Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
83 osoby interesują się tą książką
KAŻDY ODPOWIE ZA SWOJE GRZECHY
Gdyby nie meldunek z Interpolu, to akta tej sprawy nadal kurzyłyby się w policyjnym Archiwum X. Dwie ofiary – jedną sprzed pięciu lat z Zielonej Góry i drugą sprzed miesiąca z Hurghady – łączy bardzo niepokojący fakt: obydwa trupy zostały zmumifikowane.
Komendant Romuald Czarnecki wysyła do Egiptu swojego najlepszego człowieka. Igor Brudny leci na miejsce zbrodni w towarzystwie aspirant Jagny Witos. Nie podoba się to Julce Zawadzkiej, która wciąż dochodzi do siebie po akcji w Bieszczadach. Jej zdaniem młoda policjantka ma wobec Brudnego własne zamiary…
Gdzieś między Polską a Egiptem grasuje morderca, który wzorem staroegipskich bóstw upomina się o sprawiedliwość. Brudny nie wie, kim jest, gdzie się ukrywa ani ile osób zabił. Jednego jest jednak pewien – zabójca wkrótce uderzy ponownie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Betoniarka ryknęła niczym monstrum z piekielnych czeluści.
Bęben powoli zaczął się obracać. Rytmicznie, mozolnie, wytrwale. Echo jej ryku poniosło się po przestronnej piwnicy i wsiąkło w wilgotne mury. W zastałym powietrzu unosiły się drobinki cementu i woń drewna cedrowego, a wokół walały się pozostałości po odbytym rytuale. Fiolki z wonnymi olejkami, kawałki bandaży, pędzle, skalpel, palce, uszy. Podłoże było rozmokłe i grząskie, tak że kalosze, które miał na nogach, zapadały się w przesiąkniętej krwią ziemi. Jej specyficzny zapach nieustannie drażnił mu nozdrza.
Mężczyzna przeniósł wzrok na szczelnie owiniętą bandażami ofiarę. Wciąż żyła. Wiła się niczym robal pochwycony w pajęczą sieć, wydając z siebie nieokreślone, bulgoczące dźwięki. Wyglądała obrzydliwie, odrażająco. Nie było w niej nic ludzkiego.
Ale czy kiedykolwiek było? Czy nie zasłużyła sobie na taki los?
Zasłużyła. Mężczyzna nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Cierpienie tej wijącej się glisty i tak nie mogło zadośćuczynić wyrządzonym przez nią krzywdom. Zniszczyła wiele żyć. Złamała niezliczoną liczbę dusz. Mężczyzna był tego pewny, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył. Może dlatego, że tak było łatwiej? A może dlatego, że podskórnie szukał usprawiedliwienia? Wtedy się nie wahał i robił to, co należało, wszak jego uczucia tu się nie liczyły. On był tylko aniołem zemsty, posłańcem, bożym pomazańcem mającym osądzić i ukarać grzeszników, którzy dopuścili się tak niecnych czynów.
Tylko dlaczego nie czuje ulgi? Dlaczego w ogóle nic nie czuje?
Mężczyzna ściągnął kaptur i wytarł pot z czoła. Splunął na spętaną bandażami ofiarę. Mógł jej dodatkowo naubliżać, zadać jej jeszcze więcej bólu, upodlić ją. Zrezygnował jednak. Nie miał już na to siły, poza tym niczego by to nie zmieniło. Zrozumiał, że i tak nic nie poczuje. Nawet satysfakcji. Prędzej wstyd i obrzydzenie. Chyba też lęk, niedefiniowalny, ale jednak namacalny. Unoszący się pomiędzy fruwającymi w powietrzu drobinkami cementu, podlany wonią własnego potu i parującej krwi ofiary. Jego dusza i tak na zawsze będzie przeklęta. Jeszcze więcej cierpienia nic tu nie da. On swoje zrobił. Już niedługo pozostanie posprzątać i pomyśleć, co dalej. Jak jeść, jak oddychać, jak żyć z tą traumą, która przecież nigdy nie odejdzie. Pozostanie w nim na zawsze. Zresztą nie tylko z nim…
Betoniarka obracała się powoli, zagłuszając swoim rytmicznym rykiem odgłosy miotającej się w dole ofiary. Zresztą i tak nikt by jej nie usłyszał. Stara chałupa stała z dala od innych zabudowań i od dawien dawna nikt w niej nie mieszkał. Pustostan już dawno popadł w ruinę i nawet dzieciaki przestały tu przychodzić. Teraz interesowały ich tylko komputery.
Sprawdził przelewającą się masę i sięgnął po kolejny worek z cementem. Dosypał do bębna, dolał wody. Piasku wystarczyło. Odczekał jeszcze kilka minut, pozwalając maszynie pracować, a gdy płynny beton uzyskał odpowiednią gęstość, zbliżył się do wykopanego grobu.
– Smaż się w piekle, gnoju – syknął i pociągnął wajchę.
Gęsta masa zaczęła powoli, acz systematycznie wylewać się z bębna. Kolejny jęk ofiary stłumił płynny beton.
Poza upierdliwie bzyczącą muchą szelest przekładanych dokumentów był jedynym dźwiękiem wypełniającym skromny w wystroju gabinet komendanta Romualda Czarneckiego. Inspektor poprawił krawat i zajął miejsce naprzeciwko świeżo upieczonego nadkomisarza. Uśmiechnął się zachęcająco, ale Igor Brudny w odpowiedzi tylko nieznacznie się skrzywił. Czarnecki milczał więc do momentu, aż jego podwładny zamknął teczkę z aktami. Wciąż miał zabandażowaną lewą dłoń.
– No i co o tym myślisz? – zapytał, gdy Brudny wygodniej rozparł się w krześle.
– Wygląda to nawet ciekawie, ale wciąż nie wiem, dlaczego chcesz mi wlepić sprawę sprzed prawie pięciu lat. Gdzie jest haczyk?
– Owszem, haczyk jest. I to niejeden – przyznał Czarnecki. Poprawił zsuwające się okulary. – Zapewne się zorientowałeś, że sprawa dotyczy śmierci niezidentyfikowanego mężczyzny, który według wyników z laboratorium jest prawdopodobnie Arabem. Jego wiek oszacowano na dwadzieścia do trzydziestu lat.
– Spora rozpiętość… – Brudny wymownie uniósł brwi, ale nic więcej nie dodał. Czarnecki odebrał to jako sygnał, że ma mówić dalej.
– Sam widzisz. Zwłoki są zmumifikowane, ale zachowane w całkiem niezłym stanie. Choć, i to dość istotne, nie tak dobrym, żeby można to było uznać za robotę specjalisty. Na pewno jednak twoją uwagę zwróciła jedna kwestia…
– Dlatego powiedziałem, że to nawet interesujące.
– Czyli się nie pomyliłem. Wiedziałem, że cię to zaciekawi.
– No… – Brudny odchrząknął. – Nie na tyle, aby zapałać miłością do zajmowania się jakimś trupem, o którym nic nie wiadomo. Rozumiem, że balsamowanie i owijanie w szmaty żyjącego jeszcze człowieka to dość niecodzienna praktyka, ale te akta są tak chude, a informacje tak skąpe, że prędzej bym odnalazł Bursztynową Komnatę.
– Poczekaj. – Czarnecki sięgnął do szuflady i wyjął plik kolejnych dokumentów. Położył je przed nadkomisarzem. – Tak jak wspomniałem wcześniej, pojawiły się pewne okoliczności, które zmusiły mnie, aby raz jeszcze przyjrzeć się sprawie. Tekst jest już przetłumaczony, więc możesz śmiało czytać.
Brudny przyjrzał się spiętym dokumentom. Jego brwi uniosły się nieznacznie, gdy dostrzegł logo, na którym znajdowała się przebita mieczem kula ziemska.
– Interpol? – mruknął sam do siebie.
– Dostałem z centrali tę notę jakieś dwa tygodnie temu. Egipska policja prosi w niej o pomoc w zidentyfikowaniu trojga zwłok, na które trochę ponad miesiąc temu natrafiono w Hurghadzie. Zapewne nie zwróciłoby to mojej uwagi, gdyby nie fakt, że wszystkie trzy ofiary również są zmumifikowane.
– Kontynuuj…
Czarnecki z satysfakcją wyczuł nutę zaciekawienia w głosie rozmówcy.
– Zainteresowałem się sprawą z dwóch konkretnych powodów, a co za tym idzie, dokładnie wszystko zweryfikowałem. Po pierwsze opis ichniego patomorfologa jest zbieżny z opinią Roberta dotyczącą zwłok znalezionych u nas cztery i pół roku temu. Po drugie, i to jest powód, dla którego Egipcjanie zwrócili się po pomoc do Interpolu, lokalny lekarz sądowy stwierdził podczas oględzin, że przynajmniej jedna z ofiar prawdopodobnie pochodzi z Polski.
– Na jakiej podstawie wysnuł taki wniosek? – spytał Brudny, coraz bardziej łakomie omiatając wzrokiem kolejne linijki tekstu.
– Patomorfolog zdołał odszyfrować tatuaż na skórze denata. Widniał na nim husarz dosiadający konia, z chorągwią z białym orłem. Zdjęcia masz na następnej stronie.
Brudny podrapał się po brodzie i upił łyk kawy. Ta zaparzona przez Czarneckiego zawsze smakowała wybornie.
– No dobra… – bąknął. – Ten rycerzyk nawet trochę przypomina husarza, a orzeł orła. – Odłożył dokumenty. – Muszę przyznać, że rozbudziłeś moją ciekawość, ale nie do końca wiem, w jakiej roli miałbym tu występować. Przecież Interpol ma u nas swoich oficerów łącznikowych.
– Szczerze?
– Mają to w dupie? – To w zasadzie nie było pytanie.
– Osobiście ująłbym to inaczej, ale generalnie do tego się to sprowadza. Nikt nie pali się, żeby zająć się tą sprawą, bo nikt nie ma punktu zaczepienia.
– Ale ty masz…
– My mamy, Igor. – Czarnecki położył nacisk na słowo „my”. – Egipcjanie szukają pomocy, więc mam zamiar zgłosić do tej sprawy ciebie.
– Żartujesz? – Brudny wyglądał na szczerze zaskoczonego.
– Nie śmiałbym. I nie tylko dlatego, że uważam cię za świetnego policjanta. Tak się składa, że zwłoki tych trzech osób znaleziono pod gruzami jednego ze starych domów przy okazji wyburzania osiedla pod nowy hotel. Tuż przy Titanic King’s Palace…
– Teraz to już na pewno żartujesz…
– Niestety nie – odparł Czarnecki. – Wiem, że w ubiegłym roku byłeś w tym hotelu z Julką na wakacjach. Zakładam, że trochę poznałeś teren i tamtejszy klimat. Dlatego, jeśli strona egipska nie będzie oponować, to polecisz do Hurghady i wybadasz temat.
– Ale przecież ja nawet nie dogadam się po angielsku…
– Nie szkodzi. Polecisz z młodszą aspirant Jagną Witos. Ona zna go świetnie.
– A nie z Julką? Ona też mówi płynnie po angielsku.
– Z początku taki był plan, ale gdy dotarła do mnie informacja o tym, że Julka została ranna i przez najbliższe dni będzie niedyspozycyjna, zacząłem przeglądać papiery innych funkcjonariuszy. Z Jagną pracowałem kiedyś w Gorzowie. To bardzo dobra, ambitna i skuteczna policjantka. Okazało się, że studiowała arabistykę i nawet mówi trochę w dialekcie egipskim. Zna też teren, bo przed laty pracowała w Egipcie jako animatorka.
Brudny odetchnął głęboko. W najśmielszych snach nie podejrzewał, że jak tylko dostanie z powrotem legitymację, od razu trafi mu się tego typu robota. Spodziewał się, że w pierwszej kolejności będzie musiał pomóc Julce, zwłaszcza że chwilowo była niedysponowana. Może przejąć od niej kilka śledztw, w tym to dotyczące morderstwa, o którym wspominała jeszcze w Bieszczadach. Ale wylot do Egiptu? I to z jakąś młodszą aspirant Jagną Witos?
– Rozmawiałeś o tym z Julką? – Brudny chwycił się ostatniej deski ratunku.
– W zasadzie nie ma nic przeciwko.
– W zasadzie? – Igor zmarszczył brwi. Przyjrzał się przełożonemu, który nagle wyraźnie zakłopotany spuścił wzrok na papiery. – Coś mi tu śmierdzi… – mruknął.
– Ofertę wyślę zaraz, więc odpowiedź powinienem dostać w ciągu najbliższych kilkunastu, może kilkudziesięciu godzin – kontynuował Czarnecki, ale w jego tonie zaszła wyraźna zmiana. Ewidentnie powiedział jedno słowo za dużo, a teraz próbował ukryć zmieszanie. – Będziesz miał czas, aby obejrzeć ciało i zastanowić się, jak ugryźć temat. W razie czego uprzedzę Mariolkę, żeby była dyspozycyjna.
Mariola Kostecka pracowała w Wydziale Poszukiwań i Identyfikacji Osób. Już kilka razy pomogła Brudnemu przy różnych okazjach. Pomyślał, że jeśli miałby zająć się sprawą, to w pierwszej kolejności musi spotkać się właśnie z nią. No, oczywiście poza Julką, upomniał się w myślach. Właśnie, Julką! Cholera jasna! Przecież to było oczywiste. Julka musiała o tym wiedzieć już wcześniej.
– Zaplanowaliście to, prawda? – zapytał.
– Skąd ten pomysł? – odparł Czarnecki, nieumiejętnie próbując ukryć rozbawienie.
– Romek…
Brudny wymownie pogroził palcem. Czarnecki jeszcze przez chwilę trzymał fason, ale w końcu postanowił złożyć broń.
– No dobra, masz mnie – przyznał. – Z nią pogadałem o tym w pierwszej kolejności. Wszak na wakacjach w Hurghadzie byliście razem.
– I do tej pory milczała… – Igor z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Skoro już jesteś mój, to ci powiem. – Czarnecki posłał mu zawadiacki uśmiech. – Wysłałem Julkę w te Bieszczady, żeby w końcu przemówiła ci do rozumu. Ta sprawa miała być wabikiem, żebyś wreszcie wrócił. Ale ty na miejscu wsiąkłeś już w inną i nawet nie miała okazji z tobą porozmawiać. Planowo chciałem wysłać was tam razem, ale… cóż… może to i lepiej, bo Jagna zna temat.
– Spiskowaliście wspólnie przeciwko mnie?
– Od razu tam spiskowaliście. Jeśli już, to w dobrej wierze. I nie przeciwko tobie, ale dla ciebie. Po prostu uznaliśmy, że najlepiej będzie, jak wrócisz tu, gdzie twoje miejsce. Jesteś zbyt dobrym gliną, żeby marnować swój potencjał. Zresztą po raz kolejny to udowodniłeś, a my ostatecznie nie musieliśmy wprowadzać planu w życie. Cieszę się, że sam podjąłeś decyzję o powrocie.
– Nie zapomnę ci tego, Romek – rzucił Brudny, wstając z krzesła. – Idę rozmówić się z Julką.
– Dokumenty – zwrócił mu uwagę Czarnecki.
Brudny chwycił je w garść. Tak naprawdę nie był bardzo zły, raczej zaskoczony. Posłał szefowi przesadnie srogie spojrzenie, przygryzł dolną wargę, pokręcił głową, w końcu jego usta ułożyły się w grymas czegoś, co przy dużej porcji dobrej woli można by uznać za uśmiech.
– Odpłacę ci się, Romek – rzucił. – Naprawdę, od dziś oglądaj się przez ramię.
– Odpłać mi się, rozwiązując tę sprawę. I jak będziesz gadał z Julką, to pamiętaj, że to był mój pomysł – rzucił na odchodne, zanim drzwi za Brudnym się zatrzasnęły.
Czarnecki jeszcze przez chwilę patrzył przed siebie. W końcu rozparł się w fotelu, odchrząknął i zadowolony z siebie upił łyk kawy. Uśmiechnął się pod nosem. Tego dnia już nic ani nikt nie miał prawa zepsuć mu humoru.
W tle snuły się popołudniowe wiadomości. Julka przechadzała się po domu z konewką w dłoni i podlewała kwiaty. Pogwizdywała, aby trochę stłumić niepokojące myśli. Miała mieszane uczucia, bo gdy Czarnecki porozmawiał z nią o zmianie planów, poczuła ukłucie rozczarowania. Bardzo chciała polecieć z Igorem do Egiptu. Czuła, że to znowu by ich zbliżyło. Niestety, pewnych rzeczy nie mogła przeskoczyć. Rana musiała się wpierw zagoić, a ona wrócić do służby. Na L4 taka wyprawa była absolutnie wykluczona.
Przy ostatniej doniczce przesadziła i nadmiar wody zebrał się w podstawce. Zaklęła pod nosem, bo myślami była gdzie indziej. Po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny wyjęła smartfon i na Instagramie odnalazła profil Jagny Witos. Kliknęła na zdjęcie, które drażniło ją najbardziej.
– Tylko spróbuj, gówniaro… – mruknęła nienawistnie do wyświetlacza, na którym widniała młoda, szczupła i piekielnie atrakcyjna brunetka. Miała duże brązowe oczy, prosty nos, pełne usta i cerę gładką jak nastolatka. Na tym ujęciu patrzyła na lazurową zatoczkę gdzieś na końcu świata, trzymając się jednej z linek, na której wisiała huśtawka plażowa. Błękitne bikini leżało na niej perfekcyjnie, niczym n a jednej z gwiazd „Vogue’a”. Julka pomyślała, że dziewczyna nie może być tak idealna i na pewno użyła jakichś filtrów. Ścisnęła mocniej obudowę smartfona. – Nawet mi się nie waż, dziewczynko – powtórzyła, wtedy usłyszała dźwięk przekręcanego zamka.
Szybko wyłączyła smartfon i poprawiła opadający kosmyk włosów. Zmusiła się do bezpretensjonalnego uśmiechu.
– Cześć – rzuciła, gdy Igor znalazł się w wiatrołapie.
– Cześć.
Dali sobie buziaka na powitanie. Brudny ściągnął buty, powiesił płaszcz i rzucił klucze na komodę.
– Ładnie żeście to sobie z Romkiem wykombinowali – wypalił prostu z mostu. – Długo jeszcze planowałaś to przede mną ukrywać?
– Cóż… – Julka zrobiła oczy kota ze Shreka. – Wybacz, kochanie. – Podeszła bliżej i zawiesiła mu ręce na szyi. – Chciałam ci powiedzieć, ale ty byłeś wtedy w swoim świecie. Smolarzy, szeptuch, legend i dymiących retort. Nawet byś mnie nie wysłuchał.
– Tego już nigdy się nie dowiesz.
– Wiem. Przepraszam. Kocham cię.
Julka zbliżyła usta do jego ust. Przez chwilę się wzbraniał, ale ostatecznie odwzajemnił pocałunek.
– Rozumiem o tyle o ile, ale dla jasności, Julka… To był ostatni taki numer. Nie znoszę, gdy się ze mną pogrywa. Nawet w taki sposób.
– Ja po prostu się o ciebie bałam.
– To cię średnio tłumaczy.
– Obiecuję – ucięła i raz jeszcze go pocałowała.
Chwilę później Igor klepnął partnerkę w pośladek i całkiem wyswobodził się z uścisku. Podszedł do lodówki, z której wyjął dwa kabanosy. Połknął je niemal na raz i zaczął wyciągać plastry żółtego sera.
– Poczekaj, właśnie zamierzałam zrobić obiad – rzuciła, lekko skonsternowana.
– A co jemy?
– A na co masz ochotę?
– Hmm…
– W takim razie zaserwuję nam wątróbkę. Dawno jej nie jedliśmy, a mam wrażenie, że obojgu nam potrzeba więcej żelaza. Ostatnio nie brakuje mi wolnego czasu, więc zaczęłam czytać o kulinarnych trendach i uważam, że powinniśmy zacząć trochę lepiej się odżywiać.
Brudny spojrzał na Julkę, jakby zamiast niej nad posadzką lewitowała szamanka voodoo. Pomyślał, że gdy baba nie pracuje, to w jej mózgu zaczyna dochodzić do wyjątkowo niekorzystnych zmian. Przez myśl przemknęła mu wizja komisarz Zawadzkiej popijającej herbatkę z koleżankami pokroju tych, którym usta pokąsały pszczoły, a włosy trafił piorun. Była to wizja tak przerażająca, że niemal poczuł fizyczny ból w płacie czołowym.
– Lepiej przestań czytać te głupoty – powiedział, bo porażony widziadłem nie był w stanie wyartykułować czegoś sensowniejszego. W ramach protestu wepchnął jeszcze plaster żółtego sera do ust. – Według tych durnych pismaków teraz to już wszystko jest szkodliwe. Mięso rakotwórcze, mleko trujące, nabiał szkodliwy, a ryby pełne metali ciężkich – wyliczał, mlaskając. – Ostatnio nawet kabanosy i ser wzięli na celownik. To co my niby mamy jeść?
– Dziś wątróbkę z ziemniakami i mizerią.
– Hmm…
Tylko jedna osoba na świecie potrafiła sprowadzić go na ziemię w tak brutalny i zarazem pełen gracji sposób. Kochał ją za to i jednocześnie nienawidził. Wobec braku argumentów posłał jej przepraszający uśmiech i zniknął w toalecie.
Julka wzięła się do przygotowywania obiadu. Wszystkie składniki miała pod ręką, więc uwinęła się w niecałe dwadzieścia minut, które Brudny przeznaczył na czyszczenie broni. Posiłek zjedli wspólnie przy stole w kuchni. Igor nie omieszkał trochę podreperować swojej reputacji. Wychwalał jej zdolności kulinarne do tego stopnia, że już sama nie była pewna, czy mówi prawdę, czy sobie z niej kpi. Wchłonął jednak wszystko z takim apetytem, że zastanawiała się, czy zaraz nie wyliże talerza.
Sytuacja wymagała dodatkowego zaangażowania, więc Brudny umył patelnię i garnek, a talerze i sztućce włożył do zmywarki. Następnie zrobił dwie kawy, które zabrali na taras. Temperatura była w sam raz, a słońce, które akurat wychynęło zza przemykających po niebie białych obłoków, przyjemnie przygrzewało. U sąsiada za płotem jak zwykle ujadał pies.
Usiedli na krzesełkach ogrodowych i zapalili.
– Co wiesz na temat tego trupa? – spytał.
– Nie wgryzałam się w temat – odparła Julka, pociągając swojego Heet-a. – Ale to naprawdę ciekawa rzecz. Dogadałeś się już w tej sprawie z Czarneckim?
– Dostałem polecenie służbowe.
– Czyli co? Nie leży ci? – Przeniosła wzrok na partnera.
– Wygląda interesująco, ale Romek wlepił mi do pomocy jakąś babkę z Gorzowa. Wojas czy… czekaj… Witos chyba. Tak się nazywa. Jagna Witos. Słyszałaś kiedyś o niej?
– Nie znam.
Pomyślała, że słowa nie kłamią. Nigdy jej na żywo nie widziała ani z nią nie rozmawiała. Zdjęcia na Instagramie przecież się nie liczą. No dobra, może nie tylko na Instagramie, ale to bez znaczenia. Julka jej nie znała i tego postanowiła się trzymać.
– No ja właśnie też nie. – Brudny odchrząknął. – Jakaś młodsza aspirant z kryminalnego. Romek mówi, że dobra, ale ja… – westchnął. – Wiesz, jak mi się pracuje z obcymi. I to jeszcze w Egipcie, gdzie nawet nie wiem, czy się na miejscu dogadam.
– Ostatnio szło ci całkiem nieźle. Twój angielski wcale nie jest taki zły.
– Daj spokój. Ledwo dukam. W każdym razie wracając do tej Witos, to babka studiowała arabistykę, zna płynnie angielski i podobno gada nawet po arabsku. Dodatkowo mieszkała w Hurghadzie przez kilka lat, bo robiła tam jakiś staż czy coś. Przecież ja będę przy niej wyglądał jak półgłówek.
– A ty w ogóle ją widziałeś?
– Jutro o dziewiątej rano ma się stawić w gabinecie u Czarneckiego. Mamy ustalić zasady współpracy i takie tam. Ogólnie… – Brudny zrobił krótką pauzę – no jakoś wcale mi się to nie podoba.
– Może nie będzie aż tak źle…
– Okaże się. – Brudny spojrzał na przelatującego im nad głowami bociana. Odprowadził go wzrokiem do momentu, gdy ten zniknął za zielonymi już o tej porze koronami drzew pobliskiego parku. – Wracając do tematu, wypiję kawę i zabieram się do tych akt. Nie ma tego wiele, ale chcę się przynajmniej zorientować w temacie, zanim spotkam się z tą Witos.
– Chcesz błysnąć intelektem przed młodszą koleżanką?
Brudny prychnął z politowaniem. Przez krótką chwilę chciał to jakoś skomentować, ale ostatecznie zrezygnował. Coraz mocniej irytowały go te przytyki. Zaczęło się, gdy siedział w swojej samotni w Bieszczadach. Niby dowcipne, a jednak bardziej przypominały rozżarzone szpilki niż niegroźne żarty. Co gorsza, wiele z nich było nacechowanych zazdrością o inne kobiety. Gdyby tylko jeszcze kiedyś dał Julce jakiś powód…
– Jutro po spotkaniu u Czarneckiego pojedziemy do kostnicy obejrzeć tego trupa – rzucił w końcu.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, to chętnie się z tobą zabiorę.
– W porządku.
Brudny wrzucił peta do wiadra z popiołem, wstał z krzesła i zniknął w salonie. Julka pomyślała, że trochę się wygłupiła, ale nic nie mogła poradzić, że ta cała Witos wyprowadza ją z równowagi. Nie puści go do tego Egiptu, jeśli wcześniej nie spojrzy jej w oczy. Dziewczyna musi wiedzieć, że każda próba ingerencji w status quo, spotka się z natychmiastową reakcją.
Z tym postanowieniem Julia Zawadzka podniosła się z krzesła i ruszyła do łazienki. Lata pracy w tym zawodzie nauczyły ją, że z facetami trzeba jak z dziećmi. Działać na podstawowe instynkty. Dlatego dziś zerżnie go tak, że jutro nawet nie pomyśli o seksie, chociażby patrzył w te wielkie, brązowe oczy młodszej aspirant Jagny Witos.
Na niewielkim, zamontowanym przy drzwiach bladoniebieskim ekranie świeciła się liczba trzydzieści osiem.
Idealna temperatura, pomyślał i nacisnął klamkę. Z wnętrza przestronnego pomieszczenia buchnęło gorące powietrze. Ten moment nieodmiennie kojarzył mu się z otwarciem piekarnika, z którego korzystał nader często. Lubił pieczone mięso. Najlepiej drób, choć nie gardził wołowiną i baraniną. Gustował też w rybach i owocach morza. Z tych ostatnich najbardziej cenił sobie krewetki, które bez skrępowania można było jeść palcami. Tak jak kiedyś. Jak tysiące lat temu.
Wcześniej sprawdził też wilgotność. Liczba, która wyświetliła się na ekranie, wprowadziła u niego pewną nerwowość. Czterdzieści sześć procent zawartości pary w powietrzu było granicą, której nie mógł przekraczać, aby jego kolekcja pozostała nienaruszona. Trochę jak z obrazami najznamienitszych malarzy. One też, aby nie uległy zniszczeniu, musiały utrzymywać stałą temperaturę i wilgotność.
Pod tym względem był bardzo skrupulatny, dlatego zaraz po przekroczeniu progu zamknął drzwi i przyjrzał się jednemu z dwóch cicho bzyczących osuszaczy powietrza. Pojemnik ze skroploną wodą był prawie pełny. Ostrożnie, ab y nie uronić ani kropli, wyjął go, a następnie wystawił na klatkę schodową. Chwilę później to samo zrobił z drugim, który był wypełniony zaledwie do połowy. Ustawił nowe parametry i stwierdził, że musi zadbać o nowe urządzenie. Już raz jedno się zepsuło, a pech chciał, że akurat przez dłuższy czas był nieobecny i nie mógł doglądać swojej kolekcji. Po powrocie omal nie wyzionął ducha, bo na jednym z eksponatów pojawiły się plamki. Musiał włożyć wiele trudu, aby pozbyć się grzyba. Nauczkę, jaką otrzymał, zapamiętał jednak bardzo dobrze. Dlatego od pięciu lat w pomieszczeniu pracowały dwa osuszacze powietrza, w trzeci zaś, pomyślał, należało zaopatrzyć się jak najszybciej.
Poprawił szeroki, inkrustowany barwnymi kamieniami pas i obciągnął lnianą szatę. Zawsze dbał, aby była śnieżnobiała i nienagannie uprasowana. W tej kwestii był pedantem. Ręcznie robione sandały z bydlęcej skóry regularnie pastował, a wonne olejki i świece kupował u źródła. Nigdy do końca nie pogodził się z tym, że część jego artefaktów nie jest oryginalna, ale nawet jeśli było go stać na ich pozyskanie na czarnym rynku, ryzyko wpadki wydawało się zbyt duże. Coś za coś, pomyślał, spoglądając na swoje blade odbicie w szklanej gablocie. Uśmiechnął się, gdy jego wzrok skupił się na jej zawartości. Tu nie mógł sobie niczego zarzucić. Była oryginalna w stu procentach.
Przemknął wzrokiem po trzynastu zmumifikowanych ciałach. Były ułożone za szybą, w szklanych sarkofagach, pod kątem sześćdziesięciu stopni, nogami w stronę obserwatora. Jego trofea. Czyste, nieskazitelne, olśniewająco piękne.
Na każdym zatrzymał się na kilka chwil, próbując przywołać w pamięci tamte wspaniałe momenty. Momenty ukojenia, gdy kolejna dusza ulatywała w otchłań nieskończoności, potem zaś czas mozolnej pracy, której efekty pyszniły się na ścianie. Za każdym razem dbał, aby dusze mieszkające niegdyś w tych zasuszonych powłokach odpokutowały za wszystkie popełnione za życia grzechy. I za grzechy do siebie podobnych.
Ostatnia myśl przywołała obrazy, do których nie lubił wracać. Deprymowały go, sprawiały, że znów czuł się słaby, bezbronny i bezsilny. Zdusił je w zarodku, bo na szczęście nauczył sobie z nimi radzić. Antidotum znajdowało się w pokoju obok. Uśmiechnął się na tę myśl, odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Otworzył drugie drzwi. Drewniane podeszwy jego skórzanych sandałów zastukały złowrogo o posadzkę. Zatrzymał się przy ścianie. Na haku wisiała maska imitująca pysk szakala. Zdjął ją i z pietyzmem założył na twarz. Przeniósł wzrok na szeroką ławę, na której leżał mężczyzna szczelnie owinięty lnianymi bandażami. Spod materiału wystawały tylko spierzchnięte usta.
– Allahu akbar, Allahu akbar, Allahu akbar – mamrotały nieustannie, choć prawie w ogóle się nie ruszały.
Mężczyzna w białej szacie położył palce na jego wargach, jakby usypiał małe dziecko.
– Cśśś… – szepnął, nachylając się nad nim. Poczuł unoszący się nad ciałem wonny zapach żywicy z drzewa cedrowego. – Już prawie odpokutowałeś za grzechy. Już prawie odpokutowałeś… – dodał, po czym przeniósł wzrok na stojący na półce słoik miodu.
Wyprostował się i chwycił w dłonie szklane naczynie. Odkręcił nakrętkę. Puściła z lekkim zgrzytem, wywołując u zabandażowanego mężczyzny falę jeszcze żarliwszych modłów. Zaciągnął się głęboko aromatem miodu, który rozjuszył jego zmysły, więc zniecierpliwiony sięgnął po drewnianą łyżkę i zatopił ją w gęstej, złocistej masie. Wyborna słodycz, stwierdził, gdy przytknął ją do ust. Chwilę później powoli, aby nie uronić ani kropli, przeniósł łyżkę w okolice spierzchniętych warg obandażowanego mężczyzny. Dopiero wtedy ostrożnie ją przechylił.
– Piiiij… – szepnął. – Piiiiiiiiiij…
Mruknął z zadowolenia, bo jego cierpliwość w końcu została nagrodzona. Nie przestając karmić ofiary, złośliwie przeniósł wzrok na drugi słój. W nim nie było miodu. Drugi słój wypełniały dziesiątki dorodnych karaczanów.
Chłód kostnicy był niczym wobec mroźnej aury, jaką roztaczała wokół siebie ta mało atrakcyjna blondynka. Jagna Witos odczuła to już w momencie, gdy przekroczyła próg gabinetu komendanta. Ta kobieta jednym spojrzeniem sprawiła, że poczuła się, jakby stanęła pod lodowatymi wodami Niagary.
– Miło mi poznać, aspirantko Witos. Słyszałam o pani same dobre rzeczy – powiedziała, podając jej dłoń, ale w kobiecym języku brzmiało to mniej więcej jak „Nie podobasz mi się, smarkulo, i lepiej nie wchodź mi w drogę”.
– Dziękuję, komisarz Zawadzka. Ja o pani również słyszałam tylko superlatywy. Bardzo się cieszę, że będziemy mogli współpracować – odparła, nie bez powodu używając formy „mogli”. Średnio rozgarnięta adresatka mogła rozkodować jej słowa jako „Nie napinaj się tak, bo to słabe. Poza tym to nie ty jedziesz z nim do Egiptu”.
Nieszczery uśmiech „komisarzowej” i kilka kurtuazyjnych zdań podszytych zrozumiałymi tylko dla kobiet podtekstami, które wymieniły w następnej kolejności, utwierdziły ją w przekonaniu, że będzie musiała na siebie uważać podwójnie. Pomyślała, że wkracza na terytorium obsikane i oznaczone, ale jakoś musi się w tym niesprzyjającym środowisku odnaleźć. Zresztą jakie miała wyjście?
Wraz ze zgrzytem wysuwanego z chłodni ciała atmosfera stała się jeszcze mroźniejsza. Witos czuła na sobie lodowate spojrzenia nadkomisarz Zawadzkiej i zdecydowanie mniej zimne nadkomisarza Brudnego. Patomorfolog Magdalena Obojko jako jedyna wydawała się nie ulegać panującemu w pomieszczeniu napięciu. Popijała przez słomkę własnoręcznie zrobiony koktajl z natki pietruszki, siorbiąc niemiłosiernie.
– Oto nasz N.N., pieszczotliwie nazywany przez nas Muminkiem – przedstawiła nakryte niebieskim prześcieradłem zwłoki. Spod materiału wystawały jedynie poczerniałe, wysuszone stopy. Na paluchu wisiała zawieszka z numerem. Ponieważ Obojko nie doczekała się żadnej reakcji ze strony gości, odstawiła plastikowy pojemnik z napojem i ściągnęła nakrycie. – Leży tu blisko pięć lat. Co prawda jeść nie woła, ale szczerze mówiąc, to wolałabym się go już pozbyć. Tylko niepotrzebnie zajmuje miejsce.
– Przystojniak – rzuciła Witos, drapiąc się po policzku. Często robiła to bezwiednie, bo kiedyś straszyła tam mało apetyczna blizna, pamiątka z przeszłości.
– Co kto lubi. – Julka natychmiast wykorzystała okazję, aby wbić Jagnie szpilkę.
Witos ucięła dyskusję w zarodku. Pomyślała, że bardziej musi pilnować tego, co mówi. Przynajmniej jeszcze dzień lub dwa. Przeniosła wzrok na Brudnego. Na jego świeżo ogolonej twarzy próżno było szukać oznak jakichkolwiek emocji. Wyglądał wręcz na znudzonego.
Szybko wróciła pamięcią do wszystkich informacji zawartych w aktach z tamtego okresu. Według nich zwłoki zostały znalezione przypadkiem przez operatora koparki podczas uzbrajania terenu pod nowo budowaną halę jednej z firm handlującej butami na terenie specjalnej strefy ekonomicznej w podzielonogórskim Nowym Kisielinie. Stojącą na drodze starą, od lat niezamieszkaną ruderę na wniosek władz miasta zdecydowano się wyburzyć. Z początku nikt nie przejął się znalezioną w piwnicy dziwną, niepasującą do całości wylewką, ale wszystko się zmieniło, gdy robotnicy zaczęli kruszyć beton. Okazało się, że w środku znajdowały się szczelnie owinięte bandażami zwłoki przypominające egipską mumię. Oczywiście prace wstrzymano, a znalezisko trafiło do prosektorium, gdzie zajął się nim doświadczony lekarz medycyny sądowej, Robert Krzywicki. Wyniki jego badania były co najmniej interesujące. Okazało się, że ofiara zginęła sześć do ośmiu lat wcześniej, a przed śmiercią była torturowana, na co wskazywały obrażenia narządów wewnętrznych oraz wiele złamań, głównie kości kończyn dolnych i górnych, które według patomorfologa powstały wskutek wykorzystania dużego tępego narzędzia, najprawdopodobniej młotka, a raczej młota. Mężczyzna dodatkowo był pozbawiony oczu, uszu, języka i przyrodzenia, a całkiem dobrze zachowana skóra zdradzała ślady po oparzeniach i nacięciach. Krzywicki stwierdził też brak oznak walki. Patomorfologa najbardziej zdziwił natomiast fakt, że w trzewiach znaleziono kilkadziesiąt tłustych karaluchów. Niestety, badania daktyloskopijne nie przyniosły żadnych rezultatów, a genetyczne okazały się gwoździem do trumny całego śledztwa. Te drugie wykazały, że nieszczęśnik najprawdopodobniej pochodził z Bliskiego Wschodu, to z kolei sprawiło, że wobec niemożności jego identyfikacji oraz z braku innych dowodów zwłoki schowano do zamrażarki, a sprawę odłożono na półkę.
– Prawie pięć lat temu śledczy uznali to za trochę dziwny i niecodzienny przejaw walki o wpływy pomiędzy przemytnikami imigrantów – tłumaczył jej kilka dni temu komendant Czarnecki. – Ówczesny naczelnik wydziału miał na głowie swoje problemy, nie dysponował wystarczającą liczbą ludzi, aby się tym zająć, więc ostatecznie odpuścił, ale z racji tak niecodziennego i osobliwego przypadku na wszelki wypadek postanowił przekazać zwłoki do kostnicy. Jednym słowem miał nosa.
Rzeczywiście, trudno było z tym polemizować, bo według akt, które do Interpolu wysłała egipska policja, okoliczności znalezionych w Hurghadzie zwłok były niemal identyczne. Wszystkie trzy ofiary również odkryto w starej, od lat niezamieszkanej ruderze, wszystkie trzy były przed śmiercią torturowane, a następnie szczelnie owinięte bandażami i zalane betonem. Wszystkie trzy – i to jakoś niespecjalnie pasowało to całej tej inscenizacji – nie zostały natomiast pozbawione narządów wewnętrznych, co mając na uwadze fakt, że komuś zależało, aby zbrodnia nosiła znamiona rytuału opartego na staroegipskich wierzeniach i zakończonego mumifikacją, wydawało się wyjątkową amatorszczyzną.
– Rzuciło się wam w oczy coś, czego nie ma w raporcie Roberta? – przerwał jej przemyślenia Brudny. Nachylał się nad zasuszonym ciałem i wydawał się nie kierować pytania konkretnie do żadnej z obecnych w salce kobiet. Witos postanowiła pierwsza zabrać głos.
– Fascynacja egipskimi wierzeniami? – zaryzykowała.
– Hmm…
– Według profesora Żukowskiego sposób potraktowania, a następnie pochowania zwłok raczej wyklucza taką hipotezę – odezwała się Julka.
Akta śledztwa zawierały między innymi rozmowę z wykładającym na Uniwersytecie Zielonogórskim oraz Wrocławskim profesorem historii Markiem Żukowskim. Habilitację uzyskał, zgłębiając dzieje i kulturę starożytnego Egiptu, więc podparto się jego wiedzą. W ocenie naukowca wykorzystanie kilku olejków i zabandażowanie zwłok nie miało jednak z pradawnym rytuałem wiele wspólnego.
– Ja chętnie bym z nim porozmawiała – rzuciła Witos.
– W jakim celu?
– Choćby dlatego, że znaleziono troje takich samych zwłok w Egipcie. Poza tym, wybaczcie, ale z protokołu tamtej rozmowy jasno wynika, że przeprowadzający ją sierżant nie miał zielonego pojęcia, jakie zadawać pytania.
– Nie zaszkodzi – mruknął Brudny, który właśnie przyglądał się resztkom uzębienia denata. – Uda się ogarnąć to jeszcze przed wyjazdem?
– Jasne.
– Co dalej? – zapytał.
– Ja nie mam nic do dodania – oznajmiła Obojko.
– Wrzucę to na bęben – ofiarowała się Julka. – W ostatnim czasie problem imigrantów tylko narasta, w związku z czym KSIP jest pełny najróżniejszych, często naprawdę dziwnych przypadków. Może trafi się coś, co można by do tego przykleić.
– W porządku. Pani aspirant?
– Wystarczy Jagna.
– Zatem Jagna? Jeszcze jakieś uwagi?
Ton Brudnego nie zmienił się nawet odrobinę, jakby w ogóle jej nie zauważał. Trzymał głowę tak nisko, że przypominał psa, który obwąchuje trupa. Witos poczuła się trochę zmieszana. W biurze Czarneckiego przedstawili się sobie po imieniu, więc miała nadzieję, że tak już zostanie. Tymczasem wychodziło na to, że najwyraźniej się pomyliła. Zanim zdążyła się zastanowić nad odpowiedzią, uprzedziła ja Julka.
– Żukowski twierdzi, że to najprawdopodobniej mistyfikacja i ja bym się z tym raczej zgodziła – oznajmiła. – Po pierwsze ofiara najpierw była torturowana, po drugie została zabalsamowana jeszcze za życia, a po trzecie po śmierci nie zostały usunięte narządy wewnętrzne. Nie twierdzę, że na pewno mam rację, ale mnie to bardziej wygląda na jakąś próbę skierowania podejrzeń na kogoś, kto taką specjalistyczną wiedzę z zakresu mumifikacji posiada.
– Co sugerujesz? – Brudny chwycił w dłoń jeden z rachitycznych, czarnych palców trupa.
– Pewnie na to trochę za wcześnie, ale sprawdziłabym grono osób, które zawodowo bądź hobbystycznie interesują się kulturą egipską. Takich pasjonatów egiptologii nie powinno być w mieście zbyt wielu.
– Motyw?
– Może ich być mnóstwo, począwszy od zawodu miłosnego po nieoddane długi.
– Twoja pierwsza myśl?
– No… – Julka wyglądała na zbitą z tropu.
– Tak po prostu. Co podpowiada ci kobieca intuicja?
– Miłość, nienawiść, zemsta. Wszystkie te trzy emocje często się ze sobą łączą. A teraz, wiesz… – Julka posłała krótkie spojrzenie Jagnie – takie wakacyjne przygody to norma.
– Zatem sugerujesz, że to kobieta?
– Nie ma na świecie nic gorszego niż oszukana i zdradzona kobieta. – Zmiana tonu Zawadzkiej była ledwo wyczuwalna, ale wprawione ucho Jagny bezbłędnie wychwyciło tę drobną różnicę. Witos postanowiła nie reagować. – Ale równie dobrze to mógł być facet – dodała Julia nieco bardziej żartobliwie. – Gejów w naszym społeczeństwie przecież nie brakuje.
– Hmm…
Brudny wyprostował się i potarł zdrową dłonią ogolone policzki. Na razie nie miał pomysłu, jak ugryźć tę sprawę, i czuł, że jeśli będzie chciał ją rozwikłać, to trzeba będzie zacząć od ponownego przesłuchania wszystkich, których zeznania znalazły się w aktach sprzed pięciu lat. Pomysł, aby na pierwszy ogień wziąć w obroty Żukowskiego wydał mu się dobry o tyle, że facet mógł rzucić trochę światła na sam proces mumifikacji. Taka wiedza mogła się też przydać w Egipcie.
– Jakiś inny motyw? – zapytał. – Myślicie, że zabójstwa mógł dokonać jakiś egiptofil? Jest w ogóle takie słowo?
– Egiptolodzy mogliby się obrazić. – Witos się uśmiechnęła, po czym zaraz dodała: – Z akt wynika, że wykluczono możliwość fascynacji kulturą egipską, ale ja bym jej nie odrzucała. To, czego nie mamy, to właśnie motyw. A biorąc pod uwagę obrażenia, jakie sprawca zadał ofierze, ten musiał być naprawdę silny. Zresztą te karaluchy… brr… – Teatralnie się wzdrygnęła. – Ktoś musiał mieć naprawdę nierówno pod kopułą.
– Ten wątek rzeczywiście wydaje się potraktowany po macoszemu. Te karaluchy to nie mają jakiegoś związku ze skarabeuszami? – Brudny podniósł wzrok znad trupa i spojrzał na aspirantkę.
– To skojarzenie jest jak najbardziej uprawnione. Tylko że skarabeusze w kulturze egipskiej są symbolem szczęścia. Nie mam pomysłu, dlaczego miałyby zostać wykorzystane, aby zadać drugiemu człowiekowi tak wyrafinowaną torturę. – Jagna zmarszczyła czoło. – Ale pomyślę – dodała. – To w sumie może być istotny aspekt.
– Świetnie. Jeszcze ktoś coś?
– Mnie pasuje tu wszystko poza tym, co ustalili śledczy – oznajmiła Julka. – Porachunki gangów przemytników? Komu by się chciało robić takie rzeczy? I kto miałby cel, aby później betonować zwłoki?
– Facet komuś bardzo podpadł i ten ktoś chciał mu dać solidną nauczkę – zasugerowała Witos.
– Czy my dalej mówimy o przemytnikach?
– Nie wiem. Po prostu niczego nie wykluczam.
Jagna pomyślała, że najchętniej rąbnęłaby teraz „komisarzową” prosto w twarz. Najlepiej pięścią. Do tej paskudnej blizny na policzku dodałaby coś od siebie. Na przykład złamany nos.
– A ty, Igor, co myślisz? – zapytała Julka.
– Myślę, że trzeba pogadać z tym Żukowskim. To będzie dobry początek, bo za cholerę nic mi się tu nie klei. Pojadę do niego z tobą – zwrócił się do Witos.
– Okej.
Po tych słowach zapadła cisza, którą głośnym siorbnięciem przerwała Obojko.
– Jeśli to wszystko, to Muminek wraca do lodówki – oznajmiła i nie słysząc protestów, z powrotem przykryła zwłoki, które z cichym zgrzytem wróciły do chłodni. – Wybaczcie, że nie zaproponuję herbaty, ale mam roboty po kokardy – dodała, sygnalizując, że najlepiej będzie, jak zostawią ją samą. Chwilę później troje policjantów w milczeniu opuściło kostnicę.
Przesadzam, ewidentnie przesadzam, to nie jestem ja, nie ja – powtarzała sobie w myślach Julka. Co z tego, gdy przed oczami przewijał jej się film z reakcji Igora na widok wypiętych pośladków Witos. Niby tylko upuściła telefon, ale Julka była niemal pewna, że aspirantka zrobiła to z pełną premedytacją. Zaraz po wyjściu z prosektorium zadzwoniła do niej jakaś przyjaciółka, a przynajmniej tak wywnioskowała z ich krótkiej rozmowy. Oddaliła się kilka metrów, aby pogadać, a potem nagle bum, urządzenie wylądowało na ulicy. Witos nie schyliła się jednak jak normalny człowiek. Musiała zrobić to na prostych nogach, aby pokazać, jak jest wygimnastykowana, a do tego podnosiła go, jakby trenowała jogę albo jakieś tai-chi. Brudny, oczywiście, nie przepuścił okazji i musiał wlepić gały w jej tyłek.
Może jednak przesadzam – zastanawiała się, nerwowo stukając długopisem o blat ławy. W sumie to przecież zwykły chłop. Każdy by spojrzał. No, chociaż zerknął. W mocno zmaskulinizowanej policji podteksty seksualne fruwały w dyskusjach nie rzadziej niż „kurwy” i „chuje”. Policjanci publicznie potrafili poddawać koleżanki ocenie. Że ta czy tamta ma „fajną dupę” albo „duże cycki”, zwykle po kryjomu dodając coś bardziej sprośnego. Przełożeni zwykle przymykali oko i reagowali tylko w skrajnych sytuacjach, co sprawiało, że policja była tym silnie przesiąknięta. Ona się do tego przyzwyczaiła i nawet jej to nie przeszkadzało. Każda kobieta decydująca się na tę robotę musiała do tego przywyknąć i to zaakceptować, w innym wypadku prędzej czy później siadało jej na głowę albo ściągała mundur.
No tak! Ta sucz pewnie chętnie by się przed nim rozebrała – dodała w myślach, a potem poczuła się jak głupia. Chorobliwa zazdrość? Przecież taka nie jestem! Jasna cholera!
Nalała sobie kolejną lampkę wina. Ekran laptopa pulsował jej przed oczami. Osiemnaście otwartych kart, z tego szesnaście odnośników dotyczących Jagny Witos. Trzydzieści jeden lat. Skorpion. Osiem lat w policji, z czego cztery w wydziale kryminalnym. Metr siedemdziesiąt dwa, sześćdziesiąt kilogramów, numer buta trzydzieści dziewięć i pół. Włosy ciemne, proste, do łopatek. Duże piwne oczy, naturalnie pełne usta, śnieżnobiałe zęby. Wymiary prawie wzorcowe: dziewięćdziesiąt – sześćdziesiąt dwa – dziewięćdziesiąt osiem. Każdy projektant mody przyczepiłby się do za dużego tyłka, ale nawet Julka musiała przyznać, że pośladki tej gówniary są idealnie krągłe, a odchylenie od ideału to raczej efekt ciężkich treningów na siłowni niż niedopatrzenia ze strony matki natury. Przy niej, do tego z tą paskudną blizną na policzku, czuła się jak szara mysz. Niby jak miała się nie denerwować, puszczając tę pindę z Igorem do ciepłego Egiptu?
Uspokój się. Igor to facet z zasadami. Nie zdradzi cię, nawet gdy ta suka cichaczem wślizgnie mu się pod kołdrę. Nie zrobi tego, bo cię kocha. Ale jesteś tego pewna? Czy mu wystarczasz? A może już się tobą znudził? No bo po co wyjechał w te cholerne Bieszczady i siedział tam sam ponad pół roku? Zdarzało się, że nie dzwonił tygodniami i…
Natłok myśli wydawał się nie do opanowania. Kolejne instagramowe slajdy z półnagą Witos bombardowały ją niczym salwy rosyjskich katiuszy. W zwiewnej sukience na tle palmowego gaju, w skąpym bikini w lazurowej wodzie, w basenie, na siłowni, na ławce z torebką Diora. Skąd miała na to wszystko kasę? Na pewno ma nadzianego gacha. Tylko dlaczego nie ma go na żadnych zdjęciach? Momentami Julka odnosiła wrażenie, że tego nie zniesie, a chwilę później patrzyła w swoje odbicie z politowaniem. Chyba jeszcze nigdy nie miała takich wahań nastroju. Ta dziewczyna kompletnie wyprowadziła ją z równowagi, a Igor jedynie dolał oliwy do ognia. Naprawdę nie mógł puścić jej do profesorka samej? Musiał pojechać tam razem z nią?
Julka wyjęła kolejnego heetsa. Popielniczka była już pełna, co oznaczała, że w kilka godzin wypaliła prawie całą paczkę, co gorsza, w tym czasie nie zrobiła prawie nic. Teoretycznie nie musiała, ale sama się do tego zobligowała. Czarnecki się nie upierał.
– Moim zdaniem powinnaś odpoczywać, ale akurat do tego cię nie zmuszę, więc rób, jak uważasz – powiedział, gdy zaproponowała, że w czasie eskapady Igora będzie pilotować temat z domu. Wtedy jeszcze nie wiedziała, z kim jej facet poleci do Egiptu, więc decyzję podjęła pod wpływem impulsu. I trochę z nudów. Czuła się już stosunkowo dobrze, rana po bełcie goiła się szybko, choć momentami rwał ją mięsień przy łopatce. Jeszcze nie mogła wrócić do czynnej służby, ale chciała pomóc.
Teraz czuła, że traci grunt pod nogami, a jej psychika robi kolejne fikołki, z których każdy kolejny wydawał się bardziej bolesny od poprzedniego. Dlaczego tak to przeżywała? Nie ufała mu? Bo tej Witos na pewno nie. Miała nieodparte wrażenie, że za tą wytapetowaną maską kryje się naprawdę wredne i perfidne oblicze. Była niemal pewna, że gówniara wykorzystałaby każdą okazję, i dziwiła się, że Igor tego nie widzi. Co gorsza, nawet nie próbuje.
Julka dopiła wino i wyszła na taras. Musiała się przewietrzyć. Wystawiła twarz ku słońcu. Promienie przyjemnie pieściły skórę. Aby oczyścić umysł, chwyciła siekierę i rozłupała kilkanaście pniaków. Nie szło jej najlepiej, bo były twarde i grube, poza tym przynajmniej raz w drewnie zobaczyła twarz Witos. Dopiero wtedy trochę ochłonęła, a nawet nieco się zlękła. To zaszło za daleko – pomyślała i wytarłszy pot z czoła, wróciła do salonu.
Godzinę później miała już spis osób, z którymi warto byłoby się spotkać. Na pierwszy ogień wytypowała niejakiego Grzegorza Baumanna, ożenionego z Samirą, półkrwi Egipcjanką, właściciela lokalu z sziszą, odwiedzanego głównie przez młodzież. Facet miał wcześniej drobne zatargi z prawem i do tej pory ciągnął się za nim smród związany między innymi z przemytem papierosów i alkoholu. W drugim rzucie postanowiła dotrzeć do niejakiej Barbary Lakiernik, pseudonim Hiena, sutenerki i właścicielki kilkunastu mieszkań, które wynajmowały od niej podróżujące po Polsce prostytutki. W środowisku policyjnym była znana, ale cechował ją taki spryt, że trudno było jej cokolwiek udowodnić, bo w teorii pobierała od swoich pracownic kasę jedynie za wynajem. Wszyscy jednak wiedzieli, że dysponowała kilkoma stałymi pracownicami o orientalnej urodzie, które trzymała w zanadrzu jako luksusowy dodatek do wszystkich spotkań zapracowanych przedsiębiorców, polityków czy partnerów b iznesowych robiących akurat interesy w zachodniej Polsce. Jedną z takich dziewczyn była Egipcjanka o pseudonimie Rahma, za której towarzystwo podobno trzeba było płacić nawet dziesięć tysięcy euro za noc. Uwagę Zawadzkiej zwrócił również właściciel orientalnej knajpy, czterdziestopięcioletni Mohamed Abdelwahab, Egipcjanin, który od dwóch dekad mieszkał w Polsce, oraz jego rodak, pięćdziesięciodziewięcioletni kardiochirurg Omar Zaki, zresztą świetny specjalista i szanowany obywatel miasta, od lat z polskim paszportem, żoną Polką i dorosłym synem. Postanowiła zapisać jeszcze niejaką Martę Dziubę, trzydziestosześcioletnią właścicielkę sklepu z egipskimi duperelami, która podróżowała do Egiptu nawet kilkanaście razy w roku. Zanotowała też, że w areszcie trzymano trzech przemytników ludzi, którzy czekali na proces. Właścicieli biur podróży i czterech egipskich studentów, którzy w ramach wymiany pomiędzy uniwersytetami uczyli się Zielonej Górze, jedynie sobie zaznaczyła jako ewentualną pomoc merytoryczną. I to by było na tyle, jeśli chodzi o obecność ludzi z kraju faraonów w Winnym Grodzie.
Niezbyt dużo – pomyślała, gdy to wszystko podsumowała. Zrobiła sobie jeszcze kanapkę z żółtym serem, pomidorem i szczypiorkiem, po czym zadzwoniła do Igora.
– I jak tam? – zapytała, gdy się przywitali. W tle dało się słyszeć gwar deptaka.
– Profesorka nie ma w mieście – odparł. – Jest na jakimś sympozjum naukowym w Berlinie i ma wrócić dopiero za kilka dni. A co u ciebie?
Pomyślała, że gdyby zechciała mu zreferować ostatnie kilka godzin ze swojego życia, to pewnie uznałby ją za wariatkę.
– Coś tam wygrzebałam, choć nie ma tego wiele. Jeszcze nie skończyłam… – skłamała. Nie chciała, aby zaraz poprosił o przesłanie wyników, bo jak go znała, pewnie od razu wziąłby się do roboty.
– Ja tu miałem za to lekkie spięcie z Romkiem.
– Ooo…
– Wyobrażasz sobie, że mam tam lecieć bez broni?
– No… – zawahała się – takie są zasady. Nie wiedziałeś?
– Jakoś nigdy specjalnie się nie interesowałem.
– No i co?
– No i nic. Walther zostanie w sejfie.
– Ma to swoje dobre strony.
– Tak? Niby jakie?
– Może wtedy tak namiętnie nie będziesz szukał guza.
– No tak, jasne. Poczekaj sekundę.
Julka usłyszała tłumiony przez dzwony kościelne głos Witos i drugi, najwyraźniej należący do kelnera, w końcu brzęk sztućców i już dobrze słyszalne „smacznego”.
– Jesteś? – upewniła się Julka.
– Tak, ale zadzwonię później, bo kelner właśnie przyniósł tę ichnią koftę. Jestem z Jagną w ogródku egipskiej knajpy na deptaku. I muszę przyznać, że to mięsko wygląda nawet apetycznie.
W tle poniósł się wybuch śmiechu Witos, która chwilę później przeprosiła. Julka zacisnęła pięść. Apetyczne mięsko – pomyślała. Już ja ci, kurwa, dam apetyczne mięsko.
– No to smacznego – rzuciła przez zaciśnięte zęby i się rozłączyła.
Przez dłuższy moment gniewnie wpatrywała się w wyświetlacz smartfona. Igor był tak grubo ciosany, że rzeczywiście m ógł palnąć taki tekst bez głębszej refleksji. I ten jej pieprzony śmiech…
Julka gwałtownie chwyciła laptopa i skasowała z listy Mohameda Abdelwahaba. Mogła tylko wierzyć, że skoro tam jedli, to nie tylko dlatego, że nagle dopadł ich wilczy głód. Nalała do kieliszka wina i wypiła je duszkiem. Pomyślała, że ta suka jest nie tylko cwana, ale i wyjątkowo bezczelna. A ona tak tego na pewno nie zostawi.
Rankiem dnia następnego Brudnego obudził tłukący w dachówki deszcz. Julka już kręciła się po domu i sądząc po dobywających się z kuchni zapachach, robiła tosty. Zerknął na budzik. Wskazywał siódmą dwanaście, więc miał jeszcze trochę czasu. Poszedł do łazienki, ogarnął się i w samych spodniach wkroczył do salonu.
– Cześć – przywitał się, całując partnerkę w kark.
– Cześć – odparła, przekładając na patelni umoczony w surowym jajku chleb. – Głodny?
– Jak wilk.
– Usiądź. Tosty zaraz będą gotowe.
Na stole stał już kubek z zaparzoną kawą. Upił łyk i przez chwilę obserwował krzątającą się w kuchni Julkę. Jej ruchy były nienaturalne, jakby nerwowe. Ton głosu też wydawał się bardziej szorstki niż zazwyczaj. Domyślał się dlaczego, ale nie zamierzał zaczynać tego tematu, bo w jego ocenie było to tak głupie, że aż śmieszne. Tak naprawdę zorientował się już poprzedniego wieczoru. Julka lubiła się ostro pieprzyć, ale wczoraj zachowywała się tak, jakby chciała urwać mu przyrodzenie. Nawet mu się podobało, choć momentami balansowali na granicy bólu, który nie sprawiał mu już przyjemności. Nie wygadała się jednak. Po wszystkim obejrzeli kolejny odcinek Wikingów i poszli spać.
– Jakie masz dziś plany? – zapytała, gdy postawiła talerze na stole.
– Najpierw jadę do fabryki, a potem zobaczymy – odparł, wgryzając się w tost.
– Może tym razem będziecie mieli więcej szczęścia…
Znów wydało mu się, że położyła nienaturalny nacisk na słowo „będziecie”. Nie skomentował tego, bo uznał, że być może jednak przesadza i doszukuje się rzeczy, których nie ma. Ale szczęście by się przydało – pomyślał. Poprzedniego dnia nie udało im się spotkać ani z profesorem, ani z właścicielem knajpy, w której zjadł z Jagną obiad.
„Szefa nie ma – oznajmił kelner. – Dziś rano wyjechał z synem na ryby i ma wrócić dopiero późnym wieczorem”.
Uznali, że aż tak bardzo się nie pali, aby nachodzić go po nocy, więc zostawili swoje wizytówki i uprzedzili, że spróbują nawiązać kontakt następnego dnia. Brudny odwiózł Witos do współpracującego z komendą hotelu „Pod Dębem” i wrócił do domu, gdzie przejrzał listę od Julki, ale już nie poruszał sprawy śledztwa.
Teraz, gdy wcisnął do ust ostatni kawałek tostu, znów poszukał jej wzrokiem. Wydruk leżał na półce oddzielającej kuchnię od salonu. Chwycił go i od razu koszmarnie upaćkał. Julka posłała mu pełne politowania spojrzenie i wręczyła chusteczkę. Wytarł tłuste paluchy i brodę.
– Ta twoja lista jest całkiem interesująca – powiedział, sięgając po kubek z kawą. Poszukał wzrokiem popielniczki.
– Wystawiłam ją na taras.
– Dlaczego?
– Ostatnio fajki, a zwłaszcza pozostawione w popielniczce kiepy, strasznie mi cuchną. – Skrzywiła się z niesmakiem. – Chyba pod twoją nieobecność odzwyczaiłam się od smrodu papierochów.
– A te twoje to niby nie śmierdzą?
– Na pewno mniej.
– A ja ci powiem, że jednak śmierdzą. Wiesz czym?
– No…
– Pierdami.
Julka przez chwilę próbowała się powtrzymać, ale w końcu wybuchnęła śmiechem. Jej IQOS czasem rzeczywiście wydawał z siebie niecodzienne zapachy. Nie wiedziała, od czego to zależy, ale zdarzało się, że przy uruchamianiu zajeżdżał schodzonymi skarpetami albo właśnie czymś, co mogło się kojarzyć z bąkami.
– No dobra – przyznała mu rację. – Ale już chyba wolę pierdy, które da się wywietrzyć w kilka sekund, niż ten wsiąkający we wszystko dym. Nawet nie zauważyłeś, że wymieniłam firanki, na które już nie mogłam patrzyć.
Brudny zerknął na okno. Firanki rzeczywiście były inne.
– Uprałam też narożnik, fotele, koce i kupiłam nowe poszewki na jaśki. Te pochłaniacze brzydkich zapachów również nie stoją tu dla ozdoby. – Wskazała na kilka obłych urządzeń na półkach i parapetach.
– No właśnie miałem o nie pytać. Myślałem, że to jakieś rozpylacze zapachów.
– Odświeżacze stoją tam, tam i tam. – Wskazała na dekoracyjne szklane buteleczki z powciskanymi w nie patyczkami. – Miałam pół roku, żeby się ponudzić. Nie wiem, czy widziałeś, ale naprawiłam też zacinające się drzwi szafy, wymieniłam uszczelkę w przeciekającym kranie, pomalowałam ściany w sypialni i polakierowałam z zewnątrz drewutnię.
– Kran i drewutnię widziałem – obruszył się, trochę zbyt teatralnie. Za drewutnię rzeczywiście chciał ją pochwalić, ale jakoś nie było okazji. Przemalowanie ścian z białego na biały mu jednak umknęło.
– Wszystko to zrobiłam tymi oto ręcami. – Julka wystawiła dłonie w jego kierunku i zamachała palcami. – Całuj je, całuj, bo takiej kobiety nie znajdziesz nigdzie indziej na świecie.
– To prawda – przyznał Brudny, po czym nachylił się nad stołem i z pietyzmem wycałował każdy palec z osobna.
– No – mruknęła Julka z zadowoleniem. – A od dziś to palimy papierochy albo na dworze, albo w garażu. Jak chcesz, mogę ci towarzyszyć, aby nie śmierdziało ci w salonie pierdami.
Nieco napięta atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Pocałowali się nad stołem, a potem Brudny podniósł się z krzesła i namierzywszy na komodzie paczkę papierosów, chwycił ją i ruszył w kierunku wyjścia na taras. Gdy otworzył drzwi balkonowe, a zacinające krople deszczu zrosiły mu włosy na klatce piersiowej, zamknął je i posławszy Julce wymowne spojrzenie, udał się do garażu.
Do komendy dotarł o ósmej trzydzieści. Wszedł do biura, które od wczoraj dzielił z Julką i Mściwojem Kruszwicą, po czym w pierwszej kolejności odwinął z folii kanapkę z jajkiem i majonezem i włączył przypadły mu w udziale komputer. Miał pół godziny, aby trochę ogarnąć system, rozeznać się w folderach, ustawić hasła i poukładać wszystko pod siebie, więc zmusił się, aby skupić się na tym nudnym zadaniu. Zanim się obejrzał, usłyszał pukanie do drzwi. Chwilę później w progu stanęła Jagna Witos. W rękach trzymała dwie kawy na wynos.
– Wzięłam panu czarną, bo chyba taką pan pije – powiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha. Miała na sobie obcisłe dżinsy, wciśniętą za pasek koszulę, a na nogach lśniące skórzane botki. Głowę nakryła skórzanym kaszkietem, który o dziwo pasował jak ulał.
Igor pomyślał, że dziewczyna naprawdę potrafi wnieść do pokoju trochę słońca.
– Może skończmy już z tym panowaniem – zasugerował, gdy odebrał od niej papierowy kubek. Odchylił się w obrotowym krześle.
– No tak, jakoś wczoraj nie byłam pewna, jak się do… ciebie zwracać.
– Czasem bywam szorstki w obyciu. Mów mi Igor.
Podali sobie ręce. Witos nieznacznie dygnęła i znów szeroko się uśmiechnęła.
– A ja jestem Jagna. – Witos oparła się pośladkami o biurko Kruszwicy. – Dla przyjaciół Jaga. Wiesz, jak Baba Jaga z bajki o Jasiu i Małgosi.
– Ale na dzieci nie polujesz… – Brudny uniósł lewą brew.
– Tylko na te bardzo niegrzeczne – odparła, puszczając do niego oko.
– No dobra. – Westchnął. – Trzymam koleżankę za słowo.
Wskazał jej miejsce, a sam zasiadł z powrotem do klawiatury. Nie zamierzał się z nią zbytnio spoufalać, bo rzadko spoufalał się z kimkolwiek, i dla Witos nie chciał robić wyjątku. Co prawda babka wydawała mu się konkretna, ale jednak trochę naiwna i momentami zbyt nachalna. Poprzedniego dnia w knajpie musiał ją stopować, bo gadała jak najęta i po pewnym czasie zaczęła działać mu na nerwy. Między i nnymi dlatego tamtego popołudnia przez cały czas zwracał się do niej oficjalnie. Dziś jednak dziwnie szybko uległ jej urokowi i pomyślał, że chyba niepotrzebnie. Postanowił, że poszło jej zbyt łatwo i aby nie odebrała tego gestu w opaczny sposób, wyśle ją dziś z powrotem do tej knajpy, a sam spróbuje namierzyć Hienę. Plan, zanim jeszcze zdążył na dobre wykiełkować, spalił jednak na panewce w momencie, gdy odezwał się jego smartfon. Brudny odebrał i zamienił z rozmówcą kilka zdań. Spojrzał na nie do końca wiedzącą co ze sobą począć aspirantkę.
– Szef nas woła – oznajmił i wstał z krzesła.
– O! – Witos aż podskoczyła. – Czyli będzie co robić.
– To się jeszcze okaże. Wiem tyle, że otrzymał odpowiedź z Egiptu i chce nas widzieć.
Czarnecki zaprosił ich do kącika gabinetu, w którym umieszczono niewielki narożnik i dwa fotele. Na ławie stał talerzyk z ciasteczkami w kształcie zwierzątek oraz drugi z pokrojonymi waflami na wagę. Sekretarkę poprosił o kawę tylko dla siebie, bo Brudny i Witos przyszli ze swoimi.
– Jak się macie? – zapytał.
– W porządku – odparł Igor, a Jagna potwierdziła.
– Bardzo mnie to cieszy. – Czarnecki wskazał gestem talerzyki ze słodkościami. Chwilę później jedno z naczyń stało się lżejsze o dwa wafelki. – Zatem poprosiłem was, bo chcę poinformować, że strona egipska potwierdziła gotowość do współpracy. Szybko się uwinęli, więc najwyraźniej im zależy. Najbliższy lot z Poznania do Hurghady jest jutro o godzinie piątej trzydzieści pięć rano. Ktoś was zawiezie.
– Pojadę swoim – powiedział Brudny.
– Jak chcesz. Powrotnego biletu na razie nie rezerwujemy. W tej sprawie będę czekał na wieści od was.
– Gdzie będziemy nocować?
– Strona egipska ma do wieczora przesłać namiary, ale z tego, co wiem, to chcą was zakwaterować w okolicach komendy. W każdym razie na luksusy nie liczcie.
– To tuż przy lotnisku – odezwała się Witos. – Domyślam się, że w dzielnicy Kawther, pomiędzy dzielnicami Sakkala i hotelową Village Road. Nie jest tam tak źle.
– Jest pani przygotowana, aspirantko Witos – zauważył Czarnecki.
– Po prostu trochę znam te tereny. – Jagna delikatnie się zarumieniła.
– Znajomość terenu na pewno się przyda. Rozumiem, że oboje macie ważne paszporty.
Brudny i Witos skinęli, jakby to pytanie było nie na miejscu.
– Kto jest naszym kontaktem w Egipcie? – zapytał Igor, upijając łyk kawy.
– Kapitan Mohamed Abdel Hassan. Od początku zajmuje się sprawą odnalezionych zwłok. Tu macie zdjęcie i kilka podstawowych informacji na jego temat. – Czarnecki przekazał podwładnym dwie chude teczki. – Nie ma tego wiele, bo Egipcjanie nie są skorzy do dzielenia się informacjami o swoich ludziach. Przynajmniej z obcokrajowcami. Załączyłem też mapę Hurghady z kilkoma kluczowymi lokalizacjami jak komenda, prosektorium czy miejsce odnalezienia zwłok oraz biuletyn informacyjny dotyczący paru faktów na temat kraju i różnic kulturowych, jakie możecie napotkać.
– Kto odbierze nas z lotniska?
– Kapitan Hassan ma to zrobić osobiście. Strona egipska prosi również o absolutną dyskrecję. Sprawa została tam utajniona, aby nie budzić niezdrowego zainteresowania, zwłaszcza wśród przyjezdnych. Nikt tam nie chce rozgłosu, bo jakikolwiek przeciek mógłby wywołać nieprzewidziane skutki w ruchu turystycznym, a ta gałąź gospodarki odpowiada za blisko trzydzieści procent PKB.
– To prawda – zgodziła się Witos. – Ostatnie ataki rekinów wystarczająco zachwiały pozycją branży.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki