Pisarka - Magda Stachula - ebook + audiobook + książka

Pisarka ebook i audiobook

Magda Stachula

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ukradłaś mi moją historię.
Przez ciebie moje życie straciło na jakości.
Jesteś tam, gdzie oczami wyobraźni widzę siebie.
To nie ty powinnaś być szczęśliwa, tylko ja.

Laura Ruta to bestsellerowa autorka thrillerów. Właśnie świętuje premierę najnowszej powieści, która zbiera entuzjastyczne recenzje. Dzień po spotkaniu z czytelnikami Pisarka dostaje tajemniczą przesyłkę, której zawartość przypomina jej groźbę sprzed lat. Kto jest nadawcą? Jak zdobył adres Laury? I wreszcie skąd wie, kiedy skończy się jej życie. Czy właśnie oznajmił, że planuje ją zabić?

Kilka dni później Laura Ruta znika bez śladu. Ruszają poszukiwania, policja przesłuchuje świadków i podejrzanych, a media spekulują, czy to zaplanowany, marketingowy performance czy jednak ktoś uprowadził pisarkę.

Co się stało z Laurą Rutą? Czy kobieta wciąż żyje?

Przejmujący thriller, który zanurzy Cię w mroku niespełnionej zemsty, wykreowanej przez chorą wyobraźnię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 54 min

Lektor: Martyna Krzysztofik

Oceny
4,3 (235 ocen)
126
66
27
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annabiala3

Z braku laku…

Koszmarna lektorka.
20
Zaczytana-1984

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma w napięciu, zaskakująca w swojej prostocie. Historia ciekawa bez udziwnień ale wciągająca. Od początku chcesz wiedzieć jak to się skończy, polecam!
20
Adella60

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra wciągająca pozycja i nareszcie bez lejącej się zbędnej krwi
10
Kazuchalex

Dobrze spędzony czas

Mnie nie porwała.
10
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] „Pisarka” Magdy Stachuli to thriller psychologiczny, który zabiera czytelnika w świat tworzenia powieści i wszystkiego, co się z tym wiąże... Oczywiście są w nim też tematy bardziej uniwersalne, emocje, które budzą dyskomfort: zdradza, zazdrość, zawiść, obsesja - która z nich jest najniebezpieczniejsza? W tej książce świat kręci się wokół postaci tytułowej pisarki Laury Ruty, która właśnie jest w ferworze promocji nowej książki. Historię poznajemy jej oczami oraz trójki osób jej towarzyszących: jej męża, jej agenta oraz dziewczyny, której rola jest niejasna – fanka? Stalkerka? Rywalka? Każdy z tych narratorów przedstawia czytelnikowi swoją wersję rzeczywistości, a w każdej coś niejasnego, ciężkiego do uchwycenia się nie zgadza. Komu więc ufać? Kto nie mówi prawdy? Intryga usnuta jest perfekcyjnie, napięcie budowane tak, że już po kilku stronach lektury okazuje się, że książki wcale nie chce się odkładać... Im dalej w fabułę, tym historia coraz mocniej wciąga, odci...
10

Popularność




Co­py­ri­ght © by Mag­da­lena Sta­chula-Nie­ścio­ruk 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: KA­RO­LINA MA­CIOS
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA, JO­ANNA BŁA­KITA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: ANNA SLO­TORSZ
Zdję­cie na okładce: JILL HY­LAND / Ar­can­gel
Skład i ła­ma­nie: Per­pe­tuum De­sign
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67790-74-1
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mo­jemu Ta­cie

CZĘŚĆ PIERW­SZA

Laura

– Nie boi się pani, że sama pad­nie ofiarą wła­snej wy­obraźni? – Przez jego twarz prze­biega lekki uśmiech. – A wy­my­ślone przez pa­nią hi­sto­rie zisz­czą się w rze­czy­wi­sto­ści? – do­daje.

W jego oczach do­strze­gam trudną do okre­śle­nia emo­cję.

Czy to jest groźba? Czy on coś su­ge­ruje? Od­ry­wam od niego spoj­rze­nie i prze­ły­kam ślinę, po czym zbli­żam mi­kro­fon do ust.

– Nie. – Kręcę prze­cząco głową, spo­glą­da­jąc na salę po brzegi wy­peł­nioną ludźmi. – Ab­so­lut­nie o tym nie my­ślę. Moi czy­tel­nicy cze­kają, a przede wszyst­kim za­słu­gują – po­pra­wiam się – na ka­wa­łek do­brej i moc­nej li­te­ra­tury, a ja wła­śnie to im do­star­czam.

– Ocie­ka­jącą krwią rze­czy­wi­stość, którą pani kreuje, na­zywa pani ka­wał­kiem do­brej li­te­ra­tury? – drąży pro­wa­dzący.

Koł­nie­rzyk jego bia­łej ko­szuli zdra­dza żółte za­bru­dze­nia od we­wnętrz­nej strony. Albo tak się de­ner­wuje i nad­mier­nie poci, albo wło­żył nie­świeżą. Skry­wa­jąc obrzy­dze­nie, od­wra­cam głowę i znów spo­glą­dam na salę, w któ­rej za­jęte są wszyst­kie krze­sła. Przy­zwy­cza­iłam się do nie­na­gan­nej fre­kwen­cji pu­blicz­no­ści, ale nie za­wsze tak było – mu­sia­łam so­bie na to za­pra­co­wać. Po­pra­wiam się na krze­śle, pró­bu­jąc ze­brać my­śli, użyć ja­kiejś zna­nej mak­symy lub na­wet wpleść w wy­po­wiedź aneg­dotę. Lu­dzie to lu­bią, a ja po­tra­fię sy­pać jak z rę­kawa sen­ten­cjami, które po­tem cy­tują dzien­ni­ka­rze.

W pierw­szym rzę­dzie sie­dzi mój mąż. Se­ba­stian jak za­wsze wpa­truje się we mnie z po­dzi­wem. Od czasu gdy za­czął no­sić kil­ku­dniowy za­rost, jest jesz­cze bar­dziej sek­sowny, co nie ucho­dzi uwa­dze dwóch dziew­czyn, które za­jęły miej­sca obok niego i za­miast pa­trzeć na mnie, co chwilę zer­kają to na swoje smart­fony, to na mo­jego męża – je­stem pewna, że wy­mie­niają wia­do­mo­ści mię­dzy sobą na te­mat sie­dzą­cego obok przy­stoj­niaka.

W ostat­nim rzę­dzie do­strze­gam mo­jego agenta. Ar­tur ma na so­bie gra­na­towy gar­ni­tur, a w kie­szonce na le­wej piersi chu­s­teczkę z mo­ty­wem li­te­rek, jak na mi­ło­śnika li­te­ra­tury przy­stało. Gdy tylko skoń­czy się spo­tka­nie, z końca sali w bły­ska­wicz­nym tem­pie prze­nie­sie się do ką­cika sprze­daży ksią­żek, nie po­zwa­la­jąc ni­komu wyjść bez za­opa­trze­nia się w mój naj­now­szy na­tu­ra­li­styczny thril­ler. Stara się, na­prawdę robi wszystko, że­bym sprze­da­wała jak naj­wię­cej. Mój suk­ces to jego suk­ces, moje za­robki to jego za­robki, je­ste­śmy so­bie po­trzebni i od sie­bie za­leżni, za­wsze po­wta­rza.

Długo wzbra­nia­łam się przed de­cy­zją o współ­pracy z agen­tem, nie chcia­łam dzie­lić się z ni­kim do­cho­dami. Tak na­prawdę po­cząt­kowo nie było na­wet czym się dzie­lić, ale gdy sta­łam się po­czyt­niej­sza, a moja skrzynka mej­lowa pę­kała w szwach od pro­po­zy­cji współ­pracy, spo­tkań li­te­rac­kich i udzia­łów w fe­sti­wa­lach, za­czę­łam po­waż­nie my­śleć nad czy­jąś po­mocą. W za­sa­dzie chcia­łam wy­na­jąć ja­kąś ogar­niętą stu­dentkę, która od­pi­sy­wa­łaby na mejle i za­jęła się opra­co­wy­wa­niem tras au­tor­skich, ale wtedy moja ser­deczna przy­ja­ciółka po pió­rze Bar­bara Bo­jar­czuk skon­tak­to­wała mnie z Ar­tu­rem. Sama ko­rzy­stała z jego usług, a kiedy wy­szła za mąż za Fran­cuza, za­szła w ciążę i na stałe prze­nio­sła się do Pa­ryża, po­sta­no­wiła od­stą­pić mi swo­jego agenta.

– Fa­cet ma głowę na karku, jest naj­lep­szy w branży. Uwierz mi, nie bę­dziesz ża­ło­wać. Ja za­mie­rzam na ja­kiś czas za­wie­sić moją ak­tyw­ność pi­sar­ską – do­dała, gdy w je­den z wa­ka­cyj­nych week­en­dów wy­cią­gnęła mnie do SPA. – Chcę od­dać się wy­cho­wa­niu dziecka i sma­ko­wa­niu Pa­ryża, a za­robki Ga­stona nam to umoż­li­wią. – Po­sła mi swój uwo­dzi­ciel­ski uśmiech, na który rok wcze­śniej zła­pała Ga­stona.

Nie mó­wi­łam BiBi, że ja­kiś czas temu od­rzu­ci­łam pro­po­zy­cję Ar­tura, i to dwu­krot­nie. Po­tem ża­ło­wa­łam, gdy dzięki jego za­an­ga­żo­wa­niu jej książki pięły się po li­ście be­st­sel­le­rów. Przy­zna­łam się przed sobą, że być może po­peł­ni­łam błąd i po­win­nam była sko­rzy­stać z jego pro­po­zy­cji, więc gdy z po­le­ce­nia BiBi po raz trzeci za­dzwo­nił do mnie Ar­tur Ko­nar­ski z ofertą współ­pracy, od razu zgo­dzi­łam się z nim spo­tkać. Po kilku ty­go­dniach pod­pi­sa­li­śmy umowę i jak do tej pory nie ża­łuję. To spo­tka­nie to też jego za­sługa – jedno z wielu na mo­jej tra­sie au­tor­skiej pro­mu­ją­cej naj­now­szy thril­ler In­spi­ra­cja.

– Każdy, kto sięga po thril­lery – mó­wię, od­po­wia­da­jąc na za­dziorne py­ta­nie pro­wa­dzą­cego – ocze­kuje emo­cji i moc­nych wra­żeń, a ta­kie są moje hi­sto­rie: praw­dziwe.

Zer­kam na fa­ceta. Jego skon­cen­tro­wane na no­tat­kach spoj­rze­nie zdra­dza mi, że wy­szu­kuje na swo­jej li­ście ko­lejne nie­wy­godne py­ta­nie, ma ochotę za­pę­dzić mnie w kozi róg. Naj­wy­raź­niej nie przy­pa­dli­śmy so­bie do gu­stu.

– A czy to nie ży­cie pi­sze naj­lep­sze sce­na­riu­sze? – wtrąca.

– Oczy­wi­ście – przy­znaję. – Ja nie ry­wa­li­zuję z ży­ciem, ja je opi­suję, do­da­jąc coś od sie­bie. Moi bo­ha­te­ro­wie to zle­pek praw­dzi­wych lu­dzi. Od jed­nych za­po­ży­czam wy­gląd, od in­nych oso­bo­wość czy spo­sób by­cia, a hi­sto­rie, które opi­suję, zo­stały gdzieś za­sły­szane, po­dej­rzane, po­głę­bione o moje fan­ta­zje i wy­obra­że­nia.

– Oby nikt nie chciał ze­mścić się na pani, gdy doj­rzy w tych thril­le­rach sa­mego sie­bie – mówi pro­wa­dzący, pod­no­sząc się z fo­tela. – Pa­nie i pa­no­wie, go­ściem dzi­siej­szego wie­czoru była Laura Ruta.

W sali sły­chać bu­rzę okla­sków. Wstaję, uśmie­cham się i kła­niam. Ką­tem oka wi­dzę, jak Ar­tur prze­miesz­cza się w stronę sto­iska z książ­kami. Gdy brawa milkną, się­gam po to­rebkę i zmie­rzam w stronę sto­lika, przy któ­rym przez na­stępną go­dzinę, jak nie dłu­żej, będę pod­pi­sy­wać książki. W po­ło­wie drogi do­ga­nia mnie mój mąż.

– Ko­cha­nie, po­cze­kam na ze­wnątrz – mówi. – Za­dzwoń, jak skoń­czysz.

– Jedź do domu. – Ści­skam go za ra­mię. – We­zmę tak­sówkę. Nie ma sensu, że­byś cze­kał.

Kiwa głową i mo­men­tal­nie zo­staje po­chło­nięty przez tłum lu­dzi, który usta­wia się w gi­gan­tyczną ko­lejkę. Ar­tur wyj­muje te­le­fon i za­czyna pstry­kać zdję­cia, żeby było z czego wy­bie­rać przy wie­czor­nym wpi­sie na so­cial me­dia – dba o wszystko, ja wła­ści­wie tylko od­po­wia­dam na ko­men­ta­rze pod po­stami. Sia­dam na krze­śle, wyj­muję z to­rebki wieczne pióro, pre­zent od mo­jego agenta, i uśmie­cham się do pierw­szej ko­biety w ko­lejce, mło­dej blon­dynki z wło­sami ob­cię­tymi na long boba.

Jo­anna

Bie­rze do ręki moją książkę, to zna­czy książkę jej au­tor­stwa, która na­leży już do mnie, bo ją przed chwilą ku­pi­łam. Cie­kawa je­stem tej no­wej hi­sto­rii. In­spi­ra­cja, cóż za obie­cu­jący ty­tuł. Laura Ruta spo­gląda mi w oczy i pyta, dla kogo au­to­graf.

– Dla Aśki – mó­wię, pa­trząc, jak jej ręka po­ru­sza się, wy­pi­su­jąc de­dy­ka­cję.

A mo­gła­bym być na jej miej­scu, sie­dzieć na obi­tym we­lu­rem krze­śle i trzy­mać dro­gie pióro w dłoni. Mój agent la­tałby wo­kół mnie, dba­jąc o to, że­bym czuła się jak kró­lowa. W czym ona jest lep­sza? W ni­czym. Po pro­stu miała wię­cej szczę­ścia. Do­brze pi­sze, to trzeba jej przy­znać. Umie wzbu­dzić emo­cje, trzy­mać w nie­pew­no­ści, wo­dzić za nos i jest mi­strzy­nią su­spensu, ale ja też to po­tra­fię. Tylko dla­czego od lat nie mogę zna­leźć wy­dawcy? Wy­sła­łam swoją książkę do wielu wy­daw­nictw i nic. Od­po­wie­dzi nie nad­cho­dzą ty­go­dniami, a gdy na­pi­szę mejla z prośbą o ko­men­tarz, otrzy­muję same od­mowy albo wy­dawcy w ogóle mnie ole­wają. Cóż za nie­wdzięczni i za­du­fani w so­bie lu­dzie. Ro­zu­miem, że są za­pra­co­wani, że ta­kich jak moja pro­po­zy­cja pew­nie do­stają na pęczki, ale wcale ich to nie uspra­wie­dli­wia. Mam na­dzieję, że ich też ktoś kie­dyś po­trak­tuje w tak podły spo­sób. Co prawda je­den z re­dak­to­rów po­ku­sił się o kilka słów ko­men­ta­rza do mo­jego tek­stu: „sama hi­sto­ria jest dość cie­kawa, ale po­winna pani po­pra­co­wać nad sty­lem”. Wku­rzy­łam się. Nie wi­dzę róż­nicy w tym, jak pi­szę ja, a jak Laura Ruta – ta sama nar­ra­cja, ten sam czas, ten sam ga­tu­nek. Czy ją ko­piuję? Na­wet je­śli, to prze­cież każdy może być pi­sa­rzem; nikt nie ma na to mo­no­polu. Ruta łą­czy w swo­ich książ­kach bru­tal­ność z na­mięt­no­ścią. Emo­cje na dwóch prze­ciw­staw­nych bie­gu­nach, ale tak samo mocne w prze­ka­zie. Sceny prze­mocy opi­suje z nie­zwy­kłą do­kład­no­ścią, po­dob­nie jak sceny seksu nie są po­zba­wione szcze­gó­łów. W tym tkwi jej se­kret, to wła­śnie lep na czy­tel­ni­ków. In­spi­ruje mnie, sama jed­nak na pewno też szuka na­tchnie­nia, czy­ta­jąc książki in­nych au­to­rów. Na­wet się z tym nie kryje – po­daje na spo­tka­niach na­zwi­ska swo­ich mi­strzów, Chris Car­ter, Jo Nesbø. Ostat­nio prze­czy­ta­łam w jed­nym z wy­wia­dów, że Laura Ruta to pol­ski Gu­il­laume Musso w spód­nicy. Roz­ba­wiło mnie to. Na­prawdę po­nio­sło tę dzien­ni­karkę, tym bar­dziej że w ani jed­nej książce Ruty nie ma wąt­ków pa­ra­nor­mal­nych, w prze­ci­wień­stwie do mo­jej pro­po­zy­cji li­te­rac­kiej, a Musso robi mię­dzy­na­ro­dową ka­rierę, pod­czas gdy ona nie do­cze­kała się ani jed­nego tłu­ma­cze­nia na inny ję­zyk.

Je­stem pierw­sza w ko­lejce – ce­lowo, nie mo­gła­bym prze­cież wyjść bez au­to­grafu, ale gdy­bym była ostat­nia, mo­gła­bym za­dać kilka py­tań, a na­wet po­pro­sić, żeby prze­czy­tała mój tekst, po­le­ciła mnie tu czy tam.

Kilka dni temu też mia­łam ku temu oka­zję, bo Laura Ruta zja­wiła się w skle­pie me­blo­wym, w któ­rym pra­cuję. Przy­je­chała z mę­żem, wy­bie­rali stół do ja­dalni – ona ob­stu­ki­wała każdy blat, py­tała o ro­dzaj drewna i kraj pro­duk­cji, a jej fa­cet nie był za­in­te­re­so­wany. Może gdyby wy­bie­rali łóżko do sy­pialni, wy­ka­załby więk­sze za­an­ga­żo­wa­nie? Cho­dzi­łam za nią krok w krok i od­po­wia­da­łam na py­ta­nia, nie przy­zna­łam się jed­nak, że wiem, że jest znaną pi­sarką, a ja je­stem jej fanką. By­łam spięta i cze­ka­łam na od­po­wiedni mo­ment, żeby po­wie­dzieć, że ją roz­po­zna­łam i chcia­ła­bym po­pro­sić o kilka wska­zó­wek dla po­cząt­ku­ją­cej pi­sarki, ale się nie zło­żyło. Cały czas był obok jej mąż, a ona co chwilę od­bie­rała te­le­fony. Czu­łam, że je­śli za­cznę roz­mowę, spławi mnie. Dzi­siaj jest ku temu lep­sza oka­zja, w końcu na spo­tka­nie au­tor­skie przy­szła dla nas, dla swo­ich czy­tel­ni­ków, jed­nak tłum za mo­imi ple­cami nie uła­twia za­da­nia. Laura wrę­cza mi książkę, uśmie­cha­jąc się, i już wzro­kiem przy­wo­łuje na­stępną osobę w ko­lejce. Dzię­kuję, przy­ci­skam eg­zem­plarz do piersi i usu­wam się w głąb sali. Sia­dam na wol­nym krze­śle i drżą­cymi dłońmi otwie­ram na stro­nie z wpi­sem.

Trak­tuj prze­szkody jako oka­zje. Nie­chaj będą dla cie­bie źró­dłem in­spi­ra­cji.

An­thony Do­err, Świa­tło, któ­rego nie wi­dać

Dla Jo­asi z ży­cze­niami uda­nej lek­tury In­spi­ra­cji

Laura Ruta

Kręci mi się w gło­wie, po pro­stu brak mi tchu. Po raz drugi czy­tam de­dy­ka­cję, wiem, że te słowa na­wią­zują do In­spi­ra­cji, ale ja od­czy­tuję je jako prze­sła­nie. Skie­ro­wane do mnie se­kretne za­klę­cie, które po­może speł­nić moje naj­skryt­sze ma­rze­nia o zo­sta­niu pi­sarką. To za­pro­sze­nie do pod­ję­cia walki, nie­usta­wa­nia w dro­dze do pu­bli­ka­cji mo­jego de­biutu. Prze­jeż­dżam pal­cem po de­dy­ka­cji – tusz jesz­cze do­brze nie wy­sechł i słowa się roz­ma­zują, ga­nię sie­bie w my­ślach za ten po­śpiech. Na szczę­ście au­to­graf po­zo­staje bez skazy. „Trak­tuj prze­szkody jako oka­zje. Nie­chaj będą dla cie­bie źró­dłem in­spi­ra­cji”. Czy­tam po­now­nie słowa z książki, któ­rej nie znam, obie­cu­jąc so­bie, że od razu za­mó­wię ją w księ­garni in­ter­ne­to­wej. W mo­jej wy­obraźni ry­suje się li­sta prze­szkód: sy­tu­acji, osób i wy­da­rzeń, które utrud­niają mi zo­sta­nie pi­sarką, wręcz unie­moż­li­wiają. Nie szko­dzi, po­ko­nam je, wy­ko­rzy­stam jako źró­dło in­spi­ra­cji. To bę­dzie próba wy­obraźni – mogę dać się jej po­nieść, na­pi­sać swoją hi­sto­rię. Naj­pierw na kar­tach po­wie­ści, a po­tem w ży­ciu. A może od­wrot­nie?

Ar­tur

– Kura zno­sząca złote jajka. – Sły­szę za ple­cami.

Od­wra­cam się. Z kie­lisz­kiem wina w ręku stoi fa­cet, który roz­ma­wiał z Laurą, Pan Wy­mą­drzal­ski. Działa mi na nerwy, ale ma ogromne za­sięgi w so­cial me­diach, dla­tego za­pro­po­no­wa­łem mu pro­wa­dze­nie tego spo­tka­nia. Więk­szość lu­dzi w sali to jego za­sługa, ścią­gnął mi­ło­śni­ków swo­jego pro­filu, któ­rzy te­raz ocho­czo ku­pują książki Laury. Taki wła­śnie był plan.

– Wina? – pyta i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wrę­cza mi lampkę, a sam sięga po ko­lejną sto­jącą na stole przy­kry­tym bia­łym ob­ru­sem.

– Dzię­kuję – mó­wię bez słowa pro­te­stu, bo może być mi jesz­cze kie­dyś po­trzebny.

– Jak to jest zło­wić taką gwiazdę? – pyta, ru­chem głowy wska­zu­jąc na Laurę.

Nie mam ochoty z nim roz­ma­wiać. Uno­szę kie­li­szek i choć naj­chęt­niej wy­lał­bym za­war­tość na jego głowę, pla­miąc ko­szulę czer­wo­nym wi­nem ni­czym krwią, tylko stu­kam nim w jego lampkę.

– Za udane spo­tka­nie. Świet­nie je pan po­pro­wa­dził.

Gość wy­pina klatkę pier­siową, ego do­słow­nie go roz­dyma. Mi­ro­sław Zna­niecki, bez­czelny, bez­kom­pro­mi­sowy, na­dęty du­pek, z któ­rym raz na ja­kiś czas mu­szę mieć stycz­ność. Są­dząc po ko­lejce do Laury, pod­pi­sy­wa­nie po­trwa około go­dziny, a nie mam za­miaru stra­cić jej z tą za­du­faną w so­bie kre­aturą. Jego vlog i ka­nał na Tik­Toku cie­szą się ogromną po­pu­lar­no­ścią – robi z sie­bie pa­jaca, a to po­doba się lu­dziom. Od­no­szę wra­że­nie, że słabo ra­dzi so­bie z pi­sa­niem, może na­wet ma dys­lek­sję, tylko wsty­dzi się do tego przy­znać. W roz­mo­wie jest do­bry, po­trafi za­dać cie­kawe i kon­tro­wer­syjne py­ta­nia, ale opa­trzony w zdję­cia je­dy­nie z hasz­ta­gami pro­fil na Fa­ce­bo­oku czy In­sta­gra­mie zdra­dza we­dług mnie nie­umie­jęt­ność pi­sem­nego sfor­mu­ło­wa­nia my­śli. Może to pchnęło go do pracy z pi­sa­rzami? Chce być bli­żej lu­dzi, któ­rzy są jego nie­do­ści­gnio­nym wzo­rem? Po­trze­buje obok sie­bie ko­goś, kto bawi się sło­wem, uwo­dzi, ma­ni­pu­luje, cza­ruje ma­gią wy­ra­zów za­mknię­tych w zda­nia, wer­sety, roz­działy, cza­sem wręcz prze­ło­mowe, a nie­kiedy po­nad­cza­sowe dzieła? Wie­rzy, że prze­by­wa­jąc z ta­kimi oso­bami, za­razi się ich swo­bodą pi­sa­nia? Nie zdzi­wił­bym się, gdyby oka­zało się to prawdą.

– Tak, nie­skrom­nie przy­znam panu ra­cję – od­zywa się.

W pierw­szej chwili nie wiem, o czym mówi, a gdy orien­tuję się, że dzię­kuje mi za słowa uzna­nia pod jego ad­re­sem, chce mi się śmiać, bo już dawno za­po­mnia­łem o po­win­szo­wa­niach.

– A przy oka­zji chciał­bym o coś za­py­tać. – Na­chyla się w moją stronę i ści­sza głos. – Na ja­kim pro­cen­cie pan pra­cuje?

– Nie­stety to ta­jem­nica za­wo­dowa. – Nie chce mi się wie­rzyć, że jest tak bez­czelny. Mimo wszystko mia­łem o nim lep­sze zda­nie.

– Ta­jem­nica, ta­jem­nica – po­wta­rza, wy­dy­ma­jąc usta. – A w śro­do­wi­sku i tak wszy­scy wie­dzą.

Skoro wie­dzą, po co mnie pyta.

– Po­wiem prawdę. – Od­sta­wia kie­li­szek na stół i po­now­nie na­chyla się w moją stronę. – Mam za­miar roz­sze­rzyć za­kres swo­jej dzia­łal­no­ści. Chciał­bym zo­stać tak jak pan agen­tem li­te­rac­kim.

O mało nie dła­wię się wi­nem.

– O, pro­szę się nie bać – śmieje się, bez­błęd­nie od­czy­tu­jąc moją re­ak­cję. – Nie będę dla pana kon­ku­ren­cją, przy­naj­mniej nie na po­czątku – do­daje z uśmiesz­kiem i te­atral­nie kilka razy ude­rza mnie otwartą dło­nią w plecy.

Mocno. Za mocno. Kaszlę.

– A poza tym niech pan po­wie prawdę. – Znów wy­pina pierś i sięga po swój kie­li­szek. Jest nie­na­tu­ral­nie ni­ski i wą­tły, wręcz fi­li­gra­nowy. Jed­nak jego siła cha­rak­teru jest od­wrot­nie pro­por­cjo­nalna do syl­wetki. Gdyby kie­dy­kol­wiek krę­cono pol­ską wer­sję kry­mi­na­łów Pierre'a Le­ma­itre'a, je­stem pe­wien, że bez ca­stingu do­stałby rolę ko­mi­sa­rza Ca­mille’a Ver­ho­evena. – Ilu au­to­rom pan od­ma­wia? No, tak szcze­rze.

To prawda, nie mogę być agen­tem wszyst­kich, któ­rzy się do mnie zwra­cają. Mam pod swoją pie­czą cztery au­torki, sta­ram się spra­wie­dli­wie dzie­lić mię­dzy nie czas i za­an­ga­żo­wa­nie, jed­nak sie­bie nie okła­mię: nu­me­rem je­den jest Laura Ruta i to jej po­świę­cam naj­wię­cej uwagi.

– No wła­śnie – cią­gnie. – A au­to­rów po­trze­bu­ją­cych ko­goś, kto po­kie­ruje ich ka­rierą, po­może od­na­leźć się w świe­cie re­ki­nów biz­nesu, jest wielu. To tacy nie­po­radni ży­ciowo lu­dzie, nie wszy­scy, rzecz ja­sna, ale więk­szość po­trze­buje wła­snego im­pre­sa­rio. Nie mam za­miaru do końca ży­cia pro­wa­dzić ka­nału o książ­kach czy spo­tkań au­tor­skich. Za­wsze kie­ro­wała mną am­bi­cja, lu­bię się roz­wi­jać, no i za­ra­biać, rzecz ja­sna – uśmie­cha się. – A są­dząc po pana au­cie, ra­czej pan nie bie­duje, oj nie!

Nie zno­szę wścib­stwa. Mam fa­ceta dość. Za­czy­nam ukła­dać w gło­wie plan, jak się od niego uwol­nić, gdy na­gle ra­tuje mnie ja­kaś dziew­czyna ści­ska­jąca w dłoni książkę Laury. Nie­śmiało pod­cho­dzi do nas i zwraca się do mnie, pa­trząc mi w oczy:

– Prze­pra­szam, nie chcia­ła­bym prze­szka­dzać, ale czy mogę za­jąć panu chwilę?

– Oczy­wi­ście! – re­aguję en­tu­zja­stycz­nie. – Prze­pra­szam naj­moc­niej, za chwilę wra­cam – zwra­cam się w stronę Pana Wy­mą­drzal­skiego i od­cho­dzę na bok.

Spa­dła ni­czym anioł z nieba, na­wet tro­chę go przy­po­mina – ja­sne pro­ste włosy ni­czym au­re­ola ota­czają jej drobną twarz. Ką­tem oka wi­dzę, jak Mi­ro­sław Zna­niecki opusz­cza salę, naj­wy­raź­niej po­czuł się ura­żony. I do­brze, mam na­dzieję, że już dzi­siaj nie wróci.

– Moje na­zwi­sko nic panu nie po­wie. Jo­anna Ser­necka – przed­sta­wia się.

Rze­czy­wi­ście nic mi to nie mówi. Ja­kaś blo­gerka, może dzien­ni­karka, chce umó­wić się na roz­mowę z Laurą?

– Ar­tur Ko­nar­ski. – Od­wza­jem­niam uścisk dłoni.

– Tak, wiem. Znam pana, jest pan agen­tem pani Laury.

– To prawda. W czym mogę po­móc?

– Nie bar­dzo wiem, od czego za­cząć. To dla mnie bar­dzo ważne i trudne jed­no­cze­śnie.

– Naj­le­piej od po­czątku – uśmie­cham się. – Może wina dla ku­rażu?

Naj­chęt­niej bym ją spła­wił, ale wolę po­ga­wędkę z nią niż z tym dur­niem, gdyby jed­nak po­sta­no­wił wró­cić i nę­kać mnie swoim py­szał­ko­wa­tym to­wa­rzy­stwem.

– Nie, dzię­kuję. Przy­je­cha­łam sa­mo­cho­dem, nie piję – tłu­ma­czy, po czym do­daje: – Na­pi­sa­łam de­biu­tancką książkę.

Czuję, że wkra­czam na nie­bez­pieczny grunt. Od lat nie pra­cuję z de­biu­tan­tami, ta­kie mam już za­sady. Wolę roz­po­zna­walne na­zwi­ska – wszystko jest wtedy prost­sze i ozna­cza więk­szą kasę. Oczy­wi­ście wśród żół­to­dzio­bów mogą kryć się praw­dziwe ta­lenty, sławy, dzięki któ­rym w szyb­kim cza­sie da się zbić for­tunę, ale zda­rza się to nie­zwy­kle rzadko, więc le­piej nie ry­zy­ko­wać. Poza tym nie mam na to czasu. Mógł­bym pod­su­nąć dziew­czy­nie Pana Wy­mą­drzal­skiego, jed­nak wy­daje się na­prawdę sym­pa­tyczna i nie chcę wpa­ko­wać jej na minę.

– O, wspa­niale – mó­wię, od­sta­wia­jąc swój kie­li­szek na blat stołu. Grze­bię w we­wnętrz­nej kie­szeni ma­ry­narki i wyj­muję wi­zy­tówkę. – Pro­szę przy­słać mi swój tekst. – Wrę­czam ją dziew­czy­nie, wie­dząc, że na­wet nie zer­knę do tego mejla. – Zo­ba­czymy, co da się z tym zro­bić.

Roz­e­mo­cjo­no­wana ści­ska kar­to­nik, a ja ją prze­pra­szam, mó­wiąc, że mu­szę wy­ko­nać pilny te­le­fon.

Se­ba­stian

– Mó­wi­łem ci, że masz tu nie przy­cho­dzić – ce­dzę przez za­ci­śnięte zęby.

– Bo co? – obu­rza się. – Bo­isz się, że się wyda?! Gówno mnie to ob­cho­dzi!

– Cii... – Chwy­tam ją za przed­ra­miona i od­cią­gam za róg ka­mie­nicy.

Moja ko­chanka naj­wy­raź­niej osza­lała, bo wła­śnie przy­szła na spo­tka­nie au­tor­skie Laury. Wie­lo­krot­nie tym stra­szyła i w końcu do­trzy­mała obiet­nicy. Te spo­tka­nia w War­sza­wie za­wsze bu­dzą we mnie obawy. Wo­lał­bym, żeby moje kłam­stwa nie wy­szły na jaw.

– Nie od­bie­ra­łeś te­le­fo­nów, mar­twi­łam się – mówi, pró­bu­jąc do­tknąć dło­nią mo­jej twa­rzy. Od­su­wam się.

– Prze­cież mó­wi­łem ci, że od rana będę z Laurą – tłu­ma­czę. – Obie­ca­łem, że za­dzwo­nię wie­czo­rem, i tak wła­śnie bym zro­bił. Na­wet wpadł­bym do cie­bie, ale ty oczy­wi­ście – kręcę głową – mu­sia­łaś wszystko po­suć.

– Prze­stań. Naj­le­piej zwa­lić winę na mnie. To ty zdra­dzasz żonę, a ja mam już tego dość. Ile mam cze­kać? – pyta. – No, po­wiedz ile. Kiedy w końcu od niej odej­dziesz?

– Mó­wi­łem ci, że te­raz nie jest do­bry czas...

– Ni­gdy nie jest do­bry! – prze­rywa mi z wy­rzu­tem w gło­sie. – Te­raz nie, bo ma trasę au­tor­ską, wcze­śniej nie, bo pi­sze książkę. Obie­ca­łeś, że to zro­bisz!

No cóż, te­raz na pewno nie jest do­bry czas na taką roz­mowę. W każ­dej chwili może po­ja­wić się ktoś, kto wie, że je­stem mę­żem Laury. Roz­mowa w pu­stej uliczce z ko­bietą, która co chwilę pró­buje mnie czule do­tknąć, może ścią­gnąć na mnie pro­blemy.

– Zro­bię – kładę jej rękę na ra­mie­niu – ale daj mi chwilę...

– Chwilę?! – wy­bu­cha. – To trwa pra­wie dwa lata! Ile mam na cie­bie cze­kać? Czy ty w ogóle wiesz, jak ja się czuję? Stale ta druga...

Wik­to­ria ma dwa­dzie­ścia pięć lat, jest młod­sza ode mnie i Laury o po­nad de­kadę, za­bawna, bez­pro­ble­mowa i świetna w łóżku. Nie żeby mo­jej żo­nie bra­ko­wało cze­goś w tej kwe­stii, o nie – ona po pro­stu prze­stała się mną in­te­re­so­wać. Dla niej cie­kaw­sze są fik­cyjne światy, które two­rzy, niż rze­czy­wi­stość, która ją ota­cza.

Po­zna­li­śmy się na stu­diach. Laura była na fi­lo­zo­fii, ja na ban­ko­wo­ści. Od­mienne światy, ale czy prze­ci­wień­stwa się nie przy­cią­gają? Dzia­ła­li­śmy na sie­bie jak ma­gnesy o róż­nych bie­gu­nach. Na­dal po­żą­dam mo­jej żony, na­dal za­chwyca mnie jej piękny umysł, choć też cza­sem prze­ra­sta. Ma­ka­bra w jej po­wie­ściach jest czę­sto prze­sa­dzona, ale za­ra­zem opi­sana z naj­mniej­szymi de­ta­lami, co spra­wia złudne wra­że­nie praw­dzi­wo­ści. Do tego ta pi­kan­te­ria, nie­sa­mo­wite sceny seksu. W te książki po pro­stu się wpada, ich mroczny świat uza­leż­nia i mimo że jest pa­skudny i bez­względny, nie chce się go opusz­czać. Na tym po­lega siła Laury Ruty – po­chła­nia czło­wieka bez reszty. Wik­to­ria ni­gdy jej nie do­równa, zdaję so­bie z tego sprawę. In­te­li­gen­cja, bły­sko­tli­wość mo­jej żony nie znają gra­nic i to wła­śnie naj­bar­dziej mnie w niej pod­nieca, a cza­sem wręcz prze­raża, jak hi­sto­rie, które two­rzy. Oczy­wi­ście jest też zja­wi­skową ko­bietą, cza­ru­jącą, uwo­dzi­ciel­ską, gdy tylko ma na to ochotę, ale w moim to­wa­rzy­stwie już od dawna nie ma.

Wik­to­ria przy­szła ra­zem ze swoją przy­ja­ciółką. Sia­dły obok mnie, spra­wia­jąc, że go­dzinne spo­tka­nie au­tor­skie prze­ro­dziło się w ge­hennę. Stale pi­sała do mnie ese­mesy. Czu­łem, jak mój te­le­fon wi­bruje w kie­szeni ma­ry­narki, pró­bo­wa­łem sku­pić całą uwagę na Lau­rze, ale Wik­to­ria mi to utrud­niała. Ba­łem się, że za chwilę zrobi ja­kąś głu­potę, przy­su­nie się do mnie, usią­dzie mi na ko­la­nach lub po­ca­łuje w usta na oczach mo­jej żony, na oczach wszyst­kich czy­tel­ni­ków. Na szczę­ście tego nie zro­biła, ale wła­śnie oznaj­miła mi, że je­śli nie odejdę od żony, weź­mie sprawy w swoje ręce.

– Pro­szę cię, nie te­raz. Po­ga­damy o tym ju­tro, kiedy do cie­bie przy­jadę.

– Kiedy przy­jeż­dżasz, je­steś za­in­te­re­so­wany wy­łącz­nie moim cia­łem. Za­wsze tak jest, Seba, za­wsze. – Za­krywa twarz dłońmi. – Ja ci ule­gam, po­tem wy­cho­dzisz i je­dziesz do niej, a wiesz, jak ja się czuję? Jak dziwka. – Jej ręce opa­dają i znów spo­gląda mi w oczy.

Mu­szę ją uspo­koić, bo za­czyna mó­wić co­raz gło­śniej, prze­ma­wiają przez nią emo­cje i jest zde­ner­wo­wana, a to może pchnąć ją do głu­pich czy­nów.

– Po­ga­dam z nią, obie­cuję – kła­mię. – Idź już. Za­mó­wię ci tak­sówkę.

– Nie trzeba, Pau­lina na mnie czeka. – Wska­zuje na sa­mo­chód za­par­ko­wany przy chod­niku.

W miej­scach pu­blicz­nych nie oka­zu­jemy so­bie uczuć, to zbyt ry­zy­kowne, zwłasz­cza tu­taj, gdzie pełno lu­dzi, któ­rzy znają Laurę i mnie.

– Ju­tro do cie­bie wpadnę – obie­cuję i wtedy ką­tem oka za­uwa­żam, jak agent mo­jej żony wy­cho­dzi z bu­dynku. – No idź już! – po­na­glam ją.

Nie cze­ka­jąc, aż Wik­to­ria wsią­dzie do sa­mo­chodu przy­ja­ciółki, ru­szam z po­wro­tem do bi­blio­teki. Mam na­dzieję, że Ar­tur nie za­uwa­żył mnie z dziew­czyną, która wła­śnie prze­biega przez ulicę.

Jo­anna

Po raz nie wiem który czy­tam mejla do agenta Ar­tura Ko­nar­skiego i za każ­dym ra­zem po­pra­wiam ja­kiś wy­raz, by po chwili znów wró­cić do pier­wot­nej wer­sji. W za­łącz­niku jest tekst mo­jej de­biu­tanc­kiej książki, te­raz więc mu­szę tak do­brać słowa wia­do­mo­ści, żeby fa­cet zde­cy­do­wał się otwo­rzyć plik, a po­tem wcią­gnął się w fa­bułę. Cho­ciaż o to już się nie mar­twię – książka jest do­sko­nała, wy­piesz­czona, do­pra­co­wana pod każ­dym wzglę­dem. Do­my­ślam się, że agent li­te­racki współ­pra­cu­jący z ta­kimi gwiaz­dami jak Laura Ruta do­staje co­dzien­nie wiele po­dob­nych mejli, dla­tego po­win­nam się ja­koś wy­róż­nić. Prze­ra­bia­łam to na wielu kur­sach cre­ative wri­ting, wiem, jak taka wia­do­mość po­winna wy­glą­dać. Po­wo­łuję się na na­sze spo­tka­nie pod­czas wie­czoru au­tor­skiego i do­dat­kowo, może zbyt ry­zy­kow­nie, ale mam na­dzieję sku­tecz­nie, po­rów­nuję swoją twór­czość do stylu i cha­rak­teru prozy Laury Ruty. Nad­mie­niam, że moją hi­sto­rię wzbo­ga­ci­łam wąt­kami pa­ra­nor­mal­nymi, tak dziś mod­nymi i do­brze przy­ję­tymi wśród po­ko­le­nia mło­dych czy­tel­ni­ków. Ręce mi się pocą, gdy prze­wra­cam wi­zy­tówkę w dłoni i jesz­cze raz spraw­dzam, czy do­brze prze­pi­sa­łam ad­res. Mocno wali mi serce, gdy kli­kam „wy­ślij”, za­my­kam oczy i głę­boko od­dy­cham.

– Ko­chany wszech­świe­cie, po­móż mi speł­nić ma­rze­nie – szep­czę i za­my­kam po­krywę lap­topa.

Za­ję­łam się tym od razu po po­wro­cie do domu, nie chcia­łam od­kła­dać na po­tem – le­piej kuć że­lazo, póki go­rące, ale nie są­dzi­łam, że tak długo mi to zej­dzie. Do­cho­dzi druga w nocy, a ja mam na rano do pracy i po­win­nam się wy­spać. Ju­tro mu­szę try­skać en­tu­zja­zmem w roz­mo­wach z klien­tami eks­klu­zyw­nego sa­lonu me­blo­wego. Na szczę­ście udało mi się skle­cić parę zdań, naj­waż­niej­sze, że je­stem za­do­wo­lona z mejla. Ga­szę świa­tło, wtu­lam się w miękką koł­drę i za­my­kam oczy, ale sen nie nad­cho­dzi. My­ślę o Lau­rze. Za­sta­na­wiam się, czy także leży w łóżku, o czym my­śli, co czuje. Czy ta­kie wie­czory jak ten, kiedy lu­dzie oka­zują, że ce­nią jej twór­czość, za­dają py­ta­nia, na­gra­dzają bra­wami, stoją w dłu­giej ko­lejce po au­to­graf, na­dal ją za­chwy­cają czy może już nu­dzą.

W po­ście, który wrzu­ciła na swoje me­dia spo­łecz­no­ścio­wej kilka dni temu, ża­liła się, ja­kie prze­cho­dzi ka­tu­sze, gdy two­rzy. Cała drża­łam ze zło­ści na te słowa. Na­prawdę? W ta­kim ra­zie po co to robi, skoro tak tego nie cierpi. Chcia­łaby się ze mną za­mie­nić? Bar­dzo pro­szę, chęt­nie od­stą­pię po­sadę eks­pe­dientki za rolę pi­sarki be­st­sel­le­rów. Na­wet do­łożę kilka mło­dzień­czych lat ży­cia, ale za to ona odda mi wszystko, łącz­nie z mę­żem i agen­tem. Wy­obra­żam so­bie, jakby to było być nią i miesz­kać w pięk­nym domu na przed­mie­ściach. Gdy ku­po­wała stół, zo­sta­wiła ad­res do­stawy i zna­la­złam na ma­pach Go­ogle’a jej miej­sce na ziemi, a po­tem po­je­cha­łam tam zo­ba­czyć na wła­sne oczy. Duża działka, za­dbany ogród, piękny ta­ras. W wy­obraźni wi­dzę sie­bie, le­żącą na jed­nym z szez­lon­gów na ta­ra­sie, z drin­kiem w dłoni, który wła­śnie wrę­czył mi mąż – wcze­śniej jej, a te­raz mój. Przy­stojny fa­cet, wpa­trzony w nią jak w ob­ra­zek. Chcia­ła­bym, żeby ktoś był tak we mnie za­bój­czo za­ko­chany. Agent zresztą też świata poza nią nie wi­dzi. Kręci się wo­kół niej, jakby była ja­kimś pie­przo­nym słoń­cem. Za­ci­skam mocno pię­ści, nie wolno mi się tak go­rącz­ko­wać. Po­win­nam się wy­ci­szyć, bo ina­czej nie za­snę, ale od tych emo­cji serce wali mi jak po dłu­gim biegu. Chcę jej ży­cia. I nie po­tra­fię nad tym za­pa­no­wać.

Za­ci­skam mocno po­wieki. Mu­szę pa­mię­tać, że ona kie­dyś też była na moim miej­scu. Bez męża, agenta, z de­biu­tem, któ­rego jesz­cze nikt nie wy­dał. Mnie też się uda, mu­szę w to go­rąco wie­rzyć. Ar­tur Ko­nar­ski spra­wiał wra­że­nie za­in­te­re­so­wa­nego współ­pracą, prze­cież w in­nym ra­zie nie po­wie­działby, że­bym wy­słała mu książkę. Wy­obra­żam so­bie, jak rano od­pali lap­top i otwo­rzy mejla ode mnie. Przy­po­mni so­bie na­szą wie­czorną roz­mowę, gdy wrę­czył mi wi­zy­tówkę. Wsta­nie, za­pa­rzy w dzbanku kawę albo her­batę, roz­sią­dzie się wy­god­nie w fo­telu i za­cznie czy­tać. I po­chło­nięty hi­sto­rią na­wet nie za­uważy, że na­pój w dzbanku wy­stygł, a za oknem za­pada zmrok. Gdy za­mknie po­krywę lap­topa, bę­dzie wie­dział, że tra­fił na ko­lejny ta­lent – do gry wcho­dzi rów­nie mocne na­zwi­sko jak Laura Ruta, a kto wie może na­wet moc­niej­sze. Uczeń prze­rósł mi­strza. Młoda, piękna i do­brze za­po­wia­da­jąca się pi­sarka, czego chcieć wię­cej. Los mi sprzyja, po­wie do sie­bie szep­tem i się­gnie po te­le­fon, by wy­brać mój nu­mer.

Ar­tur

Kilka mi­nut po dzie­wią­tej otwie­ram lap­top. Mam za­miar za­pro­sić Laurę do re­stau­ra­cji, może w po­nie­dzia­łek albo we wto­rek. Wczo­raj wy­krę­ciła się z ko­la­cji, mó­wiąc, że jest zmę­czona. Być może tak było, nie chcia­łem na­ci­skać, ale w tym ty­go­dniu już mi nie od­mówi. Cza­sem mam jej dość, bo za­cho­wuje się, jakby była pęp­kiem świata, a mi nie po­zo­staje nic in­nego, jak uda­wać, że to prawda. Nie jest wcale taka ide­alna, cu­downa i wy­jąt­kowa, jak są­dzi. Ma swoje grzeszki i ta­jem­nice, ale – nie da się ukryć – ta­lentu nie można jej od­mó­wić. I pra­co­wi­to­ści.

Spraw­dzam ka­len­darz: w po­nie­dzia­łek mam dwa spo­tka­nia z wy­daw­cami, wto­rek jest wolny, otwie­ram więc skrzynkę pocz­tową, by wy­słać jej za­pro­sze­nie, bo w week­endy sta­ram się sza­no­wać pry­wat­ność mo­ich au­to­rek i nie dzwo­nić, i wtedy za­uwa­żam mejla od Jo­anny Ser­nec­kiej. Nie ko­ja­rzę na­zwi­ska, do­piero kiedy otwie­ram wia­do­mość, przy­po­mi­nam so­bie zde­spe­ro­waną dziew­czynę na wczo­raj­szym spo­tka­niu au­tor­skim. Wy­słała swoją pro­po­zy­cję li­te­racką. Wy­bu­cham śmie­chem, gdy czy­tam, jak po­rów­nuje swoją książkę do twór­czo­ści Ruty. Laura jest nie do pod­ro­bie­nia. Jej styl pi­sa­nia ma coś tak wy­jąt­ko­wego, że na­wet gdy­bym do­stał tekst bez na­zwi­ska au­torki, wie­dział­bym, kto go na­pi­sał. Pa­mię­tam, jak pierw­szy raz wzią­łem do ręki jej po­wieść. Laura Ruta była już wtedy dość roz­po­zna­walna, miała na kon­cie trzy ty­tuły, ale do­piero gdy uka­zała się Winda, zro­zu­mia­łem, że mu­szę bli­żej po­znać tę hip­no­ty­zu­jącą pi­sarkę. Nie odło­ży­łem książki, do­póki nie prze­czy­ta­łem ostat­niego zda­nia, hi­sto­ria wbiła mnie w fo­tel. Pa­mię­tam szyb­kie bi­cie serca, emo­cje to­wa­rzy­szące mi pod­czas lek­tury i nie­do­wie­rza­nie – jak mo­gła stwo­rzyć taką fa­bułę i tak wia­ry­god­nych bo­ha­te­rów? Na­wet te­raz, gdy wra­cam my­ślami do tam­tych chwil, czuję mro­wie­nie na karku. Kiedy ochło­ną­łem, skon­tak­to­wa­łem się z nią, pro­po­nu­jąc współ­pracę, ale od­mó­wiła. Winda już wtedy była be­st­sel­le­rem i Laura za­pewne uwa­żała, że na tym eta­pie nie po­trze­buje ni­czy­jej po­mocy, ja jed­nak nie da­łem za wy­graną. Chcia­łem po­ka­zać jej, co może osią­gnąć, ma­jąc ta­kiego agenta jak ja, i po­sta­no­wi­łem zo­ba­czyć się z nią oso­bi­ście. Po­je­cha­łem na jedno ze spo­tkań au­tor­skich. Ru­do­włosa pie­gu­ska z ta­jem­ni­czym uśmie­chem, Laura Ruta, miała coś w so­bie. Oka­zała się rów­nie hip­no­ty­zu­jąca co jej książki. Nie po­tra­fi­łem ode­rwać od niej spoj­rze­nia. Nie była w moim ty­pie, zresztą na­dal nie je­stem go pe­wien, ale to aku­rat do­brze wró­żyło na­szej współ­pracy. Ona miała męża, przy­stoj­niaka ja­kich mało, ja po­ten­cjal­nie nie sta­no­wi­łem dla niego żad­nego za­gro­że­nia, ale Ruta od­mó­wiła mi po raz drugi.

Po spo­tka­niu pod­sze­dłem do niej i się przed­sta­wi­łem. Nie roz­po­znała na­zwi­ska, a więc ra­czej nie śle­dziła tego, co dzieje się w branży – wtedy na kon­cie mia­łem już kilka suk­ce­sów, współ­pra­co­wa­łem z po­czyt­nymi pi­sa­rzami i są­dzi­łem, że obiło jej się to o uszy. By­łem jed­nak w błę­dzie.

– W czym mogę po­móc? – Spoj­rzała na mnie, gdy za­py­ta­łem, czy mogę jej za­brać chwilkę.

– Je­stem agen­tem li­te­rac­kim. Kie­dyś już pró­bo­wa­łem się z pa­nią kon­tak­to­wać...

– Nic się w tej kwe­stii nie zmie­niło – po­wie­działa. – Nie po­trze­buję agenta.

– Pro­szę dać się za­pro­sić na kawę, a ja do­słow­nie w ciągu go­dziny wy­ja­śnię, jak współ­praca ze mną może wy­win­do­wać pani ka­rierę.

Uśmiech prze­mknął przez jej twarz. Trzy­mała w ręku swój naj­now­szy thril­ler i po­stu­kała dłu­gim pa­znok­ciem w ko­lo­rze kru­czej czerni w ty­tuł, ja­sno da­jąc mi do zro­zu­mie­nia, że i bez mo­jej po­mocy po­trafi się wy­win­do­wać.

– Gra­tu­luję książki – po­wie­dzia­łem, de­spe­racko pró­bu­jąc nie dać się spła­wić. – A ty­tuł ka­pi­talny. Mo­głaby pani zdra­dzić, skąd po­mysł na tę hi­sto­rię?

– Na to po­trze­buję wię­cej czasu. Za­pra­szam na ko­lejne spo­tka­nie au­tor­skie. – Ni­czym brzy­twa zro­biła ostre cię­cie. – Mu­szę już le­cieć – do­dała. – Do wi­dze­nia!

Gdy po raz ko­lejny nada­rzyła się oka­zja, oczy­wi­ście jej nie prze­pu­ści­łem i w końcu się udało. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Nie bez zna­cze­nia było po­par­cie, któ­rego udzie­liła mi au­torka naj­bar­dziej po­czyt­nych w kraju ko­me­dii ro­man­tycz­nych prze­sy­co­nych ero­ty­zmem, Bar­bara Bo­jar­czuk, pry­wat­nie przy­ja­ciółka Laury Ruty.

Stu­kam w kla­wia­turę i wy­sy­łam Lau­rze wia­do­mość z pro­po­zy­cją spo­tka­nia, nie pod­czas lun­chu, tylko ko­la­cji. Chcę mieć czas, żeby na spo­koj­nie prze­dys­ku­to­wać ważne kwe­stie, wolę unik­nąć sy­tu­acji, że gdzieś się śpie­szy i upy­cha spo­tka­nie ze mną mię­dzy wi­zy­tami u fry­zjerki i ko­sme­tyczki. Wie­czór jest od­po­wied­nią porą do za­ła­twia­nia ta­kich spraw. Mejla od aspi­ru­ją­cej pi­sarki igno­ruję, ale nie ka­suję, co już po­winna uznać za nie lada suk­ces.

Laura

Gdy rano się bu­dzę, Se­ba­stiana nie ma obok mnie. Spo­glą­dam na zmiętą po­ściel, kładę dłoń na jego po­duszce – jest zimna. Wczo­raj wró­ci­łam późno, już spał. Pod­pi­sy­wa­nie ksią­żek trwało pra­wie dwie go­dziny, po­tem Ar­tur za­pro­po­no­wał ko­la­cję, ale wy­mó­wi­łam się zmę­cze­niem, co zresztą było prawdą. Wy­da­wał się nie­po­cie­szony – za­mó­wił sto­lik w eks­klu­zyw­nej re­stau­ra­cji na No­wym Świe­cie. Wiem, że za­mie­rzał omó­wić po­mysł ko­lej­nej książki, po pro­stu lubi pla­no­wać. In­spi­ra­cja do­piero co ze­szła z ta­śmy dru­kar­skiej, a on już chce wie­dzieć, o czym bę­dzie ko­lejna po­wieść. Je­stem za­do­wo­lona z ostat­niego thril­lera, mam wra­że­nie, że na to wła­śnie cze­kali moi czy­tel­nicy – na uwo­dzi­ciel­ską za­bawę z ich prze­ko­na­niami. Pod przy­krywką li­te­rac­kiej in­trygi za­daję im eg­zy­sten­cjalne py­ta­nia, któ­rych nie mogą zo­sta­wić bez od­po­wie­dzi. To bę­dzie be­st­sel­ler, już te­raz bu­dzi ogromne za­in­te­re­so­wa­nie. Do­sta­łam pro­po­zy­cje wy­wia­dów do czo­ło­wych ga­zet i por­tali, a Ar­tur wspo­mi­nał, że ustala ter­min wy­stępu w te­le­wi­zji śnia­da­nio­wej. Ta hi­sto­ria spły­nęła na mnie na­gle, zu­peł­nie jak wszyst­kie wcze­śniej­sze. One mnie wy­bie­rają – za każ­dym ra­zem od­no­szę wra­że­nie, że nie ja wy­my­ślam opo­wie­ści, tylko same do mnie przy­cho­dzą. Stu­kają do drzwi mo­jej wy­obraźni tak długo, aż im otwo­rzę, a gdy już wpusz­czę je do środka, są bar­dzo mroczne i ta­kie kla­rowne. Wcho­dzę w umysł sprawcy, wi­dzę naj­drob­niej­szy szcze­gół, każdą strużkę krwi i ranę na du­szy. Moim za­da­niem jest to po pro­stu opi­sać, z naj­więk­szą do­kład­no­ścią i wy­czu­ciem. Sta­ram się od­dać za­an­ga­żo­wa­nie i bru­tal­ność kata, opi­suję me­tody dzia­ła­nia, a po­tem wcho­dzę w du­szę ofiary i pa­trzę na świat jej oczami. In­spi­ra­cja przy­szła do mnie ja­kiś rok temu, pod prysz­ni­cem w ho­telu. Naj­pierw po­ja­wił się za­pach: słodka, ku­sząca woń mig­da­łów ze szczyptą cy­na­monu. Tak pach­niał żel, wraz z któ­rym wni­kała w moje ciało ta hi­sto­ria. Oprawca i ofiara. Wi­dzia­łam ich wy­raź­nie, stali na­prze­ciwko sie­bie ską­pani w tym za­pa­chu. Wzdry­gam się, przy­po­mi­na­jąc so­bie tamtą chwilę, mo­ment, gdy opo­wieść się do mnie do­bi­jała. Nie wie­dzia­łam, że prze­ro­dzi się w ogromny suk­ces, za to zda­wa­łam so­bie sprawę z czego in­nego – opi­sa­nie tych scen oku­pię go­dzi­nami tkwie­nia w ma­ka­brze. Pi­sząc, je­stem tam całą sobą: oto cena by­cia de­miur­giem.

Nie­ba­wem znów to się sta­nie, wiem, że tak bę­dzie. Po­jawi się nowa fa­buła ko­lej­nej książki, znie­nacka mnie od­naj­dzie i nie po­zwoli o so­bie za­po­mnieć, do­póki jej nie opi­szę. Naj­pierw po­czuję lek­kie gil­go­ta­nie, głę­boko w środku, jakby w mo­jej klatce pier­sio­wej uwię­ziony był mo­tyl, a po­tem ta siła za­cznie przej­mo­wać nade mną kon­trolę, pro­wa­dzić moje palce po kla­wia­tu­rze, or­ga­ni­zo­wać mi czas. Ale to do­piero za chwilę, te­raz tego jesz­cze nie czuję.

Prze­cią­gam się i na gołe ciało za­rzu­cam szla­frok. Za­wsze śpię nago, mogę so­bie na to po­zwo­lić – nie mamy dzieci, nie grozi mi krę­pu­jąca sy­tu­acja. To była na­sza wspólna de­cy­zja. Ni­gdy nie czu­łam in­stynk­tów ma­cie­rzyń­skich, a Se­ba­stian jest za wy­godny na ży­cie z no­wo­rod­kiem pod jed­nym da­chem. Oboje dużo pra­cu­jemy, po­dró­żu­jemy, stale się prze­pro­wa­dzamy, ce­nimy so­bie swo­bodę i nie lu­bimy za­pusz­czać ko­rzeni, a z dziec­kiem trzeba prze­cież osiąść w jed­nym miej­scu: przed­szkole, szkoła, ru­tyna, która daje mło­demu czło­wie­kowi na­miastkę bez­pie­czeń­stwa i prze­wi­dy­wal­no­ści – złudne po­czu­cie, że ma się nad czymś kon­trolę. A to nie­prawda, kon­trolę mogę mieć je­dy­nie nad fik­cyj­nym świa­tem, który two­rzę, a nie nad ży­ciem. Cza­sem my­ślę, jakby to było, gdyby na­szą co­dzien­ność wy­peł­niły dzieci, ale nie mu­szę tego do­świad­czać, wy­star­czy, że na­pi­szę o tym książkę.

Idę do kuchni i uru­cha­miam eks­pres. Za­pach świeżo mie­lo­nej kawy roz­nosi się w po­wie­trzu. Za­glą­dam do ła­zienki, żeby za­py­tać, czy Se­ba­stia­nowi też za­pa­rzyć, ale nie ma go tam.

– Se­ba­stian?! – krzy­czę, wy­cho­dząc na ko­ry­tarz.

Od­po­wiada mi ci­sza. Nie ma go w domu. Do­piero wtedy uzmy­sła­wiam so­bie, że jest week­end, a on w so­bot­nie po­ranki jeź­dzi na squ­asha. Ze­ga­rek na pie­kar­niku wska­zuje kilka mi­nut po dzie­sią­tej, a więc całe przed­po­łu­dnie mam dla sie­bie. Otwie­ram drzwi ta­ra­sowe i wy­cho­dzę na ze­wnątrz. Sta­wiam kawę na sto­liczku z mo­zaiką na wzór por­tu­gal­skich azu­le­jos i wy­sta­wiam twarz do słońca. Miesz­kamy w tym domu od po­nad roku, choć wciąż nie zdą­ży­li­śmy go urzą­dzić do końca i wciąż mó­wię o nim „nowy dom”. Nie wiem, czy jest to miej­sce na za­wsze, ale na ra­zie ani ja, ani Se­ba­stian nie od­czu­wamy po­trzeby, żeby je zmie­niać, choć biorę pod uwagę ewen­tu­al­ność, że kie­dyś przyj­dzie nam ochota na prze­pro­wadzkę w inny za­ką­tek Pol­ski, a może na­wet świata. Stale po­dró­żu­jemy, ta­kie z nas nie­spo­kojne du­chy. Sły­szę od­głos sil­nika sa­mo­chodu. Jesz­cze nie otwie­ram oczu, ale gdy dźwięk milk­nie na wy­so­ko­ści domu, zer­kam w tamtą stronę. Przed bramą za­trzy­mała się biała fur­go­netka, wy­siada z niej młody chło­pak. Ko­ja­rzę tego ku­riera – na­sza pod­war­szaw­ska miej­sco­wość jest jego re­wi­rem.

– Dzień do­bry! – krzy­czy. – Prze­sy­łeczka do pani.

Scho­dzę z ta­rasu i prze­mie­rzam ogród, słońce razi mnie w oczy. Za­sta­na­wiam się, czy prze­świ­tu­jący szla­frok zdra­dza ku­rie­rowi, że pod spodem je­stem naga. To mo­głaby być udana pierw­sza scena ta­niego ro­man­si­dła, uśmie­cham się do swo­ich my­śli.

– Dzi­siaj trzy pa­czuszki – mówi.

Za­wsze używa zdrob­nień, ale na­wet to w nim lu­bię. Od­bie­ram prze­syłki, że­gnam się i wra­cam na ta­ras. Dwie z nich od razu zdra­dzają, co jest w środku: książki. Sze­ro­kie ta­śmy na pu­deł­kach z logo wy­daw­nictw nie po­zo­sta­wiają złu­dzeń. Lu­bię być roz­piesz­czana w taki spo­sób – nie­spo­dzianki książ­kowe, no­wo­ści pol­skich i za­gra­nicz­nych au­to­rów umilą mi week­end. Trze­cia prze­syłka jest ta­jem­ni­cza, nie ma na niej nadawcy. Bywa i tak. Cza­sem do­staję brzyd­kie szare pu­dło, a w środku kryje się pięk­nie za­pa­ko­wany pre­zent: ko­sme­tyki, bi­żu­te­ria, to­rebki. Za­wsze po­ka­zuję nie­spo­dziankę w mo­ich me­diach spo­łecz­no­ścio­wych – dla firm to re­klama, a dla mnie spo­sób wy­ra­że­nia po­dzię­ko­wa­nia. Cie­kawi mnie, co tym ra­zem znajdę w środku, za­pewne drobny upo­mi­nek, bo paczka jest lekka, dla­tego za­czy­nam od niej.

Biorę z kuchni no­życzki i jed­nym ru­chem prze­ci­nam ta­śmę za­bez­pie­cza­jącą. Za­glą­dam do środka. Ro­ślina z ko­rze­niami. Tego jesz­cze nie było. Wyj­muję ją z pu­dełka – to chyba ja­kieś zioło wy­rwane nie­dawno z gleby, bo wciąż ma resztki ziemi. Dziwne jak na pre­zent. Kto daje kwiaty wy­rwane z ko­rze­niami? Wą­cham drobne żółte płatki. Czuję woń cy­tru­sów, ale aro­mat wy­daje się cięż­szy, jakby bal­sa­miczny. Co to jest? I kto mi to przy­słał? Szu­kam w paczce ja­kiejś in­for­ma­cji, ale oprócz ro­śliny nie ma nic wię­cej. Listki ma w kształ­cie łez i gdy po­cie­ram je pal­cami, roz­cho­dzi się przy­jemny aro­mat. Znaj­duję w te­le­fo­nie apli­ka­cję słu­żącą do iden­ty­fi­ka­cji ro­ślin, którą za­in­sta­lo­wała mi BiBi, nie tylko pi­sarka, ale także mi­ło­śniczka świata przy­rody, i ro­bię zbli­że­nie na kwiatki. Apli­ka­cja po­trze­buje chwili, aby zdra­dzić mi, z czym mam do czy­nie­nia – a więc otrzy­ma­łam rutę zwy­czajną. Mo­men­tal­nie do­pada mnie nie­przy­jemne od­czu­cie, nie wiem dla­czego, ale czuję, że ten pre­zent to nie wy­raz sym­pa­tii czy uzna­nia, a wręcz od­wrot­nie. Od­czy­tuję alu­zję: to na­wią­za­nie do mo­jego na­zwi­ska. Ruta po­cho­dzi z po­łu­dniowo-wschod­niej i wschod­niej Eu­ropy, ro­śnie głów­nie na Bał­ka­nach i Kry­mie, ale roz­prze­strze­niła się także na afry­kań­skim wy­brzeżu Mo­rza Śród­ziem­nego i w Eu­ro­pie Po­łu­dnio­wej – czy­tam in­for­ma­cje na te­mat ro­śliny. Obec­nie poza An­tark­tydą wy­stę­puje na wszyst­kich kon­ty­nen­tach i na wielu wy­spach. Ma mnó­stwo wła­ści­wo­ści zdro­wot­nych, w du­żych daw­kach jest jed­nak tru­jąca i po­winna być sto­so­wana z za­cho­wa­niem szcze­gól­nej ostroż­no­ści. Od sta­ro­żyt­no­ści znana była jako śro­dek po­ronny, pi­sał o tym sam Pli­niusz Star­szy, a w Pol­sce daw­niej uwa­żano, że ma moc od­wra­ca­nia cza­rów i od­pę­dza­nia zła. Skutki uboczne jej sto­so­wa­nia: bez­sen­ność, za­wroty głowy, wy­sypki, skur­cze, zwięk­szona wraż­li­wość na słońce czy po­draż­nie­nie żo­łądka.

Wy­pusz­czam ro­ślinę z rąk, jak­bym na­gle po­czuła, że może mi za­gra­żać. Dro­binki ziemi ob­sy­pują nie­bie­ską mo­zaikę azu­le­jos. Wszystko do mnie wraca w ułamku se­kundy.

Już kie­dyś tak było. Też do­sta­łam ta­jem­ni­czą prze­syłkę, coś, co wy­biło mnie z rytmu i do­pro­wa­dzało do sza­leń­stwa, ale udało mi się nad tym za­pa­no­wać, z cza­sem na­wet za­po­mnieć. A te­raz wszystko wraca. Lęk ude­rza jak fala tsu­nami, za­czy­nają drżeć mi ręce.

Czy ten chwast wy­słała ta sama osoba? Czy mój prze­śla­dowca po­wró­cił? Znik­nął na kilka lat i na­gle po­sta­no­wił o so­bie przy­po­mnieć?

Ni­gdy nie od­kry­łam, kim był i po co wy­słał tam­ten list. Wciąż go mam, w su­mie nie wiem, dla­czego go za­cho­wa­łam. Leży na dnie drew­nia­nego pu­dła z róż­nymi dro­bia­zgami, z któ­rymi trudno mi się roz­stać. Pusz­czam się bie­giem do domu i otwie­ram drzwi do piw­nicy. Do dziś nie za­in­sta­lo­wa­li­śmy tam po­rząd­nego świa­tła – ża­rówka mruga, jakby za­sta­na­wiała się, czy warto oświe­cić mi drogę do mrocz­nej prze­szło­ści. Osta­tecz­nie ga­śnie, gdy je­stem w po­ło­wie scho­dów.

Se­ba­stian

Wy­cho­dzę z domu, za­nim Laura zdąży się obu­dzić. Rano przy­glą­da­łem się jej dłu­gim, kasz­ta­no­wym, wpa­da­ją­cym w rudy od­cień wło­som, wy­so­kim ko­ściom po­licz­ko­wym, pięk­nym ustom i pie­gom zdo­bią­cym mały nos. Była naga. Ścią­gną­łem z niej koł­drę, de­li­kat­nie, żeby się nie obu­dziła, i zro­bi­łem te­le­fo­nem kilka fo­tek. Nie po­wi­nie­nem tego ro­bić bez jej zgody, ale prze­cież by mi na to nie po­zwo­liła. Czy to coś złego, że mąż chce mieć na­gie zdję­cia żony?