąłem na coś śliskiego, przez co runąłem do tyłu i uderzyłem głową w jakiś kamień.

– Kurwa mać! – ryknąłem, a ci kretyni, zamiast mi pomóc, pokładali się ze śmiechu.

Prędko się pozbierałem i rozejrzałem się w poszukiwaniu źródła mojej kompromitacji. Wtedy promienie słoneczne odbiły się od czegoś, co wystawało z piasku. Ukucnąłem i zauważyłem, że to butelka. Nie byle jaka, bo takie same używane były w winnicy ojca. W żadnym innym miejscu butelki o tym kształcie nie były dostępne.

Chwyciłem ją za szyjkę i wyszarpnąłem z mokrego piasku, po czym podszedłem bliżej wody, żeby ją nieco obmyć.

– Co ty robisz, stary?

– Zamknij się – mruknąłem, kiedy dostrzegłem, że w środku jest jakiś zwitek papieru.

Kumple podeszli do mnie i ukucnęli obok. Pierwszy odezwał się Noah.

– To wygląda jak…

– List w butelce – dokończył Hunter. – Otwieraj!

– Pośrodku plaży? – Zaśmiałem się. – Wezmę to do hotelu. Może zostanę piratem zamiast Piotrusiem Panem – zażartowałem i podrzuciłem butelkę.

Sprawnie złapałem ją w dłoń i uśmiechnąłem się głupio, bo nagle poczułem spokój. Taki, którego nie doświadczałem od bardzo dawna.

Los Angeles

Obracałem w dłoni metalowe pióro i udawałem, że słucham tego, co mówi mój ojciec.

To nie tak, że go nie szanowałem. Podziwiałem go, ale buntowałem się przed tym, by kroczyć drogą, którą od zawsze mi wytyczał.

Wychował mnie najlepiej, jak potrafił, ale efekt nie był zbyt zadowalający.

Nie dla niego.

– Parker!

Z zamyślenia wyrwał mnie tubalny głos ojca i uderzenie w długi stół, na którego końcu siedziałem.

– Słucham cię – mruknąłem. – Wybacz, ściągnąłeś mnie tu prosto z lotniska, mam jet lag – dodałem, żeby nie uznał, że rzeczywiście go ignoruję.

– Racja – bąknął. – Wyśpij się, synu. Za dwa miesiące będziesz już nie tylko synem właściciela California Davies, ale również prezesem naszego największego centrum dystrybucyjnego – rzekł z dumą, a ja z trudem powstrzymałem się przed przewróceniem oczami.

Ojciec kompletnie nie rozumiał, że miałem już swoją firmę, a dystrybucja wina mnie nie interesowała.

– Tato… To naprawdę nie jest konieczne. Mój salon jest dla mnie wystarczający.

– Kiedy umrę, ty odziedziczysz winnice i wszystko, co z nimi związane, więc przestań być rozkapryszonym chłopcem, który bawi się samochodami i uważa to za dobry biznes – zawarczał jak zwykle, kiedy mówiłem, że nie chcę iść w jego ślady.

Zacisnąłem szczęki i już nic więcej nie powiedziałem.

– Matka zaprasza cię na obiad – dodał już łagodnie i podszedł do mnie. – Chciałbym, żebyś podczas wizyty u nas spróbował nowego wina, które zostanie wypuszczone na rynek równocześnie z objęciem przez ciebie stanowiska.

– Jasne. Mam dwa miesiące na spróbowanie go – mruknąłem pod nosem. – Jadę do domu, wpadnę jutro – dodałem głośniej i wstałem z wygodnego krzesła.

Wtedy mój wzrok padł na ogromną witrynę, w której stały butelki. Ojciec kolekcjonował je, żeby podkreślać rozwój swojego winiarskiego interesu. Wskazałem na jedną z nich.

– Która to linia? – zapytałem.

– Limitowana, ślubna. Gdybyś bardziej interesował się tym, co masz robić, tobyś wiedział.

– Nadal je zamawiają? – dopytałem się.

– Oczywiście – odparł. – O co chodzi? Żenisz się?

– Nie w tym życiu. – Zaśmiałem się i zbliżyłem się do niego. Położyłem dłoń na jego ramieniu i pocałowałem go w policzek. – Do jutra, tato.

Do swojego apartamentu wróciłem już skrajnie wyczerpany. Zastanawiałem się, jakim cudem byłem w stanie kierować i nie spowodować żadnego wypadku. Dosłownie leciałem z nóg.

Poczłapałem do swojej sypialni i od razu rzuciłem się na łóżko. Zapomniałem jednak, że po powrocie położyłem na nim walizkę.

– Szlag by to, kurwa! – jęknąłem i zrzuciłem otwartą walizę na ziemię. Wtedy usłyszałem odgłos roztrzaskującego się szkła. – Pięknie – sapnąłem i odszukałem pilot, żeby rozsunąć zasłony w oknach.

Na marmurowej posadzce było rozproszone zielone szkło, a pomiędzy odłamkami leżał niewielki rulon papieru, obwiązany czerwoną wstążką.

Wziąłem w dłoń jeden z kawałków szkła.

– Edycja ślubna – prychnąłem i w drugą rękę chwyciłem zwitek.

Rozwiązałem wstążkę i rozprostowałem sztywną kartkę. Wyglądała na dość świeżą, choć w wielu miejscach była poplamiona, jakby do butelki dostała się woda.

W końcu zacząłem czytać, a raczej próbowałem, ponieważ wiele liter było rozmytych. Data jednak była bardzo wyraźna: „1 lutego 2023”.

To oznaczało, że ktoś napisał list pół roku temu. Miejscowość jednak nie była do końca widoczna, byłem w stanie dostrzec wyłącznie pierwszą literę i końcówkę: „S…ort”.

Jasne… Mówiło mi to naprawdę wiele…

Drogi Podróżniku,

Nie mam pojęcia, jaka jest różnica pomiędzy wiarą a nadzieją, bo choć nie wierzę, mimo wszystko mam nadzieję, że zauważysz ten samotny list dryfujący w bezkresnej wodzie.

Mija pięć lat, odkąd zmarła moja mama, a ja wciąż robię to, czego mnie nauczyła – piszę ten list właśnie do Ciebie. Nie znam Twojego imienia, Ty mojego również nie poznasz, nie odpowiesz, nie spojrzysz mi w oczy.

To bardzo bezpieczna forma rozmowy, nieprawdaż?

Mam nadzieję… Tak, mam nadzieję, że te kilka słów sprawi, że uśmiechniesz się choć na chwilę. Może zatrzymasz się na moment, pomyślisz, albo wręcz przeciwnie, podążysz dalej, do swoich marzeń.

Bo masz marzenia, prawda?

Ja je mam…

Mam marzenie, by samotność nie doskwierała tak bardzo. Mam marzenie, żeby zwiedzić świat, tak jak Ty to z pewnością robisz. Podróżujesz. Przez ocean, przemierzasz przestworza, a może odbywasz zupełnie inną podróż. Z pozoru nieważną. Podróż przez życie.

Znasz jej cel? Masz punkt w swoim życiu, do którego tak bardzo chcesz dotrzeć?

Ja nie mam.

Dlatego dziś przychodzę do Ciebie z radą: obierz dla siebie cel i podążaj w jego kierunku. Jest piękniej, kiedy żyje się po coś i wie się po co.

Niech fale niosą Cię ku dobremu.

L.

– Chryste, kto pisze takie listy w dwudziestym pierwszym wieku? – zapytałem.

Myśli w mojej głowie galopowały jak stado dzikich koni, bo pomimo naiwności, jaką bez wątpienia było wrzucanie czegoś takiego do oceanu i liczenie na to, że ktokolwiek to przeczyta, słowa zawarte w liście wpłynęły na mnie w jakiś niezrozumiały sposób.

Znajdź cel…

Człowiek, który to pisał, z pewnością był bardzo smutny, a zarazem niebywale mądry.

Odłożyłem papier na łóżko i prędko pozbierałem potłuczone szkło.

Ochota na sen przeszła mi natychmiast, jakby ktoś wylał mi na głowę lodowatą wodę.

Wewnątrz czułem jakąś głupią ekscytację.

Kiedy bałagan był już posprzątany, wybrałem numer do Noah.

– Stary, śpię – mruknął po odebraniu połączenia.

– Co powiecie na następną wycieczkę? – zaproponowałem. – Muszę tylko dowiedzieć się dokąd.

– Proponujesz wyjazd, a nie wiesz gdzie? – parsknął. – Na takie pomysły wpadasz tylko ty.

– Chcę coś znaleźć – odparłem. – Daj mi dwa dni, spakuj się i zadzwoń do Huntera.

– Jesteś pewien, że żarcie w Miami ci nie zaszkodziło? – zapytał z udawaną powagą. – Brzmisz, jakbyś planował wyjazd na drugi koniec kontynentu, z którego przypominam ci, dziś rano wróciliśmy.

– Właśnie tam pojedziemy. Taka butelka nie mogła przecież dryfować nie wiadomo jak daleko od Miami. A ja chcę znaleźć nadawcę – powiedziałem szczerze.

– Po co? – prychnął.

– Żeby przeżyć ciekawą przygodę – odparłem. – Mam jeszcze dwa miesiące wolności i zamierzam je maksymalnie wykorzystać. Jedziecie ze mną, na wypadek gdyby gość piszący listy okazał się psychopatą. – Zaśmiałem się.

– A może to jakaś nimfa wodna wabiąca marynarzy? Pewnie wykorzystuje ich seksualnie, a później pożera jako przystawkę – zakpił.

– Stary, popłynąłeś bardziej niż ja – parsknąłem. – Odezwę się – rzuciłem i zakończyłem połączenie.

Natychmiast udałem się do swojego biura i włączyłem komputer.

Musiałem znaleźć wszystkie nadmorskie miejscowości, które w nazwie miały litery S…ort.

Świetnie. Całkowicie straciłem rozum.

Ale miałem jakiś cel.

Rozdział 2

Lucia

Skubałam widelcem grillowanego dorsza i patrzyłam w okno, za którym znów szalała burza. Żywioł w ostatnim czasie nas nie oszczędzał, jakby zwiastował jakąś katastrofę. Nadejście czegoś znacznie gorszego i potężniejszego.

Nie byłam przesądna, ale przez większość swojego życia nasłuchałam się wielu opowieści o tym, co przynosił i co potrafił odebrać ocean. Sama doświadczyłam największej straty, ponieważ woda zabrała mi tatę, a później wypluła, jak nic niewarte ości.

Mama nigdy się do tego nie przyznawała, ale te listy… Ona tak naprawdę pisała je do niego, oszukując się, że wcale nie został wyłowiony, a tylko zgubił drogę do swojej latarni.

– Nad czym tak rozmyślasz, nasza mgiełko? – zagadnęła pani Quincy, u której pracowałam od sześciu lat. – Nie smakuje ci? To świeża dostawa.

– Nie, nie, ryba jak zawsze jest świetna. – Posłałam jej uśmiech. – W przeciwieństwie do pogody – dodałam i wypuściłam ciężkie westchnienie.

– Za kilka dni się rozpogodzi, nie martw się tak – pocieszała mnie, choć nie wiedziała, dlaczego tak naprawdę jestem przygnębiona.

Nikt nie miał pojęcia, że moje myśli pochłaniał ocean, a teraz kłębiły się w mojej głowie, bo nie miałam szansy, by dać im ujście.

Niestety, pogoda zmusiła mnie do przerwy w wyprawach na klif. Fale były zbyt wysokie, a ja może i nie należałam do najostrożniejszych, ale zdecydowanie nie byłam samobójczynią. To sprawiało, że czułam, jakbym coś zaniedbała.

Byłam popieprzona.

– Pewnie tak. Będziemy miały trochę pracy – odparłam. – Jutro targ.

– Pojedziesz sama? – zapytała i puściła do mnie oko, a ja natychmiast zrozumiałam, o co jej chodzi.

Od trzech lat zaopatrywałyśmy się u miejscowego rybaka, pana Nolana, któremu w ostatnim czasie zaczął pomagać syn. Pani Quincy powzięła sobie za cel, by mnie z nim zeswatać, i z tego powodu wymyślała najróżniejsze wymówki, by nie pojechać ze mną.

Znałam Zacka, ale zawsze widziałam w nim tylko kolegę. Z kolei moja szefowa w ogóle nie przyjmowała tego do wiadomości. Dla niej wszystko było proste.

– Zdaje sobie pani sprawę, że nie jestem nim zainteresowana? – parsknęłam.

– Dlaczego nie? – jęknęła. – Jest przystojny, silny i miły.

– I wypływa w morze – dodałam z uniesioną brwią. – A to stawia go na straconej pozycji.

– Chcesz być do końca życia sama? W miasteczku rybackim nie poznasz nikogo, kto zajmowałby się czymś innym. Tak jest od wieków. My, kobiety, zostajemy na lądzie, a oni wypływają, żeby utrzymać rodziny.

Zdecydowanie zatrzymała się gdzieś na etapie powstawania naszego miasteczka, gdzie głównym źródłem dochodów każdego mieszkańca były połowy. Nie chciałam się wymądrzać, dlatego powstrzymałam się przed wykładem z historii, która wyraźnie mówiła, że nasze miasto miało być głównym portem handlowym, a nie wioską rybaków.

– Nie wszyscy w Southport zajmują się rybołówstwem – przypomniałam jej. – Niektórzy pracują w swoich małych biznesach, mamy sklepy, mechanika samochodowego, hodowców warzyw – wymieniałam.

– I żaden z nich nie ma syna – zauważyła z lekkim oburzeniem.

– Co za pech – odpowiedziałam z szatańskim uśmiechem i napchałam usta rybą, która już zdążyła wystygnąć. – Bycie z facetem nie jest czymś, o czym marzy każda młoda dziewczyna. Ja mam zamiar podróżować, może kiedyś uznam, że pora na założenie rodziny. W tej chwili jestem na to za młoda – dodałam i wstałam od stołu, przy którym jadłam obiad.

Od rana miałyśmy tylko kilku klientów, ale już kolejnego dnia się to zmieni, ponieważ wszystkie kutry rybackie wrócą do portu.

Wtedy bar wypełni się rybakami. Zawsze dziwiłam się, że nie mieli jeszcze dość ryb.

Najpierw je łowili, a później jeszcze zjadali w astronomicznych ilościach.

– Kto wie, może miłość czeka na ciebie tuż za rogiem, a ty zamiast zwracać uwagę na to, co masz pod nosem, wiecznie patrzysz gdzieś w dal – westchnęła z wyraźną nostalgią, kiedy ukrywałam się już za ladą.

– Miłość mnie nie dotyczy. – Zaśmiałam się gorzko i umknęłam do kuchni, żeby zakończyć temat.

Rankiem pojechałam starym pick-upem na pobliski targ, gdzie kupiłam kilka skrzynek świeżych warzyw i owoców, a także przetwory owocowe, które były doskonałym dodatkiem do deserów. Te najczęściej zamawiali przyjezdni. Mieszkańcy Southport woleli żywić się konkretami.

Moim kolejnym celem był rybi targ, mieszczący się na wielkich pomostach, przeznaczonych właśnie do rozładunku kutrów. Tam można było kupić najróżniejsze owoce morza niemal natychmiast po ich wyłowieniu.

Zanim dotarłam do miejsca, w którym miałam zrobić zakupy, odpowiedziałam każdemu, kto witał mnie z uśmiechem. Czasem z kimś porozmawiałam na niezobowiązujące tematy. Zwykle o niesprzyjającej pogodzie albo o tym, co zaserwujemy z panią Quincy na obiad.

Szczerze kochałam tych ludzi i właśnie tego ciepła, które wokół siebie roztaczali brakowałoby mi najbardziej, gdybym wyjechała w podróż swoich marzeń. Miałam nadzieję, ale nie wierzyłam, że kiedykolwiek to się spełni.

– Dzień dobry, nasza mgiełko! – zawołał jeden z najstarszych rybaków.

Mogłam śmiało powiedzieć, że traktowałam go jak dziadka. To właśnie z nim pływał mój tata i również on otoczył opieką mnie i mamę, kiedy go zabrakło.

Nie zaopatrywałam się u niego, ponieważ jego specjalnością były ostrygi. Tego lepiej było nie serwować w knajpie rybackiej.

– Dzień dobry, najwytrwalszy zdobywco oceanów – powiedziałam z uśmiechem i śmiało go przytuliłam.

– Ostrygę? – zaproponował jak zwykle.

– Jestem za młoda na takie wspomagacze. – Zaśmiałam się.

– To nie o wspomaganie chodzi, aniołku, ale odpowiedni nastrój – rzekł z powagą.

– Mój nastrój jest adekwatny do otoczenia – odparłam i puściłam do niego oko.

– Racja, jesteś kokietką bez żadnych afrodyzjaków – zarechotał i zmierzwił moje włosy.

Tak, to była przypadłość wielu mieszkańców. Zwłaszcza tych starszych. Każdego interesowało moje życie uczuciowe, a raczej jego brak. Jeśli miałabym wskazać jedną rzecz, która w tym miejscu mnie irytowała, to właśnie ich nadmierne ingerowanie w życie innych. Nie było tu niczego, co można by ukryć, dlatego tak bardzo ceniłam tę jedną tajemnicę, którą udało mi się zachować.

Nikt nie wiedział o moich listach, tak samo, jak nikt nie dowiedział się o listach mamy. Dlatego między innymi nie podpisywałam się pełnym imieniem. Na wypadek gdyby jakimś cudem butelka ze zwitkiem papieru wypłynęła gdzieś w okolicy i znalazłby ją jakiś znajomy.

Pożegnałam się uprzejmie ze staruszkiem i ruszyłam do celu. Od razu zauważyłam znudzonego chłopaka. Kiedy mnie dostrzegł, natychmiast się rozpromienił.

– Cześć, Zack – przywitałam się i pomachałam mu ręką.

– Cześć, najpiękniejsza istoto tego wybrzeża – odpowiedział z szerokim uśmiechem.

– Chyba cię poniosło – parsknęłam. – Za długo na łajbie i mylisz prawdziwe syreny z tymi z bajek? – zażartowałam i wskazałam na wielką skrzynię wypełnioną lodem.

– Nie zbywaj mnie – westchnął.

– Zdradzę ci pewną tajemnicę – powiedziałam konspiracyjnym tonem i pochyliłam się do niego. – Wszystko, co powiedziała ci pani Quincy, jest kłamstwem. Nie jestem ani przyjazną syrenką, ani złotą rybką. – Puściłam do niego oko i się odsunęłam. – Poproszę czterdzieści funtów dorsza i po dziesięć tuńczyka, makreli i śledzi.

– Nie liczyłem na złotą rybkę – mruknął. – Możesz być nawet rekinem.

– Bez względu na to, jakim gatunkiem mnie określisz, zwyczajnie nie będę dla ciebie – odparłam i skrzyżowałam ramiona na piersiach.

– Słyszałem, że jesteś niedostępna, ale nie sądziłem, że aż tak. – Pokręcił głową i w końcu wziął się do załadowywania skrzynek.

– Nic do ciebie nie mam. Po prostu nie szukam chłopaka – powiedziałam szczerze, a kiedy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, wycelowałam w niego palec wskazujący i dodałam: – Nie, przyjaźń damsko-męska nie istnieje.

– Mądrala. – Zaśmiał się i nareszcie rozchmurzył.

Takie rozmowy przeprowadzaliśmy od kilku tygodni i zarówno on, jak i pani Quincy nie odpuszczali. Byli w jakiejś zmowie, w ogóle nie biorąc pod uwagę tego, że ja naprawdę nie chciałam żadnego związku, randek i całej tej otoczki.

Możliwe, że czyniło mnie to hipokrytką, bo czułam się samotna, ale miałam swoje zasady, a najważniejszą z nich było niewpuszczanie do swojego życia każdego, kto wykaże jakieś zainteresowanie mną. Wolałam uchodzić za niedostępną, czasem nawet zarozumiałą, aniżeli naiwną gęś z wybrzeża.

Jeden jedyny raz wykazałam się taką naiwnością, ale prędko zostałam sprowadzona na ziemię. A raczej dno. Długie miesiące opłakiwałam złamane serce, bo zbyt ufnie podeszłam do chłopaka poznanego na studiach.

Dopiero kiedy zachorowała moja mama, przestałam się nad sobą użalać. Rzuciłam uczelnię i wróciłam, żeby się nią zaopiekować. Bycie silną stało się moim obowiązkiem. Jedyną możliwością.

Właśnie wtedy rozpoczęłam pracę w barze, nauczyłam się jeździć samochodem i przede wszystkim radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę. Tylko w skrajnych przypadkach prosiłam kogokolwiek o pomoc. Przez to uchodziłam za silną i niewiarygodnie zaradną. To z kolei sprawiało, że wszyscy usilnie próbowali uczynić ze mnie delikatną dziewczynę, która będzie potrzebowała męskiego ramienia.

Ja jednak się nauczyłam, że jedynym ramieniem, które da mi wsparcie, jest moje ramię.

Prędko zapłaciłam za zakupy i załadowałam skrzynki na specjalny wózek. Nie korzystałam z pomocy Zacka, który zawsze oferował, że zrobi to za mnie. Mimo to podążył za mną przez długi pomost.

– Sprawię, że kiedyś zmienisz zdanie – powiedział pewnie, ale jak zwykle zignorowałam jego słowa.

Nie lubiłam tego typu deklaracji, bo dla mnie brzmiały bardziej jak groźba.

Nie obietnica.

Rozdział 3

Parker

Spoglądałem w monitor laptopa i usuwałem z listy kolejne miejscowości, w których już byłem. Działałem po omacku, a fakt, że postanowiłem nikogo nie pytać wprost o list w butelce, niestety utrudniał mi znalezienie nadawcy.

Wolałem prowadzić swoje małe dochodzenie bez wzbudzania niepotrzebnego zainteresowania.

Choć znałem już list na pamięć, analizowałem każdą literę. Osoba, która go pisała, była przebiegła, ponieważ, żadne słowo nie wskazywało na to, czy to mężczyzna, czy kobieta.

Spojrzałem ponad ekranem laptopa na moich kumpli, którzy od dobrej godziny dywagowali, czy wysłać mnie na terapię w zakładzie zamkniętym, czy dać mi jeszcze szansę na odzyskanie rozumu.

– Jeszcze jedno miejsce i daję sobie z tym spokój – zadecydowałem.

– Mój urlop się już skończył i przysięgam, to ostatni wyjazd, na który mnie namówiłeś – odparł Hunter. – Jutro wylatujemy, dalej jedziesz sam – dodał.

– Jasne – burknąłem, kiedy zobaczyłem, że Noah zgadza się z nim skinieniem głową.

– Masz jakąś obsesję – kontynuował. – To pewnie jakiś staruch, który nie ma z kim pogadać i pisze sobie listy do morza. Ile ty masz lat, żeby bawić się w poszukiwacza skarbów?

– Skarbów? – parsknąłem. – Po prostu czuję potrzebę porozmawiania z tym człowiekiem, zanim pozwolę się zamknąć w biznesie ojca.

– Zdecydowanie musisz iść do psychiatry – prychnął Noah.

– Ja myślę, że ta butelka przydryfowała z Europy – wtrącił Hunter. – Najlepiej leć tam od razu – dodał złośliwie.

– Nie sądzę, że przepłynęłaby cały ocean w nienaruszonym stanie – stwierdziłem, ignorując jego głupie miny.

Przez ostatnie dwa tygodnie wiecznie wysłuchiwałem ich narzekania, jakim to jestem szaleńcem, idiotą i niedojrzałym debilem.

Kompletnie nie rozumieli, dlaczego szukam tego cholernego nadawcy.

– Przez ocean nie, ale wzdłuż wybrzeża już tak? – Noah się zaśmiał. – Zwiedziliśmy wszystkie nadbrzeżne miejscowości w promieniu tysiąca mil od Miami.

– Jeszcze tylko Southport i wracam do Los Angeles – odwarknąłem. – Wasze wsparcie jest nieocenione. Możecie wracać już teraz, bo tylko mnie wkurwiacie swoim zrzędzeniem.

– Dzięki za pozwolenie, psychopato. – Jednocześnie przewrócili oczami i zaczęli się pakować, jakby przygotowywali się do ewakuacji i mieli tylko pół minuty na zabranie najważniejszych rzeczy.

Ostatecznie wieczór spędziliśmy przy whisky, a rankiem moi przyjaciele pojechali na najbliższe lotnisko, żeby wrócić do Kalifornii. Ja z kolei wyspałem się chyba za wszystkie czasy i dopiero późnym popołudniem wyruszyłem w dalszą drogę.

Znalazłem wypożyczalnię aut, ale kiedy zobaczyłem, jakie graty oferują, złapałem się za głowę.

Sam w tamtej chwili zapragnąłem wrócić do domu i swojego salonu. Kochałem podróże, ale tylko te na wysokim poziomie i w luksusie. Ta, w którą wybrałem się tym razem, nie miała nic wspólnego z wakacjami, do jakich przywykłem.

Niestety, im dalej byłem, tym warunki były gorsze. W miasteczku, do którego zmierzałem, nie było nawet hotelu. Cholera, nie mieli żadnych pensjonatów, schronisk, kompletnie niczego, gdzie można było się zatrzymać na kilka dni. W efekcie tego musiałem wynająć małe mieszkanie i opłacić je na miesiąc z góry.

Przyglądałem się jednemu z samochodów, który wydawał się najlepszy, i kiwnąłem ręką na gościa chowającego się w jakiejś drewnianej budzie.

– Kupię go – stwierdziłem spontanicznie, kiedy łaskawie się wychylił.

– Nie jest na sprzedaż. To wypożyczalnia, a nie salon Mercedesa – prychnął, a ja przewróciłem oczami.

– Widzę – mruknąłem. – Dam trzydzieści.

– Za trzydzieści dolców masz pan jeden dzień.

– Trzydzieści tysięcy i biorę go na stałe – uściśliłem, a gość się zapowietrzył.

To było jasne, że ten rzęch nie był wart nawet połowy tego, co mu oferowałem.

Wiedziałem, że w miejscu, do którego zmierzam, moje szanse na zdobycie jakiegoś środka transportu spadały do zera, dlatego chciałem mieć coś swojego na ten krótki czas.

– Kim pan jest? – zapytał i zmrużył oczy. – Gangster jakiś? Ukrywasz się pan? Zbiegłeś z pierdla?

– Chryste, po prostu chcę kupić samochód, a w okolicy nie ma żadnego salonu. Spiszemy stosowną umowę, zobaczy pan moje dokumenty. Nie jestem żadnym gangsterem ani oszustem.

Byłem za to totalnym szaleńcem…

Teraz, kiedy nie towarzyszyli mi kumple, sam zacząłem wątpić we własną poczytalność. Przyleciałem do innego stanu, prawie trzy tysiące mil od Los Angeles, objechałem wszystkie miejscowości, które w nazwie miały tylko cztery wybrane litery, robiłem z siebie durnia, chodząc po plażach, knajpach i pomostach. Szukałem listów, cholernych butelek i człowieka, który napisał zaledwie kilka zdań.

A to wszystko tylko dlatego, że ów człowiek kazał mi znaleźć cel.

Po długich negocjacjach, wypłaceniu mężczyźnie odpowiedniej sumy, podpisaniu umowy i półgodzinnym lamencie nareszcie udało mi się wyjechać z placu wypożyczalni.

Do Southport miałem jakieś dwie godziny drogi, więc musiałem poinformować właścicielkę mieszkania, które wynająłem, że zjawię się późnym wieczorem, żeby odebrać klucze.

Im bliżej celu byłem, tym pogoda stawała się gorsza. Nad moją głową zbierały się czarne chmury, z których po niedługim czasie lunął deszcz. Widoczność na drodze była tak naprawdę zerowa, a przed wypadkiem uchroniło mnie chyba wyłącznie to, że jechałem żółwim tempem, a dodatkowo poza moim nie było żadnych innych pojazdów.

Liczba wyrzuconych przeze mnie przekleństw zaskakiwała nawet mnie. Milion razy zwyzywałem samego siebie za ten durny pomysł, ale skoro dotarłem już tak daleko, to nie chciałem rezygnować. Chyba jeszcze głupszy okazałbym się, gdybym poddał się tuż przed ostatnim punktem tej niedorzecznej podróży.

Kiedy minąłem tablicę, informującą o tym, że znalazłem się w cholernym Southport, wóz zaczął zwalniać jeszcze bardziej. Wtedy zrozumiałem, że osiągnąłem dno ludzkiej głupoty. Nie, ja przekroczyłem tę granicę.

– Kurwa! – wrzasnąłem i na oparach, które pozostały mi w baku, zjechałem na pobocze. Pośrodku niczego.

Wyjąłem telefon i w wyszukiwarce zacząłem szukać pomocy drogowej. Jak się mogłem spodziewać, w odległości wielu mil nikt nie oferował takich usług. Byłem w dupie.

Ostatnią deską ratunku był pobliski warsztat samochodowy, którego numer widniał na jakiejś lokalnej stronie. Długie sygnały zdawały się ze mnie kpić, dając mi wyraźnie znać, że naprawdę postradałem rozum, a to miejsce wcale nie przywita mnie z entuzjazmem.

– Smithville Auto – burknął jakiś mężczyzna.

– Smithville? – zdziwiłem się. – A nie Southport?

– Mów, chłopie! Nie mam czasu robić wykładu z historii!

Rzadko brakowało mi języka w gębie, ale w tej chwili autentycznie mnie zatkało.

– Potrzebuję pomocy w odholowaniu auta – wydusiłem w końcu. – Albo dowiezienia paliwa.

– To nie pomoc drogowa – zawarczał.

No co ty, kurwa, nie powiesz…

– Zdaję sobie z tego sprawę, lecz w tej okolicy nie ma czegoś takiego jak…

– Gdzie to auto, mieszczuchu? – przerwał mi.

– Mieszczuchu? – oburzyłem się.

– No przecież słyszę, żeś nie stąd – prychnął. – Gdzie?

– Stoję na poboczu, tuż za tablicą Southport od zachodniej strony – odparłem, czując, że jeśli nie będę wystarczająco uprzejmy, gość wypnie się na mnie i mi nie pomoże.

– Płatne gotówką z góry. Za pół godziny ktoś przyjedzie – rzucił i się rozłączył.

Wypuściłem ze świstem powietrze i oparłem głowę o kierownicę tego pieprzonego grata. Deszcz nieco zelżał, więc chociaż to dawało jakąś nadzieję.