Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Największe zagrożenie czai się tuż obok…
Rose aż do swoich osiemnastych urodzin sądziła, że jest najzwyklejszą w świecie nastolatką. Co prawda może trochę dziwną i wycofaną, ale do tej pory jedyne, co spędzało sen z jej powiek, to kartkówki z matematyki.
Z chwilą osiągnięcia pełnoletniości życie dziewczyny zmienia się diametralnie. Na jaw wychodzą rodzinne tajemnice, a w jej domu pojawia się niejaki Lou, który twierdzi, że na jej barkach spoczął niezbywalny obowiązek.
Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy Rose będzie zmuszona wybierać pomiędzy wieloletnią przyjaźnią a pierwszą miłością.
Czy dziewczyna zdoła się odnaleźć w nowej rzeczywistości? Czy będzie w stanie sprostać wszystkim wyzwaniom, które przyniesie jej los? I wreszcie – kim okażą się osoby, którym najbardziej ufała?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czym są dla was sny? Jedni twierdzą, że to swoista projekcja naszego umysłu, przedstawiająca zakrzywiony obraz rzeczywistości, której pewne elementy mogą być przeinaczone, wyolbrzymione. Inni uważają, że sen wydobywa na wierzch nasze ukryte lęki, nieuświadomione traumy i kompleksy, które przyjmują formę dręczących nas koszmarów. Jeszcze kolejni zarzekają się, że snów nie mają. Jedno jest pewne: każdy z nas śni, tylko nie każdy pamięta, o czym.
A co, gdybyście w czasie snu mogli przenieść się do jednej z równoległych rzeczywistości, zaznać życia w innym wymiarze albo zajrzeć ukradkiem do życia na innej planecie? Chcielibyście przemierzać nieskończone krainy, do których wstępu nie macie za dnia? A gdybym wam powiedziała, że to wszystko mogło wydarzyć się naprawdę? Co wy na to, że moglibyście komunikować się z innymi osobami przez sen, a nawet zaglądać w najdalsze zakamarki ich umysłu? Uwierzylibyście w te słowa czy może przeciwnie, wybuchnęlibyście śmiechem?
Jestem dziewczyną, która do swoich osiemnastych urodzin myślała, że jest to absolutnie niemożliwe.
Dziewczyną, która nie zdawała sobie sprawy, że istnieje znacznie więcej niż to, co widzimy swoimi oczami, że to, czego doświadcza nasze ciało, jest zaledwie ułamkiem rzeczywistości, która nas otacza.
Do tej pory sądziłam, że jestem najzwyklejszą w świecie nastolatką.
I że potwory istnieją tylko w bajkach, a nadnaturalne byty są wyłącznie tworem wybujałej wyobraźni. Niestety byłam w błędzie.
Teraz już wiem, że potwory nie tylko istnieją, ale potrafią się także świetnie maskować. Czasami zachowują pozory, podszywają się pod najbliższych, powoli i cierpliwie zdobywają zaufanie tylko po to, aby zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie.
Pech chciał, że padłam ofiarą jednego z nich. Chłopaka, który kiedyś mnie uratował, a dziś miał stać się moim oprawcą.
Leżałam skuta kajdanami, czekając na śmierć. Mamusiu, niedługo się spotkamy, pomyślałam. Byłam całkowicie pogodzona ze swoim losem. Chciałam po prostu, żeby to wszystko już się skończyło.
– Wstań, dziewczynko. – Usłyszałam męski głos, który przemówił w moim ojczystym języku.
Spojrzałam na niego swoimi wielkimi oczami i podniosłam się niezdarnie, jak kazał. Było mi już wszystko jedno. Młody chłopak przyglądał mi się bacznie. Nie był jednym z Pogromców. Wyglądał na zadbanego i miał czarny, skórzany płaszcz, czułam od niego niespotykaną woń piżma, drzewa sandałowego i szałwii. Stał przede mną sam, reszta jego armii była zajęta zabijaniem Pogromców i zbieraniem niewolników.
– Musieli cię złapać niedawno, skoro jesteś najedzona i zadbana. Z jakiej planety pochodzisz? – zapytał łagodnym głosem, a ja nic nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam na niego przerażona.
Chwilę się zastanawiał, złapał mnie za ramiona i przeniósł za pobliską skałę, tak żeby nikt nas nie widział.
– Zabrali cię od rodziców? Czy może rodzice cię im sprzedali? Ile masz lat? – zasypywał mnie lawiną pytań, a ja nadal milczałam.
– Wyglądasz mi na sześć, maksymalnie siedem lat. Zgadłem? – Przykucnął przede mną. – Nie bój się mnie, nie jestem taki jak oni. – Patrzyłam na niego i nie potrafiłam wydusić ani jednego słowa. – Jestem znacznie gorszy – dodał z dumnym uśmiechem i się podniósł. Można było zauważyć, jak nad czymś debatował w swojej głowie. Przez myśl przeszło mi, że teraz jest moja szansa, mogę uciec.
Szybko jednak oprzytomniałam. Z kajdanami i armią depczącą mi po piętach nie mam nawet najmniejszych szans.
– Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień – przerwał milczenie. – Mam przy sobie mój ostatni Złoty Denar Kupców – powiedział powoli tak, abym dokładnie zrozumiała każde słowo. – Jest bardzo cenny, a dla ciebie może i bezcenny.
Nachylił się do mnie, a w dwóch palcach trzymał monetę. Była złota i okrągła, w środku miała dziurkę na około pół centymetra. Wytłoczono na niej różne wzory przypominające litery.
– Nadstaw dłonie – rzekł poważnie, jakby zaraz miał się rozmyślić.
Bez zastanowienia wystawiłam do niego ręce zwrócone wewnętrzną stroną ku górze.
– Zwracam ci wolność teraz i na wieki. – Po wypowiedzeniu tych słów położył monetę na mojej dłoni, a wszystkie kajdany obróciły się w pył.
– D-dziękuję – odparłam cicho i zamknęłam oczy. Poczułam błogi spokój.
– Hej, zaraz! Jesteś z Ziemi?! – krzyknął, ale jego głos zaczął się rozpływać.
Tak samo jak moje ciało. Jego kontury stopniowo traciły ostrość, a po chwili całkowicie zniknęłam. Była już tylko ciemność.
Kolejny dzień i kolejna jedynka z matmy… To się Lilly ucieszy, duma będzie ją rozpierać. Aż boję się wracać do domu. Mam tylko nadzieję, że zdołam dotrwać do końca roku i jakoś prześlizgnąć się do ostatniej klasy. To chyba będzie cud, o ile wszystko poprawię. Zostały zaledwie dwa miesiące, ale musi się udać.
Według większości nauczycieli jestem najgorszą uczennicą w klasie. Naprawdę nie rozumiem, czemu tak sądzą. Bo czasami zdarzy mi się zaspać na lekcję? No dobra, całkiem często to robię ostatnimi czasy, ale przecież nie czyni mnie to od razu najgorszą… Oceny mam średnie, choć i tak lepsze od jednej trzeciej mojej klasy. Nie uważam się też za osobę mało inteligentną, wręcz przeciwnie. A co postrzegam za swój największy atut? Jestem znakomitym obserwatorem, czytam w ludziach jak w otwartej księdze, jak bajkę dla dzieci.
Patrzę na Lisę – płomiennie rudą dziewczynę. Podobno to jej naturalny kolor, ale nie chce mi się w to wierzyć. Zauważyłam, że kupuje szampony do włosów farbowanych, ale nie wdawałam się w szczegóły. Jest uważana za najpiękniejszą w klasie, a przez niektórych nawet w szkole. Urody nie można jej odmówić: uwagę zwracają grube, kręcone włosy, pociągła, szczupła buzia, mały nosek, duże zielononiebieskie oczy i te urocze piegi, które zdobią jej satynową skórę.
Wszyscy myślą, że Lisa jest dumna ze swojego wyglądu i z pozycji w szkole, z tego, że umie sobie owinąć każdego wokół małego paluszka. Jednak nikt nie zdaje sobie sprawy, że ona pogrąża się w coraz głębszej depresji. Próbuje to zamaskować, ale mnie nie oszuka. Mogłoby się wydawać, że jej oczy są puste, lecz ja widzę w nich ogrom cierpienia. Nie ma prawdziwych przyjaciół, każdy z nich na coś liczy.
Każdy chłopak, z którym się umawiała, traktował ją jak trofeum, którym mógł się pochwalić przed kumplami. Nie była w związku dłuższym niż trzy miesiące. Nie miała z kim otwarcie i szczerze porozmawiać. Kiedyś próbowałam nawiązać z nią bliższą relację, ale mnie zbyła. Widocznie nie pasowałam do jej kręgu znajomych. Gdzie taki dziwak jak ja miałby siadać przy jednym stole z elitą? Jeżeli jednak kiedyś zechciałaby ze mną porozmawiać, wbrew pozorom z normalniejszą osobą niż jej tak zwani przyjaciele, przyjęłabym ją z otwartymi ramionami i puściłabym w niepamięć to, jak mnie potraktowała. Mam nadzieję, że otworzy w końcu oczy i zobaczy, jacy oni są naprawdę, zanim będzie za późno.
Do paczki Lisy należą: Isabelle, Kristine, Charles i Nicolas. Zdaje się, że to najbardziej pyszałkowate osoby w szkole, a na pewno w klasie. Na każdego patrzą z góry, oceniają po wyglądzie, a jednym z najistotniejszych kryteriów tej oceny są firmowe ubrania oraz gadżety. Nie masz koszulki z wyróżniającym się wielkim logo znanej marki? Zapomnij, że zamienią z tobą zdanie. Lisa jest przywódczynią ich grupki, a jej słowo to świętość. Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ktoś z nich próbował jej się otwarcie sprzeciwić, za to za plecami mają znacznie więcej odwagi i pozwalają sobie na różnego rodzaju uwagi kierowane w jej stronę.
Są bardzo fałszywi. Wiele razy słyszałam, jak mówili niepochlebnie o Lisie. Narzekali, że mają jej dosyć, umniejszali jej urodzie. Nawet byłam świadkiem sytuacji, kiedy sabotowali jej związek ze szkolnym koszykarzem Liamem. Isabelle go odbiła i do dziś są razem. Zrobili to w taki sposób, że Lisa się nie zorientowała, że było to ich szczegółowo zaplanowane działanie. Zresztą nie tylko ja zauważyłam, co się wokół tej dziewczyny dzieje. Któregoś dnia Agatha postanowiła jej powiedzieć o jednej z intryg, którą przygotowali dla niej tak zwani przyjaciele. Została wyśmiana, a cała ekipa miała całkiem logiczne wyjaśnienie na wszystko, co ujawniła Agatha. Od tamtej pory każdy z ich paczki traktował dziewczynę, jakby była niewidzialna. A jeśli już musieli z nią porozmawiać, to tak dobierali słowa, aby zawsze kryły w sobie drugie dno. Coś, co nawet jeśli jej nie urazi, to na pewno wprawi w dyskomfort.
Nicolas nie pasuje do tej ekipy. Czasami bronił Lisy. Kilka razy przeszło mi przez myśl, że się w niej po cichu podkochuje. Kiedy rozmawiał z nią sam na sam, był zupełnie inny. Pod wpływem Charlesa zmieniał się nie do poznania i stawał tak samo bufonowaty jak reszta. Wiem, że są w nim jeszcze strzępki moralności, które całkowicie nie zanikły. Jednak z każdym dniem jest ich coraz mniej. Ten chłopak nie ma swojego zdania, a pozostali z łatwością nim manipulują.
Zastanawiające dla mnie jest to, że tak gardzą Lisą, a jednak wciąż udają jej najlepszych przyjaciół. Doszłam do wniosku, że chodzi o pieniądze. Dziewczyna płaci za wszystkie wyjścia na miasto, stawia lunch w szkole, opłaca taksówki. Oni traktują ją jak swojego sponsora. Rodzina Lisy jest jedną z najbogatszych w kraju, więc ona sama nie widzi w tym nic złego. Dla niej to są grosze, nie zna realnej wartości pieniądza. Pewności co do tej teorii nie mam, ale wszystko do siebie pasuje i składa się w logiczną całość.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos nauczycielki matematyki:
– Na dzisiaj kończymy. Oczywiście wiecie, co macie zrobić na jutro, nie będę się powtarzać, ale jeszcze jedna ważna informacja. Większość z was z wczorajszej kartkówki miała pozytywne oceny, tylko trzy osoby nie zaliczyły. Postanowiłam więc, że nie będzie możliwości poprawienia tej pracy ani żadnej kolejnej. Byłam dla was zbyt pobłażliwa. Zostały dwa miesiące do końca roku, przyłóżcie się albo inaczej powtórzycie klasę. Nie będę robiła żadnych wyjątków. Nachodzenie przez rodziców, płacz… Nic wam nie pomoże. A teraz dziękuję i do widzenia.
Cała klasa siedziała jak sparaliżowana. Nikt nie wydał z siebie nawet cichego westchnienia.
Nie wiem, co tu się właśnie stało, chyba nikt się tego nie spodziewał. Zapowiadają się najtrudniejsze dwa miesiące w moim życiu. Nie tak to sobie zaplanowałam, sądziłam, że poprawię kartkówki i sprawdziany w kolejnych terminach. Zastanawia mnie tylko, co spowodowało taką zmianę stanowiska wobec nas. Co prawda pani Gilbert miała swoje żelazne zasady, które były odklejone od regulaminu szkoły, ale nigdy nie karała nas w taki sposób.
Po wyjściu nauczycielki rozpętała się burza, nagle każdy miał coś do powiedzenia. W pewnym momencie Tom, który oblał tak jak ja, prawie zaczął się szarpać z klasowym kujonem Willem. Chłopak oczywiście dostał najwyższą ocenę i jak najbardziej popierał surowe reguły pani Gilbert.
– Przestańcie już! Jakoś trzeba dojść do porozumienia. Osobiście nie jestem za tak surowym systemem, może warto byłoby pójść z tym do dyrekcji – zabrał w końcu głos Dylan. Przewodniczący klasy pełnił funkcję mediatora i zawsze stał pomiędzy awanturnikami.
– I myślisz, że to pomoże?! A może tylko pogorszy sytuację i spowoduje, że pani Gilbert będzie się na nas mścić? Ty na luzie zdasz, ja natomiast będę mieć ogromny problem. Jeszcze niech ten kujon ją poprze, to już wcale zdania nie zmieni! – Tom zaczął znowu wymachiwać rękami w stronę Willa.
Pierwszy raz widziałam go tak przejętego sprawą. Nie tylko na mojej twarzy malowało się zdziwienie, pozostali chyba też byli w szoku.
– Trzeba było się trochę przyłożyć, a nie wiecznie olewać szkołę. Pewnie imprezujesz po nocach i nie masz czasu na naukę. Widziałem, o której wracasz do domu, to nie ma co się dziwić.
Will wbił gwóźdź do trumny tym oskarżeniem. Mało kto wiedział, że Tom ma chorą matkę i po szkole aż do późnego wieczora ciężko pracuje, żeby starczało im na życie i drogie leki.
Nie trzeba było długo czekać na jego reakcję. Tom uderzył Willa z całej siły w twarz, krew powoli zaczęła spływać z powstałej rany na policzku. Biedny chłopak nie miał szans w tym starciu. Był od niego dwa razy mniejszy i słabszy. Nie rozumiem, po co to zaczął, wiedział przecież, że jest przegrany już na starcie. Nawet Dylan nie dał rady ich rozdzielić. Jedyne, co mógł zrobić, to pobiec ile sił w nogach po dyrektora i pielęgniarkę.
Widziałam, jak twarz Willa puchnie z każdym uderzeniem coraz bardziej, a krew rozbryzguje się na ścianę i wszystko wokół. Nikt nie odważył się mu pomóc. Słychać było tylko krzyki, aby przestał, ale do rozwścieczonego chłopaka nic nie docierało, zachowywał się jak w amoku. Nie mogłam na to dłużej patrzeć.
– Tom, przestań natychmiast, nie rób sobie tego! Wyrzucą cię! Pomyśl o mamie… – krzyknęłam z całych sił, żeby mnie usłyszał z drugiego końca sali.
Tylko ja z klasy wiedziałam, czemu tak naprawdę chłopak nie miał czasu na naukę. Kiedyś byłam z Lilly na kręglach w innym mieście, oddalonym od naszego o czterdzieści kilometrów – i tam go zobaczyłam. On mnie zresztą też. Gdy spotkaliśmy się na drugi dzień w szkole, wszystko mi opowiedział: o swoich problemach, o chorej matce i o pracy. Zdziwiłam się, jak bardzo mi wtedy zaufał i przede mną otworzył, ale zależało mu, aby to, co widziałam, zostało wyłącznie między nami.
Pracował na śmieciarce u prywaciarza, który obsługiwał najbogatsze dzielnice i jeździł tylko popołudniami oraz wieczorami. Może i miałby więcej na godzinę, gdyby pracował w barze jako kelner i nie musiał dojeżdżać, ale jak opisywał, co ludzie wyrzucają albo wystawiają przed dom do zabrania, to aż mi oczy na wierzch wyszły. Na sprzedaży tych przedmiotów ze śmietnika i wystawek zarabiał dodatkowo dwie, czasem nawet trzy wypłaty, w zależności od miesiąca. A ile rzeczy jeszcze do domu przynosił?
Opowiadał, że już jeden pokój wyremontował dzięki samym porzuconym rzeczom. Niektóre meble musiał tylko odmalować. Nie chciał o tym mówić, bo wiadomo, jak zareagowaliby inni na jego pracę. Zaczęliby go wyzywać, upokarzać. Tak jak biednego Franka, który sprząta po zwierzętach w jednym z miejscowych gospodarstw.
Najbardziej jednak nie chciałby, aby traktowano go z litością, postrzegano tylko przez pryzmat tego, że jest ubogi i sam musi utrzymywać rodzinę. On po prostu nie chce iść na skróty. Uważa, że na wszystko trzeba zapracować i sprostać każdemu wyzwaniu, które pojawi się na naszej drodze. Bez poddawania się, bez ustępstw.
Niestety większość naszych rówieśników to rozpieszczone dzieciaki, które dostają wszystko na tacy i nie mają ani grama szacunku do ciężkiej pracy. Widzą swoją przyszłość tylko w wybitnych zawodach, gdzie rąk się nie brudzi.
Mnie jest go naprawdę szkoda. Dźwiga ogromny ciężar na swoich barkach w tak młodym wieku. Nie dziwię się wcale, że wybuchł po oskarżeniach Willa – chłopaka, który ma wszystko podstawione pod nos, niczego mu nie brakuje i dostaje przelew na konto w minutę, gdy tylko o niego poprosi. Jednak Toma zdecydowanie poniosło. Mogliby go za to zawiesić albo – co gorsza – wyrzucić. To całkowicie zaprzepaściłoby jego szanse na lepsze życie.
Na szczęście, gdy usłyszał moje wołanie, od razu przestał, jakbym rzuciła na niego zaklęcie. Powoli zszedł z Willa i patrzył na swoje zakrwawione dłonie, nawet nie mrugnął. Do poturbowanego chłopaka od razu podbiegli Joe oraz Agatha i pomogli mu wstać. Posadzili go na krześle, sam nie był w stanie. Ledwo trzymał się na nogach. Twarz miał tak mocno pokiereszowaną, że nie przypominał siebie. Jego szmaragdowe oczy przysłoniła opuchlizna. W zaledwie kilka minut został brutalnie pobity przy całej klasie gapiów i nikt nie miał w sobie tyle siły i odwagi, aby przerwać tę rzeź.
Samantha, dziewczyna z ostatniej ławki, gdy go zobaczyła, zwymiotowała do śmietnika. I tak cud, że nie zemdlała. Nie lubi widoku krwi, nawet omija lekcje biologii, kiedy wie, że ta się może pojawić. Na moje oko Will na pewno ma kilka pękniętych kości na twarzy. Obawiam się, że źle się to skończy dla nich obu. Tom osunął się na krzesło.
– P-przepraszam – wydusił drżącym głosem do Willa, nie patrząc mu w oczy. Nadal nie podnosił wzroku ze swoich dłoni.
Nie mieliśmy pojęcia, co robić. Tylko Agatha ściągnęła swoją apaszkę z szyi i usiłowała zatamować krwawienie, a Joe marnie próbował pocieszyć Willa, że nie jest tak źle, że do wesela się zagoi, jak głosiło stare powiedzenie.
– Matko boska! Co tu się stało?!
Do klasy wpadł dyrektor, a za nim pielęgniarka i Dylan. Na ich twarzach malowały się szok i niedowierzanie.
– Chryste Panie! Ty, w zielonej bluzce! Dzwoń na pogotowie. Natychmiast, niech przyjeżdżają! – krzyknęła pielęgniarka do Jasmin siedzącej za Willem. – A wy we dwójkę pomóżcie go zaprowadzić do mojego gabinetu.
– Oczywiście. Chodź, Will, wszystko będzie dobrze – powiedziała przerażona Agatha, a on nie mógł wydusić z siebie nawet słowa. Łzy spływały mu po policzkach, mieszając się ze strużkami krwi.
– Podejrzewam, że ty za tym stoisz. – Dyrektor skierował swoje słowa do całego we krwi Toma. – Chyba że próbowałeś ratować kolegę i stąd ta krew na ubraniach oraz rękach, w co wątpię.
– Ja… Ja przepraszam, panie dyrektorze. Wszystkich przepraszam. Sprowokował mnie, ale ja naprawdę nie chciałem mu zrobić krzywdy – odpowiedział Tom drżącym z przerażenia głosem.
Powoli do niego docierało, co zrobił i jakie może ponieść konsekwencje za swój brak pohamowania.
– Idziemy do gabinetu, tam się będziesz tłumaczyć. Módl się, aby nic poważnego chłopakowi nie było i nie wezwał policji. A reszta? Wstyd, że nie umieliście pomóc koledze i tego zatrzymać. Chyba muszę pomyśleć o wdrożeniu nowego projektu STOP AGRESJI. A teraz do pani woźnej po ścierki i klasa ma lśnić, nie chcę tu widzieć ani jednej kropli krwi! Jak skończycie, macie iść do domu, nie będzie ostatniej lekcji. Z wami wszystkimi porozmawiam sobie jutro. Wyjątkowo macie się stawić na ósmą piętnaście. Do widzenia.
Przed wyjściem Tom spojrzał na mnie, widziałam w jego oczach ogromną wdzięczność. Następnie delikatnie skinął głową i opuścił pomieszczenie. Powlókł się za dyrektorem bez słowa.
Zabraliśmy się do wyczyszczenia klasy. Wszyscy milczeli. Jeszcze do nas nie docierało, co tu się przed chwilą wydarzyło. On mógł przecież pobić Willa na śmierć, niewiele brakowało. Nikt nie zwrócił nawet uwagi, że to po moich słowach przestał. To był jedyny sposób, żeby do niego dotrzeć. W innym wypadku mogłoby się to skończyć dużo gorzej.
Wychodząc ze szkoły, spotkałam Lucasa – mojego jedynego przyjaciela. Poznaliśmy się, gdy mieliśmy kilka lat, i od tamtej pory zawsze trzymaliśmy się razem. To on pomógł mi jako pierwszy. Wziął na siebie winę, kiedy pomazałam niezmywalnymi flamastrami ścianę w przedszkolu. Ochronił mnie, a ja o tym nie zapomniałam.
Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni, traktujemy siebie jak rodzeństwo. Mieliśmy wspólnie mnóstwo przygód i on jest jedyną osobą, która wie o mnie wszystko, ja o nim zresztą też. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Nigdy nie myśleliśmy o sobie w inny sposób niż w kategoriach brat i siostra. Rozmawialiśmy na ten temat wiele razy. Żadne z nas nie chce poczuć niczego więcej, nie chcielibyśmy zaprzepaścić tak wspaniałej przyjaźni. Jak na razie to się nie stało i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Do tej pory nie odnaleźliśmy swojej drugiej połowy ani nie byliśmy w dłuższym związku. W ogóle byłam zielona w tej materii. Nigdy nie miałam chłopaka, a pierwszy raz całowałam się podczas gry w butelkę, co było dla mnie najgorszym wspomnieniem ever. Trafiłam na Elroya, który zęby myje tylko wtedy, gdy zbierze się na nich większa warstwa osadu. Sam się tym chwalił. Ale jest jeden plus tego pocałunku – zaczęłam myć zęby trzy razy dziennie.
Lucas miał przelotny romans w zeszłe wakacje, ale nic poważnego z tego nie wyszło. Zaczęła się szkoła, a związek skończył. Podobno to on zerwał z nią, ale był zawstydzony, gdy pytałam o szczegóły, więc odpuściłam. To chyba jedyna rzecz, której o nim nie wiem i o której zapewne nigdy się nie dowiem.
Nie chciał też zdradzić swojego wielkiego sekretu, a mianowicie: czego używa do włosów, że są zawsze tak dobrze odżywione, niesamowicie gęste i połyskujące. Ich kolor w blasku słońca przechodził z ciemnego blond w bursztynowy, dopasowując się do jego oczu o tym samym odcieniu.
– Rose! Co tam słychać, jak ci poszedł sprawdzian z matmy? – zapytał, zapewne oczekując pozytywnej odpowiedzi.
– Hej, Lucas. Niestety ponownie oblałam. Mało tego, wiesz, co ta jędza wymyśliła? Że nie będziemy mogli go poprawić ani żadnego kolejnego testu! Koszmar. W dodatku chłopacy się pobili po sprzeczce o tę nową zasadę. Wyszła mała prowokacja ze strony Willa i Tom nie zapanował nad emocjami. – Westchnęłam.
– O kurde, ale akcja. U was w klasie to zawsze dzieje się coś ciekawego. Rosie, nie martw się. Wiesz, że jestem dobry z matmy i możesz na mnie zawsze liczyć? Mogę ci pomagać na przykład w każdy wtorek i czwartek po szkole. Albo jakieś inne dni oprócz poniedziałków, bo wiesz, że mam wtedy trening. Odprowadzić cię do domu? – Nie ciągnął wątku bójki, chyba nie zdawał sobie sprawy, że to nie była delikatna szarpanina.
– A nie miałeś dzisiaj jechać do centrum na zakupy? Planowałeś coś kupić na ten mecz, co macie mieć za tydzień.
– Miałem, ale mogę pojechać później – odpowiedział szybko.
– Nie no, jedź sobie na spokojnie, a co do tych korków, to może później się zgadamy. Chętnie skorzystam z twojej propozycji. – Uśmiechnęłam się promiennie, wyobrażając sobie poprawę swojej sytuacji w szkole.
Lucas był naprawdę dobrym uczniem, jednym z najlepszych. To już byłby kolejny raz, gdy wyciągnie mnie z opresji. Nie wiem, kiedy zdołam mu się odwdzięczyć.
– Dobra, to do zobaczenia jutro w szkole! – rzucił i oddalił się w stronę przystanku autobusowego.
Ja tylko delikatnie skinęłam głową na pożegnanie.
Do domu miałam niecałe dwa kilometry. Pół godziny drogi spacerkiem. To dość czasu, aby porozmyślać nad tym, co się dzisiaj stało. Ciekawiło mnie, w jakim stanie był Will i co zrobią z Tomem. Miałam nadzieję, że jego ego nie wygra i chłopak wyjawi prawdziwy powód swojej złości i sfrustrowania. Byłam przekonana, że wtedy dyrektor potraktowałby go łaskawiej.
Zawsze gdy wracam do domu, mniej więcej w połowie drogi widzę wiewiórkę siedzącą na gałązce. Mimo że kończę o różnych godzinach, ona za każdym razem tam jest, odkąd sięgam pamięcią. Muszę sobie zapisać, żeby kupić jej jakieś dobre orzeszki następnym razem. Pewnie ma dziuplę w pobliżu, a może nawet młode.
Po drodze mijam również stary, opuszczony dom, do którego nie zaglądano od około dwudziestu lat. Oczywiście jak każdy opuszczony dom jest owiany mroczną legendą, która została stworzona przez okolicznych mieszkańców.
Powiadają, że kiedyś mieszkała tutaj pewna rodzina. Na pozór szczęśliwe małżeństwo z trójką dzieci w różnym wieku. Pewnego dnia jedno z nich – niemowlę – zmarło we śnie. Teraz wiemy, że takie zjawisko jest najczęściej nazywane śmiercią łóżeczkową, ale wtedy myślano, że ktoś je w nocy udusił.
Od tego się wszystko zaczęło. Matka dostała paranoi, usiłowała za wszelką cenę znaleźć mordercę dziecka wśród najbliższych, bo tylko oni byli wtedy w domu. Ojciec starał się jak najwięcej pracować, aby nie siedzieć w jednym domu z wariatką, ale niestety nikt nie myślał o pozostałej dwójce rodzeństwa.
Chłopcy byli tak zdruzgotani ciągłymi podejrzeniami matki, zaniedbywaniem przez oboje rodziców, że postanowili sobie odebrać życie. Tak, nie przesłyszeliście się: odebrać życie.
Dwaj bracia – jeden w wieku dziesięciu, drugi trzynastu lat – popełnili samobójstwo, skacząc razem w objęciach z wysokiego mostu w sąsiednim mieście.
Po tym wydarzeniu matka i ojciec popadli w jeszcze głębszą depresję i alkoholizm, mieli za sobą kilka prób samobójczych, ale za każdym razem w ostatniej chwili udawało się ich uratować.
Ostatecznie się rozwiedli, kobieta trafiła do zamkniętego zakładu psychiatrycznego, a jej mąż wyjechał i ślad po nim zaginął.
Za każdym razem, kiedy tędy przechodzę, mam ciarki na całym ciele. Dom został wystawiony na sprzedaż przez urząd miasta po zajęciu przez komornika. Od kilku lat nie ma chętnych na jego zakup mimo bardzo atrakcyjnej ceny poniżej wartości rynkowej.
Mówi się, że ten dom jest przeklęty. Wiadomo, jak to jest ze wszystkimi legendami. Jakieś ziarnko prawdy w sobie zawierają, ale jak było naprawdę? Tego chyba nie wie nikt i na zawsze pozostanie tajemnicą, co tam zaszło i co się stało z tą rodziną.
Gdy dotarłam do domu, obiad już na mnie czekał. Lilly jest niesamowicie uzdolniona kulinarnie. Czasami się naprawdę dziwię, dlaczego nie została zawodową kucharką. Mogłaby bez problemu otworzyć własną restaurację i jestem przekonana o tym, że zgarnęłaby niejedną gwiazdkę Michelin.
– Cześć, Rosie. Co tam w szkole, czemu dzisiaj tak wcześnie skończyłaś? – zapytała, siadając do stołu.
– Same nudy, jak zwykle. Wcześniej skończyłam, bo doszło do małej szarpaniny u mnie w klasie. – No może nie takiej małej, ale uznałam, że nie będę wdawać się w szczegóły. – I po prostu nas zwolnili z ostatniej lekcji. Tego ostatniego testu z matmy niestety nie zaliczyłam… – Mówiąc to, spuściłam wzrok. – Ale Lucas mi pomoże przygotować się do następnego. Obiecuję, że poprawię oceny! – dodałam szybko.
– Jeżeli chcesz, zapiszę cię na korepetycje. Nie wyobrażam sobie, że miałabyś nie zdać i powtarzać klasę – odpowiedziała oschle.
– Nie trzeba, to naprawdę zbędny wydatek. Lucas jest zdolnym uczniem, pomoże mi za darmo. W końcu się przyjaźnimy i sam mi to zaproponował.
– Skoro tak mówisz… Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale nie ukrywam, że jestem trochę zawiedziona twoimi ocenami – odparła, patrząc mi prosto w oczy.
– Jutro umówię się na poprawki.
Nie miałam zamiaru wspominać, że już nic nie można poprawić. Nie chciałam jej dołować jeszcze bardziej.
Druga połowa dnia minęła spokojnie. Udało mi się zaobserwować kolejną wiewiórkę, tym razem na gałęzi w pobliżu mojego okna. Wyglądała identycznie jak ta, którą spotykam w drodze do szkoły. Tym razem pobiegłam do kuchni po orzeszki i wysypałam garść na parapet. Musiały jej posmakować, bo nie zostawiła ani jednego.
Ciekawe, czy uda mi się z nią zaprzyjaźnić.
Rankiem, tuż po przebudzeniu, znalazłam piękny kwiat róży, który leżał na poduszce przy mojej głowie. Pewnie Lilly go zostawiła. Czasami podrzuca mi różne rzeczy do pokoju, gdy śpię. Trochę to dziwne, ale nigdy nie poruszała ze mną tego tematu i ja też o to nie pytałam. Lubiłam te niespodzianki, były owiane małą tajemnicą. Sądzę, że w ten sposób chciała okazać mi wsparcie i swoją miłość.
Wstawiłam różę od razu do wazonu z wodą, nigdy jeszcze nie widziałam tak pięknego okazu. W dodatku z cudownym, intensywnym zapachem, który już zdążył roznieść się po całym pokoju. Spojrzałam na zegarek – siódma pięćdziesiąt. Znowu zaspałam. Budzik mnie nie obudził, a ustawiłam ich aż pięć. Od piątej trzydzieści miały dzwonić co dziesięć minut. Teraz mam dwadzieścia pięć minut na to, żeby się oporządzić i dojść do szkoły.
Lilly jest już w pracy, więc nie ma opcji, żeby mnie podwiozła. Co tu robić? Nie mogę się spóźnić, dzisiaj ma być pogadanka z dyrektorem rozpoczynająca dzień. Tylko jedno imię przychodzi mi do głowy – Lucas. Zadzwonię do niego, on coś wymyśli.
Czasami jeździ do szkoły samochodem, może dzisiaj też miał to w planach. W sumie mieszkamy niedaleko siebie, dzielą nas jakieś dwa kilometry, więc nie będzie musiał specjalnie mocno nadkładać drogi. Szybko wybrałam jego numer w telefonie.
Odebrał po pierwszym sygnale.
– Hej, Lucas, jesteś już w szkole?
– Właśnie wjeżdżam na parking, coś się stało? Zwykle nie dzwonisz przed szkołą – odpowiedział zdezorientowany.
– Wiesz, no… Znowu zaspałam, a nie mogę się dzisiaj spóźnić. Mamy tę pogadankę z dyrektorem na temat wczorajszego zajścia i w ogóle. Mógłbyś po mnie wpaść? Bardzo proszę – mówiłam błagalnym tonem z nadzieją, że się zgodzi.
– Dzisiaj mam równo na ósmą, ale co tam. Nic się nie stanie, jak raz się spóźnię. Daję ci dziesięć minut. Do zobaczenia.
Po tych słowach odetchnęłam z ulgą.
On nigdy mnie nie zawodzi.
Wyszykowałam się i czekałam przed domem. Podjechał swoją terenową toyotą land cruiser z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Dostał ją od rodziców na osiemnaste urodziny, a oni kupili sobie nowsze auto.
Lucas dba o nią jak o dziecko, nie ma mowy, żeby przypadkiem zostawił jakiś papierek na siedzeniu czy zbyt mocno trzasnął drzwiami. Czarny lakier zawsze lśni, nawet jak nie ma słońca. Czasami się zastanawiam, czy on jej nie pucuje po każdym przejeździe.
Kiedyś, gdy go o to zapytałam, aż się wzburzył. Mówił, że po prostu o nią dba, ale bez przesady, a tymczasem ja tu widzę ogromną przesadę. To używany samochód, który ma już tyle lat, a zawsze wygląda, jakby dopiero co wyjechał z salonu.
– Dzięki, Lucas, jesteś najlepszy. Tak się cieszę, że mogę na ciebie zawsze liczyć – powiedziałam z szerokim uśmiechem.
– To nic wielkiego, daleko nie miałem. To w jakie dni pasowałyby ci korki?
Każdą swoją pomoc traktował zawsze jak drobiazg.
– W sumie jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Ale wiesz, że ja nie mam żadnych zajęć ani treningów po szkole, więc po prostu dopasuję się do ciebie.
– W takim razie jestem za wtorkiem i czwartkiem, od razu po lekcjach. Kończymy wtedy o tej samej godzinie, więc moglibyśmy razem wracać. Myślę, że godzinka nauki ze mną dwa razy w tygodniu dobrze ci zrobi i poprawisz stopnie. – Po krótkiej chwili namysłu dodał: – Dzisiaj jest czwartek, czyli pierwszy dzień korków?
– Pasuje, jeszcze raz dziękuję.
– Nie mogę tego pojąć, jak ty to robisz, że masz kilka budzików i żaden z nich nie może cię dobudzić. Masz wyjątkowo twardy sen. O czym tak śnisz, że nie możesz się z niego wyrwać? – zaśmiał się i zerknął na mnie kątem oka.
– Sama nie wiem. To chyba mój talent. Tak, zdecydowanie talent: do długiego spania i w dodatku niewysypiania się – zachichotałam. – Powiem ci szczerze, że nie pamiętam swoich snów. Nigdy nie śniłam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą na jego pytanie.
– Jak to? Niemożliwe. Każdy o czymś śni. Myślę, że ty po prostu tego nie pamiętasz. Szkoda, dużo tracisz. Czasami sny są naprawdę niesamowite – odparł, parkując samochód przed szkołą.
– A tobie co się śni? – zapytałam zaciekawiona.
– Eee, różne rzeczy, to zależy. Często to, o czym myślę przed snem.
Gdy wypowiadał te słowa, nie dało się nie zauważyć rumieńca na jego policzkach. Nie ustępowałam, ten temat mnie zbyt zaciekawił.
– O czym dzisiaj śniłeś?
– Wiesz co, muszę lecieć. Kiedy indziej dokończymy rozmowę. Jestem spóźniony już kilka minut. Widzimy się po zajęciach. Narka!
Popędził szybko w stronę wejścia do szkoły, nie dając mi ani chwili na odpowiedź.
– Dzięki za podwózkę! – krzyknęłam do niego.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, dlaczego nie śnię. A raczej czemu nie pamiętam tych snów, jak to powiedział Lucas. Zastanowię się nad tym później, teraz czas wejść do klasy. Na szczęście się nie spóźniłam, jeszcze nie było dyrektora.
Usiadłam w swojej ulubionej przedostatniej ławce przy oknie. Lubiłam przez nie wyglądać i zanurzać się w najgłębszych odmętach swojej wyobraźni. Robiłam to wtedy, gdy temat zajęć mnie nie ciekawił, czyli dosyć często.
Równo o godzinie ósmej piętnaście do klasy wszedł dyrektor. O dziwo, nikt się nie spóźnił i wszyscy byli obecni z wyjątkiem Toma i Willa, co nikogo nie zaskoczyło. W sali panowała grobowa cisza. Każdy był ciekawy, jak potoczy się cała sprawa.
– Dzień dobry, klaso.
– Dzień dobry, panie dyrektorze – odpowiedzieliśmy chórem, wstając na powitanie.
Mężczyzna zaczął bez owijania w bawełnę:
– W związku z wczorajszymi wydarzeniami raz na dwa tygodnie będziecie mieć dodatkową godzinę wychowawczą, na której zostanie poruszony temat agresji oraz dyskryminacji. Czasami będą to zajęcia z psychologiem szkolnym, czasami z wychowawcą, a czasami z kimś z zewnątrz, na przykład z policjantem. Jestem przekonany, że taka forma zajęć będzie dla was ciekawa i coś z nich wyniesiecie… – urwał na chwilę i potoczył surowym spojrzeniem po klasie.
Patrzyliśmy po sobie ze zdziwioną miną. Dla mnie to brzmiało okej. Tylko godzinka co dwa tygodnie, nie ma tragedii. Widocznie budżet szkoły nie pozwala na więcej. Dyrektor tymczasem kontynuował:
– Pewnie zastanawiacie się, czemu nie ma z nami głównych uczestników wczorajszego zajścia. Otóż Will przebywa obecnie w szpitalu. Ma liczne złamania twarzoczaszki, między innymi żuchwy i prawego oczodołu. Jego stan jest stabilny i nie ma wewnątrzczaszkowych zmian pourazowych, więc wystarczy tylko leczenie zachowawcze. Jego rodzice opłacili najlepszych prywatnych lekarzy, więc wyjdzie z tego cało, jest szansa, że bez żadnej blizny. Tom natomiast nie wróci do szkoły przynajmniej do końca tego roku. W porozumieniu z rodzicami Willa zastosowaliśmy dla niego taryfę ulgową. Rozpocznie edukację domową w trybie natychmiastowym. Rodzice Willa postanowili, że policja nie zostanie w to zaangażowana. – Mówiąc to, dyrektor odetchnął z ulgą. – Mam tylko nadzieję, że taka sytuacja już nigdy się nie powtórzy. Żadnych pytań. Żegnam.
Od razu gdy skończył przemówienie, wyszedł pospiesznie z sali, nie zostawił nam nawet sekundy na reakcję. Musiał być naprawdę zestresowany całą sytuacją, widać było, jak kropelki potu spływały mu z czoła.
A więc jednak Tom opowiedział swoją historię dyrektorowi oraz rodzicom Willa. Cieszę się, że podeszli do tego tak wyrozumiale. W przeciwnym razie mógłby trafić nawet do poprawczaka. Tym bardziej że rodzice Willa to bardzo wpływowi ludzie. Nie pozwoliliby, aby pobicie ich syna uszło Tomowi płazem, gdyby nie jego sytuacja.
Mam tylko nadzieję, że Will nie cierpi i wróci do nas tak szybko, jak to możliwe.
Po wyjściu dyrektora każdy zaczął szeptać, snuć własne domysły, dlaczego Toma nie zgarnęła policja i tak dalej. Ja cały czas trzymałam język za zębami tak, jak to obiecałam.
Żałuję, że nie mam jego numeru telefonu ani nie wiem, gdzie mieszka. Na pewno potrzebowałby teraz wsparcia.
Pięć minut po wyjściu dyrektora w klasie zjawiła się pani Gilbert.