Relikwie - Davis Bunn - ebook + książka

Relikwie ebook

Davis Bunn

3,9

Opis

Helena, matka Konstantyna, wyrusza do Judei jako zwykła pątniczka. Drogę pokonuje pieszo, bez honorów i eskorty wojska. Towarzyszą jej jedynie zrozpaczony żołnierz, okaleczony biskup, służka i kilku strażników. Co czeka ich w Ziemi Świętej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (8 ocen)
5
1
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

He­le­na sta­ła na po­kła­dzie stat­ku i przy­glą­da­ła się ar­mii, któ­rą przy­sła­no tu, aby ją zgła­dzić.

Przed nią sroz­cią­gał się port Ce­za­rei – sto­li­cy Judei. Mia­sto oka­la­ły wzgó­rza, na któ­rych kró­lo­wa­ły świą­tynie i pa­ła­ce. Po­tę­ga sta­re­go Rzymu była tu bar­dzo wi­docz­na. A Rzym stał się wro­giem He­le­ny.

Po pra­wej stro­nie por­tu wid­nia­ła are­na – wiel­ki ka­mien­ny krąg za­la­ny krwią, po le­wej zaś znaj­do­wał się pa­łac wy­bu­do­wa­ny przez Pon­cjusza Pi­ła­ta trzy wie­ki wcze­śniej. Ta nad­mor­ska bu­dow­la na­miest­ni­ka Judei mie­ni­ła się od świa­teł. Lam­py oliw­ne pa­li­ły się nie­mal w każ­dym oknie, a po­chod­nie two­rzyły szpa­ler wzdłuż dro­gi wio­dą­cej ku por­to­wi. Ko­lej­ne świa­tła roz­miesz­czo­no na­oko­ło ka­mien­ne­go pla­cu przy do­kach. Wiel­kie me­ta­lo­we świecz­ni­ki wień­czyły wy­so­kie ko­lum­ny. Ogień oświe­tlał męż­czyzn sto­ją­cych w sze­re­gach. Ich włócz­nie, tar­cze i heł­my lśni­ły zło­wro­go po­śród pło­mie­ni.

He­le­na przez całe życie pra­gnę­ła od­być tę po­dróż. I te­raz, kie­dy wresz­cie tu do­tar­ła, ta cała ar­mia mia­ła do­pil­no­wać, by już stąd nie wró­ci­ła.

Ta cór­ka karcz­ma­rza była żoną[a] im­pe­ra­to­ra. Ale mąż ją po­rzucił, a Rzymia­nie po­strze­ga­li ją te­raz jako ko­bie­tę zhań­bio­ną. Zgod­nie z rzym­skim zwycza­jem, po­win­na po­grą­żyć się w po­czuciu wstydu. Za­miast tego uda­ła się do Judei, wy­peł­nia­jąc w ten spo­sób wolę Boga, któ­re­go Rzymia­nie od wie­lu lat usi­ło­wa­li wy­ma­zać z ludz­kiej pa­mię­ci.

Na­wet we wcze­snej mło­do­ści He­le­na do­strze­ga­ła wagę po­zo­rów. W obe­rży jej ojca pra­co­wa­ło mnó­stwo wul­gar­nych dzie­wek, któ­re czę­sto wy­bu­cha­ły krzykli­wym śmie­chem i swo­bod­nie się pro­wa­dzi­ły. He­le­na od­da­la­ła się od nich, za­nim choć­by otwo­rzyła usta. Mu­sia­ła się upew­nić, że żad­ne­mu z go­ści ani przez chwi­lę nie przy­szło na myśl, aby spró­bo­wać ro­man­su z nią. Mia­ła w zwycza­ju za­cho­wywać kil­ka swo­ich spraw we wła­ści­wym po­rząd­ku. Wło­sy sta­ran­nie upi­na­ła w kok i za­wsze mia­ła czyste dło­nie. Każ­dej nocy wcie­ra­ła w nie gęsi tłuszcz, by nie ro­go­wa­cia­ły. Dziew­ki twier­dzi­ły, że jest wy­nio­sła. Ale He­le­na wie­dzia­ła, że w rze­czywi­sto­ści nie­wie­le ją od nich dzie­li. W kosz­ma­rze, któ­ry nę­kał ją w dzie­ciń­stwie, taki wy­zywa­ją­cy śmiech wy­do­bywał się z jej wła­snych ust.

To dziw­ne, że po­myśla­ła o tym, kie­dy do­łą­cza­ła do kil­ku to­wa­rzyszy na po­kła­dzie. Jej wy­gląd był na­zna­czo­ny je­de­na­sto­ma mie­sią­ca­mi po­dró­ży. A tak­że do­świad­cze­nia­mi wy­gna­nia z domu, życia i mał­żeń­stwa z męż­czyzną, któ­ry wo­lał po­świę­cić resz­tę swo­ich dni na po­goń za młód­ka­mi[b].

He­le­na zmu­si­ła się do po­wro­tu do te­raź­niej­szo­ści. Mło­dy ofi­cer, któ­re­go po­zna­ła czte­ry dni temu, do­kład­nie wte­dy, kie­dy ich sta­tek opusz­czał Cypr, pod­szedł i ją po­zdro­wił. He­le­na stłumi­ła w so­bie chęć na­ka­za­nia An­to­niu­szo­wi, by za­prze­stał tych wszyst­kich ge­stów. Wie­dzia­ła, że nie po­pie­rał ani jej, ani tej po­dró­ży. Poza tym mia­ła wra­że­nie, że przy­tła­cza go ja­kieś brze­mię. Syn He­le­ny wspo­mniał o tym w li­ście, któ­ry An­to­niusz jej do­star­czył. Kon­stan­tyn miał na­dzie­ję, że wy­pra­wa spro­wa­dzi jego wy­słan­ni­ka z po­wro­tem do kra­iny żywych. Po­mi­mo cią­głe­go przy­gnę­bie­nia An­to­niu­sza jego obec­ność była da­rem. He­le­na zmu­si­ła się do uśmie­chu i życzyła mu do­bre­go dnia.

Od­po­wie­dział nie tyle cierp­ko, ile ta­jem­ni­czo.

– Naj­ja­śniej­sza pani, judej­scy ofi­cje­le cze­ka­ją.

– Pro­si­łam, że­byś mnie tak nie ty­tuło­wał.

An­to­niusz z pew­no­ścią zda­wał so­bie spra­wę z tego, że jest przy­stoj­ny. Ale trak­to­wał swo­ją uro­dę jak cię­żar. Ubra­ny w strój rzym­skie­go cen­turio­na, wier­cił się, do­pa­so­wywał hełm, po­cią­gał za pas, za któ­ry za­tknął miecz. Był wy­raź­nie za­nie­po­ko­jo­ny tym, co cze­ka­ło ich na brze­gu.

– W ta­kim ra­zie jak mam się do cie­bie zwra­cać?

– Na imię mi He­le­na.

– Wa­sza wy­so­kość, za po­sługi­wa­nie się ce­sar­skim imie­niem gro­zi kara śmier­ci.

– Ja już nie mam ty­tułu. Ani urzę­du. – Do­brze o tym wie­dział. – Mo­żesz mó­wić do mnie po pro­stu „pani”.

– Jak so­bie życzysz, moja pani. – Za­ryzyko­wał i spoj­rzał na jej ubra­nie. – Czy nie masz za­mia­ru się prze­brać?

Opu­ści­ła wzrok na sza­rą luź­ną sza­tę, pro­ste san­da­ły, pas z tka­ni­ny. Był to strój ko­bie­ty z ludu. Lub pąt­nicz­ki.

– Tak wła­śnie chcę wy­glą­dać przez całą po­dróż.

– Moja pani…

– Mów śmia­ło. Te­raz i w przy­szło­ści.

– Masz spo­tkać się z na­miest­ni­kiem Judei, któ­ry od­po­wia­da tyl­ko przed ce­sa­rzem w Da­masz­ku.

– Zda­ję so­bie spra­wę z tego, kto cze­ka na brze­gu. Mój syn uwa­ża ich obu za wro­gów.

An­to­niusz spoj­rzał spode łba na le­gion zgro­ma­dzo­ny w por­cie.

– Tym bar­dziej po­win­ni­śmy więc wy­co­fać się w bez­piecz­ne miej­sce i po­słać po po­sił­ki.

– Nie je­ste­śmy tu po to, by wsz­czynać woj­nę, An­to­niu­szu.

– Pani, nie mam bla­de­go po­ję­cia, po co tu je­ste­śmy.

Jej syn opi­sy­wał cen­turio­na jako do­bre­go czło­wie­ka, któ­ry za­sługi­wał na jak naj­lep­sze trak­to­wa­nie, po­ra­nio­ne­go przez życie i mi­łość, po­trze­bu­ją­ce­go pro­wa­dze­nia He­le­ny bar­dziej niż ja­ki­kol­wiek inny zna­ny mu czło­wiek.

– A jed­nak wy­słucha­łeś proś­by mego syna, by zo­stać jego po­słań­cem? – spyta­ła.

– Będę służył Kon­stan­tyno­wi do ostat­nie­go tchu.

To ta­kie ty­po­we dla ofi­ce­rów jej syna! Naj­więk­szym da­rem Kon­stan­tyna była zdol­ność do zyski­wa­nia so­bie ludz­kiej lo­jal­no­ści.

– Miej­my na­dzie­ję, że do tego nie doj­dzie.

An­to­niusz spo­glą­dał przez wodę na woj­sko. W tej sa­mej chwi­li He­le­na zda­ła so­bie spra­wę z tego, że męż­czyzna nie przy­był tu je­dynie z mi­sją od jej syna. W jego udrę­czo­nym wzro­ku do­strze­gła praw­dę.

Cen­turion od­był z nią po­dróż do Judei, by od­na­leźć swój grób.

– Tak się nie sta­nie – ode­zwa­ła się po­now­nie.

– Pani? – zwró­cił się do niej z nie­chę­cią.

Jej dło­ni nie spla­mi krew tego czło­wie­ka. Wy­pra­wa z nią po roz­po­zna­niu po­wo­ła­nia od Boga to jed­no. Ale po­szuki­wa­nie śmier­ci…

– Mój ka­płan i przy­ja­ciel w cza­sach po­hań­bie­nia do­stał go­rącz­ki w dro­dze z Rzymu i zmarł na Kre­cie. Po­myśla­łam, że może Bóg chciał, bym na koń­cu sta­wi­ła czo­ła tej wy­pra­wie sama, po­zba­wio­na bli­skich i so­jusz­ni­ków. I wte­dy po­ja­wi­łeś się ty.

An­to­niusz zmarsz­czył brwi. Był za­kło­po­ta­ny. W peł­ni skupił swo­ją uwa­gę na niej, chyba po raz pierw­szy. Za­po­mniał za­rów­no o wro­gach cze­ka­ją­cych na brze­gu, jak i o brze­mie­niu, któ­re no­sił. Słuchał.

He­le­na wska­za­ła na em­ble­mat wy­tło­czo­ny na jego skó­rza­nym na­pier­śni­ku.

– Czy wiesz, co to ozna­cza?

– Twój syn, pani, uj­rzał ten znak na słoń­cu.

– Miał wi­zję. Czy wiesz, do cze­go we­zwał go Pan?

– Wszyscy to wie­my. Wszyscy, któ­rzy wów­czas wal­czyli u jego boku.

Mimo to od­po­wie­dzia­ła na wła­sne pyta­nie.

– Bóg przy­ka­zał memu sy­no­wi, by umie­ścił ten nowy sym­bol, uczynio­ny z krzyża i wy­pi­sa­ne­go na nim imie­nia Je­zusa, na sztan­da­rze i niósł go przed sobą. A wte­dy On da mu zwycię­stwo. Czy wie­rzysz, że mój syn na­praw­dę usłyszał głos Boga?

– Wiem, że on w to wie­rzy. Wiem też, że od­nie­śli­śmy wiel­kie zwycię­stwo nad ar­mią ma­ją­cą nad nami po­tęż­ną prze­wa­gę. To wy­star­czy.

Wca­le nie wy­star­cza­ło, ale ża­den ar­gument nie był w sta­nie wpłynąć na zmia­nę zda­nia tego mło­de­go czło­wie­ka. Mógł to uczynić tyl­ko Bóg.

– Ja tak­że mia­łam wi­zję. Tego sa­me­go dnia co mój syn. Dla­te­go tu przy­byłam. I dla­te­go mój syn mnie po­parł, choć był prze­ciw­ny tej po­dró­ży. Ale się zgo­dził. Nie­chęt­nie. I po­zwo­lił, abym po­dró­żo­wa­ła jako pro­sta pąt­nicz­ka.

– Bóg ci to na­ka­zał?

– Owszem.

– Bez ar­mii?

– W rze­czy sa­mej.

– Moja pani, zgi­niesz.

– To cał­kiem moż­li­we.

– Ja nie… Przy­byłaś tu, aby umrzeć?

Zbli­żyła się do nie­go jesz­cze bar­dziej.

– O to samo po­win­nam za­pytać cie­bie.

An­to­niusz wzdrygnął się, ale wy­trzymał jej spoj­rze­nie. I nie od­po­wie­dział.

Za­mie­rza­ła opo­wie­dzieć mu, o czym za­pew­nił ją Bóg: że nie tyl­ko prze­trwa tę wy­pra­wę, lecz tak­że przy­nie­sie chwa­łę im­pe­rium i świa­tu w nie­po­ję­ty dla niej spo­sób. Ale na­gle coś ją po­wstrzyma­ło. Po­ło­żyła tyl­ko dłoń na ra­mie­niu An­to­niu­sza.

– Przy­byłam tu, aby wy­peł­nić Bożą wolę. Po­zo­sta­je pyta­nie: czy je­steś go­tów do mnie do­łą­czyć? I czy uczynisz to z wła­ści­we­go po­wo­du? – spyta­ła ci­cho.

[a] Lub kon­kubi­ną, co jest bar­dziej praw­do­po­dob­ne, je­śli weź­mie się pod uwa­gę róż­ni­ce spo­łecz­ne po­mię­dzy nimi (przyp. red.).

[b] W rze­czywi­sto­ści do po­rzuce­nia He­le­ny Kon­stan­cjusza zmu­si­ły wzglę­dy po­li­tycz­ne (przyp. red.).

Ty­tuł orygi­na­łu: The Pil­grim

Pro­jekt okład­ki: Adam Pia­sek

Zdję­cie w książ­ce: Ce­sa­rzo­wa He­le­na z Krzyżem Świę­tym, Wil­lem Vre­lant, przed 1460 r.

© 2015 by Da­vis Bunn

Publi­shed by Fran­ci­scan Me­dia

28 W. Li­ber­ty St.

Cin­cin­na­ti, OH 45202

www.Fran­ci­scan­Me­dia.org

© for the Po­lish edi­tion by Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o., Po­znań 2016

All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Li­cen­cjo­no­wa­ne dzie­ło opubli­ko­wa­ne na mocy przy­zna­nej li­cen­cji.

ISBN 978-83-8065-122-7

Wy­daw­ca:

Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o.

Wy­daw­nic­two

ul. Char­to­wo 5, 61–245 Po­znań

tel. 61 659 37 13

wy­daw­nic­two@swie­tywoj­ciech.pl

Za­mó­wie­nia:

Dział Sprze­da­ży i Lo­gi­styki

ul. Char­to­wo 5, 61–245 Po­znań

tel. 61 659 37 57 (–58, –59), faks 61 659 37 51

sprze­daz@swie­tywoj­ciech.pl • sklep@mo­jek­siaz­ki.pl

www.swie­tywoj­ciech.pl • www.mo­jek­siaz­ki.pl

Kon­wer­sja do e-wy­da­nia: Wy­daw­nic­two Świę­ty Woj­ciech