Puder i stal - Elżbieta Ceglarek - ebook + książka

Puder i stal ebook

Elżbieta Ceglarek

0,0

Opis

Wychowana w znanej rodzinie cyrkowej Daria vel Dorothy staje na rozstajach dróg. Po stracie opiekunów, wiedziona głosem serca wraca do Polski, skąd wyjechała jako mała dziewczynka. Utalentowana akrobatka postanawia zrealizować swoje marzenia i rozpoczyna studia architektoniczne. Na pierwszych zajęciach poznaje Grzegorza. Tych dwoje z traumatycznymi przeżyciami szybko łączy nić sympatii, jednak cienie przeszłości błądzą tuż przy nich. Sprawdźmy, czy dziewczyna jest tylko pudrową lalką i rozsypie się na wietrze przeciwności, czy okaże się ze stali i przetrwa wszystko, by zaznać szczęścia u boku kogoś, kto potrafi pokochać szczerze i z oddaniem, nie stawiając żadnych warunków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W księgarni kupuj,

W bibliotece wypożyczaj.

To dobry zwyczaj.

Nie ściągaj, nie „chomikuj”,

Sąsiadkom nie pożyczaj.

Legalnie czytaj

Copyright © by W. L. Białe Pióro & Elżbieta Ceglarek

Projekt okładki: Magdalena Muszyńska

Skład i łamanie: W. L. Białe Pióro

Korekta: Aga Dubicka

Redakcja: Agnieszka Kazała

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patronat

Zagubieni w świecie książek

Czytam dla przyjemności

Zakątek Ewy

Czytaninka

Górowianka

ISBN: 978-83-66945-83-8

W granacie nieba zobaczyłam gwiazdy

i już wiedziałam, że jedna jest moja…

Elżbieta Ceglarek

Historia, którą opisałam,

mogła się zdarzyć naprawdę.

1. Wysublimowane

W domu panowała cisza. Zoja siedziała w aneksie kuchennym i tępym wzrokiem wpatrywała się w mikrofalówkę, która – pomimo że przynależała do starych sprzętów tego domu – wciąż nieźle się prezentowała. Ona sama też nie była już młoda, lecz i jej wygląd zewnętrzny w dalszym ciągu nie budził zastrzeżeń. Była bardzo ładna i bardzo kobieca. Jej wdzięki podziwiali zarówno obcy ludzie, jak i znajomi czy przyjaciele. Tych ostatnich zbyt wielu nie posiadała, jednak w zasadzie nie byli jej do niczego potrzebni. Nigdy więc nie kruszyła kopii z tak błahej sprawy, jaką wydawała się jej przyjaźń. Sama pewnie też nie była zbyt dobrym materiałem na przyjaciółkę.

Jeszcze przez jakiś czas tkwiła w zamyśleniu i unosiła się gdzieś daleko ponad realnością, lecz w końcu wróciła z pozaziemskiej wędrówki, by oczami przemierzyć niewielki skrawek swojego okazałego ogrodu. Rozpościerająca się za okiennymi żaluzjami szarówka wprawdzie przedstawiała rzeczywisty świat, lecz mocno go zamazywała i przyczyniała się do słabej ostrości barw krajobrazu.

Usprawiedliwieniem gorszego widzenia Zoi prawdopodobnie był również dużo słabszy niż przed laty wzrok. A przecież nie była to jedyna jej dolegliwość, pamięć też już ją zawodziła.

Ot, przywary starości. – Zoja uśmiechnęła się do siebie. Teraz zupełnie nieoczekiwanie zaczęła sobie coraz więcej przypominać. Były to zaledwie zarysy mijającego tak prędko życia. Pospiesznie wróciła myślą na sam jego początek i poprzez błędy wielu lat usiłowała się przed sobą usprawiedliwiać. – Za bardzo poświęciłam się karierze. Cyrkowa dyscyplina i nieodłączni widzowie, którzy wciąż chcieli więcej i więcej… Oto dwa czynniki, przyczyna i skutek, niczym równolegle biegnące torowisko. – Te właśnie wymienione elementy były wszystkiemu winne.

Wzdrygnęła się na myśl o torach. Nigdy nie lubiła starych torowisk, po których toczyły się wysłużone pociągi. Źle jej się kojarzyły zaniedbane stacje kolejowe, które specyficznie cuchnęły.Dziadek dużo jej opowiadał o kolei. To był jego życiowy konik. Ona tylko udawała, że go słucha, że jest ciekawa jego pasji i tych opowieści. Tak naprawdę nie była. – A mój pociąg? – pytała siebie. – On już dawno się zatrzymał i wraz z zawodowym zacięciem dobrnął do stacji końcowej. – Cyrk powoli zastygał, gasł, znikał. Kiedyś był jej pasją, był jej światem i świadkiem rozwoju zawodowego oraz zamiłowania. Rzeczywiście odgrzebywała prawdę o swojej naturze. Wspominała publiczność i aplauzy. Wiernych fanów tej coraz mniej popularnej rozrywki, których nigdy jej nie brakowało, a ona ich na swój sposób szanowała, choć… – Za bardzo się poświęciłam, przesadnie!… –znów powtórzyła natręctwo, które panoszyło się w jej głowie. Z lekka się uśmiechała. Być może był to grymas, ale nie miało to znaczenia. – Czy to dlatego teraz muszę odpokutować? Dlatego dręczy mnie samotność? Czy może dlatego, że nigdy nie miałam dzieci? Więc czy doczekam się wnuków, chociażby tych przyszywanych? A może zakres pytań jest zbyt głupi, zbyt prozaiczny, a odpowiedzi na nie leżą po zupełnie innej stronie? Może to ja byłam naiwna i źle ułożyłam własne interesy? Zaraz, zaraz, przecież tak całkiem sama nie zostałam. Mam Dorothy. Przynajmniej na jakiś czas ją mam. –Zojawestchnęła, powracając do żywych.

*

Kiedyś Zoja lubiła wracać do domu po dniu pełnym pracy. Pracy, która składała się ze żmudnych, wyczerpujących treningów akrobatycznych, urozmaiconych rytmiką i basenem. Prosto spod prysznica, z nie do końca doschniętymi włosami ukrytymi niedbale pod czapką, biegła co tchu w płucach, by wpaść prosto w ciepłe i kojące ramiona męża. Skonana i poobijana morderczymi ćwiczeniami czuła radość i satysfakcję z tego, co robiła. Była rasową artystką cyrkową, prawdziwą z krwi i kości. Wtedy, gdy aktywnie pracowała, była naprawdę szczęśliwa. Tamto życie, które już dawno odpłynęło w przeszłość, uwielbiała. Kochała swój akrobatyczny sparing, zamknięty klan ludzi podobnych do niej, świat, który z jednej strony bardzo ją męczył, a z drugiej tak niesamowicie pasjonował i nadawał treść jej życiu. Cieszyła się, że codziennie po ciężkiej fizycznej zaprawie ma dokąd wracać, ma się do kogo przytulić.

Była szczęśliwa, że ktoś czuje tak samo jak ona, rozumie ją i wspiera.

W zasadzie darzyła jednakową miłością zarówno sport, jak i męża, Michaela. Te dwa życiowe parytety stanowiące nierozerwalną nić stawiała na równi, także często pochyłej, zwłaszcza gdy na wszystko brakowało czasu.

Czas… czas… czas… ten cholernie galopujący czas! To on był wszystkiemu winien. Ta odmierzalna materia, od której zależała ludzkość, była często kością ich nieporozumień małżeńskich, a cenne chwile, które powinni pielęgnować kochankowie, gubiły się gdzieś w otchłani obowiązków. Zawsze było coś dużo ważniejsze od… No właśnie od czego? Nie potrafiła tego wyłuszczyć.

Mordercze ćwiczenia i wspierający i wierzący w jej możliwości małżonek. Oprócz tych dwóch zamienników, ciągle stawianych na szali życia, nie miała niczego więcej; nikogo, na kim mogłoby jej w ogóle zależeć. Teraz zastanawiała się, dlaczego tak szybko i kiedy minęły te stare, dobre czasy? Zawsze satysfakcjonowały ją oklaski. Każdego dnia karmiła się brawami jak chlebem. Aplauzami nasycała swe wnętrze. To one, wszechobecne w życiu i na scenie, motywowały jej ducha i pobudzały serce. Ważność chwili…

Cóż, czasami naprawdę jest ważna – westchnęła. Była gąbką, która chłonęła karierę. Nic dziwnego, praca stanowiła dla niej ogromną wagę, a przepracowane aż do bólu mięśnie przekładały się na efekt sukcesów, pasma triumfów, które wiązały się z ogromną pracowitością. Czuła, że mimo kolejnej kontuzji wszystko idzie ku dobremu, lepszemu, ku sławie. Więc wciąż się opłacało. Było warto również dlatego, gdyż czuła miłość mężczyzny. Czuła się spełniona, gdy Michael tulił ją w swych barczystych ramionach, sypiąc pod jej adresem czułe komplementy. Gdy zachwycał się nią i obdarowywał kwiatami. Mamił słówkami o tym, jak bardzo jest doskonała i że nie ma równej sobie gimnastyczki. Wielokrotnie wysłuchiwała, jaka jest utalentowana i nadzwyczajna.

