Otchłań - Aleksandra Załoga - ebook
NOWOŚĆ

Otchłań ebook

Załoga Aleksandra

5,0

Opis

KAŻDY KROK PRZYBLIŻA ICH DO OTCHŁANI PRZEZNACZENIA

 

 

Rose stopniowo odkrywa tajemnice swojego pochodzenia. Na jaw wychodzą mroczne sekrety jej rodu, przyprawiające o gęsią skórkę. Informacje, o których chciałoby się jak najszybciej zapomnieć, a najlepiej nigdy ich nie usłyszeć.

 

 

Gdy Ethan zostaje wplątany w intrygi Elijaha, serce Rose jest bliskie eksplozji. Odkrycia dziewczyny sprawią, że już nigdy nie spojrzy na nich tak samo. Najpierw jednak bliźniacy muszą się wydostać z miejsca, z którego – jak głoszą legendy – nie wrócił nikt żywy… Czy zdołają zatrzymać proces autodestrukcji, nim będzie za późno?

 

 

Tymczasem pojawienie się troldaków to nie koniec spotkań z fantastycznymi istotami. Na drodze Rose stanie kilka innych stworzeń, które rzucą nowe światło na otaczającą ją rzeczywistość.

 

 

Jakie jeszcze tajemnice skrywają jej najbliżsi? Czy Lou w decydującym momencie będzie

w stanie zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo? Czy miłość Rose i Ethana ma szansę przetrwać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agolaz

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00



OKŁADKA

STRONA TYTUŁOWA

PROLOG

Przebudziłem się w środku gęstego lasu. Leżałem na zimnym piachu, z którego gdzieniegdzie wyrastały kolorowe kwiaty. Usiadłem, rozłożyłem ręce na boki, przeciągnąłem się i ziewnąłem. Ogarniała mnie senność. Skrzyżowałem nogi, a dłonie położyłem na kolanach. Nie byłem na Mesie – u nas nie było tak ogromnych drzew. I wtedy go dostrzegłem. Siedział naprzeciwko, wbijając we mnie swoje zabójcze spojrzenie. Mimowolnie dostałem drgawek. Błagałem w duchu, aby okazało się, że to tylko zły sen, z którego zaraz się wybudzę. Dostrzegł mój lęk, nie potrafiłem go ukryć.

– Mała pizda z ciebie – prychnął.

Nie śmiałem się odezwać ani nawet mrugnąć. Zacisnąłem mocno usta i czekałem.

– Kolejny etap robienia z ciebie prawdziwego mężczyzny. Pozbędziemy się teraz tych kudłów.

W dłoni ojca coś zalśniło. Żyletka. Żołądek momentalnie podszedł mi do gardła.

A więc nie miał zamiaru być delikatny. Jeśli nie chciał mnie skrzywdzić, wziąłby przecież maszynkę do strzyżenia. Ale on właśnie taki był: im więcej bólu, tym lepiej.

Dla niego oczywiście.

– Usiądź przede mną tyłem – wydał rozkaz surowym głosem.

Zadrżałem. Uwielbiałem moje włosy. Mama tygodniami błagała ojca, żeby ich nie ścinać.

Gdybym mu się sprzeciwił, najprawdopodobniej by mnie zabił. Usiadłem tuż przed nim, zgodnie z poleceniem. Tak bardzo się go bałem. Nikt nie mógł mnie przed nim ochronić. Nie było tutaj ani mojego brata, ani mamy.

Tylko ja i on.

Zupełnie sami.

Pociągnął mnie nagle za włosy.

Zabolało. Stłumiłem krzyk, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

– Tylko spróbuj choćby jęknąć – powiedział groźnie i odrzucił moją głowę tak mocno, że ledwo zdołałem utrzymać równowagę i nie upaść na twarz.

Nie mogłem powstrzymać łez, które spłynęły po moich policzkach. Szybko starłem je wierzchem dłoni, aby ojciec ich nie dostrzegł. Cały czas tłumiłem wszelkie emocje, ale czasami… Czasami nie potrafiłem, nie byłem w stanie.

– Prawdziwi mężczyźni nie płaczą – rzucił oschle i splunął tuż koło mnie.

Żal i smutek rozrywały mnie od środka, ale nie mogłem dać po sobie niczego poznać.

– Od teraz – ciągnął dalej – za każdą łzę będzie jedno zacięcie. Rozumiesz? – Szarpnął mnie ponownie za włosy i przyciągnął moją twarz bliżej swojej. – Pokaż, ile łez wyleciało. Widzę, że masz mokre oczy. Hmmm, to chyba dużo ich popłynęło – prychnął. – Ani jęknięcia, bo będzie kara.

Skinąłem głową. Ojciec nie rzucał słów na wiatr. Chciało mi się wymiotować. Marzyłem tylko o tym, aby nie słyszeć już więcej jego obrzydliwego głosu.

Pragnąłem jego śmierci. Zastanawiałem się, czym sobie zasłużyłem w tym życiu na ojca potwora.

Nawet się nie starał, żeby obciąć moje włosy bezboleśnie. Robił to szybko, celowo raniąc moją głowę.

Wstrzymywałem oddech, zaciskałem szczękę z całej siły. Nie mogłem pokazać słabości, mimo że z każdym opadającym puklem włosów znikała cząstka mojej duszy.

Musiałem się z tym pogodzić, włosy w końcu odrosną, ale czy utracone ja także powróci? Tego nie wiedziałem. Mogłem mieć tylko nadzieję.

Strużki ciemnoczerwonej krwi spływały mi po twarzy, ubraniach, a następnie skapywały na ziemię, która nimi nasiąkała. Ból zacinanej przez żyletkę skóry był nie do opisania, ale jeszcze bardziej bolało mnie to, że własny ojciec mnie nie kocha, traktuje jak śmiecia, a najchętniej to by się mnie w ogóle pozbył.

– No, teraz masz fryzurę jak na żołnierza przystało, a nie jak baba – powiedział z dumą i klasnął w dłonie.

Było mi słabo, kręciło mi się w głowie, ale przynajmniej nie chciało mi się już płakać. Nie zwracałem uwagi na palący ból. Było mi wszystko jedno.

Ojciec uderzył mnie w plecy, tym razem nie zdążyłem zareagować i upadłem. Moja twarz zetknęła się z ziemią.

– Wstawaj, łajzo – rzucił. – Czas ruszać dalej.

Wolałem tutaj zostać i umrzeć.

Tak bardzo się bałem.

On był zdolny do wszystkiego. Gdyby chciał mnie teraz pociąć na kawałki żywcem, zrobiłby to. Byłem bezbronny i nijak nie mogłem się z nim mierzyć. Jedyne, co mi pozostało, to biernie uczestniczyć w spełnianiu jego chorych zachcianek, zgadzać się na wszystko bez najmniejszego sprzeciwu. Protest wiązałby się z jeszcze większym bólem, który w tym momencie był już tak silny, że nie mogłem sobie wyobrazić nic gorszego…

Ledwo się podniosłem. Straciłem dużo krwi, moje ciało osłabło. Kiedy zarzuciłem plecak na plecy, zachwiałem się. Nie śmiałem spojrzeć ojcu w oczy. Zamiast tego wbiłem wzrok w jego czarne, wojskowe buty. Zawsze lśniące, wypolerowane…

Ruszyliśmy przez gęstą roślinność. Ojciec torował nam drogę, tnąc oplatającą nas zieleń maczetą.

O czym wtedy myślałem? O niczym. Miałem w głowie pustkę, absolutną pustkę.

Zatrzymaliśmy się tuż przed rwącym potokiem.

– Rozbieraj się. – Usłyszałem.

Posłusznie zrzuciłem plecak na ziemię, zdjąłem kurtkę oraz buty. Patrzyłem na potwora przede mną i wyczekiwałem kolejnych poleceń.

– Do gaci.

Od razu ściągnąłem resztę ubrań. Stałem już tylko w bokserkach, okrywając się własnymi ramionami. Ten dzień nie należał do zbyt ciepłych.

– Teraz wejdziesz do wody. Sięga po kolana, prąd jest zbyt słaby, żeby cię porwał – rzucił chłodno. – A szkoda – dodał ciszej, ale tak, żebym usłyszał.

Gula ugrzęzła mi w gardle, próbowałem ją przełknąć. Ojciec wbijał we mnie ostre spojrzenie, które mnie paraliżowało. Zrobiłem pierwszy krok w kierunku wody.

Lodowata.

Zacisnąłem zęby, ale mimo to cały się trząsłem. Zamknąłem oczy i szybko wszedłem po kolana, tak jak rozkazał.

Nim zdążyłem się odwrócić w stronę brzegu, Evan był już przy mnie. Chwycił mnie za szyję i jednym ruchem zanurzył pod wodę.

Nie miałem nawet chwili na reakcję. Nie zdążyłem zaczerpnąć powietrza.

Chaotycznie wierzgałem nogami, uderzałem rękoma o powierzchnię wody. Próbowałem wygrać nierówną walkę z moim ojcem i wydostać się na powierzchnię, on jednak był silniejszy. Przegrałem… Nie mogłem już wytrzymać, mimowolnie otworzyłem usta, aby zaczerpnąć powietrza, a wtedy woda wdarła mi się do płuc. Gardło mnie zapiekło, ostry ból dosłownie rozerwał klatkę piersiową. Zacząłem opadać z sił, powoli traciłem świadomość. Już prawie byłem po drugiej stronie.

I wtedy mnie wyciągnął, rzucił jak workiem ziemniaków o ziemię. Zacząłem kaszleć, zwymiotowałem wodę, która dostała się do mojego wnętrza, choć i tak czułem, że nadal zalega mi w płucach. Leżałem na brzuchu bez sił. Łapczywie łapałem powietrze, ale nie mogłem się podnieść.

– Następnym razem tak nie wierzgaj, poddaj się doświadczeniu śmierci. Wiem, kiedy to przerwać, żebyś żył. Tortury to mój konik.

Nie mogłem na niego patrzeć. Znowu zwymiotowałem wodę. Przełyk mnie palił.

– Okaż mi łaskę i mnie zabij, tato – wycedziłem.

– Chcesz przy okazji uśmiercić swojego ukochanego braciszka?

Ożywiłem się. Ponownie spróbowałem wstać, ale nie mogłem. Moje ciało było niemal bezwładne. Nie byłem w stanie go unieść.

– Nie, nie, przepraszam. Cofam to, co powiedziałem.

Nie myślałem już jasno. Nigdy nie naraziłbym mojego brata. Zniósłbym wszystko, aby tylko on mógł żyć.

Oddałbym swoje życie za niego.

– Zrobię z ciebie mężczyznę, czy tego chcesz czy nie! – krzyknął ojciec. – Pierwszy etap zaliczony. Jeszcze tylko pięć.

Przełknąłem ślinę.

Pierwszy etap.

Jeszcze tylko pięć.

Ja tutaj umrę. Już nigdy nie zobaczę się z mamą i bratem…

Nadal leżałem na ziemi, gdy poczułem kolano ojca na swoim karku. Przyduszał mnie do twardego podłoża, znów walczyłem o każdy oddech. Tylko po co? I tak straciłem już resztki sił, nie mogłem nawet wstać.

Moje ciało przeszył ostry ból, tak mocny, tak wyraźny, że przeraźliwy wrzask wydostał się z mojego gardła. Ten potwór znów rozcinał moją skórę, tym razem na plecach. Krzyczałem wniebogłosy, nie mogłem się powstrzymać. Powoli traciłem przytomność. Skupiłem się na liczeniu uderzeń mojego serca, próbowałem znaleźć w tym ukojenie, choć biło w szaleńczym rytmie. Żyłem, jeszcze żyłem, a to znaczyło, że i mój brat żył. Nie mogłem się poddać. Dla niego.

Nagle coś upadło tuż obok mnie. Wytężyłem zamglony wzrok.

Jak się tutaj znalazła dziewczyna?

– On ci już nic nie zrobi. – Usłyszałem.

Poczułem natychmiastową ulgę. Ktoś o mnie walczy, jestem dla kogoś ważny.

Zaraz, zaraz, uzmysłowiłem sobie, że przecież ja ją znam…

Dziewczyna wturlała się na mnie i zasłoniła własnym ciałem.

– Obronię cię. Już nikt więcej cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to – szepnęła.

To ona.

Rose.

ROZDZIAŁ I

ETHAN

Walka z czasem się rozpoczęła. Jeden z najgorszych możliwych pojedynków, z reguły skazany na porażkę. Nie ma co liczyć na ustępstwa czy jakiekolwiek potknięcia przeciwnika. Czasu nie można oszukać, nie można go wydłużyć ani zatrzymać. Wskazówka na tarczy przesuwała się, a sekunda za sekundą mijały nieubłaganie.

W całym moim życiu o nikogo nigdy tak się nie bałem jak teraz o Rose. Moja kochana Rosie, delikatna i bezbronna jak płatek róży, znalazła się pośród cierni, które mogły ją zranić w każdej chwili. Wystarczył moment nieuwagi, jeden błędny ruch. Ta dziewczyna swoją miłością i dobrocią wypełniła ciemną otchłań bez dna, którą miałem w sobie od kilkudziesięciu lat, a tym samym stała się ważną częścią mnie. Miałem wrażenie, że od jej istnienia zależy także moje życie. Jeśli ona się podda, ja również…

Elijah nigdy wcześniej nie posunąłby się do czegoś takiego, jednak zmiana, jaka w nim zaszła, wydaje się nieodwracalna. Nie zawsze taki był. Bezduszny, dążący do celu nawet po trupach… Mający za nic los innych istot.

Kiedy matka żyła, pielęgnowała w nas dobro. Dbała o to, aby ta mała iskierka w naszych sercach nigdy nie zgasła, choć zatracenie się w mroku było banalnie proste w świecie, w którym przyszło nam egzystować. Zwłaszcza że ojciec szkolił nas na bezwzględnych zabójców, a wszelkie akty litości traktował jako słabość, której powinniśmy się wyzbyć.

Każdego dnia musieliśmy wstawać równo o piątej trzydzieści rano. Nie mieliśmy dzieciństwa jak normalne dzieciaki, ani jednego dnia w pełni dla siebie. Od najmłodszych lat byliśmy przygotowywani do służby w szeregach Łowców. Nasz pokój składał się z jednego łóżka piętrowego, dużej szafy oraz dwóch biurek z prostymi, drewnianymi krzesłami. Wszystko białe, łącznie ze ścianami. Pomieszczenie zawsze musiało być idealnie czyste, a pościel i ubrania złożone perfekcyjnie – najmniejsze zagięcie nie było tolerowane.

Raz, po zabawie, przeoczyliśmy drewnianego żołnierzyka, który leżał przy łóżku. Ojciec ukarał nas, wywalając wszystkie zabawki, jakie mieliśmy, a nie było ich wiele. Wspólna zabawa przed snem to jedyne, co przypominało nam, że nadal jesteśmy dziećmi. Od tamtej pory mieliśmy całkowity zakaz gier i zabaw, tylko treningi i nauka.

Nigdy nie mogłem zrozumieć – i do teraz nie rozumiem – jak to stało, że nasza matka związała się z ojcem. Czym się kierowała?

Nie jeździła z nami na polowania ani na łowy. Kiedy poruszaliśmy temat naszych podbojów, ona szybko zmieniała kierunek rozmowy. Ojciec nigdy przy niej nie wspominał o swojej brutalności, nigdy jej się nie chwalił, ile istnień zabrał, a ona nigdy nie pytała, ale jestem pewien, że wiedziała. Musiała wiedzieć, skoro żyła w tym świecie. Nawet z nami nie rozmawiał o kolejnych posunięciach i krwawych planach, jeżeli ona była obok.

Gdy tylko zostawaliśmy z nim sami, pokazywał, jak bardzo nami gardzi, jak słabi jesteśmy i jak mu wstyd za nas, że wyrastamy na mięczaków. Jego słowa zawsze mocniej uderzały w Elijaha, czułem to. Słyszałem, jak wieczorami szlocha w poduszkę. Mnie ojciec traktował łagodniej tylko dlatego, że byłem bardziej brutalny od swojego brata. Nie wahałem się przed wykonywaniem powierzonych nam zadań, nawet tych najbardziej bestialskich.

Nie wtedy.

Jeżeli Evan wydał rozkaz, aby przeprowadzić egzekucję na starcu, który z głodu ukradł chleb, spełniałem jego polecenie bez mrugnięcia okiem. Dzień jak co dzień, mógłbym wtedy powiedzieć…

Wstydzę się tego, ale przeszłości nie zmienię. Mogę tylko starać się o to, aby nigdy do tego nie wrócić i z każdym kolejnym dniem stawać się lepszą osobą.

Matka była dla Elijaha największym autorytetem. Mój brat chciał być taki jak ona, jako dziecko miał złote serce. Uprzejmy, miły, nigdy nie odmawiał pomocy słabszym, nie znęcał się nad nikim. Nie chciał nikogo krzywdzić. Nie reagował agresją nawet wtedy, gdy to nad nim się pastwili w szkole. Ja zmieniałem się w obrońcę i oddawałem im za niego.

Do czasu, aż ojciec się o wszystkim nie dowiedział…

Wpadł w istny szał, że jego syn jest gnębiony w szkole, że jest słabeuszem, który nawet nie ma jaj, aby oddać. Nie wiem, jaka kara spotkała tamtych chłopaków, a było ich dwóch, ale nigdy więcej już ich nie zobaczyliśmy. Elijaha natomiast zabrał na – jak on to określił – obóz survivalowy. Sześciodniowy. Chciałem też pojechać, obawiałem się zostawiać z nim brata sam na sam. Bałem się, że nie wróci żywy. Matka płakała, jak odjeżdżali, ale nie mogła nic zrobić. A kiedy wrócił… Kiedy wrócił, zamilkł na trzy tygodnie.

Ojciec go złamał.

Nie wiem, co mu zrobił, ale Elijah wyglądał fatalnie. Był wycieńczony, ledwo się trzymał na nogach. Miał siniaki na całym ciele, sześć głębokich rozcięć na plecach, jakby był biczowany, a na całkowicie łysej głowie mnóstwo zasklepionych strupów.

Jako dziecko Elijah uwielbiał swoje włosy. Sięgały mu nieco za ucho, lekko się kręciły. Jakimś cudem nasza mama udobruchała ojca i przekonała go do tej fryzury. Ja nie miałem tyle szczęścia, musiałem być krótko obcięty, jak na żołnierza przystało.

Przez pierwszą noc po powrocie miał spazmy, wymiotował co pół godziny, a matka nie mogła opanować wysokiej gorączki, która sięgała czterdziestu dwóch stopni Celsjusza. Ojciec nie pozwolił zabrać go do lekarza ani wezwać nikogo na wizytę domową. Dobrze pamiętam jego słowa: „Jeżeli jest silny, to przeżyje, a jeżeli nie… No cóż, lepiej dla niego i dla nas. Taki słabeusz to wstyd dla całego rodu”.

Po godzinie pierwszej w nocy kazał matce opuścić pokój, zostałem z nim sam.

Mieliśmy po czternaście lat. Byliśmy tylko dzieciakami. Nie wiedziałem, co mam robić, więc próbowałem naśladować matkę. Zmieniałem mu co chwila okłady, a kiedy w końcu udało mu się zasnąć po godzinie czwartej nad ranem, położyłem się obok niego i w duchu modliłem, aby przeżył.

Najdziwniejsze było to, że ja wtedy nic nie czułem. Nie odczuwałem jego bólu podczas wyjazdu ani później, gdy wrócił do domu. Nie wiem, co mój ojciec zrobił, ale musiał przerwać naszą więź na ten czas.

Po trzech tygodniach milczenia zaczął mówić, jakby nic się nie stało. Nie odpowiadał na pytania związane z obozem, zachowywał się, jakby ich nie słyszał, a nasze połączenie zostało przywrócone. Nie pozwalał dotykać ran, które nadal się goiły, nie mogłem zmienić mu nawet opatrunku. Wszystko chciał robić sam. Ojciec zaczął zlecać mu brutalne zadania, których mój brat nigdy wcześniej by nie wykonał.

Zmienił Elijaha w bestię.

Nasi rodzice byli skrajnymi przeciwieństwami. Powinni się odpychać, a nie przyciągać. Jednak matka trwała przy nim do samego końca, nie opuściła go, a kiedy nadszedł kres jego życia, rozpaczała tygodniami i nigdy w pełni nie doszła do siebie. Czasami się nawet zastanawiałem, czy płakała rzeczywiście dlatego, że zmarł, czy w końcu dotarło do niej, jakich zbrodni dopuścił się przez całe swoje życie.

Nasz ojciec był jednym z najlepszych Łowców w historii, zginął na polu walki w tysiąc pięćset dwudziestym roku. Ta bitwa na zawsze zapisała się w dziejach naszego wszechświata, zginęły wtedy dziesiątki istot, każdy o niej mówił. Pomimo tylu strat była traktowana przez Łowców jako zwycięstwo, gdyż udało się pokonać jednego z najbardziej obdarzonych, jaki kiedykolwiek stąpał po Ziemi, a to wszystko dzięki mojemu ojcu. Jego aspiracje wykraczały poza wszelką moralnością. Aż mi się niedobrze robiło na samą myśl, gdy przypominałem sobie, czego się dopuścił. On sam obmyślił cały plan oraz wykonał jego najtrudniejszą, a zarazem najokrutniejszą część. To cud, że wtedy nie pojechaliśmy na tę bitwę. Akurat obaj z Elijahem mieliśmy poważne zatrucie pokarmowe. Gdybyśmy tam byli, prawdopodobnie nigdy nie spotkałbym Rose. Czasami sobie myślę, że ta dolegliwość nie była przypadkowa. A może nasza matka maczała w tym palce?

Ojciec stał się bohaterem i wzorem do naśladowania dla każdego Łowcy. Na jego przykładzie rekruci uczyli się, jak być bezdusznym, bezlitosnym i jak stawiać swoje cele ponad życie jednostki. Nieważne, czy chodziło o dziecko, dorosłego czy starca. W oczach Łowców nie miało to znaczenia. Był wyższy cel, który należało wypełnić, a ofiary są nieuniknione i trzeba to zaakceptować.

Po jego odejściu razem z Elijahem poczuliśmy ulgę, nie uroniliśmy ani jednej łzy. Dla nas był to powód do świętowania, a nie do smutku. Zostaliśmy uwolnieni spod jarzma największego znanego tyrana.

Starszyzna pokładała w nas głęboką nadzieję. Liczyli na to, że godnie zastąpimy ojca, pójdziemy w jego ślady i również staniemy się jednymi z najlepszych, a zarazem najbrutalniejszych Łowców w historii. Jednak za namową mamy przestaliśmy wyruszać na polowania i się przeprowadziliśmy.

Jedyną osobą wśród naszej nacji, z którą pozostaliśmy w kontakcie, był jej brat Richard. Nigdy nie pytałem, jak do tego doszło, że nasza mama przestała być Łowczynią. Zawsze nam wpajali, że nie można przestać być Łowcą, jest się nim od urodzenia aż do śmierci. To oznaczało, że jeżeli ktoś chciałby zdezerterować, czekało go spotkanie z kostuchą. Do teraz nie wiemy, jak nasza matka ominęła system i jak to się stało, że mogliśmy żyć bez wykonywania jakichkolwiek misji przez cały ten czas, gdy z nią mieszkaliśmy.

Kilka miesięcy po śmierci ojca wydarzyło się coś, co zgasiło ostatni płomyk dobroci w sercu Elijaha i zmieniło go nieodwracalnie. Mój brat uciekł wtedy z ostatniej lekcji i wrócił nieco wcześniej do domu. Do teraz pluję sobie w brodę, że nie dałem mu się namówić na wagary. Kiedy wróciłem, zastałem widok, który na zawsze chciałbym wymazać z pamięci.

Elijah siedział w kałuży krwi, a w objęciach trzymał naszą mamę; twarz miał schowaną w jej jasnobrązowych włosach. To był ostatni raz, kiedy widziałem go płaczącego.

Odebrała sobie życie przez podcięcie żył w obu rękach – wzdłuż nadgarstka aż do łokcia. Mieliśmy zaledwie osiemnaście lat. Nikt nigdy nie powinien być naocznym świadkiem odejścia swojego rodzica, a już na pewno nie w taki sposób. Pierwszy raz śmierć pokazała nam, czym jest prawdziwa strata. To doświadczenie wzbudziło we mnie realny wstręt do samego siebie, którego nie mogłem wyzbyć się przez lata. Mogliśmy wreszcie poczuć na własnej skórze, jak czuli się bliscy każdej istoty, która zginęła z naszych rąk. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaki ból zadajemy. Dla nas to było tylko kolejne zadanie do odhaczenia na liście. Kolejny rozkaz do wykonania. Działaliśmy jak roboty. Nauczeni zabijania od dziecka.

Od razu wysłałem wiadomość przez pager do wuja Rich­arda, aby niezwłocznie do nas przybył. Nasza nacja była dosyć dobrze rozwinięta technologicznie jak na tamte czasy, a nasze pagery miały zasięg do kilkunastu kilometrów. Wuj pojawił się po godzinie. Elijah przez cały ten czas siedział z naszą nieżyjącą matką w ramionach. Ja czekałem na podłodze w kuchni, kilka metrów od nich.

O dziwo, kiedy Richard przeszedł przez próg, zachował zimną krew, nie było widać po nim żadnych emocji. Zupełnie jakby był przygotowany na ten widok.

On również nie mógł oderwać Elijaha od ciała matki. Udało się to dopiero po wielu próbach i błaganiach. Od razu zaprowadziłem go pod prysznic, aby go umyć. Mój brat tylko stał, zupełnie jakby całe jego ciało zdrętwiało, a on nie mógł wykonać żadnego ruchu. Zmywałem z niego krew naszej matki, podczas gdy on patrzył na mnie tym swoim pustym wzrokiem. Patrzył, ale nie widział, nie było go.

Starałem się, jak tylko mogłem, aby mu pomóc. Cały mój ból i smutek musiałem w sobie stłumić, aby zaopiekować się Elijahem. On był w tamtej chwili dla mnie najważniejszy. Jego emocje stanowiły niepodważalny priorytet. Chciałem dać mu oparcie, na jakie zasługiwał i jakiego potrzebował. Nigdy się o niego tak nie bałem jak wtedy.

Zostawiła tylko jeden list.

Jeden pieprzony list, który nie był zaadresowany do nas, lecz do Richarda.

Wuj nie pozwolił nam nigdy poznać jego treści. Powiedział tylko, że ostatnią wolą Edith było, aby to on przejął nad nami opiekę i nie pozwolił nam wrócić do bestialskiego trybu życia Łowców. Dostaliśmy również prezent w postaci małej granulki wielkości ziarnka grochu, która świeciła na biało-złoto. Każdy z nas po jednej. Była to esencja jednego z najstarszych Drzew Życia w tym wszechświecie, niezwykle rzadka i pożądana. Do tamtego momentu myślałem, że to legenda. Zwykła bajka opowiadana dzieciom, aby im wmówić, że można oszukać śmierć.

Wuj wszczepił je nam od razu pod skórę i od tamtej pory przestaliśmy się starzeć. Jednak granulka nie czyniła nas nieśmiertelnymi. W dalszym ciągu byliśmy podatni na wszelkie obrażenia. W zasadzie miała tylko dwa zastosowania. Pierwsze polegało na tym, że nasze ciała się nie starzały, cały czas wyglądaliśmy jak wtedy, gdy otrzymaliśmy granulkę z esencją, a drugie zastosowanie było takie, że chroniła nas przed chorobami wszelkiego rodzaju.

Na drugi dzień po tym, jak Elijah się dowiedział, że matka nie napisała nam ani jednego słowa wyjaśnienia, załamał się jeszcze bardziej i po raz pierwszy zniknął na kilkanaście lat. Nie przerwaliśmy poszukiwań ani na jeden dzień. Wiedzieliśmy, że wciąż żyje, bo ja też żyłem. Takie zniknięcia zdarzały mu się później jeszcze kilka razy.

W czasie kiedy zaginął, musieliśmy również zachowywać z wujem pozory. Inaczej Starszyzna wysłałaby kogoś, aby nas zutylizował. Richard był naszym dowodzącym, który brał zlecenia, koordynował akcje, raportował o wynikach. Wybierał tylko takie misje, podczas których nikt nie mógł zostać nawet ranny. Dzięki temu uszanował ostatnią wolę naszej matki, a jednocześnie mogliśmy być w dalszym ciągu czynnymi Łowcami. Nie wstąpiliśmy do regularnej armii, która podbija planety, nie ma takiego obowiązku. Byliśmy jednak wychowywani w przekonaniu, że przystąpienie do Wielkiej Armii Łowców jest głównym życiowym celem. Ci, którzy zajmowali się innymi misjami niż podboje i najazdy, określano mianem mięczaków i spychano ich na margines społeczny. Nasze umysły były tak zaprogramowane, że gdyby nie nasza mama i przeprowadzka, nie zdawałbym sobie sprawy z tego, jak może wyglądać normalne życie, że można współistnieć z innymi istotami bez konieczności zabijania i zniewalania się nawzajem. Żyliśmy w ten sposób raptem kilka miesięcy, a tak wiele się wtedy nauczyłem.

W miejscu, które wcześniej nazywałem domem, nie było moralnych wartości, a wszelkie przejawy dobra i łaski szybko zduszano w zarodku.

Cieszyłem się, że już tam nie żyjemy, a naszym nowym domem stała się Ziemia. Planeta, na której się urodziłem, nie miała tak bogatej fauny i flory. Była wyjałowiona i przeludniona. Głównie dlatego zezwolono na przesiedlenia osób, które same tego chciały i obrały inny kierunek życia niż Wielka Armia Łowców. Rzadko się zdarzało, aby ludzi zmuszano do opuszczenia Mesy. Banicję stosowano tylko wtedy, gdy przymusowo wysyłano kogoś na misję do innego zakątka galaktyki. Nie było to w zasadzie wygnanie, bardziej coś w rodzaju przymusowej delegacji. W dalszym ciągu taka osoba musiała przesyłać raporty i informować na bieżąco o wszelkich istotnych zmianach. Jeżeli nie zaraportuje się niczego w ciągu miesiąca, Starszyzna uznaje to za dezercję. Chyba że brak raportów był spowodowany zgonem. W innym wypadku wysyłają kata, który ma dopilnować, aby to przy nim nieszczęśnik wydał ostatnie tchnienie. Z opowieści wiem, że nie jest to krótka śmierć, lecz powolna i bolesna.

ROZDZIAŁ II

ETHAN

Usłyszałem, jak ten idiota krzyczy na Lilly.

– Już mija cały dzień, odkąd Rose zniknęła, a wy nic nie robicie!

– Kiedy ty spałeś jak niemowlę, razem z Ethanem opracowaliśmy plan – odparła ze spokojem.

Nie mogłem patrzeć na Lucasa. Działał mi na nerwy. Najchętniej wywiózłbym go do lasu, przywiązał do drzewa i zostawił na pastwę losu. Nie lubiłem go i wcale nie dlatego, że byłem zazdrosny o jego relację z Rose czy o to, że tak jak ja darzy ją uczuciem. Żył w niewiedzy, nic nie rozumiał, przez co irytował tylko swoją głupią gadką oraz poradami, których nikt nie chciał i nie potrzebował.

– Dlaczego mnie nie obudziliście?!

– Bo spałeś – prychnąłem.

– Mogliście mnie przecież obudzić, też chcę pomóc w poszukiwaniach!

– A rodzice przypadkiem cię nie szukają? – burknąłem.

– Nie. Wiedzą o wszystkim i rozumieją, dlaczego śpię u Rose.

Aż się we mnie zagotowało, gdy to usłyszałem. Może jeszcze im powiedział, że śpi z Rose?! Naprawdę resztkami silnej woli się powstrzymywałem, żeby mu nie przyłożyć w twarz.

– A co na to Carmen, że śpisz u Rose? – spytałem uszczypliwie.

– Carmen nic do tego. Jesteśmy razem, ale nie jest moją żoną, żeby mi mówić, co mogę, a co nie! – syknął zdenerwowany. – To nie twoja sprawa, martw się o swoje życie uczuciowe. Jak nie znajdziemy Rose, to może się skończyć szybciej, niż przypuszczasz.

– Ty pieprzony śmieciu, nawet tak nie mów!

Popchnąłem Lucasa z całej siły na ścianę, aż zrobił w niej dziurę głową. Na szczęście dla niego to była tylko płyta ­kartonowo-gipsowa. Lilly nas rozdzieliła i pomogła Lu­casowi otrzepać się z pyłu.

– Jeszcze tego brakuje, żebyście wy mi się tu pozabijali!

– Jak ja ci zaraz…

– Dosyć! – krzyknęła Lilly, zatrzymując tego pajaca w pół kroku. – Nie zachowujcie się jak małe dzieci, mamy ważniejsze sprawy na głowie niż wasze sprzeczki.

Mierzyliśmy się wściekłym spojrzeniem. Obaj byliśmy gotowi do ataku. Wszystkie mięśnie w moim ciele się napięły, byłem w tym momencie jak drapieżnik czyhający na swoją ofiarę. Chciałem go rozszarpać na strzępy. Jednak ból Rose byłby zbyt duży, gdyby się dowiedziała o jego śmierci.

Zrobiłem głęboki wdech, zacisnąłem szczękę i wyciągnąłem rękę w jego stronę.

– Zgoda na czas poszukiwań Rose, później sobie wszystko wyjaśnimy – wycedziłem.

– Pięściami – dodał, mocno ściskając moją dłoń.

Zdusiłem w sobie śmiech, żeby znowu go nie podjudzać. Jego mały popis siły nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia. Odczułem to jak uścisk małego dziecka, które dopiero uczy się chodzić. Byli z Rose w tym samym wieku, a miałem wrażenie, że ona przewyższa go dojrzałością o co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście lat. W sumie nic dziwnego, że teraz powszechnie się uważa, iż chłopcy dojrzewają wolniej niż dziewczęta. Gdy tak na niego patrzyłem, całkowicie się z tym zgadzałem.

– Teraz do rzeczy, chcę poznać szczegóły – zażądał Lucas.

Spojrzałem porozumiewawczo na Lilly, żeby się upewnić, czy pamięta o naszych ustaleniach. Ledwo zauważalnie kiwnęła głową, wiedziała, o co mi chodzi. Nie wtajemniczamy Lucasa w mój – teraz już również Rose – świat. Nie mówimy mu, kim naprawdę jest Lou. Przygotowaliśmy dla niego zadanie, które sprawi, że poczuje się potrzebny, a my będziemy mieli wtedy czas na realizację prawdziwego planu.

– Może ty opowiedz – rzuciłem do Lilly. Była bardziej przekonująca.

– Przez noc wydrukowaliśmy ulotki o zaginięciu Rose. Pojedziesz do największych miast w promieniu stu kilometrów i je rozdasz. Ethan zajmie się tym na miejscu, a ja obdzwonię wszystkie szpitale oraz komisariaty.

– Dawajcie te ulotki i ruszam w trasę. Nie ma ani chwili do stracenia.

Lilly podała mu dwie duże torby pełne ulotek.

Lucas okazał się głupszy, niż myślałem, nawet nie zaprotestował. Może był tak pewny siebie i tego, że da radę w pojedynkę objechać tyle miejscowości?

– Uszykowałam ci kanapki i picie na drogę, są w kuchni na blacie, nie zapomnij – dodała.

– Dzięki – odparł. – Mam ważniejsze zadanie od ciebie, pajacu – zwrócił się do mnie i wystawił język.

Już chciałem zareagować na tę odzywkę, ale poczułem dłoń Lilly na swoim ramieniu.

– Niech już wyjdzie – szepnęła, a ja tylko skinąłem głową.

Kiedy usłyszeliśmy warkot silnika jego wraku, rozpoczęliśmy realizację prawdziwego planu.

– Jak myślisz, Lilly, kiedy się zorientuje?

– Dopóki ktoś mu nie zwróci uwagi, że numer w ogłoszeniu ma więcej cyfr, niż powinien. Źle się czuję z tym, że tak go oszukujemy.

– Musimy. Zresztą popatrz… On nawet nie zauważył, jaki ten plan jest dziurawy, nie myśli już logicznie.

– Racja… Jest jakiś sposób na przywołanie Lou? – zapytała Lilly, zmieniając temat.

– Niestety nie wiem, troldaki to nie jest powszechnie znana rasa. W naszym świecie jest bardzo mało informacji na ich temat, pewnie dlatego, że są znakomitym łupem dla Łowców. Dobrze się ukrywają. – Westchnąłem na myśl, jakich okropności dopuszczała się moja nacja. – Jeżeli Lou nie pokaże nam się sam, mamy nikłe szanse na to, że odnajdziemy go pierwsi, zresztą… Może być teraz z nami nawet w tym pomieszczeniu. Dlatego skupmy się całkowicie na Rose. Czuję, że on znajdzie ją przed nami.

– Racja – przytaknęła.

– Udam się najpierw do wuja, może Elijah mu coś zdradził, może on sam coś zauważył, jakiś drobny szczegół, który da nam chociaż jedną wskazówkę. – Zamilkłem na moment. – Ani ty, ani Lucas nie możecie się zbliżać do Elijaha, nawet jak go zobaczycie. Nie dacie sobie z nim rady, on może was zabić bez mrugnięcia okiem. Zostawcie go mnie.

– Zabić… Nas… On może nas zabić – powtórzyła drżącym głosem, jakby dopiero do niej zaczęło docierać to, co powiedziałem. – Wysłaliśmy Lucasa poza miasto… – szepnęła, ale wzięła się szybko w garść. – Mam nadzieję, że nie natknie się na Elijaha gdzieś po drodze, bo raczej nikt by go nie powstrzymał przed próbą pobicia twojego brata. Zależy mu na Rose tak samo jak tobie.

Lilly spojrzała mi w oczy, a ja dokładnie rozumiałem, co ma na myśli.

Lucas podkochiwał się w Rose od dawna, ale nie chciał zaprzepaścić ich długoletniej przyjaźni, w razie gdyby ona nie czuła tego samego. Nienawidził mnie tylko dlatego, że dziewczyna odwzajemniła moje uczucia, a nie jego. Dobrze wiedziałem, że chciałby być na moim miejscu.

Niedoczekanie!

– Po tych wszystkich wydarzeniach coś sobie przypomniałam. To było dawno, Rose była jeszcze mała. Pewnej nocy, tuż po przebudzeniu, zaciskała to w dłoni. – Lilly wyciągnęła białą jedwabną chustkę, w którą zawinięta była złota moneta.

Zamarłem.

Wziąłem ją w dłonie i dokładnie obejrzałem z każdej strony. Oczy prawie mi wyszły na wierzch. Spoglądałem to na monetę, to na Lilly, i nie wiedziałem, co o tym myśleć.

– Nie mam pojęcia, skąd wzięła tak piękną monetę. Nigdy takiej nie widziałam, a nic nie znalazłam na ten temat w internecie. Przyszło mi do głowy, że może się przyda.

– Lilly… Czy ty na pewno wiesz, co mówisz? Czy Rose faktycznie obudziła się z tą monetą w dłoni? Czy pamięć nie płata ci figlów? Zastanów się…

– Jestem pewna na sto procent – odparła zdecydowanym tonem. – Wiesz, co to za moneta?

– To Złoty Denar Kupców. A ta konkretna moneta należała do Elijaha. Ma wygrawerowane jego inicjały.

– Co?!– krzyknęła zdezorientowana. – To chyba tobie teraz pamięć płata figle.

– Widziałem ją zbyt wiele razy, żeby się pomylić. Każda taka moneta ma wygrawerowane inicjały pierwszego właściciela i jakiś wybrany znak szczególny, jak ta dziurka w środku. Na naszej planecie każdy członek wysoko postawionej rodziny dostał po trzy Złote Denary Kupców. Zostały stworzone na specjalne zamówienie Starszyzny przez jedynego czarnoksiężnika zamieszkującego Mesę. Mogliśmy wybrać, jaki symbol będzie na nich widniał oprócz naszych inicjałów. – Wziąłem głęboki oddech. – Elijah wybrał dziurki… Nie mam wątpliwości, że to jego moneta.

– Może ktoś inny też wpadł na pomysł, żeby w tej pieprzonej monecie zrobić dziurę…

– Standardowe Złote Denary Kupców nie mają znaków szczególnych i są używane przez kupców, tak jak ich nazwa na to wskazuje. Służą im do skupowania niewolników na różnych planetach. Darują monetę niewolnikowi w dłonie, wypowiadając przy tym ważną frazę: „Zwracam ci wolność i teraz należysz do mnie…”.

– Ethan, proszę, powiedz, że to nie tak… Powiedz, że Rose nie należy do Elijaha, że nie jest jego niewolnicą… – wtrąciła Lilly drżącym głosem.

– Czasami można okazać łaskę niewolnikowi i zwrócić mu całkowitą wolność. Nikt inny nie będzie mógł go pojmać w niewolę ani skuć w łańcuchy tak długo, jak długo będzie miał przy sobie Złoty Denar Kupców, który go wyzwolił. Przy przekazywaniu monety wypowiada się wtedy frazę: „Zwracam ci wolność teraz i na wieki”.

– Ethan! Do rzeczy, dalej nie rozumiem, jaki to ma wpływ na Rose – przerwała coraz bardziej zdenerwowana.

– Lilly, ja doskonale wiem, skąd Rose ma tę monetę. Mam stuprocentową pewność, że należała do Elijaha… – westchnąłem. – On mi opowiedział tę historię.

– Mów! – krzyknęła histerycznie i złapała mnie za ramiona.

Przymknąłem powieki, próbując przypomnieć sobie opowieść, którą usłyszałem bardzo dawno temu. O zagubionej dziewczynce uratowanej przez mojego brata.

– Kiedyś bardzo długo szukałem Elijaha wraz z naszym wujem. Jak już go odnaleźliśmy, opowiadał nam różne historie, które wydarzyły się na przestrzeni tych lat, gdy nie mieliśmy z nim kontaktu. – Zamilkłem na chwilę. – Jedna z nich była o małej dziewczynce, której zwrócił wolność. Razem z innymi Łowcami podbijali Planetę Niewolników, mieli zlecenie na kosmicznie wysoką liczbę jeńców, a gdzie szybciej pozyskać taką liczbę niż właśnie tam?

Twarz Lilly wyrażała więcej niż tysiąc słów. Widziałem po niej, że nie mogła sobie wyobrazić, jak taka planeta wygląda, funkcjonuje i ile bólu oraz cierpienia niesie ze sobą życie na niej.

– Zaatakowali więc Pogromców, nację, która zamieszkiwała tę planetę i specjalizowała się w pozyskiwaniu niewolników oraz w handlu nimi – ciągnąłem. – Podczas podbijania ich ziem przez Łowców Elijah znalazł małą, przestraszoną dziewczynkę, która została pojmana przez Pogromców. Była w bardzo dobrej kondycji fizycznej i w czystych ubraniach. Wyglądała, jakby została niedawno złapana. Mój brat był niezwykle dumny z tego, że okazał jej łaskę. Uwolnił ją zarówno od Pogromców, jak i od Łowców poprzez przekazanie jej jednego ze swoich Złotych Denarów Kupców i wypowiedzenie frazy: „Zwracam ci wolność teraz i na wieki”. Najbardziej zaskoczyło go w tej historii to, że dziewczynka pochodziła z Ziemi, gdzie Pogromcy się nie zapuszczają, oraz to, że po zdjęciu kajdan ona dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Długo po tym wydarzeniu próbował ją namierzyć na wszelkie sposoby, ale nic nie przyniosło oczekiwanego rezultatu.

Wzdrygnąłem się na samą myśl, co by się z nią stało, gdyby ją odnalazł i dowiedział się, że pochodzi z rodu Lovettów.

Lilly cały czas mrugała z niedowierzaniem, gdy słuchała mojej historii. Jej oddech stawał się coraz płytszy, jakby miała dostać za chwilę ataku paniki. Opuściła ręce bezwładnie.

– I… ile ty masz lat?

– Dużo.

Nie chciałem zdradzać wszystkich faktów, żeby nie przestraszyła się jeszcze bardziej.

– Myślałam, że Łowcy to gatunek ludzki…

– I nie myliłaś się, jesteśmy jak ludzie, tyle że wytrzymalsi. Żyjemy średnio pięćdziesiąt lat dłużej niż wy i mamy lepsze technologie. Jednak Elijah i ja jesteśmy… jakby to ująć… zatrzymani w czasie. Ale nie pora teraz wdawać się w szczegóły.

Do Lilly te informacje dalej nie docierały. Nie wydusiła z siebie ani słowa. Jej przedramiona pokryły się gęsią skórką.

Przestraszyłem ją.

Ethan, ty idioto, po co jej to mówiłeś, zganiłem sam siebie w myślach.

– Lilly… Wiem, jak to brzmi, nie martw się. Zrobię wszystko, co mogę, żeby ją odnaleźć i sprowadzić do domu całą. A to… – Podniosłem monetę. – Musi wrócić do Rose. – Schowałem ją do wewnętrznej kieszeni bluzy. – Jeśli będzie miała tę monetę przy sobie, Elijah nigdy nie będzie mógł skuć jej w jakiekolwiek kajdany.

– W porządku… Działajmy.

– Będzie dobrze, zaufaj mi. – Uniosłem brwi i poklepałem pocieszająco Lilly po ramieniu.

Ona pokiwała tylko niepewnie głową. Była naprawdę przerażona tym wszystkim.

– Pamiętaj, żeby zachowywać się teraz tak, jakby nic się nie wydarzyło. W razie jakichkolwiek pytań musisz ich wszystkich zbywać.

– Nie wiem, czy dam radę usiedzieć w miejscu… Rose mnie potrzebuje…

– Potrzebuje cię żywą, a jeśli ze mną pójdziesz, nie obiecuję, że zdołam uratować was obie – rzuciłem chłodno, nie owijając w bawełnę.

Gdybym musiał wybierać, bez wahania wybrałbym Rose, nawet jeżeli miałaby mnie za to znienawidzić, a obawiałem się, że Elijah nie odpuściłby okazji do szantażu.

ROZDZIAŁ III

ROSE

Nie wiedziałam, jak długo już tutaj wiszę. Nie wiedziałam, jaki mieliśmy dzień ani która była godzina. Wiedziałam tylko, że zostało mi mało czasu, a Elijah to potwór, który pragnie życia mojego oraz Lou. Chłopak nie zjawił się, odkąd wyszedł na spotkanie z Lisą i jakąś Elsą. Straciłam niemal całkowicie czucie w dłoniach oraz stopach. Nogi i ręce miałam obolałe oraz zdrętwiałe, jedynie lekko poruszałam palcami. Bałam się, że jeśli przeżyję, nie obejdzie się bez amputacji.

Nie próbowałam już używać swoich mocy, byłam wycieńczona. Brakowało mi energii. Każdy najmniejszy wysiłek powodował w moim ciele ból nie do zniesienia. Modliłam się w duchu, żeby ktoś mnie odnalazł. Prosiłam Boga, w którego nawet nie wierzę, o litość. Chwytałam się każdego możliwego sposobu. Może jednak gdzieś tam coś jest i mnie wysłucha?

Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Na pewno w jakimś starym opuszczonym budynku. Niczego w tym pomieszczeniu nie było oprócz mnie i łańcuchów. Ani jednego okna, tylko betonowa podłoga oraz zimne, popękane ściany. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że jest to stary bank ze skarbcem w podziemiu. A w tym skarbcu byłam właśnie ja. Nie siliłam się już na krzyk. Gdy zobaczyłam grubość stalowych drzwi, które zamknął za sobą Elijah, straciłam wszelką nadzieję na to, że ktoś usłyszy moje wołanie.

Czułam, jak mój brzuch stał się wklęsły, byłam tak głodna i spragniona. Ile dałabym za chociażby mały kęs suchej bułki i łyk wody… Nie wiedziałam, czy prędzej nie umrę tutaj z głodu i odwodnienia niż z ręki Elijaha.

Analizowałam wspomnienie z Planety Niewolników i zastanawiałam się, czy razem z nim był gdzieś Ethan. Przez myśl przeszło mi, że był zajęty zabijaniem Pogromców i zbieraniem niewolników, ale szybko wygoniłam ten pomysł z głowy. Nie chciałam postrzegać go w ten sposób, nie chciałam niczego zakładać z góry, wolałam usłyszeć od niego całą prawdę, poznać jego wersję wydarzeń.

Nie wierzyłam, że mógł mnie zdradzić, nie wierzyłam w żadne słowo Elijaha o Ethanie. Ten potwór chciał zawładnąć moim umysłem, wpłynąć na moją podświadomość, zdusić nadzieję, tylko ona mi teraz pozostała. Jeszcze tliła się we mnie jej mała iskierka, nie pozwalałam jej zgasnąć.

Z zamyślenia wyrwało mnie skrzypienie pancernych drzwi, które właśnie się otworzyły, a w nich stanął Elijah z szerokim uśmiechem od ucha do ucha.

– Dzień dobry, Rosemary.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam głowę w drugą stronę i zamknęłam oczy. Momentalnie całe moje ciało zaczęło się trząść. Bałam się tego, co nadchodzi wraz z nim, bałam się tortur, jakie dla mnie przygotował. Reagowałam atakiem paniki na samą jego obecność.

– Gdzie się podziały twoje maniery, złotko? Jak ktoś się z tobą wita, to należałoby odpowiedzieć, czyż nie?

Kierował się w moją stronę bardzo powoli, krok za krokiem.

Dalej milczałam, nie podnosiłam na niego wzroku. Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Nerwowo przełykałam ślinę, która co chwilę grzęzła mi w gardle, tworząc gulę nie do ruszenia.

W końcu kroki ucichły. Zrobił ich dwanaście od wejścia, policzyłam. Czułam ciepło jego ciała, stał teraz bardzo blisko mnie. Łzy zaczęły mi mimowolnie spływać po policzkach, paliły moją skórę. Poczułam jego dłoń na mojej twarzy, dwoma palcami chwycił mój podbródek i gwałtownie skierował w swoją stronę.

– Patrz na mnie! – krzyknął.

Otworzyłam oczy. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów, nasze nosy niemal się stykały. Mój wzrok był rozbiegany, chciałam patrzeć gdziekolwiek, tylko nie na niego. Tak bardzo przypominał Ethana, gdyby nie różne kolory tęczówek, mogłabym pomyśleć, że to on… Potrząsnęłam mocno głową na boki, aby wyprzeć tę myśl.

– Uspokój się. Przyniosłem ci wodę.

Oddech mi przyspieszył. Nie wierzyłam mu. Nie okazałby takiej litości. W środku na pewno była trucizna albo coś, co mogłoby mnie osłabić jeszcze bardziej, pozwolić zginąć w męczarniach.

Z kieszeni czarnego płaszcza wyciągnął małą, przezroczystą butelkę bez etykiety. Odkręcił ją i przystawił do moich zaciśniętych ust.

– Rozchyl wargi. Przyniesie ci to ulgę.

– Nie wiem, co knujesz. Nie wypiję tego.

Elijah westchnął ciężko, przewracając oczami. Upił duży łyk i zwrócił się do mnie:

– Widzisz? Normalna woda. Pij.

Przyłożył ponownie gwint do moich spierzchniętych ust, a ja mimowolnie je rozchyliłam.

Kiedy poczułam tę pierwszą kroplę, dała mi ona tak głębokie ukojenie, że przestałam myśleć racjonalnie. Piłam łapczywie, nie zastanawiając się już nad tym, że może to nie jest zwykła woda.

Elijah przechylał powoli butelkę, aż wyleciała z niej ostatnia kropelka.

– Dziękuję – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Chłopak wyglądał na zdziwionego moją wdzięcznością. Przypatrywał mi się z uniesionymi brwiami.

– Interesujące – stwierdził. – Syndrom sztokholmski zaczyna ci się aktywować?

– Daj spokój – burknęłam. – Rób, co masz zrobić, i zostaw mnie samą.

Jego obecność budziła we mnie wstręt.

– Odważnie się tak do mnie zwracać. Musiałem cię napoić, żebyś była przytomna, przyniosłem też coś do jedzenia. – Wyciągnął z drugiej kieszeni chleb w foliowym woreczku. – Kanapka z szynką i serem.

Wcisnął mi ją w usta, a ja gryzłam i mieliłam tak szybko, jak tylko potrafiłam. Nie sądziłam, że zwykła kanapka z szynką i serem może być tak dobra.

Elijah oparł się o ścianę, do której zostałam przykuta, nie spuszczał ze mnie oczu ani na sekundę. Drażnił mnie ten jego przenikliwy wzrok. Analizował każdy mój ruch, który i tak był mocno ograniczony, każdy gest, spojrzenie. Czegoś we mnie szukał, czułam to, ale nie potrafiłam wyjaśnić, o co konkretnie mogło mu chodzić.

– Jesteś piękna, nawet teraz. Taka przepocona, zraniona i brudna.

W jednej sekundzie zebrało mi się na wymioty. Co za chory człowiek. Nie rozumiałam jego zagrywek psychologicznych. Moje ciało nie przestawało się trząść. Po tym małym posiłku zyskałam nieco energii, ale nie na tyle, bym skuta mogła mu cokolwiek zrobić.

– Zastanawiam się, jak potoczyłyby się nasze losy, gdybym to ja się do ciebie dosiadł w szkole, a nie mój braciszek. – Zamyślił się przez moment. – Może teraz to my tworzylibyśmy parę?

– Nigdy w życiu. Wyglądacie niemal identycznie, ale wasze charaktery to całkowite przeciwieństwa. On nigdy nie dopuściłby się takich okrucieństw. – Próbowałam przekonać samą siebie. – Wiem to…

– Ty nic nie wiesz, Rosie.

Nie chciałam tego przyznać, ale miał rację. To, co wyjaśnił i czego nauczył mnie Lou, stanowiło zaledwie niewielki procent tego, co powinnam wiedzieć i umieć. Wbiłam wzrok w jego czarne, skórzane buty.

– Nie mów tak do mnie. Tobie nie wolno…

Elijah zrobił przerażoną minę, a po chwili wybuchnął śmiechem.

– Ale groźna z ciebie bestyjka. – Posłał mi złowrogie spojrzenie. – Rosemary, Rosie, Rose, a może mogę jeszcze mówić Rozmarynku? Bo w końcu twoje pełne imię oznacza właśnie rozmaryn, a nie różę.

– Nawet nie zaczynaj z tym… Nie mam zamiaru ci czegokolwiek tłumaczyć w kwestii mojego imienia.

– Zagramy w grę. Masz trzy próby, żeby zgadnąć mój wiek. Możesz się pomylić o piętnaście lat.

– O ile?!– krzyknęłam, a on tylko się uśmiechnął.

– Trzy próby. Jeżeli uda ci się zgadnąć, wypuszczę cię jeszcze dzisiaj.

– A jeżeli nie zgadnę?

– Wybiorę sobie jakąś nagrodę. – Ponownie zbliżył się do mnie na odległość kilku centymetrów. – Zaczynaj – rozkazał.

Nie wiedziałam, ile on może mieć lat, w dodatku mogłam się pomylić aż o piętnaście. Nie był wampirem, więc czym, skoro tyle żył i tak wyglądał?! Z tego, co wiedziałam, Łowcy są gatunkiem ludzkim. Co prawda starzeją się odrobinę wolniej, ale wciąż się starzeją i umierają. Nie żyją wiecznie. Może on jest jakąś inną istotą, która po prostu ukrywała się w szeregach Łowców? Nie miałam pojęcia, za dużo opcji do wyboru. Musiałam strzelać.

– Masz sześćdziesiąt lat.

– Błąd – westchnął. – Ale mnie odmłodziłaś. – Puścił do mnie oczko.

– C-co?!– wyjąkałam zszokowana. Myślałam, że przesadziłam z wiekiem, w końcu na Planecie Niewolników był tak młody jak teraz.

– No dalej, zgaduj.

– Sto trzydzieści – wyparowałam.

– Została ci ostatnia szansa, zastanów się dobrze.

– Skąd mam, do licha, wiedzieć, ile masz lat…

– Ekhm – chrząknął. – Ile my mamy lat. Ja i Ethan, o ile jeszcze pamiętasz, jesteśmy bliźniakami – dodał dumnie.

Zrobiłam głęboki wdech. Próbowałam to przeanalizować, ale nie potrafiłam. Moja wiedza nie pozwalała mi na prawidłowe rozpoznanie ich wieku, tym bardziej że wyglądali na osiemnaście lat i tak też się przedstawiali. Elijah dał mi złudną nadzieję, dobrze wiedział, że nie uda mi się zgadnąć.

– Ostatnia próba. Czterysta dwadzieścia.

Elijah milczał, a mnie serce waliło tak mocno, jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Trafiłam czy nie?

– Ach, Rosie, byłaś tak blisko. Pomyliłaś się tylko o równe sto lat.

Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Nie sądziłam, że są aż tak wiekowi.

– A więc trzysta dwadzieścia? – zapytałam niepewnie.

– Tego już nie zdradzę, w którą stronę się przeliczyłaś.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Lubił być tajemniczy.

Czyli realna różnica wieku, jaka dzieliła mnie i Ethana, to były trzysta dwa albo pięćset dwa lata. Pierwsza wersja była bardziej optymistyczna, o ile w ogóle można to w ten sposób określić. Chociaż i tak nie ogarniałam tego rozumem. Nasuwała mi się masa nowych pytań.

– To teraz czas na moją nagrodę, skoro wygrałem. – Ujął moją twarz w dłonie. – Pocałujesz mnie.

Pokręciłam przecząco głową. Po co on to wszystko robił, co chciał osiągnąć?!

Znów zbliżył swoją twarz do mojej, mogłam poczuć ciepło jego oddechu. Powieki miałam zamknięte, a łzy płynęły mi ciurkiem. Po kilku sekundach jego wargi dotknęły moich. Złożył na nich krótki pocałunek i się odsunął.

– Ciepłe, miękkie usta. Przyjemne – stwierdził. – Ale żebyś nie myślała, to nie była moja nagroda. – Parsknął śmiechem. Cały czas mnie zwodził. – Zdradzisz mi, gdzie leży planeta, z której pochodzi twój mały przyjaciel.

– Po moim trupie – syknęłam ostro.

– Twoje dłonie sinieją coraz bardziej, stopy zapewne też. Chyba nie chcesz ich stracić?

– Nic nie powiem!

Naszą rozmowę przerwał dźwięk dzwonka w telefonie komórkowym Elijaha.

– Nienawidzę, jak ktoś mi przerywa. Któż to może być… – Rzucił okiem na ekran i od razu się rozpromienił. – Spójrz sama. – Zwrócił urządzenie w moją stronę.

Ethan.

– Halo? Braciszku? Tak? – Odsunął się o kilka kroków, żebym nie mogła usłyszeć odpowiedzi po drugiej stronie. – Jesteś już w drodze i masz Lou? Świetnie. Czekamy na ciebie z Rosie. – Spojrzał w moim kierunku, a po chwili dodał: – Ta dziewczyna ma cudowne usta, nie mogłem się powstrzymać od ich skosztowania. To do zobaczenia niedługo. Paaaa.

Czułam, jak zaczyna mieszać mi się w głowie. Nie potrafiłam odsiać kłamstwa od prawdy. Po ich rozmowie zrobiło mi się słabo, z każdą sekundą obraz stawał się coraz bardziej rozmazany, a oddech płytszy.

Zemdlałam.

Spis treści

OKŁADKA

STRONA TYTUŁOWA

PROLOG

ROZDZIAŁ I

ROZDZIAŁ II

ROZDZIAŁ III

Cover

Table of Contents

Title page

Text