Proroctwo - Adam Widerski - ebook + audiobook + książka

Proroctwo ebook i audiobook

Adam Widerski

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy urlop może zmienić się w koszmar? Takiego dylematu nie mieli komisarze Piotr Krzyski i Łukasz Majski, kiedy wraz partnerkami udawali się do ośrodka Raj w malowniczych Będkowicach. Tuż u podnóża majestatycznej Ślęży.

Czy jednak pod tą sielanką nie kryją się demony, które tylko czekają na dogodny moment, aby wypełznąć i ukazać prawdziwe oblicze? A może listopad 2010 roku jest szczególnym czasem dla miejscowej społeczności? Czasem legend i historii…

Majski i Krzyski trafiają w sam środek szokujących wydarzeń. Brutalne zabójstwo, symboliczna inscenizacja oraz przesłanie mrożące krew w żyłach. Tajemnica goni tajemnicę, a towarzyszy im wszechobecna zmowa milczenia. Zbrodniarz natomiast nie zwalnia tempa.

Co rusz pojawiają się nowe tropy i kolejni podejrzani z upodobaniami, od których włos jeży się na głowie.

Komisarze borykają się nie tylko z nieuchwytnym zwyrodnialcem, ale również z własną przeszłością… Nie wiedzą, że zaangażowali się w śledztwo, o którym długo nie zapomną.

Jak daleko posunie się morderca?

Jakie sekrety kryją się w cieniu atrakcji turystycznej Dolnego Śląska?

I najważniejsze: dlaczego wszyscy winią za zbrodnie… diabła?

 

Intrygująca, wciągająca, świetnie napisana. Polecam! - Krzysztof Bochus

 

Urlop, który zamienia się w koszmar. Magiczna góra i z pozoru sielska miejscowość, gdzie stare legendy mieszają się z historią. Oto tło tej powieści. Co dalej? Wielowarstwowa zagadka, krwawe zbrodnie i… sam diabeł. A może jednak człowiek o diabelskim umyśle? Niejeden raz zdziwicie się, czytając nowy mroczny thriller Adama Widerskiego. - Anna Klejzerowicz, autorka powieści kryminalnych

 

Tajemnicza i magiczna Ślęża przyciąga zło! Okrutne morderstwo przyprawione lokalnymi wierzeniami i świetnie utkana zagadka kryminalna! - Kinga Wójcik

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 460

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 41 min

Lektor: Roch Siemianowski

Oceny
4,3 (110 ocen)
59
31
15
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justyf

Nie oderwiesz się od lektury

Wbrew wszystkiemu co powinno się czytać w okolicach świąt moja głowa potrzebowała coś mocnego. A że na półce Legimi od jakiegoś czasu czekał kryminał Adama Widerskiego to chętnie do niego zajrzałam … i przepadłam. Chodzi oczywiście o kolejną część, z komisarzami Majskim i Krzyckim, pt. Proroctwo, czego wcześniej nie wiedziałam . Ale nie przeszkadzało mi to za bardzo bo autor dość płynnie wyjaśnił co się działo w poprzednim tomie. W Proroctwie po burzliwych wydarzeniach z poprzedniego śledztwa dwaj komisarze udają się na urlop do ośrodka Raj w Sobótce, który jak się okazuje jest własnością koleżanki z pracy. Jednakże ten wyjazd od razu zaczyna się z przytupem bo tajemniczym morderstwem na szczycie Ślęży. Krystyna, miejscowi policjanci i wielu innych ludzi twierdzi, ze jest to znak od diabła. Czy tak jest naprawdę? Czy rozwiązanie tej sprawy jest rzeczywiście tak proste…. Co się jeszcze musi wydarzyć aby policjanci odnaleźli odpowiedni motyw, bo jest ich kilka wersji. Jakie tajemnice...
10
Alexsss

Nie oderwiesz się od lektury

Ależ mnie to wciągnęło! Wartka akcja, tajemnica goni tajemnicę, nerwy napięte i ten finał...aaa! warto! polecam.
10
Lewelina90

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawy, wciągający kryminał
10
Dorotahenryka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Sięgnę po inne książki tego autora. .
10
Cleopatra16

Dobrze spędzony czas

zapowiadała się nieźle, ale nie porwała mnie, można przeczytać
00

Popularność




Copyright © by Adam Widerski, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by Blackmoon9/iStock

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje wewnątrz książki: © by Blackmoon9/iStock

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-124-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

Notatnik Barkasa

Epilog

Posłowie

Natalio,Ty we mniewierzyłaś!Dzięki Tobie jest taksiążka!

Prawda człowieka to przede wszystkim to, coukrywa.André Malraux

Książka jest całkowicie fikcją literacką, a zbieżność imion, nazwisk lub sposobu postępowania bohaterów pełniących funkcje państwowe czy samorządowe jest przypadkowa i niezamierzona. Autor osadził fabułę w realnych miejscach, próbując oddać ich prawdziwy wygląd, z zastrzeżeniem dostosowania dopowieści.

Prolog

16/17 listopada 2010r.

– Kocham cię, Renia – powiedział z czułością między pocałunkami wysoki, szczupłyblondyn.

Trzymał w objęciach drobną osiemnastolatkę. Sam miał zaledwie rok więcej. Poznali się niecały miesiąc temu na lokalnej dyskotece. Burza loków. Wyrazisty makijaż. Od razu mu się spodobała. Podobnie jak jej obcisła sukienka, sięgająca ledwie za pupę, oraz kabaretki. Włożyła je mimo kilku stopni. Spotkali się godzinę temu. Większość czasu pochłaniało im okazywanie namiętności poprzez łapczywe pocałunki oraz intymne pieszczoty. W zamierzeniu szli na szczyt Ślęży. Był to pomysłRoberta.

– Ja ciebie też – szepnęła, dotykając chłopaka w okolicykrocza.

Jęknął zadowolony. Jego dłoń powędrowała pod sukienkę. Może spełni swój plan jaknajszybciej.

– Chodź. Jużniedaleko.

Pociągnął dziewczynę za rękę. Szli około dziesięciu minut, spoglądając wciąż na siebie. Mrok był nieprzenikniony, a cisza wręcz nieziemska. Światło z latarek skakało w rytm kroków. Robert nie bał się, że zgubi drogę. Znał prawie wszystkie szlaki na Ślężę, a ten służący za trasę gospodarczą był najprostszy. Poszczególne trakty często się przenikały. Ścieżka pięła się niezbyt stromo, przez co stanowiła dłuższyodcinek.

Pokonali ostatni zakręt i wyszli wprost na rozległy szczyt góry, tuż obok schodów prowadzących do nieczynnego kościoła. Robert nigdy nie był przesadnie religijny, ale zarys murów i panująca wokół cisza przyprawiały go o gęsiąskórkę.

– Upiornie tutaj – wyznała Renia ze strachem, obciągając sukienkę, jakby wstydziła się swojegostroju.

Robert nie chciał pozwolić, aby lęk popsuł jego zamierzenia. Przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował czule, pieszcząc jejpiersi.

– Ze mną nic ci się nie stanie – szepnął do ucha. – Przeżyjemy cudownechwile.

Popchnął ją delikatnie w stronę jamy znajdującej się tuż przy podstawie schodów. Wyglądała jak jaskinia, ale miała około dziesięciu metrów długości. Każdy mieszkaniec Masywu Ślęży wiedział, że jest to krypta, w której mieściły się pozostałości fundamentów po ruinach zamku piastowskiego. Archeolodzy szukali ich intensywnie. Podobno odkryto jakieś fragmenty, ale prace ustały ze względów finansowych. Wnęka była wykorzystywana przez okolicznych mieszkańców w zupełnie odmiennych celach. Wydrążony otwór zawierał liczne kamienie, korzenie drzew i inne podziemne częściroślin.

– Do jaskini? – Renia przystanęła niepewnie. – Bojęsię.

– Nie bój się, będzie cudownie. Ze mną nic ci nie grozi – powtórzył i pocałował jąponownie.

Uległa, wchodząc do groty. Przywarli do siebie, oddając się namiętności. Żadna część ciała nie była dla nich niedostępna. Robert odwrócił dziewczynę plecami do siebie. Przywarł do niej. Szeptał czułe słówka, pieszcząc dłonią piersi. Druga powędrowała między nogi. Renia oparła się rękoma o wilgotną ścianę. Pochyliła się, a Robert zwinnym ruchem ściągnął jej kabaretki i bieliznę. Kobieta poczuła pod stopami coś miękkiego, gdy wszedł w niąmocno.

– Nadepnęłam na coś dziwnego – jęknęła.

Niczego nie widzieli, ponieważ wyłączone latarki odłożyli nabok.

– Ziemia jest miękka po deszczu – odparł odniechcenia.

Buzował w nim testosteron, któremu dał upust poprzez gwałtowne pchnięcia. Jaskinię przeszyły dźwięk uderzeń ciał oraz jęki dziewczyny, zwielokrotnione echem. Robert wykonywał ruchy frykcyjne tak energicznie, że w pewnej chwili stopa Reni przesunęła się po miękkim podłożu. Oboje stracili równowagę, padając na nieregularny kształt. Ona pierwsza włączyła latarkę, której światło odbiło się od szeroko otwartych oczu pozbawionychżycia.

Wydarła się na całe gardło, wybiegając z jaskini. Nie zwracała nawet uwagi na opuszczoną do kolanbieliznę.

1

Łódź, 17 listopada 2010r.

– Wyglądasz jak tragarz w nowojorskim hotelu Hilton. – Łukasz Majski zaśmiał się, spoglądając na swojego przyjaciela, a jednocześnie zawodowego partnera w Czwartym Komisariacie wŁodzi.

Wysoki na metr dziewięćdziesiąt, odznaczający się sporą muskulaturą mężczyzna szedł w jego kierunku bardzo chwiejnym krokiem obładowany bagażami. W jednej ręce dzierżył czerwoną walizkę, w drugiej słusznych rozmiarów ekotorbę wypełnioną po brzegi rozmaitymi rzeczami. Zielonym kocem, popielatą poduszką, owalną kosmetyczką czy granatową bluzą polarową, której zagniecenia pokazywały, że została potraktowana pięścią podczas schodzenia po schodach bloku mieszkalnego mieszczącego się przy Marii Skłodowskiej-Curie.

– Żartowniś się znalazł. Łukasz Daniec z dwoma laskami u boku – sapnął Piotr Krzyski, doczłapując do nowiutkiego subarulegacy.

Był w szoku, gdy dowiedział się, że Urząd Miasta wraz z Komendą Miejską zrobili mu taki prezent jako rekompensatę za straty materialne poniesione podczas ostatniego śledztwa z alkoholowym mordercąw roli głównej1. Samochód przyciągał wzrok. Wszystko za sprawą lakieru – jasnoniebieski metalik – oraz dołączonych sportowych progów. Szpanerski bajer, ale mało praktyczny tam, dokąd sięwybierali.

Krzyski zrzucił torby na chodnik obok Majskiego opierającego się o otwartą klapę bagażnika. Następnie zdjął napięty do granic możliwości plecak, który jego partnerka, Marta Bukowska, podała mu przed wyjściem z mieszkania. Wylądował on tuż pod nogami przyjaciela. Mężczyzna stęknął z wysiłku i złapawszy się za łydkę, energicznie jąrozmasował.

– Kolejnyskurcz?

– Nie, lubię się tak pomiziać po nodze w jesienne przedpołudnie – prychnął Krzyski, na co Majski wybuchnąłśmiechem.

Wzajemnie przekomarzanie się było ich normalnym sposobem komunikacji. Zarówno podczas pracy policyjnej, jak i prywatnie. Znali się przez większość swojego ponad trzydziestoletniego życia. Razem ukończyli Wyższą Szkołę Policyjną w Szczytnie, a potem dostali robotę w wydziale kryminalnym w jednym z łódzkich komisariatów pod wodzą charyzmatycznego inspektora Ryszarda Walskiego, piastującego jednocześnie funkcję komendanta jednostki. Wspólnie dochrapali się również stopniakomisarza.

– Śmiej się, śmiej, zaraz ja pęknę ze śmiechu, gdy będziesz upychał torby. Ciekawe, gdzie jewciśniesz.

Majski podążył wzrokiem na tył auta. Mina mu zrzedła. Bagażnik był wypełniony niemal całkowicie. Nie było szans, żeby jeszcze coś wcisnąć. Pozostało jedynie wrzucić walizki na tylną kanapę. Kilkugodzinna jazda czterech dorosłych osób w tak szczelnie wypełnionym samochodzie nie była jednak wymarzonym rozpoczęciem ich odgórnie zarządzonegourlopu.

– Jedziemy raptem na dwa tygodnie. Po co im tyletego?

Majski wskazał wejście do bloku zdecydowanym ruchem ręki. Na drugim piętrze znajdowało się mieszkanie Piotra Krzyskiego, w którym Marta i jego żona Alicja pakowały ostatnie „najpotrzebniejsze” rzeczy.

Działo się tak już od ponad dwóch godzin, a liczba bagaży zwiększała się wraz z każdymkursem.

– Nawet nie wyobrażasz sobie, ile jeszcze zostało mniejszych tobołów – westchnął przeciągleKrzyski.

– Mówiłem, żeby kupić trumnę. – Majski wskazał głową dachsamochodu.

– Po moimtrupie.

– Zmieściłbyś siętam.

– Nie po to dostałem odpicowane cacuszko, żeby szpecić je boxem dachowym. – Piotr popukał się palcem wskazującym w czoło. Zmierzył przyjaciela wzrokiem do stóp do głów. – A ty już się ubrałeś, jakbyś wybierał się na tamtenświat.

– Grunt to się dobrze prezentować, a nie jakflejtuch.

Tym razem Krzyski parsknął śmiechem. Uwielbiał przebywać z partnerem, mimo że różnili się w niemal wszystkich aspektach: od sposobu bycia aż po styl ubierania. Popielaty polar, pognieciony, czarny podkoszulek z logo browaru oraz jeansy i niebieskie trampki wypadały mizernie przy eleganckim swetrze, wyprasowanej, bordowej polówce, materiałowych spodniach z kieszeniami oraz wygodnych półbutach. Nawet fryzura Łukasza była dopieszczona w przeciwieństwie do bardzo krótkiego jeża partnera. Podobnie było z charakterem. Majski był uporządkowany, lubił harmonię i ład. Notował wszystko skrupulatnie. Krzyski zaś chaotyczny, spontaniczny, nieokiełzany, a czasami brutalny. Jedną cechę mieli wspólną – poczucie humoru. Tworzyli zgrany duet śledczych i uzyskiwali wysoki poziom skuteczności. A przynajmniej tak było do ostatniej sprawy, nad którą pracowali w lipcu obecnegoroku.

Otwierał już usta, aby odgryźć się przyjacielowi, gdy przenikliwy dźwięk klaksonu rozniósł się po parkingu. Mężczyźni zwrócili głowy w kierunku bramy wjazdowej. Tuż za nią stał bordowy jeep liberty na dolnośląskich tablicachrejestracyjnych.

– Co ona tu robi? – zapytał zaskoczony Krzyski, odwracając się do partnera, który oparł się na kontuzjowanej nodze podczas próby upewnienia się, że za kierownicą siedzi dobrze znana imosoba.

Gdyby w ostatniej chwili nie złapał się brzegu samochodu, runąłby jak długi. Krzyski podskoczył, aby pomóc mu odzyskać równowagę, ale Łukasz odtrącił jegorękę.

– Zamiast mnie obmacywać, lepiej otwórz bramę, bo zaraz komuś okna wylecą od tego ciągłegotrąbienia.

Piotr pogrzebał w kieszeni polaru. Jak na złość niewielki pilot schował się na samym dnie, przykryty kluczami od auta, dokumentami oraz zużytymi chusteczkami. Wyszarpnął je wszystkie i przy akompaniamencie spadających rzeczy wcisnął jeden z guzików na owalnymprzekaźniku.

Po kilkunastu sekundach zaparkował przed nimi zeszłoroczny model jeepa wypolerowany i świecący od niedawnego mycia ze specjalną warstwą wosku. Policjanci znali go doskonale. Mimo że formalnie właścicielka była zatrudniona w Komendzie Miejskiej przy ulicy Sienkiewicza, to ze względu na rozwiązywanie spraw kryminalnych z całego miasta przez ich wydział, pracowała głównie w jednym z gabinetów w tak zwanej „Czwórce”.

– Czołem, moi podopieczni. Gotowi na regenerację na zboczach tajemniczej góry? – zapytała zdumionych mężczyzn Krystyna Wojak, wysiadając zgrabnie z terenowegoauta.

Postura pięćdziesięcioośmiolatki nie pasowała do gabarytów samochodu. Kobieta była bardzo drobna, o pociągłej twarzy i kasztanowych włosach. Wyróżniała ją ponadczasowa elegancja w ubiorze. Krzyski i Majski nie pamiętali, żeby kiedykolwiek widzieli Krystynę w innym stroju niż odświętnagarsonka.

– Co ty tutaj robisz? – wyraził zdziwieniePiotr.

– Mówiłaś, że będziesz na nas czekać na miejscu, szykując niespodziankę – włączył się Łukasz, wygładzając energicznie zagniecenie narękawie.

– Rzeczywiście myślałam, że pojadę od razu po odprawie u inspektora Walskiego, ale po rozmowie z miejscowymi pracownicami okazało się, że muszę skoczyć na zakupy. Poza tym, wiecie, pakowanie… – Zwróciła wzrok na pełen bagażnik, uśmiechając się niewinnie. – Widzę, że też macie z tymproblem.

Krzyski machnął rękoma w geście lekceważenia i zrezygnowania. Majski zaś wzruszył ramionami z miną mówiącą: „Ach, tekobiety”.

– Resztę zapakujecie do mnie. – Spojrzała na zegarek. Jedenasta. Cmoknęła, kręcąc głową. – Trzeba pogonić dziewczyny, bo jeszcze dzisiaj idziemy nawycieczkę.

– Jaką? – dopytał sięŁukasz.

– To będzie coś, co pozwoli wam zapomnieć o zmartwieniach, a wzbudzi w waszachwyt.

– Mówisz o Ślęży? – zagadnąłMajski.

Pierwotnie wyjazd był nie po jego myśli. Wolał wrócić do pracy. Świadomy był jednak swojego stanu fizycznego, który dyskredytował go zupełnie. Szybki research internetowy o miejscu wyjazdu wprawił go wzaciekawienie.

– Wiesz, jak to brzmi? – dodałPiotr.

– Domena śledczego. Wszędzie doszukuje się intrygi – stwierdziła teatralnie poważnym tonem, nachylając się do Krzyskiego. Uśmiechnęła się tajemniczo. – Szkolna młodzież przeżyła, więc też dacie radę. A teraz wdrogę!

– Idźcie po dziewczyny, a ja przeładuję co nieco z subaru do twojego jeepa – zarządził Krzyski, chwytając leżące na chodnikutorby.

Krystyna Wojak rzuciła w jego kierunku kluczyki i raźnym krokiem podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je na oścież, czekając na Majskiego, który z tylnej kanapy subaru wyciągnął dwie kule. Bez nich nie postawiłby więcej niż kilkanaście kroków, z powodu usztywnionego przez ortezę prawego kolana. Następnie ruszył w stronę bloku powolnym, nieregularnymtempem.

Krzyski obserwował, jak oboje znikają we wnętrzu budynku. Właśnie o to chodziło. Rzucił niedbale torby do połowy zapełnionego bagażnika jeepa i oparł się plecami o tylne drzwi. Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego, mocno sięzaciągając.

Zamknął oczy, wsłuchując się w szum liści, kołysanych jesiennymi podmuchami wiatru. Było ich wiele na drzewach mimo połowy listopada. Wszystko za sprawą wyjątkowo wysokich temperatur w dzień i w nocy. Jednym słowem nic, tylko upajać się prawdziwą polską złotą jesienią. Niestety Krzyskiemu nie było to dane. Problemy zaczęły się ponownie kumulować. Postanowił jeszcze raz przeanalizować wydarzenia z ostatnichmiesięcy.

To śledztwo wywróciło jego życie do góry nogami. O ile fizycznie doszedł już do siebie, to psychicznie był strzępkiem nerwów. Z dnia na dzień czuł się coraz gorzej, a nagromadzone emocje potrzebowały upustu. I znalazłygo.

Odpalił kolejnego papierosa. No właśnie. Papierosy. Jedyna trwała pamiątka po sprawie. A na dodatek wulgaryzmy, nerwowe i zbyt gwałtowne reagowanie na zwykłe sytuacje. Czasami trudno mu było się kontrolować. Wszystko wiązało się z kilkoma jegoutrapieniami.

Głównie relacja z jego ukochaną Martą. Porwanie i gwałty wpędziły ją w silną depresję. Opiekował się nią z całych sił. Był czuły, wyrozumiały, pomocny, biegł na każde zawołanie. Pocieszał, przytulał albo po prostu towarzyszył, gdy zapadała w marazm. Siedziała wtedy z podkurczonymi nogami na podłodze, ściskając kolana, wpatrując się w jeden punkt. Potrafiła tak trwać nawet godzinę. Dwoił się i troił, aby pomóc jej wrócić do normalnego życia. Nie poddawał się, chociaż ciągle widział pustkę w jejoczach.

Pomimo tych prób między nimi panował chłód. Gesty były wymuszone, a kontakt fizyczny został ograniczony do minimum. Kością niezgody była również ciąża kobiety. Wieść o tym spadła jak grom z jasnego nieba. Kiedy opadły emocje, pojawiła się radość z bycia ojcem. Marta jednak bała się dotykać czy mówić do rozwijającego się płodu. Unikała tematu, a gdy wypływał, jeszcze bardziej zamykała się w sobie i płakałanieustannie.

Musiał przyznać, że zaczynał zazdrościć Łukaszowi. Nie żmudnej rehabilitacji, ponieważ obawiał się, że jego przyjaciel może nigdy nie wrócić do całkowitej sprawności. Tylko postawy jego żony Alicji. Podczas każdego spotkania Krzyski widział jej promienną radość. Nie dziwił się temu. Odzyskała męża, który jedną nogą znajdował się na tamtym świecie. Od czasu poprzedniego śledztwa nie pracowała. Postanowiła, że wróci do życia zawodowego dopiero, kiedy Łukasz będzie w pełni sprawny. Poświęcała mu cały swójczas.

Krzyski wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, stanowiącą idealne podsumowanie jego sytuacji. Powoli zaczynał także tracić cierpliwość względem efektów pracy Krystyny Wojak. Kobieta pełniła rolę psychologa policyjnego dla łódzkiej policji. Pomagała funkcjonariuszom i wyciągała ich z różnego rodzaju traum oraz depresji po nieoczekiwanych wydarzeniach, od dobrych piętnastu lat. W ramach kompleksowej opieki udzielała również pomocy rodzinom mundurowych. Mogła pochwalić się sukcesami w przezwyciężeniu zapaści emocjonalnej i ułatwieniu powrotu do pracy wielupolicjantom.

Podobnie było z nimi. Po sprawie alkoholowego mordercy, jeszcze podczas kilkutygodniowego pobytu w szpitalu, Marta została objęta pomocą psychologiczną w postaci regularnych spotkań z Krystyną Wojak. Z początku odbywały się one trzy razy w tygodniu, a po wypisaniu zmniejszono ich częstotliwość do dwóch. Były bardzoemocjonalne.

Krzyski nie wiedział, co dalej o tym myśleć. Odnosił wrażenie, że stan jego ukochanej ustabilizował się, a ich relacja w końcu całkowicie wygaśnie. Resztki nadziei podtrzymywały zapewnienia Krystyny, że widzi znaczną poprawę i choć przed Martą długa droga do wyjścia z depresji, to symptomy zmiany postrzegania siebie są wyraźne. A zaproponowany pomysł może je bardziejuwidocznić.

Chciał w to wierzyć, dlatego się zgodził. Aczkolwiek w jego głowie od razu pojawiły się wątpliwości, co tak naprawdę dają rozmowy zKrystyną.

Mieli do tej formy pomocy różny stosunek. Majski uważał, że są przydatne i pomagają mu „stanąć na nogi” po wybuchu w domu podejrzanego na początku poprzedniego śledztwa, otarciu się o śmierć, długiej hospitalizacji irehabilitacji.

Krzyski natomiast podchodził sceptycznie do swoich spotkań z psycholożką już od początku pracy w policji. Obecnie jeszcze bardziej się to nasiliło. Powód był prozaiczny. Nie powiedział jej całej prawdy o wszystkich wydarzeniach podczas ostatniej sprawy. Ukrywał je, co spowodowało, że wymigiwał się od dalszych rozmów od ponadmiesiąca.

Oczywiście nie chodziło o porwanie Marty przez alkoholowego mordercę czy wykorzystanie przez niego wspomnień z traumatycznego dzieciństwa komisarza. Umysł mężczyzny od czterech miesięcy zaprzątała feralna noc z posterunkową Kamilą Podolską. Noc, która zmieniła wiele. Zdradził swoją ukochaną w newralgicznym momencie. Nie planował tego, mimo że przed poznaniem Marty podchodził dość swobodnie do związków i wierności. Jednakże alkohol i załamanie nerwowe zrobiłyswoje.

To nie tylko moja wina… – Tak często próbował tłumaczyć sobiezdradę.

Niemniej czuł się coraz gorzej po przenikliwych spojrzeniach Marty. Był niemal pewny, że przejrzała go na wylot i domyśla sięwszystkiego.

Chciał jej wyznać prawdę jak na świętej spowiedzi, lecz zawsze siępowstrzymywał.

Nikomu o tym nie powiedział. Ani Marcie, ani Krystynie, ani najbliższemu przyjacielowi Łukaszowi, choć dotychczas nie mieli przed sobą tajemnic. Ochota na rozmowę rosła po wyjściu Majskiego ze szpitala z każdym tygodniem, lecz Piotr nie mógł się przełamać. Zawsze odkładał to napóźniej.

Ma inne zmartwienia na głowie – powtarzał sobie, gdy zostawali naosobności.

Zresztą domyślał się, jakiej rady udzieliłby mu partner – wyznanie prawdy. A tego nie potrafił zrobić, wstydził się, a przede wszystkim nie zdecydował jeszcze kiedy, jak i czy w ogóle przyzna się dozdrady.

Dodatkowy problem stanowiła postawa Kamili Podolskiej, zwanej Kami. Krzyski nie pozostawił jej złudzeń. Kochał tylko Martę. Sądził, że Kami to zaakceptuje. Niestety. Pisała do niego co jakiś czas, wylewając swoje tęsknoty oraz namawiając go do porzucenia ukochanej. Długo lekceważył wiadomości, ale w końcu nie wytrzymał. Odpisał jej kilkanaście dni temu w sposób zdecydowany. Cisza, która nastała, przekonywała go, że posterunkowa odpuściła i zrozumiała ich relację. A przynajmniej żywił takąnadzieję.

Aż do wczorajszego poranka i narady u komendanta inspektoraWalskiego…

***

– Myślisz, że przywróci nas do wydziału? – zagadnął z dziecinną ciekawością Majski. – Może chce nas poprosić o pomoc w aktualnymśledztwie?

– Napaliłeś się na tę wizytę jak szczerbaty na suchary. Gadasz ciągle o tym samym – skomentowałKrzyski.

Kolejne pytania i przemyślenia partnera coraz bardziej go denerwowały. Piotr cieszył się, że do Czwartego Komisariatu na Kopernika są niecałe cztery kilometry. Inaczej musiałby zakleić Łukaszowi usta taśmą, znalezioną rano wschowku.

– Nigdzie nie słyszałem, że Łódź została opanowana przez seryjnych morderców. A poza tym przypomnij sobie naszego kochanego komendanta. Szybciej przyjechałby do ciebie i rzucił akta na stół, niż błagał opomoc.

– W sumie racja. Tylko w takim razie po co nas wzywał dojednostki?

– Nie mam zielonego pojęcia. Może po prostu stęsknił się za najlepszymi śledczymi w staniespoczynku.

Obaj parsknęliśmiechem.

Krzyski ruszył z piskiem opon ze skrzyżowania Bandurskiego z Jana Pawła. Czekał na to od dobrych kilkunastu minut, gdyż zator spowodowany porannym ruchem ciągnął się od Poleskiego Domu Kultury. Gdy w końcu dojeżdżali do świateł, te jak na złość zmieniły się naczerwone.

Niestety dalsza trasa nie pozwoliła na rozwinięcie rajdowych umiejętności. Tuż za stacją benzynową korek rozpoczął się na nowo. Komisarz westchnął w duchu, spoglądając z ukosa na Majskiego. Łukasz był w doskonałej formie psychicznej. Tak doskonałej, że aż męczącej, o czym świadczyło dalsze perorowanie o porannym telefonie ich szefa. Ponadto zafascynował się poprzednim śledztwem, które rozłożył dosłownie na czynniki pierwsze. Parę dni temu podczas wspólnego oglądania meczu piłkarskiego zrozumiał, dlaczego przyjaciel takpostępuje.

– To moja wina – stwierdził wtedy nieoczekiwanieŁukasz.

– Że Polska przegrywa z Ekwadorem? – zdziwił sięPiotr.

Na pasku informacyjnym widniała czterdziesta piąta minuta meczu oraz wynik jeden do zera dla drużyny z AmerykiPołudniowej.

– Przecież ich nie trenujesz – dodał. – Cieniasy są ityle.

– Nie o tymmówię!

– A o czym? – Krzyski dopiero po chwili zauważył, że partner posmutniał. – Łukasz, cojest?

– Gdybym nie wylądował w szpitalu, szybciej byśmy rozwiązali sprawę. Marta nie trafiłaby w ręce mordercy, a dwóch policjantów żyłoby nadal. – Ukrył twarz wdłoniach.

– Porąbało cię czy co? Ledwo przeżyłeś i jeszcze siebieobwiniasz?

– Ale…

– Cicho! – powiedział stanowczo Piotr. Podszedł do okna i otworzył je na oścież. Zapalił papierosa, zaciągając się głęboko. – Powtórzę drukowanymi: TO NIE JEST TWOJA WINA! Jeśli jednak tak bardzo ci zależy, to następnym razem mi sięodwdzięczysz.

– Jak?

– Przy kolejnej sprawie ty będziesz pracował, a ja pojadę na urlop do Zakopanego. – Zaśmiał się, wypuszczającdym.

Dopalił do filtra i pstryknął peta przezokno.

Łukasz cisnął w niego zużytąchusteczką.

– Weź te smarki. – Wywalił ją nazewnątrz.

– Patrz na mecz. Zaraz zacznie się druga połowa. Polskagola!

Dźwięk klaksonu dobiegający zza samochodu otrząsnął go ze wspomnień. Wrzucił jedynkę i włączywszy się do ruchu, manewrował między pojazdami. Skręcił w Żeromskiego, a minąwszy kompleks szpitala Wojskowej Akadami Medycznej, odbił w lewo wKopernika.

Po kilkudziesięciu sekundach wjechał na niewielki parkingpolicyjny.

Wysiedli z auta, spoglądając z sentymentem na budynek komisariatu. Ile razy do niego wchodzili, by rozwiązywać wspólnie kolejne sprawy… Uzupełniali się idealnie, rozumieli praktycznie bez słów. Od czterech miesięcy zaś wpadali do jednostki tylko w celach towarzyskich. Brakowało im tej znanej ze śledztwadrenaliny.

Udali się prosto do gabinetu inspektora Walskiego. Krzyski jak za starych czasów nie zamierzał pukać. Nacisnął gwałtownie klamkę i wparował do środka z uśmiechem. Pokój był przestronny, w kształcie kwadratu. Wszystkie ściany zajmowały szafy, regały z segregatorami oraz gabloty ze zdjęciami i odznaczeniami. Na wprost wejścia mieściło się drewniane obszerne biurko z nieodzownymi trzema elementami. Pedantycznym porządkiem, zdjęciem żony w ozdobnej ramce oraz znakiem minionych czasów, czyli pieskiem kiwającymgłową.

– Do obory, kurwa, wchodzisz? – zaryczał niczego nieświadomy inspektor Walski, podpisując papiery. Podniósł wzrok, a zmarszczka na czole świadczyła o dużym zdenerwowaniu. Nie minęła sekunda, a niski i krępy mężczyzna poderwał się zwinnie ze skórzanego fotela, przybierając szczery, szczęśliwy uśmiech. Podskoczył do komisarzy, witając się z nimi serdecznie. – Kogo moje przemęczone oczy widzą! Siadajcie.

Majski podszedł do biurka i oparł o nie kule. Usiadł na krześle, a drugie przystawił na wprost, by położyć na nim usztywnioną nogę. Krzyski zaś spoczął obok niego. Zauważył, że jeszcze jedno miejsce byłowolne.

– Przybyliśmy, szefie, na ratunek – zaczął Piotr, pochylając się i pukając mocnopieska.

Niewiele brakowało, a jego głowa wyskoczyłaby z niewielkiegozawiasu.

– Nie pochlebiaj sobie, mam wyliczać, ile razy odmówiłeś mi pomocy? – odrzekł półserio komendant i cmoknął na zachowaniepodwładnego.

– Naprawdę dostałeś takie propozycje? – odezwał się zdziwionyMajski.

Krzyski przybrał minę niewinnego dziecka. Rzeczywiście Walski trzy razy zadzwonił do niego, sugerując, by włączył się do śledztwa. Piotr długo się nie zastanawiał. Odmówił. Nie dlatego, że wypalił się lub czuł odrazę do pracy śledczej. Wręcz przeciwnie, uwielbiał rozwiązywać zawikłane zagadki, eliminując morderców. Odmowa wiązała się ze stanem Marty. Chciał zajmować się tylko nią. Być przy niej blisko, aby szybciej poradziła sobie z traumatycznymi przeżyciami oraz szczęśliwie zniosła ciążę i poród. Zdawał sobie sprawę, że nawet zaznajomienie się z danym śledztwem spowoduje, że zatraci się w nim bez reszty. A to byłoby idealną wymówką do ucieczki od drążących goproblemów.

– Jak kolano? Rehabilitacja pomaga? – zapytał Walski, przybierając minę zatroskanegoojca.

– Coraz lepiej, choć czasami wieczorem daje się we znaki. Nie zważam na to, a orteza nie przeszkadzałaby mi wpracy.

Inspektor uśmiechnął się tajemniczo. Słowa Łukasza fałszowały prawdziwy stan rzeczy. Do pełnego powrotu do śledztw potrzebna była jeszcze długa droga. Komendant regularnie przelewał z funduszu policyjnego kwoty na jego rehabilitację i opiekęmedyczną.

Efekty były piorunujące, ponieważ wedle praw medycyny komisarz powinien ledwo co poruszać się po domu. Ordynator Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej Wojskowej Akademii Medycznej, Ignacy Wulka, wraz z lekarzami specjalistami oraz rehabilitantami przecierali oczy ze zdumienia na widok postępów zdrowotnych mężczyzny. Po niecałych czterech miesiącach Łukasz odzyskał około osiemdziesięciu pięciu procentzdrowia.

Organizm regenerował się ze zdwojoną siłą. Złamania mostka, żeber, rąk zrosły się idealnie. Zszyte ścięgna palców wspomożone intensywnymi samodzielnymi ćwiczeniami wróciły do sprawności sprzed wypadku. Mały minus stanowiły jedynie ból w dłoniach po zbyt intensywnym wysiłku oraz konieczność przyjmowanialeków.

Najlepszym dowodem świadczącym o odzyskaniu władzy w rękach było rozpoczęcie ćwiczeń z dość lekkimi hantlami w pozycji siedzącej. Inna nie wchodziła w grę z powodu uszkodzenia kolana. Po powtórnych kompleksowych badaniach okazało się, że wybuch uszkodził jeszcze więzadła krzyżowe w prawym stawie. Trzy tygodnie temu zostały one zrekonstruowane, ale konsekwencją operacji była stabilizacja kolana przez specjalistycznąortezę.

– Dobra, inspektorze, wyłóż karty na stół – zaczął w żartobliwy sposób Piotr, kiwnął głową w stronę stolika barowego dosuniętego do prostopadłej względem wejścia ściany, a następnie skierował wzrok na dolną szafkę biurka. Wyszczerzył zęby. – Raczej nie wezwałeś nas tutaj na kubek świeżo parzonej kawy albo cośmocniejszego.

– Cały Krzyski. Przenikliwy aż do szpikukości.

– Ktoś jeszcze się zjawi? – dociekałMajski.

– Widać, że wracacie do formy – mruknąłWalski.

Chciał coś dodać, ale rozległo się głośne pukanie. Gość nie czekał na zaproszenie inspektora. Drzwi uchyliły się, ukazując kobietę w bordowejgarsonce.

– Zaczęliście beze mnie? – zapytała z udawaną pretensją Krystyna Wojak. Rzuciła płaszcz na krzesło i podeszła do dzbanka z kawą. Nalała sobie i wzięła spory łyk. – Przepraszam, ale wyszłam z domu bez solidnej dawki kofeiny. A bez niej niefunkcjonuję.

Napełniła trzy kolejne kubki i podała pozostałym. Na koniec rozsiadła się wygodnie na krześle, trzymając w dłoniach gorącenaczynie.

– Powiedziałeś im już? – zwróciła się bezpośrednio doinspektora.

Mężczyzna westchnął, unikając wzroku komisarzy, którzy spoglądali raz na niego, a raz na policyjnąpsycholog.

Walski opadł na oparcie, wydając przy tym zrezygnowane sapnięcie. Wyjął papierosa z leżącej paczki i odpaliwszy go, wydmuchał dym w górę. Piotr chciał uczynić to samo, ale srogie spojrzenie komendanta powstrzymało jegozapędy.

– Nie zdążyłem. Poza tym nie chce mi to przejść przez gardło. – Kiwnął w stronę Majskiego i Krzyskiego. – Wolę mieć ich na oku, a przy tym wrobocie.

– Wracamy do służby? – wypalił z entuzjazmemŁukasz.

– Wyjaśniłam ci to bardzo szczegółowo – odparła słodkim, choć zdecydowanym głosem Krystyna, lekceważąc pytanieMajskiego.

– Kryśka, wiesz, że ja nie pojmuję tych wszystkich psychologicznychzawiłości.

– Chodzi o ich dobro i szybki powrót do pełnej emocjonalnej sprawności. Masz świadomość, że jest to o wiele ważniejsze niż zdrowiefizyczne?

– Kryśka, kurwa, mordercy nie zrobili sobiewolnego.

– Dlatego komisarze muszą jak najprędzej nabrać sił, chęci i formy psychicznej do nowych śledztw. – Kobieta nie ustępowała, przyjmując coraz bardziej zdecydowanąpostawę.

– Możecie z łaski swojej powiedzieć, o co chodzi?! – zapytał głośno Krzyski rozeźlonym tonem. Nie miał pojęcia, o czym oni mówią, a tego nie lubił. – Kłócicie się niczym stare przekupy narynku.

Walski i Wojak momentalnie zwrócili wzrok ku mężczyznom. Komendant wyglądał na zniesmaczonego sytuacją, a psycholog wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się radośnie dopolicjantów.

– Jedziecie ze mną na urlop, który postawi was nanogi.

– Co?! Dokąd?! – krzyknęliobaj.

– Po co nam urlop, skoro teraz mamy wolne? – dorzucił Majski, łapiąc zakulę.

– Mam nadzieję, że nie na Aleksandrowską – prychnął ironicznie Krzyski, mając na myśli jeden ze szpitali psychiatrycznych tuż przy wyjeździe zmiasta.

Zaskoczenie komisarzy Krystyna skwitowała jeszcze szerszymuśmiechem.

Wygładziła delikatne zmarszczenia na garsonce, kręcąc wesołogłową.

– Po kolei. Na dziś z wiadomych przyczyn tylko ty, Piotrze, mógłbyś wrócić do obowiązków służbowych. Jednak jako psycholog policyjny nie rekomendowałabymtego.

– Z powodu? – wyrwało sięKrzyskiemu.

Znałodpowiedź.

– Twojej relacji z Martą, niezadowolenia ze zbyt wolno, twoim zdaniem, osiąganych przez nią efektów w pracy ze mnąoraz…

– Dobra, dobra. Masz rację. Zachowanie i stan Marty zajmują moje myśli. Podczas kolejnego śledztwa oddaliłbym się odniej.

Krzyski przelotnie zmierzył kobietę wzrokiem. Był niemal pewny, że podejrzewa, iż ma on jeszcze inny problem. Niemniej wątpił, by wiedziała, co konkretnie gognębi.

– Masz takie złudne poczucie spowodowane brakiem zrozumienia przeżyć Marty. Potrzeba wiele czasu i wzajemnych chęci, żeby wasza relacja wróciła do względnej normalności. Zwłaszcza że Marta spodziewa się dziecka, któregoojcem…

– Jestem ja! – przerwał ponownie Krzyski. Zdenerwował się nie na żarty. Wyszarpnął papierosa z paczki i odpalił go, nie zważając na gniewny pomruk Walskiego. – Spotkaliśmy się, żebyś mnie dobiła? Mamy teraz wszystko rzucić, bo wymyśliłaś sobie, że wyślesz nas na jakiś chujowyurlop?

– Krzyski. Lepiej zamilcz! – zareagował inspektor, uderzając otwartą dłonią w blatstołu.

– Wiem, że nie wierzysz w psychologię, ale ta sytuacja jeszcze bardziej mnie przekonuje o słuszności waszego wyjazdu. – Krystyna przybrała spokojną, rzeczową pozę. – Jesteś kłębkiem nerwów. Nie znasz sposobu na zbliżenie się do Marty, a jednocześnie nie rozumiesz jej przeżyć i nieustannej walki. Jesteś bliski wybuchu emocji, a to wpływa na zdolność analityczną i intuicję śledczą. Problemy zaczynają cię zaślepiać. Dopóki nie uporasz się z nimi, nawet podczas rozwiązywania zagadek kryminalnych będziesz myślał o Marcie lub odsuniesz się od niej całkowicie, co będzie dla ciebie znaczniegorsze.

Krzyski zaciągnął się powoli papierosem. Wydmuchał dym, tworząc nieregularne kółka. Wydawało się, że powstrzymuje kolejną falę nerwów. Prawda była inna. Chciał zyskać na czasie. Nie wiedział, co odpowiedzieć, ponieważ Krystyna idealnie go zdiagnozowała, jedynie z małą pomyłką. Nie tylko relacja z Martą zajmowała jego umysł. Pozostała jeszczeKamila…

– Wyjazd dotyczy Piotrka, ale również ciebie, Łukaszu. Sam wiesz, że fizycznie nie jesteś gotów, ale liczą się myśli. Jesteś zafascynowany poprzednią sprawą. Nie dlatego, że morderca okazał się przebiegły. Podświadomie chcesz się zrehabilitować za tak szybkie wyeliminowanie ze śledztwa. Majski przeniósł wzrok z Krystyny na przyjaciela. Jego spojrzenie mówiło jedno. Psycholog ponownie trafiła wdziesiątkę.

– Minęły już cztery miesiące – włączył się nieśmiałoWalski.

Nie mógł znaleźć argumentów na słowakobiety.

– I mogą minąć kolejne cztery, zanim wrócicie do pracy lub zawalicie jakąśsprawę.

Inspektor i komisarze obruszyli się na to stwierdzenie. Krystyna nie zważając na ich reakcję, kontynuowała:

– Wasz zmysł śledczy nie ucierpiał. Jest taki sam albo jeszcze bardziej wyostrzony, ale problemy osobiste przyćmiewają go całkowicie. Nie odzyskacie pełni sił, dopóki ich nie rozwiążecie. Poza tym stanowicie grupę bliskich sobie, lecz poranionych osób. Rozmawiając z wami, doszłam do wniosku, że wspólny, odpowiednio przygotowany wyjazd pozwoli wam ponownie zbliżyć się do siebie i uporać z kłopotami. Zmiana otoczenia też zrobi swoje. Ciągle przechodzicie przez miejsca związane z alkoholowym mordercą. A to otwiera gojącą się ranę. Warto tozmienić.

– A co z terapią Marty? – zadał konkretne pytanieMajski.

Krzyski uśmiechnął się półgębkiem, zgniatając niedopałek. Jak zwykle przyjaciel pamiętał o wszystkim. Uzupełniali się na każdymkroku.

– Będąc na Bahamach, Marta nie będzie uczestniczyć w spotkaniach ztobą.

Tym razem Krystyna wybuchnęła perlistym śmiechem. W ostatniej chwili odstawiła kubek z kawą na biurko Walskiego, chroniąc swój ubiór od kofeinowegozacieku.

– Widzę, że inspektor wam nie powiedział o mojej drugiej działalności. To nie będzie zwykły urlop. Wysyłam was do mojego ośrodka wypoczynkowego Raj w malowniczej wsi Będkowice, leżącej u stóp Ślęży. Prowadzę go już od lat, współpracując w tym zakresie z Komendą Wojewódzką. Przyjeżdżają tam osoby, które chcą nabrać sił po trudnych śledztwach, mają zapewnioną wszelką opiekę, w tym psychologiczną. Zorganizuję wam bardzo aktywny czas, bo akurat jutro wybieram się do Raju, aby wykorzystać swój urlop. Poznacie również mojego syna, który działa w waszejbranży.

– Wątpię, żeby Marta chciała przebywać z innymi policjantami wośrodku.

– Do mikołajek jest przestój. Jak co roku. Widzicie, wszystko jest już przygotowane. Tak czy siak po wyjeździe wracacie do służby – powiedziała Krystyna, wpatrując się przenikliwie w inspektora. – A wiecie, czym się zajmuję po godzinachpracy?

– Turystyka, historia i etnografia rejonu Ślęży są hobby Krystyny. Jeżeli chcecie poszukać szczegółów o Masywie Ślęży, nie musicie wchodzić do Internetu – wytłumaczył Walski zrezygnowanym tonem. Zrobił skwaszoną minę. Nadal nie był przekonany do pomysłu psycholog. Nie widział jednak innego wyjścia. Musiał wysłać swoich podopiecznych na przymusowy urlop. – Dobra, koniec tej gadki szmatki. Jutro wyjeżdżacie! Bez dyskusji! A potem, Krzyski, dostajesz od razu kilka śledztw, a ty, Majski, będziesz go pilnował, żeby nie odwaliłfuszery.

Krystyna Wojak klasnęła, cmokając z zachwytu. Wstała i opatuliła się szczelnie płaszczem, mimo że na dworze świeciło słońce, a synoptycy zapowiadali jedenaściestopni.

– Moi kochani, czekam na was na miejscu. Przed wami prawdziwyrelaks.

Posłała im całusa i wyszła z gabinetu. Po chwili rozległo się głośne stukanie obcasami po korytarzujednostki.

– Szefie, powiedz, że żartujesz – zacząłMajski.

– Co to miało znaczyć? – dorzucił Krzyski, wpatrując się wkomendanta.

– Przestańcie! Sami wiecie, że Wojak ma rację, i koniec. Najważniejsze, żeby Marta doszła do siebie, a wy żebyście wrócili doroboty.

Machnął nerwowo ręką. Przetarł nią twarz, a następnie energicznie wysunął prawą szufladę. Wyłożył na stół dwa glocki i dwa pełne magazynki. Komisarzom zaświeciły się oczy na widok służbowejbroni.

– Prezent od wujka Ryśka nawyjazd.

– My rzeczywiście jedziemy do ośrodka wypoczynkowego? – Majski odebrał „klamkę” od inspektora. Przeładował.

– Nie marudźcie. Bierzcie, jak dają. Strzeżonego Pan Bógstrzeże.

Piotr od razu złapał swój pistolet. Wycelował w ścianę po prawej stronie, przymykając jedno oko. Odetchnął z zadowoleniem i szybko schował glocka za pasek spodni. Tak jak najbardziej lubił. Odwrócił się, czując na sobie wzrokkomendanta.

– Użyj jej, Krzyski, chociaż raz, to urwę cijaja.

– Słowo harcerza, że będę grzeczny. – Złożył dwa palce w geście przysięgi. – Szefie, a co dzieje się z WaldemaremPotockim?

– Stęskniłeś się za naszym narkotycznym elegancikiem? – zadrwił Walski, przypominając sobie przemądrzałego, bufonowatego i wyfiokowanego zastępcę prokuratora okręgowego wŁodzi.

Napsuł im wiele krwi, ale ostatecznie okazało się, że pracował „na podwójnymgazie”.

– Piotruś chce kupić od niego garnitur, skoro nie korzysta. – Majski zaśmiał się, za co oberwał własną kulą wplecy.

– Wiem niewiele więcej niż wy. Po czystce w prokuratorze wysłali go na odwyk i dokądś przenieśli. Wszystko owiane jesttajemnicą.

– Czyli zamietli sprawę pod dywan – skonstatował Krzyski, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Dobra, kuternoga, zbieraj się – zwrócił się do partnera. – Mamy jeszcze jedną misję. Poinformować dziewczyny owyjeździe.

– Nie wiem dlaczego, ale mam złe przeczucia – szepnął bardzo poważnym tonem inspektor Walski, opadając głucho nafotel.

Nie zdołali go usłyszeć, ponieważ z prawej kieszeni spodni Krzyskiego wydobył się okrzyk Druga strona odpowiada!. Komisarz szybko wyjął telefon. W jednej sekundzie poczuł zimną kroplę potu spływającą po plecach. Nadawcą wiadomości nie były Marta czy Alicja. Jeszcze raz przeczytał cztery litery, składające się na ksywkę posterunkowej Podolskiej: Kami.

Kliknął Otwórzi od razu pożałował decyzji. Nie mógł w to uwierzyć. Zapadł w stupor, ale intuicyjnie poczuł, że ktoś na niego patrzy. Majski wbijał w niego pytający wzrok. Piotr zablokował ekran i odwrócił głowę, udając, że był to jeden z wielu SMS-ówpromocyjnych.

Jednakże wciąż stał mu przed oczami wydrukowany fragment badania USG przedstawiający rozwijający się płód. Podpis nie pozostawiałwątpliwości.

Wiesz, co to oznacza? Tatusiu…!

***

Posterunkowa Kamila Podolska leżała nieruchomo na łóżku. Zajmowało większą część pokoju sypialnego i spokojnie pomieściłoby dwie, a nawet trzy osoby. Zawsze chciała mieć sypialnię z prawdziwego zdarzenia, z ogromnym łożem, na którym bez krępacji mogłaby oddawać się erotycznym uciechom. Pokój nie był pokaźnych rozmiarów, gdyż zmieściły się w nim jeszcze tylko niewielka szafa oraz drewniany stolik z lampką nocną z kolorowymabażurem.

Biała piżama wyraźnie opinała się na biuście, a rozpuszczone, długie, jasne włosy silnie odcinały się od czerwonego powleczenia pościeli. Kobieta płakała. Kciuk prawej dłoni delikatnie gładził wydruk kilku zdjęć. USG przedstawiające wczesne stadium ciąży. Czwarty miesiąc. Obok leżał telefon. Twarz Piotra Krzyskiego z lekko uchylonymi ustami witała użytkownika zwyświetlacza.

Kamila marzyła o takim łożu i leżeniu w nim bardzo długo, lecz nie w takich okolicznościach jak obecnie. Myślała, że będzie tulić się do ukochanej osoby, czując bezpieczeństwo, szczęście i miłość. Niestety marzenia się nie spełniły. Została sama zesobą.

Nie miała z nim żadnego kontaktu. Nawet zwykłego, głupiego SMS-a. Porzucił ją jak worek niepotrzebnych szmat. A do tego wykorzystał. Piotr Krzyski. Pisała do niego. Nie tak bardzo często. Nie chciała być nachalna. Sądziła, że mężczyzna w końcu zrozumie, kogo kocha naprawdę, a jej stały kontakt z nim umożliwi mu podjęcie słusznej decyzji. O zostawieniu Marty oraz związaniu się z nią. Matką jego dziecka. Tak się nie stało. Odpowiedział raz, dwa tygodnietemu.

Przestań do mnie pisać. Jesteśmy jedynie kolegami z pracy. Ta noc nic dla mnie nie znaczyła. Nie powinna była się zdarzyć. Upiłem się, musisz to zrozumieć. Jestem z Martą i jąkocham.

Jak on śmiał! Od tamtej pory nie kontaktowała się z nim, obmyślając inną strategię zdobycia ukochanego. I nagle przyszedł cios. Została przykuta do łóżka na dłuższy czas. Wolno jej było pójść wyłącznie za potrzebą. Wyprosiła, żeby nie przebywać cały czas w szpitalu, lecz we własnym domu. Cena to codzienne wizyty rejonowejpołożnej.

– Ciąża poważnie zagrożona. – Słowa ordynatora brzmiały jakwyrok.

Nie tylko pokochała dziecko, ale również myślała, że w tej sytuacji mężczyzna wróci do niej z podkulonym ogonem. Duma mu nie pozwoli, aby zostawić kobietę wpotrzebie.

I właśnie taka potrzeba zaszła. Wytrzymała już spory czas, ale dalej nie mogła radzić sobie sama. Piotrek i Marta musieli w końcu poznaćprawdę!

Wzięła telefon do ręki. Weszła w galerię. Zamknęła oczy, uśmiechając sięszeroko.

Zrobi muniespodziankę.

– Teraz na pewno nie będzie mnielekceważył.

Będkowice, 17 listopada 2010 r., wieczorem

– Dokąd nas wieziesz? – zagadnęła zaciekawiona Marta, wpatrując się w przejmujący mrok za szybąpasażera.

Nieregularne kształty składające się z rozłożystych drzew liściastych, iglaków oraz gęstych krzewów, z których raz po raz podrywało się spłoszone ptactwo, potrafiły rozbudzić zmysły i napawaćgrozą.

– I czy na pewno znasz drogę? – dorzucił zafrasowanym tonemKrzyski.

Krystyna Wojak nic nie odpowiedziała. W lusterku wstecznym w świetle wewnętrznej żarówki samochodowej dojrzał jednak, że podniosła umalowane i wymodelowane brwi, jakby chciała powiedzieć: „Nie wierzysz mi”. Rozejrzał się po przestronnym aucie. Obok kierowcy siedział Majski z maksymalnie wyciągniętą prawą nogą. Tuż za nim usadowiła się Alicja. Dalej Krzyski iMarta.

Zastanawiali się nad celem podróży. Od razu po przyjeździe właścicielka Raju oznajmiła, że po obiedzie mają trzy godziny na rozpakowanie, a później wszyscy spotykają się na parkingu przedbudynkiem.

Mieli mało czasu na uważne przyjrzenie się okolicy. Krystyna mówiła prawdę. Region rzeczywiście był piękny. Przywitało ich przejrzyste i ciepłe powietrze, dzięki czemu mogli podziwiać Ślężę. Zadziwiała jej wielkość, która wydawała się potężna, a liczyła zaledwie siedemset osiemnaście metrów nad poziomemmorza.

Dodatkowo Ślęża zwieńczona była charakterystycznym wierzchołkiem. Nie tyle z powodu dużej, płaskiej powierzchni, z wytyczonymi miejscami na rodzinny piknik z ogniskiem, oraz widocznego z daleka masztu radiowo-telewizyjnego. Szczyt znany był głównie z nietypowej budowli. Nieczynnego kościoła Nawiedzenia Najświętszej MariiPanny.

Krzyski był niemal pewny, że w ramach „niespodzianki” jechali właśnie tam. Jeep piął się wolno w górę od dobrych dziesięciu minut. Droga była kręta i dość pochyła, co utrudniało poruszanie. Nawet światła długie nie rozpraszały dostatecznie mroku. Mężczyzna modlił się w duchu, żeby nieoczekiwanie nie wyskoczyło żadne zwierzę. Nie uniknęliby zderzenia, a wtedy ich urlop zakończyłby się tragicznie, zanim zdążyłby rozpocząć się nadobre.

Nagle poczuł, że auto zjeżdża na bok. W odruchu obronnym wyrzucił tułów do przodu, aby zasłonić Martę swoim ciałem. Spodziewał się rychłego uderzenia. Nic takiego nie nastąpiło, a samochód zgrabnie zaparkował w niewielkiej zatoczce porośniętej naokołokrzewami.

– Czyżbyś myślał, że zamierzam wjechać wdrzewo?

Krystyna zrobiła lekko obrażoną minę, wysiadając z jeepa. Krzyski zmieszał się i odburknął coś niezrozumiałego. Wydostał się jako ostatni, po czym trzasnął mocno drzwiami. Oniemiał. Cisza oraz ciemność. Wyciągnął rękę. Ledwie zauważył obrys dłoni. Usłyszał łomot zamykanych drzwi, a chwilę później rozbłysło jasne światło ze sporych rozmiarów latarki, trzymanej przezKrystynę.

– Proszę, to jest wasz ekwipunek na dzisiejszywieczór.

Za moment cztery kolejne snopy światła rozświetliły niewielką polanę, z majaczącymi na tle drzew nieregularnymiskałami.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytała Marta. Jej głos zdradzał szczerezainteresowanie.

Krzyski skierował latarkę na ukochaną. Wydawało mu się, że wycieczka w mroczne, nieznane miejsce wpłynie na nią niekorzystnie. Tymczasem kobieta wyglądała na podekscytowaną. A ciemne jeansy, szara tunika i granatowa jesienna kurtka oraz burza kręconych czarnych włosów, oplatających przy każdym ruchu jej policzki, przypomniały mu, dlaczego się w niej zakochał. Podszedł wolnym krokiem i niby przypadkiem musnął palcami dłoń partnerki. Nie odtrąciła jej. Wręcz przeciwnie. Odpowiedziała tymsamym.

– Zaparkowaliśmy na polanie pod Zbójnickimi Skałami – odparła Krystyna, mocniej opatulając się chustką. Zarzuciła ją na górę czarnego kompletu składającego się z bawełnianych spodni, bluzki i swetra. O dziwo nie była w garsonce. – Resztę drogi pokonamypieszo.

– Dlaczego? – zapytała Alicja, trzymając dwie latarki i wymownie spoglądając na Łukasza, opierającego się na dwóchkulach.

– Jesteśmy raptem około stu metrów od szczytu. Nim dotrzemy, poznacie legendę, która wyjaśni wam tajemniczą moc Ślęży, pochłaniającą diabelskim sidłem niejeden ludzkiumysł.

Przyjaciele jak jeden mąż spojrzeli na kobietę. Jeśli chciała wzbudzić w nich dreszczyk strachu i niepewności, to udało jej się idealnie. Na dodatek w oddali usłyszeli kilkusekundowy dźwięk syreny policyjnej. Krystyna uśmiechnęła się, odwracając się od pozostałych. Ruszyła wolnym krokiem, a powietrze wypełniło się potokiem słów wypowiadanych głębokim, lekko drżącymgłosem.

Nim Ślęża zasłoniła wejście do piekielnej bramy, każdej nocy czarty wychodziły nią z piekieł na ziemię. Ziemia była cudnej urody, pełna bujnych lasów, zwierzyny i dostatku, czego biesy ludziom mocno zazdrościły. Nie mogły też zrozumieć, dlaczego ci są tak zadowoleni z życia, mimo że muszą codziennie rano wstawać do pracy i męczyć się aż dowieczora.

Czarty zakradały się do siedzib wczesnym rankiem i tuż przed nocą, widząc, jak ludzie z uśmiechem wstają do pracy i z tym samym uśmiechem wieczorami przy posiłku opowiadają sobie wzajemnie, co ich spotkało minionego dnia. Szczęśliwi byli wszyscy: dorośli, starcy, dzieci. Każdy człowiek żył spokojnie, nie pragnął zła i radował się z dobrych uczynków. Taka postawa nie podobała się biesom, zaczęły więc zastanawiać się, jakby namówić obywateli do grzechu iwystępku.

Postępowanie społeczności mocno denerwowało króla piekieł, Lucyfera, który coraz bardziej niecierpliwił się postawą swoich sług, niezdolnych skusić ludzi do wejścia na ścieżkę grzechu. Diabły wymyśliły więc, jak mogłyby uprzykrzyć im życie i przypodobać się swojemu władcy. Czarcie sługi postanowiły zasypać całą okolicę kamieniami, spustoszyć lasy i łąki, zamieniając piękne krajobrazy w skaliste i niedostępne góry. Wśród skał trudno było śmiertelnikom znaleźć bezpieczną drogę do domu, a ci, którzy zdecydowaliby się na śmiałą wyprawę, najprawdopodobniej zginęliby wśród groźnych gór. Lucyfer zaaprobował pomysł swoich biesów i nakazał im wykonać robotę do NocyŚwiętojańskiej.

Czarty sumiennie przykładały się do swojej pracy, wyciągając spod ziemi wielkie kamienie i głazy. Niektóre z nich były takie duże, że wyglądały jak pagórki. W skałach diabły wykuwały urwiska, pieczary i jaskinie, wszystko po to, by utrudnić życie zbiorowości na tak nieprzyjaznym terenie. Wizja cierpiących obywateli tak inspirowała demony, że pracowały bez ustanku dniami i nocami, tak że bez żadnych przeszkód udało się im wykonać swoje zadanie przed wyznaczoną przez Lucyfera datą – NocyŚwiętojańskiej.

Zewsząd wyrastały ogromne skały, górskie pasma przecinały żyzne ziemie i zabierały miejsca rzekom. Tak właśnie powstały Sudety, wielkie góry ze swoim szczytem nazwanym później Śnieżką. Gór i skał czartom było wciąż mało i mało, więc dalej znosiły one wielkie głazy i układały wysokie stosy na ziemi. Z czasem jednak zaczęły opadać z sił, a kamienie i skały stawały się coraz mniejsze. Zmęczone nieustającą harówką czarty zaś coraz częściej zamiast zgodnie pracować, wylegiwały się na skałach w promieniach słońca. Lucyfer nie był zadowolony z takiego obrotu spraw, mimo że ustawione do tej pory góry, z licznymi pieczarami, występami i przepaściami, z pewnością ludziom się nie podobały. Władca piekieł przeganiał demony ze skał i zmuszał je do dalszej pracy, smagając wściekle ogniem po karkach tych najmniej robotnych. Zaślepiony gniewem i chęcią zemsty, Lucyfer nie zauważył nawet, że do ogromnych gór zbliżył się hufiec anielski, przysłany z Nieba na pomoc śmiertelnikom, dręczonym przez sługizła.

Niebiańskie hufce wystraszyły czarty, które porzuciły swoją dotychczasową pracę i rozpoczęły walkę z przybyszami z Niebios. Ciskały skałami i kawałkami gór w anioły, a walka z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zacięta. Bitwa trwała dość długo, a podczas tego starcia doszło do nieoczekiwanego wydarzenia. Ani Lucyfer, ani jego czarcie sługi nie zauważyły, że rzucając w anioły kamieniami, usypały ogromną górę. Hufiec anielski nagle rozpłynął się na niebie, zmęczone czarty pomyślały więc, że udało się im tę walkę wygrać. Zadowolone z siebie chciały wrócić do swojego królestwa, gdy okazało się, że zniknęła brama, która prowadziła do piekła. Mimo usilnych poszukiwań biesy nie były w stanie odszukać portalu i spostrzegły, że wejście do podziemi własnoręcznie zasypały kamieniami rzucanymi w stronęaniołów.

Droga do królestwa ciemności została zamknięta na zawsze, a u podnóży Ślęży wciąż snują się biesy, próbujące odnaleźć wejście do piekła. Od czasu do czasu rozwścieczone czarty zsyłają na Ślężę burze i pioruny, próbując w ten sposób rozłupać skalne ściany tak, by na powrót otworzyły się przed nimi wrota do piekieł. Demonom jednak nigdy nie uda się pokonać wielkiej góry, która do końca świata będzie strzegła wejścia dopodziemi.

– Od czasu do czasu biesy mszczą się na ludziach za przegraną bitwę. A legendarna brama do piekieł znajduje siętutaj.

Ostatnie słowa wypowiedziała szeptem, kierując snop światła na wprost siebie. Majski, Alicja, Krzyski i Marta bardzo szybko uczynili to samo. Z mroku wyłoniło się około półtorametrowe wejście dogroty.

Nie tego się spodziewali. Nie zdążyli zareagować, gdy Krystyna padła sparaliżowana. Z jej ust wydobył się przeraźliwyjęk.

– Nie! Mójsyneczku…

Próbowała pokonać te kilka metrów na kolanach, lecz zdecydowanym ruchem powstrzymał ją Krzyski, jeszcze raz spoglądając na coś, od czego chcieliuciec.

Szeroko otwarte oczy półnagiego mężczyzny z sumiastym wąsem, przykrytego dość starannie kamieniami. Całkowicie pozbawioneżycia.

– Jakim cudem jesteście przednami?

Usłyszeli nerwowy głos wysokiego i barczystego policjanta, wyskakującego z radiowozu. Przed momentem wjechał w pełnym pędzie na szczyt, gdy Krystynaryknęła:

– To on go zabił! Diabeł!

Następnie skuliła się w sobie, głośnoszlochając.

1Wydarzenia opisane w książce pt. Odwyk.

2

– Możesz mi powiedzieć, co my tu robimy? – zapytał Krzyski, ledwo powstrzymując się przed wybuchememocji.

Już w pierwszym dniu urlopu trafili na zwłoki. Ich położenie i umiejscowienie jednoznacznie wskazywały na morderstwo. Na domiar złego mężczyzną okazał się syn Krystyny Wojak, która sprowadziła ich tam w celu regeneracji sił. Bardziej pokręconej historii nie wymyśliłby StevenSpielberg.

– Przyjechaliśmy, kurwa, odpoczywać – dorzucił.

– Nie marudź. Ustalmy najważniejsze fakty, póki nie zatrzymano nas za wtargnięcie na miejsce zbrodni. – Majski wyciągnął notes z przyczepionym długopisem. Jak za starych dobrychczasów.

Krzyski przewrócił oczami. Poświecił latarką w głąb jedynej drogi wjazdowej na górę. Kurz po odjeżdżającym jeepie nadal się unosił, mieniąc w ostrym punktowym świetle. Trochę zajęło im, aby wyekspediować stąd Alicję, Martę i Krystynę. Zwłaszcza ta ostatnia nie była w stanie zrozumieć, że nie może zbliżać się do zmarłego syna, a jej obecność jeszcze pogarsza sytuację. Między kolejnymi falami rozpaczy ciągle powtarzała coś o diabelskiej sile. Stan właścicielki Raju chwytał za serce i wyciskał łzy z oczu pozostałych kobiet. Pomimo tego żadna z nich nie chciała się ruszyć. Znalezisko hipnotyzowało. Pragnęłypomóc.

Majski postawił sprawę na ostrzu noża. Zapakował je do jeepa wraz z posterunkowym i wyekspediował do ośrodka Raj, gdzie miały zaopiekować się Krystyną i oczekiwać na oficjalne przesłuchanie. Ich zgoda miała swoją cenę. Pomoc miejscowym policjantom w czynnościach śledczych nagórze.

Krzyski rozejrzał się, przesuwając snop światła. Stali u podnóża kościoła, do którego prowadziły strome i wysokie schody. Budowla była majestatyczna, ale popadała w ruinę. Dodatkowo po zmroku wyglądała dość upiornie. Nad nią niebo wydawało się o wiele czarniejsze. Piotr przejechał wiązką światła dalej. Oprócz zarysów drzew i czegoś wysokiego oddalonego od świątyni nie dostrzegł nic więcej. Intuicja ponownie rozszalała się w jego umyśle, jakby drzwi do niej otworzyły się na oścież. Nie podobało mu się to miejsce. Automatycznie skierował rękę do prawego biodra. Niestety nie znalazł tego, do czego był przyzwyczajony. Kabura z glockiem została wpokoju.

– Starożytna rzeźba kultowa przedstawiająca niedźwiedzia – wyjaśnił przyjaznym, choć dość nieśmiałym tonem mundurowy, opierający się plecami o terenowego nissana pathfindera. Jego światła oświetlały tylko część groty. – Aspirant Witold Kryc oraz posterunkowy Jan Szulc z komisariatu wSobótce.

Komisarze przyjrzeli się im, a następnie przedstawili. Mężczyzna starszy stopniem wzbudzał respekt swoim wyglądem. Około dwóch metrów, mięśnie wyrobione na siłowni i długie blond włosy zawiązane w kitkę. Wizerunek srogiego policjanta burzyło jego usposobienie. Sprawiał wrażenie dobrotliwego i nieśmiałego. Drugiego zaś wzięli w pierwszej chwili za syna Kryca. Wyglądał młodo ze swoją szczupłą budową ciała i metrem siedemdziesiąt wzrostu. Liczne pryszcze na twarzy kojarzyły się im z liceum. Okazało się, że ma dwadzieścia pięćlat.

Krzyski i Majski zauważyli jeszcze jedno. Niepewność miejscowych funkcjonariuszy była wyczuwalna na kilometr. Szulc z każdą minutą robił się coraz bardziej nerwowy, a Kryc często poprawiał swoje włosy. Wniosek był tylko jeden. Ewidentnie nie mieli dotąd styczności z zabójstwem, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że komisariat w Sobótce obejmował swoim zasięgiem miasto i okolicznewsie.

– Nadal nie odpowiedzieliście na pytania aspiranta – rzucił Szulc, wbijając w nichwzrok.

– Przyszliśmy na nocną wycieczkę, jakkolwiek to brzmi – odparł Piotr, krzywiącsię.

– Jesteśmy pensjonariuszami ośrodka Raj. Dzisiaj przyjechaliśmy do Będkowic, a Krystyna Wojak od razu zabrała nas na wyprawę – wytłumaczył Majski, widząc niezrozumienie na twarzachpolicjantów.

– Mówisz o nocnej ślężańskiej eskapadzie? – dopytywał sięposterunkowy.

– Też na niej byliście? – odpowiedział pytaniem na pytanie zaintrygowanyKrzyski.

– A kto na niej nie był. Krystyna Wojak jest jedną z najbardziej znanych działaczek turystycznych Masywu Ślęży, mimo że większość czasu spędza w Łodzi. Organizuje wiele wycieczek edukacyjnych z młodzieżą szkolną i nie tylko. Zwykle w wakacje oraz na początku roku szkolnego, kiedy przyjeżdża do nas na dłużej. Najpopularniejsza jest nocna ślężańska eskapada, podczas której zwiedza się górę jedynie z latarkami lub pochodniami, słuchając przy tym legendy i wybranych fragmentów historiigóry.

Wyjaśnienia aspiranta Kryca odkryły kolejną kartę z życia Krystyny Wojak. Inicjatywa była bardzo słuszna i niezwykle ciekawa. Tylko…

– Zawsze główną atrakcją jest trup? – zadrwił Krzyski, kiwając w stronę groty. Spotkało się to z niesmakiem policjantów i srogim wzrokiempartnera.

– Dobra, chłopaki, wiemy, że to nie nasza jurysdykcja, ale skoro zostaliśmy, dawajcie, co macie – przeszedł do rzeczy Majski. Kule oparł o samochód, dzięki czemu mógł notowaćustalenia.

Odpowiedziała mu cisza. Komisarze spojrzeli na Kryca i Szulca. Funkcjonariusze ewidentnie sięwahali.

– To wy jesteście tym sławnymi śledczymi z Łodzi? – rzucił nieoczekiwanieWitold.

– Kto wam tak powiedział? Pewnie Krystyna, sami słyszeliście, że zażądała, abyśmy wam pomogli, więc nie każcie nam wracać z gołymi rękami. Poza tym od razu zauważyliśmy, że chyba nie zetknęliście się dotąd z takim zabójstwem – rozwikłał wątpliwośćKrzyski.

Wspomnienie kobiety zmieniło postawę mężczyzn. Od razu było widać, że Krystyna ma duży autorytet w okolicy. Miejscowi zgodnie przytaknęligłowami.

– Nasz teren nie jest duży i stosunkowo mało ludny. Mamy tutaj sporo pracy, ale raczej lekkiego kalibru. Nie prowadziliśmy żadnej sprawy o morderstwo, odkąd jestem w komisariacie, a miesiąc temu stuknęło już dziesięć lat – stwierdziłKryc.

– Ale znacieprocedury?

Drwiący ton komisarza ponownie zniesmaczyłmundurowych.

– Tak. Za chwilę powinien przybyć nasz technik ze specjalnym reflektorem i lekarz – wyjaśniłSzulc.

– Lekarz medycyny sądowej, zwany żartobliwie przez nas patologiem, młodzieńcze.

– Od kogo i kiedy dostaliście zgłoszenie? – dociekał Majski, strofując niewerbalnie partnera za jegokomentarze.

– Koło siódmej wieczorem. Chłopak z dziewczyną przyszli na komisariat i poinformowali nas o zwłokach w grocie pod kościołem na Ślęży. Byli bardzowystraszeni.

– Kiedy natknęli się na zwłoki? – Krzyski przesunął szybko latarkę naaspiranta.

Nie podobała mu się pora wizyty nastolatków, a pretensjonalny ton Kryca potwierdził jegoobawy.

– Zeznali, że w nocy zauważyli ofiarę wewnątrzgroty.

Dalszą wypowiedź zagłuszyły pierwsze krople deszczu oraz przyjazd radiowozu z dwoma posterunkowymi wezwanymi w celu pomocy zabezpieczenia wierzchołka góry. Krzyski i Majski zareagowali szybko. Polecili ustawić auta tak, aby oświetlały środek szczytu. Następnie podzielili policjantów na dwuosobowe grupy. Nakazali zbadanie terenu i fotografowanie wszelkich śladów lub nietypowych rzeczy, których obecność byłaby niewytłumaczalna. Ku ich zdumieniu wszyscy przytaknęli, ruszając zaopatrzeni w latarki i aparaty w telefonachkomórkowych.

Po dziesięciu minutach znów z nietęgimi minami spotkali się przy samochodzie. Na szczęście opady okazały się jedynie drobnąmżawką.

Majski oparł się o drzwi pasażera, rozcierając sobie dłonie, a Krzyski miał ochotę kopnąć z całej siły w auto. Powstrzymał się z szacunku dla porządnego pojazdu. Zawsze lubił tęmarkę.

– Nie wierzę… Muszę zapalić. – Piotr przejechał ręką po twarzy. Wyjął papierosy, a Łukasz podał mu torebkę strunową. – Pełno rozbieżnych śladów: petów, papierków, chusteczek, odcisków butów i tym podobnych śmieci. Nie zauważyliśmy żadnych innych wzorów bieżnika. A co uwas?

– Tak samo, oprócz jednego z palenisk, gdzie leżą jakieś strzępy materiałów, ale zostawiliśmy je dlatechnika.

– Ślady są ewidentnie zadeptane – podsumował Majski, zapisując uwagę wnotesie.

– Nie ma co się dziwić – odparł Szulc, wzruszając ramionami. Wykonał dziwny grymas. Namiastkęuśmiechu.

– Co masz na myśli? – zdziwił sięŁukasz.

– Podczas dnia, a tym bardziej jak jest ładna pogoda, kręci się na szczycie wielu ludzi. Nawet przychodzą dzieci z okolicznych szkół na lekcje wterenie.

Krzyski i Majski zrobili wielkie oczy. Czyżby doszło do kuriozalnej sytuacji? Grupa dzieci bawi się na szczycie, a w odległości metra od wejścia, w grocie leży martwy mężczyzna… Taka wizja spowodowała silny ucisk wżołądku.

Piotr pokręcił z dezaprobatą głową. Zaciągnął się mocno papierosem i przeszedł do innej zastanawiającej gokwestii.

– Po jaką cholerę nastolatkowie wybrali się na szczyt wnocy?

– A jak myślisz? – zapytał szelmowsko Jan. Zauważył, że przyjezdni nie łapią jego aluzji. – Przecież to „szeroki otwór” – dodał.

Kryc i Szulc wybuchnęli śmiechem. Potoczył się echem po wierzchołku góry. Usłyszeli trzepot skrzydeł. Ptaki zaniepokojone odgłosami odleciały z pobliskichkrzewów.

– Wedle legendy grota stanowi zasypaną bramę do piekieł, ale obecna młodzież wykorzystuje ją jako bramę do erotycznej rozkoszy – objaśnił aspirant po dobrej minuciechichotu.

– Zdajecie sobie sprawę, że od momentu randki nastolatków minęła prawie cała doba, ciało wystawione było na widok przypadkowych przechodniów lub na pastwę zwierząt? – przywołał policjantów do porządkuMajski.

Poskutkowało. Kryc i Szulc zbledli w jednej sekundzie, a na ich twarzach ponownie pojawiła się niepewność podszytalękiem.

– Ile jeszcze będziemy czekać na waszego technika i lekarza? – zapytał rozgoryczonyKrzyski.

– Już jadą – odparł szybkoposterunkowy.

Piotr spojrzał na zegarek. Blat ze srebrnymi cyframi rzymskimi i drobnymi wskazówkami pokazywał dwudziestądrugą.

– Kurwa! Przecież minęła już ponadgodzina.

– Problemem stanowi lekarz. Trzeba było po niego jechać doWrocławia.

– Niech zgadnę: wasz technik pojechał po niego? – rzucił z ironiąMajski.

– Przebywał akurat pod Wrocławiem z wizytą u swoich bardzo leciwych rodziców. Miał najbliżej z nas – pośpieszył z wyjaśnieniemKryc.

– A wasz prokurator pofatyguje swój urzędniczy tyłek? Czy może my mamy go przywieźć? – ciągnąłKrzyski.

– On już przecież jest na miejscu – wyjąkałSzulc.

Wraz z aspirantem wpatrywali się oniemiałym wzrokiem w komisarzy. Czyżby przyjezdni nie znali syna właścicielkiRaju?

– Gdzie? – dopytał się pełen obawMajski.

Nastało niepokojące milczenie. W końcu Kryc wyciągnął drżącą rękę w stronę groty, wskazującofiarę.

– Marcel Wojak – szepnął – zastępca prokuratora rejonowego Wrocław Krzyki Zachód, obejmującego teren wokół Masywu Ślęży. A prywatnie narzeczony znanej lokalnejmodelki.

***

To nie było jedyne zaskoczenie tego wieczoru. Najszybciej otrząsnął się ze zdumienia Krzyski. Większość śladów przepadła bezpowrotnie, dzięki czemu morderca zyskał znaczną przewagę. Musielidziałać.

– Ustaw samochody tak, aby światło przednich reflektorów padało pod niedużym kątem na wnętrze jaskini – polecił aspirantowi Piotr. Spotkał się z pytającym wzrokiem pozostałych. – Chcę zobaczyć w pełni oświetlonąofiarę.

Kryc nie oponował. Wsiadł za kierownicę i przestawił auto zgodnie z wytycznymi komisarza. Strumień światła rozproszył ciemność wewnątrz groty. Rozszerzała się wraz z głębokością. Wnętrze wypełnione było gliną, piaskiem oraz mnóstwem kamieni różnej wielkości piętrzących się w stosach. Elementów grozy dostarczały zwisające w dali korzenie drzew, krzewów i innych roślin. Liczba petów, zużytych chusteczek i prezerwatyw stanowiła wyzwanie dla techników kryminalistycznych. Grota przypominała składowisko odpadów pozostawionych spontanicznie przez miejscowych i turystów. Z jednym tylko wyjątkiem. Leżącego na brzuchu mężczyzny, przykrytego starannie kamieniami od pasa w dół. W okolicach kolan były one rozrzucone. Ofiarę pozbawiono ubrań od pasa w górę, a prawa ręka spoczywała na przedramieniu przy tułowiu. Lewa tkwiła pod korpusem. Nienaturalne skręcenie głowy zwróconej w kierunku szczytu sugerowało przyczynęzgonu.

Ułożenie zwłok, miejsce i misterne przykrycie kamieniami hipnotyzowały. Krzyski i Majski zwrócili spojrzenie na tutejszych mundurowych. Wpatrywali się w ofiarę z niesmakiem. Bladość twarzy Szulca jeszcze bardziej uwidaczniała jego chorobę skóry. Wokół panowała niczym niezmącona cisza, jakby natura wyczuwała makabryczne znalezisko. Trwało to kilkadziesiąt sekund, aż dobiegły ich dźwięk hamującego samochodu i trzask zamykanychdrzwi.

– A ten dlaczego takleży?

Tego nie spodziewali się kompletnie. Równocześnie odwrócili się w stronę głosu. W blasku świateł reflektorów stał mężczyzna, wpatrujący się w miejsce zbrodni. Na jego ustach czaił się dziwny grymas, imitujący uśmiech. Rozpoznaliby jego właściciela choćby na końcu świata. Nie tyle ze względu na słuszny wzrost, bardzo szczupłą sylwetkę oraz połyskującą łysinę, ale na specyficzne poczucie humoru. Hektor Wist, łódzki lekarz medycynysądowej.

Patolog przybliżył się do zdezorientowanychpolicjantów.

– Moi komisarze, dawno was nie widziałem. – Energicznie potrząsnął ich dłońmi. Spojrzał grobowym wzorkiem na Majskiego. – Jesteś czworonożny? Zawsze lepiej niż wogóle.

Nie zareagowali, wpatrując się w mężczyznę zniedowierzaniem.

– Co się tak gapicie, jakbyście ducha zobaczyli? Ja jeszcze żyję. Gorzej z tamtym królewiczem. – Roześmiałsię.

W tych okolicznościach zabrzmiało to dośćponuro.

– Hektor, co ty tu robisz? – Krzyski sięotrząsnął.

Czy to dzieje się naprawdę? – pomyślał.

– Aaa, o to wam chodzi. – Pogładził się dłonią po klatce piersiowej. Jego zielona, bawełniana koszula z długim rękawem, tweedowa marynarka, niebieskie, materiałowe spodnie oraz zamszowe buty nie stanowiły odpowiedniego stroju do badania zwłok. – Nic nie wiecie o moimawansie?

– Oczym?

– Teraz to już się obraziłem – żachnął się teatralnie Wist. Odczekał dobrą chwilę, ignorując naglący wzrok komisarzy. – Zostałem mianowany ogólnopolskim konsultantem lekarzy medycyny sądowej. – Podniósł dumniegłowę.

– Nadal nie rozumiem. – Krzyski nigdy nie słyszał o takiej funkcji, a tym bardziej o awansieHektora.

– Jestem wybitny. Ze śmiercią mi dotwarzy.

– Jechałeś specjalnie z Łodzi, aby zająć się zwłokami? – domyślał sięMajski.

– Bez przesady, choć funkcja tego czasami wymaga. – Wist lubił się droczyć z komisarzami. W sumie byli jedynymi osobami, z którymi współpracowało mu się dobrze. – Miejscowy patolog jest na zwolnieniu. A ja akurat byłem we Wrocławiu na konferencji lekarzy medycyny sądowej, gdzie wygłaszałem wykład o najnowszych, niewykrywalnych truciznach. W związku z tym poproszono mnie o przyjazd i zbadanieciała.

– Zaciął się przy krojeniu zwłok? – Krzyski parsknąłśmiechem.

Pierwszy raz spotykał się z tym, żeby patolog wziąłL4.

– Wpadł w ciąg alkoholowy. Zaczął pić z nieboszczykiem za jego zdrowie. – Hektor rozłożył bezradnie ręce. – Każdy ma jakieśhobby.

– W sumie nie dziwię się. Jakbym na co dzień obcował z trupami, też bym zacząłpić.

– E tam. Śmierć jest inspirująca, a zwłoki w stanie zaawansowanego rozkładu miłe dlaoka.

Wszyscy policjanci się skrzywili. Każdy, kto nie znał upodobań Wista, tak samoreagował.

– A wy co tu robicie? Łódź i Ślężę dzieli kilkasetkilometrów.

– Jesteśmy na urlopie – mruknął z niesmakiem Krzyski. – Niewidać?

– Pomagamy naszej znajomej – wyjaśnił Majski. Jego twarz jaśniała entuzjazmem i gotowością dodziałania.

– Chyba, że tak. – Hektor nie drążył tematu. – Od gadania zmarły nie ożyje. Wincent, bierzmy się doroboty.

Wist kiwnął na mężczyznę, który wyjmował rzeczy z bagażnika nissana. Starszy aspirant Abram zajmował stanowisko technika kryminalistycznego w komisariacie w Sobótce. Zamknął klapę i podszedł do pozostałych. Jego sylwetka była stereotypowym przykładem męskiego wieku przedemerytalnego. Średni wzrost, widoczna nadwaga, lekko zwisający brzuch oraz zaokrąglona twarz pokryta siwym zarostem. Starszy aspirant kiwnął głową na powitanie, obdarzając zebranych serdecznym uśmiechem. Zabrał się od razu do ustawiania przywiezionego reflektora. Jego światło wraz z samochodowym rozjaśniło całkowicie powierzchnię jaskini. W tym czasie Wist przebrał się w biały kombinezon ochronny, uzyskując od policjantów podstawowe informacje o zwłokach, miejscu i okolicznościach znalezienia. Poczekał na przebranie się technika, zrobienie przez niego pierwszych oględzin wnętrza, zdjęć oraz wytyczenie drogi do ofiary. Po umówionym znaku wszedł do środka i podszedł dociała.

– Kiedy zjawi się nowy prokurator? Sprawa pewnie poszła do prokuratury okręgowej – zagadnął Majski po kilku minutach, świadom, że nie powinni zaczynać oględzin bez jegoobecności.

– Dziesięć minut temu podjechał pod komisariat – odparł Kryc. – Za chwilę ktoś od nas ma się z nimzjawić.

W związku z tym postanowili działać. Wist i Abram rozpoczęli oględziny, a oni czekali przy jednym z radiowozów. Krzyski palił już trzeciego papierosa, ponownie używając torebki strunowej jako popielniczki. Łukasz siedział na przednim fotelu z wyciągniętymi nogami, masując obolałe kolano. Podróż, spacer i długie stanie przy jaskini dały mu się weznaki.

Miejscowi funkcjonariusze nadal wyglądali na zatrwożonych, wykonując jego polecenie. Kazał przytrzymać na komisariacie dwójkę feralnych nastolatków. Chciał z nimi porozmawiać, jak tylko dostaną informacje od Wista iAbrama.

Krzyski stanowczo zaprotestował. Przyznawał w duchu, że sprawa zaczynała go intrygować i wciągać. Postanowił jednak, że teraźniejsza obecność na górze będzie ostatnim akordem ich uczestnictwa. Nocna wyprawa nadszarpnęła spokój, który próbowali odzyskać. Nie bał się o siebie i Łukasza. Byli do takich wydarzeń przyzwyczajeni. Gorzej Alicja, a zwłaszczaMarta.

Domyślał się, że widok zwłok mocno zachwiał jej emocjami. To było tak, jakby zrobiła kilka kroków wstecz w drodze do wyjścia z depresji. Chciał szybko wrócić do ośrodka, żeby zaopiekować sięukochaną.

Śledztwo przyniosłoby więcej strat niż korzyści. Tym bardziej że kompletnie nie znali tutejszego terenu i wszelkich miejscowych zawiłości. Nie wiedział dlaczego, ale coś podpowiadało mu, że znalezienie zwłok prokuratora okaże się jedynie wierzchołkiem góry lodowej i spotkają się jeszcze z niejedną niespodzianką. W głowie pojawiła się myśl o jak najszybszym wyjeździe. Z drugiej strony była sprawa z Kamilą Podolską i jej brzemienną w skutkach wiadomością, domagającą się starannegowyjaśnienia.

Dalsze rozmyślania przerwał mu Majski, szturchając go w ramię. Wskazał kulą na grotę. Z jej wnętrza wyłonił się Wist. Przeciągnął się i podrapał po skroni. Spojrzał na nich znacząco i skierował się do wnętrza jaskini. Piotr i Łukasz zrozumieliprzekaz.

W tym samym czasie usłyszeli w oddali zbliżający się samochód. Nie chcieli jednak tracić czasu na prawdopodobne przepychanki słowne z prokuratorem z powodu ich obecności na miejscuzbrodni.

Weszli do wnętrza. Wist pochylał się nad zwłokami. Badał szyję oraz głowę ofiary. Denat był średniego wzrostu. Jego gołe plecy kontrastowały z czarnymi włosami oraz bujnymi wąsami, mimo że część twarzy pozostawałazakryta.

Majski otwierał usta, aby zapytać patologa o pierwsze ustalenia, gdy usłyszeli ostry ton od strony wejścia dogroty.

– Beze mnie nie wolno wam ruszaćciała!

Wszyscy zamarli w bezruchu. Poznaliby ten głos wszędzie. Obecność tego człowieka wydawała się surrealistyczną podróżą do najgorszegokoszmaru.

– Tylko nie on… – szepnąłKrzyski.

***

Prokurator Waldemar Potocki stał przed nimi w pełnej krasie. Wysoki, szczupły z zadartym nosem oraz zaciętym wyrazem twarzy. Biła z niego pewność siebie. Jak zwykle elegancki, aż do bólu. Począwszy od misternie ułożonej fryzury – przyciętych i uczesanych włosów, przedzielonych wyraźnym, prostym przedziałkiem – a skończywszy na szytym na miaręgarniturze.

O ile obecność patologa mogli jeszcze jakoś wytłumaczyć, to pojawienie się prokuratora było nie do obrony. Czyżby mieli aż tak dużego pecha i trafili na teren, gdzie został przeniesionyPotocki?

– Wypuścili pana z odwyku? – zapytał poważnym tonem Wist. Tym razem przyglądał się kamieniom ułożonym na cieleofiary.

– Nie pana interes, doktorze. Proszę zająć się swoją pracą – wycedził Potocki. – Co wy tu robicie? – Skierował złość na komisarzy. – Oficjalnie nie macie prawa robić niczego związanego z pracąśledczą.

– Moglibyśmy o to samo zapytać ciebie – odpowiedziałMajski.

– Piastuję zaszczytną funkcję prokuratora w prokuratorze okręgowej we Wrocławiu. – Waldemar wyprężył się niczym struna, gładząc klapę marynarki. – Jestem prawą ręką prokuratoraokręgowego.

Krzyski prychnął z pogardą, a Łukasz próbował zdementować to, co usłyszał, ale Potocki nie pozwolił mu dojść dosłowa.

– Komisarzu Majski, jest pan na zwolnieniu lekarskim. Cieszę się, że zdrowie dopisuje po nieudanejinterwencji…