Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Rodzeństwo” to pełna przygód powieść fantastyczna, w której młodzi bohaterowie odkrywają sekrety starożytnej magii żywiołów, mającej moc zmieniania nie tylko ich życia, ale i całego otaczającego świata. Jeszcze niedawno działali sami, prowadząc spokojne, ukryte życie, lecz los splata ich ścieżki z dwójką innych przyszłych bogów. To spotkanie wywołuje serię nieoczekiwanych zwrotów akcji, zmuszających ich do podejmowania decyzji, które zaważą na ich przyszłości.
Wyruszają w podróż ku tajemniczej wyspie, której sekret kryje prawdziwą moc magii żywiołów. Podczas tej wyprawy uczą się nie tylko kontrolować niezwykłe zdolności, ale też odkrywają siebie nawzajem, testując granice przyjaźni, lojalności i odwagi. Każde wyzwanie, zagrożenie i odkrycie przybliża ich do zrozumienia przeznaczenia, jakie czeka na rodzeństwo i ich towarzyszy.
Powieść łączy epicką fantastykę z intensywnymi emocjami bohaterów, dynamiczną akcję i elementy tajemnicy. To historia o odkrywaniu własnej mocy i sile więzi, które pozwalają stawić czoła wyzwaniom nawet w świecie pełnym niezwykłości i niebezpieczeństw. „Rodzeństwo” to podróż, w której każdy krok, każdy zaklęty sekret i każda decyzja kształtuje przyszłość młodych bohaterów i całej krainy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Rafał Zdon, 2025
Rodzeństwo odkrywa sekrety starożytnej magii żywiołów, które wkrótce zmienią ich życie i świat wokół nich.
Jeszcze do niedawna pracowali sami, jednak los splata ich życie z dwójką innych przyszłych bogów, przynosząc nieoczekiwane zwroty akcji tylko po to, by mogli ostatecznie trafić na tajemniczą wyspę.
ISBN 978-83-8431-199-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Stary, zbudowany za czasów niemieckich budynek trzymał się twardo do dzisiejszego dnia. Mimo niesprzyjającej pogody, zmęczenia materiału i swoich lat, nie ugiął się pod upływającym czasem. Stał dzielnie przy zakręcie pewniej ulicy, która po rozwidleniu prowadziła do centrum miasta.
Na zniszczone podwórko wjechał duży, czarny Hammer. Swoją drogą, mimo rozmiarów wyglądał na drodze jak baletnica. Po wyłączeniu silnika, z wnętrza wysiadł wysoki, szczupły mężczyzna. Zatrzasnął drzwi, a gdy usłyszał dźwięk blokady, ruszył w stronę wejścia do budynku. Jego oczom ukazała się wiekowa i rozklekotana klamka, która po naciśnięciu grzecznie wpuściła go do wnętrza budynku. Pierwsze, co dotarło do nozdrzy Lexa to zapach starości oraz śmierci. Poczuł zimne dreszcze na plecach. Gdyby nie zlecenie, nigdy z własnej woli nie pokazałby się tutaj.
Oczywiście nie była to jego pierwsza wizyta — wręcz przeciwnie. W czasach dzieciństwa miał tu rodzinę, zresztą bardzo bliską. Jednak czasy się zmieniały i wszystko odchodziło, a poza wspomnieniami pozostało stare mieszkanie i pożółkłe klucze. Stanął koło jak na ironię, nowej korkowej tablicy ogłoszeń i zamknął drzwi. Echo rozniosło się z prędkością światła aż na ostatnie piętro. Skrzywił się, cicho wypuszczając powietrze.
— Cholera… głośniej się nie dało? — Później wzdychnął i uniósł wzrok ku „niebiosom”.
Do półpiętra nie było żadnych problemów, kamienne schody perfekcyjnie maskowały jego kroki, jednak dalej schody były drewniane. W tej chwili Lex pożałował, że z miłością wybrał swoje glany. Tenisówki w tej sytuacji znacznie lepiej by tu się sprawdziły, chociażby dlatego, że chciał pozostać incognito. Nie mógł sobie pozwolić na to, że jakiś z jeszcze żyjących tu sąsiadów go pozna, wiedział również, że nie był do końca pewny, kto z tamtych czasów nadal tu mieszkał.
Stanął na pierwszym stopniu i poczuł, jak drewno ugina się pod jego ciężarem i cichutko skrzypi. Przerwę zrobił dopiero pomiędzy trzecim a ostatnim piętrem. Z tego półpiętra widoki były nieziemskie. Idealnie okrągłe, zachodzące słońce, stara parowozownia i kilometry lasów aż po horyzont. Chłopak obrócił się, spojrzał na sufit oraz ściany marszcząc czoło. Niegdyś biała farba, teraz poszarzała i łuszczyła się całymi płatami z braku zainteresowania i odpowiedniej konserwacji. Tuż nad głową, Lex zauważył, że farba była mocno popękana i wściekle żółta.
Podejrzewał pęknięty sufit i przecieki.
— Proszę, by mi tylko nic na głowę nie poleciało.
Nabrał głęboko powietrza i wdrapał się na owe, czwarte piętro. Były tam nieco szerokie, ciemnobordowe, a może prawie brązowe drzwi. Przed takim jakby korytarzykiem, znajdowały się po obu stronach drzwi prowadzące do stryszków. Lex z torby wydobył zabytkowe klucze i wsunął je w otwór zamka. Chciał jak najszybciej znaleźć się w środku, ale efekt był taki, że kręcił kluczem w kółko. Po kolejnych trzech próbach dał sobie spokój. Rzucił wiązankę wulgaryzmów i znowu podjął próbę otworzenia drzwi.
— Dalej, wierzę w ciebie — po niespełna trzech, może czterech kolejnych minutach, zamek wreszcie zatrzymał się i delikatnie puknął. Lex, z ulgą wypisaną na twarzy, schował klucze do kieszeni kurtki.
Uświadomił sobie, że i ta klamka nie miała się najlepiej. Była lekko przechylona ku dołowi, wyglądała na wysuniętą z otworu. Wyglądała, innymi słowy, jakby miała zaraz się rozpaść pod mocniejszym naciskiem. Nawet takim delikatnym.
— Na litość… tu wszystko jest takie… zrypane, no. Obym tego nie żałował — szepnął pod wpływem szoku.
Otworzył drzwi, ale nie wszedł do środka mieszkania. Stanął niczym słup soli, wybałuszył oczy i otworzył usta tylko po to, by je po chwili zamknąć. Widok pomieszczenia kuchennego był przerażający. Brudne, lepkie, poplamione ściany i rozwalone meble, albo raczej ich pozostałości. Rozbite okna, kawałki zasłon, przepalone gumoleum i smród, przeokropny smród drażniący nawet najbardziej wytrzymałe nozdrza.
Widok na pewno nie był przeznaczony dla ludzi o słabych nerwach. W tej chwili miał ogromne wątpliwości, czy ktokolwiek mógł tutaj mieszkać. Nie w takich warunkach, ale niestety musiał jednak sprawdzić i nieco pobuszować w tym… wszystkim. Naciągnął rękaw bluzy i zasłonił sobie usta, by nie zwymiotować.
— Łee, echu, echu. O matko — dodał, czując jak do oczu napływają mu łzy. — O matko, żebym wiedział, co zastanę… krętacz jeden. — Lex czuł również, że jego żołądek powoli zaczyna się buntować.
Stanął na czubkach butów, idąc powoli i szukając kawałka w miarę czystej przestrzeni. Miał pewność, mógł się nawet o to założyć, że smród, żółte i brązowe plamy pochodzą od potrzeb fizjologicznych. Tym logiczniejsze wydawało się mu unikanie najgorzej wyglądających miejsc. Docierając do drugiego pomieszczenia, ujrzał również niesamowity bałagan. Gorszy, znacznie gorszy niż w pomieszczeniu kuchenny.
Potrząsnęło jego ciałem porządnie, jednak zatrzymał się, zerkając przez dziurawe okno na pobliskie drzewo, ale niestety nie wiadomo co sobie pomyślał. Z pewnością była to głęboka, ratująca jego żołądek myśl. Powrócił jednak do rzeczywistości i w tej chwili dostrzegł szare drzwi prowadzące do kolejnego, ostatniego pomieszczenia. Żeby się do nich dostać, musiał raptem pokonać niewielki dystans, raptem kilka dużych kroków. Jednak ów dystans był wydłużony przez wszechobecne śmieci i fragmenty wyposażenia mieszkania, choć i jego wcale nie było już tak dużo.
Co demolka to demolka.
Ostatecznie dotarł do tych drzwi, ale pojawiła się nowa, nieprzewidziana sytuacja. Drzwi były zamknięte, ale nie na klucz. Po prostu brakowało klamki, tylko i aż.
— Ku… rde mać, niech to jasny szlag weźmie! Kurde! Zamknięte, poważnie? — wyrzucał z siebie słowa, w zupełnie losowej kolejności.
Ostatnio dosyć często tracił równowagę. Bywał też rozchwiany emocjonalnie i w efekcie równie łatwo tracił kontrolę nad sobą. Nerwy i tym razem wzięły górę. W ramach poszukania relaksu zaczął rozglądać się za klamką. W głowie układał też plan co zrobić, gdyby jednak tej klamki nie było. Lex zdawał sobie sprawę, że nie może pod żadnym pozorem ich wyważyć, chociażby dlatego, że byłby to niepodważalny dowód na jego obecność, musiał więc to zrobić możliwie jak najdokładniej i ostrożnie.
Poszukiwania przerwały cudze kroki, dochodzące z korytarza. Chłopak wyraźnie słyszał pewne i silne stukanie ciężkich butów na drewnianej podłodze. I raczej ten ktoś nie martwił się dawaniem znaku o swojej obecności. Zrozumiał też po chwili, że ten ktoś zmierza właśnie tutaj. Błędem okazało się zostawienie drzwi otwartych. W sumie jego własne auto też mogło być winne całemu zamieszaniu, wszak nie było ono małe i niewidzialne. To była, bądź co bądź, krowa. Inna, naprędce wymyślona opcja zakładała, że był śledzony i tego jakimś cudem nie zauważył. Te wszystkie, jak i inne decyzje mogły skończyć się dla niego fatalnie.
Używając daru, szybko przemieścił się do drzwi od pomieszczenia kuchennego i odbił na drugą ścianę. W tym właśnie momencie do mieszkania wszedł nieproszony gość. Lex zacisnął dłonie w pięści, będąc w gotowości bojowej. Intruz właśnie zbliżał się do progu, gdy Lex wyskoczył zza ściany i warknął, wystawiając kły.
— Jeszcze jeden krok a po… o! URSA?! — Lexowi wyraźnie ulżyło, bo przewrócił oczami.
— A kogo to się spodziewałeś, co? Hahaha, dobre… — rzuciła Ursa, z ironią oglądając pomieszczenie. — Przyjechałam dosłownie przed chwilą, ale gdy Crispin powiedział mi, że robisz misję wspomnień, zaczęłam cię szukać, ale twoje auto zniknęło.
— Tak, sis, wiem. To auto ściągnie kiedyś na mnie kłopoty — Lex rozejrzał się nieswojo po pomieszczeniu.
— A właśnie, Lex. Znalazłeś tutaj coś, poza tym, bajzlem może?
— Poza tym — wyraźnie wyartykułował chłopak każdą sylabę. — znalazłem tamte, o, drzwi. De facto zamknięte, bo… nie ma klamki. — Lex wzruszył ramionami.
Czarownica spojrzała przez ramię na brata, chcąc coś powiedzieć.
— Oo, nie! Nie ma takiej mowy, nie! — Lex aż odskoczył, kręcąc przecząco głową.
— No ale weź pod uwagę, że nikt z pewnością nie obrazi się, jeśli te drzwi znajdą się ponownie na swoim miejscu. — Ursa bąknęła.
— Ta akcja ma być czysta, żadnych zagrywek.
— Och, ok. Daj mi czas, muszę tu ogarnąć, co się z czym je, też byś ruszył tyłek i poszukał tej klamki… — Lex ruszył za siostrą zaskoczony.
Zamiast tradycyjnej ciętej riposty, otrzymał spokojną informację. Nic złośliwego ani wrednego.
— Ursa…? — czarownica patrzyła i oglądała w skupieniu zamek. Po chwili jednak odezwała się ponuro — czego?
— Jesteś jakaś niewyraźna, wszystko w porządku?
— Jest, właśnie jak najbardziej w porządku, czemu pytasz? — pochyliła się i przyjrzała z bliska otworowi, w którym powinna być klamka. — No, chyba że jak zwykle szukasz drugiego dna.
Z gardła Lexa wydobył się cichy warkot.
— Och, no dalej, powiedz mi, co się stało. Nie oszukasz mnie, czuję wszystko. — Lex nagle odwrócił się bokiem, do czegoś, co chyba służyło kiedyś za stolik.
Wyjął ostrożnie, spod starej gazety aluminiowy widelec.
— Może to? — Ursa nie patrząc na brata, wzięła z jego dłoni widelec i nadal pochylona, włożyła go w otwór i zaczęła tam coś manipulować. Raz w lewo, a raz w prawo. W prawej dłoni miała wytrych i dwa małe śrubokręciki, które w obecnej sytuacji i tak niewiele mogły pomóc.
Na początku cała sytuacja wyglądała zabawnie, ale chłopak zaczynał się denerwować i mruknął
— Raczej się nie uda… poszukajmy czegoś innego. — Chciał już iść, gdy Ursa niespodziewanie chwyciła go za rękaw i mruknęła.
— Nie idziesz, otworzyłam — Lex nawet się nie poruszył.
Wzrok przeniósł ze siostry na drzwi. Coś w nich nie pasowało, jakby odstawały nieco od futryny. Ostrożnie, jakby go miały pogryźć, wysunął dłoń i je pchnął.
— O kurwaczki… — chłopak otworzył usta i poczuł ciarki na plecach.
Ursa z wyrazem triumfu odrzekła spokojnie.
— Zatkało, co? Mówiłam, że w końcu nauczę się otwierać zamki i… drzwi też, w sumie — potem zaśmiała się i kopnęła drzwi, które zatrzymały się na ścianie.
To pomieszczenie było w najgorszym stanie. Farby już nie było żadnej, ba, tynk już też praktycznie żegnał się ze ścianami. Na suficie zostały ślady czegoś białego i czerwonego. Po żyrandolu i kablach została ogromna, pionowa linia aż do dziury, w której pewnie mieścił się kiedyś kontakt. Żadnych mebli, zerwana podłoga. Widać było jakieś deski, nie wiadomo, co dokładnie. Można było śmiało wnioskować, że smród w całym mieszkaniu wydobywał się właśnie stąd. Na podłodze leżały bowiem kawałki materiałów, ubrań, a co niektóre z nich nosiły ślady użytkowania w bardziej przyziemny sposób.
— O ja jebię… — Lex zwinnym obrotem wycofał się do poprzedniego pomieszczenia i gdzieś w kącie, przy salwie łaciny podwórkowej opróżnił żołądek.
Ursa nie zwracając uwagi na obrzydliwy odór, brała płytkie wdechy przez nos. Po dokładnej obserwacji czekała na brata, oczywiście w milczeniu. Wreszcie chłopak nadszedł. Wtedy dopiero Ursa wydobyła z torby dwie pary lekarskich rękawiczek. Podała jedną parę bratu, mierząc go surowym wzrokiem. Lex wziął je i bez gadania ubrał.
— Och, nie idziesz płonąć na stosie… znajdźmy to, co musimy i wynośmy się stąd. — Ursa pierwsza, bez problemu, pochyliła się nad stertą wilgotnych szmat i zaczęła je przekopywać.
Lex po chwili poszedł w jej ślady, lecz bez pewności, co za chwilę znajdzie. Powoli przerzucał kolejne kawałki śmieci. Połowa pokoju była jakby ciut czystsza. Wspólnie szło im całkiem nieźle, choć Ursa była bardziej zorganizowana i systematyczna niż chaotyczny brat. Chłopak znalazł się w końcu pod oknem, dobrał się do wytartych i popękanych starych jeansów. Podniósł je dwoma palcami, krzywiąc się okrutnie. Dreszcze przeszły jego ciało, więc wyrzucił znalezisko za siebie, gdziekolwiek. Ursa widząc to, zaśmiała się mimowolnie.
Jego męki nie trwały jednak ani minuty dłużej.
— Hej, brat. Chodź no tutaj — gdy tylko Lex się zbliżył, czarownica wyjęła spomiędzy koszuli i brudnej bielizny małe pudełeczko.
Uradowany Lex stanął obok i zanucił cicho „o tak, o tak…”
— Zamknij się, z łaski swojej — burknęła Ursa, patrząc karcąco na młodszego brata. Później podsunęła mu pudełeczko, mówiąc dumnie — ty otwierasz, bo ja znalazłam.
— No okej, o ile mnie to nie uszkodzi — chłopak kucnął i wziął w dłonie pudełeczko, uważając, by rękawiczka, która pękła między kciukiem a palcem wskazującym nie pękła całkiem na kawałki. Obejrzał ów pudełko z każdej strony i szybko odparł z kwaśną miną
— Po kaczaku, nie otworzę go tutaj. Jest oczywiście… zabezpieczone. — zatrząsł nim leniwie. — Chyba że poza wytrychami, masz te długie patyczki do rozbrajania pułapek?
— Nie, ich nie wzięłam… A może są u ciebie w aucie, po ostatniej misji, szlag! Gdzieś z pewnością są. — Ursa mruknęła, poprawiła swoje czarne włosy i się skrzywiła.
Czarownica patrzyła chwilę na drewniane wieko. Jakby się zamyśliła, gdy zagryzła dolną wargę, jej skupienie przerwał cichy świst. Lex mruknął coś i doskoczył do siostry, łapiąc w dłoń drewnianą strzałę.
— A to, u diabła, skąd się tu przywlekło?
— Też chciałabym to wiedzieć…
Lex uniósł się kawałek, pokiwał znacząco głową patrząc w okna, kątem oka zauważając czyjś cień. Cofnął się, ale zaraz zatrzymał, ponieważ poczuł na włosach muśnięcie drugiej strzały. Strzała, pech chciał, trafiła w drewnianą futrynę, odbiła się i upadła na podłogę.
Nowy, ponownie załadował kuszę drżącymi dłońmi, ale odsunął się chociaż od ściany. Miał teraz prostą drogę do ucieczki, pewnie na wypadek zmiany planów lub przymusowej ewakuacji.
— Ciekawe, czy jest sam.
— Ciekawe, to jest to, jak stąd uciekniemy — mówiąc to, Lex stał już za ścianą, zostawiając siostrę za drzwiami.
— Osłaniaj mnie — mruknęła czarownica i powoli wyszła wyprostowana zza drzwi, zbliżając się do łowcy.
— Gdzie?! Zostań — Lex zamruczał przeciągle. Bez dokładnego planu, nie było wiadomo, co i jak. Ursa jak zwykle poszła na żywioł. Wiedział też, że akurat jej mieszanka genów była wystarczająco wybuchowa, by sprawić, że Ursa była twardsza niż wiele innych istot.
Lex nawet nie przysłuchiwał się rozmowie. Korzystał z sytuacji i cicho jak mysz, przesuwał się do wyjścia, a liczył na to, że łowca go nie usłyszy. Jego siostra wciągnęła młodego chłopaka w rozmowę, w końcu dużo wiedziała o ludzkim świecie. Ten, miał jednak widocznie słabe nerwy, jak na łowcę.
— Stój! Bo strzelę! — syknął piskliwym głosem. Z trudem udawało mu się pozostawać skoncentrowanym, był wyraźnie zestresowany. Zapewne rzucili go na głęboką wodę.
— Strzelaj łowco, strzelaj. Ja nie jestem wampirem ani wilkołakiem i twoje strzały nie zrobią mi żadnej krzywdy — w ramach pokoju, Ursa trzymała ręce na wysokości ramion i czasem tylko lekko nimi poruszała, gdy już jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Wyczuła, że Lex jest praktycznie tuż obok.
możesz ruszać, będę cię osłaniał, poza tym, jest sam?
Czarownica lekko kiwnęła głową, patrzyła dalej w oczy łowcy, starając się być dalej skoncentrowana.
jeżeli są inni, to na pewno nie tutaj, raczej mogą obstawiać drzwi wejściowe na dole, na pewno mi nic nie zrobi?
Lex wykonał szybką analizę. W końcu postanowił.
nie, drewno nic ci nie zrobi, zresztą nie dam mu dużego pola do popisu, możesz zaczynać.
Brat znalazł się przy pierwszym oknie od drzwi kuchennym. Ursa gwałtownie poruszyła rękoma i to wystarczyło. Martin wystrzelił, stres zadziałał.
łap ją! już!
Lex odbił się od parapetu, wychylił zza drzwi i ruszył na młodego łowcę. Ursa ze spokojem złapała strzałę w palce i szybko ją złamała, pozostając jako wsparcie. Lex z pół obrotu kopnął martina w twarz, wyrwał mu kusze, rzucając w kąt. Łowca zakołysał się, unosząc ręce. Lex cofnął się i wyprowadził cios w żołądek. Zadziałało. Martin się pochylił, a Lex to wykorzystał. Chcąc mu wyrwać również noże, lekko kucnął i sięgnął po pochwy przytwierdzone do paska łowcy, jednak sekundę później jęknął z bólu. Łowca perfidnie i bez najmniejszego ostrzeżenia wbił mu kołek w nogę.
— Argh, zabiję cię! — syknął Lex i kolanem przywalił chłopakowi w nos, obrócił go chwytając za ramiona. Złapał jego kark i gwałtownie odchylił.
Lewą ręką przytrzymał za pas, prawą z kolei lekko przydusił. Ursa otworzyła oczy szerzej. Wiedziała, że brat popełnił drobny błąd. Ujrzała dopiero teraz, że w progu mieszkania stała rudowłosa piękność z pistoletem. Odczytując myśli dziewczyny, pojęła, że naboje zawierały drewniane wióry.
brat! masz drugiego łowcę na karku… nie ruszaj się, bo ma drewniane naboje… spróbuję coś podziałać.
Lex zwolnił uścisk na karku Martina. Poczuł niemiłe uczucie, które nawiedzało go głównie w takich sytuacjach.
też uważaj, cholera wie, kim ta dziunia jest
spokojnie, to nie ja jestem na muszce, no, jeszcze nie
— Głupia! Spluwa na ziemię albo twój chłoptaś straci łeb! — Ursa wyskoczyła z drugiego pokoju, była wyraźnie nakręcona przez adrenalinę.
Efekt zaskoczenia pomógł również i w tej sytuacji. Jedna z najlepszych broni świata. Kobieta nieco się spłoszyła i zgubiła swoje skupienie. Widać było, że obydwoje byli zupełnymi świeżakami. Coś się jednak zmieniło i już odzyskała grunt.
— Zanim to zrobisz, wampir zginie pierwszy — odblokowała pistolet i wymierzyła w Lexa, kładąc palec na spuście.
gorąco się robi, siostra… to lubię
i co z tego? Jak zwykle damy radę, kim chcesz się zając?
Na twarzy Lexa pojawił się ironiczny uśmieszek. Wzmocnił ponownie uścisk na szyi łowcy i niezauważalnie pokazał głową na kobietę.
Tym razem wybieram laskę, jest… bardziej głupia i gburowata
Ursa z politowaniem spojrzała na młodszego brata. Od zawsze rzucał się na kobiety, które były lub próbowały być w jakikolwiek sposób lepsze w walce od niego. Żadna nie przeżyła. Tym razem wiedziała, że ta biedaczka również nie ucieknie, nie zobaczy wschodu słońca. Czarownica wystrzeliła z przechwyconej kuszy, ale nie w kobietę, tylko w ścianę nad jej głową. Rudowłosa zareagowała niemal od razu. Wcisnęła spust i wystrzeliła drewniany pocisk w metalowej łusce. Lex krzyknął do niej z uśmiechem na twarzy.
— To był błąd, kochana.
Na wyczucie puścił Martina i łapiąc go w pasie, zasłonił się nim. Dalej sytuacja potoczyła się samoistnie. W czoło łowcy trafił pocisk. Rodzeństwo wyraźnie słyszało dźwięk przerywanej skóry, potem pękającej kości i ten moment, gdy tego typu kula roztrzaskuje się na miliony kawałeczków, tworząc jeszcze większe obrażenia w ciele ofiary. Ciało łowcy opadło bezwładnie na stertę szmat, a kobieta wrzasnęła głośno, wyrzucając dłonie ku górze.
— Martin! Nie! Nie… Zapłacicie mi za to, obydwoje, tu i teraz — nie zastanawiając się nad tym, co właściwie robi. Wyjęła drewniane noże i rzuciła się dzikim sprintem na rodzeństwo.
że też nie mogła uciec z krzykiem…
i tak byś ją upolował, bierzesz ją?
tak, tak, mam ochotę ukręcić jej ten rudy łeb. zabijamy i znikamy
Rudowłosa łowczyni wywinęła nożem w powietrzu, ale Lex się uchylił i uderzył ją w bok. Ursa z drugiej strony uderzyła łowczynię w kark, raz za razem. Brat przesunął się do przodu i złapał jej nadgarstek, by wyrwać nóż. Czarownica natomiast próbowała ją uderzyć kolejny raz, ale ta zaczęła się rzucać jak w spazmach.
brat, zakończ to.
Gdyby w tej chwili, Ursa się nie cofnęła, otrzymałaby od łowczyni cios w policzek. Lex wykręcił rudowłosej ramię, bezlitośnie gryząc jej szyję. Wgryzł się bardzo głęboko, pozwalając, by krew swobodnie wypływała z ciała. W końcu puścił ją i otarł usta rękawem, patrząc na siostrę.
— Niech się teraz wykrwawi, masz?
Ursa zajrzała do torby, pogrzebała chwilę i zaraz ją zamknęła.
— Tak, brat. Teraz znikamy stąd, nim ktoś jeszcze razy nas odwiedzić. — mówiąc to, siostra ruszyła do wyjścia z mieszkania, poprawiając swoją skórzaną kurtkę.
Lex był tuż za nią. Zostawił drzwi otwarte, w międzyczasie piszą do Crispina, by ten ściągnął odpowiednich ludzi, którzy zajmą się uporządkowaniem ciał i zatrą ślady. Gdy schodzili na dół, Lex patrzył w każde okno. Nie wiedział, czy z nudów, czy z jakiejś wewnętrznej potrzeby. Obydwoje milczeli.
Wychodząc klatki schodowej, również w milczeniu wsiedli do Hammera Lexa, jadąc wprost do domu Crispina, by omówić istotne kwestie zlecenia.
Na przedmieściach stał mały, piętrowy biały domek należący do nijakiego Crispina Right’a. właśnie otworzył drzwi rodzeństwu, zapraszając serdecznie do środka. Był to młody facet, coś koło dwudziestu pięciu lat. Jednak dzięki bogactwu ojca, zdobył świat biznesu swoimi, rzekomo genialnymi pomysłami na rozwój branży IT i medycznej. W rzeczywistości ochraniając świat istot nadnaturalnych.
— Siadajcie, proszę. Co się stało, ze szczegółami — miał wysoki, uprzejmy głos. Sam też zasiadł w skórzanym fotelu i przeczesał palcami swoje orzechowe włosy.
Ursa patrząc wymownie na brata, usiadła z nim na kanapie i opuściła wzrok. Potem wzdychnęła i powiedziała
— Jak już znaleźliśmy to pudełko, natychmiast wpadli łowcy i zepsuli całą akcję. Niezbędne, wręcz bardziej niż konieczne było ich natychmiastowe usunięcie z pola, ponieważ wystąpiło podejrzenie, że nas zdemaskują przed śmiertelnikami i sprowadzą wsparcie. Pragnę przypomnieć, że w tamtym budynku mieszkają sami śmiertelnicy i byłoby to zbyt duże ryzyko…
Lex nic nie dodał. Spojrzał chłodno na chłopaka, który bawił się kosmykiem włosów, nad czymś rozmyślając. W końcu Lex postanowił przerwać niezbyt wygodną ciszę — I co dalej, Crispin?
Ursa spojrzała ostro na brata.
brat…
Lex cicho wzdychnął i spojrzał na nią wymownie.
no co? krzywdy mu nie zrobiłem żadnej, myślę, że nie nabawi się depresji, tylko dlatego, że powiedziałem do niego po imieniu
Wreszcie Crispin się odezwał.
— Lex, nie jestem jednym z „Was”, jednak myślę, że moi ludzie zmiotą wszystkie, dosłownie wszystkie ślady. Ta popsuta akcja pozostanie tylko i wyłącznie w umysłach naszej trójki. W moim tylko do czasu mojej nieuniknionej śmierci.
Ursa, jakby zamyślona wygrzebała z torby pudełeczko i położyła je ostrożnie na kolanach Crispina. Bez słowa chłopak wziął je w dłonie i mruknął bardziej do siebie — A więc mam cię — Lex nawet na to pudełko nie spojrzał. Mniej więcej, ale wiedział, co tam jest i ta wiedza trzymała go w trzeźwości. Znał konsekwencje niewłaściwego posługiwania się ową „bronią”. W złych rękach mogła spowodować śmierć wielu istot.
— Co z tym zrobisz? — Ursagita odezwała się jakby bez zastanowienia. Poruszyła się i kątem oka spojrzała na zegar.
Crispin, trzymając pudełeczko w dłoniach, patrzył na nie wilczym wzrokiem, dopiero po chwili odpowiadając.
— A cóż ja mogę z tym zrobić? — po chwili wstał i się zaśmiał. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że śmiał się niczym szaleniec jakiś.
dlaczego mi się to nie podoba, brat?
a myślisz, że ja co? wróżka? ale fakt, śmierdzi podstępem.
— Wiecie, co? Jesteście tak naiwni, że naraziliście wasze gatunki na moją łaskę… lub jej brak. Jednak na początek ty posmakujecie tych konsekwencji. — Crispin pstryknął palcami, a przez drzwi weszli ludzie ubrani w jednolite, czarne stroje.
siostra, czy ty myślisz o tym samym, co ja?
Ursa nie czekała zbyt długo.
— Łapki precz, panowie — Gdy jakiś, mimo wszystko odważył się złapać ją w pasie, zareagowała od razu. Odchyliła się, a potem przewróciła ochroniarza na plecy.\
Lex natomiast obrócił się na bok i złapał jakąś wazę, wyglądał na cenną. Ochroniarz wykonał zwinny unik, jednak musiał być rzecz jasna człowiekiem. Lex złapał go za nadgarstek i wazę rozbił mu na twarz, dosłownie. Zawiesił się na jego ramionach, unikając tym samym, ciosu innego goryla.
— Brać ich, nawet martwych — rzucił Crispin, chowając pudełeczko do torby i kierując się do drzwi.
Czarownica przeskoczyła nad ramieniem siwego ochroniarza. Uderzyła go poniżej pasa i wysunęła otwartą dłoń, mruczą niezrozumiałe słowa pod nosem. Chłopak nie doszedł do progu, ponieważ złapał się za głowę i wrzasnął, wypuszczając tym samym torbę z rąk. Lex chcąc wykorzystać okazję, odepchnął od siebie ochroniarzy i rzucił się w stronę Crispina. Ostatni odważny próbował zablokować drogę Lexowi, grożąc mu nożami. Znowu noże!
Pierwszy cios nie trafił go w serce. Lex przechylił się na bok, oparł się o ścianę i piętą uderzył ochroniarza w twarz. Ten puszczając noże w panice, złapał się za nos. Ursa wykorzystała to małe zamieszanie i podbiegła do torby Crispina, gdy chłopak w samym momencie też ją złapał, ale za nogę. Zaczęli się szarpać. Obydwoje byli zdesperowani. Jednak Lex, mając wolny skok i chwilę, skoczył na plecy strojącego obok chłopaka i wgryzł mu się w szyję, mrucząc niewyraźnie — nawet nie próbuj się szarpać, będzie bolało jeszcze bardziej.
bierz to dziadostwo i uciekamy
no, ej, robię, co mogę przecież…
Lex odskoczył i z byka powalił chłopaka na ziemię, parę razy uderzając go w różne miejsca, warcząc przy tym. Crispin w przypływie chwilowej adrenaliny, chciał Lexa z siebie zrzucić, ale Lex był na szczęście cięższy i nieco szerszy. Pudełeczko leżało obok, pozostawione same sobie, ale też nie na długo. Ursa już trzymała je w dłoniach, zaciskając palce na drewnianych bokach. Spojrzała na brata, puściła mu oko, by po chwili pognać w kierunku wyjścia. Wiedziała doskonale, że Lex sobie poradzi, a pudełko w obecnej sytuacji było najważniejsze.
co dalej robimy, Lex?
zaraz do ciebie dołączę, czekaj w aucie
Lex jeszcze kilka razy uderzył Crispina, potem podniósł się i wybiegł na mały korytarz, skręcając w lewo i wybiegając na dwór. Stało tam akurat dwóch goryli. Nie ryzykował i przeskoczył przez mały płotek. Słyszał, jak w tym samym czasie jego Hammer zawarczał groźnie i za kierownicą ujrzał nikogo innego, jak Urse z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Ruszaj! No dalej! — krzyknął Lex, wyskakując na chodnik. Biegł wzdłuż płotu, słysząc krzyki ochroniarzy.
Auto gwałtownie ruszyło, zjechało na ulicę i pędziło do skrzyżowania, by zdążyć przed Lexem. Ursagita patrzyła, jak dwóch osiłków próbuje też dogonić jej brata. Zwolniła nieznacznie, grzebiąc w szufladzie. Modliła się, by znalazła tam jakąś broń. Lex ponownie przyspieszył, ale obejrzał się za siebie. Dwójka nie dawała za wygraną, a do skrzyżowania niewiele im zostało. Nagle wydobyli pistolety, jednak chłopak nie wiedział, jakie mogli posiadać naboje. Rzucił się w bok, pomiędzy zaparkowane auta. Zauważył też, jak Ursa wjeżdża z rozpędem na trawnik.
jednak dorwałaś się do mojej zabawki…
stul dziób i biegnij
Lex usłyszał strzały, jednak nic nie poczuł. Dał się skusić i znowu obrócił głowę. Jeden z mięśniaków padł na ziemię jak worek ziemniaków. Siostra miała całkiem niezłego cela, chociaż nigdy nie korzysta z broni palnej. Nagle, tuż obok niego, jakieś auto właśnie straciło szybę. Znowu przyspieszył, widząc, jak światło zmienia się akurat na zielone.
siostra, zielone!
czekaj chwile…
Hammer nagle, niespodziewanie, uderzył w ostatniego ochroniarza, zjeżdżając z trawnika i zbliżył się do Lexa. On sam zwolnił, dobiegając już prawie do skrzyżowania. Ursa zatrąbiła, zakręciła i wjechała na krawężnik, nawet nie wyłączając silnika.
— Wskakuj! — Lex zatrzymał się, czarownica przeskoczyła na miejsce pasażera, a wtedy chłopak wskoczył na miejsce kierowcy. Zamknął drzwi, jednocześnie zjeżdżając z krawężnika na ulicę.
— Udało nam się, co za akcja — Ursa zapięła swój pas bezpieczeństwa, jakby zapadła się w siedzenie i zaczęła grzebać w torbie, po chwili wyjmując butelkę wody.
— Na szczęście, że nam się udało — Lex mruknął. — A tak przy okazji, nie byłoby akcji, jakbyś uważniej sprawdzała, od kogo przyjmujesz zlecenia — odpalił klimatyzację, by się ochłodzić.
Ursa zakręcając butelkę wody, zmarszczyła brwi, patrząc surowo na brata.
— Odwal się. Ty potrafisz czytać w myślach i mogłeś już go przejrzeć od progu.
Lex przygryzł dolną wargę i odpowiedział spokojnie.
— Nie zrobiłem tego, bo wierzę, że jak coś robisz, to jest to dobrze zrobione, no ale się stało i trudno. — mówiąc to Lex wyjechał z miasta na zachód, w kierunku ich domu.
Auto wjechało na podjazd, zatrzymując się przed garażem. Rodzeństwo wysiadając, nie zamieniło ze sobą ani słowa. Nie na głos.
co dalej robimy?
Ursa, nie mamy wielu opcji, naszym zmartwieniem jest teraz otworzenie wieka i sprawdzenie, co konkretnie jest w środku.
Lex otworzył drzwi do domu, wszedł do środka i skierował się od razu do salonu. Ursa kroczyła tuż za nim. Drzwi zamknęły się samoistnie z cichym pyknięciem, a na stoliku wylądowało pudełko.
— No, to już… — Ursa nie była pewna, co dalej powiedzieć, ale po tym, co się wydarzyło zatrzymanie się, bądź wycofanie byłoby co najmniej głupie.
— Okej, okej. No, to hej! — Lex z ogromnym wahaniem zaryzykował i rozwalił blokadę wieka.
Warknął cicho, bo poczuł smród przypalonej skóry. Jego dłoń dymiła, a skwierczenie przyprawiało o mdłości. Rodzeństwo ostrożnie zbliżyło się i zajrzało do środka. Obydwoje też zaniemówili, mrugali oczami, wlepiając wzrok w to, co znajdowało się w środku.
Czarownica krążyła po pokoju, od czasu do czasu popijając swój gniew zimną, rozcieńczoną whisky. Mamrotała pod nosem wulgaryzmy, wiedząc, że była słuchana.
— No nie, to niemożliwe. Szlag!
Lex zerknął na siostrę, po czym spokojnie rzekł.
— To możliwe, niestety, ale co czujesz? Czujesz to?
— CO? — Lex aż podskoczył, udając, że się wystraszył. Po chwili jednak kontynuował z ironią.
— To coś, po prostu wydziela energię, rozumiesz? — spojrzał na siostrę, lecz ta milczała.
Spojrzała na podłużne urządzenie, potem na brata, by po chwili jęknąć
— Wiesz co, to jest złom.
Lex zerwał się na równe nogi, podbiegł do pudełka i w momencie, gdy chciał podnieść to coś, jego dłonie zaczęły się palić. Zaczął nie krzyczeć, a bardziej jęczeć, dmuchając w kierunku dłoni. To nie był zwyczajny ogień, a coś, co miało go trzymać w odpowiedniej odległości od tego urządzenia. Obok stała czarownica i zakryła dłonie brata z politowaniem.
— Nie musiałeś tego robić, by mnie przekonać — ręcznikiem, powoli oporządzała dłoń brata, zaczynając rozumieć do czego ta sytuacja prowadziła.
— Czy ty myślisz o tym samym, co ja? — pocierając poparzone dłonie, Lex czuł, że zaczynały się regenerować. Spod byka natomiast patrzył na siostrę, bo nie podobał mu się pomysł, który urodził się w jej głowie.
Długie rozmowy, noce przy winie i papierosach. Nic nie pomogło, nic nie wpłynęło na zdanie jego siostry. Ursa była uparta, o czym przekonał się już nie raz. Mało tego, teraz jak nigdy wierzyła w słuszność swojego planu. Pomimo kłótni, Ursa postawiła ostatecznie na swoim.
Z samego rana postanowiła zadzwonić do Crispina i zwrócić mu pudełko z jego zawartością. Oczywiście młodszy brat stawał na głowie, wysypywał megatony argumentów, lecz nic nie pomogło.
— Right, słucham?
— Witaj, tutaj Ursagita… — Lex siedział na kanapie i słuchał. W milczeniu słyszał swoje szybkie bicie swojego serca i szum krwi. Denerwował się, ale wiedział, że jego siostra ma w tym planie jakiś głębszy cel.
Robi to po coś.
— Dobrze. Będziemy czekać.
— W takim razie do usłyszenia.
Czarownica nawet nie musiała się rozłączać.
— Pakujemy to coś i zabieramy na Downey Avenue. — szybkim krokiem udała się do wyjścia. Jej drogę zastawił Lex.
— Jesteś tego pewna, ale tak dogłębnie? Wiesz, w co się pakujesz? Nie wystarczy ci to, co urządził we własnym domu?
Ursa ponownie spojrzała na brata z politowaniem i wyminęła go.
— Czekam w aucie. — rzuciła na poczekaniu i wyszła, zostawiając brata samego z własnymi wątpliwościami.
Zatrzymali się dopiero przy starej fabryce papieru. Ursa wysiadła jako pierwsza, a jej uśmiech na twarzy, był zaopatrzony w pozytywną energię. Widać było, że za parę godzi słońce zajdzie, ale nikt się tym nie przejmował.
brat, nie musisz się tak czaić
czemu nie? a jak nie będzie sam?
spokojnie, głupia nie jestem i nie ryzykowałabym na tyle, by nas wystawiać
W międzyczasie na podwórze wjechało czarne auto z równie czarnymi szybami. Zanim jeszcze się całkowicie zatrzymało, z wnętrza wyskoczyło paru goryli, oczywiście ubranych również na czarno. Parodia. Po pewnym czasie wysiadł Crispin, we własnej osobie.
— Witajcie. Jednak wróciliście do mnie, jak miło — uśmiechnął się i wsunął szczupłe dłonie w kieszenie marynarki.
Rodzeństwo stało obok siebie, ale to Ursa podjęła rozmowę.
— Nie możesz twierdzić, że całkiem wróciliśmy. Chcemy… raczej to ja chcę, ci to oddać. My i tak z tego korzystać nie możemy. — mówiąc to, podała Crispinowi drewniane pudełeczko i się cofnęła.
— Co jest w środku?
Tym razem odezwał się Lex. W jego głosie dało się wyczuć odrobinę ironii.
— Zaklęty… coś w rodzaju gwizdka, w który się jednak nie dmucha. Chyba.
Crispin patrzył kątem oka na Lexa, powoli otwierając pudełko. Jego serce przyspieszyło, bo czuł, że znów ma życie wszystkich istot w swoich dłoniach. Zaśmiał się.
— Mam cię!
Lex i Ursa patrzeli na siebie, nie wiedzieli, jak zareagować
Wiadome było, że Crispin pragnął władzy bardziej niż powietrza. W dniu, w którym przez przypadek udało mu się zabić wampira, niekoniecznie w pełni sprawnego, zapragnął władać istotami nocy, co w praktyce nie było do końca możliwe.
Crispin był człowiekiem, także pewnie dlatego zabiliby go, zanim zdążyłby otworzyć usta. Radość zmieszana z przerażeniem nie trwały długo, ponieważ gwizdek zajął się ogniem, który pojawił się zupełnie nie wiadomo skąd. Crispin z przerażeniem puścił go na ziemię i cofając się z niemym krzykiem, kątem oka spostrzegł jakąś obcą kobietę, która stała przy drzewie. Teraz i ona patrzyła w jego oczy, a na jej ustach tlił się mały, lecz surowy uśmieszek.
— Zdziwiony? Zaskoczony? — odezwała się bez uprzedzenia, powoli zmierzając do przodu. Biła z niej również duma.
Jej blond włosy unosiły się, jakby trącane silnym wiatrem. Rodzeństwo na początku nie poznało tej wiedźmy, jednak po dłuższej chwili uświadomili sobie, kim jest ta kobieta. Nosiła imię, bardziej nadane jej przez ludzi niż jej własne, o ile takowe posiadała — Kathabelle.
— Jak? Jak? To niemożliwe! — chciał krzyczeć Crispin dalej, ale Ursa go uciszyła.
Lex natomiast stał jak zaczarowany, nie wiedząc, co w sumie ma zrobić. Sytuacja zmierzała na całkiem nieprzewidywalne tory. Wiedźma pojawiła się tuż obok będącego w szoku chłopaka. Jego goryle osaczyli ją ciasnym kręgiem, odcinając Ursę i Lexa.
— Co! Co się tu dzieje? — Crispin nie do końca rozumiał, o co chodzi, ani co się dzieje.
lex, on nie rozumie
właśnie widzę, coś czuję, że to ona go oświeci
czy go skrzywdzi?
tego to ja nie wiem, ale wiem, że się o tym przekonamy
— Przestańcie szeptać! — Wiedźma skarciła rodzeństwo. Bardziej wpatrzona była w Ursę niż Lexa, bowiem według niej, hybrydy były wypaczone i ich żywot naruszał równowagę przyrody.
Była bardzo starą, w dodatku wyznającą tradycyjne poglądy wiedźmą. Crispin powoli wracał do zmysłów, wzywając do działania swoich ochroniarzy. Rodzeństwo od razu również ruszyło do działania. Powoli okrążali ochroniarzy, gotowi do ataku. Jeden z nich, niejaki Samuel, wyjął mały pistolet i wymierzył w Ursę, strzelając. Ona jednak nie czekała na zaproszenie, zaklęciem zatrzymała pocisk, obróciła go i pchnęła w kierunku właściciela. Ten zakołysał się tylko i głęboko zaciągnął się powietrzem. Jeremy w odwecie rzucił się na Lexa z dwoma nożami, które niebezpiecznie pobrzękiwały. Lex jednak stał niewzruszony i czekał.
Gdy goryl był blisko niego, uniknął wymierzonego ciosu nożem, cofnął się i kopnął go w zgięcie kolana. Ursa gestykulując, posłała Jeremy’ego w powietrze, później otwartą dłonią przecięła powietrze ku dołowi, powodują, że fala wodna zmieniła kierunek, opadając pod swoim własnym ciężarem. Ciało ochroniarza runęło po prostu w dół bezwładne. Innemu udało się rękoma przydusić Lexa, lecz ten, szybko odrzucając zaskoczenie, pokazał mu kły i wgryzł się w lewy policzek mężczyzny z głębokim sykiem.
Wokół Kathabelle zaczęły unosić się drobinki pyłu, jakby powietrze zgęstniało i wciągało rzeczywistość siebie.
Lex cofnął się o pół kroku.
— Co, do cholery, ona robi? — szepnął pod nosem.
Ursa odparła sucho.
— No, myślę, że nie będziesz zadowolony.
Goryle Crispina nie czekali dłużej. Dwóch ruszyło na wiedźmę z lewej, trzech od frontu, jeszcze jeden trzymał się z tyłu — liczyli na łatwy atak z zaskoczenia. Ale Kathabelle nawet nie spojrzała w ich stronę.
Zamiast tego uniosła suchą, szczupłą dłoń.
— Stańcie, głupcy.
Powietrze zadrżało. Pierwszy z ochroniarzy zamarł w półkroku — potem jego ciało rozpadło się na dziesiątki drobnych, czarnych skrzydełek, które zniknęły, unosząc się ku niebu.
Lex syknął.
— No dobra, ma ba… wiedźma powera.
— Mówiłam — Ursy głos nie był już zgryźliwy. Teraz był pełen niepokoju — Ona nie jest tu dla zabawy.
Drugi goryl wrzasnął, bo poczuł, jak jego skóra zaczyna się gotować. Rzucił się do tyłu, próbując zrzucić z siebie pasek z kaburą i czarną marynarkę, ale było zdecydowanie za późno — ogień, który pojawił się na jego barku, nie był ogniem w tradycyjnym sensie. On palił od środka.
Kathabelle nadal patrzyła prosto na Crispina. Nawet nie drgnęła.
— Ty wiesz, czym jest to pudełko. Ty wiesz i chciałeś je użyć.
Crispin rozchylił usta, ale jego głos utknął mu w gardle, a język stanął kołkiem.
Lex spojrzał na Urse. Ich oczy się spotkały. Żadne z nich nie wiedziało, czy właśnie stanęli po stronie potężnej wiedźmy, czy mają do czynienia z kolejnym szaleńcem. Wcześniej była to kwestia zlecenia — teraz robiło się znacznie bardziej osobiste.
Goryl, który do tej pory trzymał się z tyłu, nagle się rzucił. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że z tej trójki Lex wydaje się najsłabszym ogniwem.
Zła decyzja.
Lex obrócił się na pięcie, podciągnął kolano i kopnął go z impetem w pierś. Mężczyzna poleciał do tyłu, uderzając plecami o maskę aut. Metal zaskrzypiał, szyba poszła w pajęczynę.
— To był mój samochód — rzucił Crispin, niemal z bólem. — Debile. Nic nie potraficie zrobić jak trzeba!
Kathabelle uśmiechnęła się delikatnie. Zbyt delikatnie.
— Ludzie. Zawsze tak żałośnie przywiązani są do swych rzeczy.
Nagle jej wzrok padł na Ursę. Na dłużej. Lex to zauważył i wyczuł dziwne napięcie.
czekaj, dlaczego ona cię tak mierzy?
Ursa nie odpowiedziała. Cofnęła się za to o krok.
no nie mów mi, że ty też masz jakieś stare sprawy z tą wiedźmą?
Kathabelle zrobiła dwa kroki naprzód. Goryle Crispina rozproszyli się, a on sam cofnął się, szukając ratunku w cieniu jeden z hal.
— Ursagita — powiedziała cicho wiedźma. — W końcu stanęłaś twarzą w twarz z dziedzictwem. I z rachunkiem.
Lex spojrzał na siostrę.
z jakim rachunkiem? co ona pieprzy?
Ursa jednak patrzyła nieruchomo. Miała napięte ramiona, a oczy błyszczące od złości i wstydu.
— To nie jest twoja sprawa, Lex.
— No chyba jest, skoro zaraz coś tu wybuchnie!
Kathabelle wyciągnęła rękę. Nad jej dłonią zaczęło się formować coś na kształt spirali — mgły i światła, wirujące wokół centralnego punktu. Powietrze zrobiło się ciężkie. Lex poczuł to w płucach.
— To nie musi się tak skończyć — rzuciła Ursa, niespodziewanie cicho. — Jeśli wciąż wierzysz, że równowaga ma znaczenie.
— Ty już ją złamałaś, dziewczyno. Dawno temu.
W tym momencie jeden z ochroniarzy Crispina najwyraźniej mając dosyć tej teatralnej ciszy, postanowił znowu zaatakować. Ale tym razem na cel obrał Ursę.
Zły ruch.
Lex zareagował w ułamku sekundy. Rzucił się przed siostrę, przyjmując uderzenie na ramię, by odpowiedzieć pchnięciem przeciwnika w bok. Nie byłby sobą, gdyby nie zrobił czegoś jeszcze. Usłyszał trzask żeber, stęknięcie bólu i upadek.
— Ręce precz od mojej siostry — warknął.
Wiedźma znieruchomiała. Coś w jej oczach się zmieniło, jej aura chyba łagodniała.
Ursa z kolei odetchnęła.
— Kathabelle, nie o to chodzi. Ten świat nie jest czarno-biały. I nie jesteśmy już dziećmi. Wiem, co zrobiłam. I wiem, co on zrobił — wskazała podbródkiem Crispina. — Ale jeśli masz zamiar robić z tego sąd ostateczny, to możesz równie dobrze zabić nas wszystkich.
Lex syknął.
— Dzięki, siostra. Bardzo budujące te słowa.
Ale wiedziała, że to, co powiedziała, było potrzebne. Kathabelle przymknęła oczy. Wirująca spirala rozpadła się w powietrzu. Jej ręka opadła.
— Dobrze. Jeszcze nie dziś.
Crispin zbladł.
— C-co? To wszystko? Po prostu… odpuścisz?
— Nie tobie — odparła chłodno wiedźma — Ale im
Lex parsknął.
— No to może pora się zmywać, co? Zanim zmienisz zdanie.
Ursa podeszła do brata i skinęła głową.
— Tak, znikamy, ale i tak wrócimy.
Kathabelle nie odpowiedziała. Jej oczy mówiły wszystko. Ta historia, ich historia się jeszcze nie skończyła.
Gdy Ursa i lex zmierzali w stronę auta, słyszeli błagalne jęki i skomlenie Crispina. Jego wysoki i piskliwy głosik unosił się echem po całym parku.
Na koniec usłyszeli również jego stęknięcie i trzaski, ale nie zamierzali się odwracać. Nie musieli tego robić, by wiedzieć, jak Crispin dokonał żywota.
