Pocałunki w Białym Domu - Joanna Mordak - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Pocałunki w Białym Domu ebook i audiobook

Mordak Joanna

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

1522 osoby interesują się tą książką

Opis

Zostawił ją dla marzeń o władzy. Teraz wraca i prosi, by została pierwszą damą USA.

James Donovan Campbell, charyzmatyczny polityk, ma szansę stać się najmłodszym (i najgorętszym) kandydatem na prezydenta w całej historii Stanów Zjednoczonych. W mediach musi się mierzyć z pytaniami dotyczącymi nie tylko przyszłości kraju, lecz także… swoich planów matrymonialnych.

Gdy lider Partii Demokratycznej wyraźnie sugeruje mu, że bez partnerki nie ma co liczyć na poparcie w toczących się prawyborach, James decyduje się na niecodzienne zagranie. Odszukuje byłą narzeczoną – Lainey Walker, lokalną działaczkę – i składa jej osobliwą propozycję.

Polityczna gra szybko staje się tłem osobistej walki o miłość i przebaczenie, a medialne sztuczki krok po kroku zbliżają tych dwoje do siebie.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 491

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 38 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Monika WrońskaArtur Młyński

Oceny
4,3 (87 ocen)
49
21
11
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Delia7268

Całkiem niezła

Nie urzekła mnie
30
sabadominika

Nie oderwiesz się od lektury

[ współpraca reklamowa | patronat medialny z Wydawnictwem Papierowe Serca ] Książka, która udowodniła mi, że można zakochać się w historii już w samym jej prologu… Jak tylko zobaczyłam zapowiedź Pocałunków na Wattpadzie, książka od początku zyskała moje zainteresowanie. Pomyślałam, że czegoś takiego jeszcze nie było. Kandydat na prezydenta, który potrzebuje Pierwszej Damy. I muszę przyznać, że książka okazała się po prostu idealna. James Campbell startuje w wyborach na prezydenta USA, ale aby zyskać w oczach wyborców, potrzebuje mieć u swojego boku Pierwszą Damę. Jego pierwsza myśl? Poprosić o to swoją byłą narzeczoną, która…. przystaje na jego propozycję. Kocham motyw drugiej szansy, który jest tu przedstawiony po prostu IDEALNIE. James i Lainey byli ze sobą kilkanaście lat, znają się od zawsze, więc jak widzą się po latach przerwy, uczucia dalej nie wygasły. Co więcej, czuć tutaj prawdziwą dojrzałość bohaterów. Rozstali się, ponieważ na tamten moment nie byli pewni, czy ta rel...
30
Justyna_K84

Z braku laku…

bajeczka
10
AlicjaSurys

Z braku laku…

zbyt rozbudowana fabula
10



Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska Redakcja: Dominika Bronk / Polonistyczna Krucjata Korekta: Małgorzata Denys Projekt okładki: Agata Łuksza Ilustracja na okładce: © Agata Łuksza

Copyright © 2025 by Joanna Mordak

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-534-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Ossowska

Dla tych, którzy odgrywają wiele ról, wciąż bojąc się, że nie są wystarczająco dobrzy. Nie musicie być idealni, żeby być ważni. Oraz dla Natalii, bez której ta książka nigdy by nie powstała. Dziękuję.

Od autorki

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku,

chociaż dołożyłam wszelkich starań, by wiernie oddać złożoność i realia wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, w pewnych miejscach pozwoliłam sobie na odstępstwa od rzeczywistości. Zrobiłam to świadomie – po to, by nadać opowieści tempa, barwy oraz charakteru.

Wierzę, że te drobne zmiany uczyniły historię ciekawszą, a Ty z przyjemnością zanurzysz się w wykreowanym przeze mnie świecie.

Prolog

James

Nazywam się James Donovan Campbell i mam szansę zostać najmłodszym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. I jednocześnie jedynym, który nie będzie mieć przy swoim boku pierwszej damy.

A przynajmniej tak mógłbym się przedstawić jeszcze wczorajszego poranka, kiedy wybrałem się do sztabu Partii Demokratycznej na spotkanie z liderem i kilkoma najważniejszymi kongresmenami. To tam usłyszałem gorzkie słowa skazujące mnie na porażkę.

„Jamesie, naród potrzebuje stabilności. Kogoś, z kim mógłby się utożsamiać, kogoś, kto umie zapanować nie tylko nad swoim życiem, lecz także życiem wszystkich obywateli, i da im na to gwarancję. Ty kimś takim nie jesteś”.

Mylili się. Jestem chodzącym przykładem każdej pieprzonej wymienionej przez nich cechy. I właśnie zamierzam to udowodnić.

Z tym przekonaniem zatrzymuję się pod drzwiami Lainey Walker – kobiety, którą zostawiłem pięć lat temu – i układam w głowie płomienną przemowę. Od czego zacząć? Na czym się skupić? Czy powinienem powiedzieć, że za nią tęskniłem, czy może udawać wyrachowanego polityka, za jakiego z pewnością mnie ma?

Od szarych drzwi wejściowych dzieli mnie nie więcej niż pięć kroków. Patrzę na nie i przypominam sobie moment, gdy przekroczyłem ich próg po raz ostatni. Opuszczałem nasze mieszkanie ze spakowaną walizką, by zacząć karierę w Waszyngtonie, i choć oszukiwaliśmy się, że niczego to nie zmieni, i tak zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jest to zwykła przeprowadzka. Właśnie wtedy, w wąskim korytarzu, na którego ścianach wisiały nasze wspólne zdjęcia, zakończyliśmy czternastoletni związek.

I nawet o tym nie wiedzieliśmy.

Zamiast „żegnaj” rzuciliśmy „do zobaczenia”. „Przykro mi” zastąpiliśmy „kocham cię”. I tylko pytanie „kiedy się spotkamy?” nie padło z ust żadnego z nas.

Mimo pełnej świadomości, obustronnej goryczy i poczucia, że naprawdę tracimy coś cennego, po prostu wyszedłem, łamiąc serce nie tylko sobie, lecz także Lainey. Zrezygnowałem z kogoś, kto dawał mi szczęście, decydując, że moją wielką miłością będą Stany Zjednoczone Ameryki.

Jej radosny śmiech zamieniłem na przydługawe wystąpienia w Kapitolu. Wspólne zimowe spacery, podczas których łapała płatki śniegu, zredukowałem do samotnych wędrówek. A za wspólnym oglądaniem nocnego nieba zatęskniłem tego samego wieczoru, gdy po raz pierwszy flirtowałem z inną kobietą.

Przez pięć lat zatracałem się w tęsknocie za czymś, co już nigdy nie miało prawa być moje, i tylko raz do roku, w dniu urodzin Lainey, wyszukiwałem jej profil w mediach społecznościowych. Za każdym razem bałem się, że zobaczę ją u boku innego mężczyzny, z którym postanowiła ułożyć sobie życie. Z drugiej strony… pragnąłem tego dla niej. Pragnąłem wszystkiego, co oznaczałoby, że jest szczęśliwa, co wiązałoby się ze znalezieniem tego, czego sam nie mogłem jej dać.

Mimo wszystko z biegiem czasu coraz częściej się zastanawiałem, czy to nie były wyłącznie mrzonki, majaki zaślepionego władzą polityka, dla którego łatwiejsze okazało się zostawienie kobiety swojego życia niż przyznanie przed sobą, że nie daje rady pogodzić dwóch tak szalenie ważnych dla niego ról.

Może właśnie dlatego żywię nadzieję, że to, co teraz dzieje się wokół mnie, jest testem. Sprawdzianem, czy aby na pewno dobrze wybrałem. Może, do cholery, jakaś przedziwna siła wyższa, ułożenie gwiazd i planet, w co Lainey tak mocno wierzy, dają nam kolejną szansę?

A może znów się oszukuję? Przecież jestem w tym naprawdę dobry.

Unoszę głowę, patrząc w niebo nade mną, jakbym szukał tam odpowiedzi. Znaku, że postępuję właściwie. Nic takiego jednak się nie dzieje. Tylko to głupie serce, którego bicia nie potrafię opanować, podpowiada mi, że pora spróbować. Wykonać pierwszy krok, a za nim cztery kolejne, by ostatecznie nacisnąć mały, czarny dzwonek, tak często służący mi przed laty, gdy zapominałem kluczy.

A potem… Potem poprosić najbardziej upartą kobietę, jaką znam, by stanęła oko w oko z moim światem i została pierwszą damą Ameryki.

Bo moją jest już od dawna.

Rozdział 1

Lainey

Miałam go nigdy więcej nie zobaczyć.

Jego ulubiony kubek powinien stać w rogu szafki, zapomniany tak samo jak szara poszewka na poduszki, którą wybrał do naszego mieszkania miesiąc przed wyprowadzką. Ich los podzieliły pozostawione koszulki. Najpierw służyły mi za piżamy, gdy za nim tęskniłam, później zamieniły się w szmatki do podłogi. Oprócz jednej, tej z napisem „Houston, jestem problemem”. Kupiłam ją pewnego zimowego wieczoru, bez żadnej okazji, chcąc sprawić mu przyjemność. Nie wziął jej ze sobą, a ja schowałam ją na dno kartonu i zamknęłam w szafie.

Przecież miałam go nigdy więcej nie zobaczyć…

Tymczasem siedzimy w salonie, przed laty będącym świadkiem naszych żartów i wyznań miłości, zachowując się tak, jakby nigdy żadne „kocham cię” między nami tu nie padło.

Gdyby tylko miłość potrafiła wymazać przeszłość, przytuliłabym go bez chwili zawahania. Ale nie może. Właśnie dlatego boję się zrobić choćby krok w jego stronę. Nie odzywam się i jedynie obserwuję.

Niewiele się zmienił. Wcześniej widywałam go w telewizji, słuchałam udzielanych wywiadów, ale to zupełnie coś innego niż siedzenie sam na sam w niewielkim saloniku.

Jego wyraźnie zarysowana grdyka porusza się rytmicznie, towarzysząc każdemu wypowiedzianemu słowu. Rzadko kiedy pozwala sobie na przerwy, prawie nie bierze wdechów, tylko brnie do końca wypowiedzi, jakby bał się, że o czymś zapomni. Spojrzenie ma bystre, przeszywające. Wpatruje się w moją twarz, praktycznie nie mrugając, aż w końcu dociera do mnie, że powinnam coś powiedzieć.

Tylko że zwyczajnie brakuje mi słów.

– Poczekaj, bo chyba nie do końca rozumiem. Chcesz, żebym pełniła obowiązki pierwszej damy?

– Zgadza się.

– Ale… – rozglądam się wokół – …żartujesz sobie teraz, prawda? – wypalam bez zastanowienia. – Wyciągniesz ukrytą w garniturze kamerę, krzycząc „mam cię”? To jakiś nowy program rozrywkowy?

Unoszę dłoń, którą przed chwilą głaskałam futerko Frappe – trzyletniej suczki maltipoo, i wymachuję nią przed twarzą mężczyzny.

– Lainey… – zaczyna, ale nie daję mu skończyć. Nie wiedziałam, że po tylu latach moje imię wypowiadane jego głosem sprawi, że zadrży mi serce.

– Sam przyznaj, że brzmi to bardziej prawdopodobnie niż rzekomy powód całej tej wizyty.

Odstawiam małą na podłogę, a ona zupełnie nas ignoruje i rusza w stronę swojego posłania.

– Przecież wiesz, że nie żartowałbym z takich rzeczy. – Nerwowo przeczesuje włosy, burząc starannie ułożoną fryzurę. Wciąż taką samą, w jaką uwielbiałam wplatać palce. – Nie żartowałbym z ciebie. Nie w taki sposób.

– A jednak wydaje mi się, że właśnie to robisz! – Podnoszę głos, bojąc się własnych myśli. – Pojawiasz się po pięciu latach, prosisz, żebym odgrywała rolę najważniejszej kobiety w państwie, chociaż powinna to robić żona i najbliższa prezydentowi kobieta. Jak mam nie uznać tego za żart?

– Tak jak już powiedziałem, uważam, że…

– James… – Krzywi się nieznacznie na pełną formę swojego imienia. Sama nie pamiętam, kiedy ostatni raz jej użyłam. – Problem polega na tym, że właściwie nic nie powiedziałeś. Nic poza wyłuszczeniem mi jakiejś opracowanej gadki, którą równie dobrze mogli ułożyć ci specjaliści od PR-u.

Wolałabym, aby był ze mną szczery. Żeby powiedział cokolwiek, co tak naprawdę myśli, a nie traktował mnie jak człowieka, którego musi przekonać do swoich politycznych racji. Nie tak go zapamiętałam. Nie taki był mój J. Nie takiego go kochałam, odkąd w jedenastej klasie zaczął nosić mój ciężki plecak.

– Daj mi jeden logiczny argument świadczący o tym, że powinnam się zgodzić. Tylko swój, nie wciskaj mi kitu.

Usta drgają mu nieznacznie, a ledwo zauważalny uśmiech przemyka po twarzy, jakby próbował ugrać nieco więcej czasu.

– Wymyślasz go właśnie, prawda? – Parskam z niedowierzaniem. – Jezu Chryste.

To bardziej popieprzone, niż w ogóle zdawało się na początku. Wszystkie pytania, które powinnam teraz zadać, wirują mi w głowie niczym ćmy wokół źródła światła. Może boję się poznać prawdę? Przekonać, że kolejny raz jestem drugą opcją? Wyborem, na jaki zapewne by się nie zdecydował, mając do dyspozycji nieco lepsze karty.

– Poproś swoją matkę – sugeruję, kiedy nadal milczy, choć nie dowierzam, że w ogóle dałam się wciągnąć w tę dyskusję. – To najsensowniejsze rozwiązanie.

– Nie mogę. – Jego ciało pozostaje nieruchome, za to oczy… – Jesteś jedyną znaną mi osobą, która mogłaby temu sprostać – wyznaje bez cienia wahania. – Jedyną, z którą chciałbym to zrobić. Nikt inny, tylko ty, Lainey. To jest właśnie mój argument.

Całkowicie zbija mnie nim z tropu. Lata temu dałabym się pokroić za taką deklarację, mając nadzieję, że będzie o nas walczył. Wtedy mogliśmy przecież pogodzić nasze odrębne ambicje, ale zamiast tego czułam, jak każdego dnia stawałam się przeszkodą. Wybrał siebie, a teraz za wszelką cenę próbuje mnie przekonać, że to wybór również dla mnie.

Czy mogłabym się zgodzić na ten plan bez żadnej gwarancji, że jeśli znowu się do siebie zbliżymy, nie skończę ponownie ze złamanym sercem? Nikt mi jej nie da, nawet on.

– To twój czynnik mobilizujący – sprzeczam się, choć nie tak bojowo, jak zamierzałam. – A ja chciałam usłyszeć, dlaczego powinnam się zgodzić. Co będę z tego miała? Poza tym, że zostawię całe swoje dotychczasowe życie po to, by cię zadowolić.

– Nie mnie, tylko nasz kraj.

Wypowiada to zdanie twardo, choć odrobinę chwiejnie, jakby… się denerwował? Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałam go w takim stanie. Nawet podczas wystąpień w ogólnokrajowych mediach wydaje się zrelaksowany, choć nadal profesjonalny. A teraz? Coś mi w nim nie pasuje, ale nie do końca potrafię rozgryźć co.

– Posłuchaj… Może to nie ten czas? Jesteś młody, najmłodszy – podkreślam – z kandydatów w historii. Nie zawsze trze...

– William Jennings Bryan – odpowiada, nawet przy tym nie mrugając, jakby cała jego pewność siebie magicznie wróciła.

– Słucham?

– William Jennings Bryan. W momencie kandydowania miał trzydzieści sześć lat, tyle samo co ja.

– I kiedy to było?

– Nieco ponad sto dwadzieścia lat temu, ale to nie ma żadnego znaczenia. Theodore Roosevelt, JFK, Bill Clinton, Barack Obama, Samuel Clemonte… – wymienia znaczące nazwiska amerykańskich prezydentów, kończąc na swoim przyjacielu. – Oni wszyscy objęli rządy przed pięćdziesiątką, a zobacz, ile zrobili dla naszego kraju. Mogę być następny. Wiem, czego ludzie ode mnie oczekują, i zamierzam im to dać.

Kończąc, wstaje i podchodzi do stojącej naprzeciwko komody, na której dostrzega bombkę wykonaną na jednym ze świątecznych jarmarków. Uśmiecha się nieznacznie, posyłając mi ukradkowe spojrzenie i niemo prosząc o zgodę na dotknięcie mojej własności. Gdy nic nie mówię, wyciąga rękę i muska krawędź ozdoby.

Nie jest może doskonała, ale mam do niej ogromny sentyment. Granatową powłokę pokryłam złotymi elementami, tworząc kompozycję zacierającego się słońca i księżyca. Zwiastuje zarówno koniec, jak i nowy początek – nieuchronną przemianę, inspirującą i podnoszącą na duchu.

– Nic się tu nie zmieniło – stwierdza.

– A ja odnoszę wrażenie, jakby zmieniło się wszystko.

Pozwalamy, by słowa osiadły na naszych barkach i przywołały wspomnienia. Wpatrujemy się w siebie, szukając oznak dawnych nas. On się nie zmienił, a ja? Czy jestem teraz kimś, kogo nie rozpoznaje?

Po krótkim czasie, w ciszy, przestępuje z nogi na nogę, rozluźniając się, jakby pomyślał o czymś zaskakująco miłym.

– Pamiętasz, jak lata temu razem działaliśmy w tym mieście? – Zadane przez niego pytanie wprowadza między nas kolejną dawkę melancholii. – Ile zmieniliśmy, jak wiele przegłosowaliśmy ustaw? Byliśmy niezłym teamem, Lainey.

– Tylko że budowa szkół i ścieżek rowerowych to coś innego niż rządzenie krajem.

– Zmienia się tylko skala. Potrzeby, marzenia i obawy ludzi są takie same, niezależnie od tego, czy mieszkają w Charlottesville, czy w Nowym Jorku. Wszyscy pragną miejsc pracy i dostępu do edukacji, nie chcą się bać o swoje córki spędzające wieczory poza domem ani martwić się rosnącą przestępczością. Boimy się zmian klimatycznych, zagrożenia konfliktem zbrojnym czy chociażby podziału kulturowego, w którym „my, naród” zostanie zastąpione przez „my i oni”. – Wykonuje cudzysłów, nakręcając się coraz bardziej. Oczy zaczynają mu błyszczeć, a tembr głosu odrobinę zmieniać. – Chcę, żeby Stany się rozwinęły, chcę wprowadzić je w zupełnie nową erę, zakopać społeczne podziały, dać nadzieję tym, którzy ją stracili. Sama wiesz, jak jest to ważne…

– To wszystko pięknie brzmi, ale…

– Możemy być globalnym liderem w jakiekolwiek dziedzinie zechcemy, tylko ktoś musi w to uwierzyć i w końcu się do tego zabrać. A tym kimś będę ja z, mam nadzieję, twoją pomocą.

Jego determinacja jest godna pozazdroszczenia. Naprawdę wydaje się przekonany, że ma rację.

Zawsze taki był – już jako nastolatek opowiadał, że zostanie kluczowym politykiem, zarażając mnie swoim oddaniem do lokalnych działań. Razem zaczynaliśmy w radzie miasta, a później… cóż. Tylko ja w niej zostałam.

– Pomyśl, ile zrobilibyśmy dla samotnych matek, jak możemy wesprzeć najbiedniejsze regiony kraju, aktywizować zawodowo kobiety, które pozostają na utrzymaniu mężów. – Trafia w mój czuły punkt. Od lat zajmuję się tymi kwestiami, wspomagam organizacje charytatywne, opracowuję lokalne projekty. – Działasz tu na mniejszą skalę, za co mieszkańcy cię uwielbiają, ale możesz sprawić, że wszystkie twoje aspiracje rozejdą się po całym kraju. Zmienisz nie tylko Charlottesville, lecz także Atlantę, Minneapolis, Portland i każde inne miasto, o którym jesteś w stanie teraz pomyśleć.

Zaczyna mi się kręcić w głowie. To zdecydowanie zbyt wiele jak na wieczór, który zamierzałam spędzić w towarzystwie Frappe i zamówionego jedzenia.

– To jedyna taka szansa w życiu, Lainey. I chcę ją przeżyć z tobą, z nikim innym.

Mogłabym przysiąc, że jego głos stał się odrobinę głębszy, bardziej melodyjny i mniej rzeczowy, jakby James zaprzestał uprawiania politycznych sztuczek. Przyciąga mnie to do niego, aż w końcu ostrożnie wstaję i pokonuję dzielący nas dystans.

Stoimy teraz w niewielkiej odległości, otoczeni przedmiotami, które przed laty sami tu ściągnęliśmy. To przerażająco dziwne uczucie, jakby cały pędzący świat nagle się zatrzymał, a następnie wcisnął przycisk „cofnij”. Z początku taśma zawraca powoli, aż w końcu przyspiesza i nim się zorientuję, ląduję w samym środku zdarzeń, których najmniej się spodziewałam.

Tak jak teraz, gdy J. unosi prawą dłoń, pokazując mi noszoną biżuterię. Zauważam owalny złoty sygnet z wygrawerowanym napisem „The heart knows”. Dałam mu go w prezencie na jedną z naszych rocznic. Nie sądziłam, że wciąż mógłby mieć dla niego jakąś wartość.

– Nie zdjąłem go, bo przypominał mi o tobie. – Wzrusza ramionami, jakby zawstydzony tym faktem. – Moje serce wie, że jesteśmy do tego stworzeni. Razem. A co wie twoje?

Że to niebezpieczne przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu, myślę. Że zmarnowaliśmy coś, co dla nas obojga było ważne. I że żadna siła nie sprawi, że moglibyśmy to odzyskać.

– Że to czyste szaleństwo – odpowiadam zamiast tego. Wciąż jednak przyglądam się złotemu podarunkowi.

– I najprawdopodobniej masz rację. Ale chyba lepiej raz dać się mu porwać, niż później do końca życia wyrzucać sobie, że nie skorzystaliśmy z danej nam możliwości.

Frazes ten wydaje się cholernie oklepany, a jednocześnie zbyt prawdziwy. Może dlatego, że przywołał go James? Mężczyzna, który nienawidzi banałów, bo wierzy, że życie jest zbyt krótkie, by tracić je na puste słowa.

– Pamiętasz? Zawsze działaliśmy z rozmachem.

Owszem, zgadzam się. I z równie wielkim rozmachem odszedłeś.

Unoszę spojrzenie, nie chcąc dłużej biczować się nachodzącymi mnie wspomnieniami. Już dawno temu oddzieliłam tamto życie grubą kreską i nie zamierzam przekraczać tej granicy. On zapewne również, bo traktuje nasze ponowne spotkanie wyłącznie jako transakcję biznesową.

– Moja kandydatura jest naszą szansą, ale to my, razem, możemy stać się nadzieją milionów ludzi. Pomyśl o tym. Nie musisz podejmować decyzji już teraz, mamy na to kilka dni.

Przytakuję, świadoma, że wykorzystam ten czas aż do ostatniej minuty.

Czy jestem gotowa wywrócić wszystko do góry nogami? Nie mam pojęcia. To, co do tej pory brałam za pewnik, staje się jedną z wielu cząsteczek chaosu, nad którym muszę zapanować.

Bo jeśli tego nie zrobię, porwie mnie całkowicie.

Rozdział 2

Lainey

Wracam do domu po dyżurze w jednej ze świetlic dla młodzieży. Przez cały dzień nieustannie zastanawiałam się, ile jest takich miejsc w całej Ameryce, ilu potrzebujących podobnych do Meredith – szesnastolatki regularnie uciekającej z domu i kradnącej ze sklepów jedzenie, które daje młodszemu rodzeństwu.

Czy ktoś o nich dba? Upomina się? Z pewnością o niektórych tak, ale co z resztą? Czy gdybym zgodziła się na propozycję Jamesa, miałabym realny wpływ na to, by pomóc choć połowie z nich?

Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że wciąż szukam odpowiedzi na takie pytania. Tyle że teraz ważniejsze wydaje mi się inne: dlaczego ja w ogóle to rozważam?

Bez względu na to, jak wiele mogę ugrać, odpowiedź zawsze powinna brzmieć „nie”.

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie ufa się swojemu byłemu narzeczonemu. Nie zgadza się z dnia na dzień towarzyszyć mu w wyborach prezydenckich. I najważniejsze – nie odpisuje się na SMS-y, a w szczególności, gdy wysyła ich kilka z rzędu.

Nieznany: Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Pewnie na to nie zasługiwałem.

Nieznany: Jeśli masz jakieś pytania, możesz zadzwonić.

Nieznany: Albo najlepiej wyślij wiadomość, wtedy oddzwonię.

Nieznany: Aha, nie wiem, czy masz mój nowy numer. To ja, J.

Oczywiście, że nie miałam.

Przełykam nutę rozgoryczenia na samą myśl, że dopiero po pięciu latach, gdy wrócił prosić mnie o pomoc, uznał, że znów na niego zasługuję.

Klikam trzy kropeczki na górze ekranu, by móc zapisać kontakt, po czym bez większego zastanowienia zjeżdżam na właściwą literkę.

„J. ❤” widnieje jako pierwsze.

Kolejne nieprzyjemne ukłucie rozlewa się po moim wnętrzu, gdy uświadamiam sobie, że nie mogę tak po prostu go tu dodać – pod tę samą nazwę, z której przez połowę życia dostawałam miłosne wiadomości i do której sama kierowałam słowa tęsknoty.

Tworzę więc zupełnie nowy kontakt, gdzie James zostaje zwykłym Jamesem, tak jak ja – z pewnością – jestem zwykłą Lainey u niego.

Ja: Jeszcze nie podjęłam żadnej decyzji.

James: Samo to, że się zastanawiasz, wiele dla mnie znaczy.

Nie odpisuję. Chowam telefon głęboko do kieszeni, starając się zapomnieć, z kim właśnie rozmawiałam. Nie wyjmuję go nawet wtedy, gdy po paru minutach rozlega się ponowne pikanie.

Sprawdzam to dopiero w łóżku, parę godzin później, układając się wygodniej na poduszce. Wiadomość pochodzi z tego samego numeru co pięć poprzednich, a jej nadawca życzył mi dobrej nocy.

Minęły dwa dni, odkąd widziałam się z Jamesem po raz ostatni, i kilkanaście godzin, odkąd wymieniliśmy ze sobą kilka SMS-ów. Było tak, jak pięć lat temu – z jednej strony znów pojawił się w moim życiu, a z drugiej wciąż pozostawał nieobecny.

Może właśnie dlatego od kilku sekund trzymam w dłoni dzwoniący telefon, zastanawiając się, czy odebrać od niego połączenie.

– Lainey? – odzywa się, gdy w końcu naciskam zieloną słuchawkę. Głos ma niższy, bardziej stłumiony.

– Cześć, James.

Nie widzę jego twarzy, ale mogę przysiąc, że właśnie wykrzywia się w nieprzyjemnym grymasie. Zupełnie tak, jak moja.

Od lat nie zwracałam się do niego pełnym imieniem. Ostatnim razem, nie licząc niedzielnej wizyty, najpewniej wydarzyło się to w jedenastej klasie. Później był już tylko J. Mój uczuciowy, nieco zrzędliwy chłopak.

– Nie przeszkadzam? Masz może chwilę?

– A coś się stało?

– Nie, nic takiego. – Wyraźnie słyszę, jak bierze głębszy wdech. – Po prostu chciałem z tobą porozmawiać.

Nie odpowiadam. Cisza rozciąga się niczym guma, grożąc pęknięciem i rozerwaniem iluzji względnej normalności.

– To znaczy: nie zamierzam cię do niczego przekonywać ani nic z tych rzeczy. Nawet nie musimy rozmawiać o mojej propozycji i…

– James – przerywam, by zatrzymać potok słów – po co tak naprawdę dzwonisz?

– Nie wiem. – Nawet się nie zastanawia.

– Nie wiesz?

Dawny J. miał odpowiedź na wszystko.

Ile zostało z nas sprzed kilku lat? Z tych wersji, które zapamiętaliśmy i które przez połowę życia kochały się bezwarunkowo?

– Trzymałem telefon w dłoni, patrzyłem na nasze wiadomości i… po prostu zadzwoniłem.

Na linii zapada długa cisza. Do tego stopnia ogłuszająca, że gdyby bardzo się postarał, mógłby usłyszeć, jak mocno bije mi serce.

– Pamiętasz, co ci powiedziałem, gdy wyjeżdżałem do Waszyngtonu? – pyta, a ja dobrze wiem, jaką odpowiedź chciałby usłyszeć.

– Pamiętam, czego nie powiedziałeś.

Mimo upływu lat tamte słowa wciąż krążą wokół nas niczym duchy – obecne, ale niewidzialne. Milczeliśmy, bojąc się powiedzieć prawdę, jakby miała zniszczyć to, co nas łączyło. Chroniliśmy się tak przed bólem, nie wiedząc jeszcze, że to właśnie cisza może najbardziej ranić.

– Nie chcę, żebyś czuła się dodatkiem. – Przymykam oczy, słuchając, co ma mi do powiedzenia. – Po prostu… Po prostu chciałbym, żebyś była tam ze mną.

I choć go nie widzę, sam dźwięk jego głosu sprawia, że zaczynam odczuwać zbyt wiele.

Nie mogę rozmawiać z nim jak z byłym narzeczonym – mówić jak do kogoś, kto złamał mi serce i nie wracał wystarczająco długo, bym przywykła do myśli, że więcej się nie spotkamy.

Muszę zacząć traktować go jak obcego, który przypadkiem zna moje najczulsze punkty. Jak kogoś, kto kiedyś spał koło mnie, a dziś nawet nie pamięta, jaką kawę piję o poranku.

– Przez połowę życia powtarzałeś, że jestem najważniejsza, a kiedy przywykłam do tej myśli, po prostu zniknąłeś. Jak mam się teraz czuć, jeśli nie jak dodatek?

Nie odpowiada, a ja myślę wyłącznie o tym, że kiedy milczenie staje się jedynym językiem między dwójką ludzi, oznacza nie tylko brak słów, lecz także jakiejkolwiek nadziei.

Tak, jakbym jeszcze jakąś miała…

– No właśnie. – Nawet teraz nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu.

W przeciwieństwie do mnie oddycha tak cicho, że zastanawiam się, czy połączenie nie zostało zerwane, a ja jedynie wyobrażam sobie jego obecność po drugiej stronie. To wręcz niemożliwe, by prowadzić tego typu rozmowę bez żadnych emocji.

– Mogę zadać ci jedno pytanie? – słyszę w końcu.

– James…

– Czy byłaś szczęśliwa? Wtedy, kiedy wyjechałem… Czy czułaś się lepiej? Beze mnie?

Nie zważa na moje upomnienie.

Zaciskam mocniej palce, niemal gniotąc telefon w dłoni, jakby był winny całej tej sytuacji. Jakby wyżycie się na nim mogło sprawić, że rozmowa nagle stanie się mniej bolesna.

Oczywiście, że nie czułam się lepiej. Tęskniłam i przez cały ten czas na niego czekałam. Długo. Może za długo. Aż wreszcie nauczyłam się, że nie warto, bo nie zamierza wrócić.

– Dam znać, gdy podejmę jakąś decyzję. – Wypowiada moje imię, chcąc mnie zatrzymać, ale nie zamierzam dłużej tego znosić. – I proszę, nie dzwoń do mnie więcej – oznajmiam, po czym bez pożegnania wciskam czerwoną słuchawkę.

Ponownie tego wieczoru zapada cisza. Tym razem jednak nie dzielę jej z nikim, kto kiedyś był mi bliski. Zostaję w niej sama, próbując odnaleźć się w przyspieszonym tętnie i echu słów, które już nie wrócą.

I choć nie chcę o tym myśleć, zastanawiam się, czy są jeszcze takie, które mogłyby wybrzmieć, gdybym tylko zgodziła się na jego propozycję.

– Czy jemu już kompletnie odbiło? – To pierwsze, co słyszę tuż po tym, gdy kończę streszczać przyjaciółce rozmowę z Jamesem.

Chloe, podobnie do niego, wyprowadziła się kilka lat temu, zostawiając mnie samą w Charlottesville. Zanim jednak do tego doszło, stanowiliśmy we troje całkiem zgraną paczkę. Taką, o której każdy mówił, że przetrwa wszystko.

– Przysięgam, myślałam, że ze mnie żartuje. Czekałam tylko, aż ktoś wyskoczy z kamerą, by to nagrać.

– Żałuję, że mnie tam nie było. Z przyjemnością bym to zrobiła i wysłała do programu „Mój były upadł na głowę”.

– Nie ma czegoś takiego – zauważam, choć pomysł całkiem mi się podoba.

– A nie mogłabyś zagadać, żeby sfinansował go z kampanijnego budżetu? To lepsze niż reklama na TikToku. – Poprawia rude, sięgające niemalże pasa włosy, przerzucając je z jednego ramienia na drugie. – Byłabym świetną prowadzącą.

– Przed chwilą chciałaś tylko wysłać im filmik.

– Zmieniłam zdanie. On mógł, a ja nie?

Rzadko o nim rozmawiamy, praktycznie nie robiłyśmy tego od kilku miesięcy, dlatego gdy słyszę, jak wypowiada jego imię, coś ciężkiego osiada mi na żołądku. Kiedy jeszcze przyjaźniliśmy się we trójkę, wymyślała niestworzone określenia, którymi mogłaby nazwać mężczyznę, nigdy jednak nie był to „James”.

Doskonale pamiętam, kiedy zrobiła to po raz pierwszy. Kilka miesięcy po jego wyjeździe zadzwoniłam do niej nad ranem, płacząc, że odwołał kolejne spotkanie. Wtedy najwyraźniej zrozumiała coś, czego ja wciąż nie byłam w stanie do siebie dopuścić.

Naprawdę zerwaliśmy.

– Co ja mam robić, Clay? – Muszę brzmieć żałośnie, dlatego chowam twarz w jedyną wolną dłoń, zupełnie nie przejmując się tym, że mogę przekrzywić kamerkę w telefonie. – Przysięgam, po raz pierwszy od dawna nie mam pojęcia.

W ogóle nie powinnam rozważać tej propozycji. Jedyną rozsądną decyzją było wyproszenie go za drzwi, a mimo to pozwoliłam, by namieszał mi w głowie.

Znowu.

Stanowił moją jedyną słabość, ale nawet to nie może równać się z ogromem odpowiedzialności, który wzięłabym na swoje barki. Odpowiedzialności, lojalności i rezygnacji z mojego życia, a przecież dopiero co ułożyłam je na nowo.

– Myślisz, że jest już za późno, żeby wsadzić go do rakiety i wysłać w kosmos zamiast Katy Perry? Jej przynajmniej byłoby szkoda, gdyby coś poszło nie tak.

Śmieję się w dłoń, zerkając na przyjaciółkę jednym okiem.

Za punkt honoru postawiła sobie, że nie pozwoli mi się użalać, i na razie wychodzi jej to zaskakująco dobrze.

– Mówię poważnie. – Odsłaniam twarz, by mogła lepiej mnie widzieć. – Z jednej strony trudno jest mi wyobrazić sobie, że się zgadzam, a z drugiej…

– Nie ma drugiej strony, Lainey. Facet znika na pięć lat, po czym pojawia się pod twoimi drzwiami i prosi, żebyś nagle do niego wróciła.

– Nie poprosił, żebym wróciła, tylko pomogła mu w kampanii.

– Czyli wróciła, ale dodatkowo zaoferował umowę o pracę.

Wzdycham, przystawiając do ust kubek gorącej kawy. Leżąca na mnie Frappe natychmiast unosi pyszczek, licząc, że przygotowałam dla niej jakieś smakołyki.

– Masz jeszcze jakieś mądre rady?

– O tak, i to całkiem sporo. Chcesz posłuchać?

– Nie, dzię...

– Wiesz, jak brzmi złota zasada wszystkich kobiet, których faceci spieprzyli gdzieś za kasą? – Odchrząkuje, jakby próbowała nieznacznie zmienić ton głosu na wyższy. – Mężczyzna, który zostawia cię dla kariery, zawsze wróci dokładnie wtedy, gdy jego praca będzie potrzebować ratunku. – Choć wcześniej zdawała się żartować, teraz brzmi całkowicie poważnie.

To, że Chloe rezygnuje z sarkazmu, nigdy nie wróży niczego dobrego. I zazwyczaj oznacza, że jest gorzej, niż mogłoby się wydawać.

– Pytanie tylko, czy ty chcesz być tą, która ją uratuje.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie pomoc innym stała się czymś na kształt mojej życiowej misji. I że James doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego wybrał właśnie mnie.

Zawsze wierzyłam, że sens życia znajduje się w drugim człowieku. W tym, ile od siebie zaoferujemy światu. Dlatego zostałam radną i dlatego niosę pomoc tam, gdzie wielu nawet nie chce patrzeć. To nie jest łatwe, nigdy takie nie było, a jednocześnie jest jedyną rzeczą zapewniającą mi w ostatnich latach poczucie, że jestem potrzebna. Że moje życie ma jakąś wartość.

A teraz los, a raczej ironia losu, stawia na mojej drodze Jamesa z dostępem do środków, kontaktów i szans, których nigdy nie miałam jako samorządowiec. Oferuje pełny pakiet, dając w gratisie mężczyznę, który złamał mi serce.

Skłamałabym, mówiąc, że nie boję się naszych wspólnych chwil. Bo się boję. Boję się rozmów, spojrzeń i wspomnień. Ale równie mocno obawiam się zmarnowania szansy.

Mogłabym realnie przyczynić się do tego, że pomoc przestanie być walką z wiatrakami, lecz stanie się systemem. Prawdziwym wsparciem. Długofalowym, skutecznym. Takim, o jakim zawsze marzyłam w Charlottesville.

Patrzę na przyglądającą mi się przyjaciółkę. Marszczy przy tym brwi i skubie dolną wargę. Musi zdawać sobie sprawę z tego, o czym myślę. I równie dobrze co i ja wie, że to wybór, który niesie ze sobą ciężar przeszłości, niezabliźnionych ran i wszystkiego, co musiałam przepracować, by dziś znaleźć się w tym miejscu.

Ale to przecież wyłącznie jedna strona medalu.

Druga jest taka, że nieważne, jak długo i jak zacięcie będę się tego wypierać, w głębi duszy chcę, by Jamesowi się udało. By spełnił marzenie, pod które ułożył całe swoje życie. Zasługuje na to. I cholera… naprawdę się do tego nadaje.

– Bez względu na to, co wybiorę, mogę tego żałować, prawda? – Albo zmarnowanej szansy, albo złamanego serca.

Chloe wzdycha, a jej rude włosy wpadają do kieliszka z winem. Zupełnie się tym jednak nie przejmuje, wypijając całą jego zawartość, nim udzieli mi odpowiedzi.

– Obawiam się, że tak, skarbie.

Zdecydowanie nie to chciałam usłyszeć.

Rozdział 3

James

Sobotni wieczór spędzam w towarzystwie szklanki whisky i jednego z nielicznych przyjaciół, który – tak się składa – jest przewodniczącym mojego sztabu wyborczego.

Rowen wrócił właśnie z dwutygodniowej delegacji, ale nawet ona nie powstrzymała go przed trzymaniem ręki na pulsie w związku z moimi politycznymi zawirowaniami. Był na bieżąco ze wszystkim – wiedział o rozmowie z szefostwem partii, wizycie u Lainey i ostatecznie także o rozmowie, którą odbyłem z nią kilka dni temu.

Szczególnie ta ostatnia wywołuje dziś w nas najwięcej emocji.

– Ile my się już znamy? Pięć lat, co nie? – stwierdza bardziej, niż pyta, a potem zanurza usta w brunatnym alkoholu. Choćbym próbował, nie daje mi żadnego czasu na odpowiedź. – I wiesz, jakie zdanie najczęściej powtarzałeś po pijaku?

– Zamawiamy coś jeszcze?

Nie komentuje, wbijając we mnie intensywne spojrzenie. To jeden z tych momentów, kiedy szczególnie mnie przeraża.

– Który płaci? – próbuję dalej.

– Stary, kurwa, skup się.

Nic nie przychodzi mi do głowy. Nic oprócz…

– Nie wiedziałem, jak…

– Nie wiedziałem, jak być jednocześnie najlepszym politykiem i narzeczonym, na jakiego zasługiwała – wypowiadam ciąg dalszy, boleśnie pamiętając każde pojedyncze słowo. – Tak… – Odchrząkuję. – Możliwe, że rzeczywiście mówiłem to dość często.

– Za każdym razem. Nie było wyjścia na miasto, żebyś choć raz się do tego nie przyznał. I wiesz, dlaczego ci o tym przypominam?

– Żeby się ponabijać, że rzadziej się upijasz?

Jakby na potwierdzenie zeruję zawartość swojej szklanki i sięgam po stojącą na stoliku butelkę. Jeśli dalej tak pójdzie, będę musiał uzupełnić barek znacznie szybciej, niż zakładałem.

– Bo traktuję cię jak brata. – Potrząsa głową, nie mogąc uwierzyć, że obaj potrzebujemy takiego wyjaśnienia. – Zależy mi na tobie. I skoro przez te pięć lat nie znalazłeś sposobu, by nie musieć wybierać między polityką a kobietą, to co nagle zmieniła w tym równaniu rozmowa z Lainey?

Nigdy się nie poznali, a mimo to jej imię brzmi w jego ustach tak… znajomo. Jakby mówił o kimś, kogo zna od dawna. I to bardzo dobrze, nie tylko powierzchownie.

Daje mi chwilę, bym mógł się zastanowić nad tym, co powiedział, ale od kilku dni odnoszę wrażenie, że cała moja elokwencja gdzieś wyparowała. Prosto zadane pytania sprawiają mi trudności, których nigdy wcześniej nie doświadczyłem.

– Nie wiem, okej? – odpowiadam szczerze. Nie będę go okłamywać.

– To dlaczego dwadzieścia minut temu rozmawialiśmy o tym, że powinieneś spędzać z nią jak najwięcej czasu podczas kampanii?

Przymykam oczy na ułamek sekundy, zbierając rozproszone myśli. Bo niby jakim cudem mam mu wytłumaczyć, że gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy od naszego rozstania, poczułem, jak wychodzą na wierzch rzeczy, które już dawno wydawały się głęboko zakopane?

Lainey przez cały ten czas myślała, że przestałem ją kochać, ale to nieprawda. Przestałem wiedzieć, jak być człowiekiem, który by na nią zasługiwał.

Nie potrafiłem połączyć roli oddanego narzeczonego i kolesia twardo taranującego sobie drogę w politycznym świecie. Kompletnie mi to nie wychodziło, a każdy popełniony błąd ranił ją coraz bardziej.

Właśnie dlatego tak dobrze pamiętam słowa naszego wspólnego znajomego z rady miasta, spotkanego na ulicy jakiś czas po moim wyjeździe do Waszyngtonu. Współpracowaliśmy razem od wielu lat i choć nigdy nie byliśmy przesadnie blisko, dokładnie wyryło mi się w pamięci to, co wtedy mi powiedział.

„Lainey odżyła”.

Nie czekała już na moje późne powroty. Nie znosiła odwołanych randek. Nie musiała jadać samotnych śniadań, kiedy spędzałem poranki w pokoju obok w towarzystwie telefonu. Była szczęśliwsza. A ja naprawdę uwierzyłem, że to rozstanie okazało się dla nas pewnego rodzaju wybawieniem. Że zasługiwała na coś lepszego, na kogoś, kto nie będzie każdego dnia musiał się zastanawiać, na ile może być J. z Charlottesville, a na ile Jamesem z Waszyngtonu.

Tylko dlaczego nie odpowiedziała, gdy ją o to zapytałem?

Sam zacząłem kwestionować własne zdolności poznawcze. Podważać źródło swojego strachu. Bo co, jeśli istniał jakiś sposób, by pogodzić w sobie te dwie role, ale po prostu go nie dostrzegałem?

Przez lata uważałem, że związek i kariera to wybór bez kompromisu. Teraz jednak zastanawiam się, czy może nie była to kwestia mojego ograniczonego, idealistycznego spojrzenia? Może właśnie na tym polega dojrzałość – by pogodzić różne role, bez konieczności dzielenia siebie na części?

– Hej, halo. Słyszysz?

Czuję na ramieniu mocny ucisk, a po chwili szturchnięcie przywracające mnie do rzeczywistości. Zaskoczony rozglądam się dookoła, zupełnie jakbym zapomniał, gdzie jestem i co się dzieje.

– Odpłynąłeś – rzuca Rowen, przyglądając mi się uważnie. – Pytałem, dlaczego nagle chcesz z nią spędzać tyle czasu. I to wtedy, kiedy stoisz przed najważniejszą życiową szansą.

Mógłbym pobieżnie przedstawić mu wszystko to, o czym myślałem przed chwilą, ale nie zrozumiałby tej pokrętnej logiki. Zamiast tego odwołuję się do rzeczy, które są dla nas obu względnie oczywiste.

– Wiem, że nigdy tak nie miałeś, ale chociaż spróbuj sobie wyobrazić, że widzisz kobietę i twoje ciało nagle przechodzi przeprogramowanie. Jakby ktoś przełączył cię na inny tryb i wgrał do niego aktualizację systemu.

Zanim zdążę powiedzieć coś więcej, przyjaciel przesuwa dłoń po blacie stołu i sięga po stojącego przede mną drinka, a potem odsuwa go jednym ruchem.

– Ty już dziś zdecydowanie nie pijesz – mówi poważnie, samemu unosząc swoją szklaneczkę. – Za to ja zdecydowanie tak, bo na trzeźwo tego nie wytrzymam.

– Zadałeś pytanie, więc ci na nie odpowiadam.

– Wiesz, jak na to mówią faceci? Zwykłe pierdolenie.

– Chyba tylko tacy, co nigdy nie byli w związku.

– W zupełności wystarczy.

Odbieram swoją whisky i wypijam ją do dna. Parzy mnie w przełyk, ale to wciąż zdecydowanie lepsze uczucie niż nieustający posmak emocjonalnej goryczy towarzyszący mi od kilku dni.

– Możesz to jakoś skrócić? I pominąć te łzawe porównania?

Gdybym tak bardzo go nie lubił, to właśnie w tej chwili wykopałbym go ze swojego mieszkania. Ale że jest moim najlepszym przyjacielem, muszę tolerować to nieustające narzekanie. W przeciwnym razie sam nie będę miał komu opowiadać pijackich zwierzeń dotyczących byłej narzeczonej.

– W skrócie: zastanawiam się, czy jest jakiś sposób, żebym miał i karierę, i Lainey.

– Chryste… Nie rób sobie tego.

Już za późno.

Sięgam po butelkę i nalewam kolejną porcję alkoholu. Za nami dopiero trzy kolejki, a ja już mam wrażenie, że coś we mnie pęka. Jakby każda kolejna nie rozluźniała mojego spiętego ciała, tylko zdzierała z niego warstwę po warstwie, uwidoczniając każdą wątpliwość i cały strach.

– Po prostu chcę spróbować.

– Akurat wtedy, gdy musisz skupić się na pracy? Kurwa, inni zabiliby za taką możliwość, a ty nagle rozważasz, czy możesz sobie uwić miłosne gniazdko?

Rowen zawsze był moim głosem rozsądku, ale tym razem nie zamierzam go słuchać. Oczywiście, że tego nie planowałem. Przez całe dorosłe życie marzyłem o takiej szansie i nigdy bym jej nie zmarnował, ale wiem też, że jeśli nie spróbuję, jeśli nie przekonam się, czy Lainey jest lepiej beze mnie, a ja wciąż nie potrafię być takim facetem, na jakiego zasługuje, to będę żałować do końca życia.

Właśnie dlatego, kładąc się o czwartej rano do łóżka, mogę myśleć wyłącznie o jednym.

Oddałem wszystko, by stać się kimś, kto znaczy coś dla swojego kraju, i jednocześnie straciłem jedną z nielicznych osób, dla której naprawdę się liczyłem.

Rozdział 4

James

Zgodziła się.

Lainey Jane Walker ma szansę zostać pierwszą damą USA. Coś, co jeszcze tydzień temu w ogóle nie przeszłoby mi przez myśl, niedługo może stać się faktem. I to takim, który na stałe zapisze się na kartach historii.

O ile oczywiście wygram prawybory. Tak naprawdę liczy się teraz tylko dwóch kandydatów – ja i Andrew Hawkins, blisko sześćdziesięcioletni historyk związany z Demokratami od ponad trzydziestu lat. Jego pomysły, sposób zarządzania ludźmi i charyzma są godne podziwu, ale wyłącznie w jednym wypadku – gdyby ubiegał się o tekę wiceprezydenta. A i nawet wtedy bez problemu znalazłbym przynajmniej dwójkę polityków mogących go zastąpić.

Ale to nieważne. Nie powinienem skupiać się na mankamentach wewnątrzpartyjnego przeciwnika, ale na swoich atutach, które należy wyeksponować. A bez wątpienia jednym z nich będzie krocząca obok mnie brunetka.

Tuż po tym, jak do mnie zadzwoniła, umówiliśmy się na rozmowę w moim mieszkaniu, najprawdopodobniej zbyt przerażeni wizją kolejnego spotkania w miejscu, w którym tworzyliśmy dom. Przekroczenie jego progu było jedną z najtrudniejszych rzeczy, z jakimi przyszło mi się mierzyć w ciągu ostatnich paru lat. Konkurować z tym może tylko powstrzymywanie się przed dotknięciem ciepłej, nieco bladej skóry Lainey.

Nie przywykłem do takiej obojętności. Nie wtedy, gdy znajdowaliśmy się tak blisko siebie, że dotyk zdawał się czymś całkowicie naturalnym.

– Ładnie tu – ocenia, rozglądając się po wnętrzu.

Nie skupiłem się na jego urządzaniu. Kupiłem to mieszkanie w zeszłym roku, kiedy udało mi się odłożyć niezłą sumę na zakup nieruchomości w Logan Circle – jednej z najlepszych dzielnic Waszyngtonu. Nie jest też przesadnie duże, ale i tak wydaje się zbyt olbrzymie jak dla jednego lokatora. Urządziłem je prosto – w bieli i czerni, zupełnie nie wykorzystując pełni potencjału. Bo i po co, skoro spędzałem tutaj zaledwie parę godzin w ciągu nocy?

Gestem zachęcam, byśmy weszli głębiej, i wskazuję okrągły stół. Stawiam na nim talerz gotowych przekąsek, które specjalnie kupiłem dziś rano, oraz dwa kubki z czarną kawą, pamiętając, że Lainey nie słodzi.

Natychmiast upija łyk, posyłając mi przy tym przenikliwe spojrzenie. W żaden sposób jednak nie komentuje tego faktu. Również się nie odzywam, bo gdybym tylko otworzył usta, natychmiast wypadłby spomiędzy nich jakiś zawstydzający ją komplement.

Nie zmieniła się tak, jak to sobie wyobrażałem. Jest wręcz tą samą osobą, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej, bo ja sam uległem zmianie. Stałem się kimś, kto zbudował całkowicie nowe życie – życie, które miało mnie od niej oddzielić, a mimo to okazało się powodem ponownego znalezienia drogi do niej.

– Myślę, że warto byłoby ustalić na początku pewne kwestie. – Od razu przechodzi do konkretów, nie zawracając sobie głowy pogaduszkami. – Zgodziłam się na to wszystko tylko pod pewnymi warunkami i chciałabym, żebyśmy mieli tutaj jasność.

– Śmiało.

Odchrząkuje, skupiając na mnie całą swoją uwagę.

– Nie chcę być wyłącznie ładnym dodatkiem do twojej kandydatury, ani teraz, ani po potencjalnej wygranej. Nie interesuje mnie stanie obok i poklepywanie cię po plecach, masz już od tego ludzi w sztabie. W zamian chcę przez cały ten czas realnie działać i budować swoją pozycję.

– Niczego innego się nie spodziewałem.

– Dobrze – przytakuje. – Mój kalendarz ma być wypełniony w zbliżonym stopniu do twojego. Codzienne spotkania, wystąpienia, rozmowy z wyborcami muszą stać się rutyną. Oczywiście pierwszeństwo mają te wydarzenia, podczas których musimy pojawić się oboje, ale poza nimi… Sam rozumiesz.

Nie przypuszczałem, że mógłbym tęsknić za jej władczą stroną. Zdążyłem zapomnieć, że z każdym wydawanym przez nią poleceniem jej brązowe oczy rozbłyskują albo iskierkami, albo gromami wściekłości, w zależności od tego, czy ktoś zdążył ją już zdenerwować.

– Nie będzie z tym problemu – zapewniam. – Mamy świetną planistkę, z pewnością jakoś się dogadacie.

Sam notuję w pamięci, by poprosić Katie o zorganizowanie najbliższych tygodni w taki sposób, byśmy mieli szansę spędzić jak najwięcej czasu we dwójkę. To muszą być na tyle oczywiste i ważne okoliczności, żeby Lainey w żaden sposób nie mogła ich podważyć, próbując ode mnie uciec.

– Kolejna rzecz: nie jesteś moim szefem. – Kompletnie mnie tym zaskakuje. Odstawiam kubek na blat, bojąc się, co zaraz mogę usłyszeć. – Nie muszę wypełniać twoich poleceń ani tym bardziej robić rzeczy, na które nie mam ochoty, o ile nie wpływają na przebieg kampanii.

Czy ona naprawdę uważa, że mógłbym ją do czegokolwiek zmusić? Prędzej sama podporządkuje sobie mój zespół, ze mną na czele, niż ktokolwiek z nas sprawi, że zrobi coś wbrew sobie.

– Dotyczy to również wpływu na twoje postulaty wyborcze, hasła i tak dalej. Jeśli chcesz, żebym została, musisz mi pozwolić na zgłaszanie własnych pomysłów i negowanie tych, które okażą się beznadziejne.

Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Dałbym sobie uciąć rękę, że gdyby tylko mogła, jej pierwszą propozycją okazałoby się usunięcie mnie z mojego własnego sztabu wyborczego. Już sobie wyobrażam rozmowę z jakimś dziennikarzem:

– Panno Walker, jaka jest największa wada prowadzonej przez was kampanii?

– James Campbell.

Z pewnością miałaby przy tym niewymuszony uśmiech na twarzy.

– To też twoja prezydentura. – Przypominam, że żadne z nas nie może pozbyć się tego drugiego. – Jeśli ludzie mnie wybiorą, wybiorą również ciebie, więc to oczywiste, że chcę, żebyśmy razem im coś zaproponowali. Mam już kilka propozycji i pewniaków partii, podeślę ci je, żebyś mogła się zorientować co i jak.

– Będę zobowiązana.

„Będę zobowiązana?” Od kiedy w ogóle tak mówi? „Dzięki, super” – to jej się zdarzało, ale „będę zobowiązana”? Nigdy.

– Pozostaje też kwestia mieszkania…

– To akurat oczywiste, wprowadzisz się do mnie. – Innej opcji nawet nie biorę pod uwagę. Skoro otrzymaliśmy szansę, żeby ponownie się do siebie zbliżyć, wykorzystam ją w każdy możliwy pieprzony sposób. Inaczej nigdy się nie dowiem, czy coś między nami mogło na nowo zadziałać. – Mam dodatkową sypialnię dla gości i jeden pokój służący za siłownię, ale bez problemu przerobię go na sypialnię, gdyby Abigail chciała cię odwiedzać.

Doskonale pamiętam, że była jednym z powodów, przez które Lainey nie zgodziła się na wyprowadzkę do Waszyngtonu. Nie miała praktycznie żadnej rodziny poza samotnie wychowującą ją mamą. Ojca nawet nie poznała, bo ten zostawił je tego samego dnia, gdy dowiedział się o ciąży.

Oczy kobiety momentalnie ciemnieją pod wpływem smutku. Mimo że oboje mamy po trzydzieści sześć lat, nie znam drugiej osoby tak mocno związanej ze swoim rodzicem.

Nie komentuje jednak mojej propozycji, zastępując odpowiedź upiciem kawy i przegryzieniem kostki gorzkiej czekolady. Jej ulubionej.

– Ceny mieszkań w Waszyngtonie są horrendalnie wysokie. Poza tym, jeśli nam się uda, i tak będziemy musieli zamieszkać razem w Białym Domu. Co za różnica, czy zrobimy to teraz, czy dopiero za rok?

Jeśli mam być szczery: ogromna. Wszystko może się zdarzyć przez te dwanaście miesięcy. Przez lata zasiadania w Kapitolu nauczyłem się wyprzedzać fakty i przewidywać zdarzenia. Potencjalnie za trzy miesiące ktoś może zacząć się kręcić koło Lainey, a jeśli zamieszka sama, nic nie będzie stało na drodze temu romansowi. Nic poza mną, ale sam mam niewielkie szanse na przebicie, jeśli widywalibyśmy się tylko w sztabie.

Gdy ciągle milczy, szukam szybko zastępczego tematu. Czegoś, co mogłoby sprawić, że poczułaby się w moim towarzystwie nieco swobodniej.

– Oprowadzę cię, co ty na to? – Tylko to wpada mi do głowy. – Pokażę ci twoją sypialnię.

– Nie, nie trzeba. Jeśli wygrasz prawybory…

– Kiedy – poprawiam ją. – Kiedy wygram prawybory.

– Jeśli wygrasz – podkreśla, przewracając przy tym oczami – wtedy jeszcze raz się zastanowimy, czy to dobry pomysł.

Wzdycham, choć w głębi duszy pragnę się roześmiać. Podziwiam jej upór.

Nieco nerwowo odrzuca swoje niemalże czarne włosy, odsłaniając skrawek szyi. Z pewnością zrobiła to nieświadomie, ale tyle wystarcza, bym przypomniał sobie, jak smakowała jej skóra. Ciekawe, czy do dziś używa ulubionego żelu pod prysznic, którego buteleczki walały się nam po półkach.

– Jest jeszcze jedna kwestia. – Czuję, że za chwilę powie coś, co mi się nie spodoba. – Chcę podpisać z tobą umowę dotyczącą przebiegu naszej… współpracy.

– Umowę?

– Żeby nie było niedomówień. Musimy wiedzieć, na czym stoimy i na jak wiele możemy sobie pozwolić.

Co to w ogóle ma znaczyć?

– Żadnego trzymania się za rękę, pocałunków w policzek czy robienia maślanych oczu…

– Robisz maślane oczy na mój widok?

Nie daje się podejść, a szkoda.

– Punkt drugi: przedstawiamy mnie wyłącznie jako kobietę pełniącą obowiązki pierwszej damy. Nie ma mowy o żadnym związku, ślubie… – oboje przełykamy głośno ślinę – …czy czymkolwiek innym. Czysto służbowa relacja.

– Media i tak odkopią, że byliśmy kiedyś razem, a wtedy zaczną drążyć i nie dadzą nam spokoju. Musimy ich wyprzedzić, od razu przedstawiając cię jako moją byłą narzeczoną.

– Z naciskiem na byłą.

Z naciskiem na narzeczoną.

Staram się opanować, powtarzając w duchu, że nie mogę jej wystraszyć. Zamęt, z którym walczę w głowie, nie powinien jakkolwiek się na niej odbijać. To moje chaotyczne, sprzeczne myśli i wyobrażenia na nasz temat – nie jej.

A mimo to rzucam prawdopodobnie najgorszą możliwą propozycję.

– Może powinniśmy udawać parę?

W tych wszystkich komediach romantycznych główni bohaterowie zawierali układ, by ugrać dla siebie korzyści.

My też moglibyśmy…

– Słucham? – …gdyby tylko Lainey tak bardzo mną nie gardziła.

– Oglądaliśmy kiedyś taki film, pamiętasz? Podstawiony mimo woli czy jakoś tak.

– Narzeczony.

– Widzisz. – Choć z pewnością mnie teraz znienawidzi, posyłam w jej stronę pełen zadowolenia uśmiech. – Szybko byś się przestawiła. Moglibyśmy udzielić paru wy…

– Zapomnij, James. – W przeciwieństwie do mnie nie okazuje nawet najmniejszej oznaki rozbawienia. – Nie zamierzam robić z tego spektaklu.

Ja też, a jednak zaproponowałem najbardziej szaloną rzecz, jaka w ostatnich latach przyszła mi do głowy.

Wystarczyło kilka minut w jej towarzystwie, bym przypomniał sobie, jak lubiliśmy razem żartować. Brakowało mi tego w Waszyngtonie. Tutaj ograniczałem się jedynie do prześmiewczych komentarzy wymierzonych w opozycję i rzadko puszczanych oczek w stronę dziennikarzy. Jedyną osobą, z którą mogłem żartować, był Rowen, ale nawet on nie zawsze rozumiał mój humor.

– To jak? Zgadzasz się? – dopytuje.

Wpatruję się w jej twarz, dostrzegając wyryte w pamięci rysy, jakbym mógł znaleźć w nich odpowiedź.

Bez najmniejszego trudu odszukuję pieprzyk nad lewą brwią, podziwiając przy tym ciemne oczy. Kiedyś mogłem wpatrywać się w nie godzinami, a teraz, gdy tylko szukam nieco dłuższego kontaktu wzrokowego, sama odwraca spojrzenie.

Tyle mi wystarczy, by wiedzieć, że wszystko, co sobie zaplanowałem, wcale nie musi dojść do skutku.

– Daj spokój, nie będzie żadnej umowy. Jesteśmy dorośli, poradzimy sobie bez zbędnych świstków papieru. Po prostu gdy pojawią się jakieś problemy, będziemy przegadywać je na bieżąco.

– To moja nieprzekraczalna granica, chcę mieć pewność, że… – Milknie, choć oboje wiemy, co ma na myśli. – Po prostu się zgódź i miejmy to z głowy.

Na punkt drugi owszem, mogę, ale ten pierwszy kompletnie mi się nie podoba. Nie mówię tego jednak na głos, powoli przytakując.

– I nie masz żadnych swoich warunków?

– Żadnych – przyznaję. – Chociaż… Nie, właściwie mam jeden. – Zdecydowanie powinienem go przedstawić, nawet jeśli niczego nie zamierzam podpisywać. – Że nie uciekniesz, kiedy zrobi się trudno.

I nie myślę wyłącznie o sprawach zawodowych. Nie wiem, czy wyczuła drugie dno mojej prośby, ale natychmiast się na nią zgadza. Nie jest z tych, co chowają głowę w piasek, o nie – wręcz przeciwnie. Może właśnie dlatego decyduję się na coś, co powinniśmy załatwić już dawno temu.

– Wiem, że masz do mnie żal o to, co się między nami wydarzyło.

– Nie mam. – Wewnętrzny głos podpowiada mi coś innego. – Doskonale rozumiem, dlaczego wyjechałeś, rozmawialiśmy o tym.

Ale to wciąż nie tłumaczy faktu, że tuż po przeprowadzce straciliśmy kontakt. Wyłącznie z mojej winy.

– Naprawdę nie chciałem. Nie chciałem, żeby to się tak potoczyło. Trochę się w tym wszystkim pogubiłem, wydawało mi się…

– James… – Znowu to zrobiła. Użyła mojego pełnego imienia, choć wie, że za nim nie przepadam. Wolałbym, aby zwracała się do mnie „J.”, tak samo jak zawsze robiła to Kinsley. Tylko taką formę jestem w stanie zaakceptować z ust najbliższych, a ona przecież wciąż zalicza się do tego grona. – Nie musisz mi się tłumaczyć, naprawdę. Skupmy się na wyborach, teraz tylko to się liczy.

Jeszcze nie tak dawno przyznałbym jej rację. Zamiótł pod dywan całą tę rozmowę i zgodził się na wszystko, z czym dzisiaj do mnie przyszła. Tylko że gdy próbuję się do niej uśmiechnąć, jakaś niewidzialna siła przytrzymuje mi kąciki ust w dole. Jest tak, jakbym działał wbrew sobie. Znowu. Po raz kolejny w ciągu tych pięciu lat nie wiem, co powinienem zrobić.

I jak nie skrzywdzić kogoś, na kim wciąż mi zależy.

Rozdział 5

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 30

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 31

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 32

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 33

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 34

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 35

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 36

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 37

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 38

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 39

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 40

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 41

James

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 42

James

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Lainey

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział bonusowy

James

Dostępne w wersji pełnej

Posłowie

Dostępne w wersji pełnej