Czarny Poniedziałek - Graca Agnieszka - ebook + audiobook + książka

Czarny Poniedziałek ebook i audiobook

Graca Agnieszka

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

ILE ZROBISZ, BY ODWRÓCIĆ WZROK?

Październik 2016, Kraków. Wczesnym rankiem po Czarnym Proteście znalezione zostają zwłoki młodej kobiety. Nikt nie widział jej śmierci, nikt nie słyszał krzyku. Ewa Zielińska popełniła samobójstwo, skacząc z ósmego piętra. Taką wersję przyjmuje prokurator prowadzący śledztwo, nie wierzy w nią jednak siostra zmarłej. Wydaje się, że Ewa coś ukrywała – pod maską ułożonej i profesjonalnej tłumaczki wiodła drugie, niebezpieczne życie.

Aby dotrzeć do prawdy, Iga Bagińska, ekspolicjantka, która właśnie została prywatną detektywką, będzie musiała zagłębić się w świat kobiecej dominacji, zdrad, zazdrości i wybujałych ambicji. A wszystko to w cieniu kryzysu, jaki właśnie przechodzi jej własne małżeństwo. „Czarny Poniedziałek” to przesiąknięta nastrojowym krakowskim spleenem opowieść o niespełnionych pragnieniach. Kryminał, w którym rzeczywistość jest niepokojąco podobna do tej za oknem.

Znakomity debiut o zagubieniu w związkach, o grzechach mężów i żon. Kryminał intensywny i wyrazisty!

ROBERT MAŁECKI

Agnieszka Graca wchodzi do literackiego świata kryminałów pewnym krokiem! Jesienny Kraków zasnuty smogiem, para nietuzinkowych detektywów i samobójstwo melancholijnej kobiety. Jednak czy na pewno sama odebrała sobie życie? Czytając "Czarny Poniedziałek", wprost nie mogłem się nadziwić, że to debiut. Z serca polecam!

ROBERT OSTASZEWSKI

Agnieszka Graca

Agnieszka Graca – laureatka konkursów literackich (Festiwal Góry Literatury, Międzynarodowy Festiwal Kryminału, Szkoła Letnich Zabójców, Afera Kryminalna, Empik Go SHORT, konkurs na pomysł kontynuacji sagi „Millennium” zorganizowany w ramach Międzynarodowego Festiwalu Literatury „Apostrof”). Swoje opowiadania publikowała w kilku antologiach. Uczestniczka licznych warsztatów i kursów pisarskich (m.in. z Robertem Małeckim, Wojciechem Chmielarzem, Martą Guzowską, Jakubem Żulczykiem). Podwójna filolożka (romanistka i anglistka), absolwentka dziennikarstwa. Przez szesnaście lat pracowała jako nauczycielka języka francuskiego, angielskiego i polskiego dla obcokrajowców. Kocha kryminały oraz taniec irlandzki i szkocki, między innymi sword dance, który – jeśli miecze były niedawno ostrzone – może okazać się diabelnie niebezpieczny. Mieszkała w Gliwicach, obecnie w Krakowie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 353

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 42 min

Lektor: Jędrzej Fulara

Oceny
4,1 (36 ocen)
15
14
4
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kakhime

Dobrze spędzony czas

Ciekawy debiut, na pewno sięgnę po kolejną książkę pani Agnieszki.
20
tomi9991

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo udany debiut. Polecam. Będę czekała na następne książki pani Agnieszki Gracy.
00
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna . Zdecydowanie zasłużyła na nominację do Nagrody Wielkiego Kalibru
00
Hipokryzja49

Nie oderwiesz się od lektury

Moja pierwsza książka tej autorki ,łączy wątki obyczajowe tak bardzo na czasie, jest to kryminał który czyta się z zapartym tchem,na pewno będę często wracać do tej autorki,. Czytając odwiedza się swoje miasto,to jest super
00
Recenzent

Z braku laku…

Super sprawa to jest to że jestem z Krakowa i rozpoznaje teren. Treść i sposób jej przekazania mierny. W sumie mogę polecić.
00

Popularność




Redakcja: Paweł Sajewicz

Korekta: Ewa Gładysz-Jeż

Projekt graficzny okładki: Tomasz Majewski

Zdjęcia na okładce: Alexander Krivitskiy on Unsplash, Tomeyk on Getty Images

Opracowanie graficzne, skład: Elżbieta Wastkowska, ProDesGraf

Redaktor prowadząca: Katarzyna Kubicka

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

Copyright © Agora SA, 2023

Copyright © by Agnieszka Graca, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-268-4355-6

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Rozdział 1
Poniedziałek 7 listopada 2016
1

– Spadła z ósmego piętra i nikt tego nie widział? – spytał Igor.

Stali za blokiem, wpatrując się w trawnik. O tej porze roku trawa zdążyła już przyklapnąć. Ogołocony z liści żywopłot i krzaki sterczały smętnie z ziemi.

Przechodzący chodnikiem starszy mężczyzna z dyndającą siatką i jamnikiem na smyczy zwolnił. Zerknął zaciekawiony na tę dwójkę, potem na pusty trawnik. Odszedł, oglądając się za siebie.

– Znalazła ją sąsiadka, starsza pani – wyjaśniła Iga. – Jej pies dostał sraczki, musiała z nim wyjść o jakiejś niemożliwie wczesnej godzinie. W ogóle by nie zauważyła martwej kobiety, bo była zaspana i chciała jak najszybciej wrócić do łóżka. Tylko że ten pies ciągnął i ciągnął. Gdyby nie on, Ewa Zielińska leżałaby tu, dopóki nie zrobiłoby się jasno.

Rozejrzeli się.

Znajdowali się na skraju blokowiska. Pięć ośmiopiętrowych bloków oddzielonych od reszty osiedla ulicą Łąkową.

– Niby tylu ludzi tu mieszka, a żadnego świadka – ciągnął swoje Igor, drapiąc się po głowie.

– To się stało w nocy. A Kraków mimo wszystko nie jest miastem, które nigdy nie śpi. Może Stare Miasto i Kazimierz, ale to cholerny Ugorek. Zresztą spójrz, balkon znajduje się w tylnej części bloku. Dalej są ekrany akustyczne. Jeśli ktoś tędy przejeżdżał o tej porze, nic nie widział z ulicy.

– Żadnych zabłąkanych przechodniów?

– Było ciemno, tu rośnie żywopłot i pełno krzaków. W październiku miały jeszcze liście. Z odległości kilkunastu, kilkudziesięciu metrów nikt by nie dostrzegł ciała. Nawet jeśli ktoś przechodził w pobliżu, musiałby trafić na moment, kiedy ona spadała.

– A mieszkańcy sąsiednich bloków? – Igor wskazał dwa najbliższe budynki.

Iga pokręciła głową.

– Znowu: gdyby ktoś cierpiał na bezsenność i wyjrzał przez okno dokładnie wtedy... Policja rozpytała lokatorów. Wszyscy spali. A ci nieliczni, co nie spali, wpatrywali się w ekrany komputerów. Nie sądzę, żeby spadająca kobieta mogła ich oderwać od pornosów czy gry.

– A w bloku ofiary? Sąsiadów nie obudził krzyk? Odgłos ciała uderzającego o ziemię? – Igor pokazał palcem trawnik.

Iga włożyła dłonie do kieszeni płaszcza. Jej oddech zmienił się w obłoczek pary.

– Nie wiemy, czy w ogóle krzyknęła. Medyk sądowy odkrył w jej krwi alkohol. Mogła być zamroczona. Najbliżsi sąsiedzi z jej piętra nic nie słyszeli. Sąsiadka miała stopery w uszach, bo jej mąż chrapie. On... No właśnie, chrapał. A na dolnych piętrach mieszkają starsi ludzie. Też spali. Zresztą nawet gdyby wyjrzeli przez okno, było ciemno, widok zasłaniały krzaki.

Przez chwilę milczeli.

– A co z monitoringiem? – spytał Igor. – Widziałem nad wejściem do klatki kamerę. W pozostałych blokach też.

– Widziałeś, bo zainstalowali je niedługo po śmierci Zielińskiej. Natomiast policja zabezpieczyła nagranie z kamery monopolowego, tu obok. Ale Iwona Wandzioch, wiesz, siostra zmarłej, powiedziała mi, że i tak do niczego się nie przydało. Kiepska jakość.

W alejce pojawił się pan z jamnikiem, tym razem z siatką pełną bułek. Przystanął i ponownie zerknął na miejsce, w które wciąż się wpatrywali, a potem na nich. Igor posłał mu jedno ze swoich zniechęcających spojrzeń. Mężczyzna odszedł, wciąż się odwracając z nadzieją, że coś w końcu dostrzeże na pustym trawniku.

Postali jeszcze chwilę, po czym Iga skinęła głową.

– Chodźmy.

Okrążyli budynek i weszli do klatki schodowej, która wyglądała dokładnie tak jak wszystkie klatki bloków z wielkiej płyty. Wstawiono nowe drzwi, ale korytarza dawno nie odświeżano. W środku unosił się lepki zapaszek, jakby brud z tych wszystkich lat wsiąknął w ściany i nie dało się go zmyć żadnymi środkami czystości.

Winda też nie należała do nowoczesnych. Trochę czasu minęło, zanim zjechała, trzeszcząc i skrzypiąc. Wsiedli do ciasnej kabiny.

– Nie lepiej schodami? – mruknęła Iga.

– Na ósme piętro? – Igor wcisnął przycisk.

Milczeli, wpatrując się w prostokątne okienka, które migały im na kolejnych piętrach. W końcu kabina zatrzymała się na ostatnim.

Wysiedli. Przed nimi ciągnął się wąski korytarz. Iga ruszyła w kierunku drzwi w głębi, Igor za nią.

Byli w połowie korytarza, kiedy usłyszeli szczęk przekręcanego zamka i drzwi po lewej się uchyliły. Ujrzeli spłoszoną twarz kobiety, na oko osiemdziesięcioletniej. Zaraz się jednak cofnęła i szybko zamknęła drzwi.

Przystanęli zdziwieni, po czym równocześnie wzruszyli ramionami i przeszli dalej.

Na końcu korytarza znajdowało się dwoje drzwi. Na tych po lewej wisiała wizytówka z nazwiskiem: B. Z. MARCZAKOWIE. Te po prawej prowadziły do mieszkania, które do niedawna wynajmowała Ewa Zielińska.

Iga wyjęła pęk kluczy i weszli do środka.

Przedpokój okazał się tak mały, że Iga poczuła się jak w tramwaju w godzinach szczytu.

Tuż przy wejściu znajdowała się niewielka kuchnia. Po lewej łazienka. Na wprost duży pokój i sypialnia.

Pierwsze, co zarejestrowali, to chłód nieogrzewanego mieszkania.

Iga podeszła do okna. Białe lniane zasłony odsunięto.

Sam blok na Łąkowej może i był szkaradny, ale widok Ewa Zielińska miała niezwykły. Iga patrzyła na ogołocone z liści korony drzew parku Lotników. Za nimi majaczyła przypominająca gigantyczną pieczarkę bryła Tauron Areny, hali widowiskowej, a jednocześnie największej podświetlanej reklamy ledowej w Polsce. Brudnożółta zawiesina, jaką tworzył smog, rozmywała kontury.

Spojrzała w dół. Mimo zamkniętych okien dochodził tu szum ze skrzyżowania.

– Wypadła z balkonu – odezwała się Iga. – Więc stąd. Chyba że w sypialni jest drugi?

Igor zajrzał do sąsiedniego pokoju.

– Nie ma.

Otworzyła drzwi balkonowe i wyszła. Pusto. Żadnych mebli, skrzynek z kwiatami czy doniczek. Podeszła do balustrady i spojrzała w dół. Poczuła się nieswojo.

– Raczej nie wychodziłaby na balkon, co? – Igor stanął za plecami Igi.

– Nie z lękiem wysokości – odparła Iga, wpatrując się w trawnik pod blokiem. – To pierwsza rzecz, która nie pasuje mi do samobójstwa.

– A druga?

– Powiem ci. Później.

Wrócili do środka, zamykając za sobą drzwi balkonowe. Rozglądali się po wnętrzu.

Pokój był jasny. Jak na mieszkanie w bloku nawet dość duży. Białe ściany, meble i sprzęty z Ikei. Dwuosobowa zielona sofa, żółty fotel uszak, płaski telewizor. Przy ścianie sąsiadującej z sypialnią mały kwadratowy stół i dwa krzesła. Przy drugiej białe regały wypełnione książkami. Tylko na dolnych półkach ułożono pudełka do przechowywania. Pod oknem stało małe biurko. Lampa, pojemnik na długopisy, karteczki samoprzylepne. Na parapecie, który odgrywał rolę półki, ustawiono słowniki polsko-angielskie, ogólne i specjalistyczne. Oprócz tego słownik polsko-francuski i polsko-niemiecki.

Igor sięgnął po pierwszy z brzegu.

– Sporo ich.

– Ewa Zielińska była tłumaczką. Właśnie, trzeba będzie porozmawiać z jej wspólniczką.

– Gdzie jest komputer? – spytał Igor, stukając palcem w puste miejsce na biurku. – Policja zwróciła go już mężowi?

– Tak, a on przekazał Iwonie Wandzioch, żeby mogła sobie zgrać zdjęcia siostry. Komórkę też jej udostępnił. To był laptop prywatny, w biurze miała drugi, firmowy. Policja też go sprawdziła.

Iga otworzyła szufladę biurka. Wśród przyborów biurowych leżała ulotka. Wyjęła ją. Od razu rozpoznała logo. Białe popiersie kobiety na czarnym tle i czerwona błyskawica.

Strajk Kobiet.

– W poniedziałek trzeciego października Ewa Zielińska poszła na Czarny Protest. Jej przyjaciółka, która się z nią wybrała, twierdzi, że Ewa była cały czas niespokojna, wciąż sprawdzała komórkę i reagowała nerwowo, gdy przychodził esemes.

Igor wyjął jej ulotkę z dłoni.

– Myślisz, że to ma związek?

– Nie wiem. Na razie nic nie wiem.

Iga podeszła do regału. Przyglądała się okładkom książek. Współcześni autorzy brytyjscy. Julian Barnes, David Logde, Zadie Smith. Kilka kryminałów.

Na jednej z półek, oparte o książki, stały zdjęcie i widokówka. Iga sięgnęła po fotografię. Ewa i jakaś wysoka brunetka. Pozowały na moście, obejmując się ramionami. W tle widniał Big Ben.

Widokówka przedstawiała niemal to samo ujęcie. Odwróciła ją. Była zaadresowana na nazwisko Zielińskiej, na adres na Łąkowej. Przebiegła wzrokiem treść:

Pozdrowienia z Wysp.

Jak Ci się mieszka?

Rezerwuj bilety na grudzień!

Uściski,

Agata

– Patrz. – Podała Igorowi zdjęcie i widokówkę.

– To ona? – spytał, przypatrując się zdjęciu.

– Ewa Zielińska. A to – Iga pokazała palcem drugą kobietę – chyba jest ta jej znajoma, od której podnajmowała mieszkanie.

Iga wyjęła notes i przerzuciła kilka stron.

– Tak. Agata Głąbińska. Od kilku lat mieszka w Londynie.

– Ktoś jeszcze w ogóle bawi się w wysyłanie widokówek?

– Zdziwiłbyś się.

Iga wyjęła komórkę i sfotografowała zdjęcie oraz obie strony kartki.

Zaglądnęli do pudeł ułożonych na dolnych półkach, ale nie znaleźli nic ciekawego, jedynie materiały biurowe, ładowarki i kable.

– Chodź, obejrzyjmy teraz jej sypialnię – powiedziała Iga i ruszyła przodem.

Drugi pokój był znacznie mniejszy.

Okno, tak jak w salonie, wychodziło na park. Na środku podwójne łóżko, nakryte wzorzystą narzutą w kolorze fuksji. Przy wezgłowiu duże poduchy w podobnym odcieniu. Oprócz łóżka w sypialni zmieściła się jedynie szafa i komoda, na której stały szkatułki. Iga otwierała je po kolei. Srebro. Bransoletki, wisiorki i kolczyki. Znalazła też obrączkę ślubną, nieco zaśniedziałą.

Igor otworzył szafę. Uwolnił zapach perfum, które przylgnęły do ubrań. Zmysłowy, intrygujący. Iga przesunęła wieszaki. Głównie spódnice i sukienki, szalenie kobiece.

Na dnie ujrzeli ciuchy sportowe, legginsy i koszulki. Lycra, miejscami wstawki z prześwitującej siateczki. Obok torba treningowa, w środku sneakersy.

– Ciekawe, co ćwiczyła. Siłownia? Aerobik? – Igor sięgnął po jedną z koszulek.

– Raczej joga. – Iga wskazała na zwiniętą matę.

Zamknęła drzwi i wysunęła górną szufladę komody. Kilka par fig, bawełnianych, jednak zdecydowanie w dobrym gatunku. Poza tym koronkowe majtki, dopasowane kolorystycznie do biustonoszy. Czarne, a także po jednym komplecie w kolorach butelkowej zieleni, śliwkowym i burgund.

W środkowej szufladzie również bielizna, nieco bardziej fikuśna. Pończochy, pasy do pończoch, staniki i gorset. Iga wzięła go do ręki. Sex shop, ale zdecydowanie górna półka.

W dolnej szufladzie było tylko jedno pudełko. Igor uchylił wieczko. Czarne szpilki.

Iga zrobiła zdjęcie zawartości wszystkich szuflad.

Podeszła do łóżka. Odchyliła narzutę. Przejechała dłonią po chłodnej czerwonej kołdrze. Tak jak się spodziewała, satyna.

Na stoliku nocnym lampka ze srebrnym abażurem i kryminał. Piąta kobieta Henninga Mankella. Jako zakładka jeszcze jedna ulotka Strajku Kobiet.

Iga wysunęła szufladę. Igor zajrzał jej przez ramię. Wyjęła wibrator. Miała taki sam, tylko trochę większy. Odłożyła go. Obok zauważyła napoczętą paczkę prezerwatyw i nakładkę wibracyjną Durexa. Sfotografowała również te przedmioty.

Wyszli z sypialni.

W maleńkiej kuchni, do złudzenia przypominającej ikeowski boks wystawienniczy, zajrzeli do szafek i szuflad. Lodówka była odłączona od prądu, ktoś zostawił uchylone drzwiczki.

Igor otworzył stojącą na blacie blaszaną puszkę. Powąchał zawartość, po czym wyjął herbatnika i go zjadł.

– No co? – Wzruszył ramionami, widząc minę Igi. – Głodny jestem – wyjaśnił, po czym wsadził sobie do ust całą garść ciastek.

Łazienka okazała się jeszcze mniejsza. Po zmarłej zostało jedynie trochę kosmetyków i artykułów higienicznych w szafce. Iga sięgnęła po flakon perfum i powąchała zatyczkę. Ten sam zapach co na ubraniach.

Ponownie obeszła mieszkanie, robiąc zdjęcia każdego pomieszczenia.

Igor popatrzył na zegarek.

– To co, jedziemy do agencji?

– Zaczekaj. Jednego miejsca nie sprawdziliśmy.

Wróciła do sypialni. Klęknęła przy łóżku i uniosła brzeg narzuty zwisający z łóżka. Sięgnęła ręką pod spód i wyciągnęła wielkie czarne pudło.

Igor podszedł bliżej.

Pudło miało rączkę przypominającą te w starodawnych walizkach.

Igor otworzył wieko.

Na samym wierzchu leżała maska. Iga podniosła ją ostrożnie. Była lekka, wykonana z papier mâché albo innej, podobnej masy. Na zewnątrz obłożona czarnym aksamitem.

Iga przyłożyła ją do twarzy i wyjęła z torby lusterko.

– Zasłania niemal całą twarz.

Igor sięgnął po kolejną rzecz. Była to skórzana sukienka z zamkiem biegnącym z góry na dół i z dużym dekoltem w szpic, również czarna. Skóra była cieniutka, szwy sprawiały wrażenie misternej roboty.

Na samym dole leżał jeszcze płaszcz, tego samego koloru i z tego samego rodzaju skóry.

Igor zajrzał pod łóżko.

– Jeszcze to. – Wyciągnął drugie, nieco mniejsze i okrągłe pudło z taką samą rączką na wieku.

Zajrzeli do środka.

Iga wyjęła buty. Czarne obcisłe kozaki na szpilce. Cholewka musiała sięgać noszącej je kobiecie do uda.

Detektywi spojrzeli na siebie.

– Siostra Zielińskiej wspomniała, że znajdziemy coś takiego? – spytał Igor.

Iga pokręciła przecząco głową.

2

Drzewa na Plantach się rozmazały. Trochę z powodu smogu, a trochę przez zaparowane okna. Iga jechała tramwajem numer pięćdziesiąt dwa, jedną ręką trzymając się drążka, drugą obejmując torbę. Próbowała utrzymać równowagę wciśnięta między mężczyznę w zawilgoconym, zalatującym stęchlizną płaszczu a kobietę obficie skropioną perfumami. Kanciasta torebka kobiety co chwilę wbijała jej się w żebro. Zachwiała się, kiedy tramwaj z głośnym zgrzytem zaczął skręcać w Starowiślną.

Na kolejnym przystanku wsiadły dwie dziewczyny z kubkami z brązowym logo cukierni Krakowskie Wypieki. Zapach kawy przywołał scenę przy śniadaniu. Nieobecna mina Łukasza, wyćwiczone latami manewry, polegające na tym, żeby przypadkiem nie sięgnąć po dzbanek w tym samym czasie co to drugie, i klasyka w ich związku: zawzięte milczenie, trwające od wczorajszej awantury. Iga zdawała sobie sprawę, że ta cisza będzie się przedłużać, dopóki ona pierwsza się nie odezwie. Jej mąż mógłby to przeciągać w nieskończoność. Już dawno osiągnął w tym mistrzostwo. Dobrze chociaż, że Michał wyjechał na dwutygodniową wymianę licealną z Francuzami. Tym razem ominie go kryzys w związku matki.

Rozległ się sygnał przychodzącego esemesa. Igor, który wysiadł kilka przystanków wcześniej, napisał, że nie wie, o której wróci, bo musi coś jeszcze załatwić na mieście.

Tramwaj szarpnął i zgrzytnął. Torebka kobiety obok znowu dźgnęła Igę. Skupiła się na widoku za oknem, żeby nie wracać myślami do nieprzyjemnego poranka ani wczorajszej kłótni. Kamienice na Dietla migały za oknem. Głos z głośnika oznajmił, że następny przystanek to Stradom. Iga zaczęła przeciskać się do wyjścia, z ulgą opuszczając tramwajowe towarzystwo.

Niebo nad Kazimierzem było ciężkie od smogu. Nie padało, ale powietrze miało w sobie obślizgłą lepkość. W arkadowych podcieniach Krakowskiej w oczekiwaniu na zielone światło tłoczyli się piesi. Iga przeszła ulicą Meiselsa i już po chwili znalazła się na placu Nowym. Skręciła w lewo i weszła do bramy wąskiej, odrapanej kamienicy, wciśniętej między dwa lepiej utrzymane budynki. Wspięła się po schodach otaczających starodawną windę z zasuwaną kratą. Podłoga z białych i czarnych płytek na drugim piętrze przypominała szachownicę. Troje drzwi prowadziło do trzech różnych lokali. Iga podeszła do drewnianych i przeszklonych drzwi po lewej, na których nie widniał żaden napis, ale i tak wydawały się wyjęte wprost z kryminału noir. Igor opowiadał, że zdecydował się wynająć to biuro na agencję, kiedy tylko zobaczył te drzwi.

Przekręciła klucz w zamku i weszła. Zdjęła płaszcz i razem z szalikiem powiesiła go na wieszaku. Została w swetrze, bo w agencji panował chłód. Przeszła do maleńkiej kuchni, żeby nastawić wodę na herbatę. W starych dzielnicach Krakowa właściciele lokali na wynajem wciąż jeszcze skąpili na wymianę ogrzewania i jedynym źródłem ciepła były piece kaflowe z elektryczną grzałką. Wyglądały ładnie, tyle że ciepła dawały niewiele. Ale Idze nie przeszkadzał chłód. Mogłaby pracować, siedząc w czapce i rękawiczkach, byle nie wracać na Mogilską.

Przypomniała jej się ostatnia rozmowa z naczelnikiem. Od pewnego czasu wiedziała, że odejdzie z policji. Właściwie przeczuwała to od momentu, kiedy rok wcześniej wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji został Kukliński, a zaraz potem miejsce naczelnika wydziału, w którym pracowała Iga, zajął Wygoda, kuzyn Kuklińskiego. To wtedy zaczął się ten cały cyrk. Nie uprzedzając nikogo o swoich planach, cierpliwie przygotowywała się do zdobycia licencji detektywki. A potem wystarczyło już tylko zdać egzamin.

Woda się zagotowała i Iga zaparzyła sobie earl grey. Z kubkiem herbaty usiadła przy biurku.

Kiedy odeszła ze służby, nawet nie zaczęła rozglądać się za nową pracą. Tego samego dnia zadzwonił do niej Igor, były policjant, z którym kiedyś pracowała. Nagle uzmysłowiła sobie, że to się wydarzyło dokładnie w przededniu śmierci Ewy Zielińskiej. W poniedziałek trzeciego października.

Przymknęła oczy, przywołując w myślach tamtą scenę.

Tłum protestujących, głównie kobiet. Krakowski Rynek wyglądał jak wybrukowany ludzkimi głowami. Iga zaczęła się przeciskać w kierunku Sukiennic. Nie znosiła takiego tłoku, z tego powodu nie chodziła nigdy na większe koncerty. Ale tamtego popołudnia chciała uczestniczyć w proteście.

Jakaś kobieta otworzyła parasolkę, na której sprejem namalowano napis CZARNY PONIEDZIAŁEK. Inna trzymała nad głową wieszak na ubrania, symbol Strajku nawiązujący do makabrycznych praktyk. Spod pomnika Mickiewicza dochodziły głosy przemawiających kobiet, wzmocnione przez megafon. Łączyły się z szumem rozmów dookoła, krzykami skandujących i trąbką hejnalisty z wieży mariackiej.

Iga szła przed siebie, mijając dziesiątki, setki kobiet w czerni. Na całym Rynku musiały ich być tysiące. Młode, w średnim wieku, starsze. Niektóre stały zbite w grupki, inne same. Przyszło też wielu mężczyzn. Iga czytała hasła na transparentach: PRZESTAŃCIE NAM GRZEBAĆ W MAJTKACH, #GODNOŚĆ, RZĄD NIE CIĄŻA – MOŻNA USUNĄĆ, JESZCZE POL(S)KA NIE ZGINĘŁA.

Powoli zapadał zmrok. Wokół latarni rozmywały się plamy światła. W oknach kamienic przy Rynku pojawiały się jasne prostokąty. Ktoś krzyknął. Iga ujrzała młodą dziewczynę, która trzymała wysoko uniesioną tablicę z ostrzeżeniem: WARA POLITYCY OD MOJEJ MACICY. Uśmiechnęła się. Coraz bardziej jej się podobało. Była już przy Sukiennicach, kiedy usłyszała sygnał komórki. Wygrzebała telefon z przepastnej torby, ale właśnie w tym momencie ucichł. Zerknęła na wyświetlacz. Nie znała tego numeru. Na stopniach pomnika Mickiewicza, zwykle oblężonych przez gołębie, stały teraz bardzo młode dziewczyny. Z dołu uśmiechała się do nich jakaś staruszka. Iga, która nigdy nie odczuwała potrzeby przynależności, tym razem poczuła niespodziewanie coś w rodzaju dumy z tego, że znalazła się wśród tych protestujących kobiet.

Znowu zadzwoniła jej komórka. Ten sam nieznany numer. Klucząc w tłumie, przyłożyła telefon do ucha.

– Halo?

– Podobno szukasz nowej pracy – usłyszała. Znała ten głos doskonale, chociaż nie słyszała go od dłuższego czasu. Właściwie nie spodziewała się go jeszcze usłyszeć.

– Skąd wiesz?

– Wieści szybko się roznoszą. Jesteś na Rynku?

– Skąd wiesz?

– Iga, po kim jak po kim, ale po tobie spodziewałbym się bardziej urozmaiconych pytań. Usłyszałem przed chwilą w tle, że Jezus był z in vitro... To, że odszedłem z policji, nie oznacza, że przestałem kojarzyć fakty. Chyba mam coś dla ciebie.

Przez chwilę oboje milczeli. Słychać było tylko okrzyki kobiet i pstrykanie aparatu fotograficznego, bo jakiś dziennikarz fotografował dziewczynę trzymającą transparent z napisem MY PUSSY MY CHOICE, MY BODY MY VOICE.

– To co to za propozycja pracy?

– Spodoba ci się. Możemy się spotkać?

– Tak.

– Będę na ciebie czekał na placu Nowym. Jeśli możesz, przyjdź jeszcze dzisiaj. Siedzę w biurze do późna. Zaraz ci wyślę esemesem adres – powiedział rozmówca Igi i się rozłączył.

Zaczęła się przeciskać w stronę Siennej i po chwili znalazła się poza tłumem protestujących. Obwiązała szyję mocniej szalikiem. Marzła. W kieszeni rozległ się dźwięk przychodzącego esemesa. Wyjęła komórkę. Na ekranie wyświetlił jej się adres na Kazimierzu.

Ruszyła w kierunku przystanku koło Poczty Głównej. W głowie głos Boba Marleya nucił jej słowa tekstu z jednego z transparentów.

NO WOMEN NO KRAJ.

Iga upiła łyk herbaty.

Jedyną, ale niepokojącą wadą nowej pracy było to, że zlecenia, którymi się teraz zajmowała, należały do tych banalnych. Ustalanie miejsca zamieszkania, weryfikacja pracowników. Najczęściej zaś chodziło o śledzenie niewiernej żony. Lub, dla odmiany, niewiernego męża. Pod koniec pierwszego miesiąca pracy Igę ogarnął lęk, że tak już będzie zawsze, że nie trafi jej się już nigdy żadne ciekawe śledztwo.

I wtedy w agencji pojawiła się Iwona Wandzioch.

Iga przypomniała sobie piątkowy wieczór. Igor poszedł do domu. Knajpy na placu Nowym za oknem powoli się zapełniały, ludzie rozpoczynali weekend. Łukasz wysłał jej esemesa, że czeka z winem i dobrym filmem, to było jeszcze przed kłótnią. Chciała właśnie zamykać agencję, kiedy za przeszklonymi drzwiami zamajaczyła jakaś postać. Iga mogła zaproponować spotkanie w poniedziałek, ale coś w wyglądzie, a może bardziej w spojrzeniu kobiety sprawiło, że wpuściła ją do środka.

Sięgnęła po kubek. Herbata wyszła trochę za słaba, ale nie chciało jej się robić nowej.

Otworzyła notes, w którym zapisywała dotychczas zebrane informacje na temat ofiary. Dzisiaj miała dać Wandzioch odpowiedź, czy podejmą się zlecenia. Dlatego umówiła się z Igorem na rano na Łąkowej, żeby razem obejrzeli miejsce zdarzenia. Sama chciała zająć się tą sprawą, musiała jednak przekonać swojego partnera, co mogło okazać się nie takie znowu łatwe.

Wyjęła trzy zdjęcia, które dostała od Iwony Wandzioch, i rozłożyła przed sobą na biurku.

Pierwsze było zwykłym zdjęciem do dowodu osobistego. Igę uderzyła niezwykła uroda kobiety.

Drugie zrobiono podczas świąt. W tle migotała choinka. Ewa stała pośrodku pokoju, obok swojej siostry Iwony. Obie uśmiechały się do osoby robiącej zdjęcie. Ewa wydawała się znacznie bardziej wyluzowana niż na poprzedniej fotografii, ale Iga pomyślała, że musiała się strasznie męczyć. Nie pasowała tam, a może po prostu miała ochotę znaleźć się gdzie indziej, z innymi ludźmi.

Idze przypomniały się słowa Wandzioch:

– Mój mąż zrobił to zdjęcie w Wigilię w zeszłym roku. Ewa przyszła sama. Jakoś zaraz potem rozstali się z mężem.

Iga sięgnęła po trzecie zdjęcie. To podobało jej się najbardziej. Ewa Zielińska siedziała na schodach prowadzących na ganek starego domu. Miała na sobie długą czarną sukienkę z dekoltem. Dół kreacji zdobiły falbany. W dłoni trzymała kieliszek czerwonego wina. Ciemne włosy opadały jej na ramiona. Z dużych, pięknych oczu skierowanych na osobę po drugiej stronie aparatu biła namiętność. Iga pomyślała, że ktokolwiek sfotografował Ewę, musiał być z nią blisko związany. Przynajmniej w tamtym momencie. Skoro niedługo potem rozstała się z mężem, to raczej nie on stał za obiektywem.

Więc kto?

Kiedy spytała Iwonę Wandzioch, gdzie zostało zrobione zdjęcie, tamta pokręciła głową.

– Nie, nie poznaję tego miejsca. Ale to nie jest najnowsza fotka, bo moja siostra ma tu krótsze włosy. Podcięła je jakieś półtora roku temu. Ale nie była zadowolona z tej długości do ramion i od razu zaczęła zapuszczać. Później ich już nie ścinała. Tylko końcówki. Ewa miała piękne włosy. To zdjęcie... Wie pani, znalazłam je dopiero po śmierci Ewy, jak policja pozwoliła już zabrać jej rzeczy. Paweł, mój szwagier, najpierw sam je przejrzał i pozabierał część. Powiedział, że resztę mogę zatrzymać.

Iga wstała, zgarniając zdjęcia. Podeszła do korkowej tablicy, żeby je powiesić, nie znalazła jednak ani skrawka wolnej powierzchni. Będzie musiała pomyśleć o jakiejś innej tablicy.

Wróciła do biurka. Sięgnęła do torby i wyciągnęła przedmiot, który zabrała z mieszkania Ewy. Przez chwilę wodziła po nim palcami. Z jednej strony szorstki papier mâché, z drugiej aksamit. Iga trzymała przed sobą maskę i wpatrywała się w jej jasne, wklęsłe wnętrze. Przypomniała sobie słowa, jakimi Iwona Wandzioch opisała siostrę. Ułożona. Profesjonalna. Odnosiła sukcesy. Nie miała powodu, by targnąć się na życie.

Czy na pewno?

Obróciła maskę. Delikatnie odłożyła ją na biurko. Odcisk ludzkiej twarzy w czarnym aksamicie przypominał fragment twarzoczaszki. Szczątki kobiety, po której zostały tajemnice. Bo przecież każdy coś ukrywa. Co ukrywałaś, Ewo?

Iga otworzyła notes. Przekartkowała go i znalazła stronę, na której widniało jedno słowo: „samobójstwo”. Przekreśliła je i napisała: „zabójstwo?”.

Przypomniała sobie zapłakaną twarz Iwony Wandzioch i wróciło do niej podejrzenie, które tamta rzuciła, zanim opuściła agencję.

– Policja twierdzi, że moja siostra wyskoczyła z balkonu. Ale ja wiem, że Ewa nie mogła popełnić samobójstwa. Mam dowody na to, że to on ją zabił.

– Kto?

– Paweł. Jej mąż.

3

O trzynastej Igor wciąż jeszcze się nie pojawił. Wybrała numer jego komórki, ale nie odbierał. Włożyła więc płaszcz, zarzuciła torbę na ramię i zamknęła agencję.

Kiedy wyszła, w jej nozdrza wdarł się siarczany odór smogu. Przeszła przez ulicę otaczającą plac Nowy i skierowała się na ukos. Minęła okrąglak, ceglany pawilon handlowy z 1900 roku, w którym od lat sprzedawano zapiekanki. Opary smażonych pieczarek, kiełbasy i gorącego sera przyciągały głodnych. Była na Estery, kiedy zadzwoniła jej komórka.

Igor.

– Cześć. Zaraz wracam do agencji. Wyskoczymy coś zjeść?

– Właśnie idę do Kolanka.

– Dogonię cię.

Skręciła w lewo w Józefa i po chwili znalazła się przed Kolankiem Nº 6. Na drewnianych, pomalowanych na niebiesko okiennicach wywieszono menu. Iga weszła do środka, z zadowoleniem odnotowując różnicę temperatur. Przeszła przez pierwszą salę z barowym kontuarem. W następnej podeszła do jednego ze stolików z ciemnego drewna pod przeszkloną ścianą ze szprosami, wychodzącą na opustoszałe o tej porze roku patio.

Zdjęła płaszcz i usiadła, wpatrując się w nagie gałązki dzikiego wina po drugiej stronie szyby.

Trzy stoliki dalej ktoś się roześmiał.

Iga spojrzała w tamtym kierunku.

Dwóch mężczyzn. Ten, który siedział bokiem do niej, miał zmysłowo zarysowany podbródek i krótko przystrzyżoną brodę. Wyobraziła sobie jej szorstkość podczas pocałunku.

– Cześć. – Usłyszała nad sobą.

Igor zajął miejsce naprzeciwko.

– Cześć.

– Zgłodniałem. – Igor chwycił menu i przez chwilę przeglądał je, przerzucając niecierpliwie kartki.

Podeszła kelnerka i złożyli zamówienie.

– Chcę wziąć to zlecenie.

Igor skinął głową.

– Zauważyłem. Aż ci się oczy świeciły tam na Łąkowej.

– Zgadzasz się?

– Iga, to śledztwo prowadzi policja. Koniec.

– Tak. A prokurator uznał, że to było samobójstwo. Tak naprawdę już zdecydował, że wyda postanowienie o umorzeniu.

– No, to by było na tyle. Możemy tej kobiecie jeszcze pomóc napisać zażalenie na postanowienie o umorzeniu, kiedy przyjdzie na to pora. I wyjaśnić, jak i gdzie je złożyć. Wtedy przynajmniej obciążymy ją jakimiś kosztami i zwróci się chociaż za dzisiejsze zmarnowane przedpołudnie. O, dziękuję. – Igor uśmiechnął się do kelnerki, która właśnie podeszła i postawiła na ich stoliku imbryk z herbatą i dwie filiżanki.

– Sęk w tym, że w tej sprawie jest pełno niejasności – odparła Iga.

Igor westchnął.

– No dobra. Co ci się nie podoba?

Iga wyjęła z torebki zdjęcie Ewy Zielińskiej, to w sukience z falbanami. Położyła je na stole i przysunęła do Igora.

– Przede wszystkim nie mogę znaleźć żadnego powodu, dla którego ta kobieta chciałaby się zabić. Daj mi dokończyć – poprosiła, widząc, że Igor chce zaprotestować. – Wiem, piękne, zdrowe, młode kobiety też popełniają samobójstwa. Ale śledczy nie znaleźli żadnego sensownego wytłumaczenia.

Igor sięgnął po imbryk i nalał herbaty do filiżanek.

– Nie miała problemów zdrowotnych ani finansowych – ciągnęła Iga. – Dobrze jej się powodziło w pracy. Owszem, czekał ją rozwód, tylko że nie było w tym żadnej traumy. To była wspólna decyzja jej i jej męża. Zresztą kilka miesięcy temu poznała kogoś. Cieszyła się planami.

– Czasami powód zna tylko ofiara.

Iga upiła łyk herbaty.

– Zgoda. Jednak pamiętaj, że ona miała lęk wysokości. Gdyby nawet chciała się zabić, mogła po prostu połknąć jakieś tabletki, a nie walczyć z fobią.

– Przyznaję, to dziwne. Ale sama mówiłaś, że tamtego wieczoru piła. Mogła być zamroczona. Nie, Iga, to wciąż trochę mało, żeby zacząć grzebać w tej sprawie.

– Jest jeszcze ten kostium dominy, który znaleźliśmy pod łóżkiem. Jeśli lubiła niebezpieczne zabawy... – Zawiesiła znacząco głos.

Grupka roześmianych Brytyjczyków przeszła koło ich stolika. Iga i Igor przez chwilę milczeli, pijąc herbatę. Turyści usiedli kilka stolików dalej.

– A tak z ciekawości – spytał Igor – kto się tym zajmował? Ktoś znajomy?

– Tak... Maćkowiak. Ty byłeś jeszcze na służbie, gdy on zaczął pracować na Mogilskiej?

– Chyba tak... Wątły blondyn w okularach?

– Ten.

– Kojarzę. Ale on do nas doszedł tuż przed moim odejściem. Nie miałem okazji z nim pracować. Dobry jest?

– Dobry.

– No, to tym bardziej. Koniec. Możesz powiedzieć tej, jak ona się nazywa, siostra ofiary?

– Iwona Wandzioch.

– Powiedz jej, że...

Przerwał, bo do ich stolika podeszła kelnerka. Położyła przed nimi parujące talerze.

Zupa dyniowa pachniała imbirem. Iga sięgnęła po łyżkę i skosztowała. Patrzyła, jak Igor zaciera ręce i wpatruje się w swój talerz z ogromną porcją curry. Niezależnie od tego, kiedy jadł poprzedni posiłek, ciągle był głodny. W agencji zawsze walały się ulotki z menu wszystkich możliwych knajp na Kazimierzu. Czasami szła z nim przekąsić coś na mieście, ale przeważnie przynosiła sobie drugie śniadanie i obiad z domu. W tym tygodniu nie chciało jej się gotować dla jednej osoby. Michał nie wrócił jeszcze z Francji, a Łukasz uprzedził ją, że w najbliższych dniach będzie miał służbowe lancze, więc żeby nie brała go pod uwagę. Właściwie zdążył ją o tym poinformować jeszcze przed tamtą awanturą, bo potem już się nie odzywał.

– Powiedz tej Wandzioch... – Igor włożył do ust kopiasty widelec curry, robiąc przy tym błogą minę. – Mmm... pycha... że niestety, ale nie mamy podstaw, żeby odgrzebywać tę sprawę.

Iga odłożyła łyżkę i odchyliła się na oparciu krzesła.

– Co? – spytał. – Co jest?

Nie odpowiadała, więc przestał na chwilę jeść.

– No co jest, Iga? Co się tak uśmiechasz?

– Nie spytałeś, który prokurator nadzorował śledztwo.

– Dobra. – Igor również odłożył widelec i wytarł sobie serwetką brodę. – Widzę, że masz dla mnie jakąś bombę. Który prokurator nadzorował śledztwo?

Trzy stoliki dalej jeden z mężczyzn podniósł się i odszedł, prawdopodobnie do toalety. Iga spojrzała na brodacza. Przez kilka sekund patrzyli sobie w oczy.

– No, mów. Kto?

– Prokurator Małek.

– I to jest ten drugi powód, o którym wspomniałaś w mieszkaniu Ewy?

– Znasz go: jak najprędzej zamknąć sprawę, byle statystyki się zgadzały.

Igor gapił się na swoją partnerkę.

– Dobra. Przyjmujemy to zlecenie.

4

Kiedy wyszli z Kolanka Nº 6, Iga zapięła górny guzik płaszcza i poprawiła szalik. Smog gęstniał z godziny na godzinę. Zrobiło się ponuro, chociaż do zapadnięcia zmroku zostały co najmniej dwie godziny.

Igor szedł zamyślony. W pewnym momencie spojrzał na Igę.

– Niesamowite. Pracujemy ze sobą raptem od jak dawna? Od miesiąca? I od razu dostajesz zabójstwo.

– Jeszcze nie wiemy, czy to zabójstwo.

Przeszli przez plac Nowy, omijając okrąglak i kolejki do okienek z zapiekankami.

Weszli do wąskiej kamienicy. Na półpiętrze, rozjaśnionym jedynie światłem przepuszczonym przez wychodzące na podwórze witrażowe okno z prostokątnymi szybkami, Igor przystanął.

Iga, która szła pierwsza, odwróciła się i spojrzała na niego, z jedną nogą na kolejnym stopniu. Czerwone, niebieskie, żółte i zielone plamy światła kładły się na jej twarzy i włosach.

– Zawsze to robiłaś – powiedział i uśmiechnął się. – Już wtedy, gdy zaczynałaś pracę na Mogilskiej.

– Co? – spytała zdziwiona.

– Przyciągałaś zagadki.

Rozdział 2
Wtorek 8 listopada
1

– O, tak – mruknęła Iga. – Właśnie tak.

Stała przed pustą czarną ścianą.

Poprzedniego dnia zaraz po pracy pojechała do marketu budowlanego. Wróciła do agencji z puszką farby magnetyczno-tablicowej. Wyrzuciła stare kartony, które zalegały w pokoju przylegającym do biura. Pomieszczenie było tak małe, że Igor urządził w nim rupieciarnię. Jedyne okno, przysłonięte żaluzjami, wychodziło na wąskie, ciemne podwórze, ponurą studnię.

Iga spędziła wieczór na malowaniu, a tego ranka pojawiła się w agencji wcześniej, żeby przetrzeć jeszcze wielkie, rozsuwane drzwi oddzielające oba pomieszczenia. Teraz nie zasunęła ich i biuro wyglądało, jakby się powiększyło.

Podeszła do czarnej ściany i na samym środku przyczepiła magnesem trzy zdjęcia Ewy Zielińskiej, które dostała od Iwony Wandzioch. Z dowodu osobistego, z wigilii u siostry, a na środku to, które Idze najbardziej się podobało, Ewa w falbaniastej sukience i z rozpuszczonymi włosami.

Iga cofnęła się o kilka kroków, żeby lepiej widzieć.

Tak, ta ściana zdecydowanie odpowiadała jej bardziej niż korkowa tablica Igora.

Podeszła do biurka i wyjęła wetkniętą do terminarza kartkę. Rzuciła okiem na listę osób z najbliższego otoczenia Zielińskiej, którą dostała od Iwony Wandzioch. Powiesiła ją obok zdjęć.

Za przeszklonymi drzwiami rozległy się kroki. Do agencji wszedł Igor. Zdjął płaszcz i przeszedł do gabinetu.

– Cześć. Smog dzisiaj gęstszy niż galareta z nóżek, którą moja babcia... O! – Zatrzymał się przed dawną rupieciarnią.

– I jak? – Iga odwróciła się w jego stronę.

– Skąd mamy największą tablicę na świecie? – spytał.

– Pomalowałam wczoraj ścianę. Słuchaj, te stare kartony wywaliłam, niepotrzebnie zabierały miejsce. Mam nadzieję, że nie byłeś do nich jakoś szczególnie przywiązany.

– Prawie zapomniałem, że mamy ten dodatkowy pokój. Chociaż pokój to może za dużo powiedziane.

Igor podszedł do pachnącej świeżą farbą ściany i pomacał.

– Fajna. Bardzo fajna.

Zadzwoniła komórka Igi. Kiedy rozmawiała, sprawdzając w terminarzu wolne terminy, Igor podszedł z puszką kawy i na migi zapytał, czy chce. Skinęła głową, nie przerywając rozmowy.

Dziesięć minut później podał jej kubek czarnej kawy. Swoją popijał z kulistego naczynia imitującego Gwiazdę Śmierci.

– Nowy klient?

– Tak. Facet chce, żebyśmy sprawdzili, kto tak naprawdę mieszka w mieszkaniu, które komuś wynajmuje. Sąsiedzi się skarżą, że jakieś szemrane towarzystwo się tam kręci.

– Diler?

– Raczej kameralny burdel. Nasz klient, jeśli ten facet nim zostanie, wynajął mieszkanie spokojnej, czterdziestoletniej kobiecie. Sąsiedzi twierdzą, że nikt taki tam nie mieszka. Widują za to dwie młode laski. I ich licznych gości, samych mężczyzn.

– Dlaczego sam tego nie może sprawdzić?

– Mieszka w Danii. Krakowskie mieszkanie zostawił sobie na wynajem. Wyślę mu dzisiaj umowę.

Iga upiła łyk gorącego napoju.

Uświadomiła sobie, że ostatnio kawę proponował jej częściej partner niż mąż. Od czasu kłótni Łukasz nawet nie zapytał, czy chciałaby się napić.

– À propos wynajmowanych mieszkań – zauważyła Iga – to, w którym byliśmy wczoraj, Ewa Zielińska podnajmowała od znajomej, pamiętasz? Chciałabym w tym tygodniu zobaczyć też to drugie...

– Zaraz, zaraz... Jakie drugie mieszkanie?

– To, które do niej należało, do niej i do jej męża. Iwona Wandzioch ma mi dać klucze, mąż Zielińskiej już się zgodził.

– Rozmawiałaś z nim?

– Tak. Właśnie, Igor, ty masz dzisiaj jakieś spotkanie. Na którą jesteś umówiony?

– Dopiero po południu. A co?

– Umówiłam się wstępnie z Zielińskim. Moglibyśmy się z nim spotkać o pierwszej.

– Dobra.

Iga podeszła z kubkiem do ściany, na której wisiały zdjęcia Ewy Zielińskiej. Z pudełka stojącego na parapecie wyjęła kawałek kredy. Poprzedniego dnia kupiła ją razem z farbą. Narysowała strzałkę biegnącą od zdjęć w górę i lekko w lewo i napisała: „Iwona Wandzioch”.

– Nasza klientka nie wierzy w samobójstwo siostry. Jest przekonana, że zabił ją mąż. – Iga pociągnęła drugą strzałkę i napisała: „Paweł Zieliński”.

– Ale policja go wykluczyła?

Iga skinęła głową.

– Tamtej nocy spał u siebie, to znaczy w mieszkaniu swojej nowej partnerki. Przy nazwisku Zielińskiego dopisała: „Anna Żelazko”. Dzisiaj właśnie tam pojedziemy. Nigdy nie lubiłam tego rodzaju alibi. Zakochana kobieta zezna wszystko, żeby chronić swojego mężczyznę.

– A motyw?

– Klasycznie, pieniądze.

– Jego żona była bogata?

– Nie. Nawet nie jakoś szczególnie zamożna. Powiedzmy, że zarabiała przyzwoicie. Za to mieli mieszkanie warte kupę forsy. Stare Miasto. Karmelicka. – Iga uniosła znacząco brwi.

– Ale i tak połowa należała do niego?

Iga wzruszyła ramionami.

– Zawsze to lepiej dostać całość. Zwłaszcza że, jak twierdzi Wandzioch, jej szwagrowi ostatnio nie powodziło się zbyt dobrze. Jego firma chyba cienko przędzie, musimy to sprawdzić.

– Duże to mieszkanie? To na Karmelickiej?

– Dwa pokoje, ale wiesz, stare budownictwo, więc naprawdę spore. Nie to, co te klitki od dzisiejszych deweloperów.

Igor zagwizdał.

– Czyli jakieś siedemset, osiemset tysięcy... Może nawet milion. To jest motyw. Chcesz jeszcze kawy?

– Tak, poproszę. – Iga podała Igorowi pusty kubek i poszła za nim do aneksu kuchennego.

Wyjrzała przez okno.

Dachy kamienic otaczających plac Nowy lśniły od deszczu. Dachówki przypominały łuski ryby wyciągniętej z wody. Ale w dole tętniło życie. Kawiarnie i knajpki kusiły ciepłem i zapachami, by schronić się w nich przed zimnem i deszczem. Dostawcy tłukli się, przenosząc kartony i beczki z furgonetek blokujących ulice na zapleczach lokali. Zziębnięte postacie przemykały w dole, kuląc się pod parasolami. W grupkach, samotnie. Niektórzy gdzieś się spieszyli, inni przystawali. Pośrodku zaś majaczyła ceglana bryła okrąglaka.

Igor podał jej kubek.

– Dzięki.

Wrócili do ściany.

– Poza mężem byli jacyś podejrzani?

– Policja sprawdziła mężczyznę, z którym Ewa spotykała się od wielu miesięcy.

Iga wzięła kredę i narysowała kolejną strzałkę.

„Radosław Czajka” – zapisała. – Pracuje w wydawnictwie, jest redaktorem.

– Mieli coś na niego?

– Pokłócili się z Ewą trzy dni przed jej śmiercią. I to ostro. Ale Czajka z kolei ma trochę lepsze alibi. Był wtedy na kolacji z jakąś pisarką i jeszcze paroma osobami z wydawnictwa.

Przez chwilę wpatrywali się w linie łączące zapisane kredą nazwiska. Iga odwróciła się. Podeszła do biurka i wzięła w dłoń maskę dominy.

– Oczywiście jest jeszcze to. Dla kogo ją wkładała?

2

Osiedle Kolorowe wcale kolorowe nie było.

Było ponure. A nawet jeśli na ścianach bloków ostały się jakieś barwy, należały do gamy pastelozy. Tak jak na każdym innym peerelowskim osiedlu w Polsce podkreślały tylko jego brzydotę. W dodatku w wielu oknach na parterze zainstalowano kraty mające chronić mieszkańców przed złodziejami. Tylko że w ten sposób mieszkanie upodobniało się do więzienia. Iga nieraz wyobrażała sobie, jaki to musiał być przygnębiający widok. Nie dość, że okna wychodziły na rachityczne osiedlowe trawniki obesrane przez psy albo na sąsiednie, równie szkaradne bloki, to jeszcze trzeba to było oglądać przez kraty. A i tak mnóstwo ludzi zachwalało mieszkanie w tym miejscu – bo szkoły, bo przedszkola, bo dobra komunikacja. Iga usłyszała kiedyś, że osiedle nazywano dawniej robotniczym, dlatego że mieszkali tu głównie pracownicy niedalekiej Huty imienia T. Sendzimira, wtedy jeszcze Lenina. Ta stara nazwa wydała jej się bardziej adekwatna.

Paweł Zieliński i jego nowa partnerka, Anna, mieszkali na parterze, w bloku usytuowanym tuż przy alei Jana Pawła II.

Iga i Igor nie dzwonili domofonem, bo ktoś akurat wychodził i wpuścił ich do środka, ale Zieliński i tak otworzył od razu, gdy tylko zapukali do drzwi.

Przywitali się i mężczyzna poprowadził ich do dużego pokoju. Idąc krótkim przedpokojem, wyłożonym boazerią pamiętającą zapewne lata siedemdziesiąte, Iga zauważyła, że w mieszkaniu oprócz kuchni i łazienki był jeszcze tylko jeden pokój. Woń dymu niedawno wypalonego papierosa, wyczuwalna mimo otwartego okna, nakładała się na zapach, który latami wsiąkał w boazerię, obicia mebli i zasłony. Idze przypomniało się dzieciństwo i rodzice, którzy zapalali papierosa niemal od razu po tym, jak poprzedni został zgnieciony w popielniczce.

Zieliński stanął na środku pokoju i nerwowo wskazał im miejsca na kanapie.

Usiedli. Mężczyzna rozejrzał się niezdecydowany i w końcu wybrał fotel. Zaraz się jednak zerwał i podszedł do politurowanej meblościanki. Kiedy tak stał tyłem, szukając czegoś w kryształowych misach, zupełnie podobnych do tych, które kolekcjonowała kiedyś babcia Igi, ta rozejrzała się po pokoju.

Szkaradny mebel zajmował całą ścianę. Na wszystkich półkach poustawiano cepeliowskie kurzołapy. Na podłodze leżał dywan w burych barwach, w brzydkie geometryczne wzory. Między wersalką a fotelami stała niska ława przykryta stylonowym obrusem. Zasłony w oknach, o buraczkowej barwie, wykonano z tego samego materiału. Widok za oknem częściowo przysłaniały grubo tkane firanki oraz, a jakże, krata.

– Nie robiliśmy tu remontu, bo i tak chcemy się przeprowadzić – wyjaśnił Zieliński, zupełnie jakby słyszał myśli detektywki. – Ania, moja narzeczona, dostała to mieszkanie po swojej cioci. O, tutaj są.

Odwrócił się, trzymając w dłoni paczkę papierosów.

W końcu usiadł, opierając lekko garbate plecy o przetarte oparcie fotela.

– Dziękujemy, że zechciał się pan z nami spotkać – powiedziała. – Jak pan wie, prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci pana żony.

– Tak, wspomniała pani przez telefon. Tylko nadal nie rozumiem dlaczego?

Bawił się paczką papierosów, obracając ją w palcach.

– Zatrudniła nas pana szwagierka, Iwona Wandzioch – wyjaśniła Iga.

– Tak, ale nie o to mi chodziło. Mam na myśli, że to trochę bez sensu. Przecież prokurator uważa, że to było samobójstwo. Wiem, że sprawa nie jest jeszcze oficjalnie zamknięta, ale właściwie została już wyjaśniona. Więc po co Iwona wynajęła detektywów?

Bo jest przekonana, że to ty zabiłeś żonę, pomyślała Iga.

Uśmiechnęła się.

– Po prostu musimy zadać panu kilka pytań.

– No dobrze – odparł niechętnie. – Ale nie wiem, czy potrafię pomóc. Naprawdę wszystko już powiedziałem policji.

Znowu zerwał się z fotela i Iga pomyślała, że jak na człowieka o tak miśkowatej posturze mąż Ewy Zielińskiej był niespodziewanie szybki i zwinny.

Otworzył okno.

– Mogę zapalić? – spytał, ale takim tonem, że nie było sensu zaprzeczać. – Ta cała sytuacja ze śmiercią Ewy... To dla mnie stresujące.

Wyciągnął paczkę w stronę Igi, ale odmówiła. Tak samo Igor. Iga wiedziała, że odmówił ze względu na nią.

Zieliński usiadł z powrotem w fotelu, wyjął z paczki papierosa i zapalił.

Wydychając dym, z błogością opadł na oparcie fotela, jakby już to jedno zaciągnięcie go zrelaksowało.

– Chyba niedługo będzie pan musiał rzucić albo wychodzić na balkon – powiedziała Iga, wskazując leżący na ławie egzemplarz W oczekiwaniu na dziecko, z kobietą głaszczącą zaokrąglony brzuch na okładce.

Zieliński się skrzywił.

– Tak. Wiem.

– Kiedy ma się urodzić?

– W styczniu – powiedział Zieliński z dumą. – Wiem, zostało mało czasu, ale rzucę. Już i tak ograniczyłem, bo przecież przy Ani, mojej narzeczonej, nie palę. Zdążę. Na pewno zdążę.

– Córka czy syn? – spytała Iga.

– Syn. – Zieliński się uśmiechnął.

– To będzie pana pierwsze dziecko?

– Tak. Ewa i ja nie mieliśmy dzieci. Ewa nie chciała. No a ja nie nalegałem. Nie naciskałem. Myślałem, że może kiedyś zmieni zdanie. Ale to było jeszcze wtedy, kiedy nam na sobie zależało. A przynajmniej mnie. – Popatrzył na Igora, potem z powrotem na Igę i wzruszył ramionami.

– Długo byliście małżeństwem? – spytała Iga.

– Dziesięć lat.

– Jak się poznaliście?

– W pracy.

– Pan też jest tłumaczem?

– Nie, grafikiem komputerowym. Robiłem stronę internetową w firmie, w której Ewa wtedy pracowała. Normalnie klient przyjeżdża do mnie, ale ówczesny szef Ewy miał złamaną nogę, prosił o spotkania u niego. – Zieliński zaciągnął się.

– Ale ostatnio pana żona pracowała gdzie indziej, prawda?

– Tak. Osiem lat temu założyła z koleżanką własną firmę tłumaczeniową.

– Była zadowolona z tej pracy? Lubiła ją?

– Chyba tak. – Zieliński wzruszył ramionami.

Chyba, powtórzyła w myślach Iga. Pomyślała o Łukaszu, który zdawał się nie zauważać, przez co przechodziła, gdy podjęła decyzję o odejściu z policji. Właściwie było coraz więcej rzeczy, o których jej mąż nie miał pojęcia.

– Kiedy się rozstaliście? – spytał Igor.

Zieliński spojrzał na niego niechętnie. Zaciągnął się ostatni raz, po czym zgniótł papierosa w popielniczce.

– Prawie rok temu – odparł. – Wtedy się wyprowadziłem. Święta już spędziliśmy osobno.

Iga przypomniała sobie zdjęcie zrobione u Wandziochów podczas wigilii. Ewa z siostrą, bez męża.

– Ale już od dawna się między nami nie układało – dodał Zieliński. W zasadzie przez cały ostatni rok, który spędziliśmy razem, było wiadomo, że to już koniec.

– To dlaczego nie wyprowadził się pan wcześniej? – zainteresował się Igor.

Paweł Zieliński wzruszył ramionami.

– Tak wyszło. Zresztą żadnemu z nas nie spieszyło się jakoś z tą decyzją. Nie walczyliśmy ze sobą, nie kłóciliśmy się. Wyprowadziłem się, kiedy poznałem Anię. Wtedy już od dawna wiedzieliśmy, Ewa i ja, że się rozwiedziemy. Nie zdradzałem Ewy – powiedział Zieliński, chociaż detektywi niczego takiego nie zasugerowali. – Nigdy. Dopiero... Ale to przecież nie była zdrada, bo i tak nie żyliśmy już z Ewą jak małżeństwo. A z Anią, jak tylko okazało się, że to coś poważniejszego, to... zamieszkałem tutaj.

– A jak pana żona zareagowała na pana wyprowadzkę? – spytała Iga.

– Ewa? No mówiłem już przecież. Oboje od jakiegoś czasu wiedzieliśmy, że to koniec.

– A ona? Też kogoś miała?

– Tak – odparł Zieliński i odwrócił głowę. Sięgnął po leżącą na ławie paczkę papierosów, ale zmienił zdanie i odłożył ją z powrotem.

– Może pan o nim powiedzieć coś więcej? – spytała Iga.

– Radek... Nazywa się Radek, nie pamiętam nazwiska – odpowiedział niechętnie. – Ale nigdy go nie poznałem.

– Czy pana żona miała jakieś problemy? – zmieniła temat Iga.

– Chyba nie. – Zieliński wzruszył ramionami.

Znowu to „chyba”, pomyślała Iga.

Zadzwoniła komórka Igi. Sięgnęła do torby, żeby ją wyłączyć.

– Chodzi pani o to, że Ewa miała depresję?

Iga znieruchomiała z ręką w torbie. Kątem oka zauważyła, że Igor się pochylił.

– Co, moja szwagierka wam nie powiedziała? – Zieliński się zaśmiał. – No tak. Przecież gdybyście wiedzieli, pewnie nie zgodzilibyście się prowadzić śledztwa. Sami widzicie, że wszystko wskazuje na samobójstwo.

– Niekoniecznie – odparła Iga i zauważyła, że to jedno słowo rozczarowało męża Ewy. – Proszę nam opowiedzieć o chorobie żony.

Zieliński wyjął drugiego papierosa i zapalił.

– To był nawrót. Trochę ponad rok temu. Nawet bym o tym nie wiedział, bo Ewa nic mi nie wspominała, że była u psychiatry.

– A jej zachowanie nie zaniepokoiło pana? – zdziwiła się Iga.

– Nie, bo Ewa zawsze była melancholijna. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Tak jak mówię, nawet bym nie wiedział, ale zobaczyłem, że zażywa jakieś tabletki. Zapytałem ją, co to za leki, i dopiero wtedy mi powiedziała.

– Powiedział pan, że to był nawrót. Czyli już wcześniej chorowała.

– Tak. Ale to było dawno, jeszcze zanim się pobraliśmy.

– Miała nawroty? Oprócz tego rok temu?

– Nie. Chociaż... – Pochylił się i strzepnął popiół do popielniczki. – Wiedzą państwo, ciężko powiedzieć. Ewa nie była typem śmieszki. Zawsze poważna, wyciszona. Czasami miała trudniejsze okresy. Wtedy robiła się nerwowa, miała huśtawki nastrojów. Więc to mogło być to. Ale po tym epizodzie po studiach nie wróciła nigdy na psychoterapię. A teraz, to znaczy w zeszłym roku, też nie chciała pomocy psychologa. Brała tylko te tabletki, które jej przepisał psychiatra. Zresztą chyba szybko jej pomogły. Ja... przecież nie wyprowadziłbym się, gdyby Ewa była w ciężkim stanie.

– Wie pan, co mogło doprowadzić do nawrotu depresji?

Zieliński pokręcił przecząco głową.

– Nie. To było już wtedy, gdy się od siebie oddaliliśmy. Właściwie już ze sobą nie rozmawialiśmy. I nie. – Zieliński wyciągnął przed siebie dłoń, co wyglądało, jakby bronił się przed zarzutem, który mógłby paść. – Nie miała doła z powodu rozpadu naszego małżeństwa. Ewa... Ewa pierwsza zaczęła się ode mnie odsuwać. Szczerze mówiąc, poradziła sobie z tym lepiej ode mnie. Ja to bardziej przeżywałem. Przynajmniej na początku.

– A jak się czuła w ostatnim czasie?

– Nie wiem. Przecież od wielu miesięcy tam nie mieszkałem, a jeśli się nawet widzieliśmy, to tylko na chwilę, w przelocie. Jak się wyprowadzałem, czuła się już lepiej. Zdecydowanie. Planowała ten remont mieszkania, sprzedaż, kupno jakiegoś innego. W dodatku później poznała tego Radka. Ale widocznie ostatnio jej się pogorszyło, no bo przecież popełniła samobójstwo.

– Nie zdziwiło pana to, że według policji wyskoczyła przez balkon?

– Dlaczego?

– Pana szwagierka powiedziała nam, że Ewa miała lęk wysokości.

Zieliński się skrzywił.

– Przesadza. Ewa może by się nie zapisała na kurs spadochronowy, ale nie żeby to była jakaś straszna fobia. Nie wiem, może chciała, żeby to poszło szybko. A może to był impuls? Naprawdę nie wiem.

– Czy pana żona miała nietypowe upodobania seksualne?

– Nietypowe? – Zieliński wydawał się szczerze zdziwiony. – Co pani przez to rozumie?

Iga przez chwilę milczała, obserwując twarz mężczyzny.

– Powiedzmy, że przebieranki, wiązanie, dominacja. Te sprawy.

– Nie. Dlaczego mnie o to pytacie?

Detektywi wymienili spojrzenia.

– W jej rzeczach znaleźliśmy kostium – odezwał się Igor. – Czarna skóra, wysokie kozaki na obcasie, maska. Lubiła takie zabawy?

Zieliński wzruszył ramionami.

– To nie moja bajka.

– Ale może pana żony?

– Ewa taka nie była.

– Nie proponowała od czasu do czasu jakiejś odmiany? – drążyła Iga.

– Było mi z nią dobrze w łóżku.

Tobie może tak, pomyślała Iga.

– To jak wytłumaczyć obecność tego kostiumu? – spytał Igor.

– Skąd mam wiedzieć? – Zieliński rozczochrał sobie włosy. – Może ten jej nowy facet lubi poświntuszyć. To już nie moja sprawa.

– Kiedy ostatni raz widział pan żonę? – spytała Iga.

– Co? – Zieliński wydawał się zbity z tropu tą nagłą zmianą tematu.

– Kiedy ją pan ostatni raz widział? – powtórzyła.

– A, tak... – Zaciągnął się papierosem. – To było... To było dzień przed jej śmiercią – powiedział. – Trzeciego października. A w nocy zginęła.

– Mógłby pan opowiedzieć o tym spotkaniu?

Zieliński westchnął.

– Nie wiem, ja...

– Niech pan zacznie od tego, co pan robił tamtego dnia – podpowiedziała Iga.

– To był poniedziałek, więc byłem w pracy. Jak już wspomniałem, robię strony internetowe. Od wielu lat mam własną firmę. Tamtego dnia przez cały dzień byłem w biurze, na Grzegórzkach.

– A potem?

– Wróciłem do domu. Posiedziałem trochę z moją narzeczoną. Ania jest na L4 z powodu dolegliwości ciążowych. W październiku już nie chodziła do pracy. Jest księgową – dodał. – Zjedliśmy kolację, a potem wyszedłem. Byłem umówiony ze znajomymi w pubie.

– W którym?

– W Winnym Gronie. To jest koło Dolnych Młynów – wyjaśnił. – Po drodze wstąpiłem do Ewy, ale nie na Karmelicką, tylko na Łąkową. Państwo wiedzą, że ona się przeprowadziła? Na czas remontu naszego mieszkania. – Spoglądał to na Igę, to na Igora.

– Tak, słyszeliśmy o tym – mruknął Igor.

– No więc pojechałem tramwajem w kierunku centrum i po drodze zatrzymałem się na Łąkowej. Umówiliśmy się wcześniej z Ewą, że wpadnę odebrać korespondencję. Czasami coś jeszcze przychodzi na stary adres i zwykle odbieram sam, ale wtedy ona przez przypadek zabrała też jakieś pismo zaadresowane do mnie. Dlatego się z nią widziałem.

– O której to było?

– Jakoś koło dwudziestej. Nie pamiętam dokładnie, już mówiłem policji.

– A jak pańska żona się wtedy zachowywała?

– Normalnie. Nie wiem, byłem tam tylko chwilę. Pogadaliśmy o remoncie, Ewa dała mi te pisma i wyszedłem.

– I nie zauważył pan niczego niepokojącego?

Zieliński pokręcił głową.

– Nie. Tylko chyba była zmęczona. Albo w złym humorze. Nie wiem.

– I co pan zrobił później?

– Później? – Zieliński zaciągnął się ostatni raz, po czym zgasił papierosa. – Później wsiadłem w tramwaj na Wieczystej i pojechałem do tego pubu.

– Z kim się pan tam spotkał?

– Z kumplami. Znamy się jeszcze z liceum. Było nas w sumie czterech. Kolega przyleciał z Anglii na pogrzeb babci. Zaproponował ten wypad do baru, bo następnego dnia już wracał, a nie wiadomo, kiedy znowu będzie w Krakowie.

– O której pan stamtąd wyszedł?

– Tuż przed północą. A właściwie... O dwudziestej trzeciej barman już zamykał, ale nalał nam po jednym do kubków jednorazowych i posiedzieliśmy jeszcze w ogródku. To znaczy Bartek i ja, bo tamci dwaj już wyszli. Ten kolega z Anglii i jeszcze jeden, z Krakowa.

– W ogródku? W październiku? Musiało być zimno.

Zieliński wzruszył ramionami.

– Bez przesady, był dopiero początek października. A nam się fajnie gadało. Jak się urodzi dziecko, to pewnie nie będzie czasu w tygodniu na takie wypady. Trzeba było korzystać.

– Moglibyśmy dostać namiary do tych pana znajomych?

Zieliński westchnął i wyszedł na chwilę. Wrócił z kartką i długopisem. Przez chwilę zapisywał, sprawdzając numery telefonów w komórce.

– Proszę – powiedział, wręczając im listę. – Ale powiedzą państwu dokładnie to, co ja.

– Dziękuję. – Iga schowała kartkę do torebki.

Przez chwilę milczeli.

– Jeżeli pańska żona nie popełniła samobójstwa...

– To było samobójstwo. – Zieliński przerwał stanowczo. – Nie wiem, co sobie Iwona wymyśliła!

– Proszę, żeby pan na chwilę dopuścił taką możliwość. – Iga zrobiła krótką pauzę. – Czy przychodzi panu na myśl ktoś, kto był w konflikcie z pana żoną?

Zieliński wpatrywał się w Igę z niedowierzaniem. Potem spojrzał pytająco na Igora, jakby chciał sprawdzić, czy mówią poważnie. Igor tylko skinął głową.

– Nie. Nikt by nie miał powodu, żeby zabić Ewę. Zresztą naprawdę trudno mi w ogóle uwierzyć, że to mogło być zabójstwo. Po jaką cholerę Iwona to rozgrzebuje? Ewa nie miała wrogów. To była zwyczajna kobieta.

– Nikt jej źle nie życzył?

Zieliński otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale urwał, a jego twarz przybrała wyraz, jakby coś sobie nagle przypomniał.

– Chyba że... te groźby... – Nie dokończył, bo w przedpokoju rozległ się odgłos przekręcanego zamka.

Mężczyzna przeprosił detektywów i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z młodą kobietą, na oko przed trzydziestką, w zaawansowanej ciąży.

– To jest Ania, moja narzeczona.

– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się niepewnie.

– Dzień dobry – powiedzieli równocześnie Iga i Igor.

– Kochanie, to są detektywi... – zaczął Zieliński.

– Iga Bagińska. – Iga podeszła do kobiety i podała jej rękę. – Prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci Ewy Zielińskiej. Igor również wstał i się przywitał.

– Przecież policja już wszystko ustaliła. – Kobieta spojrzała pytająco na narzeczonego, siadając w drugim fotelu.

– Tak. – Wzruszył ramionami. – Mówiłem już państwu. Ale kochana Iwonka zleciła drugie śledztwo.

– Rozumiem – powiedziała kobieta, chociaż jej mina sugerowała coś odwrotnego.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. W końcu Iga wróciła do tematu, który poruszyli, zanim przerwało im rozmowę pojawienie się Anny Żelazko.

– Wspominał pan, że były jakieś groźby.

Zieliński popatrzył na nią z roztargnieniem.

– Co? A tak. Może nie groźby, chyba źle się wyraziłem. Anonimy. A co? – dodał zgryźliwym tonem. – O tym moja szwagierka też państwa nie poinformowała?

– Co w nich było? – spytał Igor.

– No tak dokładnie to nie wiem. Ewa nic mi o tym nie wspominała, dowiedziałem się dopiero od tego policjanta, który prowadził śledztwo. Pytał mnie, czy może coś o tym słyszałem. – Podrapał się po kędzierzawej głowie. – Zdaje się, że ktoś ją nazwał zabójczynią.

– Zabójczynią?

Paweł Zieliński skinął głową.

– Albo morderczynią. Dzieci.

– Dlaczego dzieci? O co chodziło?

Zieliński otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się nie odezwał. Iga pomyślała, że wygląda na zmieszanego. Widać było, że ma trudności z odpowiedzią na to pytanie.

– O to – odezwała się niespodziewanie jego narzeczona – że była żona Pawła popierała aborcję.

Iga i Igor odwrócili głowy, żeby popatrzeć na młodą kobietę. Idze wydało się, że uśmieszek, który pojawił się na jej twarzy, był nieco drwiący.

– No... Może niezupełnie popierała – powiedział Zieliński.

– Jak to niezupełnie? – przerwała. – Przecież wiesz, że tak!

Iga patrzyła z zaciekawieniem na Annę i na rumieniec, który coraz bardziej zalewał jej twarz i szyję. Kobieta dotknęła złotego krzyżyka na łańcuszku na szyi i zaczęła go okręcać w palcach.

– Ale... – zaczął Zieliński.

– Była żona Pawła była zwolenniczką aborcji – powtórzyła kobieta. – Wiem, że Paweł nie chce o niej źle mówić...

– Aniu... – zaprotestował jej narzeczony.

– To zresztą dobrze o tobie świadczy, kochanie – zwróciła się do Zielińskiego – ale państwo są detektywami i na pewno bardziej im zależy na prawdzie niż na grzecznościowych słowach na temat zmarłej, prawda?

Nikt nie odpowiedział, bo też nie do końca było wiadomo, do kogo zwróciła się partnerka Zielińskiego.

– Była żona Pawła – podjęła – miała dość, powiedzmy, swobodne podejście do decydowania o życiu nienarodzonych dzieci. Wie pani – zwróciła się do Igi, jakby temat dotyczył tylko kobiet – ostatnio w środowisku feministek zrobiło się głośno na ten temat. Cały ten Czarny Protest, wzywanie do zabijania dzieci. Żona Pawła... Była żona Pawła popierała to wszystko.

Idze nie umknęło natarczywe podkreślenie statusu pierwszej żony Zielińskiego. Była ciekawa, czy jego narzeczona ma z tym jakiś problem.

– Skąd pani wie? Rozmawiałyście?

– Nie! Ja... Znalazłam u Pawła ulotkę tego... tego całego Strajku. – Skrzywiła się. – Zdziwiłam się, że przyniósł ją do domu. Powiedział, że Ewa mu ją dała. A później dowiedzieliśmy się, że tamtego dnia, przed śmiercią, poszła protestować.

– Wracając do tych pogróżek. – Iga chrząknęła. – Policja poszła tym tropem?

Zieliński wzruszył ramionami.

– Uznali, że to nie miało znaczenia. Że prawdopodobnie ktoś z sąsiadów mógł wkładać te listy do skrzynki. W tamtym bloku na Łąkowej mieszkają głównie starsi ludzie, tacy, co chodzą do kościoła. A Ewa wywiesiła na balkonie taki baner z tym znakiem, no...

– Z błyskawicą – podpowiedziała Anna. Znowu dotknęła złotego krzyżyka.

– O, właśnie. To mogło kogoś urazić.

– Kiedy pana żona otrzymała pierwszy anonim? – spytała Iga.

– Nie wiem. Ja się w ogóle o tym dowiedziałem dopiero, gdy policjant mnie o to spytał. Nie dziwię się, że oni tego nie potraktowali poważnie. Pewnie faktycznie pisała to jakaś stara dewotka.

– Paweł – upomniała go Ania.

Mężczyzna zrobił skruszoną minę.

– A jak zareagowała pańska żona, gdy się dowiedziała, że zostanie pan ojcem?

– No, normalnie... Chyba. To znaczy... pogratulowała nam.

– Wam? Wspólnie ją o tym powiadomiliście?

– Tak wyszło. Spotkaliśmy się przypadkiem, nie wiem, jakieś dwa tygodnie przed jej śmiercią? – Zieliński spojrzał pytająco na narzeczoną, która skinęła głową. – Na Plantach. Wracaliśmy z Anią ze spaceru i wpadliśmy na Ewę.

– Była zdziwiona? – wtrącił Igor.

– Zdziwiona? Nie... tylko...

– Tylko co? – Iga pochyliła się do przodu, wpatrując się w Zielińskiego.

Mężczyzna sięgnął bezwiednie w kierunku paczki z papierosami, ale zaraz cofnął rękę. Iga pomyślała, że jednak nie tak łatwo mu przyjdzie zerwać z nałogiem.

– Zabawne – powiedział. – Przez cały czas trwania naszego małżeństwa myślałem, że Ewa nie zmieni zdania i nie będzie chciała mieć dzieci. Ale kiedy wtedy na siebie wpadliśmy... tam na Plantach... Odniosłem wrażenie, że widok Ani w ciąży, nie wiem, rozczulił ją? Wydawało mi się wtedy, że przez chwilę miała łzy w oczach.

Iga popatrzyła na Igora. Niemal niedostrzegalnie pokręcił głową na znak, że nie ma żadnych pytań. Pożegnali się.

W przedpokoju, już przy drzwiach, Iga przystanęła.

– Ostatnie pytanie. Co teraz będzie z tym mieszkaniem na Karmelickiej?

– No... – Mężczyzna podrapał się po głowie. – Chciałbym je sprzedać. Jak tylko skończy się remont. Może udałoby się jeszcze jakoś pod koniec listopada. Muszę pogonić tych fachowców.

– Nie chce pan się tam wprowadzić z powrotem? Pokoje w starym budownictwie z pewnością da się przedzielić, a i tak pewnie wciąż będą większe niż w nowych blokach. To piękne mieszkanie, w dobrej dzielnicy. A panu przecież powiększy się rodzina. – Uśmiechnęła się.

Zieliński wzruszył ramionami.

– Sprzedam i kupię coś w nowym budownictwie. Już nawet zaczęliśmy z Anią szukać. Dziecko w drodze, nie ma co zwlekać.

Kiedy wyszli, Iga sprawdziła na komórce wiadomości.

– Chciałabym zdobyć kopię akt tej sprawy. To by nam ułatwiło pracę.

Igor spojrzał na nią z zainteresowaniem.

– Jak chcesz to załatwić?

– Dzwoniłam dzisiaj do Maćkowiaka. Nie odbierał, ale będę go jeszcze łapać.

– Myślisz, że się zgodzi? – W głosie Igora usłyszała powątpiewanie.

Mięśnie wokół ust Igi ułożyły się w taki sposób, że przez jedną, króciutką chwilę przypominała Igorowi Monę Lisę.

– Zgodzi się.

3

– Już jesteśmy – zawołała Iwona Wandzioch, zdejmując buty i rozpinając płaszcz.

Nikt nie odpowiedział, ale byli w domu, bo słyszała grający telewizor i dudniącą z góry muzykę.

– Rozbieraj się, kochanie – powiedziała do córki, która bawiła się przyszytymi do rękawiczek pomponikami.

Powiesiła torebkę na wieszaku i przeszła do pokoju dziennego. Odruchowo poprawiła ozdobne poduchy na sofie i wyłączyła telewizor.

Do pokoju wpadła Klaudia. Wskoczyła na sofę.

– A umyłaś już ręce?

– Zapomniałam – przyznała dziewczynka. Równie energicznie zerwała się z sofy i, podskakując, udała się do łazienki.

Iwona była zmęczona. Wczorajsza rozmowa z Igą Bagińską rozstroiła ją. Zbyt dużo emocji i wspomnień. Kiedy podpisywała umowę, płakała. Nie spodziewała się, że aż tak to będzie przeżywała. Od śmierci Ewy minął ponad miesiąc. Wydawać by się mogło, że już potrafi o tym myśleć, nie rozklejając się. Nie potrafiła. A dzisiaj obudziła się z okropnym bólem głowy. Przez cały dzień czuła się rozbita, a kiedy o siedemnastej odebrała Klaudię z angielskiego, odetchnęła z ulgą, że niedługo znajdzie się w domu.

Popatrzyła przez okno. Ściemniło się już, w dodatku padało. Zasunęła zasłony. Miałaby ochotę zaparzyć sobie herbaty i usiąść z książką na sofie, ale musiała jeszcze przypilnować, żeby dzieci odrobiły lekcje, przygotować kolację. A później, jak Klaudia pójdzie spać, a Wiktoria i Maciek zamkną się w swoich pokojach, czeka ją rozmowa z Mariuszem.

W drzwiach stanął wysoki nastolatek. Trzymał talerz z kanapką.

– Mamo, czemu wyłączyłaś? Oglądałem.

Podniósł pilota, włączył telewizor i opadł na sofę.

Iwona westchnęła. Tyle się nagadała o witaniu się rano i wtedy, gdy schodzą się do domu po szkole i pracy. Naprawdę tak trudno wydobyć z siebie jedno małe „Cześć, mamo”? Tłukła o tym w kółko i jakoś, przynajmniej w przypadku Maćka, bez rezultatów. Powinna teraz zareagować, ale nie miała siły. Nie miała ochoty gderać, a na subtelniejsze uwagi Maciek kompletnie nie reagował.

– Cześć, Maciek – powiedziała tylko. – Nikogo tu nie było, jak weszłam, myślałam, że ktoś zapomniał wyłączyć telewizor.

Spojrzała na kanapkę, w którą wbijał zęby.

– Zaraz będzie kolacja.

– Byłem głodny.

Kolejna rzecz, którą wałkowali. Nie chciała, żeby napychali się kanapkami między posiłkami. Umowa była taka, że jak są głodni, to jedzą owoce. Ale znowu, nie miała siły upominać Maćka. Nie dzisiaj.

Przeszła do kuchni.

W przedpokoju rozległo się radosne „Tata!” i po chwili pojawił się Mariusz z Klaudią na rękach. Po schodach schodziła Wiktoria.

– Szybko dzisiaj wróciłyście – powiedział Mariusz, cmokając Iwonę w policzek.

– Nawet nie było korków – odparła.

I rzeczywiście nie było. Ale nie dlatego tak prędko wróciły. Kiedy odbierała Klaudię z angielskiego, po raz pierwszy nie miała ochoty rozmawiać z innymi matkami. Wytłumaczyła się pośpiechem i od razu, gdy skończyły się zajęcia, wyszły.

– Mamo, a co na kolację? – spytała Klaudia.

– Kanapki. I sałatka. Zaraz zrobię.

– Pomogę ci – powiedział Mariusz.

Później, kiedy przeczytała już Klaudii pięć rozdziałów Dzieci z Bullerbyn i skończyły się tulić, zajrzała jeszcze do Wiktorii i Maćka. Znowu uderzyła ją różnica między najmłodszym dzieckiem a starszą dwójką. Klaudia nie chciała jej wypuścić, najchętniej kazałaby sobie czytać jeszcze przez parę godzin. Wiktoria i Maciek sprawiali wrażenie, jakby chcieli jak najszybciej znowu zostać sami. Iwona doskonale wiedziała, że to normalne w ich wieku, ale i tak poczuła ukłucie. Dobrze, że przynajmniej Klaudia jeszcze nie wyrosła z tego rozkosznego wieku, kiedy chce się jeszcze przytulać i nie ma dość buziaków.

Zanim zeszła, odwróciła się jeszcze raz i omiotła wzrokiem troje drzwi do pokoi dzieci. Uśmiechnęła się. Mariusz wciąż narzekał na ten dom, ale ona za nic w świecie by go nie zamieniła. Wprowadzili się tu zaraz po ślubie. Trochę się bała, jak to będzie żyć pod jednym dachem z teściami, ale nie było tak źle. Zajęli z Mariuszem piętro, a jego rodzice przenieśli wszystkie swoje rzeczy na dół. Więc tak naprawdę mieli osobne mieszkania. Po śmierci teściów Iwona zarządziła remont i cały dół urządziła po swojemu. Każde dziecko miało swój pokój, oni sypialnię i jeszcze gabinet Mariusza, a na dole duży salon, jadalnię i przestronną kuchnię. No i ogród. Może cienisty, może trudno było jej tam hodować coś innego niż paprocie, ale przynajmniej mieli tę odrobinę zielonej przestrzeni. Dom miał swoje wady, jednak ona go kochała.

Mariusza znalazła w kuchni. W ręku trzymał kubek z herbatą.

– Chcesz też? – spytał.

– Poproszę.

Usiadła przy stole. Bała się zacząć. Wcześniej już kiedyś napomknęła, że trzeba zlecić nowe śledztwo, prywatnie, ale on nawet nie chciał słuchać. Mówił jej, że sprawa jest prawie zakończona i żeby pogodziła się z tym, że jej siostra nie żyje. Z jakiegoś powodu nie chciał tego odgrzebywać. Nie rozumiał, dlaczego Iwona nie wierzy w samobójstwo siostry. Poza tym Mariusza zawsze irytowały wszelkie odchylenia od codziennej rutyny, dodatkowe zadania, niespodziewane zmiany, niedogodności. Nie lubił zamieszania. Więc dzisiaj nie będzie zachwycony. W piątek jeszcze nic mu nie mówiła, bo nie wiedziała, czy detektywi przyjmą zlecenie. Wczoraj też to przemilczała, mimo że już podpisała umowę, bo Mariusz był zmęczony i nie chciała go drażnić. Ale w końcu musiała mu powiedzieć.

Mariusz uśmiechnął się do niej. Chyba humor mu dopisywał. Dobrze, może uda jej się go udobruchać. To był dla niej ciężki dzień. Chciałaby niedługo pójść do łóżka. Przytulić się.

Zaczekała, aż poda jej kubek i usiądzie naprzeciwko.

A potem mu powiedziała.

Kiedy kilka minut później wyszedł z kuchni, zabierając ze sobą herbatę, rozpłakała się.

Długo jeszcze siedziała sama, wciąż słysząc w głowie trzask zamykających się za mężem drzwi.

Zbyt mocno, za głośno.

Tego wieczoru nie będzie żadnego przytulania.

4

Iga stała na przystanku na Starowiślnej i czekała na swój tramwaj. Mżyło i ludzie kulili się pod wiatą. Tramwaje ze zgrzytem skręcały z Dietla w Starowiślną, ale pięćdziesiąt dwa miał przyjechać dopiero za kilka minut.

Była zmęczona. Do późna porządkowała materiały związane ze sprawą niewiernego męża, którą zajmowali się oprócz śledztwa zleconego przez Iwonę Wandzioch. Igor zostawił ją samą w agencji, pracował w terenie. Następnego dnia Iga miała przekazać wstępne ustalenia zdradzanej żonie, która domagała się regularnych raportów. Kiedy skończyła, wzięła się jeszcze za zaległą papierkową robotę. Nie spieszyło jej się do domu, bo Michała przecież nie było, a na nią nikt nie czekał. Nie licząc milczącego męża, ale to tak samo, jakby miała wrócić do pustego mieszkania.

Może nawet gorzej.

Tramwaj numer pięćdziesiąt dwa wtoczył się na przystanek. Iga przepuściła starsze, powoli poruszające się małżeństwo i wsiadła za nimi. Poczuła smród przetrawianego alkoholu. Mężczyzna w średnim wieku z niezdrowymi rumieńcami rozwalił się na dwóch siedzeniach i najwyraźniej odsypiał libację. Iga przeszła kawałek dalej i stanęła przy oknie.

Przymknęła oczy i zobaczyła zapłakaną twarz Iwony Wandzioch. Jej zaciśnięte gniewnie usta, kiedy wypluwała: „To on ją zabił!”. Ufność w jej oczach, kiedy prosiła, żeby Iga udowodniła winę mordercy, w którego istnienie kobieta tak bardzo wierzyła.

Tramwaj przechylił się lekko, skręcając w Westerplatte. Jechał teraz wzdłuż Plant. Iga otworzyła oczy i ujrzała przesuwające się za oknem nagie czarne drzewa, rozmyte przez listopadową mżawkę i smog. Mroczny pejzaż, rozjaśniony gdzieniegdzie tylko kulami rozproszonego światła latarni.

Problem polegał na tym, że tak naprawdę na razie nie mieli nic na Pawła Zielińskiego. Iwona Wandzioch wspominała o dowodach, ale w rzeczywistości było to jedynie jej przekonanie, że to właśnie on zabił jej siostrę. Za cały „dowód” uznała informację o zaręczynach szwagra i dziecku, które miało się niedługo urodzić. Może jeszcze o kłopotach finansowych w firmie Zielińskiego. Oczywiście śmierć żony była mu na rękę – nie musiał już czekać na rozwód, żeby ożenić się z młodszą partnerką, i omijał go podział majątku. Ale to jeszcze nie znaczyło, że zabił.

Iga wysiadła koło dworca i przejściem podziemnym, w którym zapach oscypków mieszał się z zapachem moczu, przeszła na drugą stronę ulicy. Mogła się przesiąść i dojechać innym tramwajem prawie pod sam dom, ale po wielu godzinach ślęczenia przy biurku miała ochotę się przejść. Zresztą ten wieczorny spacer nie był długi. Iga szła znajomymi ulicami, przecinając Kleparz, i po kwadransie była już na Szlaku. Przeszła jeszcze kawałek i weszła do bramy kamienicy o ciemnoniebieskich niegdyś ścianach.

W mieszkaniu na trzecim piętrze było cicho i ciemno, ale kiedy zapaliła światło w przedpokoju, zobaczyła buty Łukasza i jego płaszcz wiszący na wieszaku. Rozebrała się, wzięła prysznic, a potem wsunęła się cicho pod kołdrę. Łukasz nawet nie wyjrzał ze swojego gabinetu.

W komórce otworzyła zdjęcie, które tego dnia przesłał jej Michał. Wpatrywała się w zamyśloną twarz syna. Dobranoc, powiedziała mu w myślach i odłożyła telefon na szafkę nocną. Przez chwilę jeszcze rejestrowała myśli, które obijały się w jej głowie jak natrętne owady.

Zegar na wieżyczce bazyliki św. Floriana wybił dwudziestą trzecią, ale Iga już tego nie słyszała.

Spała.

Rozdział 3
Środa 9 listopada
1

Piętnaście lat temu Krystyna Kowalczyk uwielbiała wyglądać przez okno. Widok może nie był nadzwyczajny – nie mógł być, jeśli się mieszkało na parterze, ale piętnaście lat temu okolica była spokojniejsza, nie jeździło tędy tyle samochodów, co dzisiaj. Ulica Lema po drugiej stronie skrzyżowania w ogóle jeszcze nie istniała. Ani Tauron Arena. Na tym terenie rozciągała się łąka, tuż koło parku Lotników. No i sam park, oczywiście. Tak, to był przyjemny widok.

Dopóki nie ustawiono ekranów akustycznych.

Teraz, kiedy spoglądała przez okno, widziała ścianę. Owszem, był jeszcze ten nędzny kawałek trawnika pod blokiem. Na nim nawet jakieś krzaki i żywopłot. Wiosną i latem dawało to namiastkę zieleni, ale przez resztę roku widziała tylko gołe badyle i tę ścianę. Nic dziwnego, że nie wyglądała już tak często przez okno.

A od tamtego dnia prawie wcale.

Od razu stawała jej przed oczami leżąca na trawniku martwa sąsiadka.

Krystyna Kowalczyk westchnęła. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Za pięć minut miała przyjść detektywka, która dzwoniła. Chociaż pewnie się spóźni, dzisiaj ludzie nie są punktualni.

Przeszła do kuchni. Tuż za nią przyczłapał mały kundelek. Kobieta podniosła pokrywkę imbryka, pomieszała herbatę i przykryła z powrotem.

– No co, Lucek, będziemy mieć gościa. – Pogłaskała psa po łebku.

Postawiła imbryk na tacy, obok kryształowej cukierniczki i dwóch filiżanek z motywem kwiatowym i pozłacanymi brzegami. Zaniosła to wszystko do dużego pokoju i wyłożyła na stole. Potem wróciła do kuchni po szarlotkę i herbatniki. Jej towarzysz nie odstępował jej ani na krok.

Ustawiała paterę i talerz na stole, kiedy pies rzucił się do drzwi, szczekając. Chwilę później zadźwięczał dzwonek. Kobieta spojrzała na zegar. Była dokładnie dziewiąta.

2

Kobieta, która przywitała Igę, miała jakieś siedemdziesiąt lat. Ubrana była w burobrązowy sweter robiony na drutach i spódnicę nijakiej długości w tym samym kolorze. Siwe włosy nosiła krótko ścięte, jak większość kobiet w jej wieku. W mieszkaniu pachniało pieczonymi jabłkami i cynamonem.

Weszły do dużego pokoju. Starsza kobieta energicznie podeszła do stołu i gestem wskazała gościni krzesło. Iga podziękowała i usiadła, wyciągając z torby notes i pióro. Jęknęła w duchu na widok poczęstunku, przygotowanego najwyraźniej z myślą o niej. Szkoda, że Igor nie mógł przyjść, byłby zachwycony.

Krystyna Kowalczyk nalała do filiżanek herbaty i podsunęła Idze paterę z ciastem. Dopiero wtedy usiadła na swoim krześle, a mały kundelek ułożył się koło jej stóp.

– Wiem, że to dla pani nieprzyjemne – powiedziała Iga. – Ale muszę pani zadać kilka pytań.

– Niech pani pyta. Cukru?

– Dziękuję, nie słodzę.

– A mnie to nieposłodzona herbata w ogóle nie smakuje. – Starsza pani wsypała sobie do filiżanki dwie łyżeczki.

Iga rozejrzała się po pokoju. Mieszkanie miało ten sam rozkład co u Ewy Zielińskiej, bo znajdowało się dokładnie osiem pięter niżej. Piękne przedwojenne meble bardziej by pasowały do salonu w jakiejś kamienicy niż w blokowej klitce.

– Kiedyś mieszkałam na Zwierzynieckiej. – Kobieta uśmiechnęła się, jakby czytała Idze w myślach. – W pięknej przedwojennej kamienicy. Po śmierci męża, jak syn się ożenił, powiedziałam, żebyśmy się zamienili. Szkoda mi tamtego mieszkania, piękne było. Ale co się miał gnieść w tych dwóch pokojach z żoną i dwójką dzieci, prawda?

Iga skinęła głową, patrząc w niebieskie wyblakłe i jakby wodniste oczy swojej rozmówczyni.

– Mieszkanie im zostawiłam, ale przynajmniej meble chciałam tu mieć swoje. Tylko że nie wszystko się zmieściło – powiedziała smutno.

Nie przesadza się starych drzew, przypomniało się Idze powiedzenie, które często słyszała od swojej babci.

– Pewnie ciężko pani było przyzwyczaić się do nowego miejsca – zauważyła.

– O tak! Jak się całe życie mieszkało w kamienicy, to wie pani... Ale co tam! Nie żałuję, bo przynajmniej synowi jest lepiej. A tamto mieszkanie przecież było za duże dla mnie samej. Tylko tu, na Ugorku, nie jest tak ładnie. No i tamtych sąsiadów mi brakuje.

– A tutaj? Jak pani żyje z sąsiadami?

– E, proszę pani. – Kowalczyk lekceważąco machnęła ręką. – To dwa różne światy. Tam, na Zwierzynieckiej, to wszyscyśmy się znali. Każdy się ukłonił, przywitał, przystanął, żeby choć chwilę porozmawiać. A tutaj? Może na początku, jak tu zamieszkałam, nie było tak źle. Ludzie jednak inni byli. A teraz? Z tych starszych lokatorów to może połowa tylko została. Poumierali, powyjeżdżali. A ci, co się później powprowadzali... jacyś tacy niekulturalni, dzień dobry nawet nie powiedzą. Głównie młodzi. Wynajmą mieszkanie, chwilę pomieszkają i już ich gdzieś dalej niesie. W uszach cały czas te, no, słuchawki. I nawet nie zauważą człowieka. Eh, takie czasy. – Krystyna Kowalczyk sięgnęła po filiżankę i napiła się herbaty.

– A Ewę Zielińską zdążyła pani poznać? Wiem, że ona krótko tu mieszkała, ale może ją pani pamięta?

Kobieta skinęła głową.

– Tak, ją tak. Wprawdzie nie wiedziałam, jak się nazywa – dopiero od takiego pana policjanta się dowiedziałam. Ale tak, znałam ją z widzenia. Bardzo taka elegancka kobieta z niej była. A jaka uprzejma! Zawsze dzień dobry grzecznie powiedziała i drzwi przytrzymała. Oj, szkoda kobiety, taka młoda jeszcze była. Młodziusieńka. – Kowalczyk smutno pokiwała głową.

– Wiem, że to nieprzyjemne, ale proszę jeszcze raz opowiedzieć o tamtym poranku, kiedy znalazła pani swoją sąsiadkę.

Krystyna Kowalczyk pochyliła się i z czułością pogłaskała psa, wciąż leżącego u jej stóp. Iga pomyślała, że kobieta chciała sobie dodać tym gestem sił. Albo odwlec opowieść.

– Nigdy tego nie zapomnę – odezwała się w końcu.

Sięgnęła po paterę i przesunęła ją w kierunku Igi.

– Może się pani jednak poczęstuje? – spytała. – Szarlotka. Dobra jest, sama piekłam.

Iga uśmiechnęła się i nałożyła sobie kawałek. Nie miała ochoty na ciasto, ale wydawało jej się, że starszej pani zależało na tym, żeby spróbowała. A Idze zależało na tym, żeby jej rozmówczyni poczuła się swobodnie. I żeby w końcu zaczęła opowiadać.

– To wszystko przez to, że Lucek zachorował. Lucek to mój pies.

Jakby na potwierdzenie kundelek leżący przy swojej właścicielce podniósł głowę i zastrzygł uszami.

– Tak, o tobie mówię – powiedziała Krystyna Kowalczyk i go pogłaskała. – Bo widzi pani, tamtego dnia, w poniedziałek wieczorem, i później, w nocy – co chwilę musiałam z nim wychodzić. Biedaczysko dostał rozwolnienia. Gdyby nie to, pewnie ktoś inny by ją znalazł. Wyszłam z nim, bo siedział przy drzwiach i piszczał. Nie chodziliśmy daleko, tylko tu, koło bloku. Było ciemno i zimno, chciałam jak najszybciej wrócić do domu, do łóżka. Taka byłam zaspana.

– I co było dalej? – spytała Iga, bo starsza pani znowu zamilkła.

– To się stało w tej alejce, tuż koło bloku. Lucek przystanął na chodniku i nie chciał iść dalej. Ciągnęłam smycz w jedną stronę, a Lucek w drugą. Węszył w kierunku trawnika, tego pod oknami. – Krystyna Kowalczyk wyciągnęła rękę w kierunku okien balkonowych. – I piszczał.

Kobieta sięgnęła po filiżankę i upiła łyk herbaty.

– No więc podeszłam do niego. Początkowo niczego nie zauważyłam, bo jak już pani mówiłam, było ciemno. I żywopłot tam rośnie, i krzaki jakieś. Co prawda marne takie, ale jednak. I wtedy ją zobaczyłam.

– Co pani zrobiła? – spytała Iga.

Krystyna Kowalczyk popatrzyła przez okno, które wychodziło na trawnik. Ten sam, na którym tamtej nocy leżała Ewa Zielińska.

– Ja... podeszłam tam. Podeszłam do niej.

– Rozpoznała ją pani?

Kobieta pokręciła głową.

– Nie od razu – powiedziała. – Leżała na brzuchu, nie widziałam jej twarzy. Zresztą w pierwszej chwili nie wiedziałam, że ta kobieta wyskoczyła przez okno. Wystraszyłam się, że może ktoś ją zaatakował, zgwałcił. Ale później, gdy dotarło do mnie, co miała na sobie, przyszło mi do głowy, że może jednak wyskoczyła. Bo ona była ubrana tylko w sukienkę. A przecież był już październik, więc to nie mógł być ktoś, kto tylko przechodził przez osiedle. Ale i tak się wtedy jeszcze nie zorientowałam, że to ona. Zaczęłam ją przewracać na plecy i zobaczyłam, że biedaczka już nie żyje. Dopiero gdy odgarnęłam jej włosy z twarzy... Tak, dopiero wtedy ją poznałam.

– A potem? Co się działo potem?

– Zadzwoniłam na policję. Miałam przy sobie komórkę, syn mi kupił, już dawno.

– Która to była godzina?

– Kilka minut przed czwartą. Szybko przyjechali. Zresztą oni tu obok, na Mogilskiej, mają siedzibę, to zaraz się pojawili. Pokazałam im to miejsce. I wszystko im opowiedziałam. O tym, jak zobaczyłam tę kobietę. No a potem to już wróciłam do siebie. Myślałam, że położę się do łóżka. Ale po tym wszystkim jakoś już spać nie mogłam. Rozbudziłam się. Poza tym oni się tam kręcili cały czas pod oknem... a ja przecież na parterze mieszkam. Nie mogłabym zasnąć.

– A zanim to się stało, czy w ciągu dnia widziała pani Ewę Zielińską? Chodzi mi o poniedziałek trzeciego października.

Krystyna Kowalczyk skinęła głową.

– Widziałam ją rano, jak wychodziłam z Luckiem. Wtedy jeszcze nie chorował, ale zawsze rano wyprowadzam go wcześnie. To już staruszek, ten mój pies. Słaby pęcherz ma. Nałożę pani jeszcze ciasta.

– Nie, dziękuję. Jest pyszne, ale nie mogę jeść tyle słodyczy.

– A tam nie może pani. – Kobieta machnęła ręką. – To chociaż herbatnika?