Pocałunek gwiazdy - A.L. Jackson - ebook + audiobook + książka

Pocałunek gwiazdy ebook i audiobook

Jackson A.L.

4,1
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Samotna matka. Zdolny perkusista rockowej kapeli z trudną przeszłością. Teoretycznie ich ścieżki nigdy nie powinny się przeciąć. Wszystko zmienia się, gdy straszliwa zbrodnia wstrząsa życiem Mii West. Kobieta przystaje na propozycję swojego brata-rockmana, by lato spędzić w jego willi w Savannah i tam powoli dochodzić do siebie. Nie ona jedna korzysta z jego gościny – na miejscu poznaje zabójczo przystojnego, ponurego perkusistę. Mrok, którym emanuje, przyciąga. Jego spojrzenia nie sposób zapomnieć. Mia wie, że ten facet to same kłopoty. W życiu Leifa Godwina liczą się dwie rzeczy: kapela, w której gra, o nazwie Carolina George, oraz szukanie zemsty za krzywdę, która go kiedyś spotkała. W tym równaniu nigdy nie było miejsca na Mię. Jej oczy rzucają czar. Jej ciało to wieczna pokusa. Kiedy jej dotknie, popełni grzech. Czy miłość, która ich połączy, przyniesie im zgubę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 456

Data ważności licencji: 10/1/2026

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 38 min

Lektor: Andrzej HausnerAgnieszka Postrzygacz

Data ważności licencji: 10/1/2026

Oceny
4,1 (411 ocen)
205
102
58
38
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Evalia_Shotek

Nie oderwiesz się od lektury

Pierwsza książka gdzie cieszę się że zdecydowałam się czytać mimo negatywnych opinii tutaj. Książka jest naprawdę ciekawa. Tzn jest o cierpieniu i tu przyznaje trochę za dużo tych rozważań o nim. Skrócenie o 1/3 by książce pomogło ale mimo wszystko książka jest naprawdę warta przeczytania. W miarę poznawania historii można się domyśleć kto jest tym złym ale na początku nie jest to takie oczywiste. Długo wprowadza nas w błąd. Tak samo sugestia jak zginęły dwie osoby też długo trzyma nas złego tropu. Ten romans jest inny bo tu głównym motywem nie jest sex i szybkie zakochanie tylko cierpienie, brak przeżytej żałoby chęć zemsty i jakie to spustoszenie sieje w duszy. I fajnie ze tym razem w duszy męskiej To jego trzeba uratować co nie znaczy że reszta nie ma swoich blizn. Jedyne co mi się nie podobało to trzymanie się znowu schematu idealnie wyglądającej kobiety mimo 2 porodów ach no i oczywiście nie ma 30 lat a córka 11. Reszty trzeba się domyśleć i policzyć. Bo nigdzie nie ma informacji ...
10
Klaudiq123

Z braku laku…

Na początku zastanawiałam się czy ja potrafię czytać ze zrozumieniem bo ta książka bardzo mnie zmęczyła. Osobiście nie polecam ale to moje zdanie.
10
Vivienne81

Z braku laku…

Strasznie się to czyta. Przeciagle wywody o tym samym do znudzenia. Sama fabuła fajna chociaż łatwa do przewidzenia.
10
izawalicka

Nie polecam

Idealny przyklad tego jak koszmarny przekład może zniszczyc świetną powieść
10
Kasia_Stangenberg

Nie oderwiesz się od lektury

Napiszę tylko tyle. Piękna 😍
00



Tytuł oryginału: Kiss the Stars

Projekt okładki: Lori Jackson Designs

Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko

Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Paulina Parys, Beata Wójcik/Słowne Babki

© 2020 KISS THE STARS by A.L. Jackson

© 2020 A.L. Jackson Books Inc.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Łukasz Kwiatkowski

ISBN 978-83-287-1706-0

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Prolog

Wypadłam z apartamentu i pobiegłam korytarzem. Z okien po lewej widać było basen i ogród.

Zbierało się na burzę. Korony drzew drżały i chwiały się pod gwałtownymi uderzeniami wiatru. Świat skąpany był w nikłej poświacie księżyca, który na chwilę wyjrzał zza chmur.

W ciemności zamajaczyła sylwetka mężczyzny. Szedł zdecydowanym krokiem, z wyprostowanymi ramionami, przez ogród w kierunku swojego niewielkiego domu.

O ile w ogóle jakikolwiek dom nazywał swoim.

Zagubiony.

Wędrowiec niestrudzenie przemierzający świat wszerz i wzdłuż w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłby zostać na stałe.

Pragnęłam znaleźć dla niego taką bezpieczną przystań. Pokazać mu, jak dobrze jest mieć dom; stać się dla kogoś ważnym, kochanym. Dać mu to, co on podarował mnie, nie żądając niczego w zamian.

Wybiegłam z budynku prosto w zawieruchę.

Na twarzy czułam wściekłe smagnięcia wiatru.

– A co, jeśli ja nie chcę, żebyś odszedł? – zawołałam, przekrzykując wiatr. – Co jeśli wolałabym, byś został tutaj, ze mną?

Był już daleko, ale widziałam, jak zastyga w bezruchu. Jak gdyby moja błagalna prośba przygwoździła go do ziemi.

Odwrócił się powoli. W tej samej chwili z nieba spadły pierwsze krople deszczu.

– Tak naprawdę wcale mnie nie chcesz. Nie masz pojęcia, o co prosisz.

To prawda, nie miałam.

Nie wiedziałam, co mi zrobi, jeżeli zostanie.

Pokocha mnie czy złamie mi serce?

Może powinnam była wówczas odwrócić się do niego plecami i cofnąć do budynku.

Potraktować poważnie ostrzeżenie, które wyczytałam z jego niesamowicie przystojnej twarzy.

Zamiast tego ruszyłam przed siebie, prosto w ulewę.

Zaryzykowałam…

1Mia

– Wszystko gra? – zagadnął Lyrik, przekrzykując hałas eleganckiej imprezy. Zewsząd dobiegały zmieszane śmiechy i pobrzękiwanie szkła.

Mój starszy brat zaciągnął mnie do pustego korytarza, gdzie chociaż na chwilę mogliśmy ukryć się przed tłumem gości, którzy tego wieczoru wzięli w posiadanie jego willę. Chwycił mnie mocno za łokieć i wpatrywał się badawczo w twarz.

Wydawało mu się chyba, że jeśli mnie nie przytrzyma, zaraz gdzieś przepadnę.

– Lyriku, czuję się dobrze.

Na tyle dobrze, na ile może się czuć kobieta, której serce wali jak młotem.

Nerwy miałam w strzępach.

Nierówny i płytki oddech zdradzał wszystko, co chciałam przed nim ukryć.

To dlatego teraz częstowałam go tym ewidentnym kłamstwem.

Czasami nie da się inaczej i trzeba kłamać.

Tym razem Lyrik przejrzał moją gierkę. W sumie mogłam się tego spodziewać. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

– Gówno prawda – mruknął, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem swoich ciemnych oczu.

– Co mam ci powiedzieć? Że moja reakcja była przesadzona? Czy że naprawdę miałam powody, żeby nie na żarty się przerazić?

Obie te wersje były prawdziwe.

Jedynym rozwiązaniem, jakie przychodziło mi do głowy, było zamknąć się w pokoju i już nigdy nie wystawić nosa za drzwi.

Lyrik pewnie uznałby to za fantastyczny pomysł.

– Prawdę mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, ani na chwilę nie spuszczałbym cię z oka.

Jego słowa sprawiły, że zalała mnie fala wzruszenia zmieszanego z niedowierzaniem.

Ja też go znałam. Na wylot. I właśnie dlatego wiedziałam, że cierpi teraz niemal tak samo jak ja.

Martwił się.

Tak bardzo chciał mi pomóc, znaleźć sposób, żeby zaradzić mojemu cierpieniu. A równocześnie zdawał sobie sprawę, że cała sława, jaką zdobył, i wielocyfrowe kwoty na kontach bankowych na nic się nie zdadzą, ponieważ nie ma on władzy nad tym, co dzieje się w moim sercu.

Co się stało, to się nie odstanie.

Fakty dokonane i pogrzebane sześć stóp pod ziemią.

– To jakiś absurd. Za bardzo się przejmujesz. Nie bądź śmieszny – próbowałam przemówić mu do rozsądku, uspokoić go. Wystarczyło, że sama byłam kłębkiem nerwów.

– Naprawdę wydaje ci się to zabawne? – warknął, tocząc wkoło wzrokiem, jakby naprawdę wierzył, że ten potwór w ludzkiej skórze miałby czelność zjawić się na jednej z największych w roku imprez. – Mia, tłumaczyłem ci już, że nie cofnę się przed niczym. Nie żartowałem.

– Pamiętam. Ale musisz wiedzieć, że nigdy bym cię o to nie prosiła. To nie jest coś, czym musisz się przejmować. Dość już zrobiłeś, żeby mi pomóc.

Brat popatrzył spode łba.

Słowo honoru, wysoki facet, kiedy ujrzałam go w mrocznym korytarzu, skojarzył mi się z demonem, którego wspomnienie wciąż mnie prześladowało. Gdy się mijaliśmy, nieznajomy przypadkiem musnął moją dłoń. Nogi się pode mną ugięły, ale siłą woli zdołałam się opanować.

W ostatnim czasie źle się czułam w tłumie.

Szkopuł w tym, że kiedy zostawałam sama, było jeszcze gorzej.

– Kto to był? – chciał wiedzieć Lyrik. – Wskaż go, a ja dopilnuję, żeby wyleciał za drzwi. Załatwię to bez gadania. Nie mam zamiaru tolerować takich zachowań pod moim dachem. Ten dupek powinien o tym wiedzieć.

– Lyriku, to naprawdę nie będzie konieczne. – Pokręciłam zdecydowanie głową, próbując wziąć się w garść. – Po prostu… zaskoczył mnie, i tyle. Tak naprawdę to on wcale nie zamierzał mnie dotknąć. Przepraszam, że znów dałam ci powód do zmartwień.

W oczach nieznajomego odnalazłam coś, co sprawiło, że wróciły do mnie wspomnienia wydarzeń z galerii sprzed trzech tygodni. Wybiegłam z pokoju bliska ataku paniki.

Przed oczami przesunął mi się teraz ciąg mrocznych, ociekających okrucieństwem obrazów.

Klatka po klatce.

Mój umysł skupił się bez reszty na wspomnieniu zła, które wyzierało spod maski.

Kiedy otrząsnęłam się z tych wizji, dostrzegłam utkwione we mnie spojrzenie Lyrika. Patrzył na mnie z braterską troską.

Jego włosy były czarne, a spojrzenie ciemnych oczu – posępne.

– Mia, nie waż się przepraszać. Nie masz za co. To nie twoja wina, że tak się stało. – Mówiąc to, marszczył poważnie brwi, jakby sam wziął na siebie część tej winy.

Westchnęłam zakłopotana.

– Chyba żartujesz, Lyriku. Przecież świetnie wiem, że ty i Tamar macie przeze mnie same kłopoty. Jesteś stale podminowany. Zauważyłam, że ostatnio prawie nie sypiasz.

– Cóż, to dlatego, że ten drań nadal jest na wolności – przyznał ponuro. – Nie odzyskam spokoju, dopóki nie trafi za kraty. Albo do piachu.

Wtem poczułam, jak smutek chwyta mnie za gardło.

Lepki, ciężki, dławiący oddech.

– Jak dobrze ci wiadomo, detektyw uznał, że to był zupełnie przypadkowy atak – przypomniałam. – Nieudany napad rabunkowy. Nic mi teraz nie grozi.

Marzyłam, żeby było to prawdą. Mogłabym wtedy zaznać spokoju. Traciłam już nadzieję, że kiedykolwiek będzie mi to dane.

– Nie mam zamiaru ryzykować – odburknął, zaciskając zęby.

Mój starszy brat był wysokim, szczupłym mężczyzną. Mógł uchodzić wręcz za żylastego. Ale dla każdego było jasne, że lepiej nie wchodzić mu w drogę.

Pozbawiony choćby grama zbędnego tłuszczu, cały składał się z mięśni. Spoglądając na niego, człowiek miał wrażenie, że ten facet potrafi wyprowadzić cios, nim w umyśle przeciwnika zrodzi się jakiś niecny zamiar.

Już nieraz widziałam go w akcji.

Lyrik West to nie był koleś, który by niepotrzebnie strzępił język. Był człowiekiem czynu, takim w stylu „spuszczę ci łomot, i co mi zrobisz?”.

Dzisiaj ubrał się w smoking, ale już wcześniej zdjął marynarkę i podciągnął rękawy koszuli. Każdy centymetr skóry na ramionach pokrywały jakieś makabryczne rysunki, którymi ozdabiał swoje ciało. Zdawałam sobie sprawę, dlaczego to robił – uważał, że potrzebuje tatuaży, żeby stale przypominały mu o złu, które czaiło się w jego duszy.

Ja jednak wiedziałam, jaka jest prawda.

Pod tą maską szorstkiego twardziela krył się mężczyzna o anielsko dobrym sercu.

Zresztą z wyglądu byliśmy do siebie niesamowicie podobni. Gdyby nie kilka lat różnicy między nami, moglibyśmy uchodzić za bliźnięta.

– Dlatego zamieszkałam z wami. Tak jak chciałeś – przypomniałam, dotykając delikatnie jego ramienia. – Możesz być spokojny. Bawmy się, przecież po to jest ta impreza. Przyszli wszyscy twoi kumple z zespołu. Twoi najlepsi przyjaciele. Twoi bracia. Zamiast spędzać z nimi czas, bez przerwy zamartwiasz się o mnie.

– Naprawdę wydaje ci się, że ta impreza ma dla mnie jakieś znaczenie? – spytał ostro, nachylając się nade mną. – Sądzisz, że obchodzą mnie te dupki, które paradują po moim domu, wyobrażając sobie, że są lepsi niż przeciętni zjadacze chleba? Dla mnie liczy się jedynie moja ekipa. Moja rodzina. Tamar, Brendon, Ada. Ty, Penny i Greyson. Cała reszta mogłaby nie istnieć. Dlatego daruj sobie te gadki, że jesteś dla mnie ciężarem, dobra? Wolałbym zginąć, niżbym miał pozwolić, żeby ktoś zrobił ci krzywdę. – Po tym wybuchu odsunął się kawałek i wbił ręce w kieszenie spodni. Z szelmowskim uśmieszkiem dodał: – Ale to nie będzie konieczne, bo raczej zrównam z ziemią całe miasto, niż pozwolę, żeby ktoś skrzywdził ciebie, moją rodzinę. Rozumiesz, co mówię?

– Jasne – bąknęłam, uśmiechając się kącikiem ust. – Jesteś wielkim twardzielem. Rozumiem – droczyłam się z nim.

Uśmieszek Lyrika stał się szerszy.

– Każdy potrzebuje mieć jakiegoś twardziela u boku.

– Jak już wspomniałam, jesteś śmieszny – oznajmiłam wesoło, czując wzbierające we mnie emocje. Serce przepełniała mi teraz miłość do brata.

Lyrik zawsze robił, co w jego mocy, żebym poczuła się wyjątkowa – żebym miała wrażenie, że jestem kimś ważnym w całym tym wielkim świecie.

– Naprawdę nie musisz mnie bronić, jak robiłeś to kiedyś. Wiele się zmieniło, nie jestem już małą dziewczynką. Wspominam o tym, bo chyba jeszcze się nie zorientowałeś.

Może takie intencje mu przyświecały, gdy przeganiał chłopców, którzy się ze mną spotykali.

– Zawsze będziesz moją młodszą siostrą – powiedział czule, gładząc mnie po policzku. – Lepiej się do tego przyzwyczaj.

– Jakoś przeżyję. – W moim głosie oprócz smutku pobrzmiewała też nadzieja, której nie potrafiłam się wyrzec.

Lyrik uśmiechnął się do mnie łagodnie.

– Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Większość na twoim miejscu by się poddała. Mia, wszystko będzie dobrze. Masz moje słowo.

– Zbyt wiele dobra jest w moim życiu, bym mogła się poddać – wyznałam głosem drżącym od nadmiaru emocji.

Szybko je stłumiłam, nie chciałam nic czuć.

Marzyłam, by wreszcie znaleźć wytchnienie.

Zapomnieć.

Choćby tylko na tę jedną noc.

Przywołałam na usta promienny uśmiech. Był nie do końca szczery, ale i tak spisałam się nadspodziewanie dobrze.

– Nie myślmy teraz o tym, w porządku? Masz ważnych gości, którymi powinieneś się zająć.

Zerknęłam w prawo, ku głównemu pomieszczeniu tej olśniewającej willi położonej na Wzgórzach Hollywood. Wszędzie roiło się od gości zaproszonych tu na coroczną imprezę połączoną ze zbiórką pieniędzy na cele charytatywne, organizowaną przez Lyrika i Tamar.

Gdziekolwiek człowiek się obrócił, natykał się na jakiegoś celebrytę z najwyższej półki.

Wśród gości byli najbardziej popularni muzycy i aktorzy.

Reżyserzy, kierownicy produkcji, prezesi firm producenckich.

Wschodzące gwiazdy oraz stare wygi show-biznesu, które na ulicy nie mogły opędzić się od fanów.

Rzecz jasna, nie brakowało też takich anonimowych postaci jak ja. Ludzi bez wyrobionego nazwiska, którzy podpierali ściany, licząc, że nikt nie zwróci na nich uwagi. Byli również tacy, którzy tylko czekali, żeby nawiązać rozmowę z tymi sławnymi. Kojarzyli mi się z dzikimi zwierzętami, u których woń sławy i bogactwa wywołuje ślinotok.

– Niech spadają na drzewo.

To Lyrik.

Przewróciłam oczami.

– Twoja żona ostro się naharowała przy organizacji tej imprezy – zauważyłam. – Poza tym zbieracie pieniądze na szczytny cel.

– Ty jesteś moim szczytnym celem.

– Lyriku – żachnęłam się.

– No co? – zdziwił się.

Westchnęłam ciężko.

– Kocham cię. Ubóstwiam. Mam graniczące z pewnością przeświadczenie, że jesteś najcudowniejszym mężczyzną na świecie.

Tak, zdecydowanie niewielu mogło dorównać mojemu bratu.

Cholera, w sumie to powoli zaczynałam dochodzić do wniosku, że faceci jego pokroju są gatunkiem na wymarciu.

Nagle poczułam się przeraźliwie samotna.

Biorąc pod uwagę, co się działo w moim życiu, taka myśl w ogóle nie powinna postać w mojej głowie.

No ale rozum sobie, a serce sobie. Zdarzały się chwile… gdy po prostu brakowało mi kogoś bliskiego, do kogo mogłabym się zwrócić po pociechę, tak samo jak on szukałby jej u mnie. Kogoś, kto przytuliłby mnie w nocy i szepnął na ucho, że wszystko się ułoży.

– No śmiało, idź do żony. Do swoich przyjaciół. Baw się. A ja… też spróbuję. Proszę.

Wiedziałam, że nic z tego nie będzie.

Chciałam po prostu, żeby brat skorzystał choć trochę z tej imprezy.

Ja ze swojej strony się starałam.

Próbowałam zachowywać się normalnie. Robiłam dobrą minę do złej gry. Skoro wszyscy jego goście mogli obnosić się ze swoją biżuterią i sztucznymi uśmiechami, udając, że obce im są wszelkie troski, mnie też powinno się udać, nieprawdaż?

– Lyriku, o co tu chodzi! Zaprosiłeś Dreams Don’t Die? Grają teraz na patio – stwierdziłam, ściszając głos, jakbym zdradzała jakiś straszliwy sekret.

Możecie mi wierzyć, to akurat była duża sprawa. Niemal padłam trupem, kiedy zajrzałam do kuchni i natknęłam się tam na Seana Layne’a, który akurat myszkował za czymś w lodówce.

Mało brakowało, a artysta straciłby we mnie zagorzałą fankę.

Zrobiłabym mu scenę.

Aha, nie lecę na muzyków. Jeden już dawno złamał mi serce i obiecałam sobie, że drugi raz nie popełnię tego samego błędu.

Dość się napatrzyłam na Lyrika i jego kumpli.

Muzycy mają to do siebie, że do wszystkiego podchodzą zbyt namiętnie.

Są za bardzo wybuchowi.

I z tego powodu wiecznie pakują się w tarapaty.

Życie z kimś takim to ciągły stres. A ja nie miałam czasu ani wytrzymałości psychicznej, żeby angażować się w coś takiego.

Jednak Sean Layne to trochę inna historia…

– Kupiliśmy ich – mruknął Lyrik, wzruszając obojętnie ramionami.

No tak.

Jakżeby inaczej.

Mój starszy brat był gitarzystą prowadzącym w kapeli Sunder, jednym z najbardziej popularnych zespołów muzycznych świata. Sunder dorobił się własnej wytwórni płytowej. Liderem zespołu był wokalista Sebastian Stone.

Mój brat był gwiazdą rocka. I to taką najprawdziwszą, a nie chłopaczkiem, który marzy o zrobieniu kariery w show-biznesie.

Kiedy spacerował chodnikiem, samochody zwalniały. Każda wizyta w sklepie oznaczała konieczność pozowania do zdjęć, rozdawania autografów. Zazwyczaj fanki oczekiwały od niego, że podaruje im w prezencie koszulę, którą akurat miał na sobie.

Jednak to bynajmniej nie cały Lyrik.

Mój brat popełniał w życiu straszliwe błędy, a potem słono za nie płacił. Widziałam, jak walczył z nałogiem. A potem cierpiał, gdy uświadomił sobie, jak wielkie spustoszenia w jego życiu to spowodowało.

Był mężczyzną, który upadał. Raz za razem.

A jednocześnie człowiekiem, który znalazł w sobie siłę, by zejść ze ścieżki prowadzącej do samozagłady i walczyć o wybitność. Znalazł sobie dziewczynę marzeń i założył rodzinę, mimo że nigdy nie miał złudzeń, że kiedyś osiągnie coś takiego.

Nie tylko stał się wielkim muzykiem, lecz także zawsze zachowywał się wspaniale w stosunku do mnie.

Był moim bohaterem, a ja nie chciałam go dzisiaj dołować.

– No to idź teraz do nich i pokaż, jak bardzo się cieszysz z nowego nabytku – poradziłam, dając mu kuksańca w bok.

– Na pewno dobrze się czujesz? Mia, widziałem, jaką miałaś minę. Słuchaj, jeśli wolisz, każę wszystkim wynosić się do domu. Wystarczy jedno twoje słowo, a ta impreza się skończy.

– Nie, tylko nie to.

Skierowałam spojrzenie z powrotem ku największemu pokojowi. Łączył się z loftami na piętrze, które okrążały go ze wszystkich stron. Za przeszkloną ścianą pyszniła się panorama Los Angeles. Przez otwarte okna przenikało wonne kalifornijskie powietrze.

Za drzwiami, obok basenu, z którego widać było miasto, ustawiono prowizoryczną scenę, na której produkowali się teraz Dreams Don’t Die. Dźwięki zmysłowego utworu indie niosły się po domu, wprawiając w delikatne drżenie drewniane podłogi.

Muzyka sączyła się do pokoi. Ściany wibrowały od głębokich, namiętnych basów.

Głośna muzyka, ścisk panujący w domu, zgiełk podniesionych głosów i śmiechu. Wszystko to budowało atmosferę chaosu, który tylko cudem utrzymuje się w ryzach.

Miałam dziwne wrażenie, jakby wszystko to dążyło ku jakiejś zachwycającej – albo strasznej – kulminacji.

Ale zarazem wiedziałam, że nie powinnam zawracać głowy Lyrikowi moimi dziwacznymi fantazjami.

– Wracaj do żony. Wygląda dziś olśniewająco.

Tak, to zawsze działało.

Pokusa.

Pokusa, której nie potrafił się oprzeć.

Żaden pies nie potrafi sobie odmówić apetycznej kości. A Tamar West wiedziała, jak udomowić bestię, którą był mój brat.

Lyrik momentalnie poszukał spojrzeniem małżonki. Stała nieopodal, gawędząc wesoło z dwiema najlepszymi przyjaciółkami, Sheą Stone i Willow Evans, które, podobnie jak ona, związały się z członkami zespołu Sunder.

Przepadałam za moją bratową, była dla mnie niczym siostra. Zaprezentowała się dzisiaj w czarnej obcisłej sukni, podkreślającej jej zmysłowe kształty. Kiecka była wyjątkowo długa – sięgała aż podłogi, z rozcięciami z przodu, w których bielała skóra nóg i dekoltu.

Jej ciało, podobnie jak ciało jej męża, również pokrywały tatuaże.

Na stopach miała buty na zawrotnie wysokich obcasach. Jej błękitne oczy błyszczały.

Mój brat stracił głowę dla tej kobiety. Był jak stal, która w jej rękach zamieniała się w miękki wosk.

Zanim pewnego dnia przyprowadził ją do skromnego domu naszych rodziców, nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze pokocha.

Dla wszystkich było jasne, że Lyrik wpadł po uszy. Mimo że on sam nie od razu się zorientował.

Miłość ma to do siebie, że potrafi wziąć nas w niewolę, a my nie będziemy nawet świadomi tego, co się dzieje.

Lyrik spojrzał z powrotem na mnie.

– Ona zawsze wygląda olśniewająco – powiedział, uśmiechając się pod nosem. – Dzisiaj po prostu… trochę bardziej się postarała.

– Rezultat zapiera dech w piersiach.

– O tak, po imprezie jej za to podziękuję.

Trzepnęłam go wierzchem dłoni po torsie. Chyba za bardzo się przy mnie rozzuchwalił. Tak to już było z Lyrikiem – dla niego nie istniało żadne tabu.

– Dzięki, ale jakoś przeżyję bez aluzji do waszego życia intymnego. Wystarczy, że dzień za dniem patrzę, jak ślinisz się na jej widok.

Brat, wyraźnie z siebie zadowolony, zachichotał.

– Po prostu mówię ci, jak jest.

Roześmiałam się i wyciągnęłam rękę w stronę tłumu imprezowiczów.

– No dalej, dołącz do nich i przestań się wreszcie o mnie martwić – poradziłam. – Nic mi nie będzie.

Lyrik jeszcze się wahał.

– Na pewno?

– Na sto procent.

– Skoro tak twierdzisz… – mruknął bez większego przekonania.

– Poza tym masz tu całą armię ochroniarzy. Twój dom jest pilnowany lepiej niż Fort Knox.

Lyrik odszedł parę kroków, nadal jednak nie odwracał się ode mnie.

– Dlatego że to, co chronię, jest bardziej wartościowe.

Wreszcie odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku tłumu kłębiącego się w dużym pokoju. Zanim doszedł do końca korytarza, przystanął i znów zwrócił się do mnie.

– Mia, wszyscy oni są dzisiaj moimi gośćmi – powiedział, a jego twarz przybrała niespodziewanie surowy wyraz.

Potrząsnęłam delikatnie głową. Nie rozumiałam, do czego zmierza.

– Ale to nie oznacza, że to dobrzy ludzie – dodał po chwili posępniejszym tonem. – I że można im zaufać. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?

To było ostrzeżenie, wypowiedziane bez żadnych upiększeń.

Całkowicie na poważnie.

Sens jego słów spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba.

Gula w gardle, o której nie mogłam zapomnieć przez ostatnie trzy tygodnie, znowu dała o sobie znać. Z trudem przełknęłam ślinę i sztywno skinęłam głową.

– Wiem o tym.

Sama natknęłam się w życiu na niejednego łotra.

Lyrik kiwnął głową.

– To dobrze. Musisz być ostrożna.

– Będę uważać. Słowo honoru.

Kłamałam jak z nut. Ciekawe, czy brat mnie przejrzał.

2Mia

Lyrik miał rację.

Nie wszyscy jego goście byli ludźmi godnymi zaufania.

Mój puls zupełnie zwariował.

Miałam wrażenie, jakby wściekłe uderzenia serca rozrywały mi pierś od środka.

Moja panika narastała. Gardło miałam ściśnięte, obraz przed oczami falował.

Próbowałam wyrwać się z uścisku mężczyzny, który roztaczał wokół siebie aurę nikczemności. Nieznajomy czekał, aż wyjdę z toalety. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, przyparł mnie do ściany u podnóża krętych schodów.

Owionął mnie jego odór. Smród potu zrodzonego z zepsucia.

Jego oddech cuchnął alkoholem, seksem, deprawacją.

Mężczyzna nadal na mnie napierał, jakby rozzuchwalony faktem, że zdołał się niepostrzeżenie wślizgnąć na tę imprezę.

– Powtarzam, zostaw mnie w spokoju! – wydyszałam, zgrzytając groźnie zębami w nadziei, że pod maską gniewu ukryję grozę, która rozlała się po całym moim ciele.

Nie mogłam dopuścić, żeby ten dupek wyczuł mój strach.

Był niczym bestia, która wpadła na trop ofiary.

– No chodź, nie bądź taka – mruknął niewyraźnie, przyciskając swój nos do mojego gardła. – Po prostu chciałem się z tobą przywitać. Przedstawić się. Jesteś taka śliczna, a mimo to sama.

– Wcale nie jestem sama. – Skrzywiłam się. – Puszczaj.

Mężczyzna syknął niecierpliwie, jakby uznał, że moja odpowiedź jest absurdalna.

– Powinienem był się domyślić, że Lyrik West zaprosi na imprezę tylko największe ślicznotki. Ten facet zawsze cenił wyłącznie rozrywkę na najwyższym poziomie.

Gdyby nie to, że zbierało mi się na wymioty, parsknęłabym śmiechem.

Ten dupek nie miał pojęcia, że mój brat z wielką ochotą skręciłby mu kark. A potem wypruł mu bebechy i spławił rzeką.

Teraz jednak Liryka nie było w pobliżu. Nie mogłam też liczyć na pomoc żadnego ochroniarza.

U podnóża tych krętych schodów, w półmroku, byliśmy niewidzialni. A dźwięki naszej rozmowy zagłuszała muzyka dobiegająca z góry.

Słychać było głosy i śmiech ludzi bawiących się w głównym pomieszczeniu.

Wydawało mi się, że wszystkie te odgłosy niosą w sobie jakieś straszne drwiny i szyderstwa.

Wróciło wspomnienie ostrzeżenia, które dał mi Lyrik. Poczułam paraliżujący strach, podczas gdy nieznajomy napierał na mnie swoim ciężkim, spoconym cielskiem.

Miałam wrażenie, że otacza go coś w rodzaju mrocznej, gęstej mgły.

Brakowało mi tchu, mdliło mnie. A wszystko to wina dupka, z którym przypadkowe spotkanie dwie godziny wcześniej niemal przypłaciłam atakiem paniki.

Wielka szkoda, że nie zaufałam intuicji.

– Tak szybko bije ci serce. Czyżbyś była czymś podekscytowana, kochanie?

Kochanie?

Ten gość naprawdę miał coś nie w porządku z głową. Zaburzony, obłąkany, obrzydliwy. Nagle opanowała mnie niepowstrzymana chęć, żeby splunąć mu w twarz.

Plunęłam.

Gość zaklął i chwycił mnie za szczękę.

Mocno.

– Ty suko – wysyczał przez zaciśnięte zęby z wyraźnym brytyjskim akcentem. – Dam ci nauczkę, następnym razem już nie będziesz mi się stawiać.

Nagle wydało mi się, że ten facet próbuje coś udawać; że kieruje nim desperacja. Ciekawe, czy jego desperacja była choć w połowie tak wielka jak moja.

Zadziałałam instynktownie. Panika połączyła się z wolą przetrwania.

Włączyły się najbardziej pierwotne mechanizmy obronne.

Reakcja walki lub ucieczki.

Rzuciłam się do przodu. Tego się nie spodziewał.

Nasze czoła się spotkały.

Z impetem.

Na sekundę całą moją czaszkę przeszyła błyskawica rozpalonego do białości bólu. Ale ja przynajmniej byłam przygotowana, że będzie bolało. Dzięki temu zdołałam utrzymać się na nogach. On natomiast stracił równowagę i zatoczył się do tyłu.

Był ogłuszony.

Nie zamierzałam czekać, aż dojdzie do siebie.

Chwyciłam go za barki i z całej siły poczęstowałam kopniakiem z kolana. Kiedy kolano zetknęło się z jego kroczem, dał się słyszeć obrzydliwy chrzęst, który rozszedł się wibracjami po mojej nodze.

W tej samej chwili poczułam, jak rozcięcie w mojej kiecce się rozrywa.

Z ust faceta dobyło się zwierzęce zawodzenie, które stopiło się z otaczającym nas chaosem. Głośny śmiech, łomot perkusji i rytm muzyki sprawiły, że przez chwilę miałam wrażenie, jakbym znalazła się w gabinecie grozy.

Gdziekolwiek spojrzę, wszędzie te dziwaczne lustra na ścianach. Zniekształcające rzeczywistość. Byłam roztrzęsiona, psychicznie i duchowo.

Stężenie adrenaliny we krwi powoli zaczynało opadać. Nie myślałam jasno, byłam wykończona.

Umysł zalały mi obrazy.

Znów znajdowałam się w innym czasie, innym miejscu.

Wracały do mnie strzępki koszmaru, który stał się moim udziałem. I który miał nawiedzać mnie już zawsze.

Atmosfera grozy, przerażenia.

Klęcząca Lena.

Metaliczny błysk.

Ogłuszający dźwięk dzwonka.

Krew.

Krew.

Tyle krwi.

To wspomnienie dławiło jak kamień. Mężczyzna w mojej galerii. Zagonił nas obie do kąta. Patrzyłam, jak pociąga za spust. I nie mogłam w żaden sposób zaradzić temu, co się działo.

Drań, którego potraktowałam teraz z kolana, skulił się na podłodze. Bezskutecznie próbował zaczerpnąć tchu.

I wtedy włączyła się reakcja ucieczki.

Rozpaczliwa potrzeba, by wziąć nogi za pas.

Ukryć się.

Jak najszybciej wydostać się z tej sytuacji.

Pobiegłam schodami na górę, drżącymi dłońmi przytrzymując poły rozdartej sukni. Biegnąc, musiałam zadzierać ją wyżej, żeby stopy nie zaplątały mi się w długi biały materiał. Wspiąwszy się na szczyt schodów, natychmiast skręciłam w prawo i pobiegłam dalej korytarzem. Moje obcasy stukały donośnie na drewnianej podłodze.

Wyminęłam pokój, w którym mieszkałam przez ostatnie trzy tygodnie, i skierowałam się do końca korytarza, skąd schodami można było się dostać na poddasze.

Miejsce, do którego biegłam, przyzywało mnie niczym latarnia morska zagubiony na oceanie statek. Jak gdyby widniał na nim wielki napis czerwonymi świecącymi literami: „azyl”.

Czepiając się dłonią balustrady, wspięłam się na drugie piętro. Po prawej stronie dojrzałam zamknięte podwójne drzwi i dopiero ten widok wydarł z moich ust westchnienie ulgi.

Wpadłam przez nie z impetem. Zatrzasnęłam je za sobą i odwróciłam się, żeby przekręcić klucz.

Dłonie mi się trzęsły.

Byłam w szoku.

Całe moje ciało się buntowało.

Po chwili usłyszałam zgrzyt metalu – znak, że zamek zaskoczył. Ten dźwięk był niczym huk wystrzału w ciemnym pustym pokoju, w którym się znalazłam. Z głową przytuloną do ozdobnego drewna drzwi próbowałam uspokoić oddech.

Nigdy nie uważałam, że jestem słaba.

A teraz proszę – wystarczyło, że jakiś gnojek zaczął mnie obmacywać, i zupełnie się posypałam.

Wiedziałam, co powinnam teraz zrobić. Powinnam zejść na dół i poszukać brata. A on już by zadbał o to, żeby ten dupek zapłacił za to, co zrobił.

Zamiast tego jak postąpiłam?

Poszukałam kryjówki.

Tylko na tym mi teraz zależało – przeczekać w ukryciu za tymi masywnymi drzwiami.

Na poddasze z dołu docierała przytłumiona muzyka. Wyczuwałam, jak wibruje od niej podłoga pod moimi stopami.

Odległe, niewyraźne głosy.

Fakt, że wszystkie te dźwięki dobiegały z dołu, dawał złudne poczucie, że wzniosłam się już ponad to, co się stało.

Nie mogłam dopuścić, żeby mojego brata aresztowano za morderstwo.

Postanowiłam, że o tym, co się przed chwilą wydarzyło, opowiem mu dopiero jutro. Należało zaczekać, aż minie trochę czasu. Może w ten sposób uchronię go przed pochopnymi, niemądrymi reakcjami.

Tak, przeczekam tę noc.

Kiedy mój oddech zaczął powoli wracać do normy, odepchnęłam się od drzwi i rozejrzałam się po skąpanym w mroku pokoju.

Pierwotnie znajdowała się tu biblioteka, Liryk przekształcił ją jednak w warsztat artystyczny.

Teraz, kiedy znalazłam się w opałach, to właśnie tutaj zaprowadził mnie mój duch. Tak jakby wsłuchał się w melodię tego pokoju, mimo że sam nie wiedział już, jak zanucić własną.

Miałam wrażenie, jakby wydarzenia tamtej straszliwej nocy trzy tygodnie temu uśmierciły całe piękno, które kiedyś we mnie zamieszkiwało.

Nie miałam pojęcia, czy kiedykolwiek je odzyskam.

Omiotłam spojrzeniem pełne zakamarków pomieszczenie.

Przez wielkie okrągłe okno, w które wprawiono witraż z barwionego na czarno i biało szkła, sączył się srebrzysty blask księżyca. Okno umieszczone było we frontowej ścianie willi. Witrażowe szkło załamywało obraz, zalewając eleganckie meble i gobeliny na ścianach osobliwymi cieniami.

Na podłodze leżały grube, ręcznie tkane dywany.

Pod ścianami stały regały z książkami, sięgające aż pod wysoki sufit, kojarzący się ze sklepieniem katedry.

Moje spojrzenie powędrowało ku odległemu narożnikowi pomieszczenia.

Na rozstawionych tam sztalugach wisiały płótna z niedokończonymi malunkami. Przypominały zdradzone do połowy sekrety.

Niewyraźne twarze na płótnach skrywały się za woalem tajemnicy.

Oddychając płytko, ruszyłam w głąb pokoju. Zatrzymałam się przy sztalugach i musnęłam koniuszkami palców jedno z płócien.

Namalowana na nim twarz mężczyzny była zniekształcona.

Miał udręczone spojrzenie człowieka, który patrzy w pustkę.

Spojrzałam na kolejne płótno. Ukazana na nim mała dziewczynka kucała na brzegu wartkiego strumienia. Wpatrywała się w swoje odbicie w błyszczącej wodzie. Jej twarz wykrzywiał grymas.

Poczułam, jak wzbiera we mnie fala smutku. Po chwili zalała mnie niczym tsunami zdruzgotanych marzeń.

Nadziei, które zaprzepaścił jeden niemądry, nieprzemyślany czyn.

Powiodłam palcami po obrazie. Tak bardzo pragnęłam, żeby z płótna przeniknął do mojej duszy, tchnął we mnie z powrotem życie.

Wydało mi się, jakbym wyczuła w płótnie delikatną wibrację.

Energię.

Miałam wrażenie, jakby nagle wróciła głębia, z której mnie okradziono. Po pokoju przeszedł ledwie dosłyszalny szept.

Kiedy nagle zrozumiałam, przeszły mnie ciarki. Wszystkie włoski pokrywające mi ramiona i kark zjeżyły się.

Zastygłam w bezruchu. Groza chwyciła mnie za gardło. Uświadomiłam sobie, że nie jestem tu sama.

Odwróciłam się bardzo powoli.

Przerażenie walczyło we mnie z ciekawością.

Przymrużyłam oczy i wbiłam wzrok w przeciwny koniec pokoju, skąd, jak mi się zdawało, emanowała jakaś energia.

Czułam, jak z każdą sekundą przybiera na sile.

A kiedy wreszcie w ciemności wyłowiłam mroczną sylwetkę siedzącą w wielkim fotelu, serce mi struchlało.

Na widok tego człowieka chciałam krzyczeć, ale żaden dźwięk nie dobył się ze ściśniętego przerażeniem gardła.

Żołądek miałam zaplątany na tysiąc supłów.

Powinnam rzucić się do ucieczki. To było dla mnie jasne jak słońce. Należało jak najszybciej dać stąd nogę i udawać, że w ogóle nie zauważyłam mężczyzny przyczajonego w głębi pokoju.

Ja jednak byłam jak sparaliżowana.

Od energii, którą bombardował mnie milczący mężczyzna, nogi miałam jak z waty.

Mężczyzna dalej siedział bez ruchu. W ciemności nie dostrzegałam jego oczu, wyczuwałam jednak, że bacznie mi się przygląda.

– O Boże, ale się przez pana najadłam strachu – powiedziałam w końcu, siląc się na beztroski ton.

Zerknęłam szybko ku drzwiom. Nie miałam pewności, czy powinnam już rzucić się do ucieczki, czy jeszcze nie.

Ale w głębi duszy wiedziałam, że nie ma na co czekać.

Zamiast tego tkwiłam bez ruchu, jakbym nagle zapomniała, co w ogóle znaczy „uciekać”.

