Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ukradłaś mi moją historię.
Przez ciebie moje życie straciło na jakości.
Jesteś tam, gdzie oczami wyobraźni widzę siebie.
To nie ty powinnaś być szczęśliwa, tylko ja.
Laura Ruta to bestsellerowa autorka thrillerów. Właśnie świętuje premierę najnowszej powieści, która zbiera entuzjastyczne recenzje. Dzień po spotkaniu z czytelnikami Pisarka dostaje tajemniczą przesyłkę, której zawartość przypomina jej groźbę sprzed lat. Kto jest nadawcą? Jak zdobył adres Laury? I wreszcie skąd wie, kiedy skończy się jej życie. Czy właśnie oznajmił, że planuje ją zabić?
Kilka dni później Laura Ruta znika bez śladu. Ruszają poszukiwania, policja przesłuchuje świadków i podejrzanych, a media spekulują, czy to zaplanowany, marketingowy performance czy jednak ktoś uprowadził pisarkę.
Co się stało z Laurą Rutą? Czy kobieta wciąż żyje?
Przejmujący thriller, który zanurzy Cię w mroku niespełnionej zemsty, wykreowanej przez chorą wyobraźnię.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 54 min
Lektor: Martyna Krzysztofik
Mojemu Tacie
CZĘŚĆ PIERWSZA
Laura
– Nie boi się pani, że sama padnie ofiarą własnej wyobraźni? – Przez jego twarz przebiega lekki uśmiech. – A wymyślone przez panią historie ziszczą się w rzeczywistości? – dodaje.
W jego oczach dostrzegam trudną do określenia emocję.
Czy to jest groźba? Czy on coś sugeruje? Odrywam od niego spojrzenie i przełykam ślinę, po czym zbliżam mikrofon do ust.
– Nie. – Kręcę przecząco głową, spoglądając na salę po brzegi wypełnioną ludźmi. – Absolutnie o tym nie myślę. Moi czytelnicy czekają, a przede wszystkim zasługują – poprawiam się – na kawałek dobrej i mocnej literatury, a ja właśnie to im dostarczam.
– Ociekającą krwią rzeczywistość, którą pani kreuje, nazywa pani kawałkiem dobrej literatury? – drąży prowadzący.
Kołnierzyk jego białej koszuli zdradza żółte zabrudzenia od wewnętrznej strony. Albo tak się denerwuje i nadmiernie poci, albo włożył nieświeżą. Skrywając obrzydzenie, odwracam głowę i znów spoglądam na salę, w której zajęte są wszystkie krzesła. Przyzwyczaiłam się do nienagannej frekwencji publiczności, ale nie zawsze tak było – musiałam sobie na to zapracować. Poprawiam się na krześle, próbując zebrać myśli, użyć jakiejś znanej maksymy lub nawet wpleść w wypowiedź anegdotę. Ludzie to lubią, a ja potrafię sypać jak z rękawa sentencjami, które potem cytują dziennikarze.
W pierwszym rzędzie siedzi mój mąż. Sebastian jak zawsze wpatruje się we mnie z podziwem. Od czasu gdy zaczął nosić kilkudniowy zarost, jest jeszcze bardziej seksowny, co nie uchodzi uwadze dwóch dziewczyn, które zajęły miejsca obok niego i zamiast patrzeć na mnie, co chwilę zerkają to na swoje smartfony, to na mojego męża – jestem pewna, że wymieniają wiadomości między sobą na temat siedzącego obok przystojniaka.
W ostatnim rzędzie dostrzegam mojego agenta. Artur ma na sobie granatowy garnitur, a w kieszonce na lewej piersi chusteczkę z motywem literek, jak na miłośnika literatury przystało. Gdy tylko skończy się spotkanie, z końca sali w błyskawicznym tempie przeniesie się do kącika sprzedaży książek, nie pozwalając nikomu wyjść bez zaopatrzenia się w mój najnowszy naturalistyczny thriller. Stara się, naprawdę robi wszystko, żebym sprzedawała jak najwięcej. Mój sukces to jego sukces, moje zarobki to jego zarobki, jesteśmy sobie potrzebni i od siebie zależni, zawsze powtarza.
Długo wzbraniałam się przed decyzją o współpracy z agentem, nie chciałam dzielić się z nikim dochodami. Tak naprawdę początkowo nie było nawet czym się dzielić, ale gdy stałam się poczytniejsza, a moja skrzynka mejlowa pękała w szwach od propozycji współpracy, spotkań literackich i udziałów w festiwalach, zaczęłam poważnie myśleć nad czyjąś pomocą. W zasadzie chciałam wynająć jakąś ogarniętą studentkę, która odpisywałaby na mejle i zajęła się opracowywaniem tras autorskich, ale wtedy moja serdeczna przyjaciółka po piórze Barbara Bojarczuk skontaktowała mnie z Arturem. Sama korzystała z jego usług, a kiedy wyszła za mąż za Francuza, zaszła w ciążę i na stałe przeniosła się do Paryża, postanowiła odstąpić mi swojego agenta.
– Facet ma głowę na karku, jest najlepszy w branży. Uwierz mi, nie będziesz żałować. Ja zamierzam na jakiś czas zawiesić moją aktywność pisarską – dodała, gdy w jeden z wakacyjnych weekendów wyciągnęła mnie do SPA. – Chcę oddać się wychowaniu dziecka i smakowaniu Paryża, a zarobki Gastona nam to umożliwią. – Posła mi swój uwodzicielski uśmiech, na który rok wcześniej złapała Gastona.
Nie mówiłam BiBi, że jakiś czas temu odrzuciłam propozycję Artura, i to dwukrotnie. Potem żałowałam, gdy dzięki jego zaangażowaniu jej książki pięły się po liście bestsellerów. Przyznałam się przed sobą, że być może popełniłam błąd i powinnam była skorzystać z jego propozycji, więc gdy z polecenia BiBi po raz trzeci zadzwonił do mnie Artur Konarski z ofertą współpracy, od razu zgodziłam się z nim spotkać. Po kilku tygodniach podpisaliśmy umowę i jak do tej pory nie żałuję. To spotkanie to też jego zasługa – jedno z wielu na mojej trasie autorskiej promującej najnowszy thriller Inspiracja.
– Każdy, kto sięga po thrillery – mówię, odpowiadając na zadziorne pytanie prowadzącego – oczekuje emocji i mocnych wrażeń, a takie są moje historie: prawdziwe.
Zerkam na faceta. Jego skoncentrowane na notatkach spojrzenie zdradza mi, że wyszukuje na swojej liście kolejne niewygodne pytanie, ma ochotę zapędzić mnie w kozi róg. Najwyraźniej nie przypadliśmy sobie do gustu.
– A czy to nie życie pisze najlepsze scenariusze? – wtrąca.
– Oczywiście – przyznaję. – Ja nie rywalizuję z życiem, ja je opisuję, dodając coś od siebie. Moi bohaterowie to zlepek prawdziwych ludzi. Od jednych zapożyczam wygląd, od innych osobowość czy sposób bycia, a historie, które opisuję, zostały gdzieś zasłyszane, podejrzane, pogłębione o moje fantazje i wyobrażenia.
– Oby nikt nie chciał zemścić się na pani, gdy dojrzy w tych thrillerach samego siebie – mówi prowadzący, podnosząc się z fotela. – Panie i panowie, gościem dzisiejszego wieczoru była Laura Ruta.
W sali słychać burzę oklasków. Wstaję, uśmiecham się i kłaniam. Kątem oka widzę, jak Artur przemieszcza się w stronę stoiska z książkami. Gdy brawa milkną, sięgam po torebkę i zmierzam w stronę stolika, przy którym przez następną godzinę, jak nie dłużej, będę podpisywać książki. W połowie drogi dogania mnie mój mąż.
– Kochanie, poczekam na zewnątrz – mówi. – Zadzwoń, jak skończysz.
– Jedź do domu. – Ściskam go za ramię. – Wezmę taksówkę. Nie ma sensu, żebyś czekał.
Kiwa głową i momentalnie zostaje pochłonięty przez tłum ludzi, który ustawia się w gigantyczną kolejkę. Artur wyjmuje telefon i zaczyna pstrykać zdjęcia, żeby było z czego wybierać przy wieczornym wpisie na social media – dba o wszystko, ja właściwie tylko odpowiadam na komentarze pod postami. Siadam na krześle, wyjmuję z torebki wieczne pióro, prezent od mojego agenta, i uśmiecham się do pierwszej kobiety w kolejce, młodej blondynki z włosami obciętymi na long boba.
Joanna
Bierze do ręki moją książkę, to znaczy książkę jej autorstwa, która należy już do mnie, bo ją przed chwilą kupiłam. Ciekawa jestem tej nowej historii. Inspiracja, cóż za obiecujący tytuł. Laura Ruta spogląda mi w oczy i pyta, dla kogo autograf.
– Dla Aśki – mówię, patrząc, jak jej ręka porusza się, wypisując dedykację.
A mogłabym być na jej miejscu, siedzieć na obitym welurem krześle i trzymać drogie pióro w dłoni. Mój agent latałby wokół mnie, dbając o to, żebym czuła się jak królowa. W czym ona jest lepsza? W niczym. Po prostu miała więcej szczęścia. Dobrze pisze, to trzeba jej przyznać. Umie wzbudzić emocje, trzymać w niepewności, wodzić za nos i jest mistrzynią suspensu, ale ja też to potrafię. Tylko dlaczego od lat nie mogę znaleźć wydawcy? Wysłałam swoją książkę do wielu wydawnictw i nic. Odpowiedzi nie nadchodzą tygodniami, a gdy napiszę mejla z prośbą o komentarz, otrzymuję same odmowy albo wydawcy w ogóle mnie olewają. Cóż za niewdzięczni i zadufani w sobie ludzie. Rozumiem, że są zapracowani, że takich jak moja propozycja pewnie dostają na pęczki, ale wcale ich to nie usprawiedliwia. Mam nadzieję, że ich też ktoś kiedyś potraktuje w tak podły sposób. Co prawda jeden z redaktorów pokusił się o kilka słów komentarza do mojego tekstu: „sama historia jest dość ciekawa, ale powinna pani popracować nad stylem”. Wkurzyłam się. Nie widzę różnicy w tym, jak piszę ja, a jak Laura Ruta – ta sama narracja, ten sam czas, ten sam gatunek. Czy ją kopiuję? Nawet jeśli, to przecież każdy może być pisarzem; nikt nie ma na to monopolu. Ruta łączy w swoich książkach brutalność z namiętnością. Emocje na dwóch przeciwstawnych biegunach, ale tak samo mocne w przekazie. Sceny przemocy opisuje z niezwykłą dokładnością, podobnie jak sceny seksu nie są pozbawione szczegółów. W tym tkwi jej sekret, to właśnie lep na czytelników. Inspiruje mnie, sama jednak na pewno też szuka natchnienia, czytając książki innych autorów. Nawet się z tym nie kryje – podaje na spotkaniach nazwiska swoich mistrzów, Chris Carter, Jo Nesbø. Ostatnio przeczytałam w jednym z wywiadów, że Laura Ruta to polski Guillaume Musso w spódnicy. Rozbawiło mnie to. Naprawdę poniosło tę dziennikarkę, tym bardziej że w ani jednej książce Ruty nie ma wątków paranormalnych, w przeciwieństwie do mojej propozycji literackiej, a Musso robi międzynarodową karierę, podczas gdy ona nie doczekała się ani jednego tłumaczenia na inny język.
Jestem pierwsza w kolejce – celowo, nie mogłabym przecież wyjść bez autografu, ale gdybym była ostatnia, mogłabym zadać kilka pytań, a nawet poprosić, żeby przeczytała mój tekst, poleciła mnie tu czy tam.
Kilka dni temu też miałam ku temu okazję, bo Laura Ruta zjawiła się w sklepie meblowym, w którym pracuję. Przyjechała z mężem, wybierali stół do jadalni – ona obstukiwała każdy blat, pytała o rodzaj drewna i kraj produkcji, a jej facet nie był zainteresowany. Może gdyby wybierali łóżko do sypialni, wykazałby większe zaangażowanie? Chodziłam za nią krok w krok i odpowiadałam na pytania, nie przyznałam się jednak, że wiem, że jest znaną pisarką, a ja jestem jej fanką. Byłam spięta i czekałam na odpowiedni moment, żeby powiedzieć, że ją rozpoznałam i chciałabym poprosić o kilka wskazówek dla początkującej pisarki, ale się nie złożyło. Cały czas był obok jej mąż, a ona co chwilę odbierała telefony. Czułam, że jeśli zacznę rozmowę, spławi mnie. Dzisiaj jest ku temu lepsza okazja, w końcu na spotkanie autorskie przyszła dla nas, dla swoich czytelników, jednak tłum za moimi plecami nie ułatwia zadania. Laura wręcza mi książkę, uśmiechając się, i już wzrokiem przywołuje następną osobę w kolejce. Dziękuję, przyciskam egzemplarz do piersi i usuwam się w głąb sali. Siadam na wolnym krześle i drżącymi dłońmi otwieram na stronie z wpisem.
Traktuj przeszkody jako okazje. Niechaj będą dla ciebie źródłem inspiracji.
Anthony Doerr, Światło, którego nie widać
Dla Joasi z życzeniami udanej lektury Inspiracji
Laura Ruta
Kręci mi się w głowie, po prostu brak mi tchu. Po raz drugi czytam dedykację, wiem, że te słowa nawiązują do Inspiracji, ale ja odczytuję je jako przesłanie. Skierowane do mnie sekretne zaklęcie, które pomoże spełnić moje najskrytsze marzenia o zostaniu pisarką. To zaproszenie do podjęcia walki, nieustawania w drodze do publikacji mojego debiutu. Przejeżdżam palcem po dedykacji – tusz jeszcze dobrze nie wysechł i słowa się rozmazują, ganię siebie w myślach za ten pośpiech. Na szczęście autograf pozostaje bez skazy. „Traktuj przeszkody jako okazje. Niechaj będą dla ciebie źródłem inspiracji”. Czytam ponownie słowa z książki, której nie znam, obiecując sobie, że od razu zamówię ją w księgarni internetowej. W mojej wyobraźni rysuje się lista przeszkód: sytuacji, osób i wydarzeń, które utrudniają mi zostanie pisarką, wręcz uniemożliwiają. Nie szkodzi, pokonam je, wykorzystam jako źródło inspiracji. To będzie próba wyobraźni – mogę dać się jej ponieść, napisać swoją historię. Najpierw na kartach powieści, a potem w życiu. A może odwrotnie?
Artur
– Kura znosząca złote jajka. – Słyszę za plecami.
Odwracam się. Z kieliszkiem wina w ręku stoi facet, który rozmawiał z Laurą, Pan Wymądrzalski. Działa mi na nerwy, ale ma ogromne zasięgi w social mediach, dlatego zaproponowałem mu prowadzenie tego spotkania. Większość ludzi w sali to jego zasługa, ściągnął miłośników swojego profilu, którzy teraz ochoczo kupują książki Laury. Taki właśnie był plan.
– Wina? – pyta i nie czekając na odpowiedź, wręcza mi lampkę, a sam sięga po kolejną stojącą na stole przykrytym białym obrusem.
– Dziękuję – mówię bez słowa protestu, bo może być mi jeszcze kiedyś potrzebny.
– Jak to jest złowić taką gwiazdę? – pyta, ruchem głowy wskazując na Laurę.
Nie mam ochoty z nim rozmawiać. Unoszę kieliszek i choć najchętniej wylałbym zawartość na jego głowę, plamiąc koszulę czerwonym winem niczym krwią, tylko stukam nim w jego lampkę.
– Za udane spotkanie. Świetnie je pan poprowadził.
Gość wypina klatkę piersiową, ego dosłownie go rozdyma. Mirosław Znaniecki, bezczelny, bezkompromisowy, nadęty dupek, z którym raz na jakiś czas muszę mieć styczność. Sądząc po kolejce do Laury, podpisywanie potrwa około godziny, a nie mam zamiaru stracić jej z tą zadufaną w sobie kreaturą. Jego vlog i kanał na TikToku cieszą się ogromną popularnością – robi z siebie pajaca, a to podoba się ludziom. Odnoszę wrażenie, że słabo radzi sobie z pisaniem, może nawet ma dysleksję, tylko wstydzi się do tego przyznać. W rozmowie jest dobry, potrafi zadać ciekawe i kontrowersyjne pytania, ale opatrzony w zdjęcia jedynie z hasztagami profil na Facebooku czy Instagramie zdradza według mnie nieumiejętność pisemnego sformułowania myśli. Może to pchnęło go do pracy z pisarzami? Chce być bliżej ludzi, którzy są jego niedoścignionym wzorem? Potrzebuje obok siebie kogoś, kto bawi się słowem, uwodzi, manipuluje, czaruje magią wyrazów zamkniętych w zdania, wersety, rozdziały, czasem wręcz przełomowe, a niekiedy ponadczasowe dzieła? Wierzy, że przebywając z takimi osobami, zarazi się ich swobodą pisania? Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się to prawdą.
– Tak, nieskromnie przyznam panu rację – odzywa się.
W pierwszej chwili nie wiem, o czym mówi, a gdy orientuję się, że dziękuje mi za słowa uznania pod jego adresem, chce mi się śmiać, bo już dawno zapomniałem o powinszowaniach.
– A przy okazji chciałbym o coś zapytać. – Nachyla się w moją stronę i ścisza głos. – Na jakim procencie pan pracuje?
– Niestety to tajemnica zawodowa. – Nie chce mi się wierzyć, że jest tak bezczelny. Mimo wszystko miałem o nim lepsze zdanie.
– Tajemnica, tajemnica – powtarza, wydymając usta. – A w środowisku i tak wszyscy wiedzą.
Skoro wiedzą, po co mnie pyta.
– Powiem prawdę. – Odstawia kieliszek na stół i ponownie nachyla się w moją stronę. – Mam zamiar rozszerzyć zakres swojej działalności. Chciałbym zostać tak jak pan agentem literackim.
O mało nie dławię się winem.
– O, proszę się nie bać – śmieje się, bezbłędnie odczytując moją reakcję. – Nie będę dla pana konkurencją, przynajmniej nie na początku – dodaje z uśmieszkiem i teatralnie kilka razy uderza mnie otwartą dłonią w plecy.
Mocno. Za mocno. Kaszlę.
– A poza tym niech pan powie prawdę. – Znów wypina pierś i sięga po swój kieliszek. Jest nienaturalnie niski i wątły, wręcz filigranowy. Jednak jego siła charakteru jest odwrotnie proporcjonalna do sylwetki. Gdyby kiedykolwiek kręcono polską wersję kryminałów Pierre'a Lemaitre'a, jestem pewien, że bez castingu dostałby rolę komisarza Camille’a Verhoevena. – Ilu autorom pan odmawia? No, tak szczerze.
To prawda, nie mogę być agentem wszystkich, którzy się do mnie zwracają. Mam pod swoją pieczą cztery autorki, staram się sprawiedliwie dzielić między nie czas i zaangażowanie, jednak siebie nie okłamię: numerem jeden jest Laura Ruta i to jej poświęcam najwięcej uwagi.
– No właśnie – ciągnie. – A autorów potrzebujących kogoś, kto pokieruje ich karierą, pomoże odnaleźć się w świecie rekinów biznesu, jest wielu. To tacy nieporadni życiowo ludzie, nie wszyscy, rzecz jasna, ale większość potrzebuje własnego impresario. Nie mam zamiaru do końca życia prowadzić kanału o książkach czy spotkań autorskich. Zawsze kierowała mną ambicja, lubię się rozwijać, no i zarabiać, rzecz jasna – uśmiecha się. – A sądząc po pana aucie, raczej pan nie bieduje, oj nie!
Nie znoszę wścibstwa. Mam faceta dość. Zaczynam układać w głowie plan, jak się od niego uwolnić, gdy nagle ratuje mnie jakaś dziewczyna ściskająca w dłoni książkę Laury. Nieśmiało podchodzi do nas i zwraca się do mnie, patrząc mi w oczy:
– Przepraszam, nie chciałabym przeszkadzać, ale czy mogę zająć panu chwilę?
– Oczywiście! – reaguję entuzjastycznie. – Przepraszam najmocniej, za chwilę wracam – zwracam się w stronę Pana Wymądrzalskiego i odchodzę na bok.
Spadła niczym anioł z nieba, nawet trochę go przypomina – jasne proste włosy niczym aureola otaczają jej drobną twarz. Kątem oka widzę, jak Mirosław Znaniecki opuszcza salę, najwyraźniej poczuł się urażony. I dobrze, mam nadzieję, że już dzisiaj nie wróci.
– Moje nazwisko nic panu nie powie. Joanna Sernecka – przedstawia się.
Rzeczywiście nic mi to nie mówi. Jakaś blogerka, może dziennikarka, chce umówić się na rozmowę z Laurą?
– Artur Konarski. – Odwzajemniam uścisk dłoni.
– Tak, wiem. Znam pana, jest pan agentem pani Laury.
– To prawda. W czym mogę pomóc?
– Nie bardzo wiem, od czego zacząć. To dla mnie bardzo ważne i trudne jednocześnie.
– Najlepiej od początku – uśmiecham się. – Może wina dla kurażu?
Najchętniej bym ją spławił, ale wolę pogawędkę z nią niż z tym durniem, gdyby jednak postanowił wrócić i nękać mnie swoim pyszałkowatym towarzystwem.
– Nie, dziękuję. Przyjechałam samochodem, nie piję – tłumaczy, po czym dodaje: – Napisałam debiutancką książkę.
Czuję, że wkraczam na niebezpieczny grunt. Od lat nie pracuję z debiutantami, takie mam już zasady. Wolę rozpoznawalne nazwiska – wszystko jest wtedy prostsze i oznacza większą kasę. Oczywiście wśród żółtodziobów mogą kryć się prawdziwe talenty, sławy, dzięki którym w szybkim czasie da się zbić fortunę, ale zdarza się to niezwykle rzadko, więc lepiej nie ryzykować. Poza tym nie mam na to czasu. Mógłbym podsunąć dziewczynie Pana Wymądrzalskiego, jednak wydaje się naprawdę sympatyczna i nie chcę wpakować jej na minę.
– O, wspaniale – mówię, odstawiając swój kieliszek na blat stołu. Grzebię w wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjmuję wizytówkę. – Proszę przysłać mi swój tekst. – Wręczam ją dziewczynie, wiedząc, że nawet nie zerknę do tego mejla. – Zobaczymy, co da się z tym zrobić.
Rozemocjonowana ściska kartonik, a ja ją przepraszam, mówiąc, że muszę wykonać pilny telefon.
Sebastian
– Mówiłem ci, że masz tu nie przychodzić – cedzę przez zaciśnięte zęby.
– Bo co? – oburza się. – Boisz się, że się wyda?! Gówno mnie to obchodzi!
– Cii... – Chwytam ją za przedramiona i odciągam za róg kamienicy.
Moja kochanka najwyraźniej oszalała, bo właśnie przyszła na spotkanie autorskie Laury. Wielokrotnie tym straszyła i w końcu dotrzymała obietnicy. Te spotkania w Warszawie zawsze budzą we mnie obawy. Wolałbym, żeby moje kłamstwa nie wyszły na jaw.
– Nie odbierałeś telefonów, martwiłam się – mówi, próbując dotknąć dłonią mojej twarzy. Odsuwam się.
– Przecież mówiłem ci, że od rana będę z Laurą – tłumaczę. – Obiecałem, że zadzwonię wieczorem, i tak właśnie bym zrobił. Nawet wpadłbym do ciebie, ale ty oczywiście – kręcę głową – musiałaś wszystko posuć.
– Przestań. Najlepiej zwalić winę na mnie. To ty zdradzasz żonę, a ja mam już tego dość. Ile mam czekać? – pyta. – No, powiedz ile. Kiedy w końcu od niej odejdziesz?
– Mówiłem ci, że teraz nie jest dobry czas...
– Nigdy nie jest dobry! – przerywa mi z wyrzutem w głosie. – Teraz nie, bo ma trasę autorską, wcześniej nie, bo pisze książkę. Obiecałeś, że to zrobisz!
No cóż, teraz na pewno nie jest dobry czas na taką rozmowę. W każdej chwili może pojawić się ktoś, kto wie, że jestem mężem Laury. Rozmowa w pustej uliczce z kobietą, która co chwilę próbuje mnie czule dotknąć, może ściągnąć na mnie problemy.
– Zrobię – kładę jej rękę na ramieniu – ale daj mi chwilę...
– Chwilę?! – wybucha. – To trwa prawie dwa lata! Ile mam na ciebie czekać? Czy ty w ogóle wiesz, jak ja się czuję? Stale ta druga...
Wiktoria ma dwadzieścia pięć lat, jest młodsza ode mnie i Laury o ponad dekadę, zabawna, bezproblemowa i świetna w łóżku. Nie żeby mojej żonie brakowało czegoś w tej kwestii, o nie – ona po prostu przestała się mną interesować. Dla niej ciekawsze są fikcyjne światy, które tworzy, niż rzeczywistość, która ją otacza.
Poznaliśmy się na studiach. Laura była na filozofii, ja na bankowości. Odmienne światy, ale czy przeciwieństwa się nie przyciągają? Działaliśmy na siebie jak magnesy o różnych biegunach. Nadal pożądam mojej żony, nadal zachwyca mnie jej piękny umysł, choć też czasem przerasta. Makabra w jej powieściach jest często przesadzona, ale zarazem opisana z najmniejszymi detalami, co sprawia złudne wrażenie prawdziwości. Do tego ta pikanteria, niesamowite sceny seksu. W te książki po prostu się wpada, ich mroczny świat uzależnia i mimo że jest paskudny i bezwzględny, nie chce się go opuszczać. Na tym polega siła Laury Ruty – pochłania człowieka bez reszty. Wiktoria nigdy jej nie dorówna, zdaję sobie z tego sprawę. Inteligencja, błyskotliwość mojej żony nie znają granic i to właśnie najbardziej mnie w niej podnieca, a czasem wręcz przeraża, jak historie, które tworzy. Oczywiście jest też zjawiskową kobietą, czarującą, uwodzicielską, gdy tylko ma na to ochotę, ale w moim towarzystwie już od dawna nie ma.
Wiktoria przyszła razem ze swoją przyjaciółką. Siadły obok mnie, sprawiając, że godzinne spotkanie autorskie przerodziło się w gehennę. Stale pisała do mnie esemesy. Czułem, jak mój telefon wibruje w kieszeni marynarki, próbowałem skupić całą uwagę na Laurze, ale Wiktoria mi to utrudniała. Bałem się, że za chwilę zrobi jakąś głupotę, przysunie się do mnie, usiądzie mi na kolanach lub pocałuje w usta na oczach mojej żony, na oczach wszystkich czytelników. Na szczęście tego nie zrobiła, ale właśnie oznajmiła mi, że jeśli nie odejdę od żony, weźmie sprawy w swoje ręce.
– Proszę cię, nie teraz. Pogadamy o tym jutro, kiedy do ciebie przyjadę.
– Kiedy przyjeżdżasz, jesteś zainteresowany wyłącznie moim ciałem. Zawsze tak jest, Seba, zawsze. – Zakrywa twarz dłońmi. – Ja ci ulegam, potem wychodzisz i jedziesz do niej, a wiesz, jak ja się czuję? Jak dziwka. – Jej ręce opadają i znów spogląda mi w oczy.
Muszę ją uspokoić, bo zaczyna mówić coraz głośniej, przemawiają przez nią emocje i jest zdenerwowana, a to może pchnąć ją do głupich czynów.
– Pogadam z nią, obiecuję – kłamię. – Idź już. Zamówię ci taksówkę.
– Nie trzeba, Paulina na mnie czeka. – Wskazuje na samochód zaparkowany przy chodniku.
W miejscach publicznych nie okazujemy sobie uczuć, to zbyt ryzykowne, zwłaszcza tutaj, gdzie pełno ludzi, którzy znają Laurę i mnie.
– Jutro do ciebie wpadnę – obiecuję i wtedy kątem oka zauważam, jak agent mojej żony wychodzi z budynku. – No idź już! – ponaglam ją.
Nie czekając, aż Wiktoria wsiądzie do samochodu przyjaciółki, ruszam z powrotem do biblioteki. Mam nadzieję, że Artur nie zauważył mnie z dziewczyną, która właśnie przebiega przez ulicę.
Joanna
Po raz nie wiem który czytam mejla do agenta Artura Konarskiego i za każdym razem poprawiam jakiś wyraz, by po chwili znów wrócić do pierwotnej wersji. W załączniku jest tekst mojej debiutanckiej książki, teraz więc muszę tak dobrać słowa wiadomości, żeby facet zdecydował się otworzyć plik, a potem wciągnął się w fabułę. Chociaż o to już się nie martwię – książka jest doskonała, wypieszczona, dopracowana pod każdym względem. Domyślam się, że agent literacki współpracujący z takimi gwiazdami jak Laura Ruta dostaje codziennie wiele podobnych mejli, dlatego powinnam się jakoś wyróżnić. Przerabiałam to na wielu kursach creative writing, wiem, jak taka wiadomość powinna wyglądać. Powołuję się na nasze spotkanie podczas wieczoru autorskiego i dodatkowo, może zbyt ryzykownie, ale mam nadzieję skutecznie, porównuję swoją twórczość do stylu i charakteru prozy Laury Ruty. Nadmieniam, że moją historię wzbogaciłam wątkami paranormalnymi, tak dziś modnymi i dobrze przyjętymi wśród pokolenia młodych czytelników. Ręce mi się pocą, gdy przewracam wizytówkę w dłoni i jeszcze raz sprawdzam, czy dobrze przepisałam adres. Mocno wali mi serce, gdy klikam „wyślij”, zamykam oczy i głęboko oddycham.
– Kochany wszechświecie, pomóż mi spełnić marzenie – szepczę i zamykam pokrywę laptopa.
Zajęłam się tym od razu po powrocie do domu, nie chciałam odkładać na potem – lepiej kuć żelazo, póki gorące, ale nie sądziłam, że tak długo mi to zejdzie. Dochodzi druga w nocy, a ja mam na rano do pracy i powinnam się wyspać. Jutro muszę tryskać entuzjazmem w rozmowach z klientami ekskluzywnego salonu meblowego. Na szczęście udało mi się sklecić parę zdań, najważniejsze, że jestem zadowolona z mejla. Gaszę światło, wtulam się w miękką kołdrę i zamykam oczy, ale sen nie nadchodzi. Myślę o Laurze. Zastanawiam się, czy także leży w łóżku, o czym myśli, co czuje. Czy takie wieczory jak ten, kiedy ludzie okazują, że cenią jej twórczość, zadają pytania, nagradzają brawami, stoją w długiej kolejce po autograf, nadal ją zachwycają czy może już nudzą.
W poście, który wrzuciła na swoje media społecznościowej kilka dni temu, żaliła się, jakie przechodzi katusze, gdy tworzy. Cała drżałam ze złości na te słowa. Naprawdę? W takim razie po co to robi, skoro tak tego nie cierpi. Chciałaby się ze mną zamienić? Bardzo proszę, chętnie odstąpię posadę ekspedientki za rolę pisarki bestsellerów. Nawet dołożę kilka młodzieńczych lat życia, ale za to ona odda mi wszystko, łącznie z mężem i agentem. Wyobrażam sobie, jakby to było być nią i mieszkać w pięknym domu na przedmieściach. Gdy kupowała stół, zostawiła adres dostawy i znalazłam na mapach Google’a jej miejsce na ziemi, a potem pojechałam tam zobaczyć na własne oczy. Duża działka, zadbany ogród, piękny taras. W wyobraźni widzę siebie, leżącą na jednym z szezlongów na tarasie, z drinkiem w dłoni, który właśnie wręczył mi mąż – wcześniej jej, a teraz mój. Przystojny facet, wpatrzony w nią jak w obrazek. Chciałabym, żeby ktoś był tak we mnie zabójczo zakochany. Agent zresztą też świata poza nią nie widzi. Kręci się wokół niej, jakby była jakimś pieprzonym słońcem. Zaciskam mocno pięści, nie wolno mi się tak gorączkować. Powinnam się wyciszyć, bo inaczej nie zasnę, ale od tych emocji serce wali mi jak po długim biegu. Chcę jej życia. I nie potrafię nad tym zapanować.
Zaciskam mocno powieki. Muszę pamiętać, że ona kiedyś też była na moim miejscu. Bez męża, agenta, z debiutem, którego jeszcze nikt nie wydał. Mnie też się uda, muszę w to gorąco wierzyć. Artur Konarski sprawiał wrażenie zainteresowanego współpracą, przecież w innym razie nie powiedziałby, żebym wysłała mu książkę. Wyobrażam sobie, jak rano odpali laptop i otworzy mejla ode mnie. Przypomni sobie naszą wieczorną rozmowę, gdy wręczył mi wizytówkę. Wstanie, zaparzy w dzbanku kawę albo herbatę, rozsiądzie się wygodnie w fotelu i zacznie czytać. I pochłonięty historią nawet nie zauważy, że napój w dzbanku wystygł, a za oknem zapada zmrok. Gdy zamknie pokrywę laptopa, będzie wiedział, że trafił na kolejny talent – do gry wchodzi równie mocne nazwisko jak Laura Ruta, a kto wie może nawet mocniejsze. Uczeń przerósł mistrza. Młoda, piękna i dobrze zapowiadająca się pisarka, czego chcieć więcej. Los mi sprzyja, powie do siebie szeptem i sięgnie po telefon, by wybrać mój numer.
Artur
Kilka minut po dziewiątej otwieram laptop. Mam zamiar zaprosić Laurę do restauracji, może w poniedziałek albo we wtorek. Wczoraj wykręciła się z kolacji, mówiąc, że jest zmęczona. Być może tak było, nie chciałem naciskać, ale w tym tygodniu już mi nie odmówi. Czasem mam jej dość, bo zachowuje się, jakby była pępkiem świata, a mi nie pozostaje nic innego, jak udawać, że to prawda. Nie jest wcale taka idealna, cudowna i wyjątkowa, jak sądzi. Ma swoje grzeszki i tajemnice, ale – nie da się ukryć – talentu nie można jej odmówić. I pracowitości.
Sprawdzam kalendarz: w poniedziałek mam dwa spotkania z wydawcami, wtorek jest wolny, otwieram więc skrzynkę pocztową, by wysłać jej zaproszenie, bo w weekendy staram się szanować prywatność moich autorek i nie dzwonić, i wtedy zauważam mejla od Joanny Serneckiej. Nie kojarzę nazwiska, dopiero kiedy otwieram wiadomość, przypominam sobie zdesperowaną dziewczynę na wczorajszym spotkaniu autorskim. Wysłała swoją propozycję literacką. Wybucham śmiechem, gdy czytam, jak porównuje swoją książkę do twórczości Ruty. Laura jest nie do podrobienia. Jej styl pisania ma coś tak wyjątkowego, że nawet gdybym dostał tekst bez nazwiska autorki, wiedziałbym, kto go napisał. Pamiętam, jak pierwszy raz wziąłem do ręki jej powieść. Laura Ruta była już wtedy dość rozpoznawalna, miała na koncie trzy tytuły, ale dopiero gdy ukazała się Winda, zrozumiałem, że muszę bliżej poznać tę hipnotyzującą pisarkę. Nie odłożyłem książki, dopóki nie przeczytałem ostatniego zdania, historia wbiła mnie w fotel. Pamiętam szybkie bicie serca, emocje towarzyszące mi podczas lektury i niedowierzanie – jak mogła stworzyć taką fabułę i tak wiarygodnych bohaterów? Nawet teraz, gdy wracam myślami do tamtych chwil, czuję mrowienie na karku. Kiedy ochłonąłem, skontaktowałem się z nią, proponując współpracę, ale odmówiła. Winda już wtedy była bestsellerem i Laura zapewne uważała, że na tym etapie nie potrzebuje niczyjej pomocy, ja jednak nie dałem za wygraną. Chciałem pokazać jej, co może osiągnąć, mając takiego agenta jak ja, i postanowiłem zobaczyć się z nią osobiście. Pojechałem na jedno ze spotkań autorskich. Rudowłosa pieguska z tajemniczym uśmiechem, Laura Ruta, miała coś w sobie. Okazała się równie hipnotyzująca co jej książki. Nie potrafiłem oderwać od niej spojrzenia. Nie była w moim typie, zresztą nadal nie jestem go pewien, ale to akurat dobrze wróżyło naszej współpracy. Ona miała męża, przystojniaka jakich mało, ja potencjalnie nie stanowiłem dla niego żadnego zagrożenia, ale Ruta odmówiła mi po raz drugi.
Po spotkaniu podszedłem do niej i się przedstawiłem. Nie rozpoznała nazwiska, a więc raczej nie śledziła tego, co dzieje się w branży – wtedy na koncie miałem już kilka sukcesów, współpracowałem z poczytnymi pisarzami i sądziłem, że obiło jej się to o uszy. Byłem jednak w błędzie.
– W czym mogę pomóc? – Spojrzała na mnie, gdy zapytałem, czy mogę jej zabrać chwilkę.
– Jestem agentem literackim. Kiedyś już próbowałem się z panią kontaktować...
– Nic się w tej kwestii nie zmieniło – powiedziała. – Nie potrzebuję agenta.
– Proszę dać się zaprosić na kawę, a ja dosłownie w ciągu godziny wyjaśnię, jak współpraca ze mną może wywindować pani karierę.
Uśmiech przemknął przez jej twarz. Trzymała w ręku swój najnowszy thriller i postukała długim paznokciem w kolorze kruczej czerni w tytuł, jasno dając mi do zrozumienia, że i bez mojej pomocy potrafi się wywindować.
– Gratuluję książki – powiedziałem, desperacko próbując nie dać się spławić. – A tytuł kapitalny. Mogłaby pani zdradzić, skąd pomysł na tę historię?
– Na to potrzebuję więcej czasu. Zapraszam na kolejne spotkanie autorskie. – Niczym brzytwa zrobiła ostre cięcie. – Muszę już lecieć – dodała. – Do widzenia!
Gdy po raz kolejny nadarzyła się okazja, oczywiście jej nie przepuściłem i w końcu się udało. Jak to się mówi, do trzech razy sztuka. Nie bez znaczenia było poparcie, którego udzieliła mi autorka najbardziej poczytnych w kraju komedii romantycznych przesyconych erotyzmem, Barbara Bojarczuk, prywatnie przyjaciółka Laury Ruty.
Stukam w klawiaturę i wysyłam Laurze wiadomość z propozycją spotkania, nie podczas lunchu, tylko kolacji. Chcę mieć czas, żeby na spokojnie przedyskutować ważne kwestie, wolę uniknąć sytuacji, że gdzieś się śpieszy i upycha spotkanie ze mną między wizytami u fryzjerki i kosmetyczki. Wieczór jest odpowiednią porą do załatwiania takich spraw. Mejla od aspirującej pisarki ignoruję, ale nie kasuję, co już powinna uznać za nie lada sukces.
Laura
Gdy rano się budzę, Sebastiana nie ma obok mnie. Spoglądam na zmiętą pościel, kładę dłoń na jego poduszce – jest zimna. Wczoraj wróciłam późno, już spał. Podpisywanie książek trwało prawie dwie godziny, potem Artur zaproponował kolację, ale wymówiłam się zmęczeniem, co zresztą było prawdą. Wydawał się niepocieszony – zamówił stolik w ekskluzywnej restauracji na Nowym Świecie. Wiem, że zamierzał omówić pomysł kolejnej książki, po prostu lubi planować. Inspiracja dopiero co zeszła z taśmy drukarskiej, a on już chce wiedzieć, o czym będzie kolejna powieść. Jestem zadowolona z ostatniego thrillera, mam wrażenie, że na to właśnie czekali moi czytelnicy – na uwodzicielską zabawę z ich przekonaniami. Pod przykrywką literackiej intrygi zadaję im egzystencjalne pytania, których nie mogą zostawić bez odpowiedzi. To będzie bestseller, już teraz budzi ogromne zainteresowanie. Dostałam propozycje wywiadów do czołowych gazet i portali, a Artur wspominał, że ustala termin występu w telewizji śniadaniowej. Ta historia spłynęła na mnie nagle, zupełnie jak wszystkie wcześniejsze. One mnie wybierają – za każdym razem odnoszę wrażenie, że nie ja wymyślam opowieści, tylko same do mnie przychodzą. Stukają do drzwi mojej wyobraźni tak długo, aż im otworzę, a gdy już wpuszczę je do środka, są bardzo mroczne i takie klarowne. Wchodzę w umysł sprawcy, widzę najdrobniejszy szczegół, każdą strużkę krwi i ranę na duszy. Moim zadaniem jest to po prostu opisać, z największą dokładnością i wyczuciem. Staram się oddać zaangażowanie i brutalność kata, opisuję metody działania, a potem wchodzę w duszę ofiary i patrzę na świat jej oczami. Inspiracja przyszła do mnie jakiś rok temu, pod prysznicem w hotelu. Najpierw pojawił się zapach: słodka, kusząca woń migdałów ze szczyptą cynamonu. Tak pachniał żel, wraz z którym wnikała w moje ciało ta historia. Oprawca i ofiara. Widziałam ich wyraźnie, stali naprzeciwko siebie skąpani w tym zapachu. Wzdrygam się, przypominając sobie tamtą chwilę, moment, gdy opowieść się do mnie dobijała. Nie wiedziałam, że przerodzi się w ogromny sukces, za to zdawałam sobie sprawę z czego innego – opisanie tych scen okupię godzinami tkwienia w makabrze. Pisząc, jestem tam całą sobą: oto cena bycia demiurgiem.
Niebawem znów to się stanie, wiem, że tak będzie. Pojawi się nowa fabuła kolejnej książki, znienacka mnie odnajdzie i nie pozwoli o sobie zapomnieć, dopóki jej nie opiszę. Najpierw poczuję lekkie gilgotanie, głęboko w środku, jakby w mojej klatce piersiowej uwięziony był motyl, a potem ta siła zacznie przejmować nade mną kontrolę, prowadzić moje palce po klawiaturze, organizować mi czas. Ale to dopiero za chwilę, teraz tego jeszcze nie czuję.
Przeciągam się i na gołe ciało zarzucam szlafrok. Zawsze śpię nago, mogę sobie na to pozwolić – nie mamy dzieci, nie grozi mi krępująca sytuacja. To była nasza wspólna decyzja. Nigdy nie czułam instynktów macierzyńskich, a Sebastian jest za wygodny na życie z noworodkiem pod jednym dachem. Oboje dużo pracujemy, podróżujemy, stale się przeprowadzamy, cenimy sobie swobodę i nie lubimy zapuszczać korzeni, a z dzieckiem trzeba przecież osiąść w jednym miejscu: przedszkole, szkoła, rutyna, która daje młodemu człowiekowi namiastkę bezpieczeństwa i przewidywalności – złudne poczucie, że ma się nad czymś kontrolę. A to nieprawda, kontrolę mogę mieć jedynie nad fikcyjnym światem, który tworzę, a nie nad życiem. Czasem myślę, jakby to było, gdyby naszą codzienność wypełniły dzieci, ale nie muszę tego doświadczać, wystarczy, że napiszę o tym książkę.
Idę do kuchni i uruchamiam ekspres. Zapach świeżo mielonej kawy roznosi się w powietrzu. Zaglądam do łazienki, żeby zapytać, czy Sebastianowi też zaparzyć, ale nie ma go tam.
– Sebastian?! – krzyczę, wychodząc na korytarz.
Odpowiada mi cisza. Nie ma go w domu. Dopiero wtedy uzmysławiam sobie, że jest weekend, a on w sobotnie poranki jeździ na squasha. Zegarek na piekarniku wskazuje kilka minut po dziesiątej, a więc całe przedpołudnie mam dla siebie. Otwieram drzwi tarasowe i wychodzę na zewnątrz. Stawiam kawę na stoliczku z mozaiką na wzór portugalskich azulejos i wystawiam twarz do słońca. Mieszkamy w tym domu od ponad roku, choć wciąż nie zdążyliśmy go urządzić do końca i wciąż mówię o nim „nowy dom”. Nie wiem, czy jest to miejsce na zawsze, ale na razie ani ja, ani Sebastian nie odczuwamy potrzeby, żeby je zmieniać, choć biorę pod uwagę ewentualność, że kiedyś przyjdzie nam ochota na przeprowadzkę w inny zakątek Polski, a może nawet świata. Stale podróżujemy, takie z nas niespokojne duchy. Słyszę odgłos silnika samochodu. Jeszcze nie otwieram oczu, ale gdy dźwięk milknie na wysokości domu, zerkam w tamtą stronę. Przed bramą zatrzymała się biała furgonetka, wysiada z niej młody chłopak. Kojarzę tego kuriera – nasza podwarszawska miejscowość jest jego rewirem.
– Dzień dobry! – krzyczy. – Przesyłeczka do pani.
Schodzę z tarasu i przemierzam ogród, słońce razi mnie w oczy. Zastanawiam się, czy prześwitujący szlafrok zdradza kurierowi, że pod spodem jestem naga. To mogłaby być udana pierwsza scena taniego romansidła, uśmiecham się do swoich myśli.
– Dzisiaj trzy paczuszki – mówi.
Zawsze używa zdrobnień, ale nawet to w nim lubię. Odbieram przesyłki, żegnam się i wracam na taras. Dwie z nich od razu zdradzają, co jest w środku: książki. Szerokie taśmy na pudełkach z logo wydawnictw nie pozostawiają złudzeń. Lubię być rozpieszczana w taki sposób – niespodzianki książkowe, nowości polskich i zagranicznych autorów umilą mi weekend. Trzecia przesyłka jest tajemnicza, nie ma na niej nadawcy. Bywa i tak. Czasem dostaję brzydkie szare pudło, a w środku kryje się pięknie zapakowany prezent: kosmetyki, biżuteria, torebki. Zawsze pokazuję niespodziankę w moich mediach społecznościowych – dla firm to reklama, a dla mnie sposób wyrażenia podziękowania. Ciekawi mnie, co tym razem znajdę w środku, zapewne drobny upominek, bo paczka jest lekka, dlatego zaczynam od niej.
Biorę z kuchni nożyczki i jednym ruchem przecinam taśmę zabezpieczającą. Zaglądam do środka. Roślina z korzeniami. Tego jeszcze nie było. Wyjmuję ją z pudełka – to chyba jakieś zioło wyrwane niedawno z gleby, bo wciąż ma resztki ziemi. Dziwne jak na prezent. Kto daje kwiaty wyrwane z korzeniami? Wącham drobne żółte płatki. Czuję woń cytrusów, ale aromat wydaje się cięższy, jakby balsamiczny. Co to jest? I kto mi to przysłał? Szukam w paczce jakiejś informacji, ale oprócz rośliny nie ma nic więcej. Listki ma w kształcie łez i gdy pocieram je palcami, rozchodzi się przyjemny aromat. Znajduję w telefonie aplikację służącą do identyfikacji roślin, którą zainstalowała mi BiBi, nie tylko pisarka, ale także miłośniczka świata przyrody, i robię zbliżenie na kwiatki. Aplikacja potrzebuje chwili, aby zdradzić mi, z czym mam do czynienia – a więc otrzymałam rutę zwyczajną. Momentalnie dopada mnie nieprzyjemne odczucie, nie wiem dlaczego, ale czuję, że ten prezent to nie wyraz sympatii czy uznania, a wręcz odwrotnie. Odczytuję aluzję: to nawiązanie do mojego nazwiska. Ruta pochodzi z południowo-wschodniej i wschodniej Europy, rośnie głównie na Bałkanach i Krymie, ale rozprzestrzeniła się także na afrykańskim wybrzeżu Morza Śródziemnego i w Europie Południowej – czytam informacje na temat rośliny. Obecnie poza Antarktydą występuje na wszystkich kontynentach i na wielu wyspach. Ma mnóstwo właściwości zdrowotnych, w dużych dawkach jest jednak trująca i powinna być stosowana z zachowaniem szczególnej ostrożności. Od starożytności znana była jako środek poronny, pisał o tym sam Pliniusz Starszy, a w Polsce dawniej uważano, że ma moc odwracania czarów i odpędzania zła. Skutki uboczne jej stosowania: bezsenność, zawroty głowy, wysypki, skurcze, zwiększona wrażliwość na słońce czy podrażnienie żołądka.
Wypuszczam roślinę z rąk, jakbym nagle poczuła, że może mi zagrażać. Drobinki ziemi obsypują niebieską mozaikę azulejos. Wszystko do mnie wraca w ułamku sekundy.
Już kiedyś tak było. Też dostałam tajemniczą przesyłkę, coś, co wybiło mnie z rytmu i doprowadzało do szaleństwa, ale udało mi się nad tym zapanować, z czasem nawet zapomnieć. A teraz wszystko wraca. Lęk uderza jak fala tsunami, zaczynają drżeć mi ręce.
Czy ten chwast wysłała ta sama osoba? Czy mój prześladowca powrócił? Zniknął na kilka lat i nagle postanowił o sobie przypomnieć?
Nigdy nie odkryłam, kim był i po co wysłał tamten list. Wciąż go mam, w sumie nie wiem, dlaczego go zachowałam. Leży na dnie drewnianego pudła z różnymi drobiazgami, z którymi trudno mi się rozstać. Puszczam się biegiem do domu i otwieram drzwi do piwnicy. Do dziś nie zainstalowaliśmy tam porządnego światła – żarówka mruga, jakby zastanawiała się, czy warto oświecić mi drogę do mrocznej przeszłości. Ostatecznie gaśnie, gdy jestem w połowie schodów.
Sebastian
Wychodzę z domu, zanim Laura zdąży się obudzić. Rano przyglądałem się jej długim, kasztanowym, wpadającym w rudy odcień włosom, wysokim kościom policzkowym, pięknym ustom i piegom zdobiącym mały nos. Była naga. Ściągnąłem z niej kołdrę, delikatnie, żeby się nie obudziła, i zrobiłem telefonem kilka fotek. Nie powinienem tego robić bez jej zgody, ale przecież by mi na to nie pozwoliła. Czy to coś złego, że mąż chce mieć nagie zdjęcia żony?