Real Homo - Rafał Zdon - ebook

Real Homo ebook

Rafał Zdon

0,0

Opis

„Real Homo” to powieść obyczajowa, której akcja osadzona jest w małym szwedzkim miasteczku Kinna. W bezkompromisowy i szczery sposób opowiada o życiu dwóch młodych gejów – Eveta i Lou – oraz o uczuciu, które rodzi się wbrew oczekiwaniom i dojrzewa w cieniu kapitalistycznej codzienności.
Evet, dwudziestokilkuletni chłopak z chaotycznego świata, dryfuje między chwilowymi zachwytami a emocjonalną pustką. Lou, starszy i stateczny, z kochającego domu, dopiero odkrywa swoją tożsamość i wchodzi w pierwszy poważny związek z mężczyzną. Choć pozornie różni, próbują zbudować coś trwałego.
Powieść prowadzi czytelnika przez kolejne etapy ich relacji: od zakochania i wspólnego zamieszkania, przez kryzysy i wypadek Lou, aż po awans Eveta w świecie klubowym i pojawienie się Andrei – kobiety-symbolu pokus, nielegalnych interesów i moralnych kompromisów.
„Real Homo” to nie tylko historia miłosna. To opowieść o konfrontacji z tożsamością, dojrzewaniu emocjonalnym i społecznym, potrzebie czułości oraz odwadze bycia sobą. Powieść unika stereotypów, łączy czułość z brutalnością, szczerość z zagubieniem – tworząc kalejdoskop emocji, w którym każdy z bohaterów próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie, który często nie daje mu przestrzeni.

Książka przeznaczona tylko dla pełnoletnich czytelników (18+)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rafał Zdon

Real Homo

© Rafał Zdon, 2025

„Real Homo” — dramat społeczny opowiadający o miłości dwóch chłopaków w czasach kapitalizmu. Obydwoje poznają nie tylko siebie, ale świat marzeń, pragnień i dorosłego życia, gdzie odpowiedzialność za prozę życia czasami musi być najważniejsza.

KSIĄŻKA PRZEZNACZONA TYLKO DLA PEŁNOLETNICH CZYTELNIKÓW (18+)

ISBN 978-83-8431-088-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

przy współpracy z Pokrzywą

Smutna historia o miłości w czasach kapitalizmu. Próba połączenia młodzieńczych potrzeb i fantazji z wyzwaniami, jakie stawia dorosłe życie.

1: Bezlitosna miłość

Doba ma dwadzieścia cztery godziny, niczym mantrę powtarzał sobie Louis, wciskając się do zatłoczonego jak co dzień autobusu a ja muszę przetrwać jedynie szesnaście z nich.

Z trudem przecisnął się obok arogancko wyglądającej starszej kobiety z jaskrawym makijażem i młodą matką, trzymającą na ręku rozkrzyczane dziecko. Sięgnął ręką, by skasować bilet, jednak brak równowagi zmusił go do opadnięcia na najbliższą poręcz. Przełknął ślinę, czuł w ustach smak swojego klasycznego śniadania — czarnej kawy i dwóch wypalonych naprędce papierosów. Matka z dzieckiem spojrzała na niego z wyrzutem. Zupełnie, jakby rzeczywiście zrobił coś niestosownego.

Droga na uczelnię. Osiem godzin zajęć. Szybka przerwa na obiad. Zapewne kebab. Kolejna kawa. Kolejne papierosy. Droga do pracy, popołudniowa zmiana. Znowu ludzie. Klienci. Reklamacje. Sto tysięcy powodów do narzekań w czasach, gdzie teoretycznie nikomu niczego nie brakuje. Tymczasem, Louisowi brakowało jednej rzeczy — czasu.

Do jasnej cholery, Lou, przetrwaj tylko te szesnaście godzin…

Być może, kiedy teraz wróci do domu, Evet będzie w środku. Może nawet łaskawie pofatyguje się, by zrobić jakąś kolację, kiedy on wróci nieprzytomny po kolejnych ciężkich godzinach spędzonych w barze szybkiej obsługi. Może nawet odpuści sobie kolejną dziką imprezę, z której z reguły wracał nad ranem, skacowany do nieprzytomności, i nie dało rady nawet zamienić z nim paru słów.

Lou widział Eveta trochę jak duże dziecko. Ale mimo to kochał go, kochał go cholernie. Evet pokazał mu życie, którego do tej pory nie znał. Życie bez wiszącej nad nim, neurotycznej matki, chłonącej każdy wymyślony szczegół jego życia. Życia, które nie ograniczało się tylko do pracy i studiów — choć właśnie takie życie prowadził teraz, mając na utrzymaniu i Eveta, i siebie. Tak wygląda dorosłe, odpowiedzialne życie, Lou. Mówił do siebie z wewnętrzną wściekłością. Czy ci się to kurwa podoba, czy nie.

Czasem tęsknił za dawnym Evetem. Za ich wieczornymi wypadami do klubów, kiedy Lou po raz pierwszy w życiu nie martwił się o to, czy wróci do domu na czas, by wyspać się na poranne zajęcia. Evet dał mu cząstkę swojej dzikości, lekkiego zobojętnienia na otaczający ich świat i stawiane przez niego wymagania. Bo jak do tej pory, życie Lou składało się właściwie jedynie z wymagań. Kiedy jego matka nie miała już nad nim kontroli, Lou zaczął stawiać je sam sobie — dawały poczucie bezpieczeństwa. Były tak naprawdę jedyną rzeczą, którą tak dobrze znał.

Wykłady dłużyły się. Z zamyślenia wyrwała go wibracja telefonu w kieszeni. Wyciągnął go, rzucając okiem na wiadomość od Eveta. Jakbyś mnie tak kochał, to może byś mi pomógł.

Odpędził od siebie te myśli. Nie, jeszcze nie czas. To w ogóle nie jest dobry pomysł, żeby to roztrząsać w ich obecnej sytuacji.

— Louis, może powiesz nam coś na temat wysp Van Der Waalsa?

Ani słowa więcej od Eveta przez resztę dnia. Lou wysiadł z autobusu, który zawiózł go na przedmieścia. Niedaleko obwodnicy stał nieszczęsny McDonald’s, w którym Lou pracował na pół etatu. Wbił kod do drzwi, wszedł do szatni i zaczął szybko przebierać się z koszuli i dżinsów w swój roboczy uniform.

— Lou, jesteś, pospiesz się, zaraz wchodzisz na Drive. — zawołała do niego Mika, kierowniczka. — Szybko, myj ręce, Sven zaraz rozliczy ci kasetkę.

Wyciągnął z torby swoje ochraniacze na słuchawki. Sven czekał już z kasetką. Zaczęli żmudne rozliczanie, po czym Lou usiadł na stanowisku obsługi Drive. Ledwie usłyszał aż za bardzo znajomy szum w słuchawce, swoim wystudiowanym, marketingowym głosem słodko wyrecytował wyuczone formułki.

Jeszcze tylko trzy godziny, Lou, jeszcze tylko trzy godziny. Za półtorej godziny skoczysz do kibla, posiedzisz z dziesięć minut, potem zostanie tylko godzina dwadzieścia — mruczał do siebie w myślach, kiedy kolejny klient postanowił zapłacić mu za szejka stanowczo zbyt grubym nominałem. W przerwie między jednym klientem a drugim pociągnął łyk coli z plastikowego kubka, który trzymał pod biurkiem. Mika dość krzywo patrzyła na picie podczas pracy, ale do cholery, nie kontrolowała go przez cały dzień, kiedy siedział zamknięty w tej klaustrofobicznej klitce, obsługując te spasione wieprze… to znaczy szanownych gości restauracji.

— Halo! — usłyszał nagle skrzekliwy głos w słuchawce. — Czy ktoś mnie wreszcie łaskawie obsłuży?

— Mamo! Mamo! Ja chcę zabawkę z rybką!

— Kupisz mi cheeseburgera?

— MAMOOO

— Proszę pana, ja tu się wydzieram, że mnie pół Kinny słyszy, a pan…

— Słucham pani. — sapnął Lou, ledwie kontrolując efekty rosnącego poziomu adrenaliny.

— To jest bezczelne, żebym musiała tu tyle czekać, po tym, jak…

— MAMO RYBKA!

— Proszę pani, czeka pani w kolejce od niecałych dziesięciu minut, bardzo proszę o chwilę cierpliwości. — rzekł tak uprzejmie, jak tylko mógł, kalkulując w głowie, jak wydać resztę kolejnemu geniuszowi, który postanowił, że to świetny pomysł, by zapłacić za małe frytki stówą. — Jak widzi pani, mamy dziś dość duży ruch.

— Lou, cholera, nie tłumacz się jej, tylko obsłuż i przyjmuj następnych, mamy kolejkę do ronda. — usłyszał w słuchawce głos Marii, która wydawała zamówienia po drugiej stronie budynku.

— Więc czy mogę przyjąć pani zamówienie?

— No właśnie chciałam zapytać, czy macie jakieś opcje bezglutenowe…

Lou musiał powstrzymać się ze wszystkich sił, by nie podzielić wybuchu histerycznego śmiechu, jaki ogarnął Marię po drugiej stronie słuchawki. Całe szczęście, że ta arogancka matrona nie słyszała tego wszystkiego. Nie miał zielonego pojęcia o kuchni bezglutenowej.

— Może sałatka? — zaryzykował najbezpieczniejszą opcję.

— MAMOOOO! Ja nie chcę sałatki! Chcę cheeseburgeeeraaaaa!

— Rybka! Rybka!

— Proszę pana, czy naprawdę uważa pan, że gdybym chciała zjeść sałatkę, to fatygowałabym się do McDonalda i stała w kolejce przez pół godziny, użerając się z niekompetentnymi pracownikami?! Spodziewajcie się skargi! Już nic od was nie chcę!

Goń się na ryj, stara prukwo.

Usłyszał tylko trzask interkomu i gasnący powoli chichot Marii. Samochód z histeryczką

odjechał kawałek dalej, ale przyjechał na jego miejsce nowy, tym razem z grupą mężczyzn w środku.

— Dzień dobry, ja bym poprosił… Stary, co dla ciebie? — tu nastąpiła seria dzikich szumów i niezidentyfikowanych dźwięków, które ciężko nazwać słowami. — No, to dla moich kumpli, a dla mnie będzie zestaw powiększony…

— Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć bliżej mikrofonu? Nie usłyszałem pańskiego zamówienia.

— Czy wam ludzie wszystko trzeba po pięć razy mówić?! Przecież mówię wyraźnie, zestaw powiększony…

Lou wiedział, że to będą długie trzy godziny. Cholernie, kurewsko długie trzy godziny.

Przechodząc z dzikiego biegu w skok, wskoczył do autobusu, po czym zatoczył się na krzesło i zawył z bólu. Nogi gwałtownie odmawiały posłuszeństwa po wielu dniach spędzonych na wielogodzinnym staniu. Ból był taki, jakby ktoś postanowił wyciągnąć z nóg Lou wszystkie kości, mięśnie, ścięgna i inne części składowe i rozbić je na kruchą, krwistą papkę za pomocą pałki baseballowej. Przetrwałeś, Lou. — Pochwalił sam siebie w myślach. — Co z tym jutrzejszym kolosem z mikrobiologii?

Westchnął. No tak. Czyli nie zażyje dzisiaj snu. Ewentualnie dwie-trzy godziny, kiedy zarówno ciało, jak i mózg odmówią mu posłuszeństwa pomimo zaaplikowania sobie kawy i dwóch energetyków.

Zanim wszedł do domu, odpalił jeszcze papierosa. Wpatrywał się w długą, nieporuszoną strużkę dymu sączącą się z jego ust. Noc była bezwietrzna. Zapowiadał się naprawdę duszny poranek. Znowu będzie czuł pachy wszystkich w autobusie.

Eveta pewnie nie ma. Znowu na imprezie. Lou już to nawet nie dziwiło, kiedy partner wtaczał się kompletnie pijany o trzeciej czy czwartej nad ranem.

Evet podniósł się ociężale z łóżka. Oczywiście sam, po raz kolejny. Musiał się do tego w końcu przyzwyczaić. Mógł zapomnieć o tych fajnych romantycznych porankach, gdzie budzi się w ramionach Louisa albo budzi się pierwszy i patrzy jak ten śpi jeszcze. Spojrzał w komórkę i zatopił się w myślach. Kurwa, może jednak zajdę do tego marketu… chuj z tym, zobaczę później. Ruszył do kuchni, otworzył lodówkę i wyjmując butelkę mocno gazowanej wody, wypił praktycznie pół za jednym podejście.

Męczyły go jeszcze efekty wczorajszej imprezy. Na której bawił się aż za dobrze w towarzystwie dawnych znajomych z liceum. Swoją drogą czy to nie właśnie w liceum rozpoczął okres późnego buntu? Ciekawe co porabia Erik… może da się wyciągnąć na łajzy po mieście. Kinna o tej porze dnia była niemal pusta. Większość była albo w pracy, albo w szkole, część pracowała poza miastem. W samej jeszcze bieliźnie ruszył po telefon. Rozmowa z dobrym kumplem trwała jednak nieco dłużej.

Gotowy i ubrany do wyjścia zatrzymał się w korytarzu ich wspólnego mieszkania. Spojrzał na ich zdjęcie, było zrobione jeszcze na początku znajomości, gdzie bawili się razem. Tam właśnie się poznali. To ta impreza zmieniła ich życia i doprowadziła do miejsca, w którym znajdowali się obecnie. Tylko nie ta jebana nostalgia, mruknął do siebie i wychodząc z mieszkania zamknął drzwi za sobą.

Po drodze wysłał do Lou krótką wiadomość “Pamiętaj, że ciebie kocham”. Wyłączył ekran, schował telefon do kieszeni i wskoczył w busa. Jego znajomy już czekał. Zapowiadał się fajny kawałek dnia.

Z uśmiechem na twarzy powitał znajomego. Wymienili zwyczajowe uściski, ruszyli przez park do jednego z ich ulubionych miejsc, nieco oddalonych od centrum. Mogli tam w spokoju śmiać się, gadać i palić. Tak, to był dobry pomysł. Joint lub dwa jeszcze nikomu nie zaszkodziły.

— Evet, myślałeś nad rozpoczęciem jakichś studiów czy coś? Wiesz, obecnie nie masz żadnego konkretnego zajęcia, to wydaje się ogólnie rzecz ujmując nudne. — Bo nie wiedział, jak to ująć w słowa, ale chciał jakoś zmotywować kumpla, by zaczął coś robić ze sobą i swoim życiem.

— Myślałem, ale wiesz. Nie wiem sam od czego zacząć. Tych kierunków jest kurwa tak wiele, interesuje mnie wszystko po trochu, ale nie chcę do diabła marnować kilku lat swojego życia, by później trafić do miejsca, które i tak mi się nie spodoba — typowa śpiewka Eveta była aż nadto znana. Jego niezdecydowanie nie miało końca. Siedząc tak na ławce, odpalili jointa i w milczeniu zaciągali się na zmianę.

Nastało późne popołudnie, Evet zdążył odprowadzić przyjaciela na przystanek autobusowy. Teraz coś zjeść na szybko i wstąpić na zakupy, może. Myśl jak szybko się pojawiła, tak równie szybko zniknęła. Szedł przez miasto, wiatr otulał jego twarz chłodnymi podmuchami. Zaczął zastanawiać się, jak Lou ma się w pracy i w jakim wróci stanie. Z głębokiego zamyślenia nad kochankiem wyrwała go młoda brunetka, obleśnie żująca gumę.

— Co podać? — z nieukrywanym brakiem zainteresowania patrzyła na chłopaka, irytująco stukając długopisem o drewniany blat. Evet nie od razu jednak odpowiedział na co młoda dziewczyna ponagliła go, pytając ponownie — halo, co podać?

— Ach, wybacz. Proszę o hamburgera z małymi frytkami — Evet nieco przejął się tą młodą istotą.

— Na miejscu czy na wynos? — kolejne mlaśnięcie przeżuwanej gumy nieco bardziej zirytowało chłopaka, przez co postanowił zrezygnować z jedzenia w takim miejscu. — Na wynos poproszę.

Odebrał swoje zamówienie i skierował się do najbliższego, w miarę niedrogiego marketu. Po drodze myślał, co dobrego mógłby zakupić na dzisiejszy wieczór. Wiedział jednak, że Lou wróci późno i zapewne będzie zbyt zmęczony na mniej lub bardziej romantyczną kolację. Być może będzie jeszcze tak, że zakopie się w książkach i prawie wcale nie będzie spał.

W sklepie postanowił jednak, iż zaryzykuje. Zakupił filety z kurczaka, kilka ulubionych warzyw dla Lou, a dla siebie dodatkowo ryż. Do tego wszystkiego postanowił kupić serki topione oraz śmietanę, by sporządzić sos. Największym wyzwaniem było stoisko alkoholowe. Dobra, stary. Teraz nie możesz dać dupy, bo kolację szlag trafi. Na co Lou miałby ochotę po takim dniu? Z tą myślą Evet postawił na średniej klasy Chardonnay. W końcu nie chciał przegiąć z wydawaniem pieniędzy, bowiem w rzeczywistości korzystali ze wspólnie założonego rachunku bankowego. Zmieniło to wiele w życiu Eveta. Nauczył się mniej wydawać i bardziej doceniać ilość gotówki, która na tym rachunku się znajdowała. Gdy wreszcie został obsłużony, zapakował wszystko do plecaka i pełen dumy ruszył na autobus. Nie chciało się jemu już chodzić, a do domu pozostało jednak kilkanaście kilometrów.

Odpalił papierosa, bez dodatków rzecz jasna. Słońce wolno chyliło się ku linii horyzontu, wiatr osłabł, więc na dworze zaczęło się robić bardziej duszno. Ciekawe, jak ci mija dzień, Lou. Ciekawe czy o mnie myślisz. Pet wylądował w doniczce zaadaptowanej na dużą i bardziej pojemną popielniczkę a chłopak wrócił do mieszkania, zabierając się za przyrządzanie obiadu. Chciał mieć wszystko gotowe zanim wróci Lou, a doskonale wiedział, że nie jest mistrzem kuchni. W międzyczasie podłączył telefon do głośników, cała kuchnia po chwili wypełniła się szybką i energiczną rockową muzyką. Evet powoli, w swoim tempie obierał i kroił warzywa, mając na patelni pokrojonego i rumieniącego się kurczaka. Wino w wolnej chwili schował do lodówki, gotowe kieliszki stały już na stole czekając aż Evet będzie kontynuował dekorowanie i układanie wszystkiego w salonie. Gdy wreszcie potrawa była gotowa, chłopak zabrał się za naczynia i sztućce. Potem chciał udać się na dłuższą kąpiel w towarzystwie małego jointa.

Do napuszczanej do wanny wody dodał mocno pieniącego się płynu. Z ich skromnej kolekcji wybrał czekoladę z wanilią, jointa położył na półeczce. Muzykę przez bluetooth, uruchomił na głośniczku w łazience i zanurzył się w gorącej wodzie z ogromną ilością piany. O, tak. Tego mi było właśnie potrzeba. Teraz jeszcze zielony przyjaciel i muzyka i jestem w raju. Chłopak przymknął oczy, relaksując się myślał tak właściwie o niczym a jednak pewna osoba od jakiegoś czasu zakręciła się w jego głowie. Gdy spędzał dzień aktywnie, nie myślał o nim ani trochę. Jednak w chwilach takich jak te, obraz przystojnego i starszego faceta pojawiał się gdzieś głęboko w jego głowie i nie dawał spokoju. Evet był ciekawy tego faceta.

Lou drżącą ręką wyciągnął klucze z torby. Wsuwając klucz w zamek usłyszał lekkie huczenie basów w środku mieszkania. Niejako go to zdziwiło, Evet bardzo rzadko bywał o tej godzinie w domu. Zaraz po tym w jego nos uderzył bardzo charakterystyczny zapach, zapach, który kojarzył aż za dobrze. Przełknął kumulujący mu się w gardle gniew i pchnął drzwi.

Jego oczom ukazał się przedziwny widok. Mieszkanie dawno nie było tak czyste. Kieliszki z winem i zapach jedzenia. Co to miało znaczyć?

Gdy Evet usłyszał otwierane drzwi, zdążył zamknąć swojego laptopa jednocześnie ukrywając kilka aplikacji czatowych, gdzie pisał z różnymi osobami na różne tematy. Nie brakowało mu znajomych, jednak chciał poznawać ciągle to nowe osoby. Zastanawiał się, w jakim nastroju jest jego kochanek. Postanowił jednak po chwili wyjść na powitanie, pojawiając się w korytarzu z delikatnym uśmiechem na twarzy i wesoło iskrzącymi oczami.

— Evet? Jesteś w domu? — zawołał Lou, zsuwając buty. — Zrobiłeś obiad czy ktoś się włamał?

— Tak, Lou. Jestem i możesz być spokojny, bo nikt nam się nie włamał. — zaśmiał się cicho. — Ugotowałem tylko obiad.

Lou przez chwilę bił się z myślami. Z jednej strony był niemożebnie szczęśliwy, że zastał swojego partnera w domu. Cieszył go też ciepły obiad i posprzątane mieszkanie. To mimo wszystko dużo milsza perspektywa niż kucie do czwartej nad ranem i sprzątanie po pijanym lokatorze. Mimo to, zapach ziela nie dawał mu spokoju. Widział zwężone źrenice Eveta, zawsze takie miał, kiedy postanowił przyćpać. Przełknął jednak przemożną chęć moralizowania i postanowił nie być niewdzięczny.

— Dziękuję kocie. — pochylił się w stronę chłopaka i wstrzymując oddech, złożył na jego policzku mały pocałunek.

— Dla ciebie wszystko, wiesz o tym. — Evet zaśmiał się ponownie, położył dłonie na biodrach Lou i zatrzymał go przy sobie dłużej, chcąc więcej niż tylko pocałunek w policzek.

Lou ujął w dłonie twarz chłopaka i spojrzał mu w oczy, rozbiegane pod wpływem narkotyku. Skupił swoje myśli na przyjemnych rzeczach. Na tym, jak się poznali. Na ich pierwszych wieczorach i nocach. Zaczął zbliżać się do pocałunku, chcąc wreszcie poczuć bliskość swojego partnera, bo tak czasem o nim myślał. W końcu złączył ich usta w pocałunku, przybliżając mocniej Lou do swojego ciała.

— Kocie, proszę… — Lou zakończył pocałunek i odsunął się od chłopaka. — Naprawdę, jestem styrany jak koń po westernie. Kompletnie nie mam siły. — dodał smutno, i zgodnie z prawdą.

— Rozumiem. — mruknął mniej optymistycznie. Również się odsunął i zaczął myśleć czy warto było się starać dla niego, skoro Lou nie miał siły. — Okay, w takim razie zjedz, póki ciepłe i jesteś wolny, ode mnie też.

— O co ci chodzi? — burknął Lou, czując, jak kompletnie opuszcza go jakiekolwiek poczucie wdzięczności. — To, że nie mam ochoty na bzykanko, nie znaczy, że nie chcę spędzić z tobą jakiegoś przyjemnego wieczoru. Chyba że cały ten teatrzyk zrobiłeś właśnie po to?

Na te słowa, Evet zaczynał czuć narastający gniew. Nie chodziło mu o sam seks. Chciał czegoś więcej, chciał mieć po prostu partnera, który zająłby się również jego uczuciami i stroną emocjonalną. Ten obiad to miała być okazja, by móc pokazać, że kocha Lou i że jest dla niego, nieważne od sytuacji. — Nie, to nie jest teatrzyk. To okazywanie uczuć, którego najwidoczniej nie potrafisz bądź nie chcesz zrozumieć.

— Sorry Evet, ale uczuciami się nie najemy. Zapieprzam jak wół dzień i noc, żebyśmy mieli co do garnka włożyć. Czy to tak trudno zrozumieć, że może po ośmiu godzinach na uczelni i sześciu w pracy mogę nie być w nastroju? Wybacz, zapomniałem kupić po drodze kwiatków i tomiku poezji. Mam tak zdarte gardło od gadania do tych popierdolonych klientów, że serenady też ci nie zaśpiewam.

— To może spać też chciałbyś sam? Żeby moja obecność nie zakłócała twojego spokoju, co? Bo nie mam naprawdę nic do tego, że pracujesz. Zauważ jednak, że od jakiegoś czasu nic razem nie robimy, widzimy się tylko w domu i tyle z tego wszystkiego.

— Mówi to osoba, którą spotykam w domu o rozsądnej godzinie po raz pierwszy od paru tygodni. — mruknął Lou z wyrzutem.

— Tylko dlatego, że chciałem zrobić ci niespodziankę, Lou. — Evet obrócił głowę, patrzył na pustą ścianę, nie chcąc patrzeć w jego twarz.

— Przepraszam. — odparł Lou, ściągając kurtkę. — Po prostu coraz częściej mam wrażenie, że wszystko w tym domu jest na mojej głowie. Czasami chciałbym chociaż przez parę dni nie musieć być odpowiedzialnym za… praktycznie za wszystko.

— Powinieneś wiedzieć Lou, że chcę być dla ciebie wsparciem i chciałbym ci pomagać jak tylko umiem, ale po prostu nie potrafię wybrać niczego konkretnego dla siebie. — wzdychnął cicho, ale zarazem głęboko i ustawił przy drugim miejscu gorący jeszcze posiłek, mówiąc — zacznij jeść, zanim całkiem ostygnie.

Lou wziął do ręki widelec i przez chwilę wpatrywał się tępo w postawiony przed nim, parujący talerz. Buzowały w nim frustracja i wyrzuty sumienia, że tak wyżył się na Evecie, który koniec końców przecież nie chciał źle. Nabił na widelec kawałek kurczaka.

— Przepraszam, Evet. — westchnął, kiedy już przełknął solidnie przyprawiony kęs. — Nie chciałem tak się na tobie wyżywać. Po prostu miałem dzisiaj do dupy dzień w pracy. Przyjechała do nas jakaś stara raszpla z trójką dzieci i chciała, kurwa, bezglutenowe cheezy. — dodał, chcąc choć trochę rozluźnić atmosferę.

— Jasne, rozumiem. Nic się nie stało. — po chwili milczenia stanął za chłopakiem. Najpierw delikatnie położył dłonie na jego ramionach. — I jak rozwiązałeś sytuację, hm? — zaczął wreszcie masować jego napięte mięśnie, czując ich twardość i faktycznie chciał je rozmasować. Najlepiej po prostu unikać pewnych tematów. Czasem schodził nieco niżej, by po chwili dłońmi dotykać jego karku. W końcu po coś, jego były nauczył go technik masażu.

Lou westchnął głęboko, rozluźniając napięte mięśnie. Nadal nie był w nastroju na fizyczne zbliżenia, jednak masaż po tak ciężkim dniu był naprawdę przemiłym doświadczeniem. Ogarniające jego zmęczone mięśnie fale przyjemności kłuła tylko ta upierdliwa myśl, czy nie jest to kolejna sztuczka Eveta, mająca na celu zaciągnięcie go do łóżka.

Położył dłoń na ręce Eveta i złożył mały pocałunek na jego dłoni. Spojrzał nieco figlarnie na chłopaka stojącego nad nim, wciąż na lekkim jeszcze rauszu.

— A ty? Nie będziesz jadł? — spytał półżartem, spoglądając znacząco na ledwie ruszoną porcję partnera. — Czy to specjalny przepis z grzybkami teściowej?

— Wiesz co, będę jadł słońce. — Uśmiechnął się teraz bardziej sam do siebie. Zerknął w oczy swojego chłopaka, po czym szybko cmoknął go w czoło i ruszył usiąść obok przy stole. — Po części. faktycznie grzybki są od mojej matki, ale danie wykonałem całkiem sam. — ponownie się uśmiechnął tym razem do Lou.

Evet w środku się rozpromienił. Wiedział, że wspólnymi siłami udało się załagodzić spór. Bardzo nie lubił kłócić się z Lou, tym bardziej że każda kłótnia sprawiała mu ból, nieważne kto by jej nie zaczął.

— Brawo, kocie. — uśmiechnął się Lou, tym razem całkiem szczerze, i bez charakterystycznej dla niego nutki sarkazmu. — A tak swoją drogą… Masz na jutro jakieś plany?

— Poza wizytą na uczelni, to nie. Żadnych planów. — odparł jakby z lekkim zamyśleniem Evet. Pominął część o tym, że postanowił ograniczyć kontakt z Erikiem. — Dlaczego pytasz misiu?

— Mam jutro kolosa i pewnie wpadnie masa nadgodzin, w końcu jest piątek… Mógłbyś wstawić pranie i zrobić zakupy na następny tydzień?

— Żaden problem, zrobię to. — Po czym zabrał się za jedzenie zimnego dania.

Mimo zmęczenia Lou nie mógł powstrzymać pragnienia, które budowało się w nim już od dłuższego czasu. Jego napięte mięśnie miękły pod delikatnym dotykiem kochanka, jego myśli rozpływały się w bliżej nieokreślonym kierunku. Małe, aksamitne pocałunki Eveta znaczyły szlak przyjemności od ust Lou w kierunku jego wrażliwej na pieszczoty szyi. podniósł wzrok na jarzące się światło na suficie, po czym zamknął oczy, czując kolejną rozlewającą się po jego ciele falę przyjemności i relaksu.

Ujął jego ramiona, powoli masując mięśnie zawiązujące się pod kolorowym T-shirtem. Oddychał. Czuł. Tak, jak kiedyś. Spragnione dłonie podążyły na klatkę piersiową chłopaka, łagodnie masując jego szczupłą sylwetkę. Louis złapał Eveta w pasie, przyciskając go jeszcze bliżej ku sobie. Czuł przez spodnie jego nabrzmiałą erekcję. Jego dłonie powędrowały na plecy chłopaka, by po chwili zaplątać się w jego włosach, łagodnie kierując jego głowę na południe.

Evet wyczuwał podniecenie narastające szczególnie w swoich spodniach. Jego dłonie błądziły po całym ciele jego kochanka. Nie wiedział teraz, jak daleko mógł się posunąć, ale postanowił zaryzykować. Gdy całował Lou po szyi, dłonie zawędrowały już nisko i nie mógł powstrzymać chęci, by posiąść tego przystojnego chłopaka i mieć go tylko dla siebie. Brakowało mu jego bliskości. Silnie ujął jego podbródek, przyciągając Lou do pocałunku, takiego namiętnego i gorącego. Pociągnął go w stronę sypialni.

Po ciemku, bo obydwaj znali już to mieszkanie na pamięć, kierowali się w stronę łóżka. Zostawiali po sobie ślad z rozrzuconych w różnych miejscach częściach garderoby. Zatrzymali się na miękkim i puszystym dywanie, Evet trzymając Lou w objęciach patrzył na niego iskrzącym się wzrokiem, czekając czy aby chłopak nie chciał się wycofać.

Ale Lou daleki był od wycofania się. Jego żądza wzbierała w nim niczym ocean rozbijający się o morską latarnię. Taak, jest jedna rzecz, którą do takiej latarni można przyrównać, pomyślał, sięgając dłonią do bokserek Eveta. W tym dotyku było coś tęsknego, pożądanie, które prosi o spełnienie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz dotykali się w ten sposób, kiedy szarość codzienności odebrała im te małe iskry. Czuł je w każdym drgnięciu nabrzmiałej erekcji Eveta. Chciał cieszyć się tym momentem, kiedy opuchnięty z soków członek wynurzał się z bokserek. Wydawał się jeszcze większy niż zazwyczaj. Lou uśmiechnął się, głaskając jego zaokrągloną główkę, przyglądając się z zaaferowaniem małej perełce preejakulatu. Tak szybko? O nie, mój drogi, pomyślał figlarnie. Zabawa dopiero się zaczyna.

Powoli, jakby dokonywał szczególnie wymagającej operacji, przysunął swoje usta bliżej żołędzi kochanka, wdychając jej ostry, słony zapach. Ułożył usta jak do pocałunku, po czym pochłonął kropelkę, czując jej smak na ustach i języku. Zaczął pieścić językiem żołądź Eveta, zataczając małe kółka wokół główki, delikatnie wchłaniając go ustami. Evet jęknął przeciągle, kiedy Lou zaczął jedną dłonią dodatkowo masować go po całej długości. Chciał nacieszyć się tym jak najdłużej. Prącie Eveta było dla niego czymś wspaniałym, twardy niczym żelazo z wykutymi przez mistrza wybrzuszeniami żył, a zarazem delikatny, niczym owinięty w aksamit. Ruchy jego ust stały się coraz bardziej łapczywie, jakby chciał dosłownie pochłonąć go w całości, posiąść i nie wypuścić. Wciągnął policzki, niemalże połykając Eveta, poczuł jego główkę uderzającą łagodnie o ściany jego gardła. Czując ciepło jego ust i jedwabiste muśnięcia języka, Evet odrzucił głowę w tył, jęknął, łapiąc Louisa za włosy.

— Nie przestawaj…

Gdy Lou sprawnie zajmował się jego sprzętem, Evet był prawie gotowy dojść w ustach kochanka. Jedynie siłą woli zmuszał swoje mięśnie do zaciskania się i powstrzymywania bliskiego już orgazmu. Zanurkował dłońmi we włosach Lou i obserwował co jakiś czas, jak jego członek znika w ustach chłopaka, co powodowało jeszcze silniejsze podniecenie. Z jękiem i niebiańskim wyrazem na twarzy oddychał szybciej chcąc jednak, by Lou przerwał, jeśli nie miało się to skończyć w tej chwili.

— Nie chcę dochodzić w twoich ustach — mruknął cicho Evet, po czym ujmując Lou za ramiona, przyciągnął go do pocałunku.

Lou podniósł się z kolan, oddając pocałunki kochankowi, jeszcze raz dłonią ujął twardego członka Eveta i poruszał nią szybko, pamiętając o tym, by nie doprowadzić kochanka do szczytu. Z kolei Evet gwałtownie się cofnął i mając w oczach psotne iskierki sam kucnął przed chłopakiem. Pod czarnymi, gładkimi bokserkami prężył się długi i gruby członek, gotowy na wszystko. To była właśnie jedna z wielu rzeczy, które Evet kochał w tym chłopaku. Przed Lou miał jeszcze kilku partnerów seksualnych, jednak uważał, że Lou był najlepszy. Od pępka w linii prostej, ku dołowi składał delikatne, nieco wilgotne pocałunki. Dłonią masował i bawił się jądrami Lou, całując i lekko szczypiąc czubek jego członka przez materiał bokserek. W końcu z pewnością siebie ściągnął ostatnią część garderoby, jaką Lou miał na sobie i patrząc znacząco na chłopaka, dał mu znać by opierając się na nim, wyskoczył z bielizny. Lou jakby czytając w myślach, oparł się dłońmi o ramiona Eveta i raz lewą, później prawą nogę uwolnił ze swoich bokserek. Oboje zostali teraz zupełnie nadzy. Dla Eveta to był ten widok, który przyprawiał go o palpitacje serca. Lou miał lekko zarysowane mięśnie, szerokie ramiona oraz wyjątkowo kształtne i wąskie biodra. Do tego właśnie obrazu pasowały okrągłe i jędrne pośladki.

Evet ujął członka kochanka w dłoń i ściskając go mocno, zaczął ssać jeden z jego sutków. Starał się w międzyczasie obserwować reakcję Lou na poszczególne pieszczoty. Czuł, jak od środka jego ciało wypełnia się gorącem czerpanym z ich wspólnych emocji. Podniecenie narastało coraz bardziej, ale chciał cieszyć się tą chwilą możliwie jak najdłużej.

— chodź do mnie, kocie — wyszeptał Louis, głosem niskim i wypełnionym emocjami. Evet podniósł się i poddał się silnym dłoniom chłopaka, które dotykały jego wrażliwej skóry, tak złaknionej dotyku.

Oboje byli spragnieni siebie wzajemnie. W gorącym uścisku ich ciała wibrowały jak dwa wulkany podczas potężnych erupcji, coraz to bardziej łącząc się emocjonalnie. Lou złapał bruneta za ręce i pchnął w stronę łóżka, położył go i usiadł na nim ponownie całując jego szyję. Evet w międzyczasie błądził palcami po rozgrzanym ciele kochanka, oddychając gorąco i oddając się jemu całkowicie. Nie wiedział co będzie z nimi dalej. Nie myśl o tym teraz, to nie czas na takie rozważania. Odpędził od siebie te dziwne, zimne myśli i pozwolił, by Lou uniósł go do góry i obrócił na brzuch. Chłopak zanurkował twarzą w miękką poduszkę a z jego ust wyrwał się jęk, gdy wyższy ścisnął jego pośladki mocno i gwałtownie je klepnął.

— weź mnie… — jęknął Evet w poduszkę, wypinając biodra w górę. Czuł jak jego ciało płonie i chciał poczuć w sobie swojego kochanka.

— co powiedziałeś? — Lou położył się na nim, pocierając sztywnym członkiem pomiędzy pośladkami Eveta, szepcząc pytanie na ucho. Wiedział czego chciał jego kochanek.

— weź mnie, teraz! — brunet uniósł głowę znad poduszki i jęknął przeciągle, ponownie wypychając pośladki do góry. Czuł penisa Lou na swoim rozgrzanym ciele i chciał go poczuć w swoim wnętrzu.

Jednak Lou nie zamierzał tak szybko przechodzić do właściwej gry. Chciał to przeciągnąć, aby móc nasycić się ciałem Eveta. Palcami przeciągnął po ramionach chłopaka, w dół aż do bioder, unosząc się delikatnie zaczął masować go na wysokości pasa. Wiedział, że im dłużej będzie przeciągał grę wstępną, tym bardziej Evet będzie podniecony. O to właśnie chodziło.

Twarz Eveta ponownie znalazła się na poduszce. Z zamkniętymi oczyma jęczał cicho, dysząc i kręcąc się pod gorącym ciałem Lou. Dawno nie czuł się tak strasznie podniecony i rozpalony. Te uczucia już jakiś czas temu przygasły i zostały zepchnięte, gdzieś głęboko w cień. Chłopak zapominał powoli czym jest czułość, romantyczność i namiętność. Nie spodziewał się, że tak szybko te uczucia na powrót rozpalą się z ledwo tlących się iskier. W końcu poddał się całkowicie dziko błądzącym dłoniom Lou, dał telepatyczne przyzwolenie by zrobił z nim co chce. Skumulowane emocje uderzyły mu do głowy i czuł, jak płonie od środka.

Lou natomiast sam czuł się tak bardzo cudownie. Pamiętał te początki, kiedy ich znajomość była świeża, a wszystko było tak ekscytujące jak u dzieci, które pierwszy raz oddaliły się od domu i weszły do lasu. Cofnął się, ujął pośladki chłopaka w dłonie i pochylił się, by złożyć na każdym delikatny pocałunek. Następnie poprawił się na kolanach i delikatnie z początku, językiem zaczął nawilżać wejście Eveta. Momentalnie poczuł, jak chłopak się spiął. Minęło sporo czasu od kiedy po raz ostatni uprawiali seks i wiedział, że Evet będzie ponownie ciasny w środku. Również, dlatego chciał, by chłopak odpowiednio się podniecił. Mięśnie chłopaka nie były już takie sztywne jak z początku, dlatego Lou ponownie złożył pocałunki na jego pośladkach. Sięgnął po słoiczek wazeliny stojący na stoliku nocnym, którego tak długo używali tylko do nawilżania spierzchniętych ust. Nawilżył palec i zaczął delikatnie masować spięte, pulsujące wejście swojego chłopaka. Evet jęknął cicho, ściskając w rękach poduszkę pod jego głową. Czuł to cudowne napięcie przebiegające dreszczami raz po raz po jego ciele z każdym dotykiem Lou. Po raz kolejny otworzył usta, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, kiedy poczuł palec Lou delikatnie wsuwający się do jego wnętrza.

Lou był w swoim żywiole. Zdążył już zapomnieć, jak bardzo podnieca go reagowanie na rozkosz Eveta. Znał wszystkie jego słodkie punkty. Pragnął naciskać na każdy z nich, łagodnie, metodycznie, niczym wirtuoz strojący fortepian tuż przed koncertem. Przygotowanie do wielkiego finału, który miał nadejść już niedługo.

Evet wiercił się w pościeli. Jego jęki powoli przeszły w płaczliwe skomlenie. Ciężko było mu artykułować słowa. Dotyk Lou był doświadczony i subtelny. Ale czuł, że nie może już dłużej czekać.

— Louis, weź mnie w końcu, do cholery ciężkiej!

— Jak sobie życzysz. — niespodziewanie odpowiedział Louis, wsuwając prezerwatywę na swoją nabrzmiałą męskość. — Ciuchcia wjeżdża do zajezdni!

Brunet zajęczał głośno. Z początku poczuł ból, rozchodzący się echem aż do pępka, jednakże Lou zatrzymał się i dał mu chwilę na przyzwyczajenie się. Co jakiś czas czuł, jak chłopak delikatnie i powoli porusza się w nim, rozciągając go od środka. Evet przy każdym ruchu cicho jęczał, czując jak ból zmienia się w fale przyjemnej rozkoszy. Czując go w środku, czuł jednocześnie jak jego własny penis staje się twardszy i bardziej gorący od nadmiaru przepływającej krwi. Myślał o tym, by nie zaciskać jeszcze mięśni. Dla lepszego efektu musiał pozostać rozluźniony najdłużej, jak się tylko da. Wypiął pośladki delikatnie do tyłu, nabijając się bardziej na twardą męskość Lou, dając chłopakowi znać, że jest gotowy na wspólne igraszki. Tak bardzo upragnione, powodowały teraz olbrzymie podniecenie, jakiego nie było od dawna. Zacisnął palce na pościeli i wydał z siebie niski gardłowy jęk, chcąc by Lou przejął całą akcję i zabawił się nim ostro.

Nagle Lou zmienił taktykę. Wyciągnął się do tyłu, wysuwając się z niego, po czym po raz kolejny, z pełną siłą i bez przygotowania wbił się w ciasny, pulsujący otwór Eveta. Jego przeciągły krzyk zabrzmiał w jego uszach jak muzyka, kiedy wysuwał się cały i brutalnie forsował wejście do wnętrza swojego kochanka. Czuł, jak mimowolnie mięśnie Eveta zaciskają się przy każdym jego pchnięciu, rozkosznie ściskając, pulsując, masując, pieszcząc niczym najlepszy masaż. Nagle znów przestał, kiedy znów jego uszu doszły zduszone dźwięki Eveta skomlącego w poduszkę. Po raz ostatni sforsował jego wejście, wykonując potężne, krótkie pchnięcia, zwiększając tempo, czuł krople własnego potu spadającego na nagrzane plecy Eveta. Sam był już tak blisko. Chciał dojść.

Gwałtowny ścisk mięśni i przeciągły jęk Eveta wypełniły całą jego świadomość. Przez ten jeden moment żadnych myśli, piękna cisza, której od tak dawna pragnął. Czysta przyjemność, która ogarnęła jego ciało pieszczotliwym objęciem. Opadł z sił, ledwie trzymając ciężar swojego ciała na przedramionach. Dyszał w rozgrzany kark Eveta. Chciał pobyć w nim jeszcze chwilę, poczuć tę aż nazbyt intensywną sensację jego postorgazmicznych skurczy. Zamknął oczy.

Ryk budzika przerwał sen sprawiedliwego. Lou zerwał się, niemal uderzając w rozdzwoniony telefon. Westchnął głęboko i spojrzał na Eveta, śpiącego spokojnie jak dziecko. Wprawdzie trochę pomruczał przez chwilę i przewrócił się na drugi bok, ale zaraz potem zapadł z powrotem w sen. Lou pocałował go delikatnie w szyję, po czym popsikał się antyperspirantem i narzucił na siebie koszulę.

Kubek z kawą powoli tracił ciepło, kiedy Lou się golił. Ta noc zostawiła na jego twarzy swój ślad. Podkrążone oczy, zakryte cieniem wykończenia. Mimo wspaniałego wieczoru, który zapewnił mu wczoraj Evet, miał dość. Słyszał ryk autobusów i przeciągłe kakofonie trąbiących na siebie samochodów, wiedząc, że już za okres czasu mierzony zaledwie minutami, będzie musiał wyjść z ich cichego azylu i wtopić się w zgiełk. Żyć, pracować i funkcjonować jak “normalny człowiek”. Nie zatykając uszu, pozwalając, by ta kakofonia stała się też symfonią jego duszy. Przynajmniej na kolejne szesnaście godzin.

Odłożył maszynkę i pociągnął kolejny łyk gorzkiej kawy. Odpalił papierosa, stając przy oknie w kuchni, w rozpiętej koszuli i slipkach. Poranek był chłodny, czuł jego dotyk na nogach, który powodował ciarki i gęsią skórkę.

Chciało mu się ryczeć.

Robię to dla ciebie, Evet… cholera jasna, nie zapierdalałbym tak, gdyby nie ty…

Mam dość…

Po to, żeby chociaż on mógł się wyspać. Żeby mógł pójść z kolegami na piwo. Zastanawiał się, czy Evet to widzi, czy rozumie. To, że Lou poświęca swoje najlepsze lata życia po to, by on mógł żyć tak jak chce — a nie tylko egzystować.

Kolos z mikrobiologii… O kurwa…

Na granicy histerii założył spodnie i wybiegł z mieszkania, z notatkami w ręku. Może uda mu się jeszcze złapać godzinkę nauki w bibliotece. Nadpalony papieros wciąż tlił się w jego zaciśniętych zębach.

Ze snu wybudziło Eveta dziwne brzęczenie. Wdzierało się nie proszenie w jego uszy, docierając do mózgu. Brunet zerwał się nagle, mrużąc lekko opuchnięte i podkrążone oczy. Kurwa, Lou znowu zapomniał o ekspresie. Chłopak w końcu podniósł się z łóżka, jeszcze nago powędrował do kuchni i wcisnął guzik na dużym ekspresie. W końcu szkoda byłoby, gdyby kawa miała się zmarnować. Postanowił więc ją wypić, a w międzyczasie wszedł do łazienki. Lustrzane odbicie przedstawiało nieco zarośniętego chłopaka z ciemnymi cieniami pod oczami. Na twarzy widać było ironiczny, mały uśmieszek, do którego pasowały wąskie szare tęczówki z domieszką małych zielonych plamek. Czasem pod wpływem mocniejszego światła, oczy Eveta wydawały się bardziej zielone niż szare. Chłopak rzucił jakimś siarczystym przekleństwem pod nosem i wyszedł z łazienki kierując się ponownie do kuchni po kubek świeżo zmielonej i zaparzonej czarnej kawy.

Na zewnątrz