– Co… co… co ty tu robisz? – spytałam, zacinając się.

Pozbawiona twarzy sylwetka była barczysta. Mężczyzna siedział w swobodnej pozie, z nogami wyciągniętymi przed siebie.

Jak gdyby nie miał pojęcia, że samą swoją obecnością lekko zaburzał bieg planety.

Ten facet wytwarzał własne pole grawitacyjne.

Ledwie dostrzegalnie poruszył się w fotelu. W ręce wspartej na podłokietniku trzymał szklankę ze rżniętego szkła. Błysnęła, kiedy zaczął zataczać nią niespieszne kręgi.

– Wydaje mi się, że to samo co ty – odparł lekko zachrypniętym, ostrym jak brzytwa głosem.

Jego słowa wzięły mnie z zaskoczenia. Zaintrygowana zupełnie zaniemówiłam.

Zawsze miałam się za osobę stosunkowo inteligentną. Liceum ukończyłam z wyróżnieniem. Mimo że z pewnych względów trudno mi było ukończyć studia, oceny miałam na tyle dobre, że przyznano mi stypendium. Poradziłam sobie na studiach, i to świetnie.

Potem założyłam własną firmę.

A mimo to teraz zupełnie oniemiałam.

Byłam jak ogłuszona.

Poczułam narastającą ciekawość.

– To znaczy? – chciałam wiedzieć, mimo że powinnam rzucić się do drzwi, za którymi najwyraźniej zniknął już mój zdrowy rozsądek.

– Ukrywam się – wyjaśnił beznamiętnym tonem.

Usiadł prosto. Powietrze się poruszyło. Wzięłam głęboki oddech, żeby opanować narastające zdenerwowanie.

O co tu, do cholery, chodzi?

– Chociaż podejrzewam, że kierują nami różne powody – dodał.

Poczułam, jak mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów.

Ocenia.

Dokonuje jakichś szacunków.

– Nic o mnie nie wiesz. – Zabrzmiało to, jakbym próbowała się bronić. Powiedziałam to zupełnie mechanicznie. Po co w ogóle zaszczycam tego gościa rozmową?

Przez cały czas czułam to dziwne narastające napięcie. Z każdą chwilą stawało się coraz bardziej realne.

Dojmujące.

Naglące.

Mężczyzna niespiesznie wstał z fotela. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo jest wysoki.

O Boże. Po plecach przeszły mi ciarki. Nogi się pode mną ugięły, kiedy na niego patrzyłam.

– Racja. Ale całkiem łatwo cię przejrzeć – stwierdził bez ogródek.

– I niby czego się dowiedziałeś na mój temat? – spytałam wyzywająco.

Boże, powinnam trzymać buzię na kłódkę i wiać stąd. Intuicja podpowiadała mi, że to nie jest miejsce dla mnie.

Czułam się tak, jakby nogi same prowadziły mnie do miejsca, w którym wcale nie chciałam się znaleźć.

Lyrik miał rację.

Nie wszyscy jego goście byli ludźmi godnymi zaufania. Nie wszyscy byli dobrzy.

A ten facet, który teraz na mnie patrzył, był groźny.

Oznaczał kłopoty.

Zarazem wiedziałam, że niebezpieczeństwo, które uosabiał, było zupełnie innego rodzaju niż zagrożenie, z jakim musiałam sobie radzić, kiedy zaatakował mnie ten dupek na dole.

Teraz, stojąc naprzeciw nieznajomego, czułam na sobie jego moc. Wydawało mi się, jakby jakaś niewidzialna siła przyciągała mnie do ciemności, której on był jądrem.

Miałam poczucie, że jeśli zbliżę się do niego, pochłonie mnie.

– Wiem, że się boisz – stwierdził arogancko.

Przełknęłam nerwowo ślinę.

Może oceniając tamtego gościa pod toaletą, popełniłam błąd. Może to ten mężczyzna był jak potwór, który wpadł na trop ofiary. Może wyczuwał, że mnie pociąga. Nigdy w życiu nie spotkałam nikogo, kto emanowałby taką mocą. W jej obliczu czułam się zupełnie bezradna.

Była niczym mroczna przynęta.

Cofnęłam się o krok, udając sama przed sobą, że ucieczka nadal jest możliwa.

Mężczyzna postąpił krok do przodu.

Znalazł się w miejscu, na które padało światło zza okna.

Otworzyłam szeroko usta z wrażenia.

Nie potrafiłam stwierdzić, czy jest przerażający, czy raczej piękny.

Przerażająco piękny.

Tak, właśnie.

Wysoki i szczupły. A mimo to niepodobny do mojego brata.

Barczysty. Z wyraźnie zarysowanymi mięśniami silnych ramion. Typ faceta, który wybierając się na ekskluzywną imprezę w willi na Wzgórzach Hollywood, wkłada zwyczajny T-shirt, wytarte dżinsy i tenisówki.

Patrzył na mnie, zaciskając zęby z taką siłą, że obawiałam się, iż lada chwila pękną i się pogruchoczą.

Miał prosty nos i ciemne brwi. Jego pełne usta były teraz zamknięte.

Jedynie oczy zdradzały, że mężczyźnie temu nie jest całkowicie obca delikatność. Miały kolor ciemnomiodowy, bliżej krawędzi tęczówki jednak ciemniały, przechodząc w czerń. Były to oczy człowieka, który być może naoglądał się zbyt wielu okropności w życiu. Smutek i nienawiść, które się w nim zrodziły, zabarwiły tęczówki.

Gapiłam się na niego bez słowa, zupełnie skołowana, próbując nakłonić do współpracy nogi, które nadal odmawiały mi posłuszeństwa. Znajdowałam się sam na sam z nieznajomym w zamkniętym ciemnym pokoju, ale z jakiegoś powodu nie docierała do mnie powaga sytuacji.

Nie potrafiłam się poruszyć.

Miałam wrażenie, jakbym grzęzła coraz głębiej w ruchomych piaskach.

On tymczasem nadal mierzył mnie wzrokiem.

Jawnie.

Bezczelnie.

Kiedy jego spojrzenie ześlizgnęło się na rozdarcie w mojej kiecce, z jego gardła dobył się groźny pomruk. Dopiero teraz dotarło do mnie, że spod rozerwanego materiału wyglądają moje nagie uda. Szybko zebrałam poły w garść.

Widziałam, jak jego potężne dłonie zaciskają się w pięści.

– Co się stało? – spytał takim tonem, że zabrzmiało to jak groźba.

– Nic… wszystko gra – wypaliłam bez zastanowienia.

W tym momencie niespodziewanie ruszył do przodu. Zdążyłam tylko bezgłośnie jęknąć.

Ujął mnie pod brodę.

Delikatnie uniósł mi twarz do światła. Przez chwilę jego kciuk błądził po moim policzku. Wreszcie zatrzymał się na czole, które zdążyłam zmarszczyć.

Wzdrygnęłam się. Nie miałam pojęcia, co to wszystko znaczy.

– Kłamiesz – mruknął.

– Naprawdę nic mi nie jest.

– Ja widzę coś zupełnie innego.

Spojrzenie tych jego ciepłych miodowych oczu powędrowało ku dłoni, którą zacisnęłam na porwanym materiale sukni. Widziałam, jak drży skóra opinająca jego kwadratową szczękę. Stał teraz tak blisko mnie, że zasłonił sobą cały świat.

Kiedy się odezwał, poczułam jego oddech na policzku.

– Posłuchaj, ślicznotko. Zapewne nie ja jeden na tym przyjęciu z wielką przyjemnością zerwałbym z ciebie tę kieckę, ale coś mi się wydaje, że ten, który ją podarł, nie miał twojego pozwolenia.

Świat wokół mnie zadrżał.

Ten mężczyzna był zbyt śmiały.

Nie miał żadnych zahamowań.

Był zbyt pewny siebie.

Pociągał mnie z jakąś obłędną siłą, rzucił na mnie urok, który oblepił mnie niczym jakiś występny sen. A teraz dowiedziałam się, że ja też nie byłam mu obojętna.

Powinnam natychmiast uciec. Igranie z tak potężnym uczuciem mogło się źle skończyć.

Ale prawda była taka, że łaknęłam tej emocji.

Chciałam, by mnie wypełniła.

Pragnęłam poczuć się żywa i kompletna.

Rozpalić tę iskierkę, która nagle we mnie rozbłysła. Iskrę, o której sądziłam, że zgasła już na zawsze.

Oczami duszy ujrzałam, jak to robi – popycha mnie na ścianę, jego dłonie odnajdują moje ciało pod podartą suknią, zadzierają materiał nad biodra.

Wyobraziłam sobie metaliczny dźwięk rozpinanego paska, gdy zrzucał spodnie.

Wyobraziłam sobie, jak mnie posuwa.

Pieści, całuje i bierze w posiadanie, aż nie czuję nic poza nim. Aż przegania dręczący mnie ból.

Czy ja jestem normalna? Co ja wyrabiam?

Przecież ewidentnie sama się o to prosiłam.

Cóż, niezbyt roztropne z mojej strony.

Pewnie to wina zespołu stresu pourazowego.

Było mi przeraźliwie źle i instynktownie szukałam sposobu, żeby poprawić sobie nastrój. Ale w głębi duszy wiedziałam przecież, że te szorstkie męskie dłonie tak naprawdę w niczym mi nie pomogą. Wystarczyłaby ich przelotna pieszczota, żeby została po nich blizna.

Wiedziałam, że tylko bym sobie zaszkodziła.

– Dałam sobie z nim radę sama.

Nieznajomy zaśmiał się z niedowierzaniem.

– Chowając się przerażona na poddaszu? Zamykając za sobą drzwi na klucz? Ukrywając się? Naprawdę uważasz, że tak zachowuje się kobieta, która poradziła sobie z jakimś problemem? Bo ja znam wiele skuteczniejszych sposobów.

Atmosfera w pokoju stężała. Ten facet emanował przemocą.

Poczułam, jak wzbiera we mnie jakieś intensywne uczucie – potrzeba, by ktoś się mną zaopiekował.

W głowie miałam mętlik.

Coś kusiło mnie, abym zaufała temu pragnieniu.

Zatopiła się w nim.

Może po to, żeby przekonać się, czy jest na tyle potężne, abym zapomniała o tym, co złe.

Słowo honoru, przy tym facecie czułam się jak naćpana.

Oczarowana.

– A nie wspomniałeś przypadkiem, że robisz tutaj to samo co ja? – szepnęłam wyzywająco.

Nasze usta niemal się stykały. Chłonęłam spojrzeniem wszystkie detale jego przystojnej twarzy.

Szukałam czegoś.

Zapowiedzi kłopotów, w jakie miałam się wpakować.

Bo ten mężczyzna to właśnie zwiastował – poważne kłopoty.

Udało mi się odsunąć od niego, lecz kosztowało mnie to mnóstwo energii. Gdybym zwlekała dłużej, ryzykowałabym, że zrobię coś, czego będę potem gorzko żałować.

To go chyba otrzeźwiło, bo też zrobił krok w tył. Wyraźnie sfrustrowany przeczesał dłonią swoje niesforne kasztanowe loki. Dłuższe włosy na czubku głowy mogły w przyszłości jako pierwsze lekko się przerzedzić, boki wokół uszu były lekko przystrzyżone.

– Nie przepadam za imprezami. Zwłaszcza takimi jak ta tutaj.

Wbrew sobie mierzyłam go wzrokiem od stóp do głów, chłonąc wszystkie wspaniałe szczegóły. Mięśnie drgające pod podwiniętymi rękawami koszuli zdawały się obdarzone własnym życiem.

Jak gdyby demony trawiące duszę nieznajomego pełzały tuż pod jego skórą.

Wszystkie jego grzechy widoczne w poruszeniach lśniących, wspaniale rozwiniętych mięśni.

Wszystko w wyglądzie tego gościa krzyczało: brutal.

To nie był facet, który dbałby o zachowanie pozorów. Miał w dupie, co pomyśli o nim świat.

Reprezentował dokładnie ten typ mężczyzny, co do którego przed laty postanowiłam, że nigdy więcej.

Ze sporym wysiłkiem przestałam gapić się na jego muskulaturę i uniosłam wzrok, żeby spojrzeć mu w twarz. Liczyłam, że jej widok nieco mnie otrzeźwi.

Myliłam się. Wystarczyło, że musnęłam spojrzeniem jego zmysłowe usta, a po chwili oczy, bym poczuła, jak niewysłowione pragnienie oplata mi podbrzusze.

– To po co w ogóle przyszedłeś?

Kiedy się roześmiał, przechylając głowę lekko na bok, jego głos zabrzmiał nisko, uwodzicielsko.

– Sam się nad tym zastanawiam.

– I znalazłeś już odpowiedź? – spytałam szeptem.

Na jego seksownych ustach zjawił się cień uśmiechu.

– Chyba zaczynam się domyślać, jak może brzmieć – odparł. Po tych słowach wyciągnął rękę i zaczął się bawić lokiem moich czarnych włosów, przez cały czas nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Miałam wrażenie, jakby świat wokół nas zawirował. – A jak było z tobą, ślicznotko? Nie wyglądasz mi na dziewczynę, która ubłagała kogoś, żeby ją tu zabrał. Nie pasujesz do takiego miejsca jak to.

– Czyli jakiego? – spytałam, przyjmując odruchowo postawę obronną.

Nieznajomy zaśmiał się pogardliwie.

– Tylko mi nie mów, że nie wyczuwasz, co się tutaj dzieje. Tam, pod nami, królują chciwość i obżarstwo. Każdy dupek, który tu dziś przyszedł, puszy się jak paw, obnosząc się z tym, co posiada. I każdy marzy tylko o tym, by nachapać się jeszcze więcej. Wznieść się ponad innych. Ci ludzie mają głęboko w dupie, kogo zdepczą po drodze. Kasa i sława mieszają im w głowach. A może oni zawsze byli popieprzeni, i dzięki temu osiągnęli tak wiele.

– I co, twoim zdaniem ty czy ja jesteśmy od nich lepsi? – spytałam z niedowierzaniem.

A może w moim głosie pobrzmiewało rozczarowanie, bo nie lubiłam, gdy kategoryzowało się ludzi w tak niesprawiedliwy sposób.

– Tego nie powiedziałem – mruknął.

Przed moimi oczami przesunęły się twarze członków mojej rodziny. Chłopaków z kapeli, ich żon i dzieciaków. Wszystkich tych niesamowitych osób, z którymi związałam się tak blisko, że stali się na zawsze częścią mnie.

Rodziną.

– Nie każdy chce wykorzystać drugiego. Nie każdy jest zły.

– Możliwe – odparł, a jego brązowe oczy zabłysły w mętnym, migotliwym świetle zza okien. – Ale coś mi się zdaje, że ty ciągle napotykasz na swojej drodze samych najgorszych typów.

To było ostrzeżenie. Jasne i wyraźne. Ten mężczyzna sam siebie zaliczał do grupy, o której wspomniał.

Złych, nikczemnych ludzi.

Takich, którzy zostawiają za sobą pożogę.

Jednak ciepło, które dostrzegłam na dnie jego oczu, nie pozwalało mi go skreślić.

Cały był jedną wielką sprzecznością.

Biła od niego energia, przyczajona niczym burza zbierająca się na horyzoncie. Mroczna i złowieszcza.

A ja przyłapywałam się na tym, że pragnę zanurzyć się w niej. Tylko w ten sposób mogłam zrozumieć, czym jest.

– Mylisz się. Założę się, że gdybym poprosiła cię, żebyś dopadł tego faceta, który mnie obmacywał na parterze, zrobiłbyś to bez mrugnięcia okiem. Zatłukłbyś go i nawet byś się nie zastanawiał nad konsekwencjami.

– Miałem rację. – Zaśmiał się, wodząc spojrzeniem po mojej twarzy.

– To znaczy? – zdziwiłam się, marszcząc brwi.

Powrócił do bawienia się moim lokiem. Obracał go na palcu, zupełnie jakby nakręcał lalkę.

– Że nie pasujesz do tego miejsca – dokończył. – Przybiegłaś tutaj tak samo zagubiona jak ja. Tyle że w przeciwieństwie do mnie nawet nie wiesz, kiedy pakujesz się w tarapaty. Nie czekasz, aż ktoś zdobędzie twoje zaufanie. Zamiast tego ufasz już na wstępie, a potem żałujesz, gdy ktoś cię zawiedzie. Szukasz dobra tam, gdzie go nie ma. Brzmi znajomo?

Pod wpływem mocy jego słów zakręciło mi się w głowie, pokój zawirował wokół nas.

– O rany, ależ z ciebie dupek.

Facet roześmiał się pogardliwie.

– Mówisz to tak, jakbym nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki jestem.

Poczułam się, jakby w trakcie tej krótkiej rozmowy wytknął mi wszystkie moje niedoskonałości. Zarzucił mi słabość, będącą wynikiem mojej ambicji, żeby być dobrą dla innych.

Prawda była jednak taka, że w głębi duszy błagałam go, żeby dał mi powód, abym mogła mu zaufać. Modliłam się, żeby zgorzknienie, które się we mnie zalęgło, nie zatruło całego mojego życia. Zostały mi resztki nadziei i nie chciałam, żeby i one przeciekły mi przez palce.

Przepadły na wieki.

A najstraszniejsze było to, że czułam, jak ta nadzieja we mnie obumiera.

W głowie tłukło mi się pytanie: dlaczego to akurat na niego musiałam się tu natknąć? Dlaczego zawsze pociąga mnie to, co może mnie zranić?

Nieznajomy zbliżył się, tak że musnęliśmy się nosami. Moje nozdrza zaatakowała jego drażniąca męska woń.

Pachniał goździkami i whisky. Ciepło i seksownie.

Zakręciło mi się w głowie.

Pochylając nisko głowę, spytał niskim głosem:

– No to jak będzie? Chcesz, żebym poszukał tego pajaca, który cię źle potraktował? Żebym dał mu nauczkę, którą popamięta? Masz rację, zrobię to bez wahania. Wystarczy tylko jedno twoje słowo. Jestem prawdziwym mistrzem w niszczeniu wszystkiego, co napotykam. Wszystkiego, czego dotknę.

Powiódł palcem w dół mojego policzka.

Po plecach przebiegł mi dreszcz.

– Kwestią otwartą pozostaje, czy będzie to on, czy raczej ty.

3Leif

Wierzycie w los?

W przeznaczenie?

W te śmieszne bajeczki dla ubogich duchem, że nic nie dzieje się bez powodu?

Czy żyjecie w przekonaniu, że każde wydarzenie i rozmowa, które są waszym udziałem, a także każda osoba, którą spotykacie na waszej ścieżce, zostały przewidziane na długo, zanim w ogóle uświadomimy sobie, dokąd zmierzamy?

Że wszystko zostało raz na zawsze ustalone eony przed naszym przyjściem na świat?

I że wszystko, co się dzieje, ostatecznie służy jakiemuś większemu dobru?

Pierdolenie.

Jeśli o mnie chodzi, uważam, że nasze życie to kupa gówna. Tworzą nas błędy, które popełniamy.

Każda fatalna decyzja, jaką podjęliśmy, jest niczym cegiełka w odrażającej budowli, którą się stajemy.

Co, nie zgadzacie się?

Ale ja mam dowód, że to prawda.

Stanowi go ta dziewczyna, która wpadła tu z obłędem w oczach, szukając miejsca, gdzie poczuje się bezpieczna.

Bezpiecznego azylu na strychu.

Blisko gwiazd.

Cóż, miała wielkiego pecha, że natknęła się na mnie.

Gapiła się na mnie, mrugając tymi swoimi ciemnymi oczami o przeszywającym spojrzeniu. Nie wiem, co bardziej na mnie podziałało: rozpaczliwa wiara, która wyzierała z jej oczu, czy raczej szczupłe, seksowne ciało. W każdym razie gdy tylko wparowała do pokoju, dostałem wzwodu.

Snuła się pośród tych wszystkich porąbanych malowideł wypełniających pokój niczym wspaniała, rzednąca w powietrzu mgiełka. Wystrojona w wystrzałową białą kieckę, na której widok miękły mi kolana.

Miała w sobie coś cudownego, a jej postać promieniowała uwodzicielską słodyczą.

Od razu jej zapragnąłem.

Chciałem ją posiąść.

Byłem zajebiście skuteczny w zabieraniu tego, co wcale nie należało do mnie.

A ona by mi pozwoliła. Wyczuwałem to. Czułem, że przepełnia ją smutek tak wielki, iż niemal drżała pod jego naporem. Był to rodzaj smutku, który można uleczyć tylko w jeden sposób – idąc na całość.

Zatracając się bez reszty.

Kryło się w niej jednak coś takiego, co kazało mi się zatrzymać.

Patrzyła na mnie niepewnie, może rozczarowana.

– A więc na tym ci zależy? – spytała słabym głosem. – Chcesz mnie zranić? Może faktycznie zawędrowałam nie do tego pokoju, do którego powinnam. – Mówiąc to, zmarszczyła te swoje urocze brwi. Jej słowa wybrzmiały złowieszczo w ciszy.

Łańcuchy, którymi byłem spętany na wieki, zacisnęły się jeszcze bardziej.

To było ostrzeżenie z jej strony.

Trudno.

Jedną ręką objąłem ją w talii, przyciągnąłem bliżej. Tak, to cierpienia pragnąłem.

Nie wiedziałem tylko czyjego – jej czy mojego.

Kiedy moje ramię zetknęło się ze skórą jej pleców, poczułem niemal, jak parzy.

Ten przelotny dotyk wystarczył, bym zapłonął z żądzy.

– Myślę o tych wszystkich rzeczach, które chciałbym ci zrobić. I to mnie martwi – powiedziałem półgłosem. Bez owijania w bawełnę. Ta dziewczyna zasługiwała na szczerość. – Jestem niemal pewny, że oboje wyszlibyśmy z tego ostro poturbowani.

Zachłanność niczym błyskawica, która runęła na nas z nieba.

Żądza tak potężna, że mogłaby obrócić całą tę pierdoloną chatę w kupkę popiołu.

– Nic dobrego by z tego nie wyszło – dodałem.

– Ale dlatego, że tego nie chcesz, czy dlatego, że na to nie zasługujesz?

– Dlatego, że bym cię zniszczył – odparłem zdecydowanym tonem.

Patrzyła na mnie zmrużonymi podejrzliwie oczami, jakby nie wiedziała, co ma myśleć.

– Dlaczego tak mówisz?

– Ponieważ ja sam już jestem zdruzgotany, maleńka.

Kołysaliśmy się teraz, jakbyśmy tańczyli. Nie miałem pojęcia, jak to się zaczęło.

Od trzech lat nie czułem się tak dobrze przy kobiecie.

Poczucie winy sprawiło, że nagle zabrakło mi tchu.

Wiedziałem, że to zły znak. Powinienem w tej samej chwili dać nogę za drzwi i nie oglądać się za siebie.

– Powinnam teraz odejść, prawda? – spytała szeptem.

Przytaknąłem sztywno.

Dziewczyna położyła dłoń na moim torsie.

Ogień.

– Czym zatem jest to obce uczucie, które każe mi zostać?

– Pewnie tym samym, które mnie każe cię odepchnąć – stwierdziłem.

W przeciwnym razie musiałbym przyprzeć ją do ściany i zerwać z niej resztki kiecki.

Wykorzystałbym ją.

Urządziłbym ucztę z całej tej słodkości, której woń roztaczało jej ciało.

Wstręt wykręcił mi wnętrzności.

Nie.

Nigdy nie chciałem stać się tym, kim jestem.

Nie zależało mi na podziwie i szacunku, które zdobywa się przemocą.

Nigdy nie chciałem budzić strachu.

Nie chciałem być czarnym charakterem.

Ale może tak naprawdę nie potrafiłem być nikim innym.

Może mój los był z góry przesądzony. Może byłem nikczemny już na starcie.

Zepsucie zapisane w DNA.

Nieuchwytne uczucie między nami. Piosenka, która zaczyna się cicho i stopniowo narasta.

Melodia zapowiadająca to, co ma się wydarzyć.

Mroczna, hipnotyzująca i seksowna jak diabli.

– A co, jeśli ja wcale nie chcę, żebyś mnie odepchnął? A co, jeśli pisane nam było się tutaj spotkać? Nawet jeżeli tylko na tę jedną noc? – spytała, mrugając oczami.

Widziałem, jak przygryza dolną wargę. Wargi jej zalśniły, a mnie na ten widok ślina napłynęła do ust.

– Czujesz to? Czujesz, co się między nami dzieje? – kusiła dalej.

Wiedziałem, że nie mogę odpowiedzieć. Zaśmiałem się tylko. Gdybym odpowiedział, nie byłoby już odwrotu.

– Nie masz pojęcia, o co prosisz, ślicznotko – powiedziałem.

Ale w sumie jakie to miało znaczenie? Czym właściwie się przejmowałem? Na tej imprezie chodziło tylko o jedno – zaspokajanie rozbuchanych żądz. Folgowanie sobie na całego. A seks z tą panienką byłby dla mnie niczym innym jak właśnie zaspokojeniem apetytu.

– To prawda. A co, jeśli ja chcę cię poznać? Co, jeżeli przychodząc tutaj, znalazłam dokładnie to, czego szukałam?

Coś mi podpowiadało, że ta dziewczyna po raz pierwszy od dawna czuje się odważna. I ta nowo odzyskana odwaga popycha ją do wykonania ruchu, przed którym powinna się wzbraniać.

– Może szukasz nie w tych miejscach, co trzeba – odparłem szorstko.

Mimo to wbrew sobie przyciągnąłem ją jeszcze bliżej. Na jej twarzy, której nie dało się zapomnieć, malowała się teraz dezorientacja. Ta laska była tak śliczna, że samo patrzenie na nią bolało.

Miała w sobie jakiś stoicki spokój i delikatność.

Determinację, a zarazem uległość.

W zamyśleniu wydęła usta. Ich podniecająca czerwień kontrastowała z bielą jej sukienki.

Potrząsnęła powoli głową.

A ja wiedziałem, co to oznacza.

Żal.

Rozczarowanie.

Pogodzenie się z faktami.

Nie byliśmy sobie nawzajem nic winni.

A mimo to czułem, że z mojej strony jest inaczej.

Powinienem odejść i zostawić ją w spokoju – to właśnie byłem jej winien.

Nauczyłem się już, że muszę trzymać się z dala od miejsc, w których kryje się prawdziwe piękno.

Dziewczyna wyswobodziła się z moich ramion.

– Chyba tak to już ze mną jest, że zawsze pakuję się w kłopoty – powiedziała ponuro.

Wtem wydało mi się, że winien jej jestem przeprosiny.

Za siebie. Za to, kim jestem. I za to, kim nigdy się nie stanę.

A przecież nie znałem nawet imienia tej laski.

I nagle uświadomiłem sobie, że to ja znalazłem się w większych opałach niż ona.

To ja miałem więcej do stracenia.

Dałem się oczarować tej niewinnej jak anioł dziewczynie.

Wystarczyła chwila i schwytała mnie w swoje sidła.

Poczułem, jak wibruje komórka w kieszeni. Dźwięk przychodzącej wiadomości sprowadził nas oboje na ziemię.

Wyciągnąłem telefon i zerknąłem na ekran.

Lyrik West: Gdzie się podziewasz, dupku? Szukam cię już pół godziny. Za pięć minut widzimy się u mnie w biurze.

Oczami wyobraźni niemal widziałem uśmieszek na twarzy tego typa, gdy to pisał. Znaliśmy się od wieków. Od czasów, gdy jeszcze byłem kim innym. I Lyrik nadal zapraszał mnie do siebie. Jeszcze trzy dni temu miałem pewność, że za nic nie wrócę do tego pojebanego miasta, które było dla mnie jak pustynia. No ale w końcu się ugiąłem, jak skończony kretyn.

Przyjście tutaj było lekkomyślnością.

Jakbym sam prosił się o śmierć.

No ale przyszedłem.

Zerknąłem na dziewczynę, która nadal stała przede mną. Sukienka opinała jej szczupłe ciało, które z jakiegoś powodu chciałem zapamiętać w najdrobniejszych szczegółach. Jej śliczna twarz, od której nie potrafiłem oderwać wzroku.

Ta panienka uosabiała pokusę.

Tak, cała była pierdoloną słodką pokusą.

Wsunąłem aparat z powrotem do kieszeni.

– Muszę spadać – rzuciłem.

Dziewczyna na sekundę zamknęła oczy.

– Jasne, rozumiem.

– Nic nie rozumiesz.

Tak naprawdę wcale nie chciałem, żeby zrozumiała. Miałem wrażenie, jakby potrafiła przejrzeć mnie na wskroś, przebić się przez wszystkie mury, za którymi się kryłem, i zajrzeć do środka. A na to, rzecz jasna, nie mogłem jej pozwolić.

Skierowałem się do drzwi. Coś zaczęło się zmieniać w energii, która nas połączyła. Ze zdumieniem wyczuwałem między nami jakąś dziwną więź, której nagle zagroziło zerwanie. Pustka, która od dawna zamieszkiwała w moim sercu, dała o sobie znać.

To było niczym kolejna kara.

Wiedziałem, że już zawsze będę ją nosił w sobie. Nie dało się jej w żaden sposób przepędzić.

Zapełnić.

Stanąłem przed dwuskrzydłowymi drzwiami i przekręciłem zamek. Przestępowałem już próg, jednak w ostatnim momencie obróciłem się jeszcze przez ramię i zerknąłem na kobietę.

Stała z rękoma skrzyżowanymi na piersi, na tle olbrzymiego okna z witrażem. Sączący się zza niego blask księżyca oblewał ją i spowijał w srebrzystą mgiełkę.

Włosy spływały jej na plecy niczym czarna rzeka. Jej skóra w aureoli księżycowego światła zdawała się śnieżnobiała.

Dziewczyna-anioł.

Wiedziałem jednak, że nawet ona mnie nie ocali.

Dla diabła nie ma ratunku.

Utkwiła we mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu.

– Żałuję, że nim nie jestem – wydusiłem z siebie. Wiedziałem, że odbierze te słowa jako zdradę, ale nie potrafiłem się powstrzymać.

W innym życiu, gdyby nie ciągnęła się za mną taka, a nie inna przeszłość, chciałbym być facetem, którego potrzebuje.

Takim, który spytałby, jak ma na imię, a potem poprosił o numer telefonu. Jak normalny człowiek.

Umówiłby się na randkę. Całowałby ją, trzymał w objęciach i traktował tak, jak na to zasługiwała.

I jak pragnęła być traktowana.

Nie.

Nie znałem jej.

Ale jak wspomniałem w rozmowie z nią, łatwo było ją przejrzeć.

– Pewnie to głupie z mojej strony, ale też wolałabym, żebyś nim był – powiedziała z łagodnym uśmiechem.

Skinąłem sztywno głową.

– Przekręć zamek, gdy już wyjdę.

Ponieważ, Bóg mi świadkiem, nie byłem jedynym potworem, jaki snuł się po tym domu.

4Leif

– Ja pierdzielę, Leif Godwin, jak żywy – rzucił Ash Evans, basista kapeli Sunder, ściskając mnie na powitanie.

Gabinet znajdował się na końcu olbrzymiego korytarza. Ściany kasetonowe z bogato zdobionego ciemnego drewna, z masywną sztukaterią sufitową. Znajdowaliśmy się na parterze, w skrzydle willi niedostępnym dla gości. Zza grubych ścian dobiegały stłumione dźwięki imprezy. Pod stopami czułem, jak wibruje podłoga. Ale do uszu docierały tylko strzępy muzyki.

Momentami dawały się słyszeć wybuchy śmiechu.

Tutaj, na dole, atmosfera była zupełnie inna niż na poddaszu, gdzie się ukrywałem.

U góry miałem wrażenie, że jestem wyłączony z chaosu, który opanował cały dom.

Zupełnie jakbym się gdzieś zgubił albo znalazł we śnie.

Jakbym doznawał halucynacji.

Chyba faktycznie przydarzyło mi się coś takiego.

Przed oczami nadal miałem oszałamiająco piękną twarz tamtej dziewczyny. Cudowne wspomnienie dotyku jej szczupłego ciała wciąż było żywe. Od jej zapachu ciągle jeszcze kręciło mi się w głowie.

Pachniała kokosem i jakimś kremem do ciała.

Kurwa mać. Pewnie mi się to przyśniło. Chyba popadałem w szaleństwo. Traciłem kontakt z rzeczywistością.

Ash poklepał mnie przyjacielsko po plecach i w końcu się odsunął. Ale nie na tyle daleko, by nie mógł mnie chwycić za barki, zupełnie jak jakaś stara ciotka, która przez dwadzieścia lat nie widziała swojego bratanka i teraz chce mu się dokładnie przyjrzeć.

Trzeba uważać. Chwila nieuwagi i ten dupek zacznie podszczypywać mnie w policzki.

– Chłopie, jak żyjesz? Wieki całe cię nie widziałem.

– Nie mogę narzekać – odparłem krótko. Poczułem się trochę nieswojo, ale próbowałem nie dać po sobie tego poznać.

Kurwa, skąd w ogóle pomysł, żeby tu przyjść? Czułem się tutaj, jakbym był świadkiem zderzenia dwóch światów.

– Tak długo cię nie było – dodał Ash, a w jego twarzy dojrzałem rozbawienie, jak gdyby odżyły w nim wspomnienia z czasów, gdy nasze drogi przecięły się po raz pierwszy. Z epoki, kiedy Sunder było jeszcze nikomu nieznaną kapelą, a ja w najgorszych spelunach Los Angeles grywałem z pewnym niszowym zespołem heavymetalowym.

Już wtedy marzyłem, żeby stać się kimś innym. Całe moje ówczesne życie to udawanie. Grałem kogoś, kim nie byłem. W sumie to nigdy zbyt dobrze nie poznałem chłopaków z Sunder, bo sam też nie pozwalałem się nikomu zbliżyć.

Nie angażowałem się.

To była moja filozofia życiowa i stosowałem ją do wszystkiego.

Do czasu, gdy narobiłem prawdziwego chlewu.

Wyciągnąłem rękę po coś, co nigdy nie powinno należeć do mnie.

Zachowałem się jak skończony egoista.

Poczułem teraz, jak przepełnia mnie obrzydzenie do samego siebie. Przywołałem jednak na usta sztuczny uśmiech. Najchętniej już w tej chwili dałbym stąd nogę, ale jakoś się powstrzymałem.

To całe Los Angeles mieszało mi w głowie.

– Wieki – przyznałem.

– Wyglądasz, jakbyś nie postarzał się choćby o jeden dzień – zauważył sarkastycznym tonem.

Poklepał mnie po policzku i wyszczerzył zęby w uśmiechu jak skończony idiota.

– Odpieprz się, dziadu – odparłem ze śmiechem. – O ile dobrze pamiętam, jesteś ode mnie starszy.

Ale prawdę mówiąc, Ash prezentował się teraz lepiej niż za dawnych czasów. Sprawiał wrażenie zdrowszego, bardziej zadowolonego z życia. No i ewidentnie bardziej ckliwego. To pewnie zasługa miłości, małżeństwa i całego tego gówna.

Ale wszystko to nie zmieniało faktu, że Ash wymiatał.

Był legendą.

Zresztą znalazłem się w pokoju z samymi legendami.

Omiotłem wzrokiem twarze mężczyzn, którzy zgromadzili się w eleganckim gabinecie pełnym ciężkich mebli z ciemnego drewna. Wszyscy członkowie Sunder czekali tu na mnie, podczas gdy za ścianami toczyła się szalona impreza.

Sebastian Stone, dla przyjaciół Baz. Jego młodszy brat Austin.

Ash Evans.

Zachary Kennedy.

No i, oczywiście, Lyrik West. Kiedy moje spojrzenie padło na niego, poczułem, jak mimo woli naprężam mięśnie. Zachodziłem w głowę, jaki właściwie był cel tego spotkania. I w co się znowu wpakowałem.

– Co słychać? – zagadnąłem Lyrika.

Dotychczas siedział na brzegu biurka. Teraz odepchnął się i zeskoczył.

– Dzięki, że tak szybko się zjawiłeś. – Uścisnął mi dłoń, a potem objął mnie i poklepał po plecach. – Dobrze cię widzieć.

– Ciebie też. No to opowiadaj, co to za niecierpiąca zwłoki sprawa, która wymagała ściągnięcia mnie do Los Angeles.

Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, żeby za tym niecodziennym zaproszeniem nie stały ukryte pobudki. Fakt, że wysłali po mnie do Karoliny Południowej prywatny samolot, a po przylocie na lotnisku czekał na mnie szofer, kazał przypuszczać, że sprawa jest poważna.

Byłem niemal pewien, że chłopaki liczyły na jakąś przysługę.

Lyrik kiwnął głową, wskazując wolny fotel. Zająłem miejsce, a ponieważ nie wiedziałem, co począć z rękami, zacząłem bębnić palcami po udzie.

Po chwili odezwał się Zachary, na którego wszyscy mówili Zee. Wcześniej siedział w kucki w rogu pomieszczenia, ale teraz stanął prosto.

– Kilka miesięcy temu byłem na koncercie twojej kapeli w Savannah.

Rozejrzałem się wkoło – wszędzie napotykałem wbite we mnie spojrzenia. Kiedy skumałem się z nikomu nieznaną kapelą grającą country w spelunach na południu USA i dołączyłem w roli perkusisty, chodziło mi wyłącznie o to, żeby stać się niewidzialnym. Sądziłem, że nikt mnie nie odnajdzie na tym zadupiu.

Pech chciał, że jakiś czas potem kapela Carolina George zaczęła zyskiwać popularność.

– Będę z tobą szczery: dałeś wtedy czadu. Niewielu znam gości, którzy potrafiliby tak naparzać na garach jak ty. Lyrik wspomniał, że cię zna, no i namierzyliśmy cię i ściągnęliśmy tutaj. Zazwyczaj perkusiści schodzą na dalszy plan, wtapiają się w tło. Z tobą jest inaczej, mógłbyś śmiało zająć centralną część sceny.

Zrobiło mi się nieswojo. Facetowi wydawało się, że częstuje mnie komplementami, podczas gdy w rzeczywistości był dla mnie posłańcem złych wiadomości.

– Dzięki – mruknąłem.

Dalej nie mogłem skumać, o co tu chodzi.

Jasne, większość tych chłopaków znałem z dawnych czasów.

Prawdę mówiąc, znaliśmy się całkiem nieźle.

Obracaliśmy się w tym samym środowisku.

Bawiliśmy się na tych samych popijawach po koncertach.

Ładowaliśmy w żyły i wciągaliśmy przez nosy te same dragi.

No a potem Sunder odniósł sukces. I odtąd chłopakom z zespołu przestały wystarczać zawilgocone piwnice, w których ja dalej grywałem.

Kiedy przed trzema laty dałem nogę z Los Angeles, nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę ich mordy. Pół roku temu przypadkowo wpadłem na Lyrika w jakimś podrzędnym barze. Niemal się zesrałem ze strachu na jego widok. Szybko się ewakuowałem, zanim zdążył do mnie zagadać.

„Pewnie uzna, że mu się przywidziało” – tak wtedy kombinowałem.

Podejrzewałem teraz, że Zee dostrzegł mnie tamtego wieczoru.

Popełniłem błąd, przychodząc na tamto przesłuchanie. Nie powinienem był odpowiadać na to cholerne ogłoszenie „zespół szuka perkusisty”. Łudziłem się, że to superpomysł. Świetna przykrywka. Miejsce, gdzie będę mógł dawać upust emocjom. Egzorcyzmować swoje demony. Ale równie dobrze mogło się okazać, że owym demonom po prostu oddawałem scenę.

Richardowi, który był liderem Carolina George, imponowało, że wcześniej grałem heavy metal.

Uwielbiał mój styl.

Podobało mu się, że z takim wściekłym impetem napieprzałem po garach. Stwierdził, że zależało mu na perkusiście, który tchnie nowe życie w kapelę. Uznał, że idealnie się do tego nadaję.

Miał wizję grania muzyki, która będzie nowatorskim połączeniem country i rocka.

Powinienem był już wtedy zwąchać pismo nosem.

No ale muzyka była wszystkim, co mi zostało. Nie miałem nic do stracenia.

Poczułem, jak ogarnia mnie niepokój.

Myśl o tym, co musiałem wcześniej stracić, żeby znaleźć się w tym miejscu.

Świadomość, o jaką stawkę toczy się gra.

– No dobra, dlaczego mnie tu ściągnęliście? – spytałem, wodząc spojrzeniem po twarzach chłopaków. Przez cały czas kombinowałem, kiedy będę mógł prysnąć.

Zee skinął mi głową.

– W przyszłym tygodniu wchodzimy do studia.

– A jaki to ma związek ze mną? – spytałem szybko, przyjmując postawę obronną.

– Chcemy, żebyś mnie zastąpił – stwierdził Zee.

– Miałbym cię zastąpić? – powtórzyłem z niedowierzaniem. – Stary, ja mam swoją kapelę. Ostatnio coraz lepiej się nam wiedzie. Nie zrobię nic, co mogłoby im zaszkodzić.

Poza tym ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem, było znalezienie się w centrum uwagi.

Już teraz, z Carolina George, balansowałem na cienkiej linie.

Zee zerknął wymownie na Lyrika. Ale to Ash włączył się do rozmowy: