Q. Cząstka strachu - Khan Vaseem - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Q. Cząstka strachu ebook i audiobook

Khan Vaseem

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

„Skup się, 007… To jest historia, o jakiej zawsze marzyliśmy, a Vaseem Khan opowiada ją jak prawdziwy mistrz: szybko, mądrze, zabawnie i trzymając w napięciu. Gorąco polecam!” – Lee Child

Q – znany również jako major Boothroyd – zostaje niespodziewanie odsunięty od pracy w brytyjskim wywiadzie, gdzie zajmował się rozwojem technologii dla agentów MI6. Postanawia zatem powrócić do swojego sennego rodzinnego miasteczka by odpocząć po służbie.

Jego przyjaciel z dzieciństwa – znany informatyk kwantowy Peter Napier – ginie w dziwnych okolicznościach, pozostawiając po sobie tajemniczą notatkę. Q czuje się zobowiązany do zbadania sprawy i wkrótce odkrywa, że przełomowe odkrycia Napiera mogły przyciągnąć złowrogie siły…

Czy Q zdoła rozszyfrować prawdę o śmierci przyjaciela, nawet gdy zbliża się niebezpieczeństwo?

 

„Sprytny, przebiegły i ekscentryczny… Kwintesencja Khana.” – Mick Herron

„Przebiegły i porywający thriller pełen dowcipu.” – Mark Billingham

„Mocny, dowcipny, inteligentny i porywający. “Q. Cząstka strachu” to lektura na miarę Astona Martina.” – Janice Hallett

„Znakomicie wyważony i skonstruowany thriller!” – M.W. Craven

„Oryginalny pomysł. Genialnie wykonany. Wstrząśnięty, nie zmieszany.” – Ragnar Jonasson

 

Vaseem Khan jest autorem dwóch nagradzanych serii kryminalnych osadzonych w Indiach: serii „Baby Ganesh Agency” osadzonej we współczesnym Mumbaju oraz historycznej powieści kryminalnej „Malabar House”, której akcja rozgrywa się w Bombaju w latach 50. XX wieku. Jest także autorem „The Girl in Cell A”, psychologicznego thrillera osadzonego w małym amerykańskim miasteczku.

Jego debiutancka książka, „The Unexpected Inheritance of Inspector Chopra”, została wybrana przez Sunday Times jako jedna z 40 najlepszych powieści kryminalnych opublikowanych w latach 2015–2020 i została przetłumaczona na 17 języków.

 

W 2021 roku „Midnight at Malabar House” zdobyła nagrodę Crime Writers’ Association Historical Dagger.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 20 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Vaseem Khan jest autorem dwóch nagradzanych cykli powieści kryminalnych osadzonych w Indiach: serii Baby Ganesh Agency, której akcja rozgrywa się we współczesnym Mumbaju, oraz historycznych powieści kryminalnych Malabar House, toczących się w Bombaju lat 50. Napisał także thriller psychologiczny The Girl in Cell A, którego akcja rozgrywa się w małym amerykańskim miasteczku. Jego debiutancka książka, The Unexpected Inheritance of Inspector Chopra, została uznana przez „Sunday Times” za jedną z 40 najlepszych powieści kryminalnych wydanych w latach 2015–2020 i przetłumaczona na 17 języków. W 2021 roku powieść Midnight at Malabar House zdobyła nagrodę Historical Dagger przyznawaną przez Crime Writers’ Association. Vaseem Khan urodził się w Anglii, ale przez dziesięć lat pracował w Indiach. W 2006 roku wrócił do Wielkiej Brytanii i dołączył do Wydziału Bezpieczeństwa i Kryminologii University College London, gdzie współzarządzał Dawes Centre for Future Crime. W 2023 roku został przewodniczącym brytyjskiego Crime Writers’ Association.

 

www.ianfleming.com

Twitter/X: TheIanFleming

Instagram: Ianflemings007

Facebook: IanFlemingBooks

DEDYKACJA

Dla wszystkich fanów Bonda, którzy, choć uwielbiają agenta zero zero siedem, zachowali również szczególną sympatię do jego przyjaciela i rusznikarza, Q.

Q przepada za dobrymi zagadkami, więc książkę tę dedykuję także wszystkim miłośnikom łamigłówek.

Prolog

Mężczyzna w ciemnym garniturze przemierzał nocą w pośpiechu korytarze dużego, bezkształtnego szarego budynku, groźnego niczym jaskinia baśniowego ogra.

Dotarłszy do pokoju na najwyższym piętrze, nerwowo poprawił krawat, po czym zapukał do drzwi.

Chwilę później rozmawiał już z jedynym człowiekiem, który zajmował pomieszczenie, mężczyzną niewielkiego wzrostu i o niezbyt kształtnej głowie, w białej koszuli i szarym krawacie, siedzącym za błyszczącym biurkiem przykrytym dokumentami. Obok nich leżała do połowy zjedzona pizza i stała szklanka zawierająca coś, co przypominało whisky.

– Dobry wieczór. Mam nagranie, o które pan prosił.

Mężczyzna wyjął z kieszeni pendrive’a i podłączył go do komputera stacjonarnego.

– To fragment przemówienia doktora Petera Napiera sprzed dwóch lat, wygłoszonego podczas sympozjum na temat komputerów kwantowych na MIT, czyli w Massachusetts Institute of Technology w Stanach Zjednoczonych.

Siedzący mężczyzna uniósł brwi.

– Wiem, czym jest MIT.

Na monitorze pojawił się obraz. Ciemnowłosy biały naukowiec przemawiał ze sceny z brytyjskim akcentem.

– W jaki sposób człowiek może być jednocześnie żywy i martwy? To pytanie zadał mi ostatnio… ksiądz. Nauka o kwantach to jedno z rzadkich zjawisk, w których przecinają się wiara, nauka i fikcja. Religia mówi nam, że człowiek tak naprawdę nigdy nie umiera.

Ciało w końcu nas zawodzi, ale nasza istota, którą według woli można nazwać duszą, trwa, by w końcu trafić do nieba lub piekła, osiągnąć nirwanę albo błąkać się po jakimś starym dworze w Anglii. [Śmiech niewidocznej publiczności poza kadrem]. Fikcja idzie o krok dalej. Ciało i mózg umierają, ale przy odrobinie sprytu można je wskrzesić. I tak powstają wampiry, zombie oraz studenci, którzy przychodzą na poranne wykłady. Nauka… i tu zaczynają się schody…

Nagle na scenę wbiega brodaty mężczyzna i ciska w Napiera kilkoma jajkami, wykrzykując przy tym antytechnologiczne hasła. Pojawia się ochrona i wyprowadza protestującego. Chwilę później Napier kontynuuje:

– Rewolucja komputerów kwantowych zmieni świat. Jak przed chwilą widzieliśmy, niektórzy się tego panicznie boją. Ale prawda jest taka, że można źle wykorzystać każdą nową, potężną technologię. Tylko że to nie technologia jest za to odpowiedzialna. W końcu nikt nie wini dinozaurów z Parku Jurajskiego za to, że pożarły kilkoro ludzi. To właśnie ludzi należy winić za to, że zbudowali marne klatki! Mówi się, że nauka o kwantach przeczy logice. W świecie kwantów klasyczne prawa fizyki przestają działać… i dlatego koty, a także ludzie mogą być jednocześnie martwi i żywi. Ale prawda jest taka, że nawet niepewność rządzi się swoimi prawami. Wkrótce poznamy te prawa. I wtedy naprawdę zmienimy świat.

Szary ekran.

Siedzący mężczyzna zapalił papierosa.

– Nasi… partnerzy w Anglii uważają, że ten człowiek potrafi zrobić to, co nam obiecali?

– Tak, proszę pana.

– Dobrze. Może pan działać.

Gdy podwładny opuścił pomieszczenie, mężczyzna nadal wpatrywał się w wizerunek Petera Napiera na ekranie. Ten człowiek to albo oszust, albo iluzjonista. Jeśli był tym drugim, świat miał wkrótce ponieść tego konsekwencje.

Sięgnął po kawałek pizzy i odgryzł solidny kęs. Anchois i kiszona kapusta. Pycha. Spojrzał na fotografię w złotej ramce. Kobieta o surowym wyrazie twarzy patrzyła na niego z dezaprobatą. Odwrócił zdjęcie, położył je na biurku, zagasił papierosa w szklance z whisky i wrócił do pracy.

Miał wiele do zrobienia. I naprawdę mało czasu.

1. Dwa lata później

Zak nie spodziewał się deszczu.

Nie mógł się przyzwyczaić do tego, że ciągle padało. W Syrii, jeśli opady w ogóle się pojawiały, były gwałtowne, krótkie i niechlujne, jak sraczka po kebabie z dworca.

Albo biegunka. Niewiele rzeczy mu się tu podobało, ale Anglicy rzeczywiście potrafili dobierać słowa.

Szedł ulicą w poszukiwaniu opuszczonego domu z elewacją pokrytą kamykami, stylizowanego na luksusową rezydencję. W końcu go znalazł. Na posesji wciąż wisiała taśma policyjna.

Rzucił okiem przez ramię, po czym zwinnie przeskoczył żelazny płotek, lądując po drugiej stronie z gracją godną gimnastyka. Pozostając w pozycji kucającej, spojrzał na dom.

Dlaczego kazali mu ukraść samochód należący do nieboszczyka?

Lis, który przeszukiwał rząd kubłów na śmieci, przerwał na chwilę i rzucił w jego stronę czujne, pełne roszczeń spojrzenie.

Spadaj. Te śmieci są już zajęte.

Ale Zak miał w głowie ważniejsze rzeczy niż grzebanie w śmieciach Petera Napiera.

Napier. To nazwisko przywoływało niewygodne wspomnienia. Napier odwiedził szkołę Zaka krótko po tym, jak otworzył laboratorium na obrzeżach miasta. Wygłosił wykład o komputerach kwantowych. Zak był zafascynowany. Było tam mnóstwo matematyki. A matematyka była chyba jedynym przedmiotem, który naprawdę go interesował, ponieważ obowiązywały w niej zasady, i to takie, które nie zmieniały się nagle i nie sprawiały, że traciło się grunt pod nogami.

Napier zwrócił wówczas na niego uwagę. Powiedział mu, że ma potencjał, że komputery kwantowe to przyszłość, a Zak mógłby ją współtworzyć.

Samochody stały w garażu. Range rover sport, jaguar i bentley 100 XT.

Proste auta codziennego użytku na czasy zaciskania pasa.

Zak zsunął torbę z ramienia, obrócił czapkę z daszkiem tyłem do przodu i zabrał się do roboty. Skrzynkę zmontował sam, a czip zamówił online. W darknecie można było przebierać w ofertach.

Skrzynka zapiszczała, a zamek w bentleyu odskoczył.

Bingo.

Kilka minut później pędził już ulicą. Maszyna przyspieszała od zera do setki w cztery i cztery dziesiąte sekundy.

W takich chwilach czuł, że znów żyje, że przeszłość traci nad nim władzę, a przyszłość wydaje się do zniesienia. Ta myśl obudziła w nim jednak poczucie winy. Przypomniał sobie matkę i nieustanny lęk, który odczuwała.

Ale czemu miałby się czuć winny? Przecież nikt go nie zapytał, czy chciał tu przyjechać. W żaden sposób nie przyczynił się także do wybuchu wojny. Miał siedemnaście lat i był mężczyzną, a mężczyzna sam podejmuje decyzje.

Poza tym kradzież od bogatych się nie liczy. Zwłaszcza jeśli są martwi.

Model 100 XT miał funkcję autopilota. Zak nacisnął przycisk, a kierownica zaczęła poruszać się sama.

Powrócił myślami do zmarłego Petera Napiera.

Napier chciał zmienić świat. Ale świat, z którego pochodził Zak, już dawno zmienił się nie do poznania. On sam pamiętał Syrię jak przez mgłę. Wspomnienia przypominały sen, żywe plamy kolorów zestawione z rysunkami węglem, ukazującymi kraj pod oblężeniem.

Żołnierze w punktach kontrolnych na Starym Mieście Damaszku. Mężczyzna drżący przy murze, z lufami karabinów wymierzonymi w pierś.

Zak zastanawiał się, dlaczego nie potrafił przypomnieć sobie twarzy ojca.

Przez chwilę Zak zobaczył twarz Napiera na tle cieni, z których składała się głowa jego ojca. A potem ten złączony obraz się zachwiał, rozmył i ustąpił miejsca innemu, mroczniejszemu, z tamtej nocy, gdy Napier zginął.

Zak myślał o tym, co wtedy zobaczył. Co wiedział. Co zrobił.

Być może powinien był pójść na policję. Ale prawdziwi gangsterzy nie rozmawiają z glinami.

Zaczęło lać. Gwałtowny podmuch deszczu uderzył w przednią szybę jak wiadro wody.

Wycieraczki ruszyły i odsłoniły mały ciemny kształt skulony pośrodku jezdni.

Zak odruchowo chwycił za kierownicę i skręcił gwałtownie w prawo, walcząc z funkcją autopilota. Nacisnął na pedał. Auto szarpnęło się pod jego rękami i jakby przyspieszyło samo z siebie. W ułamku sekundy, zanim stracił panowanie nad pojazdem, zrozumiał, że zamiast hamulca wdepnął gaz.

Ostatnią myślą, która przemknęła mu przez głowę, tuż przed tym, jak samochód przebił się przez bramę kaplicy, było: splątanie kwantowe. Dwa ciała oddziałujące na siebie z niemożliwej odległości… Wyglądało na to, że Peter Napier jednak znalazł sposób, żeby go dorwać. I pomyśleć, że potrafił tego dokonać zza grobu.

2

Draniowi udało się zasnąć.

Cóż, przynajmniej jemu.

Zastanawiał się, co go obudziło. Jakiś dźwięk. Przytłumione łupnięcie, które brzmiało jak grzmot niosący się przez otwarte okno.

Przez chwilę leżał nieruchomo w łóżku, niczym rycerz na płycie grobowej.

Dom, w którym zamieszkał, osiadał na fundamentach i cicho skrzypiał. Tu i ówdzie piszczała mysz albo coś podobnego. Te odgłosy były pierwszą rzeczą, którą zauważył po powrocie do Wickstone. Sama obecność tej wiejskiej symfonii, a także jej brak nocą, dla mieszczucha brzmiała równie donośnie, co dzwony kościelne.

Q mrugnął dwa razy, po czym usiadł. Wtedy przeszłość wyszeptała mu coś do ucha. Zobaczył M, dawną M, marszczącą brwi. Ludzie już w nic nie wierzą, Q… O co jej wtedy chodziło? M. Stara smoczyca z MI6. Nie tyle pasywno-agresywna, co po prostu agresywna. Dobra stara M. Była już tylko wspomnieniem. Tak samo jak MI6. I całe jego dawne życie.

Włączył lampkę i dostrzegł wycinek z gazety leżący na stoliku nocnym. Nagłówek nad zdjęciem opustoszałego pomostu nad rzeką głosił:

CIAŁO LOKALNEGO NAUKOWCA WYŁOWIONE Z RZEKI. KORONER UZNAJE ŚMIERĆ ZA NIESZCZĘŚLIWY WYPADEK

W rogu wstawiono fotografię zmarłego Petera Napiera.

Rzeczywistość zadrżała, a przeszłość znów wbiła się w mózg Q niczym ostrze. Dwóch piętnastoletnich chłopaków na szkolnym konkursie naukowym. Pete i Q w mundurkach, Pete z krawatem na wpół rozwiązanym, Q z idealnym węzłem windsorskim. Pete uśmiechnięty, ciemnowłosy i przystojny w nietypowy sposób; Q jak tekturowa wycinanka stojąca obok charyzmatycznego przyjaciela.

Wzrokiem wychwycił ciągi słów. Spekulacje wokół orzeczenia koronera: nieszczęśliwy wypadek czy samobójstwo?… Pełen raport utajniony… Laboratoria Napiera otwarte w Wickstone-on-Water z wielką pompą… Tajne badania nad komputerami kwantowymi nowej generacji… Tragedia dla lokalnej społeczności.

Wysunął się z łóżka i poszedł do łazienki.

Odkręcić kran. Opryskać twarz wodą.

Miał tu ładną umywalkę firmy Armitage Shanks. Zespół punkowy z lat dziewięćdziesiątych ściągnął od niej tę nazwę. A założyciel firmy nazywał się Bond.

Ha! Ciekawe, czy kiedykolwiek opowiedział o tym 007. Z pewnością.

Ta myśl przypomniała mu, że Bond ostatnio się odezwał:

Zadzwoń do mnie.

Twarz, która spojrzała na niego z lustra, pięćdziesięcioletnia, o piaskowych włosach, ogolona, przystojna (przy odpowiednim świetle i dla odpowiedniej osoby), wyglądała na zamyśloną.

Major Boothroyd. Artysta dawniej znany jako Q. Były szef Oddziału Q, działu badań i rozwoju Brytyjskiej Służby Wywiadowczej, znanej także jako MI6 czy po prostu Tajna Służba.

A teraz… Kim właściwie był?

Świat zdążył się zmienić, gdy on siedział zamknięty w bunkrze.

Przez ćwierć wieku był trybikiem w bardzo ważnej maszynie, która, mimo wszystkich swoich wad, próbowała nadać światu sens, odróżniać dobro od zła, a potem stawać po stronie tego pierwszego. Q miał w tym swój mały, lecz istotny udział.

Oddział Q. Kompleks rządowych placówek, w których tworzono, testowano i przerabiano wynalazki, a potem, może zbyt często jak na gust podatników, wysadzano je w powietrze. Biuro z regulowaną temperaturą, w którym latem było za zimno, a zimą za ciepło. Plastikowa tacka na biurku co rano witająca go stosem dokumentów, na które patrzył z wyrzutami sumienia. Zaułek prowadzący do ciasnej kuchni z maleńką lodówką, styropianowymi kubkami i ekspresem do kawy, który w dobre dni serwował coś tylko trochę mniej ohydnego niż ścieki. Trochę dalej – sala konferencyjna z wielką fotografią sir Mansfielda Cumminga w monoklu, pierwszego szefa Tajnej Służby, pierwszego z nich wszystkich. Cumming stracił nogę w wypadku samochodowym; miał ponoć zwyczaj wprawiać gości w zakłopotanie, wbijając cyrkiel w drewnianą protezę. Q uważał, że to jedna z ciekawszych legend krążących w pracy.

Ale ponad wszystkim było to, co robił. Spotkania projektowe i komitety sterujące. Narady z inżynierami, komputerowymi świrami i ekscentrycznymi dziwakami w niechlujnych T-shirtach. Planowanie misji z M i agentami z licencją na zabijanie. Podsumowania operacji. Okazjonalne wypady poza oddział. Sympozja naukowe w egzotycznych miejscach, takich, które wprawiały agentów biur podróży w prawdziwą konsternację: Rejkiawik zimą, Gaborone w środku lata. Testy terenowe nowego sprzętu w wojskowym ośrodku Porton Down w hrabstwie Wiltshire, gdzie w każdą stronę fruwały bryły ziemi. A w ostatnich latach coraz częstsze potyczki z księgowymi i biurokratami; karuzela ocen operacyjnych i budżetowych, prowadzona przez zastępy wypranych z rozumu hobbitów, którzy nie rozpoznaliby amunicji przeciwpancernej, nawet gdyby oberwali nią w tyłek.

Oddałby wszystko, by móc teraz ogrzać dłonie przy takim spotkaniu.

Ile to już minęło? Dni zlewały się ze sobą. Trzy miesiące? Trzy miesiące, odkąd nowa M, pracująca na stanowisku niecały rok, wezwała go do biura, by zadać mu ostateczny cios. Żadnej imprezy pożegnalnej, żadnych łzawych przemówień. Żaden stażysta nie wcisnął mu do ręki kieliszka litewskiego wina à la shiraz. Nie dostał nawet zabawnej kartki z dziadkiem w przykrótkich spodniach.

„Mamy związane ręce, Q. Robimy restrukturyzację po przeglądzie wydatków. Na pewno wylądujesz na czterech łapach. Oczywiście dostaniesz hojną odprawę”.

Cała ta rozmowa brzmiała, jakby M w niezbyt wyrafinowany sposób kazała mu spadać. Rozmowa? To by sugerowało jakąś wymianę, odbijanie piłeczki w tę i z powrotem. Tyle że w tej grze skończyło się na tym, że tylko on oberwał po piłeczkach. Przypomniał sobie tę dziką satysfakcję w oczach M. Nigdy się nie dogadywali. A przynajmniej odkąd Q zeznawał przed Komitetem Wywiadowczym na temat zagrożeń związanych z wdrażaniem sztucznej inteligencji w brytyjskiej infrastrukturze obronnej i obnażył fakt, że ówczesna kandydatka na M wie o AI tyle, co o rzeczywistej inteligencji: że żadna z nich nigdy nie zmusiła jej szarych komórek do pracy. Była zwierzęciem politycznym, tubą premiera o kamiennej twarzy, który ją mianował. Służalczą i wyrachowaną karierowiczką, przy której typowy spin doktor wypadał jak wzór uczciwości.

W sypialni usiadł przy biurku, sięgnął do szuflady i wyjął plastikową teczkę w jaskrawopomarańczowym kolorze. W środku był tylko jeden przedmiot. List. Napisany odręcznie.

Właściwie nie list, ale kilka zdań od Pete’a.

Jeśli to czytasz, to znaczy, że nie żyję.

Nie mogę Ci powiedzieć wszystkiego, bo sam nie znam wszystkich odpowiedzi.

To będzie Twoje zadanie. O ile zdecydujesz się wrócić.

Mort nie będzie zachwycony. Ale to przecież bez znaczenia, prawda?

Q podniósł ze stołu szklankę z resztką rumianku z poprzedniego wieczoru, wstał i podszedł do otwartego okna.

Za jego plecami Drań poruszył się u stóp łóżka. Merdał ogonem przez sen. Q przyjrzał się pękowi gwiazd, które przypominały rozsypane diamenty na aksamicie.

Dom, wynajmowana posiadłość o buńczucznej nazwie Sanctus Villa, był ostatnim budynkiem przy drodze, usytuowanym na szczycie niewielkiego wzniesienia, które miejscowi nazywali Świętym Wzgórzem. Dwupiętrowy dom podobno wyznaczał wschodni kraniec linii mocy biegnącej od neolitycznego kurhanu aż do, jak żartowali sąsiedzi, nowo otwartego sklepu Waitrose w centrum miasteczka.

Miejscowi. Dziwnie pomyśleć, że kiedyś i on do nich należał.

Sięgnął pamięcią w przeszłość, do dawnego bunkra atomowego na obrzeżach miasta, gdzie dziś znajdowało się laboratorium Pete’a Napiera. Jako dzieciak przeskakiwał przez ogrodzenie razem z Pete’em. Lubili błądzić po katakumbach z latarkami w rękach. Czasem gubili drogę.

Historia lubi się powtarzać.

Q też się zgubił. A może to droga zgubiła jego.

W średniowiecznej Japonii samuraj, który stracił pozycję, miał dwie możliwości.

Zostać roninem, czyli wyrzutkiem, błądzącym po jałowych pustkowiach jak bezpański duch.

Albo popełnić seppuku.

Wyobraził sobie, jak udaje się do centrum Wickstone-on-Water i rozpruwa sobie brzuch przed ratuszem. Pewnie był jakiś lokalny przepis, który tego zabraniał.

Spojrzał na koniec listu i zatrzymał wzrok na tajemniczym ciągu znaków. Po chwili wrócił do biurka, uruchomił laptop i wszedł na zaszyfrowaną stronę, za pośrednictwem której kontaktował się z nielicznymi znajomymi z dawnego życia.

Numer Bonda wyświetlał się pod awatarem przedstawiającym Misia Paddingtona. Q uświadomił sobie, że nigdy nie zapytał Bonda: dlaczego Paddington? Pewnie dlatego, że bał się odpowiedzi, która z dużym prawdopodobieństwem miała związek z zamordowaniem kilku osób i przespaniem się z kimś bardzo atrakcyjnym.

Jednego Q nigdy by nie przyznał: że całkiem lubił te pikantne, pełne przesady opowieści. Bond był nieznośnym egocentrykiem z tendencją do strzelania ludziom w twarz. Niechętnie doprowadzał ich przed sąd albo, nie daj Boże, sadzał przy herbacie, żeby porozmawiać. Ale przynajmniej żył pełnią życia.

Pod tą gładką, szpiegowską fasadą krył się człowiek, którego Q, wbrew wszelkim przeciwnościom, zaczął darzyć sympatią. Było w nim coś szlachetnego. Był nieugięty w swoim staroświeckim przywiązaniu do wartości, które z dnia na dzień coraz szybciej zanikały. Jego istnienie dowodziło, że w czasach chciwości i zepsucia wciąż są ludzie, którzy wierzą w coś większego niż oni sami. W dobro. Przyzwoitość. Dokonywanie właściwych wyborów, nawet jeśli nie zawsze wiadomo, gdzie przebiegają ich granice.

To właśnie te wartości ich łączyły. Nawet Bond z czasem to zrozumiał.

Może dlatego nie zerwali kontaktu po tym, jak Q wyleciał ze Służb, podczas gdy reszta kolegów odwróciła się od niego, jakby przyznał się do oglądania Bake Off Rosja?

Q wybrał numer Bonda. Po chwili sygnał zamilkł. 007 nie odebrał.

Zamknął laptop i wrócił do listu Napiera. Jeszcze raz spojrzał na tajemniczy ciąg znaków na samym dole:

BYKOFTXOZFTQEWFPKXEAHES

DMMSHFVKNODXBK

NEFOOEEWZHZV

SMMCIYXVOOYEC

A pod spodem jedno słowo: Lekko!

Q miał do czynienia z wystarczającą liczbą szyfrów, by od razu rozpoznać, o co chodzi. I mimo zapewnienia Pete’a Napiera wcale nie było mu z ta wiedzą lekko. Bo gdyby było, już dawno by to rozgryzł.

Właściwe pytanie brzmiało: dlaczego?

Dlaczego Pete miałby wysłać Q taki list z datą z dnia swojej śmierci? Po co ten szyfr?

Nie widział w tym sensu. A jednak…

Pete z pewnością wiedział, że wydarzy się coś złego. I postanowił odezwać się do Q, najwyraźniej z powodu kruchej więzi, która wciąż ich łączyła.

List trafił do Q w idealnym momencie. Wciąż dochodził do siebie po szoku, który przeżył po wyrzuceniu z MI6. Nie walcz z tym, Q. Nie wygrasz. To brutalność końca zaskoczyła go najbardziej. Mogli równie dobrze wyprowadzić go na pole i strzelić mu w tył głowy.

W kolejnych miesiącach próbował zrobić bilans swojego życia. Umiejętności transferowalne – tak się to teraz chyba nazywało? Czy współcześni pracodawcy doceniali zdolność konstruowania broni z niemal wszystkiego? W MI6 pracował na wyjątkowo specjalistycznym stanowisku. Zwolnienie, a także mściwość M przekreśliły jego szanse na zatrudnienie w innych agencjach wywiadowczych, co oznaczało konieczność znalezienia zajęcia w cywilu, ale Q nie potrafił sobie wyobrazić, że miałby projektować suszarki do rąk na lotniskach do końca życia.

Potem, zaledwie dwa tygodnie wcześniej, list Pete’a wreszcie do niego dotarł. Wyglądało na to, że został wysłany kilka tygodni po jego śmierci. Najwyraźniej Pete zostawił instrukcje u prawnika lub u życzliwej duszy na poczcie. Dopiero z treści listu Q dowiedział się, że Pete nie żyje. Nie dało się bardziej wypaść z obiegu.

List rozpalił w nim coś w rodzaju poczucia misji. W chwili gdy tak bardzo potrzebował jakiegoś celu. Z listu wynikało, że Pete spodziewał się, iż Q wróci do Wickstone, by szukać odpowiedzi. Ale odpowiedzi na co? Czy te kilka zdań naprawdę mogło sugerować, że za śmiercią Pete’a kryje się coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek?

Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

I dlatego właśnie tu przyjechał.

Mówi się, że do domu nie da się wrócić.

Ten, kto to powiedział, nigdy nie dostał listu od zmarłego.

3

Śmierć.

Temat, który w ostatnim czasie często zaprzątał myśli nadkomisarz Kathy Burnham. W pewnym sensie była to część ryzyka zawodowego. Ciała znajdowane pod zawalonymi dachami. Zwłoki w zapuszczonych domach szeregowych, z rękami pokrytymi sinymi śladami po igłach. Pchnięcia nożem. Raz nawet postrzał. A także incydent z bulterierem i panią lizakową. Ten był wyjątkowo makabryczny.

Śmierć nigdy nie była sprawą łatwą. Nawet ta naturalna. Rok wcześniej Kathy siedziała przy łóżku ojca, gdy wydał ostatnie tchnienie. Tak powinno się odchodzić: otoczonym rodziną, z nadzieją, że przynajmniej niektórzy nie odliczają już w myślach sekund.

Wjechała bmw na podjazd szpitala i zaparkowała tuż przed miejscem zarezerwowanym dla karetek.

Wysiadła i ruszyła szybkim krokiem w stronę głównego wejścia.

Za nią w wiosennym słońcu szedł starszy aspirant Lazarus, który już zdążył się zasapać. Trudno się dziwić. Ostatnim razem, kiedy przeszedł test sprawnościowy, po ziemi stąpały jeszcze dinozaury.

Weszli do niewielkiego szpitala ogólnego, stosunkowo nowego nabytku w miasteczku, i skierowali się na oddział na drugim piętrze.

Posterunkowy siedział na krześle, czytając magazyn sportowy i trzymając w ręku kanapkę. Na widok przełożonych zerwał się z miejsca.

– Pani nadkomisarz. Panie aspirancie.

– Spocznij, Dobbs – rzucił Bob z uśmiechem, który spotkał się z równie serdeczną odpowiedzią.

Lazarus miał łatwość w kontaktach z ludźmi, co Kathy nieraz zauważała nie bez lekkiej zazdrości.

Czasem chciała być choć trochę bardziej jak Bob.

Ale zakładanie kolegom dźwigni i wciskanie ich twarzy w automat z batonami nie każdemu zapewniało popularność.

Co prawda zrobiła to tylko raz. A buc był tak protekcjonalny, że po prostu na to zasłużył. Ale smród tej sprawy ciągnął się za nią od tamtej pory. Aż do Wickstone.

I tak dorobiła się reputacji. Trudno. Jest dorosła.

Lepiej być nielubianą za to, kim się jest, niż lubianą za to, że daje się po sobie deptać.

Chłopak siedział wyprostowany na łóżku, z iPadem na kolanach. Prawą nogę miał w gipsie.

Obok siedziała jego matka, w dżinsach, bluzce w kwiaty i brzoskwiniowej chustce na głowie.

Kathy wiedziała, że nazywa się Sameera Youssef. I to tyle.

– Sam! – Bob się uśmiechnął. – Miło cię widzieć.

– Wzajemnie, starszy aspirancie.

– Ile razy ci mówiłem? Mów mi po imieniu. – Poklepał się po brzuchu. – Tamto pudełko baklawy prawie mnie zabiło. Moja druga połówka zabroniła mi zbliżać się do twojego sklepu pod groźbą bólu i męki.

– Pani Youssef – wtrąciła Kathy. – Nadkomisarz Kathy Burnham. Chcielibyśmy porozmawiać z pani synem.

Kobieta wyglądała na zatroskaną.

– Proszę mi wybaczyć, ale czy nie powinien być przy tym adwokat?

– Sam – przerwał Bob – na razie traktujemy to nieoficjalnie. To będzie luźna rozmowa.

– Pani syn popełnił poważne przestępstwo – dodała Kathy.

– Mam dwóch synów – powiedział Bob. – Prawdziwe urwisy w wieku Zaka. – Przybrał dobroduszny wyraz twarzy, coś między Świętym Mikołajem a Davidem Attenborough. Taki zmiękczyłby nawet serce nazisty. – Wiemy, że jesteś dobrym dzieciakiem, Zak. Wpakowałeś się w złe towarzystwo. Nie o ciebie nam chodzi… Kto ci kazał ukraść bentleya?

Kathy pochyliła się lekko.

– Albańczycy?

Zak spojrzał na matkę.

– Zak, jeśli wiesz cokolwiek, znasz choćby najmniejszy szczegół, musisz nam powiedzieć – oświadczyła Kathy.

Sameera wstała.

– Przepraszam państwa, ale mój syn nie czuje się na siłach, by odpowiadać na pytania.

– Jak na moje oko wygląda całkiem dobrze – odparł Bob. – Rzekłbym nawet, że to cud, że z takiego wypadku wyszedł zaledwie ze złamaną kostką. Bentley ma się zdecydowanie gorzej. Sądy nie są łaskawe dla młodocianych łobuzów, którzy przywłaszczają sobie cudze fury. Zwłaszcza te należące do niedawno zmarłych.

Zak drgnął na wzmiankę o denacie.

– Jeśli Zak będzie współpracował, możemy szepnąć o nim dobre słówko – oznajmiła Kathy. – Może uda się uniknąć odsiadki.

– Nie bój się, synu – dodał Bob. – Zapewnimy ci ochronę.

Zak zaśmiał się gorzko.

– Tak samo mówili nam w Syrii.

Kathy spojrzała na niego uważnie.

– W porządku. W takim razie będziemy musieli tu wrócić i aresztować cię, gdy tylko lekarze dadzą nam zielone światło. Pójdę z nimi porozmawiać.

– A jeśli wiem coś o Napierze? O jego śmierci?

Kathy zmarszczyła brwi.

– Śmierć Napiera była wypadkiem.

– A jeśli nie?

Bob się odezwał:

– Czy chcesz nam coś przekazać?

– Powiem, jak dogadamy się na piśmie.

– Ktoś chyba naoglądał się za dużo telewizji – mruknęła Kathy. – Mów wszystko, co wiesz. Dobrze ci radzę.

Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę.

Sameera odetchnęła głęboko.

– Bardzo przepraszam… Ale nie mogę pozwolić na kontynuację tej rozmowy.

– Sam… – zaczął Bob, ale Syryjka przerwała mu stanowczo:

– Przepraszam, ale znam prawa mojego syna. Nie może być przesłuchiwany, dopóki nie będzie w pełni sił. I nie bez obecności adwokata.

– Ta sprawa nie zostanie zamieciona pod dywan – zapowiedziała Kathy. – Następnym razem, gdy będziemy rozmawiać z Zakiem, nie będziemy już tacy mili.

4

Trzeba przyznać, że Rosjanie potrafią dopiąć swego.

A jeśli czegoś chcą, i tak to sobie wezmą, bez względu na okoliczności.

Obudził się z myślą o Nikołaju. Przypomniało mu się spotkanie sprzed piętnastu lat. Z czasów, gdy Rosja nie była może sojusznikiem, ale przynajmniej nie odgrywała roli rozwścieczonego niedźwiedzia, który dmie i sapie pod drzwiami Europy. Wówczas Anglik i Rosjanin mogli jeszcze wypić razem butelkę wódki w przyciemnionym barze w Moskwie, nie ściągając na siebie uwagi policji.

Nikołaj Sacharow: lustrzane odbicie Q, szef Dyrekcji X, czyli rosyjskiego odpowiednika Oddziału Q w Służbie Wywiadu Zagranicznego, rosyjskim MI6. Weteran zimnej wojny z wrzodami żołądka na potwierdzenie. Starszy od Q o dekadę, zaprzyjaźnił się ze swoim brytyjskim odpowiednikiem w czasach, gdy takie relacje nie tylko budziły niechęć, ale wręcz były tępione.

Tamtego dnia Nikołaj był w paskudnym nastroju. Chwilę wcześniej przydzielono go do Komisji Prawdy Historycznej, która miała za zadanie bezczelnie przepisywać historię Rosji tak, aby wybielić Związek Radziecki i zamieść jego najmroczniejsze zbrodnie pod dywan.

– Te obleśne stare morsy każą mi tańczyć, Q. Jak niedźwiedziowi z lufą przy głowie.

– Współczuję, stary przyjacielu. Widziałem, jak tańczysz.

– Ha! – Strzelił kieliszek wódki i zamachał ręką, żeby zamówić kolejny. – Zapamiętaj moje słowa. Będzie wojna. Może nie dziś, może nie jutro, ale wkrótce. Moi przełożeni patrzą na Kijów łakomym wzrokiem, jak więzień na krwisty stek. – Spojrzał na Q z ukosa, marszcząc ciemne brwi. Wyglądał jak przystojny neandertalczyk. Miał dwie byłe żony, trójkę dzieci, które zostawił, i cztery koty. – Gdyby wiedzieli, że tak z tobą rozmawiam, postawiliby mnie pod ścianą.

Q milczał. Nie było potrzeby mówić czegokolwiek. Zaufanie było towarem deficytowym w kręgach piekła, po których się poruszali. Jeśli się je oferowało, to bez oczekiwań. A częściej z oczekiwaniem zdrady.

Obaj nie byli jednak agentami terenowymi, lecz naukowcami. Kto chciałby likwidować naukowców w czasie pokoju?

Dlatego też Q był w szoku, gdy miesiąc później, siedząc w biurze w MI6, otworzył raport świeżo nadesłany z moskiewskiego wydziału i dowiedział się, że Nikołaj nie żyje. Jego ciało znaleziono w alejce, niecały kilometr od Łubianki. Dwa ciosy nożem w serce. Oficjalna wersja rosyjskich władz: napad rabunkowy, brak tropów. Nieoficjalna: za wszystkim stało MI6. A w drżących dłoniach Q trzymał potwierdzenie, że ostrze dzierżył 007.

Nigdy nie zapytał Bonda o szczegóły. W Oddziale 00 nie pytało się dlaczego. Raport został ocenzurowany. Nigdy się nie dowiedział, dlaczego jego przyjaciel-nieprzyjaciel musiał zginąć.

Q usiadł na łóżku. Zastanowiło go, dlaczego nagle myśli o Nikołaju.

Poczuł ukłucie w płucach, co zdarzało mu się ostatnio zbyt często. Chwilami całe to wyrzucenie z MI6 i trzy surrealistyczne miesiące, które nastąpiły potem, wydawały się okrutnym snem. Kaprysem losu, który po chwili miał się odwrócić, gdy dawna M wyskoczy z szafy z wuwuzelą w ręku i oznajmi, że to wszystko był tylko żart, stary chłopie, i że od jutra ma stawić się przy biurku, gotowy do działania.

To okropne uczucie: być cenionym przez tyle lat, a potem… przestać być potrzebnym.

Myśli Q znów powędrowały ku Nikołajowi.

Jego śmierć prześladowała go przez lata. Najgorsza była niewiedza.

A teraz znów odezwał się ktoś z dawnych lat. Przyjaciel zza grobu.

Peter Napier.

Tym razem Q mógł coś zrobić.

Tym razem prawda była w zasięgu ręki.

Jeśli tylko odważy się po nią sięgnąć.

Wziął prysznic i ubrał się. Przez chwilę stał przed dużym lustrem.

Wełniany garnitur w odcieniu grafitu leżał idealnie. Pod spodem miał koszulę w klasycznej bieli z jodełkowym splotem. Wypolerowane buty błyszczały tak, że można by w nich sprawdzić, czy pod autem dyplomatycznym nie ma ładunku wybuchowego. Poprawił granatowy krawat w białe groszki, kupiony w sklepie Ferragamo w Rzymie. Czuł, że jest gotowy.

Podniósł srebrną spinkę do krawata, przez chwilę trzymał ją na otwartej dłoni, po czym ją przypiął. Sięgnął po wieczne pióro marki Montblanc, wykonane z młotkowanego metalu pokrytego złotem i lakierem w kolorze głębokiego błękitu. Wsunął je w pętelkę wszytą wewnątrz marynarki.

Teraz naprawdę był gotów.

Na dole czekała na niego panna Honeypenny, nucąc cicho pod nosem w kącie pokoju.

Honeypenny. Nie było to przypadkowe imię.

Moneypenny była sekretarką M w MI6. Q bardzo ją cenił, choćby dlatego, że zdołała oprzeć się zalotom Bonda.

Bond tylko gorzko się uśmiechnął, gdy Q opowiedział mu o najnowszym nabytku swojego gospodarstwa domowego.

Q zatwierdził produkcję tych robotów na kilka miesięcy przed tym, jak wyleciał z pracy. Roboty społeczne miały być kolejnym wielkim hitem. „Robot w każdym domu do 2035 roku”, świergotał jakiś amerykański baron technologii w CNN. Od „każdego domu” do „każdego budynku rządowego” był już tylko krok. Oddział Q rozpoczął kilka projektów, w których badał, jak roboty społeczne mogą zostać przejęte przez „niewłaściwych ludzi”. Zgodnie z najlepszymi tradycjami nauki, Q zaczął od eksperymentów na sobie samym. Zabrał robota do domu i uruchomił go w środowisku, do którego został stworzony. Gdy wyleciał ze Służby, po prostu go zatrzymał. Alternatywą było roztrzaskanie go młotkiem.

Q wiedział, że Bond od razu pomyśli o imienniczce robota.

Pannie Moneypenny.

Tej, która mu się wymknęła.

Q postanowił nie mówić Bondowi, że przez jakiś czas coś go z nią łączyło. Na tę wieść mogłaby mu eksplodować głowa. Poza tym dżentelmenowi nie wypada rozmawiać o takich rzeczach. Romans się skończył i rozstali się w zgodzie.

I tak Q miał teraz Honeypenny, a technicznie rzecz biorąc, model Yamagoshi Labs 550-X. Humanoidalny tors na kółkach ze sztucznym mózgiem, zasilanym NPU, czyli jednostką przetwarzania neuronowego, najnowszym osiągnięciem w dziedzinie chipów. Modele 550-X zostały zaprojektowane jako towarzysze dla osób starszych. Albo samotnych.

Q nie był ani szczególnie stary, ani szczególnie samotny.

– Dzień dobry, Q.

– Dzień dobry, Honeypenny. Udało ci się zdobyć te informacje?

Podszedł do ekspresu do kawy marki Sage i stuknął w kilka przycisków. Wybrał podwójne espresso.

– Tak, Q. Wstępne dochodzenie w sprawie śmierci Petera Napiera prowadzili lokalni detektywi pod kierownictwem nadkomisarz Kathy Burnham.

Q znieruchomiał. Odwrócił się od ekspresu.

– Powiedziałaś… Kathy Burnham?

– Tak.

Q poczuł, jak ściska mu się żołądek. Spodnie zrobiły się tak ciasne, że krew zaczęła mu się cofać do mózgu.

Kathy Burnham.

To niemożliwe. A jednak.

Honeypenny wyrwała go z zamyślenia.

– Masz też trzy nowe wiadomości z PerfectPartner. Chcesz, żebym je odczytała?

– Nie. Usuń je.

Szok nadal dudnił mu w głowie. Kathy.

– Jesteś pewien, Q? Istnieje siedemdziesiąt pięć i osiem dziesiątych procent prawdopodobieństwa, że Rebecca Morris bardzo ci się spodoba. Ma czterdzieści siedem lat, jest po rozwodzie i pracuje jako biegła księgowa w Grant Thornton.

Randkowanie we współczesnym świecie przypominało chodzenie po polu minowym. Kiedy odrzuci się wszystkie osoby z zaburzeniami maniakalno-depresyjnymi i weekendowych satanistów, zostaje niewiele dla normalnego człowieka. Q tęsknił za czasami, gdy można było poznać kobietę w stary, dobry sposób, zderzając się parasolkami w deszczu lub przypadkiem w księgarni. Wszystko wydawało się lepsze niż szukanie partnerki w internecie.

– Jestem pewien, Honeypenny. Skasuj wszystko.

Podczas gdy Q przystępował do Operacji Śniadanie, czyli owsianki z kefirem, owocami, siemieniem lnianym, orzechami brazylijskimi i łyżką ekstraktu z miłorzębu japońskiego, układał plan na nadchodzący dzień. Wiedział, że nie będzie on należał do przyjemnych.

Pozostawało jedynie pytanie, jak bardzo będzie nieprzyjemny. Mówi się, że czas leczy rany. Ten, kto to powiedział, najwyraźniej nigdy nie dostał w twarz od przeszłości.

Q miał nadzieję zrobić postępy w „sprawie”. Dziwnie to brzmiało, jakby był prywatnym detektywem w jakimś filmie noir. Brytyjskim Philipem Marlowe’em, ale bez kapelusza, niedoścignionej chłodnej elegancji Bogarta i palenia papierosa za papierosem.

To właśnie palenie zabiło Bogarta, więc może nie jest aż tak fajne.

Rak przełyku w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat. Q to wiedział, bo padło takie pytanie na quizie w pubie. I także dlatego, że jego zmarła matka paliła jak smok.

Q powrócił myślami do Pete’a Napiera.

Pierwszym zadaniem było rozeznanie się w terenie, przynajmniej jeśli chodzi o policyjne dochodzenie w sprawie jego śmierci. Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Kathy Burnham.

Chryste. Nawet reżyser by tego nie wymyślił.

Dlaczego tu przyjechał? Dlaczego to robił?

Pytania bez łatwych odpowiedzi. List Pete’a wprawił koła w ruch. Q wrócił do Wickstone z mglistym zamiarem ponownego zbadania okoliczności śmierci dawnego przyjaciela. Tyle że nie widzieli się od lat. Dlaczego więc jego odejście tak go poruszyło?

Zapewne dlatego, że Pete był kiedyś jego najlepszym przyjacielem. I dlatego, że prawda miała znaczenie. W świecie, z którego Q pochodził, mężczyźni i kobiety umierali za prawdę. List Pete’a sugerował, że ten przeczuwał swój koniec. Czy to było samobójstwo? Q nie chciał w to uwierzyć. Pete, którego znał, by tego nie zrobił. Nie mógł też uwierzyć, że to był „nieszczęśliwy wypadek”. Nie mógł tak po prostu utonąć. Kto znał Pete’a, ten z pewnością o tym wiedział.

Instynkt to paskudna rzecz. Nigdy nie wiadomo, czy cię dokądś prowadzi, czy po prostu wodzi za nos.

Ale Q zbyt długo na nim polegał, żeby teraz go zignorować. I nawet jeśli nie wiedział nic o prowadzeniu śledztwa w sprawie śmierci, uznał, że najwyższa pora się tego nauczyć. Zasady były w gruncie rzeczy proste: motyw, środki, okazja. To nie mogło być zbyt trudne.

– Honeypenny, możesz znaleźć adres komisariatu, w którym pracuje nadkomisarz Kathy Burnham?

Chwilę później Q wpisywał dane w telefon.

Drań wbiegł do kuchni, rozłożył się w swoim koszu i znów przyjął pozę Najbardziej Przygnębionego Psa Świata.

Q postawił miskę z wodą pod jego nosem, po czym wziął własną miskę i wyszedł do ogrodu.

5

Dzień zaczął się fatalnie.

Mortimer, czyli Mort, przyjechał do biblioteki w Wickstone i zastał Dave’a Pottsa, który piłą łańcuchową dobierał się do żywopłotu.

– Co ty wyprawiasz?

Dave naciągnął okulary ochronne na głowę i otarł czoło rękawem koszuli pokrytym kawałkami liści.

– A jak pan myśli?

Mort spojrzał na formowany żywopłot z niedowierzaniem.

– Churchill – wyjaśnił Dave. – Boże, miej go w swojej opiece.

Mort odwrócił się od mężczyzny i wszedł do środka, pokonawszy kilka schodków prowadzących do azylu, jakim był jego gabinet.

Zsunął z ramion marynarkę i powiesił ją na stojaku. Odwracając się, zauważył w lustrze z czasów wiktoriańskich, zawieszonym obok popiersia Marka Terencjusza Warrona, własne odbicie.

Trudno było mu zarzucić, że nie wygląda jak się należy.

Muszka. Tweedowa kamizelka. Śnieżnobiała koszula. Mężczyzna powinien trzymać fason. W końcu siedemdziesiątkaósemka to nowa czterdziestkaósemka. Z włosami, a raczej z ich brakiem, nic się nie dało zrobić. Starannie przycięta broda, wciąż w kolorze pieprzu i soli, i przenikliwe niebieskie oczy dopełniały całości. A przynajmniej on uważał, że są przenikliwe.

Myśl o Pecie Napierze, o stanie jego ciała po wydobyciu z rzeki, sprawiła, że Mort odwrócił wzrok od lustra.

Nie powinieneś był kłamać policji.

Nadepnął na tę myśl i zepchnął ją z powrotem do piwnicy podświadomości.

Usiadł przy biurku i włączył komputer.

Jak zwykle skrzynka odbiorcza świeciła pustkami. Po przejściu na emeryturę z Wydziału Historii Uniwersytetu Oksfordzkiego ułożył sobie życie na nowo. Było naprawdę spokojne.

Minęło już dwanaście lat. Dwanaście lat prób ponownego odnalezienia swojego miejsca w świecie i w Wickstone.

Dziwne, jak przeszłość krążyła wokół, unosząc się jak luźne kartki opowieści.

Jego opowieści. Opowieści Belli.

Nie każda historia kończy się szczęśliwie.

A teraz myśli Morta znów nieuchronnie skręciły ku niemu.

Słyszał, że wrócił do miasteczka, ale nie próbował się z nim kontaktować. I dobrze.

Mort tylko czekał na pretekst do awantury.

Tak jest. Jeśli major Boothroyd będzie na tyle głupi, żeby pojawić się na progu domu Morta… Niech mu Bóg dopomoże.

6

– Podobał mi się ten klimat: dobry glina, zły glina – rzucił Bob Lazarus, wyciągając z kieszeni paczkę miętówek. – Kiedyś, zanim świat zamienił się w parującą kupę całej tej empatii i politycznej poprawności, wszystko było dużo prostsze. Pamiętam czasy, kiedy można było po prostu walnąć typa książką telefoniczną. Ciach. Bum. Dziesięć minut później śpiewał jak Beyoncé… Żartuję, oczywiście… Więc co wiemy?

Kathy, z głową pochyloną nad telefonem, przeglądała wiadomości, idąc szybkim krokiem przed nim.

– Robimy to, co zapowiedzieliśmy. Aresztujemy go. Będziemy nim trząchać, aż mu zęby zagrzechoczą.

– Pewnie masz rację. Tylko że… – Skrzywił się. – Chłopak wiele przeszedł.

– I to go zwalnia z odpowiedzialności, tak?

– Tego nie powiedziałem. Myślę o jego matce.

Bob zobaczył, jak Kathy nagle się zatrzymuje. Obok ich czarnego bmw stał mężczyzna. Wyglądało, jakby na nich czekał. Bob go nie rozpoznał. Wysoki, może po czterdziestce, bliżej pięćdziesiątki. Włosy w kolorze piasku, z siwizną przy skroniach. Całkiem przystojny, jeśli komuś nie przeszkadzał lekko cierpiętniczy wyraz twarzy. Garnitur szyty na miarę. Krawat ze spinką. Elegancik! Wyglądał jak model z katalogu z odzieżą dla panów z wyższych sfer, któremu Bob Lazarus z przyjemnością wsadziłby głowę do muszli klozetowej w komisariacie.

Q wsunął ręce do kieszeni. Głównie dlatego, że nie bardzo wiedział, co z nimi zrobić. Dowiedział się, że nadkomisarz Kathy Burnham pojechała do szpitala, gdy odwiedził jedyny komisariat w miasteczku, kolejny nowy element lokalnego krajobrazu. Za czasów jego młodości najbliższy komisariat był dwadzieścia minut jazdy stąd, w sąsiednim miasteczku.

Q przyjechał, znalazł jej samochód i czekał, przygotowując się psychicznie na spotkanie.

A jednak kiedy zobaczył ją na żywo, i tak przeżył szok. Kathy stanęła jak rażona piorunem.

– Ty – wyszeptała.

7

Średni Tony miał problemy.

I nie były one bezpośrednim rezultatem jego ksywki.

Owszem, ten przydomek bywał źródłem nieprzyjemności. Tak to jest, kiedy robi się rebranding, ale nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Szef zadecydował, że tak Tony ma się nazywać, i koniec. Z Szefem się nie dyskutowało. Kiedy nowa ekipa pojawiła się w mieście, było jak w filmach o Dzikim Zachodzie. Może nie dochodziło do strzelanin na głównej ulicy, ale jeśli ktoś miał odrobinę rozsądku, to spuszczał głowę, zasuwał zasłony i zalewał smutki szklanką whisky.

Kiedy Tony, wówczas znany jako Duży Tony, przedstawił się Szefowi, tamten zmarszczył brwi, zdezorientowany.

– Ale przecież ty nie jesteś duży.

– No… nie.

– Powinieneś nazywać się Niski Tony. Albo Mały Tony.

Ostatecznie stanęło na Średnim Tonym.

Mały Tony. Chryste Panie.

Wcześniej tego ranka zadzwonił do niego główny pomagier Szefa. Ten, którego nazywali Papą Johnem, z takim spojrzeniem, jakby przed chwilą udusił własną babcię poduszką i zastanawiał się, co by tu zrobić w następnej kolejności.

Tony dobrze znał takich typów. Nieważne, skąd pochodzą. Wszyscy są tacy sami.

Bezwzględni. Bezduszni. Bez skrupułów.

Facet mówił o tym dzieciaku, Zakarii. Smarkacz schrzanił robotę z bentleyem. Wjechał samochodem Pete’a Napiera w kościół.

Potem trafił do szpitala i rozmawiał z glinami. Bóg jeden wiedział, co im nagadał. Że coś zrobił. I że ktoś inny też. Czy może iż? Tony nigdy nie wiedział, kiedy się mówi „że”, a kiedy „iż”. I właściwie nie obchodziło go to ani trochę.

Ostrzegał Papę Johna przed zlecaniem roboty komuś tak młodemu.

Ale dzieciak miał talent, a ta banda nie miała żadnych oporów, by takich rekrutować. Im młodszy, tym lepiej. Wypchnąć na ulice, gdy ledwo zacznie chodzić, do dilowania, na posyłki, do przewożenia broni. A jak go złapią? Co sąd może zrobić nieletniemu? Dopóki trzymało się ich na dystans, nie mogli powiedzieć glinom nic użytecznego.

Tylko że Zak był inny, bystry. Bystrzejszy niż ktokolwiek, kogo Tony znał. O wiele, kurde, bystrzejszy od niego samego. Ten dzieciak zrewolucjonizował ich działalność. Absolutny geniusz, jeśli chodzi o elektronikę. A dziś to podstawa. Za czasów Tony’ego samochód dało się ukraść wygiętym wieszakiem. Dzisiaj trzeba mieć doktorat, żeby dobrać się do pieprzonej skody.

Ale spryt Zaka był też problemem. Dzieciak wiedział znacznie więcej, niż powinien.

A teraz jakimś cudem stał się problemem Tony’ego.

Tony nie był głupi. Jego edukacja zaczęła się i skończyła w warsztacie, ale potrafił wyczuć, skąd wieje wiatr. Nowa ekipa była zamieszana w grube sprawy, a Pete Napier siedział w tym po uszy.

Tony go pamiętał. Napier kilka razy przyjeżdżał do niego, żeby zrobić przegląd auta. Zawsze wyglądał na nieobecnego, jakby pochłoniętego czymś ważniejszym. Nie miał czasu na pogawędkę z obsługą.

Tony nazywał takich ludzi dupkami.

Ale ten człowiek był ważny dla czegoś, co szykowało się w Wickstone. Był jedną z zębatek w skomplikowanym mechanizmie.

Tony miał swoją dewizę: Nie mieszaj sobie łba i nie wychylaj się w cudzych sprawach. Czy coś takiego. Pod warunkiem że w ogóle ma się wybór.

Papa John wyraził się jasno.

Trzeba było coś zrobić z Zakiem.

Więc nie, niekoniecznie przejmował się, że nazywają go Średnim Tonym.

To był najmniejszy z jego problemów.

Ian Lancaster Fleming urodził się w Londynie 28 maja 1908 roku. Uczył się w Eton College, a następnie poświęcił dużo czasu na studiowanie języków w Europie. Karierę zawodową rozpoczął w agencji prasowej Reutera, po czym pracował chwilowo jako makler giełdowy. Po wybuchu II wojny światowej został mianowany asystentem dyrektora wywiadu marynarki admirała Godfreya i odegrał istotną rolę w operacjach szpiegowskich prowadzonych przez Brytyjczyków i ich sojuszników.

Po wojnie dołączył do Kemsley Newspapers jako kierownik działu zagranicznego w „The Sunday Times”. Zarządzał tam siecią korespondentów zajmujących się realiami zimnej wojny. Jego pierwsza powieść, Casino Royale, ukazała się w 1953 roku i to dzięki niej świat poznał Jamesa Bonda, agenta specjalnego 007. Pierwszy nakład sprzedał się w ciągu miesiąca. Po tym sukcesie Fleming publikował kolejną powieść o Bondzie co roku aż do swojej śmierci. Jego podróże, zainteresowania i doświadczenia wojenne nadawały fabułom autentyczność. Raymond Chandler określił go mianem „najbardziej dynamicznego i energicznego autora thrillerów w Anglii”. Piąta książka, Pozdrowienia z Rosji, spotkała się ze szczególnie dobrym przyjęciem, a sprzedaż gwałtownie wzrosła, gdy prezydent Kennedy wymienił ją jako jedną ze swoich ulubionych lektur.

Powieści o Bondzie sprzedały się w ponad 100 milionach egzemplarzy, a na ich podstawie nakręcono niezwykle popularną serię filmów, która rozpoczęła się w 1962 roku premierą Doktora No z Seanem Connerym w roli 007.

Książki o Bondzie powstawały na Jamajce, w której Fleming zakochał się podczas wojny i gdzie zbudował dom o nazwie „Goldeneye”. W 1952 roku poślubił Ann Rothermere. Jego opowieść o magicznym samochodzie, Chitty Chitty Bang Bang, napisana w 1961 roku dla ich jedynego dziecka, Caspara, zyskała dużą popularność. Na jej podstawie powstał także film.

Fleming zmarł na niewydolność serca 12 sierpnia 1964 roku.

www.ianfleming.com

Q przepada za dobrymi zagadkami, więc książkę tę dedykuję także wszystkim miłośnikom łamigłówek. Jeśli uda ci się rozwiązać poniższą zagadkę, weźmiesz udział w losowaniu „pakietów gadżetów Bonda i Q”. Spośród osób, które nadeślą poprawną odpowiedź, zostanie wybranych trzech zwycięzców. Aby wziąć udział w konkursie i zapoznać się z pełnym regulaminem, wejdź na stronę www.vaseemkhan.com

Nemezis naszego ulubionego szpiega,

Mistrz podstępu, któremu nikt nie ubiega,

Chciwość go rąk pozbawiła,

Ze złotych dolarów imperium mu stworzyła,

Na wyspie, w twierdzy, wciąż czeka od lat,

Jego przewrotne serce sączy zimnej wojny jad.

Quantum of Menace by Vaseem Khan

vaseemkhan.com

Copyright © Ian Fleming Publications Limited, 2025

James Bond and 007 are registered trademarks of Danjaq LLC, used under licence by Ian Fleming Publications Ltd

The Ian Fleming signature and the Ian Fleming logo are both trademarks owned by The Ian Fleming Estate, used under licence by Ian Fleming Publications Ltd

 

All rights reserved.

 

The right of Vaseem Khan to be identified as Author of this work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act, 1988.

 

Polish edition copyright © 2025 Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

Polish translation copyright © 2025 Anna Bergiel

 

Autorskie prawa osobiste twórcy zostały zachowane.

 

Redakcja: Monika Orłowska

Tłumaczenie: Anna Bergiel

Korekta: Joanna Rodkiewicz

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Skład i łamanie wersji do druku: Łukasz Slotorsz

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384300442

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w Internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Prolog

1. Dwa lata później

2

3

4

5

6

7

O Autorze

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści