Poznasz mnie - Sarah A. Denzil - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Poznasz mnie ebook i audiobook

Sarah A. Denzil

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

KTOŚ BYŁ W JEJ DOMU. KTOŚ, KTO JĄ ZNA.
W środku nocy z pokoju dochodzi ochrypły szept „Poznasz mnie”. Sophie całe dnie poświęca pracy w szkole podstawowej lub opiece nad matką, która cierpi na chorobę Alzheimera i nie jest łatwo się nią zajmować. Córce pozostaje niewiele czasu dla siebie i nielicznych przyjaciół.

W dniu, w którym Sophie postanawia w końcu zrobić coś dla siebie i iść na randkę zaczynają dziać się dziwne rzeczy. W ogrodzie znajduje dziwny guzik. Na szybie odcisk dłoni. Matka za swoje nowe sińce obwinia „cień”. Kto je prześladuje i dlaczego?

I jeszcze ten głos… Aby odkryć, kto je dręczy, Sophie musi wejrzeć w przeszłość, choć może nie spodobać jej się to, co tam znajdzie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 230

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 44 min

Lektor: Sarah A. Denzil

Oceny
4,0 (298 ocen)
121
95
55
22
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

Od autorki która nie jest nowicjuszką i ma na swoim koncie kilka zupełnie dobrych thrillerów oczekiwania mam większe niż od tych którzy w tej dziedzinie stawiają swoje pierwsze kroki. Tak więc i ocena moja jest bardziej surowa. Książka opisuje trudne relacje matki chorującej na Alzheimera i córki która się nią opiekuje. Mamy tu obrazek rodzicielki która znęca się psychicznie nad swoim dzieckiem i nie jest to spowodowane jedynie chorobą. Pomimo ciekawej fabuły i dobrze wykreowanych bohaterów książka trochę rozczarowuje. Czemu? Otóż z założenia jest to thriller a więc ma być strasznie i ciarki powinny chodzić po plecach. Ta powieść jest niezwykle monotonna i powoduje jedynie czasami drobny niepokuj czy napięcie. Zakończenie nijakie, dość łatwe do przewidzenia i mało rozbudowane. Myślę że autorka mogła poświęcić mu trochę więcej czasu biorąc pod uwagę fakt że cała powieść jest nie wielkich rozmiarów. Reasumując, książkę czyta się dobrze ale szału nie ma.
20
BeataDera

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca od początku jak wszystkie książki tej autorki.Czekam na następne.
20
bedata

Z braku laku…

irytujaca
10
Karolina92o

Nie oderwiesz się od lektury

.
10
margoku

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka,dobrze się czyta
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

 

Raz, dwa, trzy, teraz ty. Raz, dwa, trzy, teraz ty.

W ogrodzie ładnie pachnie. Ciepłe liście pod stopami. Słońce świeci nad głową. Liczę ptaki – jeden, drugi, trzeci. Wszystkie to sroki. Czarne, granatowe, białe pióra. Wydają takie śmieszne dźwięki – skrzeczą, jazgoczą. Nie podoba mi się to. Przeraża mnie. Może powinnam wejść do środka? Nie chcę. Wolę czuć promienie na skórze. Kiedy zamykam oczy, ich powidok jest jasnoczerwony, jak krew, która pojawiła się na moim kolanie, gdy obiłam je w zeszłym roku.

Raz, dwa, trzy.

Jak to szło? Jak to było?

Teraz ty.

Nie pamiętam dokładnie. Dlaczego zapominam?

– Co tu robisz?

Spinam się na dźwięk jej głosu. Jest podniesiony, pilny. Oznacza, że jest zła z jakiegoś powodu. Idzie pospiesznym krokiem. Zimną dłonią chwyta mnie za rękę.

– Nie mamy na to czasu. Musisz się przygotować – mówi.

– Nie chcę – szepczę. Zawsze mówię tak cicho, gdy jej się sprzeciwiam. Tylko w ten sposób mam odwagę.

Szarpie mnie, więc piszczę. Wbija mi paznokcie w skórę, a po policzkach płyną mi łzy.

– Mówiłam, żebyś się tu nie bawiła – przypomina. Jest spocona. Włosy wymknęły się jej z upięcia i przylepiły do czoła. Rozpiętą u góry bluzkę znaczą plamy. Ma podkrążone oczy, rozmazaną szminkę, a mimo to nadal jest przerażająca. Ciągnie mnie przez trawnik. – Co ty tu w ogóle robisz? Z kim rozmawiałaś?

Nie chcę powiedzieć.

– No? – nalega, mocniej wbijając paznokcie w moją skórę.

– Z cieniem – szepczę.

Zatrzymuje się. Bardzo się boję. Obawiam się ciszy, która potem następuje. Kobieta kuca, a ja mogę myśleć jedynie o jej rozszalałych, przekrwionych oczach.

– Nie ma żadnego cienia – mówi. – Nigdy nie było. Musisz natychmiast porzucić te bzdury.

Kiwam głową. Porzucę. Dam sobie spokój z tymi bzdurami. Obiecuję.

Chcę jedynie, by mnie kochała.

 

 

 

 

 

 

Część pierwsza

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

Nazywam się Sophie Howland i nigdy – nawet przez chwilę w swojej marnej egzystencji – nie czułam się cała. Czegoś we mnie brakuje. Mam wrażenie, jakby tuż po urodzinach jakiś pies odgryzł część mnie. Zjadł kawałek jak resztki ze stołu.

Teraz, gdy jestem starsza, wierzę, że pewnego dnia tę brakującą część wypełni rodzina. Zawsze chciałam mieć dzieci. Najbardziej na świecie pragnę należeć do jakiejś grupy. Mieć męża, dużo maluchów. Po śmierci taty mama wychowywała mnie samotnie, więc chciałabym posmakować normalnego, rodzinnego życia. Być może gwiazdy mi nie sprzyjają i nie będzie mi to dane. Albo może w wieku trzydziestu pięciu lat rozkwitnę z opóźnieniem. Nagle wszystko się ułoży. Czasami słyszy się o takich kobietach. To zazwyczaj celebrytki lub bogaczki, które po czterdziestce ograniczają błyskotliwą karierę i stać je na surogatkę, a nie nauczycielki z podstawówki, mieszkające z matkami w małej mieścinie w Anglii.

Chociaż nie znalazłam męża, można powiedzieć, że mam dziecko. Mam pięćdziesięciopięcioletnie uparte, złośliwe, zagubione dziecko. Jednak nie będzie ono dorastać. Będzie dziecinnieć. Jej umysł się rozpada, mama traci kontrolę nad wieloma funkcjami życiowymi. Niebawem będę musiała ją karmić, kąpać, ubierać jak małą dziewczynkę. Powoli staje się moim dzieckiem. Tym, którego nigdy nie miałam.

Pamiętam chwilę, gdy lekarz postawił diagnozę. Pamiętam, jak jego gabinet zaczął się kurczyć, a światło skupiło się na łysej, błyszczącej głowie doktora Lee. Pamiętam toczący się powoli po biurku ołówek, brudny kubek stojący na starej podstawce. Pamiętam słowa, które zwolniły, wypaczyły się, a następnie przyspieszyły bez ostrzeżenia. Wczesne stadium choroby Alzheimera. Naszła mnie wtedy myśl: oto moja kara. Wiedziałam, że to ja będę musiała się nią opiekować. Nie ma nikogo innego. To kara, ponieważ nie byłam taką córką, jaką powinnam być. I nic na to nie poradzę. Mogę jedynie obserwować, jak choroba powoli wyniszcza jej umysł.

Od tamtej pory żyję jedynie w połowie dla siebie. Zawsze myślę najpierw o niej. Ma pierwszeństwo, jest chora. Ciągle zmagam się z wizją własnej egzystencji. Moi przyjaciele ciągną mnie w jedną stronę, a sama kieruję się w drugą, pragnąc życia, którego zapewne nigdy nie będę mieć. No i jeszcze ten nieustanny nacisk ze strony matki. Niekończące się potrzeby. Ciągle zadaję sobie pytanie: czy powinnam przestać żyć dla niej? Czy powinnam się poddać – odpuścić marzenia o normalnym istnieniu z mężem i rodziną? Wiem, czego chciałaby mama. Wiem, co by powiedziała. Może podjęłam niewłaściwą decyzję. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.

W kawiarni zjawiam się wcześniej. Wiedziałam, że tak będzie. Uznałam, że spacer zajmie mi dwadzieścia minut, ale postanowiłam na wszelki wypadek wyjść dziesięć minut wcześniej. Po chwili zdałam sobie sprawę, że wyszłam godzinę przed umówionym czasem. Ale to nic. Mogę odciąć się od domowego stresu, czytając książkę i ciesząc się dźwiękiem ekspresu.

Ponownie zerkam na telefon, aby przypomnieć sobie jak wygląda ten, z którym mam się spotkać, po czym spoglądam na drzwi. Nie pojawi się w nich, wciąż pozostaje czterdzieści pięć minut do umówionego spotkania. Jest jedenasta w sobotę, jedynymi klientami są pary jedzące brunch oraz kilka osób, które mają laptopy i popijają cappuccino. Chociaż wydaje się bardzo mało prawdopodobne, że mój znajomy z portalu internetowego zamorduje mnie o jedenastej w biały dzień w sobotę, mama i tak próbowała mnie przekonać, żebym nie szła na to spotkanie. Na szczęście zgubiła klucze, co odwróciło jej uwagę. Dzięki temu mogłam wymknąć się niezauważona, pozostawiając ją z opiekunką, Erin.

Mieszam kawę. Myślenie o mamie przez cały dzień mi nie służy, choć tak przeważnie robię. Jak powiedział lekarz: martwienie się nie uleczy choroby Alzheimera, ale może z kolei zaszkodzić mnie. Mama jest pod opieką Erin, nic jej nie będzie.

Mimo że jej stan szybko się pogarsza – jak to się przeważnie dzieje u ludzi we wczesnym stadium tej choroby – wciąż ma na tyle jasny umysł, by powiedzieć mi, że upinanie włosów powiększa optycznie moją, i tak dużą, żuchwę i że mam pognieciony sweter. Jak matki to robią? Jakim cudem krytykują z taką łatwością? Wydaje się, że to ich druga natura.

Drzwi się otwierają, więc obracam głowę. To on. Jest niższy, niż zakładałam. Zdjęcie na jego koncie musi mieć kilka lat – albo zostało zrobione w bardzo korzystnym świetle – ponieważ nie pokazuje kurzych łapek przy oczach i siwizny na brodzie. Ale mężczyzna ma przynajmniej ciepły uśmiech. Natychmiast odnajduje mnie wzrokiem, podchodzi ze zwieszoną głową, gapiąc się pod nogi. Mimowolnie zwracam uwagę na jego buty. Wyglądają na robocze i są wytarte, jakby nosił je codziennie od kilku lat. Na resztę jego ubrań składają się jeansy i bluza na zamek błyskawiczny.

– Ty pewnie jesteś Sophie – mówi. – Peter.

Ściskam jego dłoń, następnie dyskretnie staram się otrzeć jego pot o sukienkę.

– Cześć. Miło mi cię poznać.

Siada, przysuwając krzesło do stolika i opierając się wydatnym brzuchem o blat.

– Wyglądasz jak na zdjęciu – zauważa.

Nie mam pojęcia, czy uznać to za komplement.

– Co pijesz? – pyta.

– Czarną kawę.

– Nie lubię jej – przyznaje. – Kofeina sprawia, że jestem niespokojny. Kiedy byłem mały, mama nie dawała mi herbaty. To pewnie dlatego.

Wzmianka o matce już w pierwszej minucie… to źle wróży. Z drugiej strony będziemy mogli porozmawiać o naszych dysfunkcyjnych relacjach z matkami. Wiedza, że właśnie to zniszczyło mój ostatni związek, może znacznie pomóc.

– Jesteś księgowym? – pytam.

– Tak – odpowiada. – To mała firma, ale mamy lojalnych klientów. Wystarczy, by zapewnić nam utrzymanie. W większości są samozatrudnieni. Zdziwiłabyś się, jak bardzo niezorganizowani się okazują. – Śmieje się. – W zeszłym roku dostałem faktury w foliowej siatce.

Unoszę brwi.

– Och, to…

Na szczęście podchodzi kelnerka, aby przyjąć jego zamówienie, ratując mnie przed kontynuowaniem tej rozmowy. Nie bardzo wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Co czytasz? – Peter wskazuje na odłożoną frontem do blatu książkę.

– Ach. – Odwracam lekturę. – Dziwne losy Jane Eyre. Czytam ją po raz trzeci. Wracam do niej średnio co pięć lat, aby sobie przypomnieć, dlaczego tak ją uwielbiam.

Peter się śmieje. Parska głośno, po czym mówi:

– Nie lubię czytać. Wolę grać na konsoli. Nie sądzisz, że próby wyobrażania sobie postaci są wyczerpujące, a wszyscy autorzy są narcystyczni?

– Dlaczego? – pytam.

– No jak to tak siedzieć i wyobrażać sobie rozmowy? To dziwne.

Kelnerka podaje Peterowi colę, a ten od razu wypija połowę.

Wciąż jestem zszokowana jego ostatnią uwagą.

– A nie sądzisz, że ludziom potrzeba opowieści? I że nasz język jest piękny?

Mruży oczy.

– Jesteś nauczycielką angielskiego, co?

Denerwuję się.

– Nie, uczę w podstawówce, ale studiowałam filologię angielską.

Pstryka palcami i się uśmiecha.

– Wiedziałem!

Zaciskam zęby, żeby nie wytknąć mu, że mój zawód widnieje na koncie na portalu randkowym. Może jeśli uda mi się oderwać go od tematu literatury angielskiej, ujawni kilka głęboko skrywanych cech.

– To co cię interesuje? Lubisz muzykę? – Wszyscy ją lubią.

– Jeszcze więcej aroganckich palantów – odpowiada. – Nie znoszę gwiazd rocka, a ty? Kretynów jak Bono, którzy próbują ratować świat.

Zmieniam pozycję na krześle, fizycznie odsuwając się od tego przenikliwego spojrzenia. Nie znoszę gotowości Petera do kłótni. Wydaje się, że każde jego słowo musi przerodzić się w zażartą dyskusję. To nie jest dobry start. Chcę po prostu stąd wyjść. Już chyba lepiej spędzać czas w domu z chorą matką.

– No chyba. A co z muzyką klasyczną?

– Nie mam do niej cierpliwości. Pasuje mi jednak muzyka country. Kenny Rogers, Dolly Parton. To ona napisała I Will Always Love You. Shitney Houston ją zniszczyła. – Śmieje się ze swojego żartu, przekręcając wulgarnie jej imię.

Kiwam głową, gdy odzywa się mój telefon.

– Przepraszam, ale powinnam odebrać. Mama nie czuje się najlepiej.

– Proszę – mówi, a ja mimowolnie zauważam, jak jego oczy rozjaśniają się na wspomnienie rodzicielki.

Jednocześnie czuję ulgę, że mogę odebrać akurat w tej chwili. Jest mi przykro z powodu przebiegu spotkania oraz na myśl o potencjalnych kłopotach w domu. Przechodzę do odludnego kąta i przesuwam palcem po ekranie, by odebrać.

– Co się stało, Erin? – pytam, natychmiast zdenerwowana.

– To nic takiego – odpowiada głosem wyższym o oktawę niż normalnie. Wyobrażam sobie, że stoi przy kuchennym blacie i gestykuluje, gdy mówi. Erin jest o dziesięć lat ode mnie młodsza, czasami męczy mnie jej nadmiar energii. – Ale mama nie radzi sobie dziś najlepiej. – Zawsze mówi o swojej podopiecznej, jakby była jej dzieckiem. To mi jednak nie przeszkadza. Mama traktuje ją okropnie, więc pozwalam na tę odrobinę ekscentryczności, jeśli ułatwia jej to pracę. – Jest pobudzona. Ciągle o ciebie pyta. Przepraszam, że ci przeszkadzam…

– Nie, w porządku – przerywam jej. – Szczerze mówiąc, szukałam wymówki, by się ulotnić.

– Aż tak źle? – pyta.

Zerkam na Petera, który macha entuzjastycznie. Przybieram minę, która – mam nadzieję – wyraża troskę, ale nie niepokój. Następnie wzruszam ramionami.

– Tak. Wydaje się miły, ale…

– Nie jest w twoim typie? – kończy.

Wzdycham.

– Niespecjalnie. Będę w domu za dwadzieścia minut.

Rozłączam się, wracam do popijającego colę Petera. Odstawia szklankę, na wąsach pozostają krople napoju, przez co mam ochotę się skrzywić.

– Przykro mi, ale muszę iść. Mama jest we wczesnym stadium choroby Alzheimera, opiekunka dzwoniła, żeby powiedzieć, że jest pobudzona. Muszę wracać do domu.

– Oj, szkoda – mówi. W końcu ociera usta i marszczy brwi. – Może mogę cię odwieźć?

– Nie trzeba, to tylko kilka minut spacerkiem – kłamię. Nie chcę być z nim sam na sam w samochodzie.

– Mogę cię odprowadzić. – Uśmiecha się. To ciepły wyraz. Istnieje szansa, że Peter jest fajnym facetem, tylko nie radzi sobie za dobrze w kontaktach międzyludzkich.

– Nie, zostań, dokończ napój. Muszę biec. Miło było cię poznać.

Kelnerka puszcza do mnie oko, gdy spieszę do wyjścia. Niemal parskam śmiechem, ale myślę o powrocie do domu i cała wesołość niknie.

 

*

 

– Nie będę jadła.

Kamień na sercu rośnie, gdy słyszę głos – donośny, zadziorny, złośliwy. Trzy słowa będące ucieleśnieniem matki przez całe moje życie.

– Daj mi spokój!

– Proszę, pani Howland. Musi pani coś zjeść.

Otwieram drzwi, gdy po domu niesie się brzęk tłuczonej porcelany.

– Mamo? Co robisz? – Spieszę do kuchni i dostrzegam na podłodze rozlaną zupę, a w niej kawałki potłuczonej miski. – Dlaczego to zrobiłaś?

– Ta kobieta się tu włamała i próbowała podać mi truciznę – mówi, unosząc głowę. Mama zawsze była dumna. Jest szczupła, ma orli wzrok. Jedynie jej umysł nie jest już tak bystry jak kiedyś.

– Mamo, to Erin. Opiekuje się tobą. – Uśmiecham się do dziewczyny, której częściowo płaci fundacja dla chorych na Alzheimera. To słodka dwudziestokilkulatka z krótką fryzurą i kolczykiem w nosie. – Chodź, usiądź na chwilę. Posprzątam. – Próbuję zaprowadzić ją do stołu, ale odtrąca moją rękę.

– Nie będę siadać, głupia zdziro. Zgubiłam klucze.

Erin wytrzeszcza oczy na te słowa, ale ja nawet nie drgam.

– Mam je, mamo. Są w mojej torebce. Dam ci je, gdy już zjesz.

Okłamywanie rodzicielki stało się prostsze, gdy za pięć minut o wszystkim zapomina. Jednak, gdy mruży oczy, wiem, że wpadłam w kłopoty. Z kolei, kiedy przygląda się i milknie, zdaję sobie sprawę, że przeżywa jedną z bardziej świadomych chwil.

– No i jak było? Widzę, że spięłaś włosy, mimo że powiedziałam ci, żebyś tego nie robiła.

Erin kuca, aby pomóc mi posprzątać potłuczoną miseczkę. Kiedy wstaję, unikam kontaktu wzrokowego z mamą. W takich chwilach czuję się jak dziesięciolatka, a nie jak trzydziestopięcioletnia kobieta.

– Był miły – mówię. – Ale nie sądzę, byśmy się jeszcze spotkali.

Śmieje się.

– Nie z taką żuchwą. – Patrzy na Erin, którą najwyraźniej przestała uważać za morderczynię-włamywaczkę. – Gdybyś ją widziała, kiedy była mała. Miała podbródek jak kowadło. – Odchyla głowę i się śmieje. – Nie wiedziałam, czy ją karmić, czy kuć na niej podkowy. – Rechocze.

Erin posyła mi pełen współczucia uśmiech. Otwiera worek, do którego wrzucamy porcelanę.

– Ale przynajmniej cię nie zgwałcił i nie zamordował – ciągnie mama. – Tak właśnie się dzieje, gdy spotykasz się z kimś poznanym w sieci. Tam wszyscy to zboczeńcy. Gość pewnie w wolnych chwilach uwodzi nastolatki. Przypuszczam, że to dlatego nie zawracał sobie tobą głowy. Jesteś dla niego za stara.

– Mamo – mówię cicho. Zbyt cicho, aby ją powstrzymać. Przechodzę przez kuchnię po ściereczkę, by zetrzeć rozlaną zupę. Erin milczy. Żołądek zaciska mi się z zażenowania. Nie podoba mi się, gdy inni widzą mamę w takim stanie.

– Mówiłam, żebyś nie szła, prawda? – Wpatruje się we mnie zielonymi oczami. Kiedy byłam mała, wydawało mi się, że zacznie strzelać z nich laserami, jak jakiś zły Superman.

– Mówiłaś – odpowiadam.

– I miałam rację, co? – pyta.

– Tak – przyznaję.

– Zawsze mam rację. – Odrzuca włosy do tyłu. Lubi mieć je tak ułożone. Wielu fryzjerkom się to nie podobało. – Czyż nie?

– Tak. – Wykręcam ścierkę w zlewie, starając się niczego nie dopowiedzieć. Erin nakłada kolejną porcję zupy.

– Mówiłam ci, że zgubiłam klucze? – pyta mama.

– Nie. Za chwilę pójdę ich poszukać.

 

*

 

Po wyjściu Erin i położeniu mamy spać sprzątam kuchnię i wymieniam worek na śmieci. Jest początek lipca, więc jeśli od razu tego nie zrobię, będzie śmierdzieć. Nie wspominając o tym, że pewnego razu zastałam mamę, gdy wyjadała resztki kurczaka z kubła. Na samo wspomnienie kurczy mi się żołądek.

Wieczór jest przyjemny, ciepły, ale w powietrzu roi się od muszek. Przechodzę ścieżką do zewnętrznego kosza, szybko wrzucam do niego worek.

Nasz ogród wymaga pielęgnacji. Mama go uwielbiała, ale odkąd zachorowała, nie dba już o niego jak poprzednio. Co jakiś czas próbuję ją nim zainteresować, ale zbyt łatwo się rozprasza.

Prawdopodobnie po powrocie do środka wychylę przyjemny kieliszek chłodnego wina. A może wezmę go na zewnątrz i wypiję na leżaku. Nie piję za dużo alkoholu, ale czy jest coś bardziej rozluźniającego niż słodki trunek wypity w domu?

Marszczę brwi, gdy następuję na dziwną rzecz. Nie włożyłam butów, zanim wyszłam do śmietnika. Nie opłacało się. Jednak teraz moja bosa stopa znajduje się na małym, okrągłym przedmiocie. Zbyt płaskim, by mógł to być kamień. Odsuwam się, pochylam i podnoszę to coś.

To guzik z kurtki czy płaszcza. Nic niezwykłego, ale z jakiegoś powodu wydaje się nie na miejscu. Wiem, że nie odpadł od moich rzeczy ani z ubrania mamy. Nie sądzę, by należał do niej. Podejrzewam, że musi być Erin, więc wkładam go do kieszeni jeansów i otwieram drzwi tarasowe prowadzące do kuchni.

– Znów kręcił się tam cień?

Zamieram. Mama znajduje się na środku pomieszczenia, ma splątane włosy i pusty wyraz twarzy. Przesunęła się jej koszula nocna, widać więcej dekoltu, niżbym sobie życzyła.

– Chodź, mamo. Zaprowadzę cię do łóżka.

Zanim jednak podchodzę do niej, zamykam porządnie drzwi. Słowo „cień” porusza coś pogrzebanego na dnie mojej pamięci. Jest w nim coś, czego jednak nie mogę uchwycić, jak wyraz na końcu języka. Przyprawia mnie o ciarki i sprawia, że mam ochotę zaryglować drzwi.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

 

Jestem zaspana, widzę niewyraźnie, ale jakoś udaje mi się przeciągnąć palcem po ekranie telefonu, aby wyłączyć budzik. Mrugam, zmuszając się, by nie nacisnąć drzemki. Nie mam na nią czasu. Czeka mnie zbyt wiele zadań.

Najpierw myję i ubieram mamę. Nie lubi wcześnie wstawać, ale skoro wymaga opieki z zewnątrz, wyciągam ją z łóżka już o szóstej. Każdego ranka zostaję przez to zwyzywana. O tej porze mama jest bardziej zdezorientowana niż zwykle. Macha szczupłymi rękami, drapie mnie, syczy przez zęby. Nawet niezbyt świadoma potrafi odnaleźć stare rany. Najbardziej lubi docinać mi z powodu żuchwy. Mówi, że muszę ćwiczyć, bo jestem za gruba i że nigdy nie znajdę sobie faceta. Obwinia mnie też o śmierć taty i twierdzi, że nigdy niczego nie osiągnę.

Jestem jej rozczarowaniem.

O wpół do siódmej przygotowuję nam śniadanie. Czasami zjada ze smakiem swoje ulubione poranne danie, to znaczy tosta z dżemem truskawkowym. Innymi razy go nie cierpi. Udaje mi się zjeść swoją porcję i wypić herbatę, przyglądając się jej uważnie. Pilnuję, by odpowiednio się posiliła. O siódmej przychodzi Erin, więc pędzę na górę, by wziąć szybki prysznic i przygotować się do pracy. Czasami uda mi się sprawdzić nawet kilka klasówek dzieci, jeśli opiekunka dotrze do nas wcześniej.

Jeśli mama sprawia problemy, ciężko mi wyjść z domu. Wiem, że Erin dostaje pensję za opiekę nad nią, ale mam świadomość, że to nie jest lekka praca, nawet kiedy mama jest bardziej świadoma. Zawsze miała trudny charakter, ale chyba szybko nauczyłam się sobie z tym radzić. Przyswajałam wiedzę ze szkoły lub czytałam.

Mama nie chciała, abym wyjechała na studia. Pragnęła, bym była w domu. Wydaje mi się, że obawiała się zostać sama. Poszłyśmy na kompromis, według którego mieszkałam w domu i dojeżdżałam na uczelnię w Derby. Udało mi się znaleźć pracę na obrzeżach miasta, następnie pojawiła się propozycja pracy w tutejszej podstawówce. Wszystko się ładnie zgrało, więc zostałam blisko matki. Zawsze byłyśmy tylko we dwie.

Aż pojawił się Jamie. Poznałam go w pubie w piątkowy wieczór, na imprezie z okazji końca semestru. Można powiedzieć, że byłam spóźniona z życiem. Na studiach z nikim się nie spotykałam, nie wychodziłam się bawić. Wstyd się przyznać, ale dopiero w wieku dwudziestu pięciu lat straciłam dziewictwo. Jamie był pierwszym facetem, który się mną zainteresował, więc dałam mu szansę po kilku tygodniach, gdy nie dawał mi spokoju.

Był bratem jednego z kolegów z pracy, pracował jako elektryk w tutejszej firmie. Początkowo nie byłam nim zainteresowana. Był cichym, niskim, niewyróżniającym się mężczyzną. Miał włosy jasne jak mleko i małe, niebieskie oczy. Zaproponował, że postawi mi drinka. Zgodziłam się tylko dlatego, że byłam pijana. Tej samej nocy się całowaliśmy, ale dałam mu swój numer i poszłam do domu.

Alisha, moja współpracowniczka w szkole i przyjaciółka, uparła się, że powinnam się z nim umówić, ale nie odbierałam od niego telefonu przez kilka dni, aż ponownie spotkaliśmy się w pubie i znów uparł się, by postawić mi drinka. Kiedy zaszumiało mi w głowie, zgodziłam się pójść z nim na kolację i do kina.

Jamie nigdy się nie poddał. Przynosił mi kwiaty, czekoladki, wino. Mama wmawiała mi, że interesuje go jedynie szybki numerek i że kiedy już do tego dopuszczę, więcej o nim nie usłyszę. Jednak tak się nie stało. Trwał przy mnie przez siedem lat i w końcu go pokochałam. Ale mama odpychała go ode mnie złośliwymi uwagami i podszytymi jadem sarkastycznymi komplementami. Każda nasza kłótnia dotyczyła matki: tego, co powiedziała, by nas rozdzielić, tego, że nie chciałam wyprowadzić się z domu, a kiedy już się wyprowadziłam, tego że spędzamy z nią za dużo czasu. Jamie chciał się ze mną ożenić i mieć dzieci, ale mnie zawsze coś wstrzymywało. Teraz wydaje mi się, że był to wpływ matki. Jej drobne uwagi, zasiewające ziarno zwątpienia. Pozwoliłam jednak, by wyrosły z nich chwasty duszące nasz związek.

– Jeśli za niego wyjdziesz, już go nie porzucisz. Małżeństwo jest na całe życie – mawiała. – Naprawdę chcesz spędzić z tym kmiotem resztę swoich dni? A jeśli poznasz kogoś lepszego? Jamie jest tępy jak noga stołowa. Naprawdę chcesz żyć z takim człowiekiem?

Gdzieś pod tymi wszystkimi obelgami kryła się krztyna prawdy, która mnie zaskoczyła. Nie chciałam poślubić Jamiego. Martwiłam się, że gdzieś na świecie jest ktoś inny mi przeznaczony. Po siedmiu latach w końcu daliśmy sobie spokój. Wciąż winię matkę, ale może to niesprawiedliwe. Chociaż rzadko jej się sprzeciwiałam, wydaje mi się, że postawiłabym na swoim, gdyby Jamie naprawdę był mi pisany.

Przynajmniej tak sobie wmawiam.

Wiem tylko, że Peter też nie jest dla mnie.

Punktualnie o siódmej wchodzi Erin i macha nam wesoło. Siedzę obok mamy, pilnując, by zjadła płatki. W obu dłoniach ściskam kubek ze stygnącą herbatą. Mama przygląda się opiekunce i marszczy brwi.

– To znowu ty – mówi. – Lepiej tym razem nie podawaj mi trucizny.

– Mamo, to przecież Erin…

– Wiem, kim ona jest – warczy. – Nie jestem dzieckiem.

Przewracam oczami.

– Dzień dobry, pani Howland. Dobrze dziś pani wygląda – chwali Erin, wiedząc, że w przypadku mamy sprawdzają się komplementy.

– Niemal udało jej się mnie uczesać – mówi mama.

Mimowolnie się uśmiecham. Jeśli chodzi o komplementy od mamy, ten jest jednym z lepszych.

– Lepiej pójdę do pracy – stwierdzam. – W lodówce jest szynka na kanapki, w szafce czekolada. Częstuj się tym, na co masz ochotę.

– Miłego dnia – mówi Erin. – Nie pracuj zbyt ciężko. I dopilnuj, by mój bratanek nie sprawiał problemów!

Śmieję się.

– Jest pyskaty, ale słodki. Powiem, że ciocia z nim porozmawia, jeśli posunie się za daleko.

Eddington to mała mieścina, gdzie wszyscy się znają, a pracując w szkole, można poznać wszystkie nazwiska i twarze. To miejsce z tradycją, gdzie nadal odbywa się festyn, w którym udział biorą wszyscy mieszkańcy – część kultury angielskiej, której odejście wszyscy opłakują, choć nikt nie jest skłonny ją wskrzesić. Mam w klasie bratanka Erin, Noaha. To słodkie dziecko z takimi samymi niebieskimi oczami jak jej. Jednak dziewczyna ma rację, potrafi przysporzyć kłopotów. Wszyscy uczniowie potrafią, ale mi to nie przeszkadza. Ludzie spodziewają się, że szczęśliwy dziesięciolatek będzie wygadany. Martwią nas te ciche dzieciaki.

Zostawiam mamę z Erin, wskakuję do fiesty, kładę klasówki na fotelu pasażera. Za kwadrans ósma parkuję, biorę sprawdziany do klasy, siadam za biurkiem i po raz pierwszy dziś mogę swobodnie odetchnąć. Napełniam płuca powietrzem, zamykam oczy i po prostu spokojnie łapię oddech. Pomieszczenie pachnie mazakami ścieralnymi i klejem, ale uwielbiam to. To moje wytchnienie i tak, szkoła jest stresująca, głośna i chaotyczna, ale stanowi część życia, którą potrafię kontrolować. Jest moja.

Mam robotę. Muszę zrobić ksero, powiesić plakaty, wykonać notatki i dokończyć sprawdzanie klasówek, zanim pojawią się dzieciaki. Najpierw ksero. Jeśli je odłożę, będzie kolejka. Biorę plan lekcji, ćwiczenia i idę do pokoju nauczycielskiego. Przydałby się też kubek kawy.

– Soph!

Uśmiecham się.

– Dobry, Lish. Widzę, że wcześnie rano dopadłaś do kserokopiarki.

– Unikam tłumów. – Alisha przesadnie przewraca oczami. Pracujemy razem już niemal dekadę, obie zaczynałyśmy pół roku po kursie pedagogicznym. Pomagałyśmy sobie, walcząc ramię w ramię.

– Co za cholerstwo. Dziś już dwa razy zmieniałam toner i musiałam ją odblokować. – Kopie starożytną maszynę. – Jeśli chcesz, jest świeża kawa.

– Ratujesz mi życie. Ledwie wygramoliłam się z łóżka.

Idę do niewielkiego aneksu kuchennego, aby nalać naparu do mojego ulubionego kubka – z popiersiem Szekspira z angielskim cytatem: „2B or not 2B” – stanowiącego prezent od Alishy, który wręczyła mi, gdy zaczęłam uczyć klasę 2B.

– Jak tam wiedźma? – Koleżanka zmienia postawę, gdy pyta o moją matkę. Krzyżuje ręce na piersi i mruży oczy.

Alisha spotkała się z nią tylko raz, gdy mama odbierała nas ze zjazdu nauczycieli w Nottingham. Niestety przez całą drogę do domu mama mówiła do niej jak do dziecka, podnosząc głos i wypowiadając słowa powoli, jakby dziewczyna nie rozumiała po angielsku. Alisha wywodząca się z Indii, ale urodzona i wychowana w Manchesterze, zacisnęła wtedy zęby i odpowiadała z przesadnym indyjskim akcentem, aby wprowadzić humor w całą tę sytuację. Jednak wiem, że była wkurzona – do czego miała prawo – od tamtej pory nie znosi mojej mamy.

Nigdy nie rozwodziłam się nad swoim dzieciństwem, ale wydaje mi się, że Alisha dostrzegła prawdziwą naturę mojej matki. Zdałam sobie z tego sprawę po reakcji koleżanki i zaniepokoiło mnie to.

Po tym incydencie niemal przestałyśmy się przyjaźnić. W tym samym czasie Alisha zaszła w pierwszą ciążę. Poza tym czułam się niesamowicie niezręcznie z powodu tego, jak mama ją potraktowała i jak ponownie nie postawiłam się własnej rodzicielce. Widok przyjaciółki w ciąży był niemal nie do zniesienia. Upłynęło sporo czasu, nim uświadomiłam sobie, że byłam o nią zazdrosna, po czym poczułam się jak najbardziej małostkowa osoba na świecie. Zdusiłam ból i kupiłam prezenty dla noworodka. Pojechałam do szpitala z kwiatami i trzymałam na rękach jej dziecko. Widziałam jej szczęście, cieszyłam się, że może go doświadczać. Byłam tym zachwycona.

Staram się otrząsnąć ze wspomnień.

– Zdezorientowana, sfrustrowana, trudna. Choroba Alzheimera szybko postępuje. Mama ma dobre chwile, jest wtedy taka jak kiedyś, ale czasami, kiedy na mnie patrzy, nie jestem pewna, czy wie, kim jestem.

Wyraz twarzy przyjaciółki staje się miękki.

– Musi ci być bardzo ciężko. – Przestępuje z nogi na nogę, gdy następuje krępująca cisza. Wiem, co zaraz powie, instynktownie się spinam. – Zastanawiałaś się nad tym? – Unosi brwi, spoglądając na mnie poważnie.

– Myślałam – mówię – ale nie mogę.

To niemal niezauważalne, ale Alisha zaciska usta, jakby spodziewała się tych słów i była mną rozczarowana.

– Po prostu to powiem. Wiem, że nie powinnam, ale jesteś moją przyjaciółką i nie mogę dłużej milczeć. Dlaczego wciąż dbasz o tę kobietę, choć przez całe życie była dla ciebie niedobra? – Kiedy chcę jej przerwać, unosi ręce. – Nie trzeba geniusza, by to zobaczyć. Ta kobieta dręczy cię psychicznie. Próbowała wybić ci z głowy studia, wytyka twój wygląd przy innych, sprawiła, że rozpadł się twój związek z Jamiem. Bóg jeden wie, co robiła, gdy byłaś dzieckiem. To szansa, by się jej pozbyć na dobre i w końcu zacząć żyć po swojemu. Skorzystaj z niej. Sprzedaj dom, przenieś ją do ośrodka pomocy i w końcu żyj szczęśliwie, jak na to zasługujesz.

Staję prosto.

– Szansa? Trudno tak nazwać przyglądanie się, jak mama zmienia się w dziecko.

Alisha wzdycha.

– Masz rację. Przepraszam. Źle się wyraziłam. – Zbiera swoje papiery, wyrównuje je, stukając o kserokopiarkę. – Może przesadziłam. Nie wiem. Chcę jedynie mieć pewność, że masz kogoś po swojej stronie. Chcę cię wspierać, pragnę twojego szczęścia. Wiesz, że na nie zasługujesz, prawda?

Mrugam, próbując przetworzyć to, co się dzieje – kłopoty z mamą w domu, nagłą interwencję przyjaciółki. To wszystko dzieje się za szybko. Kilka miesięcy temu mama zaczęła lekko tracić pamięć, koncentrację, ale teraz choroba posuwa się szybciej, niż przewidywali lekarze.

– Wiem – mówię cicho, bez przekonania.

Alisha kładzie dłoń na mojej ręce.

– Jestem, gdybyś mnie potrzebowała.

Wierzę jej, ale zastanawiam się, jak wiele pomocy jest skłonna ofiarować. W takiej sytuacji niewiele można zrobić. Nikt nie umyje mamy, która się posikała. Nie położy jej spać. Nie wypełni wniosków o pomoc finansową. Nie dopełni testamentu. Nie będzie pilnował jej dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby nie spaliła domu, czy nie zjadła surowego mięsa z lodówki. Nie, nikt tego za mnie nie zrobi.

O to właśnie jej chodzi, prawda? Nie poradzę sobie sama, więc powinnam oddać mamę do domu opieki. Wkładam kartkę do kserokopiarki. Nie. Nie mogę tego zrobić. Mama załamałaby się w takim miejscu. Nie stać by mnie było na najlepsze warunki, musiałabym zostawić matkę na łasce ludzi, którzy najpewniej mają gdzieś swoich pacjentów. Ciągle słyszy się przerażające historie o takich ośrodkach, o tym jak opiekunowie znęcają się nad podopiecznymi. Nie mogę pozwolić, by spotkało to mamę, bez względu na to, jak trudne będą nadchodzące lata.

 

*

 

Klasa to jedno z niewielu miejsc, gdzie mogę nie myśleć o pomocy matce. Tu liczą się tylko dzieci i zapewnienie im dobrego startu w życiu. Muszę jednak przyznać, że nie mam dziś do tego głowy. Mieszam nawet na prostej lekcji gramatyki, co skłania Isaaca – który jest dość rozwinięty jak na swój wiek – do zadawania mi pytań. Czerwienię się, uświadamiając sobie błąd, a wszystkie dzieci wzdychają. Bratanek Erin woła:

– Proszę pani, pomyliła się pani! – Jest zachwycony, że dorosłej osobie również zdarza się coś sknocić.

Przerwa na lunch upływa na jedzeniu kanapki przy biurku i dyżurze na placu zabaw. Szybko sprawdzam telefon, czy nie mam jakichś wiadomości. Erin napisała: „Mama ma dziś dobry dzień. Zjadła lunch, ogląda program Loose Women! Do zobaczenia:-*” Nie mogłabym prosić o lepszą opiekunkę. Naprawdę została zesłana mi przez Boga.

Mam również wiadomość od Petera: „Podobało mi się nasze spotkanie przy kawie (coli dla mnie!). Mam nadzieję, że z mamą wszystko dobrze. Może ponownie się zobaczymy?”. Mam także nieodebrane połączenie od niego. Sporo się wysila, choć graniczy to z prześladowaniem. Czy powinnam dać mu kolejną szansę? Zastanawiam się nad tym, przypominając sobie to, co mówił o książkach. To stanowi pewien problem. Chyba lepiej się nie spotykać. Chociaż wydawał się dość bystry, co może prowadzić do niezręcznej rozmowy telefonicznej. Krzywię się na samą myśl.

Odzywa się dzwonek kończący przerwę, dzieci wracają do budynku. Jedna z dziewczynek się ociąga. Chloe jest słodka, ale na każdej przerwie bawi się sama. Serce mi pęka, gdy inne dzieci jej dokuczają. Nie jest tak rozwinięta, jak jej rówieśnicy. Ma problemy z czytaniem. Przyglądam się jej, gdy człapie do szkoły. Jest w niej też coś innego… dziwnego.

– Chodź, Jessie – mówi, wyciągając rękę, jakby kogoś za sobą ciągnęła, choć nikogo tam nie ma. Potrząsa lekko nadgarstkiem, jakby szarpała jakąś osobę. – Idziesz za wolno! Muszę wracać na lekcję.

– Cześć, Chloe. Gotowa na popołudniowe zajęcia? – pytam, próbując odciągnąć jej uwagę od wyimaginowanej przyjaciółki. Na kursie pedagogicznym czytałam książkę na temat dziecięcej psychologii, więc wiem, że to dość normalne mieć wymyśloną kumpelkę, ale raczej niespotykane, by chodząca do szkoły dziewczynka w wieku dziesięciu lat wolała nadal ją, zamiast nawiązać prawdziwe przyjaźnie.

– Tak – szepcze. Mija mnie mała, jasna główka, zaraz dziecko odchodzi korytarzem. Marszczę brwi, znów martwiąc się o cichą uczennicę, która jest zapominana i ignorowana. Moim obowiązkiem jest jej pilnować. Tak właśnie to działa. Ci z nas, którzy to przeżyli i dorośli, muszą pomagać, bo wiedzą, jakie to trudne.

Wciąż myślę o Chloe, gdy jadę z pracy do domu ze stosem nowych wypracowań do sprawdzenia. Większość nauczycieli nie znosi tego, ile testów piszą tak małe dzieci, ile przygotowują zadań domowych. Nie znosimy statystyk i wymogów kuratorium. Chcemy zapewnić dzieciom najlepszą edukację, ale system zmusza nas, byśmy byli swoimi klonami, przekazującymi wiedzę miniklonom.

Zatrzymuję się przy drzwiach, spodziewając się krzyków lub dźwięku tłuczonego szkła, ale w domu panuje cisza. Kiedy wchodzę do przedpokoju i wieszam płaszcz, wydaje się tu dziwnie spokojnie.

– To ty, Sophie? – pyta Erin.

– Tak. Wszystko w porządku? Wydaje się bardzo… – Kiedy wchodzę do salonu, mama siedzi na kanapie z filiżanką herbaty w dłoni. Jej twarz pozbawiona jest wyrazu. Bez względu na to, ile razy widzę ją w takim stanie, nie potrafię przywyknąć. To jakby widzieć jedynie skorupę człowieka.

– Wszystko dobrze – mówi Erin. – Wyglądasz na zdenerwowaną. Noah sprawiał kłopoty?

Śmieję się, ale wychodzi to oschle.

– Był aniołkiem.

– Tak, dobrze. Herbatki?

– Z chęcią.

Idę za Erin do kuchni, co stanowi nasz rytuał po pracy. Mogłybyśmy zostać przyjaciółkami po… Po czym? Po śmierci mamy? Tylko tak się to skończy.

– Niedawno nastawiłam czajnik – mówi. – Wiedziałam, że niedługo przyjedziesz.

– Też jesteś aniołem jak twój bratanek!

Śmieje się, jej twarz się rozjaśnia, oczy błyszczą. Jestem w tej chwili zazdrosna. Wróci do domu, zrelaksuje się z chłopakiem. Zapomni o dzisiejszym dniu i mojej matce. A ja muszę myśleć o niej cały czas i to mnie wykańcza.

– Och, niemal zapomniałam. – Kładę torebkę na blacie i grzebię w niej. – Wieczorem znalazłam to w ogrodzie, przy tylnych drzwiach. Musi być twój, bo nie należy do mnie ani do mamy. – Podaję jej guzik.

Erin bierze go w palce i marszczy brwi.

– Chyba pomyliłaś osoby. Nie jest mój. Nie mam nic w tym kolorze, a poza tym i tak zawsze chodzę tu w fartuszku.

Oddaje mi guzik, następnie zalewa wrzątkiem herbatę.

Obracam gładki okrągły przedmiot w palcach. Jeśli guzik nie jest ani mój, ani mamy, czy Erin, oznacza to, że ktoś był w naszym ogrodzie.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Tytuł oryginału: The Broken Ones

 

Copyright © Sarah A. Denzil, 2016

 

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo FILIA

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Lyn Randle / Trevillion Images

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-678-9

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl