Chwyć mnie - A.L. Jackson - ebook + audiobook + książka

Chwyć mnie ebook i audiobook

Jackson A.L.

4,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Porywająca historia miłosna autorki bestsellerów z listy New York Timesa!

Życie Emily to wielka trasa koncertowa. Jej świetnie zapowiadający się country-rockowy zespół Carolina George ma ambicje stania się legendą branży muzycznej. Pewnej nocy znużenie trasą, za dużo wypitej tequili i wybuch wzajemnej chemii sprawią, że Emily wda się w płomienny romans z zabójczo przystojnym, wytatuowanym buntownikiem, przedstawicielem wytwórni płytowej. Przygoda, która powinna była skończyć się nad ranem, może zagrozić wszystkiemu, na co Emily i cały jej zespół tak ciężko pracowali.

Royce, spędzając noc z wokalistką Carolina George, popełnia największy błąd swojego życia. Jeśli nie uda mu się ściągnąć zespołu do swojej wytwórni, cenę za to zapłaci jego rodzina. Czy kompletne zauroczenie Emily przekreśli wcześniejsze starannie ułożone plany?

Młoda piosenkarka przemilcza nękające ją demony przeszłości i traumatyczne wspomnienia przemocy, której doznała. A przystojny buntownik z kolei nie jest gotów wyjawić pewnych szczegółów swojej pracy w wytwórni ani planów, jakie snuł przed poznaniem Emily. Przeszłość Royce’a to historia błędów i bolesnych miłosnych rozczarowań. Czy jego miłość do Emily okaże się kolejnym dramatem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 423

Data ważności licencji: 10/1/2026

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 39 min

Lektor: Andrzej HausnerAgnieszka Postrzygacz

Data ważności licencji: 10/1/2026

Oceny
4,3 (149 ocen)
87
30
25
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
karaza

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna historia.
00
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

Super Super Super. polecam wszystkie książki tej autorki
00
Kasia_Stangenberg

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra. Polecam.
00
mardul1

Nie oderwiesz się od lektury

Super spędzony czas. Obie części swietne. Polecam!!!!
00
Magda0145

Nie polecam

Rozczarowanie... Szkoda czasu. Opowieść, nawet jak na romans pozbawiona realizmu i zwyczajnie nudna... Bohaterom brakuje głębi, są jednowymiarowi, nierealistycznie,, fabuła, przegadana. Brakuje napięcia.
00



Tytuł oryginału: Catch me when I fall

Projekt okładki: Lori Jackson Designs

Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus

Redakcja: Paulina Płatkowska/Słowne Babki

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Monika Marczyk, Katarzyna Bury/Słowne Babki

Copyright © 2020 CATCH ME WHEN I FALL by A.L. Jackson

© 2020 A.L. Jackson Books Inc.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Stanisław Bończyk

ISBN 978-83-287-1769-5

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

PrologRoyce

Wirujące czerwono-niebieskie światła przeszywały mrok nocy, odbijając się od gęstych chmur. Całe miasto tonęło w dziwnej mglistej poświacie.

Pędziłem przed siebie wąską, brudną uliczką, pośród kałuż i śmieci. Wciąż miałem szansę na ucieczkę. Musiałem tylko się sprężyć i biec dostatecznie szybko. Gęste powietrze niosło moje głośne dyszenie. Byłem przepełniony strachem i nienawiścią.

Nagle rozległ się grzmot. Był jak złowieszcze ostrzeżenie przetaczające się po niebie. Uniosłem głowę i poczułem na twarzy pierwsze krople deszczu. Moja skóra była tak rozgrzana, że krople zdawały się lodowate.

Co ja zrobiłem!

Wycie syren stawało się coraz donośniejsze. Przyspieszyłem. Wzbierała we mnie desperacja. To była udręka – czas uciekał, a ja gnałem naprzód tunelem beznadziei, wiedząc, że prowadzi mnie w ślepy zaułek.

Z alejki na tyłach budynków wypadłem na chodnik wzdłuż ulicy.

W żebrach czułem palący ból po otrzymanych ciosach.

Moje ciało wołało o chwilę wytchnienia, o odrobinę ulgi.

Nieważne. Warto było. Nic nie mogło powstrzymać mojej zemsty.

Wciąż czułem w ustach jej smak. W moich żyłach nadal płonęła żądza przemocy.

Z tyłu doganiały mnie światła policyjnych kogutów. Z przeciwległego kierunku nadjechał zaraz drugi radiowóz, odcinając mi drogę. Mieli mnie. Nie pozostało mi nic innego niż paść pośrodku ulicy na kolana.

Spojrzałem w górę i poczułem na twarzy coraz mocniej padający deszcz. Krzyknąłem.

Dosłownie ryknąłem z bólu, poddając się.

A jednak był to jednocześnie okrzyk zwycięstwa.

Z moich zdartych, pokaleczonych pięści sączyła się krew – dowód mojej winy ściekał z kroplami deszczu na ulicę.

Nie miałem dokąd uciec.

Wyrok na mnie już zapadł.

Powody były nieistotne. Nie było sensu nawet o nich mówić. I tak zrobiłbym to samo jeszcze raz. Setki razy.

Wyrzekłem się wszystkiego, składając ofiarę.

Skazać samego siebie – to jedno poświęcenie mi pozostało.

1Royce, obecnie

Siedziałem w obszernym, obitym skórą fotelu w głębi biura, zarzuciwszy stopę na kolano drugiej nogi. Starałem się skupić na poprawianiu mankietów i nie ulec pełzającej po moim ciele wściekłości.

W pomieszczeniu wisiało nieprzyjemne napięcie. Jednocześnie aż biło tu pretensjonalnością na miarę wody mineralnej za parę stów. Wszechobecne drewniane ozdoby i wyeksponowane pierwsze edycje albumów podsycały tylko kłujące w oczy wrażenie arogancji i ostentacyjnego farmazoniarstwa.

Przekrzywiwszy nieco głowę, przyjrzałem się mężczyźnie zasiadającemu na dętym tronie po drugiej stronie biurka. Miał na sobie garnitur i krawat – jak zawsze. Jego włosy były perfekcyjnie ułożone i zaczesane na bok. Tylko brzuch zaczynał mu za bardzo pęcznieć. Jego właściciel najwyraźniej pozwolił dumie z samego siebie wygrać z sumieniem.

Cały Karl Fitzgerald.

Właściciel wytwórni Mylton Records, złamas światowej klasy.

Mój pieprzony ojczym.

Wychodząc za niego, moja matka nie miała przed oczami serduszek, a wielkie znaczki dolara.

– Royce – zagaił takim tonem, jakby łaskawie pozwolił mi zabrać głos.

– Tato – zdobyłem się na uśmiech. – Miło cię widzieć.

Moje słowa aż ociekały sarkazmem i pogardą. Nie mogłem zdzierżyć widoku tego bydlaka. Pechowa sprawa, bo tak się składało, że był on także moim szefem.

Był to jednak element planu. Znacie to powiedzenie: przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Zamierzałem siedzieć mu na ogonie aż do chwili, gdy go wyprzedzę i zniszczę.

Wcześniej to on okradł mnie ze wszystkiego. Wszystko, co miałem, zmiażdżył w swoich chciwych łapskach. Nie mogłem się doczekać, aż mu się odpłacę.

– Chcę tylko, żebyśmy mieli jasność sytuacji. Nie chciałbym, żeby miały miejsce… kolejne błędy – powiedział kąśliwie.

– Wyraziłeś się bardzo jasno.

– Doprawdy? – odparował. – Za pierwszym razem się nie wywiązałeś i nie życzę sobie powtórki.

W moim gardle wezbrał śmiech niedowierzania. Wyjrzałem za okno i powiodłem wzrokiem po rozległej posiadłości ojczyma. Jak okiem sięgnąć – wszędzie perfekcyjnie przystrzyżona trawa, a na końcu, na samym urwisku, odkryty basen bez krawędzi. Miało się wrażenie, że lustro wody sięga szczytów wieżowców w rozciągającym się poniżej mieście.

Wytatuowanymi palcami bębniłem po kolanie, którym z kolei z kosmiczną częstotliwością poruszałem w górę i w dół. Moje zmysły zaczynało przesycać wzburzenie. Czułem, jak krew w moich żyłach wrze.

Powoli ponownie skierowałem wzrok na człowieka, który niczym upiór okrył cieniem całą moją rodzinę. Mieliśmy u steru wcielonego potwora.

– Pojawiła się… pewna trudność – nie zamierzałem bardziej go wtajemniczać.

– „Trudność”? – odparł drwiąco. – Twoja robota polega na tym, żeby je eliminować. Masz doprowadzać sprawy do końca. Wszystko ma być na piśmie, podpisane atramentem, krwią czy czym tam, kurwa, będzie trzeba. Nie może być tak, że podkulasz ogon, kiedy ktoś ci mówi „nie”.

Byłem tak rozgoryczony, że aż zacisnąłem dłoń w pięść. Oczywiście, że dla niego „nie” nigdy nie starczało za odpowiedź. Uważał, że rozwiązaniem zawsze są pieniądze – że pozwolą obejść każdą przeszkodę, dadzą odpowiedź na każde pytanie i zagłuszą wszelkie wątpliwości. Wierzył, że dają bezkarność i pozwolą zatuszować każde przestępstwo.

Zastanawiałem się, czy była jakaś granica. Jak bardzo był zepsuty i zdeprawowany? Jak mocno zdołał już zatruć świat takim myśleniem?

Z wolna podniosłem się z fotela. Gniew buzował we mnie tak bardzo, że nie byłem w stanie usiedzieć. Przemierzyłem pokój i stanąłem tuż przy biurku ojczyma, opierając dłonie na lśniącej politurze.

– Bardzo dobrze wiem, na czym polega moja praca. Działam po swojemu i jestem w tym zajebiście dobry. Masz z tym problem? No to śmiało, zwolnij mnie.

Wiedziałem, że tego nie zrobi. Potrzebował mnie. Sam dopilnowałem, żeby tak było. Nie miał nikogo lepszego ode mnie, więc byłem mu niezbędny. Nie znaczyło to jednak wcale, że mnie lubi.

Poczerwieniał na twarzy, a jego oczy pociemniały od nienawiści.

– Jesteś tu dziś dzięki mnie. Nie zapominaj o tym.

Nachyliłem się do niego i wycedziłem:

– Jestem tu, bo mnie potrzebujesz. Nie zachowuj się, jakbym ci cokolwiek zawdzięczał. O nic cię nigdy nie prosiłem.

Pozycja – to jedyne, co zapewniła mi moja żałosna matka. Zrobiła to z poczucia winy, a ja z cieknącą ślinką przyjąłem stanowisko, by od pierwszych dni snuć plan zemsty.

Na twarzy ojczyma zagościł jadowity uśmiech.

– Złościmy się, co? Młody gniewny zaraz nam tu wybuchnie – kląsknął wrednie w typowy dla siebie sposób. – Może lepiej by było, gdybyś dalej siedział.

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

– Kto wie. Może i tak.

Wypuścił powietrze nosem i rozparł się w fotelu.

– Coś jeszcze? – spytałem, przechylając lekko głowę. – Mam sporo roboty.

Gdy skinął drętwo głową, obróciłem się na pięcie i zostawiwszy go przy biurku, ruszyłem przed siebie korytarzem. Odgłos moich kroków po marmurowej posadzce niósł się głośnym echem.

– Masz nie wracać, póki nie załatwisz sprawy.

Gdy zza pleców dobiegł mnie głos ojczyma, zesztywniałem. Czując, jak znów wzbiera we mnie gniew, zerknąłem na niego przez ramię. Czułem cholerny niesmak z tego powodu, że – choć z różnych powodów – obaj chcemy tego samego.

– Zaufaj mi. To już praktycznie dopięte.

– Zuch chłopak – rzucił z szyderczym błyskiem w oku. Jakbym choć trochę go obchodził.

Nie uraczywszy starego kutasa odpowiedzią, wyszedłem do holu.

Zaraz zbił mnie z tropu widok mojej młodszej siostry, Maggie, kręcącej się przy schodach. Była szatynką; odcień jej spiętych w kucyk włosów był o dwa tony jaśniejszy od mojego. To chucherko zawsze otaczała aura strachu. Dałbym wszystko, żeby Maggie mogła się uwolnić od lęku.

Zrobiła dwa kroki w moją stronę. Na widok blizny wyzierającej z jej dekoltu jak zawsze poczułem przypływ nieuleczalnej wściekłości. Ta nieusuwalna czerwona pręga była jak mój gniew.

Maggie przysłoniła dekolt, krzyżując ręce. Na jej twarzy malował się wyraz niewinnego niezrozumienia.

– Nie wiem, po co się z nim kłócisz. Przecież wiesz, że nic się od tego nie zmieni.

Natychmiast zbliżyłem się do niej i przytuliłem ją.

– Wychodzi na to, że czasem nad sobą nie panuję – odparłem, całując ją w czoło.

Tak, przy Karlu Fitzgeraldzie zdecydowanie nie umiałem nad sobą zapanować.

– Znów jesteś zły. To smutne – szepnęła gdzieś w stronę mojego serca. Była tak niziutka, że sięgała mi ledwie do połowy klatki piersiowej.

– Nie jestem zły.

– Nie kłam – rzekła. – Przecież słyszę. Czuję to.

Wzruszenie chwyciło mnie za gardło. Naprawdę kochałem siostrę. Tylko miłość do niej mi pozostawała. Z żadnej innej, którą czułem w życiu, nie zostało nic. Moje dawne wielkie uczucia spaliły się na popiół, a ich miejsce zajęła pogarda.

Przytuliłem Maggie jeszcze mocniej.

– Jestem ostatnią osobą, o którą powinnaś się martwić.

– Chcę po prostu, żebyś był szczęśliwy – odpowiedziała.

– Jestem przy tobie – wyszeptałem ponad czubkiem jej głowy.

Maggie wsunęła dłonie do kieszeni mojej marynarki, odchyliła się i spojrzała na mnie, mrugając.

– Wiesz, że to za mało. Przecież przeze mnie straciłeś wszystko.

Chwyciłem ją za ramiona.

– Nie chrzań.

Do oczu Maggie napłynęły łzy.

– Ale to prawda.

Musiałem się powstrzymać, bo znów poczułem przypływ wściekłości. Rozpierała mnie chęć, by wparować do gabinetu ojczyma i zmusić go, by wyznał, kto naprawdę był za to odpowiedzialny. Wtedy wszystko to wreszcie by się skończyło.

Musiałem jednak pamiętać o celu, który sobie wyznaczyłem. Nad planem ataku pracowałem już od czterech lat.

– Nie, Maggie, to nieprawda. To ani trochę nie była twoja wina.

Ten bydlak, nasz chciwy ojczym, dopilnował, by ten, kto naprawdę był winny, nie poniósł konsekwencji.

Pogładziłem siostrę po policzku, ocierając z niego łzę.

– Więcej się na mnie nie zawiedziesz, Mag. Obiecuję.

– Chcę tylko być bezpieczna. Niech to się już skończy.

– Już niedługo – szepnąłem, przyciskając usta do jej skroni.

Potem odwróciłem się i wyszedłem. Na półkolistym podjeździe czekał już na mnie samochód. Wśliznąłem się na tylną kanapę.

– Dzień dobry, panie Reilly. Dokąd jedziemy? – Kierowca przyjrzał mi się w lusterku, czekając na to, co powiem.

– Na lotnisko – odparłem, rozpierając się w fotelu.

Rozpiąłem marynarkę, westchnąłem i potargałem lekko włosy. Starałem się uspokoić i zapanować nad tłukącym się szaleńczo sercem. Kierowca wyprowadził auto z długiego podjazdu pod posiadłość Karla, po czym ruszył krętą drogą w dół wzgórza. Kierowaliśmy się wprost na lotnisko. Tam, w prywatnym hangarze, czekał na mnie odrzutowiec.

Gdy dotarliśmy na miejsce, steward wniósł do samolotu mój bagaż.

Wszedłem po schodkach i skinieniem głowy przywitałem się z pilotami i stewardesą. Zająłem miejsce w fotelu i poczęstowałem się podaną mi whisky. Potem sięgnąłem po telefon, który zawibrował w mojej kieszeni. Dostałem SMS: Zależy nam na tym, żebyś to załatwił.

Już jestem w drodze – odpisałem.

2Emily

– Emily! – wołał zza moich pleców mój brat, próbując przepchać się przez chmarę ludzi, która go otoczyła, gdy tylko zeszliśmy ze sceny.

Za kulisami jak zawsze kipiała energia. W półmroku za sceną krzątała się masa ludzi. Techniczni rzucili się do zwijania naszych gratów i rozstawiania sprzętu następnego zespołu, a miejscowi dziennikarze liczyli na ciekawy materiał. Byli też fani próbujący przyjrzeć się nam z bliska. Pragnęli otrzeć się o rzeczywistość, która dla mnie była jedyną, jaką znałam.

Ale nie zwracałam uwagi na nikogo.

Dudniąc butami po posadzce, omijałam slalomem kable i sprzęt, i przeciskałam się przez zasłony.

– Kurwa, Emily! – krzyknął znów Richard. – Możesz zaczekać?!

Nie chciałam z nim rozmawiać. Nie chciałam się odwracać i patrzeć w jego pełne pytań oczy. Nie oglądając się za siebie, parłam naprzód, żeby uciec, żeby się ukryć. Zupełnie jakby to mogło coś zmienić.

W żyłach czułam palący strach, w płucach – panikę i zmęczenie.

Dokąd szłam – tego nie wiedziałam. Szukałam rozwiązania. Schronienia. Chciałam w jakiś sposób wymknąć się ohydzie zatruwającej mój umysł. Wpadłam w pułapkę.

Chryste, ależ to było koszmarne uczucie. Jak tylko mogłam, starałam się od niego uwolnić.

Ze wzrokiem utkwionym w ziemię minęłam grupkę fanów z przepustkami na backstage. Biły od nich wyczekiwanie i niecierpliwość. Po cichu modliłam się, by mnie nie rozpoznali. Inna sprawa, że pewnie i tak bardziej interesowali ich Civil Stone, największa atrakcja trasy.

Nawet nie mrugnęli na mój widok. Bogu dzięki.

Przyspieszyłam kroku i weszłam w wąski korytarz na tyłach starego klubu. Czułam, jak z każdym krokiem coraz mocniej wali mi serce. Miałam wrażenie, że się duszę – raz po raz uderzały we mnie otumaniające fale mdłości.

Omal nie krzyknęłam z radości, gdy w końcu znalazłam boczne wyjście. Chwyciłam obiema dłońmi ciężką zasuwę, odsunęłam ją i wypadłam w noc.

Obijając się o ścianę, zeszłam niepewnym krokiem po trzech stopniach i znalazłam się na ciemnej bocznej uliczce. Usiłując uspokoić oddech, zastanawiałam się, jak właściwie ma mi pomóc chowanie się przed innymi w ciemnościach.

Wilgoć uderzyła mnie w twarz i przytkała mi oddech. Panika, zamiast opadać, narastała.

Usłyszałam głośny odgłos kroków. Brat namierzył moją kryjówkę. Widząc, jak schodzi po schodach i kieruje się w moją stronę, poczułam dreszcz skrępowania. Zatrzymał się pół metra przede mną.

– Co jest, Em? Co się z tobą dzieje?

Poczułam, że moje gardło się zaciska, dławiąc wyznanie, na które sama zresztą nie miałam chyba chęci. Pokręciłam głową.

– Nic.

– Nic? – Richard chwycił mnie za nadgarstek i obrócił ku sobie. – To, kurwa, było „nic”?

Jego piękne rysy szpeciła mieszanina frustracji, złości i dezorientacji.

Trudno o przystojniejszego faceta niż mój brat. Był stuprocentowo męski, a jego twarz natychmiast zapadała w pamięć. Biły od niego charyzma i energia, a do tego miał niezrównany talent. Co wieczór rozkochiwał w sobie publiczność. W klubach dosłownie go ubóstwiano.

Przyjęło się mówić, że to ja jestem twarzą Carolina George, ale wiedziałam, że to nieprawda. W istocie był nią on, mój starszy brat.

Szanowałam go bardziej niż kogokolwiek innego. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że wpakował się w tę chryję, przez którą byłam w takim stanie. Ciekawe, co by powiedział, gdyby usłyszał, że o wszystkim wiem. Zastanawiałam się, czy to by cokolwiek zmieniło.

– Chyba… jestem po prostu zmęczona.

Tak, byłam zmęczona udawaniem. Zmęczona ukrywaniem cierpienia. Zmęczona ciągłym lękiem.

Przez jego twarz przemknął wyraz niedowierzania. Przeczesał dłonią swoje blond włosy.

– Żartujesz sobie, Em? Jesteś „zmęczona”? Rano wygłupiłaś się przez telefon, kiedy gadaliśmy z wytwórnią, teraz nagle spierdalasz ze sceny w połowie ostatniego kawałka… i to niby dlatego, że jesteś zmęczona? To, kurwa, chcesz mi powiedzieć?

Z każdym wykrzyczanym słowem nachylał się ku mnie coraz bardziej. Gniew w jego głosie odbijał się echem od ceglanych ścian i brudnej, obskurnej ulicy.

Oczy zaczynały mnie piec od łez. Z trudem powstrzymywałam się od płaczu.

Czy on nie rozumiał, ile dla niego zrobiłam? Przez co dla niego przeszłam?

Otóż nie. Nie miał pojęcia. A ja nie potrafiłam mu o tym powiedzieć. Myśl, że miałby się dowiedzieć, co musiałam znieść, przerażała mnie – nie wiem, czy nie bardziej niż to, co on ukrywał przede mną.

Obejmując dłońmi ramiona, cofnęłam się o krok, jakby to miało mnie uchronić przed gniewem Richarda i rozsadzającym mnie bólem.

– Nie wiem, czy dłużej dam tak radę.

Chwycił mnie za ramiona i potrząsnął.

– Co to, kurwa, ma znaczyć?

Wiedziałam, że nie próbuje mnie zranić, a tylko stara się przemówić mi do rozsądku. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. I tak przyjęłam to jako cios. Poczułam dreszcz przerażenia na plecach i nagły przypływ zdenerwowania. Mój oddech stawał się coraz płytszy. Z trudem łapałam powietrze.

– Zapieprzaliśmy na to całe życie, Em. Całe życie! Teraz w końcu wszystko, czego chcieliśmy, jest na wyciągnięcie ręki i czeka na nas! A ty co? Tak sobie odejdziesz? Zrezygnujesz? Po tym wszystkim, co zrobiliśmy? – Jego słowa były potokiem wyrzutów. Wyglądało na to, że nie potrafi się wyrwać z bałaganu, którego narobiłam. I w tym właśnie tkwił problem. Byliśmy ze sobą związani, a nasz sukces był uzależniony od mojej decyzji.

Byłam zrozpaczona. Głos drżał mi od lęku i wahania.

– Nie wiem, Rich… Nie wiem, czego chcę. Strasznie cię przepraszam.

Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie, któremu niemal dorównywał niesmak.

– Czyli zdecydujesz za nas wszystkich? – Mrugał bardzo szybko swoimi zielonymi oczami, jakby starał się lepiej mnie dojrzeć. Wyglądało to tak, jakby z trudem mnie rozpoznawał. Trudno mu się dziwić. Sama już nie poznawałam siebie.

– Pomyślałaś o Leifie i Rhysie? – spytał stanowczym tonem.

Twarze perkusisty i basisty naszego zespołu natychmiast stanęły mi przed oczami. Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Stawiałam ich na równi z rodziną i porażała mnie świadomość, że miałabym zawieść ich obu.

– Obaj oddali zespołowi całe swoje zajebane życie. – Richard niskim, surowym głosem wypowiadał prawdę, której nie byłam gotowa przyjąć. – Na co były te tysiące kilometrów w trasie? Po co żebraliśmy w tylu klubach o występ?! Na cholerę te wszystkie noce na głodniaka, kiedy nie było na żarcie, bo musieliśmy kupić paliwo, żeby dojechać na następny koncert? Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy?! Nic nie miało być ważniejsze niż nasze wspólne marzenie! Masz mi teraz coś do powiedzenia?

– Nie wiem, czy dalej się nadaję – wyszeptałam, starając się zapanować nad sobą. Nie chciałam posypać się na jego oczach ani próbować obarczać go choćby częścią odpowiedzialności. Nie zamierzałam go obwiniać, ale zupełnie nie potrafiłam dobrać słów. Nie byłam pewna, czy dam radę wyjaśnić, co się naprawdę stało. Bałam się, że to mogłaby być kropla, która przepełni czarę.

Richard odwrócił się na moment. Spojrzał w górę na nocne niebo i potarł twarz dłońmi. Jego silne ciało aż drżało od gniewu i oburzenia. Widać było, że z trudem nad sobą panuje i jest o krok od wybuchu. Jeszcze chwila – i coś w nim pękło. Gwałtownie zwrócił się w moją stronę, a z jego ust spadł na mnie potok wściekłych słów.

– Nie wolno ci tego zrobić, Emily! To jakieś pieprzenie! Weszłaś w to na sto procent jak my wszyscy i nie możesz sobie teraz tak po prostu odejść!

– Ja… – zaczęłam błagalnie. – Po prostu potrzebuję trochę czasu.

Czasu, żeby to rozgryźć. Poukładać sprawy. Zebrać do kupy wszystko, co rozbite lub niejasne.

– Nie mamy czasu, trzeba działać już. To jest nasz moment, po latach wysiłku, potu i łez. Cykor cię obleciał i tyle, Em. Weź się w garść, będzie dobrze.

Teraz to on próbował bronić swojej wersji.

„Cykor” – dobrze by było!

Cofnęłam się jeszcze o krok.

– Przepraszam. Nie jestem gotowa, naprawdę.

Mój brat ryknął wściekle, wykrzyczał w pustkę nieruchomego powietrza swój niesmak i niedowierzanie. Potem szybkim ruchem zgarnął z ziemi pustą butelkę po piwie i roztrzaskał ją o ceglany mur. Rozpadła się na setki drobnych kawałków, a ja, widząc spadające na ziemię drobiny szkła, miałam wrażenie, że patrzę na strzępy naszych marzeń.

– Pierdolę takie gadanie! – rzucił, wycelowując we mnie palec. – Ciebie też uroczyście pierdolę!

– Richardzie… – wydusiłam, zmagając się z gulą w gardle.

Cofnął się o krok z wyrazem oburzenia na twarzy, nerwowo kierując dłonie ku górze.

– Daruj sobie, Em. Nic nie zmienisz tymi niby przeprosinami. To za mało.

Czy on naprawdę nie rozumiał?

Czy nie docierało do niego, że dałam już z siebie więcej, niż potrafiłam? Że zrobiłam to dla niego, po to, by go chronić?

Zostawił mnie samą, zgiętą wpół i nerwowo łapiącą powietrze. Sam popędził w górę schodów i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. W ułamku chwili wyrósł między nami mur. Bałam się.

Przesunęłam dłońmi po głowie i szarpnęłam się mocno za włosy. Krzyknęłam przy tym, jakbym mogła w ten sposób wygnać z siebie obrzydzenie przepełniające każdą komórkę mojego ciała. Ono jednak wróciło do mnie echem – jak pusta, bezbrzeżna cisza.

Nie mogąc jej dłużej znieść, ruszyłam biegiem przed siebie. Wypadłam z zaułka za klubem, jakby dało się od tego wszystkiego po prostu uciec. Wywalić do któregoś z przepełnionych śmietników, które mijałam. Nie da się chyba biec dość szybko, by uciec od przeszłości, ale zamierzałam spróbować.

Szłam teraz chodnikiem większej ulicy. Moje koturny głośno uderzały o betonowe płyty. Gęste powietrze letniej nocy w Savannah przeszywały różnobarwne światła. Wszędzie wokół unosiła się złowróżbna, mglista poświata.

Było tuż po dziesiątej wieczorem. Starówka tętniła życiem. Zewsząd dobiegały odgłosy rozmów, wszędzie było pełno ludzi. Wokół wyczuwało się atmosferę ledwie powściąganego chaosu.

Czułam się jego zakładniczką. Miałam chęć się w nim zatracić. Uciec, zapomnieć. A może tak naprawdę chciałam przypomnieć sobie, kim jestem? Może rzuciłam się tak szaleńczo naprzód, by po prostu odnaleźć siebie?

Niedaleko zamajaczył znajomy neon: „U Charliego”. Stary, speluniasty bar, w którym graliśmy chyba z tysiąc razy – kiedyś, zanim podpięliśmy się pod głośny zespół i zaczęliśmy jeździć z nim jako support; i zanim wpakowałam się w sytuacje, których wcale nie chciałam.

Wciąż zdyszana, pchnęłam uchylne drzwi i energicznie weszłam do środka. Wewnątrz było gęsto od ludzi. Sporo osób tańczyło pod sceną, na której – jak zawsze – grał zespół. Muzyka na żywo była pulsem tego miejsca.

Przy wysokich stolikach z okrągłymi blatami stały mniejsze grupki znajomych. W głębi, po lewej stronie znajdowały się boksy z kanapami. Twarze siedzących tam osób niknęły w półmroku.

Rzuciwszy okiem na wszystkie strony, ruszyłam wprost do baru i wsunęłam się na pierwszy wolny hoker. Młody barman nalewał drinka za drinkiem, starając się nadążyć za kolejnością zamówień. Po chwili położył przede mną podkładkę z logo baru i spytał:

– Co dla ciebie?

– Dwie tequile.

Zdziwiony barman uniósł brwi.

Przełknęłam gulę w gardle. Zdenerwowanie, strach i przerażenie wciąż nie dawały mi spokoju. Niczego nie pragnęłam bardziej niż tego, by je zagłuszyć.

– Albo niech będą trzy.

Zobaczył chyba, że cała się trzęsę, bo spuścił wzrok i wnet postawił przede mną trzy lufki o brzegach udekorowanych solą. Następnie napełnił je, a na każdym z kieliszków położył ćwiartkę limonki.

Nie bawiłam się w smakowanie. Od razu wypiłam zawartość pierwszego kieliszka, a natychmiast potem drugiego i trzeciego. Fala gorąca przetoczyła się przez moje gardło i rozlała wewnątrz żołądka. Poczułam, jak dygot wreszcie zaczyna ustępować i ani trochę nie obchodziło mnie to, że mogę się komuś wydać pijaczką. Zależało mi teraz tylko na tym, by zapomnieć. Rozpaczliwie musiałam poczuć cokolwiek innego niż beznadzieję, która prześladowała mnie od trzech miesięcy.

Chciałam odzyskać siebie. Zebrać porozrzucane szczątki i je ocalić.

Może wybrałam nie najlepszy sposób, ale musiałam jakoś zareagować, zanim całkiem się rozsypię. Wtedy przepadłoby wszystko.

Uniosłam palec, dając znak, że zamawiam następną kolejkę. W spojrzeniu barmana nie dało się nie dostrzec zaniepokojenia.

– Może po kogoś zadzwonić? Masz chyba kiepski wieczór.

Zaśmiałam się bez radości.

– Dzięki, wszystko w porządku.

Kłamstwa. Ciągłe kłamstwa.

Zresztą po kogo miałabym dzwonić? Mogłabym pogadać z Mel, ale wtedy wściekłaby się tylko na Richarda. Ostatnie, czego chciałam, to wikłać w całą tę sytuację naszą asystentkę, a zarazem moją najlepszą przyjaciółkę. Jej przyszłość też zresztą zależała od tego, czy dam radę spiąć dupę i wziąć się w garść.

Jej i pozostałych. Jezu Chryste.

Poczułam, jak przetacza się przeze mnie kolejna fala bólu i goryczy. Zwiesiłam ramiona, jednocześnie przytykając do ust wierzch dłoni. Starałam się zdławić wzbierający wybuch szlochu.

Barman przyjrzał mi się, wyraźnie się wahając, czy dać mi następny kieliszek.

– Jeszcze jeden i koniec, moja piękna. Wystarczy ci.

Poczułam, jak się czerwienię. Rany, dziesięć minut, a barman już uznał, że trzeba mnie przystopować. Widać wyglądałam na kogoś, komu należałoby pomóc. Sęk w tym, że nie na taką pomoc liczyłam.

– Dzięki – powiedziałam drżącym głosem, starając się zachować pozory nonszalancji. Jakbym nie czuła, jak alkohol grzeje mnie od środka, pełzając po żyłach. Rozlewające się wewnątrz mnie ciepło kontrastowało ze spowijającym mnie z zewnątrz bolesnym chłodem samotności.

– Nie ma sprawy – odparł barman, podsuwając mi kieliszek. Potem zwrócił się w inną stronę, by obsługiwać pozostałych klientów.

– Jeśli nie masz z kim pogadać, chętnie wezmę od ciebie numer. – Obleśny tani podryw dobiegł z mojej lewej strony. Autorem śliskiego tekstu był przypatrujący mi się pożądliwie typ siedzący na sąsiednim stołku. Miał poczochraną, zaniedbaną brodę i poplamiony T-shirt. Cudownie.

– Dzięki, wolałabym pobyć teraz sama. – Próbowałam odwrócić się od niego, ale wtedy nachylił się mocniej, siłą wciskając mi się w pole widzenia. Napraszając się dalej, uniósł brwi.

– Ej, od razu widać, że przydałoby ci się towarzystwo. Chodź na kolanka. Zrobię tak, że zaraz będzie ci lepiej. – Wyszczerzył się w odrażającym, obleśnym uśmieszku.

Zaczęło mi się przewracać w żołądku. Alkohol stępił nieco moje zmysły, ale nie na tyle, żebym nie poczuła mieszanki odrazy i strachu.

Trochę nie przemyślałam całego tego wyjścia. Wciąż miałam na sobie sukienkę, w której wystąpiłam na scenie – czerwoną, krótką i mocno wydekoltowaną. Sama z siebie w życiu nie założyłabym czegoś tak wyzywającego, ale za moją garderobę odpowiadała Mel. Gdyby wybór należał do mnie, na scenę wychodziłabym pewnie w dresie.

Do tego nie wzięłam ze sobą telefonu. O Boże.

To było naprawdę głupie.

– Jednak podziękuję – powiedziałam, czując, jak narasta we mnie przerażenie.

– Na pewno? – spytał, kładąc mi dłoń na kolanie.

Czując, że nieproszony mnie dotknął, wciągnęłam nerwowo powietrze, o mało się przy tym nie krztusząc.

Ułamek sekundy później zamarłam, bo zdawało się, że zza naszych pleców nadciągnęła burza. Usłyszałam głos, którego nie sposób było nazwać inaczej niż zwiastunem zagrożenia.

– Pewne jest jedno: albo zabierasz od niej łapy, albo za sekundę będzie po tobie. Jasne? – Wypowiedziane mrocznym, lodowatym tonem słowa przeszyły półmrok wokół baru. Typ, który trzymał mi dłoń na kolanie, miał już coś odszczeknąć, ale gdy tylko zerknął ponad moim ramieniem do tyłu, natychmiast ugryzł się w język. Dość wyraźnie widać było po nim strach. Zaraz zabrał dłoń z mojego kolana i zsunął się drugą stroną ze stołka barowego.

Wciąż niespokojna, całą uwagę skupiłam na kieliszku, który ściskałam w dłoni.

Mężczyzna, który przegonił natrętnego gnoja, zajął zwolniony przez niego hoker.

Nie wiem, czy to ziemia drżała, czy alkohol na dobre uderzył mi do głowy, ale miałam wrażenie, że się chwieję. Niemal bałam się przy tym zerknąć w bok. Po całym moim ciele pełzało uczucie, którego nie potrafiłam nazwać.

W końcu spojrzałam ukradkowo na siedzącego obok mężczyznę.

I natychmiast poczułam, że coś ściska mnie w brzuchu.

Cały świat stanął na głowie. Poczułam, jak momentalnie porywa mnie wir fascynacji.

Patrzył na mnie. Był piękny, a jego uroda wydała mi się bardziej intrygująca niż jakiegokolwiek mężczyzny, którego dotąd spotkałam. Jego ciemne oczy miały niemal barwę onyksu, lecz przy tym skrzyły się w niezwykły sposób. Jakby w ich głębi płonęły białe, kuliste płomienie.

Wciąż żarzyły się w nim gniew i wściekłość. Jego ostro zarysowana szczęka była zaciśnięta, a na jego pełnych ustach nadal widniał złowrogi grymas.

– Wszystko w porządku? – spytał zdecydowanym tonem.

Jego głos skojarzył mi się zaraz z granym ostro kawałkiem. Brzmiał ciężko i szorstko, ale też uwodzicielsko.

– W… w… – dukałam, zmagając się z potężną gulą, którą znienacka poczułam w gardle. Gdy tak lustrował mnie wzrokiem, jego twarz bez reszty więziła moją uwagę.

Nie mogłam nawet zwalić winy na alkohol. Ten facet był po prostu nieprzyzwoicie ładny. Coś takiego powinno być nielegalne. Jego spojrzenie było bezdennie głębokie; miało się wrażenie, że oczy skrywają setki niesamowitych tajemnic. Usta – czyste uwodzicielstwo, a w jego ciele drzemała onieśmielająca siła. Patrząc na niego, czułam, jak serce łomocze mi w niekontrolowany sposób.

Przypatrywał mi się, siedząc na sąsiednim stołku. Jedną rękę oparł z tyłu hokera, drugą na barze. Jego włosy, równie czarne jak oczy, były dziko zmierzwione. Coś mi mówiło, że przez cały dzień nerwowo przeczesywał je palcami.

– W… w porządku, dziękuję – wydusiłam w końcu z siebie.

Mój głos brzmiał emocjonalnie. Pobrzmiewały w nim niepewność, ale i nagłe zainteresowanie. Po ciele przebiegła mi iskra. Byłam pewna jednego – po raz pierwszy od miesięcy naprawdę czułam, że żyję.

Był ubrany jak ktoś na naprawdę wysokim stanowisku. Miał na sobie perfekcyjnie skrojoną białą koszulę i szare garniturowe spodnie – jego ubiór skrywał smukłe, mocne ciało, które aż promieniowało siłą. Gdzieś po drodze musiał zrzucić z siebie marynarkę.

Jednak to nie ubiór najbardziej przykuł moją uwagę, a fakt, że każdy widoczny skrawek jego ciała pokrywały wzory, barwy i kształty.

Były wszędzie. Na rękach i dłoniach; na piersi i szyi. Miałam wrażenie, że przypatruję się jakiemuś tajemniczemu dziełu i mam za zadanie odczytać jego znaczenie.

Patrzyłam na mężczyznę opisanego przeciwieństwami. Był zarazem buntownikiem i władcą, sprzecznością i konfliktem; koktajlem niezgody, chaosu i zniszczenia. Był grzeszną pokusą luksusowej marki. Takich jak on nie powinno być wolno tknąć, póki nie podpisze się kwitu, że jest się świadomą ryzyka.

A jednak coś sprawiało, że tkwiłam dalej na stołku. Zaschło mi w gardle i pożerałam go spojrzeniem, jakby to on był osobą, która pozwoli mi przypomnieć sobie, kim naprawdę jestem.

Przysunął się ku mnie. Drzemała w nim jakaś niepohamowana siła. Jego uwagę przykuły najpierw trzy stojące przede mną puste kieliszki, a potem czwarty, który wciąż ściskałam w dłoni.

– Zapijanie problemów nie pomaga. Uwierz, sprawdzałem. – Wypowiadając pod nosem te słowa, uniósł wzrok z powrotem na mnie. Jego ton nie był ani trochę żartobliwy.

Serce waliło mi z emocji. Wodziłam wzrokiem po jego twarzy, starając się go rozczytać. Ten mężczyzna przybył mi na pomoc, a zarazem robił wrażenie kogoś, kto w dowolnej chwili mógłby mnie wykończyć.

– Spróbować nie zaszkodzi – odparłam nieco drżącym głosem.

– Czyżby? Na moje oko mało brakowało, żeby kiepsko się to dla ciebie skończyło.

Zrobiło mi się głupio i zaraz poczułam, jak czerwienią mi się policzki.

Miał rację.

Tylko co innego miałam robić? Desperacko usiłowałam wypełnić pustkę, której wypełnić się nie dało.

Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w kieliszek tequili. Po chwili jednak zdobyłam się na odwagę, by spojrzeć na niego. Część jego zjawiskowej twarzy przesłaniał niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów.

– Wcale nie prosiłam się o tego kretyna… To, że siedziałam sama, nie znaczy, że wolno mu było mnie dotykać.

Ciemne oczy mojego rozmówcy zalśniły gniewem.

– Masz rację. Powinienem był za nim wyjść i pokazać mu, jak się kończy pchanie łap po nie swoje. Tylko powiedz, a to zrobię.

Aż biły od niego gniew i żądza działania. Zupełnie, jakby był moim obrońcą, którego obowiązkiem jest mnie strzec; upiorem z koszmarów każdego, kto chciałby mnie skrzywdzić. Sama nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale coś sprawiało, że czułam się przy nim bezpieczniej niż przy kimkolwiek wcześniej. Cały czas miałam przy tym wrażenie, jakbym stała na brzegu wzburzonego morza. Byłam pewna, że mam przed sobą groźne wody.

Ten mężczyzna nosił w sobie niebezpieczeństwo.

Tymczasem ja z każdą chwilą miałam coraz większą ochotę zanurzyć się w te wzburzone wody, wejść pomiędzy fale i zaspokoić wzbierającą we mnie ciekawość.

Rany, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Zwykle nie robiłam takich rzeczy. Żeby nagle tak zgłupieć przy obcym facecie? Złapałam się na fantazjowaniu o tym, jak by to było poczuć na ciele jego silne ręce. Nie – to ostatnie, o czym powinnam myśleć.

– Dzięki, że pomogłeś, ale nic złego by się nie stało.

Sama nie wiem, po co siliłam się na te słowa. Cały czas drżałam. Moje rozdygotane nerwy nie wiedziały, gdzie znaleźć ukojenie. Wystarczyło na mnie spojrzeć, by się zorientować, że wcale nie doszłam do siebie. Jednocześnie byłam niemal pewna, że jeśli poproszę mojego obrońcę, by „ustawił” natręta, to dzikus wyląduje w więzieniu.

– Tak sądzisz? – spytał z niedowierzaniem.

Był wciąż tak blisko mnie, że mogłam wychwycić każdą nutę jego zapachu. Czułam whisky, cedr i ledwie wyczuwalny ślad wypalonego papierosa.

Ta mieszanka powinna była mnie odrzucić. Powinna, ale nie odrzucała ani trochę! Ciekawość i rodzące się napięcie sprawiły, że rozchyliłam wargi. Chciałam wdychać jego zapach. Chciałam spijać go całego. Doświadczyć czegoś głębokiego.

Napięcie między nami było tak silne, że brakowało tylko skaczących iskier.

– Myślisz, że nie widziałem, jak wpadłaś tu, próbując się ukryć? – Jego wargi niemal otarły się o mój policzek. Mówił tylko na tyle głośno, by jego słowa były słyszalne w barowym zgiełku.

– Ukrywać się tak na widoku… Chciałaś zostać znaleziona? – Jego słowa i ton miały w sobie jakąś szelmowską uwodzicielskość. Wprowadzały mnie w trans. Hipnotyzowały.

To odwracałam wzrok, to znów patrzyłam mu w oczy. Chciałam mu się przyglądać, a jednocześnie bałam się, że mnie rozpozna.

– Może. Zależy przez kogo.

Powiódł spojrzeniem swoich onyksowych oczu po mojej twarzy. Zmierzył ją wzrokiem, jakby patrzył na przestrzał – jakby zdzierał ze mnie zewnętrzną powłokę i przyglądał się wszystkiemu, co ukryte w głębi.

– Tak?

Przygryzłam policzek, czując się tak zbita z pantałyku, że nie bardzo już wiedziałam, gdzie jest góra, a gdzie dół.

– I na kogo miałaś nadzieję tu trafić? – nie odpuszczał.

Śledziłam powolny ruch grdyki pod tatuażami na jego szyi i niespieszne ruchy warg. Ich widok mnie hipnotyzował.

Zebrałam się na odwagę:

– Może po prostu liczyłam na to, że spotkam ciebie.

Zaśmiał się szorstko, a ja znów nie mogłam oderwać wzroku od jego gardła. Czułam, jak zasycha mi w ustach.

– Nie, piękna. Jestem na pewno przeciwieństwem tego, czego szukałaś.

Te słowa miały mnie odstraszyć; być dla mnie ostrzeżeniem. Do mnie jednak dotarło tylko to, że nazwał mnie piękną.

– A ja myślę, że możesz być dokładnie tym, czego mi teraz trzeba. – Sama nie wiem, jak zdołałam to z siebie wykrztusić, ale taka była prawda. Potrzebowałam go. Choć na chwilę. Na tę noc. Wiedziałam, że nawet gdyby się mną zabawił, nie będę żałować.

– Nie masz pojęcia, o co się prosisz.

Znów to samo. Kolejna groźba. A jednak chciałam podjąć ryzyko. Ten jeden raz byłam gotowa podpisać kontrakt w ciemno.

– Chyba po prostu proszę się o wszystko, co mi dasz. – Jezu, to brzmiało jak jakaś żebranina…

W przelotnym uśmiechu uniósł kącik swoich apetycznych ust. Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i pogładził kostką dłoni moją dolną wargę. Po ciele przebiegł mi dreszcz.

– Wiesz, co sobie myślę?

Czy naprawdę chciałam wiedzieć?

– Powiedz – szepnęłam, wodząc wzrokiem na wszystkie strony. Nie wiedziałam, gdzie skierować spojrzenie; miałam ochotę patrzeć jednocześnie na każdy kawałek jego ciała. Tak bardzo mnie pociągał.

Powiódł opuszkiem palca po mojej żuchwie.

– Myślę, że chcesz zaszaleć. Szukasz kogoś, kto cię uwolni od bólu, który nie daje ci spokoju. Nosi cię, żeby spróbować czegoś nowego, innego… Korci cię, żeby trochę się ubrudzić. Tak? Tego chcesz?

Poczułam falę pragnienia. Żołądek zawiązał mi się na setki supłów.

Przełknęłam gulę, którą po jego słowach znów poczułam u nasady gardła. Próbowałam udawać odważną, a tymczasem kolana trzęsły mi się tak, że nie wiem, jakim cudem nie zsunęłam się jeszcze ze stołka.

– Mówisz o tym, jakby to było coś złego.

Nim zdążyłam się zorientować, przysunął twarz do mojej twarzy i przesunął wargami po moich ustach. Energia była niesamowita. Jakbym słyszała prąd skaczący między nami. Omal nie zakręciło mi się w głowie.

– Bo robilibyśmy naprawdę złe rzeczy… – stwierdził.

Odsunął się nieco, a ja poczułam, jak przestrzeń między nami buzuje czymś tajemniczym i nieopisanym.

– Nie boję się ciebie – powiedziałam cicho, nie wiedząc, kogo właściwie próbuję przekonać.

– A powinnaś.

– Przed chwilą mi pomogłeś. – Zmarszczyłam brwi. – Obroniłeś mnie.

– Jeden raz i nie zapomnisz mojego dotyku. To cię rozpieprzy. Odpuść, bo twoje serducho już chyba dość oberwało.

– Nie jestem jakimś wrakiem – wyszeptałam szybko.

– A koniecznie chcesz być?

– Ja… ja… – Nie umiałam wydobyć z siebie słowa. Mrugałam tylko, usiłując nadać temu wszystkiemu jakiś sens; pojąć ten niesamowity pociąg do niego. To musiał być instynkt. Wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, całym sercem. Ale to nie było nic z tych rzeczy. To była fascynacja. Wspinałam się na górę tylko z myślą o tym, żeby zaraz rzucić się z urwiska. Byłam gotowa zaryzykować wszystko, byle doświadczyć swobodnego lotu.

– …naprawdę myślę, że nie popełniłam błędu, przychodząc tutaj.

– Lepiej uważaj, bo moje życie to jeden wielki błąd – powiedział, zniżając ton.

Przyjrzałam mu się, starając się przeniknąć zasłonę słów, którą się otaczał.

– Nie rozumiem.

Pochylił nieco głowę. Jego czarne włosy opadły na bok. Spojrzał na mnie surowo, sprawiając, że serce zabiło mi szybciej.

– Nie rozumiesz, bo jesteś zbyt dobra, żeby się zorientować, kogo przed sobą masz.

– A może to ty się uparłeś, żeby widzieć w sobie samo zło.

Z jego ust dobiegła krótka salwa szorstkiego śmiechu.

– Cudowna dziewczyna! – Zabrzmiało to jak obelga z nutką czułości.

Rany, ten facet to było dla mnie aż nadto: zbyt bezpośredni i za bardzo mnie pociągał. Zaczęłam myśleć, ile było tego wieczora sytuacji, w które zwykle się nie pakuję. Chyba miał jednak rację. To był bardzo zły pomysł.

– Lepiej już pójdę – powiedziałam.

– Tak, lepiej idź.

Wymacałam w kieszeni kartę kredytową. W myślach podziękowałam też wszystkim gwiazdom na niebie, że mam przy sobie kartę do hotelowego pokoju. Ostatnie, na co miałam teraz chęć, to powlec się do brata.

Nieznajomy położył wytatuowaną dłoń na moim nadgarstku. Moja uwaga natychmiast skupiła się na miejscu, którego dotknął. Mięśnie jego przedramienia drgały pod ozdobioną ciemnym atramentem skórą, a ona sama wydawała się skrawkiem niezwykłej mapy skarbów, splecionej z wizerunkami twarzy i krajobrazów. Całość przechodziła w wyobrażenie króla na wierzchniej stronie dłoni. Otaczały je kwiaty róż, a powyżej – na samych kostkach – wytatuowane były szachowe piony.

Cały ten zestaw obrazów emanował siłą, ale miał też w sobie coś niesamowicie smutnego. Poczułam nagle nieodpartą chęć dostania się w głąb tego człowieka. Pragnęłam dotknąć go, poczuć i poznać.

Miał rację – byłam nierozważną dziewczyną, której zebrało się na przygody.

– Ja zapłacę – rzucił sucho.

– Przecież nic mi nie jesteś winien.

Spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam rozszyfrować.

– Chociaż taki będzie ze mnie pożytek.

– Dzięki. Jestem Emily – rzuciłam cicho w jego stronę, kiedy podawał barmanowi kartę.

– Royce – odparł, krzywiąc się połową twarzy jakby z niesmakiem.

Swoje imię wypowiedział tak, jak gdyby było czymś powszechnie potępionym. Spuścił na moment wzrok, jakby na coś czekał. Może na moją reakcję? Potem sięgnął po rachunek podsunięty przez barmana, podpisał go, wsunął kartę do portfela, a portfel schował do tylnej kieszeni spodni.

Czułam, że nie dam rady ani sekundy dłużej opierać się sile jego aury. Niezdarnie zsunęłam się z hokera i zakołysałam lekko, stawiając stopy na podłodze.

Błyskawicznie podtrzymał mnie ramieniem.

– Ostrożnie, piękna.

Poczułam na rękach gęsią skórkę.

– Wszystko dobrze… skoczę tylko do łazienki. Miło było cię poznać.

Postawiłam dwa pewne kroki, jakbym zdołała choć trochę się uspokoić, po czym po raz drugi tego wieczora rzuciłam się przez tłum do ucieczki. Tym razem uciekałam, bo całą sobą marzyłam, by zostać. Chciałam poczuć na sobie mroczne wody wzburzonego morza.

Przepychałam się przez gęstwę ludzi, zmagając się ze łzami napływającymi mi do oczu.

Chryste, ale to było żałosne. Ale nic nie umiałam na to poradzić! Chciałam tylko tego, by ktoś zobaczył we mnie mnie samą. Potrzebowałam tylko jednej chwili prawdy – smaku wolności i zrzucenia więzów. Gdybym je dostała, może byłabym gotowa wyrzec się wszystkiego. Może potrafiłabym wstać z kolan i zdobyć się na odwagę; o czymś zapomnieć, a coś sobie przypomnieć. Może otworzyłabym się na stojące przede mną możliwości, a zostawiła za sobą to, co mnie prześladowało.

Poczułam za sobą ruch, jakąś niesamowitą siłę. Ze zdumieniem zauważyłam, że on był tuż za mną. Też się przebijał przez tłum. Widząc, że za mną idzie, poczułam, jak serce zaczyna bić mi szybciej.

Przyspieszyłam kroku. On zrobił to samo.

On. Royce.

Zastanawiałam się, jak zabrzmiałoby to imię z moich ust.

Zachwiałam się, gdy wydostałam się z tłumu i weszłam w wąski, zanurzony w półmroku korytarz. Głośna muzyka przy barze tu odbijała się głuchym, przytłumionym dudnieniem. Słyszałam teraz tylko łomotanie własnego serca i odgłos kroków za plecami.

– Nie musisz mnie pilnować – rzuciłam cicho.

Wytatuowana dłoń sięgnęła ku mojej szyi i objęła mnie za gardło. Jej dotyk był szorstką pieszczotą dla mojej duszy.

– Nie, ale nie umiem dać ci odejść.

O Boże.

Kolana ugięły się pode mną w chwili, gdy w końcu powiedziałam, czego chcę.

– Więc mnie przy sobie zatrzymaj.

Niespokojnie wypuścił powietrze, po czym mnie obrócił i delikatnie poprowadził w głąb korytarza. Z każdym krokiem coraz bardziej zanurzaliśmy się cieniu. Oparł mnie plecami o ścianę i objął dłońmi moją twarz. Kiedy poczułam jego dotyk, po grzbiecie przebiegł mi silny dreszcz. Gdy tak stopniowo otaczał mnie swoim ciałem, czułam, jak robi mi się gorąco. Jęknęłam cicho, nie panując nad tym, jak bardzo go chciałam.

– Royce – wymruczałam marzycielsko jego imię.

Przesunął koniuszkiem nosa po moim policzku. Oddychałam coraz szybciej; moja pierś unosiła się i opadała, a serce wariacko wyrywało się do niego.

– Będziesz tego żałować – rzucił.

Miał pewnie rację.

To wszystko było kompletnie nie w moim stylu, ale tej nocy nie zamierzałam się tym przejmować. Nie obchodziło mnie nic poza tym uczuciem. Chciałam czuć i chłonąć je razem z nim.

– Proszę… pocałuj mnie – powiedziałam błagalnie.

Royce się zawahał. To nachylał się ku mnie, to się cofał. Niemal dyszał z pożądania, słyszałam jego głośny, przyspieszony oddech.

– Proszę – powiedziałam jeszcze raz.

Jego wargi żarłocznie wpiły się w moje.

3Royce

Kurwa!

Ale odjebałem!

Co to miało być?! Co ja znów robiłem?

Robisz kolejny wielki błąd – brzmiała odpowiedź.

Nie rozumiałem, dlaczego nie potrafię się powstrzymać; dlaczego nawet nie próbuję.

To wszystko nie miało sensu, ale nie istniało dla mnie teraz nic poza gęstymi lokami i ustami kobiety, którą jak głupi chciałem całować bez końca.

Jakby trafił mnie jakiś piorun żądzy. Mój kutas był twardy jak stal. Zamiast krwi w moich żyłach płynęło czyste pożądanie. Rozsądek uleciał, zniknął bez śladu.

Pragnienie wygnało ze mnie resztki racjonalnego myślenia.

Wiedziałem, że będę tego żałował, ale czasem jedna chwila jest warta więcej niż tysiąc innych.

Takich chwil się nie zapomina.

Nie, to nie mogło się dziać na jawie! Niemożliwe, żebym naprawdę czuł coś takiego.

W wydechu Emily niósł się jęk pragnienia. Chłonąłem ten dźwięk, jak opętany przyciskając usta do jej ust.

Jej drobne dłonie wczepiły się w moją koszulę. Ledwie się opierała tej burzy zmysłów, temu szturmowi na swoje ciało. Całując mnie, z trudem łapała powietrze. Czułem jej ciepło; czułem, jak mnie pragnie i chce być coraz bliżej i bliżej. Chcieliśmy zbliżyć się bardziej niż to możliwe.

Przez rozpaczliwy ułamek chwili przyjrzałem się jej z góry. Była piękna. Jej uroda dosłownie odbierała mi dech. Mój rozum gdzieś zniknął, wszelka logika uleciała.

Miała wyraziste, ostre rysy, wysoko zarysowane policzki. Tylko jej usta były zupełnie inne – miękkie, jedwabiste, o łagodnym konturze. Chciałem zatracić się w nich na zawsze.

A jednak to nie jest usta, tylko oczy sprawiły, że coś we mnie pękło. Piękne, zielonoszałwiowe, z nutą szarości na brzegach i tak przepełnione ufnością.

– Royce – szepnęła błagalnie.

Wystarczyło, że ledwie słyszalnie wypowiedziała moje imię, a było po mnie. Nie panowałem już nad sobą i nie zamierzałem próbować. Pieprzyć wszystko! Liczyło się tylko to, żeby być coraz bliżej niej.

Uniosłem ją ponad podłogę. Jedną ręka objąłem ją w talii, drugą zanurzyłem w jej włosach. Uniosłem ją do moich wygłodniałych ust. Całowałem jej rozszalałe wargi. Jej język, zęby. Jej usta miały słodki smak, a jej pijane pragnieniem serce waliło jak oszalałe.

– Miałeś rację – wyszeptała opętańczo. – Chcę się uwolnić od bólu! Zabierz go ode mnie chociaż na chwilę. Na tę jedną noc!

Kurwa mać. Był ze mnie kawał bydlaka. Potwór.

Ale nie umiałem się powstrzymać.

Gdy znów jęknęła, obróciłem nas i przeprowadziłem o kilka kroków dalej w głąb korytarza. Jakby miało nam to pozwolić choć trochę się ukryć…

Gdy góra jej pleców oparła się o ścianę, oplotła mnie nogami w pasie. Buzował między nami żywy ogień. Każdy najdrobniejszy dotyk wyzwalał iskry.

Posuwałem się coraz dalej. Jej usta były całe moje, a teraz coraz chciwiej pieściłem jedwabistą skórę jej smukłej, jędrnej nogi. Czerwona tkanina sukienki w stylu country, która już dawno do czerwoności rozpaliła moją wyobraźnię, opinała się ciasno na jej udzie.

Z głębi umysłu dobiegł mnie rozpaczliwy krzyk ostrzegawczy. Sytuacja drastycznie wymykała się spod kontroli. Jak wygłodniały rzuciłem się na Emily, a przecież nie byliśmy sami – każdy mógł nas tu zaraz zobaczyć. Mrok w korytarzu nie chronił nas też przed czujnym okiem kamer.

Chryste, ale to było głupie. Lekkomyślne, durne i bezczelne.

Wiedziałem, że dziewczyna szuka schronienia, odrobiny bezpieczeństwa. Łatwo było zauważyć, jak bardzo jej tego brakuje. Kłopot w tym, że nie miała chyba pojęcia, z kim się właśnie zadała.Trafiła na mnie – skurwysyna, który bierze wszystko i zostawia zgliszcza; bydlaka, który ją zniszczy.

Przesunęła językiem po moim języku. Pragnienie całkiem nas odurzyło. Poruszaliśmy się we mgle pożądania.

– Zajebiście smakujesz – szepnąłem, znów wsuwając język do jej ust.

Wiedziałem, że tak właśnie będzie smakować.

– Jesteś piękna – dodałem.

Mówiłem szczerze. Była obłędna.

Całowałem ją dalej, coraz mocniej przyciskając ją do siebie. Chciałem dotknąć każdego fragmentu jej seksownego ciała. Przesunąłem dłońmi po jej niewielkich, jędrnych piersiach podkreślonych przez głęboki dekolt. Objąłem jej smukłą talię. Zacisnąłem dłonie na jej rewelacyjnym tyłku.

Przycisnąłem mojego nabrzmiałego kutasa do jej krocza. Poczułem smakowite ciepło jej cipki. Czułem, jak mój mózg odpływa – odurzony rozkoszą, która zaraz mogła wybuchnąć jeszcze silniej.

Ja pierdolę, trochę mnie to wszystko przerosło! Ta laska była doskonała, aż za bardzo. Była zbyt dobra i uosabiała wszystko, od czego powinienem trzymać łapy z dala.

Mrucząc, zanurzyła paznokcie w moich ramionach.

– Normalnie tak nie robię – szepnęła z lekką chrypką.

Ściskając w dłoniach jej loki, odchyliłem lekko głowę, by się jej przyjrzeć. Dyszeliśmy oboje równym rytmem. Wczepiła się we mnie jeszcze mocniej, sunąc plecami ku górze po ścianie.

Skubnąłem lekko jej dolną wargę.

– Jak nie robisz? Nie całujesz się po ciemku z obcymi?

– Tak – odpowiedziała stanowczo.

Chłonąłem każde jej słowo.

– Ale z tobą… jest tak dobrze. Jakbyśmy się znali. Jakbyś widział prawdziwą mnie. Właśnie tego potrzebuję.

Nagle dopadło mnie poczucie winy. Coś ścisnęło mnie w piersi.

Była w niej jakaś niewinność. To ona sprawiła, że ruszyłem się z miejsca, widząc, jak tamten wieprz ślini się na jej widok i próbuje się do niej dobrać. Nie mogłem na to pozwolić. Nie umiałem znieść myśli, że ktoś będzie ją obmacywał i nie potrafiłbym się temu bezczynnie przyglądać.

Tyle że teraz to ja, zjebany wykolejeniec, dobrałem się do niej zamiast niego.

Trzymałem ją w dłoniach i przyciskałem do ściany, jakby była moja, a mój kutas domagał się, by go spuścić z łańcucha.

– Chyba naprawdę nie wiesz, o co się prosisz.

– Wiem… – miauknęła, ocierając się o mnie całym swoim jędrnym ciałem.

Z każdą sekundą rozniecała we mnie ogień, który spalał na popiół resztki zdrowego rozsądku.

Trzymając w dłoniach jej twarz, przesunąłem wargami po jej żuchwie i obsypałem pocałunkami jej szyję. Odrzuciła głowę do tyłu i dysząc, oparła ją o ścianę. Upajałem się jej smakiem; chciałem zjeść ją w całości.

Całkowicie mi się oddała.

Niedobrze.

Kurwa, niedobrze.

Oderwałem się od niej, czując, że musi to wyglądać karykaturalnie.

– Zabierajmy się stąd. Szybko.

– Dobrze – odpowiedziała bez wahania.

Kolejny cios – ufała mi. To naiwne zaufanie aż się z niej wylewało.

Gdy postawiłem ją na ziemi, zachwiała się lekko. Wyciągnąłem szybko rękę i pomogłem jej złapać równowagę.

– Wszystko dobrze? – spytałem.

– Potrzebuję cię – odpowiedziała krótko.

Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą korytarzem. Wróciliśmy na salę, gdzie tymczasem zrobiło się jeszcze tłoczniej i głośniej. Cały bar dudnił muzyką i rytmem, a moje serce mu wtórowało.

Wyprowadziłem ją na ulicę, w duszną, gorącą noc, typową dla lata w Savannah. Wisząca w powietrzu wilgoć sprawiała, że światło ulicznych latarni zdawało się przebijać przez lekką mgłę.

Trudno było iść naprzód. Trudno było nawet oddychać. Wolałem oczywiście obwiniać duchotę niż dziewczynę, którą prowadziłem za rękę.

Machnąłem na taksówkarza po przeciwnej stronie ulicy. Ten zaraz ruszył i zawrócił, by do nas podjechać. Otworzyłem drzwi przed Emily, a gdy wsuwała się do środka, starałem się nie gapić na jej smukłe nogi. Przesunęła się na bok tylnej kanapy, jedno kolano podciągając nieco ku górze. Materiał sukienki zsunął się po jej udzie, kusicielsko je odsłaniając. Usiadła wygodnie, obie dłonie opierając na siedzisku. Całe jej ciało wołało „chodź do mnie!”. Od jej skóry biło ciepło, wciąż nieco drżała. Znów ta energia między nami. Znów poczułem, jak bardzo mnie pociąga i jak chciwie jej pożądam. Zagryzłem zęby, by nie ulec natychmiast natłokowi uczuć.

Coś, kurwa, niesamowitego!

Była gorętsza od tysięcy słońc.

Słodsza niż wszystkie czereśnie świata.

Starając się nad sobą panować, wśliznąłem się za nią na tylną kanapę. Musiałem stłumić w sobie przypływ agresji, gdy zauważyłem, że taksówkarz gapi się na Emily w lusterku wstecznym.

Odchrząknąłem. Wtedy taryfiarz przypomniał sobie o mnie.

Tak lepiej. Nie gap się na nią, jeśli nie chcesz dostać w ryj.

Patrząc na niego lodowato, szybko rzuciłem polecenie.

– Do „Bohemiana”.

Skinął głową, zawrócił i ruszył w stronę hotelu. Od luksusowego „Bohemiana” dzielił nas niecały kilometr.

Przez całą drogę czułem na sobie spojrzenie zielonozłotych oczu. W powietrzu czułem słodki oddech Emily. Pachniała czereśniami i pożądaniem. Każdy jej ruch, każde potarcie ud sprawiały, że nasiąkałem nimi coraz bardziej, a w moim ciele na nowo wzbierała żądza. Moje serce znów waliło jak oszalałe, a ja rozpaczliwie szukałem choćby jednego skrawka mojego ciała, który nie uległby pokusie. Czy był we mnie chociaż strzęp przyzwoitości?

Może i byłem kutasem, ale nie chciałem wyjść na jakiegoś zboczeńca.

Problem polegał na tym, że ona zobaczyła we mnie swojego wybawcę; kogoś, kto odnalazł ją po latach zagubienia.

Dwie minuty później taksówka zajechała pod hotel, a ja szybko rzuciłem kierowcy banknot. Miał szczęście, że na do widzenia nie dostał kontrolnie w pysk.

Wysiadłem i odwróciłem się szybko, by pomóc Emily. Chwyciła moją dłoń i wysunęła się z tylnej kanapy auta. Gdy przesuwała się ku drzwiom i wysiadała, jej nogi wydały mi się jeszcze dłuższe. Znów ruszyliśmy razem w noc, a ja się zastanawiałem, czy w ogóle zauważyła, że nie spytałem nawet, gdzie mieszka. Szła ufnie za mną, pozwalając się prowadzić.

Po chwili weszliśmy do pełnego przepychu hotelowego holu. „Bohemian” stał w sercu historycznego centrum miasta. Wykończone starą cegłą i drewnem wnętrza sprawiały, że można było poczuć się tam jak w dawno minionych czasach. Przypominaliśmy teraz dwoje bohaterów starego skandalizującego romansu przesyconego aurą pożądania.

To nie mógł być przypadek, że zatrzymała się akurat tu.

– Który masz pokój? – spytałem, nachylając się do jej ucha.

– Czterysta siedemnaście.

Stuknąłem w klawisz, by wezwać windę. Czułem w żyłach narastający niepokój i wyczekiwanie, które zwielokrotniły się tylko, kiedy zamknęły się za nami drzwi. Osłoniły nas od świata i zamknęły w ciasnym pudełku windy. Niewielką przestrzeń wypełnialiśmy tylko my dwoje – nasze przyspieszone oddechy i łomoczące serca. Ze wszystkich stron otaczały nas lustra.

Odsunąłem się, na ile było to możliwe. Najlepiej byłoby, gdyby dzieliły nas od siebie ze dwa stany.

Ona tymczasem stanęła na wprost mnie. Przypatrywała mi się, z włosami w seksownym nieładzie, a jej wargi były nabrzmiałe od pocałunków. W tej krótkiej sukience i w butach na koturnach kusiła mnie całą swoją postacią. Jej nogi były nagie. Pomiędzy nimi czekał zakazany owoc.

Stała tuż przede mną, przypatrując mi się jednocześnie niewinnie i uwodzicielsko. To spojrzenie – cała ona.

Wyglądała obłędnie, bosko. Tak samo smakowała.

Trzymałem się poręczy, jakby ktoś przykuł mnie do niej kajdanami. Jak wiecznego skazańca. W sumie – pasowało.

– Jesteś piękna, mam nadzieję, że to wiesz. Że kiedy patrzysz w lustro, widzisz to samo co ja i że znasz swoją wartość. Nie wolno ci w nią wątpić. – Moje słowa brzmiały szorstko, mówiłem niemal tonem groźby. Celowo.

Zmarszczyła brwi. Winda akurat się zatrzymała na czwartym piętrze, a drzwi się otworzyły. Chwyciłem dłoń Emily i poczułem, jak jej ciało przebiega dreszcz wyczekiwania.

Drzwi jej pokoju znajdowały się tuż obok windy. Odczekałem, aż przeszuka kieszenie i znajdzie kartę. Wsunęła ją do zamka i nie oglądając się na mnie, otworzyła drzwi – jednak drżenie jej ciała zdradzało, że czeka, aż ruszę za nią.

Biły od niej niepokój, wyczekiwanie i pragnienie.

Podtrzymałem drzwi, by ułatwić jej wejście do pokoju. Zrobiła krok naprzód, jednak gdy wyczuła, że nie poszedłem za nią, odwróciła się, wyraźnie zdezorientowana.

– Dobranoc, Emily.

Po moich słowach wyglądała, jakbym ją uderzył. Nie miała pojęcia, że wyświadczam jej przysługę.

– Jak to? – spytała drżącym głosem, a ja znów poczułem bolesne ukłucie.

– Lepiej, żebyśmy już się pożegnali – powiedziałem.

Pokręciła głową, a jej dłonie zaczęły się trząść. W kąciku jej oka zalśniła łza. Kurwa, pięknie się spisałem.

Nie mogłem pojąć, jak dziewczyna tak rozchwytywana i pożądana może czuć się samotna i odrzucona. Ból Emily był niemal fizycznie wyczuwalny. Znów ścisnęło mnie w gardle. Miałem teraz chęć odpłacić każdemu skurwielowi, który ją skrzywdził. Wynagrodzić jej każdą zadrę i bliznę.

– Proszę, nie zostawiaj mnie tak.

– Emily… – jęknąłem, jakbym próbował ją uprosić.

Zamknęła powieki, a ręce przycisnęła do ciała.

– Proszę, nie rób mi tego. Nie dziś. Sama nie dam rady. Potrzebuję… – Zawiesiła głos. Po jej policzkach ciekły kolejne łzy. Widziałem, jak skrzą się w świetle lampy wewnątrz pokoju. Stała przede mną, ściskając uda, w napięciu wyczekując chwili ulgi.

Wyczekując czegoś, co wypełni pustkę. Pozwoli jej uciec.

Ty skurwysynu.

Coś we mnie pękło. Hamulce puściły. Wpadłem do wnętrza pokoju i zatrzasnąłem z sobą drzwi.

Poderwałem ją z ziemi. Zaskoczona otworzyła usta, gdy rzuciłem się ku niej, by przyjąć od niej wszystko – najpierw jej zdziwienie, a później cały ból; każdy lęk i obawę.

Całowałem ją jak oszalały. To ona wyzwoliła we mnie to szaleństwo. Jedna moja dłoń zanurzyła się w jej włosach, drugą podtrzymywałem ją i uniosłem na stolik w przedsionku apartamentu.

Gdy jej uda dotknęły zimnego szkła na blacie, cicho jęknęła. Jej szept i oddech były lekko ochrypłe.

Pieściłem ją łapczywie; pożerałem dłońmi, jednocześnie pospiesznie szepcząc:

– Myślałaś, że nikt cię nie chce? Że ja cię nie pragnę?

Nie powinienem był tego mówić. To wszystko było cholernym błędem. Robiłem coś złego, przekreślając to, o co długo walczyłem. Ale wtedy ani trochę mnie to nie obchodziło.

Nasze wargi znów mocno do siebie przylgnęły. Jedną dłonią dotykając jej twarzy, drugą rozchyliłem jej uda. Przesunąłem palcami po wilgotnym materiale jej bielizny.

– Myślałaś, że tego nie chcę?

Odsunąłem materiał i wsunąłem w nią dwa palce.

Pieprzyłem nimi jej ciasną, wilgotną cipkę kompletnie odurzony, cały czas opętańczo całując jej wargi. Zjadałem ją chciwie. Byłem nienasyconym skurwysynem.

Tak, miałem tego żałować. Ale jeszcze bardziej żałowałbym, gdyby odszedł.

Kołysała biodrami na mojej dłoni, a kiedy sięgnąłem kciukiem do jej nabrzmiałej łechtaczki, syknęła z rozkoszy. Jej ciało rozpierały jęki ekstazy, a ja kolejnymi okrężnymi ruchami palca prowadziłem ją na szczyt. Zatraciła się, uleciała, zapominając o wszystkim innym.

– Jesteś najbardziej zajebistą laską, jaką widziałem. Jesteś spełnieniem każdej mojej fantazji, Emily. Wiedziałaś o tym? Wiesz, jaka jesteś sexy? Sprzedałbym duszę, żeby w ciebie wejść!

Tyle że swoją duszę już sprzedałem. Od dawna już nie należała do mnie.

Jęcząc, wodziła rękoma po całym moim ciele. Chwilę później powiodła palcami po guzikach mojej koszuli.

– Zdejmij ją! Chcę cię zobaczyć! Poczuć!

– Nie! – rzuciłem chrypliwie, chwytając dłonią oba jej nadgarstki i przyciskając je ponad jej głową do lustra na ścianie.

Cały czas marzyło mi się, żeby to nie moje palce, a nabrzmiały kutas był w tej cudownej, ciasnej, gorącej cipce.

– Proszę… – jęknęła.

Zaraz jednak zapomniała o wszystkim wokół, bo podkuliłem dwa palce, które wciąż były w niej, jednocześnie mocniej naciskając na łechtaczkę – teraz wrażliwą już do granic możliwości. Jeszcze krótka chwila i wystrzeliłem ją w kosmos.

Wygięła grzbiet w łuk, wyrzucając naprzód nieodkryte piersi. Ależ miałem teraz chęć dopaść ustami jej sutki! Wodziłem wzrokiem po jej ciele, napawając się najpiękniejszym widokiem, jaki kiedykolwiek miałem przed oczami.

Ta dziewczyna była oazą na pustyni!

Najpiękniejszą uwodzicielską piosenką!

Wyprężając całe ciało w ekstazie, wykrzyczała moje imię, które zabrzmiało jednocześnie jak błaganie i najpiękniejszy komplement. Była teraz gdzie indziej – zatraciła się i rozsypała w rozkoszy.

Dysząc, z trudem łapiąc powietrze, skręcała się i naprężała. Po chwili, falując piersią, opadła na ścianę. Potem pomału otworzyła oczy.

Wpatrując się w nie zauroczony, cofnąłem palce i poprawiłem jej sukienkę. Z łomoczącym sercem pomogłem jej stanąć na nogi i złapać równowagę.

Jak spragniony głupek raz jeszcze przycisnąłem usta do jej ust. Chciałem nasycić się nią jeszcze przez sekundę.

– To jest, kurwa, straszne, jak bardzo chciałbym cię mieć przy sobie – wymamrotałem w jej czoło, zaciskając powieki i zapisując w pamięci tę chwilę.

Potem oderwałem się od niej, odwróciłem i ruszyłem do drzwi.

– Royce… – W jej głosie słychać było ból.

Jak ostatni frajer odwróciłem się i spojrzałem na nią. Mogłem robić, co chciałem, ale w żaden sposób nie potrafiłem się jej oprzeć.

– Nie rozumiem – powiedziała.

Zrobiłem trzy kroki w jej stronę i odgarnąłem z jej twarzy kosmyk włosów.

– Tylko pamiętaj rano, że cię ostrzegałem. Moje życie to same błędy.

Ten, który właśnie miałem popełnić, był chyba najgorszym ze wszystkich.