Pieśń o kruku - Paweł Lach - ebook + książka

Pieśń o kruku ebook

Paweł Lach

4,3

Opis

Gdzieś na dalekiej północy, w krainach dawnych legend, Bjarni zwany Krukiem wyrusza w podróż życia. Porozmawia z bogami, dotrze na skraj świata, pozna tajemnice Miasta Magów, zdobędzie niewysłowione bogactwa i odwiedzi najdalsze krainy. Jego czyny będą opiewane w pieśniach skaldów oraz podaniach prostego ludu, ale prócz historii o bohaterskich bitwach i starożytnych skarbach, usłyszymy też o klątwie Kruka...

Przekleństwo olbrzyma Glamrunga będzie ścigać Bjarniego, gdziekolwiek się uda, a mroczna tajemnica odsuwać od przyjaciół i bliskich.
Każdy skarb ma swoją cenę, każde kłamstwo kiedyś ujrzy światło dzienne, a najpotężniejsza choćby pieśń nie zmieni przeszłości. Wojownik z północy przekona się o tym na własnej skórze…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 505

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




RedakcjaAdam Podlewski

KorektaMarcin Węcławek

Projekt okładki Ilustracja na okładce i rysunki wewnątrzMartyna Nejman

Skład i łamanieAgnieszka Kielak

© Copyright by FANTOM, Warszawa 2017 © Copyright by Paweł Lach, Warszawa 2017

Wydanie pierwsze ISBN: 978-83-63842-63-5

Wydawca FANTOM Imprint wydawnictwa Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 205 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 81 [email protected]

Dystrybucja: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp. j. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected]

Książkę dedykuję koleżankom i kolegom z Oświęcimskiego Klubu Fantastyki

...To nie baśń, choć prawda została upodobniona tu do zmyślenia, które się skrzy od blasku sekretnych skarbów i mieni od słodkich zaklęć, co koją strach i wzbudzają śmiech.

Owszem, w bajaniach rzuconych na wiatr odzywają się czasem głosy, że Bjarni, zwany Krukiem, mógł nie istnieć naprawdę. To jednak wymysły ludzi, dla których snucie opowieści jest narzędziem podobnym do młota w rękach pracowitego kowala lub sieci zarzuconej w morze przez rybaka. Pieśniarze wiedzą bowiem doskonale, że za kunsztowne kłamstwo słuchacze chcą płacić więcej, niźli za prawdę. A gdy w oczach snującego opowieść zacznie jarzyć się blask podstawionej pod nos monety, to potrafi on wymyślić każdą bzdurę, byle dodać czaru wieczornej biesiadzie i sprawić, by karczmą lub dworem zawładnęły oklaski.

Ja go jednak spotkałem, moi słuchacze. Piłem z nim miód z tego samego garnca i grzałem kości przy jednym ognisku, słuchając o zapomnianych przez ludzi szlakach, z których niemal nikt nie powrócił żywym, a ci, którzy je przeszli, wracali odmienieni.

Gdyby tylko Bjarni wiedział, że dzień świtu jego chwały będzie zarazem dniem zguby i zmierzchu, żadna z mych opowieści nie zostałaby wam przekazana, a świat jawiłby się jako szczęśliwsze miejsce, gdzie mniej jest trosk zrodzonych z krwi...

Z „Sagi o Kruku”

I. Przekleństwo Glamrunga

Bjarni podniósł do ust róg wypełniony miodem, ale szybko skrzywił się – w złotym trunku trudno było odnaleźć spodziewaną słodycz i czar. Wyglądając przez okno portowej gospody, mężczyzna posępniał za to coraz bardziej. Na zewnątrz cienie pochmurnego dnia okradały świat z barw i ciepła. Fale uderzały z wściekłością o wybrzeże, podmywając klify. Wiatr wciąż zawodził głucho, przywołując tajemnicze i obce głosy, jakby dalekie echo nieznanych krain leżących za morzem. Wilgoć wdzierała się wszędzie.

Żaden znak na morzu, w przestworzach i na lądzie nie zapowiadał, by sztorm miał się rychło skończyć.

– Najchętniej wypłynąłbym jeszcze dziś, by poszukać nowych przygód – powiedział Bjarni, zwracając się do siedzącego przy stole siwobrodego starca imieniem Herjolf. – Zbrzydł mi już ten smętny widok. Łodzie stoją w porcie i dryfują na falach. Wydają się martwe, gdy ich żagle są opuszczone.

– Obawiam się, że zabawisz tu jeszcze długo. – Wieszcz wziął do ręki garść zwierzęcych kości i rozrzucił je na stole. Przypatrzył się im z uwagą, coś szepnął pod nosem i pokręcił z dezaprobatą głową. Jakiś błysk pojawił się w oku wróżbity. – Bogowie nie są ci przyjaźni – zawyrokował po chwili z posępną miną. – A raczej postanowili się zabawić twoim kosztem.

– Co tam jeszcze wyczytałeś, starcze, w tych swoich kościach? – rzucił Bjarni i spoglądając na wieszcza, zaczął bawić się srebrną monetą; przekładał ją pomiędzy palcami, aby blaskiem kruszcu ożywić nieco wyobraźnię siwobrodego. – Dostaniesz monetę i postawię ci jeszcze garniec miodu, jeśli wróżba będzie dobra.

– Los da ci szansę – powiedział Herjolf, patrząc się w kości. – Ale musisz być ostrożny. Inaczej przez swoją pychę narazisz się na gniew bogów. Nie zdradzaj pochopnie swojego imienia... To jeszcze jedna rada. Kto zna imię człowieka, może zawładnąć jego żywotem! Słyszę, jak ktoś rzuca nie ciebie przekleństwo. Potężne przekleństwo, od którego nie ma ucieczki, bo nie zrodziło się w ludzkim gardle.

– Zasłużyłeś na srebrną monetę i garniec napitku – mruknął Bjarni odwracając ze wstrętem wzrok od morza i ponownie podnosząc do ust róg z resztką niedopitego miodu. – Inni widząc sowitą zapłatę w garści oczekującego na pomyślną przepowiednię, zaczęliby z chciwości mówić o wielkich bogactwach, podbitych królestwach i niekończącym się pochodzie łaskawych kobiet. Przynajmniej masz dość odwagi, by wyjawić prawdę... Albo niepochlebne kłamstwa! – Bjarni zaśmiał się głośno. – Mnie tam wszystko jedno. Nie bardzo przejmuję się wróżbami, choć lubię, dla żartu, słuchać krętactw wieszczących. Powiedz zatem, czy widzisz może w swoich kościach jakąś szansę na poprawę pogody?

– Żaden okręt nie wypłynie przez trzy najbliższe dni, to pewne. Nie potrzebuję wróżb. Ty także... Nie w kościach to zobaczyłem, ale w szarzejącym horyzoncie.

Bjarni widząc ponure oblicza zasiadających w karczmie kupców i żeglarzy, doskonale zdawał sobie sprawę, że to prawda. Nawet tutaj, gdzie blask migoczącego paleniska wypełniał żywym światłem izbę, czuć było chłód i niepokój.

– No nic, muszę poczekać na lepszy czas – powiedział Bjarni ze złością. – Trudno. Powiedz mi za to, czy jest w okolicy jakiś możny pan, któremu mógłbym się przesłużyć swym mieczem? Skoro nie zdążę tam, dokąd zmierzam, to może chociaż znajdę sobie tutaj zajęcie, które zabije nudę deszczowych dni?

– Jarl Hagard, który włada okolicą, ma swój dwór nad zatoką. To jakieś trzy dni marszu wybrzeżem, bo, jak widzisz, łodzią nie da rady się przeprawić. Mógłbyś też... – Starzec zawahał się. – Jest krótszy szlak, który prowadzi przez góry. Nie radziłbym ci jednak obierać tej drogi.

– A to czemu?

– Nie słyszałeś o Glamrungu? – Herjolf pochylił się nieco i zebrał swoje kości do skórzanego woreczka. Imię wypowiedziane przed chwilą wywołało pewne poruszenie w gospodzie. Niektóre twarze zbladły. Cześć z biesiadników zaczęła przypatrywać się Bjarniemu i wróżbicie z niepokojem. Bjarni, którego z powodu czarnych włosów i brody zwano Krukiem, budził obawy tutejszych – nie wyglądał bowiem jak człowiek Północy.

– Glamrung, mówisz? – Najemnik zaczął się zastanawiać. Imię, które przywołał starzec, nie było mu całkowicie obce. – Mówiło się tu i ówdzie o olbrzymie noszącym takie miano. Chcesz powiedzieć, że wysłaniec Jotunheimu zamieszkał w tutejszych górach? – zapytał Bjarni z niedowierzaniem.

– Nie inaczej – przytaknął Herjolf. – Czas jest niespokojny. Bogowie mieszają się w sprawy ludzi, a nasze trakty nie są zbyt wąskie dla olbrzymów. Glamrung rozsmakował się teraz w ludzkim mięsie, przynajmniej odkąd pasterze przestali przepędzać swoje stada przez góry i zabrakło owiec. Raz na jakiś czas znajdzie się odważny, albo głupi, który próbuje przemknąć górskim szlakiem. Żaden już nie powrócił. Teraz to martwe pustkowie.

Bjarni zadumał się.

– Mówiłeś, że czeka mnie chwała – odezwał się po chwili. – Może to znak, bym spróbował swych sił? Wyzwanie, jakiemu nie sprostał jeszcze nikt? To może być coś, co poprawi mi humor...

– Chciałbyś się zmierzyć z Glamrungiem?

– Dlaczego nie? – odparł Bjarni. – Pora przypomnieć o sobie skaldom. A jeśli przyniosę na dwór jarla Hagarda głowę olbrzyma, pewnie nie ominie mnie nagroda.

– Nie słuchałeś widać moich przepowiedni z uwagą – powiedział starzec chytrze, chowając do woreczka kości. – Los spróbuje z ciebie zadrwić. Lepiej nie szukać teraz wyzwań i zaszyć się w cichym kącie, gdzie wzrok bogów nie sięga. Poczekaj, aż zapomną o tobie. To powinno nastąpić niebawem, bo panowie Asgardu szybko się nudzą. Posiedź jeszcze w porcie tydzień lub dwa, a los może się ponownie do ciebie uśmiechnie.

– Słuchałem twoich przepowiedni jedynie dla żartu – rzucił Bjarni. – Jak powiedziałem, nie przejmuję się zbytnio wróżbami.

– Powinieneś jednak przejąć się, kiedy słyszysz o ludzkich kościach zalegających w dolinie.

– Być może. Mówią, że ogień powinno się zwalczać ogniem. Radzą też, by mieczem odpierać atak tego, kto z mieczem w ręku uderza. Ale na siłę, ogrom i moc Jotunheimu nic nie poradzi siła człowieka. Widać nie wiedzieli tego ci, których kości wspominasz.

– Masz rację – przytaknął Herjolf. – Nawet setki ludzi nie starczy, gdy nie ma sposobu. Widzę zatem, że zadecydowałeś już. – Starzec wzruszył ramionami. – To twój wybór. Jesteś człowiekiem wolnym, masz do niego prawo. Ale moje rady mogą być ci pomocne. Glamrung jest silny i okrutny. Ma jednak swoje słabości.

– Doprawdy? – Bjarni ożywił się. – Czyżbyś je znał?

– Mieszkam w porcie od lat. W takim miejscu opowieści same przychodzą do człowieka. Wiele sekretów i dobrych rad dotarło do mych uszu, nawet gdy ich nie wyczekiwałem.

– Czekam zatem, aż uchylisz rąbka tajemnicy. – Bjarni nalał do kubka miodu i postawił przed wieszczem.

– Dałeś mi srebrną monetę, bym odsłonił tajniki przyszłych dni – powiedział Herjolf szeptem. – Nie sądzisz chyba, że powiem ci cokolwiek więcej, jeśli nie zapłacisz dodatkowo?

– Brawo! – zawołał Bjarni. – To rozumiem. Jesteś chytry i przebiegły. Cenię takich. – Mężczyzna sięgnął do sakiewki. – To jak, zadowolisz się jeszcze jedną srebrną monetą?

– Powiedziałeś, że wróżby są dla ciebie nic nie warte, a mimo to za wysłuchanie moich proroctw dałeś srebrną monetę i postawiłeś na stole napitek. Dobra rada, w tym wypadku bezcenna, musi być warta więcej, prawda? Ja ci mówię zatem, że dasz mi złotą monetę, a wiem, że chowasz ją w swojej sakwie.

– Mógłbym dowiedzieć się tego, co jest mi potrzebne, nie płacąc nawet miedziaka! Ale podoba mi się twoja przebiegłość. Mam jednak inną propozycję. – Bjarni nachylił się w stronę wieszcza, szczerząc zęby. – Będę hojny. Dam ci dwie złote monety.

– Nie myślę, by kryła się za tym hojność. – Herjolf mrugnął okiem. – Raczej roztropność.

– Tak, mój wieszczu. Dostaniesz dwie złote monety, ale dopiero wtedy, gdy twoje rady okażą się przydatne, a ja będę mógł za czuprynę podnieść odciętą głowę Glamrunga. Jeśli nie, postąpię tak z twoją głową. Zgoda?

– Są propozycje, które nieroztropnie byłoby odrzucać, zwłaszcza gdy składa je człowiek zbrojny w miecz, prawda? Przystaję na ten układ. Zresztą nie ryzykuję wiele. Jeśli nie wykorzystasz dobrze mych rad, nie będziesz miał już okazji szukać zemsty na mnie. Górska przełęcz stanie się także i twoim grobem. Sam jednak wybrałeś. Posłuchaj zatem, co mam ci do powiedzenia...

Wydawało się, że światła wewnątrz karczmy przygasły, a lodowe wichry mocniej zawodzą nad zatoką, gdy starzec zaczął snuć swoją opowieść.

Bjarni Kruk słuchał uważnie i z każdą chwilą uśmiechał się coraz bardziej.

* * *

Dolinę zasnuwała podobna do szarego dymu mgła, której nie były w stanie rozwiać słabe podmuchy przesiąkniętej wilgocią bryzy. Trudno było dojrzeć cokolwiek dalej niż na kilka kroków przed sobą. Gdzieś wyżej wznosiły się niewidoczne teraz i przykryte śniegiem wierzchołki gór. Mogło się wydawać, że to bezpieczne, choć opustoszałe miejsce. Jednak widok ludzkich i zwierzęcych kości, które piętrzyły się pośród poszarzałych traw, sprawiał, że zwodnicze poczucie spokoju pryskało.

Samotny wędrowiec wyłonił się z mgieł i przystanął. Choć oczy przesłaniał opaską, to pozostałe zmysły sporo mu podpowiedziały. Z pewnością nie był tu sam. Ktoś, i to nie byle kto, zastąpił mu drogę.

– Słyszę twój głos, który dobiega z wysoka – odezwał się wędrowiec. – Musisz być zatem wielki jak drzewo. Czuję twój oddech, który dobywa się z niezwykle szerokiej piersi, bo gdy wypuszczasz powietrze, mam wrażenie, że zrywa się wiatr. Gdy robisz krok, ziemia lekko się trzęsie. Mój nos czuje zapach resztek ludzkich ciał, a dusza wciąż wyczuwa strach tych, którzy przemierzali dolinę, a teraz są martwi... Nie widzę cię, bo jestem ślepcem, ale mimo to mogę powiedzieć o tobie bardzo wiele. Jeśli zatem nie pomyliłem się w swych sądach, musisz być olbrzymem. A jeśli tak, to zwiesz się Glamrung, bo nie znają te góry innego giganta!

– Rzeczywiście, nie mylisz się – odparł Glamrung, który przysiadł na wielkim kamieniu, tuż obok traktu i spoglądał na szlak ze znudzeniem, trzymając się za wydęty z głodu brzuch. Olbrzym dawno już nie miał gości. Ten, który przybył wraz ze świtem, był wyjątkowy. Okryty długim, podziurawionym płaszczem, jedynie z kosturem w ręku, bez konia i z opaską, która przysłaniała oczy; niewidomy, samotny, bezbronny. Glamrung uśmiechnął się tylko. Osobliwy gość, rzeczywiście.

Potem jednak olbrzym zaczął rozmyślać. Czy aby nie był to jakiś podstęp? Z głodu Glamrungowi pociemniało w oczach. Nie miał sił i ochoty zastanawiać się za wiele. Teraz liczyło się jedno – pusty brzuch, bezdenna głębia, która nienawidziła próżni.

– Prawdę mówili zatem ci, którzy opowiadali o Glamrungu w portowej karczmie! – zawołał z podziwem ślepiec.

Olbrzym, któremu głód coraz bardziej doskwierał, powstał, by pochwycić swoją zdobycz. Przystanął jednak po dwóch krokach.

– A cóż takiego opowiadali?

– Ludzie mówili, że jesteś największym i najstraszliwszym z dzieci Jotunheimu! Że nikogo nie przepuścisz żywego przez te góry i że boją się ciebie okoliczni jarlowie!

Glamrung, który miał słabość do opowieści i był łasy na komplementy, uśmiechnął się.

– Prawdę zatem mówią – odparł z zadowoleniem. – Wszystko się zgadza.

– Krąży wiele opowieści o twojej potędze – mówił dalej ślepiec, głaszcząc się po czarnej brodzie. – Skaldowie układają pieśni. Matki straszą tobą dzieci. Młodzi mężczyźni przechwalają się, który z nich pierwszy zabije Glamrunga. Nie ma jednak śmiałka gotowego rzucić tobie wyzwanie. Jarlowie rwą sobie włosy z bród, rozmyślając wciąż, jak pozbyć się kłopotu.

Bardzo się to wszystko spodobało Glamrungowi. Przysiadł na chwilę wśród mgieł i kości, a potem zaczął rozmyślać o swojej sławie. Nagle nieco złagodniał.

– Jeśli zatem wszyscy wiedzą o tym, że władam okolicą i boją się mnie tak bardzo, to dlaczego zapuściłeś się aż tutaj na pewną śmierć?

– Jestem kaleką – odparł wędrowiec. – Czy nie dostrzegłeś tego? Łatwo ze mnie zadrwić. Ludzie bywają okrutni. Dla zabawy wskazali mi ten szlak, wmawiając, że jest bezpieczny. Ktoś mi nawet pomógł i zaprowadził tu, a potem uciekł.

Mogło rzeczywiście tak być. Olbrzym nie znał co prawda świata ludzi zbyt dobrze, ale lubił przysłuchiwać się krążącym o nim historiom, a odkąd rozsiadł się w dolinie, polubił także ludzkie mięso. Jeśli ludzie żyjący w okolicy byli podobni do tych, których spotykał w opowieściach, to nie zdziwiło Glamrunga, że byli w stanie z kogoś zadrwić w tak okrutny sposób.

– No tak – odezwał się olbrzym bez cienia żalu – mieszkańcy portowego miasteczka oszukali cię i zgotowali okrutny los. Pociesz się chociaż, że zaznaczysz swoją obecność w opowieściach powtarzanych przez wieki.

– Mimo że nie zaznałem od życia zbyt wiele dobrego, nie chcę jeszcze żegnać się z tym światem! – zawołał rozpaczliwie ślepiec.

– Co ja mogę na to poradzić? – zaśmiał się Glamrung, aż zatrzęsła się ziemia. – Czuję ból w żołądku... Straszliwy ból! I czuję go niestety mocniej z każdą upływającą chwilą. Jeden jest na to sposób, a ty właśnie jesteś dla mnie ratunkiem. Nie rozpalę nawet ognia, by zagrzać twoje mięso. Szkoda na to czasu.

– Poczekaj jeszcze! Daj mi szansę.

– Szansę? Jak cię zwą, zuchwalcze?

– Noszę imię Ingolf, a zwą mnie po prostu Ślepcem.

Brwi Glamrunga zmarszczyły się. Olbrzym miał wrażenie, że słyszał już kiedyś to imię. Był pewien, że ktoś opowiadał mu o jakimś Ingolfie. Ale głód mącił zmysły i stępiał pamięć.

– Powiedz mi zatem, Ingolfie – odezwał się olbrzym po chwili rozmyślań – dlaczego miałbym darować ci życie? Czy kiedykolwiek w opowieści, którą słyszałeś na szlaku, ktoś obdarzył mnie takim przymiotem jak litość?

– Nigdy, Glamrungu. Nie podejrzewałbym cię nawet o taką słabość charakteru jak litość. Ale mawiają ludzie, że żywisz pewną namiętność. Wiem doskonale, że choć jesteś synem rodu olbrzymów, to nosisz w sobie pożądanie, typowe dla ludzi, a zwłaszcza karłów, które zamieszkują świat podziemi. Kochasz złoto i uwielbiasz wpatrywać się w jego blask!

Olbrzym spochmurniał. Bardzo wiele wiedział o nim ten nieznajomy wędrowiec. Zbyt wiele. Ale to, co powiedział ślepiec, było prawdziwe.

– Co jednak z tego? – odezwał się Glamrung, zbliżając się do Ingolfa. Przyklęknął na jedno kolano i schylił głowę, by lepiej przyjrzeć się wędrowcowi. – Zebrałem trochę pierścieni i złotych spinek od tych, którzy przemierzali szlak. Owszem, bardzo to cieszy moje oko. Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kogo ludzie zowią królem. A przecież tylko królowie mają skarbce pełne złota!

– Czy imię Ingolf nic ci nie mówi?

– A powinno? – rzucił ze złością Glamrung. – Wiem tylko tyle, że mięso ludzi jest dobre i doskonale syci, bez względu na to, kto jakie imię nosi. To mnie interesuje w tej chwili. I tylko to!

– Ale musiałeś słyszeć – zaczął Ingolf, cofnąwszy się o krok – o wielkim skarbie Sigurda Zdobywcy, który był potężnym jarlem? Nie mylę się? Lubisz przecież opowieści. Musisz znać i tę... Wiesz dobrze, pewnie od tych, którzy zapuszczali się na tutejsze szlaki, że Sigurd pochował w górach swoje skarby. Zwoził złoto co rok, gdy długie łodzie wyprawiały się daleko na Zachód. Nikt jednak nie wie, gdzie to wszystko przepadło, bo rozdawszy część łupu swojej załodze, dla reszty złota i kosztowności znalazł sekretne miejsce. A potem jarl wypłynął raz jeszcze na morze i nie powrócił. Skarb jednak pozostał gdzieś w górach.

– Tak, znam tę opowieść doskonale – powiedział Glamrung. – Ale nikt nie znalazł skarbu do tej pory. Sam szukałem, gdy jeszcze głód mi nie doskwierał. Sigurd zabrał do zaświatów swoją tajemnicę. A może i czary strzegą porzuconego złota? Kto wie?

– Czekaj, czekaj! – zawołał Ingolf, czując, że olbrzym jest już bardzo blisko, bo wstał z trudem z klęczek i zrobił tylko krok do przodu. – Był ktoś, komu Sigurd zdradził swój sekret. Jeden z młodzieńców z załogi, która łupiła ziemie na Zachodzie. Był to syn jarla. On pomagał ojcu zanosić skarb do górskiej pieczary. Ale żądza bogactwa była tak wielka, że Sigurd oślepił własnego syna, by ten nie dotarł potem do złota. Nie była to jednak wystarczająca gwarancja dla okrutnika. Przyszła jarlowi do głowy myśl, że pewność zyska tylko wtedy, gdy wyprawi potomka w zaświaty. Nie zdążył jednak splamić się zbrodnią, bo młodzieniec uciekł z pomocą swej siostry, która spoiła ojca miodem zmieszanym z usypiającą miksturą... To tylko opowieść. Ale jest w niej wiele prawdy.

Glamrung schwycił swoją mocarną dłonią Ingolfa i podniósł go wysoko.

– Czy pamiętasz jakie imię nosił ten młodzieniec z opowieści skaldów? – zawołał ślepiec. – Czy nie mówili na niego Ingolf? Czy to nie za duży zbieg okoliczności, że spotykasz w krainie, gdzie ukryte jest złoto Sigurda, kogoś, kto nosi to imię i kogo pozbawiono wzroku wiele lat temu?

– Miesza mi się w głowie – powiedział olbrzym, chwiejąc się na nogach, ale nie wypuszczając ze swej dłoni ślepca. Skarb Sigurda, Ingolf, górski szlak, złote monety. Tego wszystkiego było za wiele. I ten głód! Dojmujący, przeszywający bólem wnętrzności. Oj, Glamrung nie mógł się skupić na niczym innym!

– To ja jestem tym Ingolfem z opowieści, Glamrungu, synem Sigurda Zdobywcy, oślepionym przez własnego ojca. Doskonale pamiętam szlak, który prowadzi do miejsca, gdzie kryją się skarby. Nigdy nie widziałeś tylu worków pełnych monet! Złote puchary wysadzane drogimi kamieniami! Pierścienie! Miecze o złotych rękojeściach i tarcze lśniące od kosztowności! To wszystko może należeć do ciebie… Ja cię tam zaprowadzę, a ty darujesz mi życie.

– Dobrze, już dobrze... – powiedział Glamrung zmęczonym głosem. – Wyjaśnij mi tylko jedno. Czemu nie próbowałeś przez te wszystkie lata dotrzeć do złota z czyjąś pomocą?

– Czy nie poznałeś już dzięki opowieściom ludzi na tyle, by wiedzieć, że nikomu spośród człowieczego rodu nie można zaufać? Przekląłem złoto, które pozbawiło mnie wzroku, podobnie jak i przekląłem swego ojca. Moja siostra również, choć i tak nie żyła zbyt długo. Myślisz, że ktokolwiek podzieliłby się ze mną odszukanym złotem? Nikomu już nie można ufać! Na nic mi bogactwa, jeżeli sprowadziłyby na mnie śmierć. Ale jeśli skarby Sigurda pomogą wykupić się od niej, to wiem, że warto było ukrywać sekret przez tyle lat. Bierz sobie to złoto, Glamrungu, jeśli chcesz! Zabierz wszystko!

– Powiedz mi zatem, jak dotrzeć do skarbu, Ingolfie, synu Sigurda! – zawołał olbrzym, wpatrując się w wędrowca. W oczach Glamrunga rozbłysło palące się czerwienią pożądanie.

– Nie, nie zrobię tego – odrzekł Ingolf. – Nie jestem głupcem. Zgładzisz mnie i pożresz, gdy tylko poznasz sekretną drogę. Po prostu cię tam zabiorę. Jestem ci potrzebny. Szczelina w skałach, gdzie ukryto skarb, jest tak wąska, że ja sam ledwo się przecisnę. Nie wydobędziesz skarbu bez mojej pomocy. Daj jednak słowo, że puścisz mnie wolno, gdy złoto i kosztowności będą już twoje.

– Tak, tak! – powiedział Glamrung i uśmiechnął się chytrze. – Dam ci słowo, że tak będzie. Gdy tylko dostanę swoje złoto, puszczę cię wolno.

Olbrzym pomyślał, że to znakomita okazja, aby upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

* * *

Strzeliste wierzchołki gór rozdzierały płachtę skłębionych obłoków. Przez szczeliny w chmurach przedzierało się blade światło, rozpraszające nieco mrok. W tej partii gór śnieg zalegał grubą warstwą przez cały rok i tylko głębiej w dolinach tajał, odsłaniając brunatną trawę i mchy.

– Daleko... Daleko jeszcze? – zapytał Glamrung, urywanym, zmęczonym głosem.

– Nie, zbliżamy się już do celu – odparł Ingolf, który przysiadł na ramieniu olbrzyma. Czuł, że z każdym krokiem Glamrung słabnie. Gigant chwiał się na swych wielkich nogach i potykał coraz częściej. Ingolf musiał się mocno trzymać zmierzwioną czuprynę, by nie spaść. Glamrung często przecierał oczy ze zmęczenia. Pot perlił się na jego skroni.

– Widzę dwa wierzchołki gór podobne do koźlich rogów – odezwał się olbrzym, przystanąwszy na skraju przepaści.

– Czy po twej prawej ręce otwiera się widok na rozległy płaskowyż?

– Jest dokładnie tak, jak mówisz – potwierdził Glamrung.

– Powinieneś zatem dostrzec stromą skałę, która niemal pionowo wznosi się wyrastając z wód jeziora. Widok ten wrył mi się w pamięć.

– Widzę i skałę.

– To nasz cel. Dalej! Dla twoich nóg to ledwie kilka kroków.

– Nie wiem, czy dam radę. Idziemy i idziemy... Wydaje mi się, że kluczymy!

– Tylko ci się zdaje – powiedział Ingolf. – Zresztą jesteśmy już o krok od celu. Chcesz teraz się poddać?

Glamrung mruknął coś pod nosem. Czując ciężar każdej przebytej mili, ruszył niemrawo przed siebie. Potknął się jeszcze dwukrotnie przemierzając skalistą dolinę. W końcu jednak dotarł na miejsce, oczywiście z Ingolfem na ramieniu.

– Musisz jeszcze wdrapać się na sam wierzchołek. Jeśli spojrzysz w górę, dostrzeżesz skalną półkę. Tam znajduje się wejście do pieczary – wyjaśnił Ingolf, gdy znaleźli się w cieniu wysokiej skały.

– Jeśli mnie oszukałeś, albo zadrwiłeś ze mnie, twoja śmierć będzie bardzo bolesna.

– Nie masz wyboru, olbrzymie. Musisz mi zaufać.

Glamrung ponownie przeklął i z trudem zaczął się wdrapywać na skałę. Jeśli coś trzymało go przy życiu, to jedynie myśl o górze złota, błyszczącego w słońcu, mieniącego się wszystkimi jego promieniami. A nawet jeśli Ingolf próbował oszustwa, to przecież nie mógł uciec. „Przynajmniej najem się do syta”, pomyślał Glamrung.

Nie było mu łatwo, ale olbrzym jakoś się wdrapał i zdyszany przysiadł na skalnej półce, zwieszając nogi w przepaść.

– Postaw mnie na ziemi – odezwał się Ingolf. – Czuję chłód bijący z wnętrza pieczary. Jesteśmy na miejscu.

– Chcesz wejść do środka? – zapytał Glamrung z chytrą miną. – A potem znikniesz mi gdzieś w skalnym labiryncie i tyle cię widziałem! Sprytnie to sobie wymyśliłeś, nie powiem.

– Nie bój się, nie zniknę. Jeśli chcesz, to mam w swym tobołku linę. Przewiążesz mnie w pasie i wpuścisz do środka. Będziesz miał pewność, że nie ucieknę.

– Rozsądna propozycja – stwierdził Glamrung, nie mogąc się już doczekać widoku złotych monet.

Olbrzym obwiązał Ingolfa sznurem ciasno i zapieczętował więzy jakąś nieznaną śmiertelnym mocą. Potem pozwolił ślepcowi zagłębić się w ciemnościach pieczary. Spoglądał uważnie jak Ingolf znika w czeluściach skalnego labiryntu, widząc tylko kolejne łokcie ginącej w mroku liny.

– Czy już je widzisz? Czy widzisz worki z kosztownościami? – pytał Glamrung z niecierpliwością.

– Zapomniałeś, że jestem ślepcem? – Głos Ingolfa dobiegł z dali, zdwojony przez odległe ściany pieczary. – Muszę iść ostrożnie, by się nie zgubić. Jeden nieuważny krok i wpadnę do jakiejś skalnej studni, z której już nie będzie powrotu. Wyciągniesz co najwyżej moje potrzaskane ciało, gdy w porę nie przytrzymasz liny.

– Zawsze to jakaś pociecha.

– Ale bardziej powinien ucieszyć cię skarb Sigurda!

Lina znikała dalej w mrokach tajemnego przejścia. Niewiele jej już zostało. Glamrungowi z głodu i zmęczenia dwoiło się już w oczach. Ile jeszcze musiał czekać?

– Ingolfie, Ingolfie! – zawołał żałośnie. – Czy jest tam skarb? Czy znalazłeś złoto Sigurda?

Odpowiedziała mu tylko cisza. Błysk niepokoju przebiegł przez głowę olbrzyma. Czoło zmarszczyło się. W oczach zamigotała czerwień, tym razem nienawiści.

Glamrung pociągnął delikatnie za linę, a dla niego właściwie nić. Nie napotkał żadnego oporu. Zaczął zwijać linę coraz szybciej i szybciej. Wiedział już, że na jej końcu nie ma przywiązanego Ingolfa.

– Oszukałeś mnie! – zawołał i rzucił się w kierunku szczeliny.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Podziękowania dla Marii Wróbel, Jacka Łukawskiego i Adama Podlewskiego, którzy na różnych etapach wyprawy pomagali Krukowi śmielej przemierzać krainy zrodzone z magii.