Czy była próżna? Nie myślała o sobie takimi kategoriami. Teraz po zastanowieniu dochodziła do wniosku, że ten czas, który wspomina z rozrzewnieniem, był po prostu jej czasem. Wykorzystała do cna swoje pięć minut. Niekiedy miała wrażenie, że był to także okres wielkiej porażki. Jawił się zwykłą obłudą i kłamstwem, a może przesadzała? Nie potrafiła sprawiedliwie ocenić minionych lat. Zwykle przecież jest coś za coś. Czego mogła chcieć wówczas? Przecież miała kochającego męża. Był jej partnerem i starał się być przyjacielem. Tak oceniała przeszłość do chwili, gdy Michael, szef i mąż zawsze w nierozłącznym pakiecie, nie zaczął naciskać, by adoptować Darię. Wtedy poczuła, że coś między nimi pęka, coś dobiegło kresu, coś się wywraca do góry nogami, a życie fika jeszcze większe koziołki, niż ona potrafiła wykonać na trampolinie. Coś nieuchronnie przemijało i jej świat księżniczki sypał się w gruzy. Michael od wielu lat był osobistym trenerem i ukochanym mężem Zoi. Nie chciała się nim z nikim dzielić, czy teraz miałoby to nastąpić?!

Nie!, nie!, nie! – zaprzeczała, protestowała, tupała nogami. Nie godziła się na fanaberie Michaela i coraz częściej łapała się na własnych egoistycznych zachciankach. Wciąż potrzebowała adoracji, koncentracji Michaela na sobie. Niezmiennie brakowało jej miłości.

Czy brakowało? Czy tak to można było określić? Była najzwyczajniej zachłanna na emocje. Sama czuła się jak dziecko i w taki sposób chciała być traktowana przez męża. Czy w takim razie nigdy nie dorosła do roli matki? Ciągle dopominała się podziwu, pragnęła uwagi męża. Można to było uznawać za normalne? A Michael być może jej nie rozumiał, ale przecież kochał. To raczej ona sama siebie nie pojmowała. Najczęściej był zadowolony z ich wspólnych poczynań na arenie cyrkowej. Niestety słusznie nie pochwalał zachowania Zoi w domu i tu jego miłość nie zdawała się na nic. Poza tym nie dostrzegał niczego złego w adopcji. Przecież nie oczekiwał Bóg wie czego. Pragnął być ojcem. Był dorosłym facetem i odezwał się w nim instynkt tacierzyński. Dziwiło go coraz bardziej, że Zoja nie posiadała odruchu macierzyńskiego. Nadawali na tych samych falach, a jednak niezmiernie się różnili. Tyle razy wspólne popisywali się przed publiką, znali się jak łyse konie, lecz Michael przestawał rozumieć Zoję. W domu, w ich prywatnym życiu, przestawał ją rozumieć. On chciał trenować swój własny narybek, nie tylko obce dzieci, było mu mało zachwycać się Dawidem i jego postępami. Chciał zostawić coś po sobie. Chciał zostawić coś komuś. Pragnął być tatą. Tym się różnili i to stawało się powodem ich małżeńskich zwad i kłótni.

Zoja nigdy nie miała parcia na posiadanie potomstwa. Już ledwo godziła się na pomoc Dawidowi. Nie był przecież ich biologicznym dzieckiem. Po prostu mu pomagali, wyciągnęli na prostą, dali szansę na świetlany start. Zapalili światełko, które za jakiś czas zaczęło świecić własnym blaskiem sławy i piękna. Michael chciał mieć dziecko, chciał mieć przychówek, zwyczajnie tego pragnął. Kiedy więc nadarzyła się okazja, nie ustąpił.

Po prawie rocznych sprzeczkach z żoną, a z drugiej strony staraniach, przybyła do nich zza oceanu mała Daria, dziewczynka z Polski. Zoja nie była zachwycona, jednak na tyle ufała mężowi, że w końcu ustąpiła, a mała Dorothy, bo tak od razu przechrzciła ją kobieta, zamieszkała pod wspólnym dachem u Kreiczelów. Dla Zoi jej mąż zawsze pozostawał przyjacielem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zaś Dorothy traktowała jak obcą istotę. Na Michaela mogła liczyć w każdej chwili. A z Dorothy nigdy nie nawiązała głębszej relacji. Postrzegała ją jako konkurencję, którą należało wyeliminować z gry.

Kiedyś tak było. To jednak była przeszłość, którą teraz Zoja widziała w zupełnie innym świetle. Bo bywa, że gdy urwie się tylko jedna nitka z sieci życia, natychmiast zmienia się cały świat. Obecnie, prócz dawnych nawyków, Zoja nie posiadała już niczego i nikogo.

Ot, wątpliwa ze mnie dama, zamiast łasiczki to zaledwie z kotem. – Uśmiechnęła się gorzko do siebie. Mimo wszystko pozostała jej Daria. Pomimo odstawienia siebie samej na emeryturę, Zoja lubiła jeszcze czasem poćwiczyć z dziewczyną, w ogóle lubiła czasem poćwiczyć. Robiła to wyłącznie dla utrzymania kondycji. Michaela przy niej nie było. To on był tą nitką, która się zerwała. Już od tak dawna go nie było. Odszedł. Zawał był zbyt rozległy. Lekarze nie zdołali go uratować. I choć był sportowcem, to jednak i tacy ludzie kiedyś nas opuszczają, by wstąpić na boskie szlaki. .– Nikt nie jest wieczny, choć myślimy, że tacy właśnie jesteśmy. – Oczy Zoi robiły się mokre. Kobieta przeskakiwała myślami w różne miejsca swojej egzystencji. Przyznawała się do tego, że trening, choć już nie tak wyczerpujący jak przed laty, ciągle dawał jej poczucie wolności, satysfakcję, że mimo sześćdziesiątki z hakiem, potrafiła zrobić salto. Zapewne nie tak dokładne i wykonywane nie z taką gracją jak kiedyś, ale potrafiła. Miała w sobie sporo wigoru i czuła się młodo, przynajmniej duchem.

Ćwiczenia i treningi dawały jej siłę i wytchnienie od przykrych myśli. Jednak coraz częściej dopadała ją nostalgia przechodząca niebezpiecznie w depresję. Kiedy ćwiczyła, było o niebo lepiej: nie tęskniła za Michaelem, do którego nie mogła się już przytulić, nie odczuwała rozgoryczenia, mniej bolało, zajęta czymś, mogła po prostu zapomnieć. Zdawała sobie sprawę, że w jej przypadku było to najbardziej zbawczym lekiem. Z jednej strony pragnęła odpoczynku. Z drugiej zaś urodziła się, by pracować w cyrku i odnosić sukcesy. Uwielbiała arenę i kontakt z publicznością, której zawsze było jej mało i mało… Występując w coraz to piękniejszych strojach szytych na miarę przez najlepszych krawców w Nowym Jorku, czuła spełnienie. Wyznawała od lat znaną prawdę, że człowiek powinien robić to, na czym mu zależy. Ona umiłowała życie cyrkowe. Niesamowicie je kochała. Uwielbiała się stroić i zadziwiać. W równoległy sposób oślepiała urodą, jak i swym gimnastycznym talentem. Chociaż wtedy, gdy była młoda, czasy były trudne, to Zoi nigdy nie brakowało szaf z garderobą. Wystawały z nich piękne kostiumy, często skąpo uszyte, by podkreślić najpiękniejsze walory jej zgrabnej sylwetki. Była piękną i bogatą kobietą. Nigdy się z tym nie kryła. Uroda i talent, w jakie obdarzona była przez Stwórcę, najwyraźniej ją cieszyły. Z drugiej strony ciężko pracowała na własny wizerunek. Dzięki temu jej majątek stopniowo się powiększał. Jej stan posiadania rozszerzał się nie tylko dzięki jej własnej pracowitości, ale też dzięki spadkowi po babce Liwii, co w połączeniu czyniło ją kobietą bardzo majętną. Jej praca i życiowa pasja na arenie cyrkowej doprowadziły ją w to cudowne miejsce, gdzie się teraz znajdowała.

Siedziała w antycznym fotelu i przez słomkę sączyła brandy. Szumiało jej w głowie i pewnie dlatego wspomnienia przesuwały się niczym stare fotografie, a potem zamazywały i nikły. Jeszcze dziesięć lat temu nie lubiłaby wracać do wspomnień z młodości, lecz teraz, będąc na zasłużonej emeryturze, jak najbardziej. Piękne chwile same mknęły pod powiekami niezmiennie pięknych błękitnych oczu i absorbowały jej zmęczony umysł.

Niecałe dwie godziny temu wróciła z cyrku. Czasami wpadała tam na małe odwiedziny, a może bardziej pragnęła nad wszystkim czuwać? Tylko nad czym? I po co? I czy nie była to wyimaginowana chęć do zatrzymania czasu? Nikt już od niej niczego nie oczekiwał. Starość odstawiła ją na bocznicę. Nagle zrobiło jej się przykro. Oblała ją fala niemocy. Dzień nie rozpieszczał, a do tego miała nieprzespane dwie ostatnie noce. Już dawno cierpiała na bezsenność.

Gdzie jest Dorothy i która to godzina? – wyrwała się z rozmyślań i wracając do realności, próbowała cokolwiek ustalić, przypomnieć sobie. Wspomnienia brały jednak górę, przytrzymywały ją w swych szponach i wprowadzały w błogi stan obojętności. Ale była odpowiedzialną osobą i pilnowała swojej przybranej córki. Wykonywała swój rodzicielski obowiązek z niemniejszym zaangażowaniem niż przy czuwaniu nad świetnością niedawno minionej kariery. Jednak nigdy się nie przyznawała, że tęskni za cyrkowym gwarem, za kopułą i rzeką poklasku przy zgaszonych światłach, dających jej pełnię wolności i spełnienia. Cieszyła się, że od takich obrazów nie udało się Panu Bogu jej uwolnić, że tak dużo pamiętała z tamtego okresu, że z taką łatwością powracała do wspomnień.

Od zawsze ze swoim własnym życiem pragnęła ożenić Darię. Umiejętnie wkręcała ją we własne wartości. Najpierw przechrzciła Darię na Dorothy, bo takie imię, jak twierdziła, miało być typowo amerykańskie, lepsze i modniejsze. Potem usiłowała całkowicie zdominować jej życie i przerobić je na własną modłę.

Darii nie pociągał świat, w jaki wpychała ją Zoja, lecz chociaż się z nią nie zgadzała, robiła, co ta jej kazała. Wbrew sobie wykonywała jej polecenia. Nigdy nie sprzeciwiała się Zoi. Jako dziecko słuchała we wszystkim. Jej młodzieńcze plany, by studiować architekturę, dawno umarły i nie wracała do marzeń. Porzuciła je na rzecz akrobatyki. Była zależna finansowo od ciotki, która wychowując ją od dziecka, w zamian oczekiwała pokory i posłuszeństwa. Nie, dziewczyna nie była całkowicie pozbawiona pieniędzy, zarabiała przecież własnymi występami na arenie cyrkowej. Zoja jednak wpłacała jej pieniądze do banku, zostawiając niewiele na codzienne życie. W domu Kreiczelów było wiele tajemnic. Daria nigdy nie dowiedziała się całkowitej prawdy, dlaczego mieszka u Michaela i Zoi. A może w ich prawdę nie wierzyła? Dlaczego trafiła do amerykańskiej bezdzietnej rodziny? Gdy usiłowała cokolwiek ustalić, uzyskać odpowiedzi na trapiące ją pytania, była karcona, informacje o swoim pochodzeniu posiadała więc skąpe i zdawkowe. Ta mglista tajemnica rodzinna, która była niczym temat tabu, wciąż pozostawała niewyjaśniona. Potem na zawsze odszedł Michael i resztę spraw zabrał ze sobą. Daria nie miała w Nowym Jorku nikogo z rodziny oprócz Zoi, więc tym bardziej na nic zdawało się drążenie tematu pochodzenia i zamieszkania w Stanach. Gdzieś na dnie duszy pozostawała tęsknota i smutek. Jednak pracowite dni oddalały, a może wręcz zabijały tę niekończącą się pogoń za prawdą, za jej odkrywaniem. Daria niezmiennie wierzyła, że jej los się odmieni i któregoś dnia pozna prawdę o sobie i swoich przodkach.

Póki co stwierdziła, że na dziś ma dosyć treningu…

*

Zoja wolno podniosła się z kanapy i rozejrzała za małym, podręcznym lusterkiem, z którym rzadko się rozstawała.

– Chyba go nie zgubiłam? – spytała samą siebie. W domu poza nią i czarnym kotem, Wektorem, zionęło pustką. Musiała zmyć makijaż, w zasadzie niecierpliwiła się, by zmyć niedogodności minionego dnia. Wszystko musiało wrócić do stanu pierwotnego. Zoja kochała porządek. To była chyba jedna jej pozytywna cecha, jaką odziedziczyła po ojcu. Nie przepadała za nim, ale uważała, że nigdy nie było dobrego momentu, by rozwodzić się o zaszłościach i rozprawić z przeszłością. Zaraz wróci Dorothy.

Postanowiła wziąć kąpiel. Potem, zamiast czekać na dziewczynę z herbatką, zasnęła kamiennym snem. Od lat wmawiała sobie, że kocha Dorothy jak własne dziecko, ale tak naprawdę dziewczyna wcale jej nie obchodziła. Przeważnie omijała ją szerokim łukiem i nie starała się wchodzić najpierw w jej dziecięcy, a potem młodzieńczy świat. Chyba że chodziło o arenę. Nigdy też jej nie rozumiała. Nic dziwnego, nie była jej matką. Była średnią opiekunką i takie miejsce nieco jej uwłaczało. Czy była nieczułą kobietą? Tak o sobie niejednokrotnie myślała. Jednak chyba nie do końca była zła, skoro pomagała obcemu dzieciakowi. Zatem, gdyby się uparła, gdyby postawiła własne warunki przed Michaelem, ona albo Daria, czy może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej? Jednak nie zrobiła tego.

Była więc oschłą przybraną macochą, nazywaną ciotką. Ciągle znaczenie miało dla niej jedynie to, co dziewczyna robiła na scenie, za postępy w cyrku mogła ją pochwalić. Pilnowała jej sukcesów i konsekwencji w morderczej pracy. Sama krytyka, krytyka i krytyka… Pasmo nakazów, zakazów i surowa dyscyplina… Kariera Darii jako akrobatki cyrkowej, w którą od lat bardziej i bardziej się przeistaczała, zadowalała Zoję. Systematyczna i sumienna praca przynosiła bowiem coraz lepsze efekty, które robiły na Zoi ogromne wrażenie. Dorothy była po prostu niesamowicie zdolna. Miała gibkie, piękne, młode ciało i do tego grzeszyła naturalnym wdziękiem. Swoją niekwestionowaną urodą olśniewała wszystkich dookoła. Ludzie się nią zachwycali, interesowali, dopytywali, chcieli mieć z nią wizualny kontakt. Wydawać się mogło, że dziewczyna jest szczęśliwa. Ona sama jednak tego nie potwierdzała. Rzeczywiście nie czuła szczęścia, pomimo że nie musiała niczego nadrabiać i udowadniać, a jej zdolności gimnastyczno-artystyczne nie budziły żadnych wątpliwości. Czasami Pan Bóg daje człowiekowi wszystko. I to wszystko – cokolwiek słowo wszystko znaczyło – otrzymała właśnie Daria.

Nic bardziej mylnego. Ona sama chciałaby poczuć, że jest świetna. Chciałaby to poczuć, lecz w innej dziedzinie. Do prawdziwego spokoju brakowało jej bardzo dużo.

*

Rano, o dziwo, Zoję postawił na nogi cichy zgrzyt starego budzika. Czasami trudno ją było ściągnąć z łóżka. Swoim niepozornym dźwiękiem wzywał ją, aby rozpoczynała kolejny dzień. A ponieważ starsza pani kochała życie, bez problemu usiadła na kanapie i wyciągnęła nogi oraz ręce przed siebie. Była wysportowana i bez wysiłku mogła sobie pozwolić na takie sztuczki. Szybko do niej dotarło, że jest wyspana, i nie zamierzała ponownie przykładać głowy do poduszki. Czuła się wypoczęta i nic jej nie strzykało w kościach. Zaskoczyło ją nader dobre samopoczucie, ale tylko przez moment, bo właśnie starała sobie przypomnieć, czy coś jej się śniło, i wróciło pytanie: gdzie jest Dorothy?

Spuściła nogi z kanapy i wsunęła stopy w miękkie kapcie. Energicznie pomaszerowała do łazienki. Poranna toaleta połączona z chłodnym prysznicem orzeźwiła kobietę, a gdy zaraz potem podchodziła do czajnika, by zaparzyć kawę, usłyszała dzwonek do drzwi. Dotarło do niej, że od wczoraj nie widziała swojej przyszywanej córki.

Pewnie śpi, a teraz dzwoni ktoś inny – uspokajała myśli, jednak, kiedy otworzyła drzwi, jej przypuszczenia rozwiała postać Darii w ich progu.

– Dorothy?! Nie wróciłaś na noc? – Zdziwienie Zoi było jak najbardziej na miejscu, gdyż Daria rzadko opuszczała domowe pielesze, prawie nigdy nie zdarzyło jej się nie wrócić na noc, a już na pewno bez uprzedzenia. I teraz był to ten pierwszy raz.

– Ciociu…

– Co ciociu?! – przerwała Zoja.

– Długo by opowiadać. Nie gniewaj się, nie mogłam.

– Coś się stało? Boże, ja byłam pewna, że ty śpisz! – Zoja zlustrowała wzrokiem zmieszaną dziewczynę.

– Zaczekaj, ciociu! – Daria westchnęła.

– Dlaczego ty… ? – Starsza pani nie mogła doczekać się wyjaśnienia, usiłując natychmiast dowiedzieć od dziewczyny czegoś konkretnego. – No mów wreszcie! A może masz zamiar ukryć coś przede mną?

– Musiałam się rozmówić z Alexem. – Daria przerwała dywagacje.

– I zajęło ci to całą noc?

– Tak.

– To nierealne, kochanieńka.

– Był odpowiedni nastrój, pogodziliśmy się.

– Chwała Bogu – ucieszyła się Zoja. – Bo już myślałam, że to nigdy nie nastąpi. Jesteście sobie potrzebni. Nie muszę ci chyba tego uzmysławiać, Dorothy.

– Masz trochę racji, ciociu.

– Trochę?!

– Nie trzeba mi po tysiąc razy tłumaczyć. Sama wiem. Proszę, nie mów do mnie Dorothy, jestem Darią i do tego Polką.

– Polką, Polką… – ironizowała ciotka. – A do czego tobie potrzebna ta twoja Polska, co?

– Ciociu, błagam, nie zaczynaj!

– Możesz odpowiedzieć na pytanie?! – Zoja podniesionym tonem nie dawała za wygraną. – Tu masz świat na sto procent.

– Wiem.

– To Ameryka jest twoją ojczyzną.

– Oczywiście.

– Tu w Stanach jest twój dom. Żałuję, że nigdy nie udało mi się wybić ci z głowy tych twoich głupich korzeni. Ale wy, Polacy, już tacy jesteście. Niewdzięcznicy. Nawet jak wam się da wszystko, to zawsze brakuje wam wolności. Nie rozumiem tego, Dorothy, nie rozumiem! – Po krótkich, lecz dotkliwych wywodach Zoja wpuściła dziewczynę do salonu.

– Ciociu, nie chciałam cię zdenerwować.

– Już to zrobiłaś, smarkulo. Całe życie ci poświęciłam. Brakuje ci czegoś?

– Przecież wiesz, że jestem ci wdzięczna.

– Właśnie nie widzę.

– Ciociu…

– Daj spokój! Zakończmy ten temat. Zawiążmy ten worek bez dna, zanim ponownie mnie czymś zaszokujesz. Zaprosiłaś Alexa? – spytała.

– Nie.

– Dlaczego? Skoro się pogodziliście, to wypadałoby.

– Ciociu, nie myśl za mnie.

– Widzę, że powinnam.

– Wiem, co robić.

– Skąd ta pewność?

– Sama zdecyduję, kiedy ma tu przyjść.

– Żeby się tylko chłopak nie rozmyślił. Ciekawe, jak długo jeszcze będzie znosił twoje humory? Pamiętaj, że inne dziewczyny już się za nim oblizują…

– Jeśli mnie kocha, to poczeka. A zresztą chyba nie przepada za mną aż tak bardzo. W kłótni, między wierszami wyznał, że mogę sobie odejść. – Daria posmutniała.

– Tak powiedział?!

– Mniej więcej.

– E, pewnie źle zrozumiałaś.

– Naprawdę tak powiedział.

– I co jeszcze mówił? – Zoja była ciekawa.

– Nie jest takim świętoszkiem, za jakiego go uważasz, ciociu. – Dziewczyna uśmiechnęła się do Zoi, a ta mrugnąwszy do niej, na zgodę zaproponowała grzanki i ciepłą herbatę, która w ich domu była przedpołudniowym rytuałem.

– Jaka ty jesteś jeszcze dziecinna, jaka naiwna. – Starsza pani pokręciła głową, nie chcąc komentować końcówki usłyszanych słów. Zawsze uważała Alexa za dżentelmena. Nie wierzyła Darii, a jemu owszem, zawsze.

– To nieprawda! – oburzyła się Daria.

– Oj, Dorothy, Dorothy…

– No co, ciociu? Sama tłumaczysz mi, że dziewczyna musi się szanować.

– Nie czas na przekomarzanie się. – Zoja machnęła ręką.

– Ależ jestem głodna.

– Alex niczym cię nie poczęstował?! Dorothy, naprawdę jest aż tak bezduszny? – Ciotka zadawała mnóstwo pytań, które irytowały Darię. Rozkładała małe deserowe talerzyki i starała się jednak być dla niej bardzo grzeczną, by nie wzniecać pożaru tam, gdzie nie powinna.

– Ciociu, grzaneczki są pyszne i ta twoja herbatka. Będzie mi jej brakowało…

– Naprawdę ci smakują? Zaraz, zaraz, czy ty się gdzieś wybierasz? – zaniepokoiła się Zoja.

– Ależ skąd, ciociu, tak mi się tylko wymknęło.

– Mam nadzieję, że nawet po mojej śmierci tu zostaniesz. Nie wyobrażam sobie inaczej.

– Nie chcę tego słuchać! Nie dopuszczam żadnych złych myśli.

– Dlaczego?! Odejście to ludzka sprawa.

– Nie lubię rozmawiać o śmierci.

– Każdy kiedyś umiera. Ten dom i cały majątek będzie w przyszłości należał do ciebie. Zresztą jest twój już dzisiaj. – Wskazała palcem na podłogę i ściany.

– Ale czy ja zasługuję? Proszę cię, ciociu, nie mówmy o strasznych rzeczach.

– Michael też zawsze o tym marzył, chciał, byś przejęła po nas wszelkie dobra – kontynuowała, choć Daria nie miała ochoty słuchać jej wywodów.

– Tak, ciociu, to moje miejsce. Wujek Michael był dla mnie taki dobry. Nie mogłabym go oszukać, zwłaszcza teraz, gdy już nie żyje. To byłoby nie fair. – Nie zadeklarowała jednak głośno, że tu zostanie na wieki.

– I nie zapominaj, że nie miał własnych dzieci. Ty byłaś jego najwspanialszą i najmądrzejszą córeczką.

– Oczkiem w głowie – dodała Daria. – Pamiętam.

– Majątek po nas zostanie tobie, szczęściaro.

– Dziękuję. Nie słucham jednak tego na poważnie, bo ty musisz żyć sto lat albo jeszcze dłużej. Nie zostawisz mnie samej, prawda?

– No dosyć tego dobrego, pozmywaj, odpocznij. Potem leć na popołudniowy trening. Nie zawiedź nikogo, a zwłaszcza siebie. – Zoja nie odpowiedziała na pytanie, udając, że nie usłyszała.

– Dobrze, Zoju. – Daria czasem zwracała się do ciotki po imieniu. Robiła tak bardzo rzadko, a przecież w Nowym Jorku ten zwyczaj był jak najbardziej na miejscu. Zabrała się prędko za porządek, a potem pobiegła do siebie. – Nigdy nie będę sobą. Cóż, już dawno powinnam przywyknąć – pomyślała i zasnęła, wcześniej przykrywając się kolorową kapą, którą otrzymała rok temu w prezencie od Alexa na swoje dziewiętnaste urodziny.

*

Spała długo, aż dziwne, że ciotka nie wyrwała jej ze snu. W pokoju panował półmrok i było strasznie cicho.

Czyli Zoi nie ma w domu – przemknęło Darii przez myśl. Ale ze mnie kłamczucha – kontynuowała wcześniejsze myśli, nie schodząc z łóżka. – Dlaczego oszukuję ciotkę? Dlaczego powiedziałam jej, że pogodziłam się z Alexem, skoro pokłóciłam się z nim jeszcze bardziej. On co prawda nie wyobrażał sobie, że mogę z nim zerwać. A mnie zależało na tym definitywnie. Będzie musiał zaakceptować moją decyzję, ale wiem, że się z nią nie pogodzi. – Daria rozleniwiona założyła klapki i podeszła do okna. Odsunęła kotarę i patrzyła w dal. Jej mózg przepełniony był tym wszystkim, czego doświadczyła w minionym tygodniu. Lekko uniosła głowę. Patrząc w chmury, zapragnęła być jedną z nich, móc się oderwać od powierzchni życia i poczuć magię puchu gdzieś daleko w przestworzach. Czuła się jak poszarpany obłok, z którego za chwilę będzie padał deszcz. Jej też chciało się płakać i nie chciała dotykać niczego, co ziemskie. Ta ohydna zdrada Alexa przyprawiała ją o mdłości. – Jak on mógł mi zrobić coś tak podłego? Dlaczego? Skoro mnie kocha, nie powinien. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? – pytała i nie rozumiała. Nie docierało do niej, że jej chłopak może być aż tak dwulicowy, aż tak zakłamany, tak perfidny. Teraz najlepiej skorzystałaby z maksymy jednego z amerykańskich aktorów i wykorzystałaby ją w realu. To właśnie on, Charlie Chaplin, mówił, że lubi chodzić w deszczu, bo nikt wówczas nie widzi jego łez. – Jakie to mądre – westchnęła Daria – a ludzie jacy głupi. – Na myśli miała Alexa. Nie zauważyła, że właśnie zachmurzyło się i porządnie lunęło. – Mogę płakać – zgodziła się Daria. – Tylko czy to coś da?

Trening, na który pojechała w strugach deszczu, był równie nudny jak całe jej dotychczasowe życie. Na szczęście Alex się nie pojawił.

2. Spotkanie z Patrykiem na 67th Street

Alex był rozdrażniony. Zdawał sobie sprawę z sytuacji, w którą wpadł po uszy, która kłuła go do żywego i popychała w złą stronę. Teraz nie miało znaczenia, czy żałował swoich czynów, czy odwrotnie. Nikogo, a najbardziej Darii nie obchodziło, że chciał przeobrazić bieg zdarzeń na bardziej pozytywny i przyjazny sobie. Nic dziwnego, zawsze myślał tylko o czubku własnego nosa. Wychodził z założenia, że trzeba żyć pełnią życia, a z prywatnymi sprawami niekoniecznie pocić sięsamemu. Teraz intensywnie myślał, co też najlepszego narobił. Z drugiej strony wcale nie było oczywistym, czy w ogóle chciałby jakichkolwiek zmian. Zawsze lubił ekstremę, egzystowanie na krawędzi i życie na luzie. Uwielbiał próbować czegoś nowego, nieznanego, co smakowało jak zakazany owoc. Obecnie sam wątpił w siebie, gdyby nadarzyła się okazja, to czy nie odnowiłby swoich wygłupów? Pewnie powtórzyłby tę zdradę. Zawsze ciekawiło go to, czego jeszcze nie doświadczył, nie dotknął, nie zdobył… Rozpamiętywał i rozdmuchiwał niedawne miłosne podboje i widać było, że trochę się nimi przejął, ale nie chciał, by ktoś się o tym dowiedział. Zawsze był silnym chłopakiem, a nie jakimś byle mazgajem. Aktualnie realność, w jakiej utknął, w porządny sposób się zachwiała i częściowo stracił rezon. Mówiąc kolokwialnie, leżał na całej linii.