Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi -  - ebook

Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi ebook

3,6

Opis

Przekład z niemieckiego Alicja Rosenau, przekład z rosyjskiego Agnieszka Sowińska.

Z czym dzisiaj kojarzy się Białoruś? Niektórym z mityczną krainą nad Niemnem i kresowymi dworkami, wielu z Adamem Mickiewiczem i Świtezianką, ale większości zapewne z Aleksandrem Łukaszenką, którego nazwisko przy każdej wzmiance o Białorusi odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Zdaje się, że na geopolitycznych zakrętach straciliśmy z oczu Białorusinów i ich codzienne życie, czasem zwykłe, niekiedy wyjątkowe, jak to bywa – pełne marzeń i rozczarowań.

W tym zbiorze reportaży polityka jest ważna, ale nie najważniejsza. Na pierwszym planie pojawiają się ludzie. Czasem charyzmatyczni, pełni pasji i wiary w idee, a czasem zrezygnowani i pogodzeni z reżimem.

Rozmawiają z nimi polscy, niemieccy i białoruscy reporterzy. Z tych opowieści wyłania się obraz kraju, który bywa niepokojący, czasem szokuje, ale bez wątpienia porusza i nie pozostawia obojętnym.

Autorki i autorzy: Katarzyna Brejwo, Rafał Grzenia, Julia Jürgens, Eva-Lena Lörzer, Jędrzej Morawiecki, Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz, Aneta Prymaka-Oniszk, Kaja Puto, Aliona Szabunia, Ziemowit Szczerek, Agnieszka Wojcińska.

Projekt przygotowało Stowarzyszenie Reporterów „Rekolektyw”.

Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 220

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (84 oceny)
19
28
28
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaMaKota94

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna pozycja od Wydawnictwa Czarne i kolejny raz się nie zawiodłam. Książka to zbiór reportaży pisanych przez różnych autorów, o zupełnie różnej tematyce, są to głównie rozmowy z mieszkańcami tego zagadkowego dla nas kraju na tematy dotyczące ich bezpośrednio. Tematyka reportaży bardzo różnorodna tak jak ich bohaterowie. Książka opisuje głównie życie współczesnych mieszkańców Białorusi, ale jest tam też kilka wątków historycznych. Polecam, jednak pozostawia lekki niedosyt, aż chce się przeczytać coś więcej na temat tego zupełnie nieznanego nam sąsiada.
10
kukis

Dobrze spędzony czas

Ciekawy zbiór reportaży, na pewno wart przeczytania, jeżeli ktoś interesuje się byłymi krajami ZSRR i wschodem.
00
modernhippie

Dobrze spędzony czas

Wydawnictwo Czarne niezawodnie w formie. Tak jak ktoś napisał poniżej - po lekturze zostaje niedosyt, jednak reportaże są różnorodne, ciekawe i poruszające wiele tematów.
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)

David I. Kertzer Porwanie Edgarda Mortary. Skandal, który pogrążyłPaństwo Kościelne

Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu (wyd. 2)

Paweł Smoleński Królowe Mogadiszu

Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj

Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy

Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk

Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci

Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)

Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy

Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia

Maria Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju

Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji

Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów (wyd. 2 zmienione)

Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka (wyd. 3)

Wojciech Górecki Buran. Kirgiz wraca na koń

Piotr Lipiński, Michał Matys Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90.

Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce

Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy (wyd. 2)

Paweł Smoleński Wnuki Jozuego

Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 3)

Dionisios Sturis, Ewa Winnicka Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey

Marta Madejska Aleja Włókniarek (wyd. 2)

Grzegorz Stern Borderline. Dwanaście podróży do Birmy

Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader Biała gorączka (wyd. 4)

Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania

Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 3 zmienione)

Liao Yiwu Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych (wyd. 2)

Renata Radłowska Nowohucka telenowela (wyd. 2 zmienione)

Aleksandra Boćkowska Można wybierać. 4 czerwca 1989

Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 3)

Marta Sapała Na marne

Piotr Lipiński Gomułka. Władzy nie oddamy

Karolina Przewrocka-Aderet Polanim. Z Polski do Izraela

Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć (wyd. 3)

Lars Berge Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo

W serii ukażą się m.in.:

Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji

Jacek Hołub Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera

Ojczyzna dobrej jakości

Reportaże z Białorusi

Pod redakcją Małgorzaty Nocuń

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Redaktor tomu Małgorzata Nocuń

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by Stefan Boness / Panos Pictures / Forum

Prawa autorskie do tekstów zamieszczonych w antologii przysługują Wydawnictwu Czarne Spółka z o.o. oraz Stowarzyszeniu Reporterów Rekolektyw

Copyright © by Wydawnictwo Czarne i Stowarzyszenie Reporterów Rekolektyw, 2019

Copyright © for the Polish translation of Wszystkich nie mogą zamknąć and Restauracja na grobach by Alicja Rosenau, 2019

Copyright © for the Polish translation of O czym milczą pamiętniki (a tak by się chciało o tym opowiedzieć) by Agnieszka Sowińska, 2019

Redakcja Agata Błasiak

Konsultacja merytoryczna dr Maxim Rust

Korekta d2d.pl

Skład Ewa Ostafin / d2d.pl

Projekt zrealizowany przez Stowarzyszenie Reporterów Rekolektyw

Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Herausgegeben mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische Zusammenarbeit.

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-013-0

 

 

 

Ile można? – myślę za każdym razem, czytając szablonowe analizy polityczne dotyczące Białorusi. Mijają lata, a w nich padają wciąż te same pytania, te same tezy: „Czy Łukaszenka odda Białoruś Rosji?”; „Czy Łukaszenka zawrze sojusz z Zachodem?”; „Czy Zachód powinien pomagać dyktatorowi?”. Można odnieść wrażenie, że na Białorusi mieszka tylko jeden człowiek – Łukaszenka (ewentualnie jeszcze jego synowie – „spadkobiercy”: Wiktar i Kola). A sama Białoruś to wielkie kartoflisko zapomniane przez świat; raz na kilka lat, w kontekście większych demonstracji, protestów czy wyborów prezydenckich, o niej usłyszymy. Dawno na Białorusi nie byłam, dlatego zastanawiałam się nieraz, co się tam teraz dzieje. Czy nie ma tam żadnych ciekawych ludzi, trendów, mód, inicjatyw? Nie ma ludzkich emocji – tych złych i tych dobrych? Czy polityka rzeczywiście zawłaszczyła wszystkie sfery życia? Nie jest mi łatwo przyznać się do tego, bo gdy sama pisałam o Białorusi, w dużej mierze patrzyłam na nią właśnie przez pryzmat polityki.

Książka Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi otwiera zupełnie inną perspektywę. Polityka jest w niej obecna, ale na pierwszym miejscu znajdują się ludzie. Znakomici polscy, niemieccy i białoruscy dziennikarze młodego pokolenia (w ramach projektu Dekodowanie Białorusi. Wyjazd studyjny na Białoruś dla polskich i niemieckich dziennikarzy, finansowanego ze środków Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej) wyruszyli na Białoruś. Choć niektóre ich teksty nie weszły do tej antologii, to wszystkie są wartościowe i dobrze napisane.

Żadna analiza polityczna nie powiedziała mi tyle o białoruskim systemie (a przede wszystkim o jego okrucieństwie), co reportaż Katarzyny Brejwo. Oczy wilgotniały. Nie będę zdradzać, czego dokładnie ten tekst dotyczy. Ze zdumieniem czytałam wyznania ludzi, którzy na Białoruś przyjechali z własnej woli – może mniej dziwią powody, dla których rodzimy kraj opuścił mieszkaniec Azji Centralnej (gej), ale już Włoch, któremu lepiej się żyje na Białorusi niż we Włoszech, naprawdę mnie zaskoczył. O Białorusi myślimy w kontekście politycznym, a wiadomo, że polityka (szczególnie w krajach poradzieckich) to męska sprawa – Agnieszka Wójcińska pisze, jacy są białoruscy mężczyźni i dlaczego Białorusinki udają się za granicę w poszukiwaniu „mężczyzny dobrego gatunku”.

Długo można by ten zbiór reportaży chwalić. Teksty są żywe, pisanie z miejsca, prawdziwe. Autorzy pokazali Białoruś z bardzo różnych perspektyw, odkryli ją czytelnikom. A Białoruś odkrywać wciąż trzeba, bo w Polsce pisze się o niej mało. Aż trochę zazdroszczę, że to nie ja tam pojechałam i nie ja napisałam jeden z tych reportaży.

Małgorzata Nocuń

Katarzyna Brejwo

Paragraf 328

Julia

Zadzwonił telefon: „Pani syn został aresztowany”.

To jakaś pomyłka, powiedziała, bo co może powiedzieć matka w takiej sytuacji – że Emil ma siedemnaście lat i maturę za miesiąc? Że nigdy nie sprawiał kłopotów, w szkole brał udział we wszystkich olimpiadach, miał jechać na studia do Polski?

Chwyciła torebkę i wybiegła.

Emil stał na przystanku w kajdankach. Milicjanci wyciągnęli go z tramwaju, gdy jechał na spotkanie z dziewczyną. – Powiesz nam wszystko, to puścimy cię do domu – obiecali.

Mógłby im odpowiedzieć: „Najpierw powiadomcie moją mamę”. Przeszukanie niepełnoletniego powinno prowadzić się w obecności rodziców, tak stanowi międzynarodowe prawo. Ale który licealista wie o takich rzeczach? I kto na Białorusi pyskuje milicjantowi?

Zanim przyjechała na miejsce, Emil powiedział im, gdzie trzyma marihuanę (w swoim pokoju, w puszce po herbacie). Znaleźli trzynaście gramów. – Było tego trochę na dnie puszki – mówi Julia. – Nie miałam pojęcia, że palił. Gdyby mi nie powiedzieli, pomyślałabym, że to jakieś zioła do picia.

„Trochę” – w białoruskim prawie nie ma takich pojęć. Nie rozróżnia się narkotyków miękkich od twardych, ilości do własnego spożycia od zapasów hurtowych. Haszysz liczy się tak jak heroina; jeden skręt jak worek marihuany. Wiek też nie ma znaczenia, do więzienia może trafić nawet czternastolatek, ale tego Julia nie wie. Wierzy, że wyciągnie syna z aresztu jeszcze przed maturą.

– Chciał studiować ekonomię w Warszawie, w Akademii Leona Koźmińskiego. Przez dwa lata uczył się języka przy polskim kościele – opowiada. – Czytał biografie Steve’a Jobsa i Billa Gatesa, w kółko mi opowiadał o start-upach i bitcoinach. Do szkoły nie chciał chodzić w swetrze, tylko w marynarce. Śmiałam się, że dyrektor mi rośnie.

Na zdjęciach w szkolnym albumie: ciemna czupryna, uśmiech, błysk w oku. „Jestem nieśmiertelny i nieuchwytny! Przyszły biznesmen i trader” – podpisał się. Spotykał się z dziewczyną z tej samej klasy. Palina ma rozpuszczone włosy i piękny uśmiech. „Aktorka szkolnego teatru” – napisała o sobie. I jeszcze: „Jak zaczynam się śmiać, to od mojego śmiechu śmieją się wszyscy”.

Galina

Borysów, przemysłowe miasto półtorej godziny drogi od Mińska; na głównym placu pomnik Lenina, na obrzeżach zakłady przeróbki drewna (dawniej Zwycięstwa Proletariatu, dziś Borysowdrew). W latach siedemdziesiątych XX wieku produkowano tu zapałki na rynek radziecki, dziś na eksport idą płyty pilśniowe i sklejka.

Tam, gdzie kończy się miasto, gładki asfalt przechodzi w koleiny zmarzniętego błota; pod śniegiem kulą się parterowe domki, liche przybudówki, dachy łatane blachą.

Galina Makarowa od progu przeprasza, że tak u nich biednie. – Mąż na emeryturze, ja mam rentę po operacji raka. Kapustę sama robię i sprzedaję na targu, żeby kilka rubli dorobić.

Na kuchence w sieni gotują się pielmieni na obiad. Za zasłoną stoi wiaderko, do którego można się załatwić, jeśli komuś straszny mróz i wychodek na podwórku. – Tu miała być łazienka, zdążyliśmy położyć płytki, ale dokończyć nie ma za co. Wszystko idzie na prawników. Dom wyprzedany do firanek, tylko w pokoju Maksima wszystko zostało tak, jak było.

Średnia pensja na Białorusi to około trzystu dolarów, jedno spotkanie z adwokatem kosztuje sto pięćdziesiąt. Galina podliczyła, że na ratowanie syna wydali do tej pory czternaście tysięcy dolarów.

– Dobry był z niego chłopak, pracowity. Chciał zostać wojskowym, jak ojciec, a że go nie wzięli przez płaskostopie, to poszedł na politechnikę w Połocku. Żeby nam pomagać, przeniósł się na zaoczne – opowiada matka.

Pracował w Borysowdrewie, przy programowaniu maszyn. Wcześniej skończył technikum, specjalizacja: mechanik samochodowy. – Jak Niemcy przyjechali modernizować zakład, to Maksima wzięli do pomocy. Dwa języki znał, bo go od małego posyłaliśmy na kursy; lubił się uczyć, rówieśników wyprzedzał o dwa lata.

Z ojcem Maksima Galina rozstała się, jak chłopiec był mały. Wyszła drugi raz za mąż, też za oficera. Wiktor Władimirowicz obiera w kuchni kartofle, mówi niewiele.

– Odkąd aresztowali syna, mąż zapadł się w sobie – tłumaczy Galina. – On Maksima wychowywał, od kiedy ten skończył dziesięć lat, jak swoje dziecko, a teraz nawet nie może go odwiedzić. Wszystko przez to, żeśmy nie dopatrzyli formalności. Siatki z jedzeniem dla syna sama dźwigałam do więzienia, bo mężowi kazali czekać przed bramą. On służył w Wietnamie, w Afganistanie, w Czarnobylu, śmierć widział, a nigdy tak nie płakał, jak wtedy.

Oglądamy zdjęcia: czteroletni chłopiec w sweterku z małpką; z kotkiem Barsikiem (mieli tyle samo lat, razem się chowali); z robotem zabawką, który Galina przywiozła z Polski.

– Piętnaście lat jeździłam do was na handel. U nas nawet wody gazowanej w sklepach nie było, a Maksim zapraszał kolegów i wszystkim się dzielił.

Kolegów miał trzech: Ilję, Andrieja i Maksima P. Znali się z podwórka. Na jednym zdjęciu Maksim i Ilja przytulają pluszową Myszkę Miki, na drugim stoją na trawniku przed blokiem, roześmiani, jakby dopiero co przerwali zabawę. Ostatniego sylwestra też spędzili razem, zaprosili swoje dziewczyny; zdjęcie z tej imprezy wrzucili potem na popularny portal społecznościowy Vkontakte.

– Powiedziałam mu: „Idź i się pobaw, a ja posiedzę z ojcem” – opowiada Galina. – Bo rodzony ojciec Maksima miał miesiąc wcześniej udar. Ze szpitala wrócił sparaliżowany, leżał tylko, mówić nawet nie mógł. U nas państwo nie daje żadnej pomocy, dopóki nie jest przyznana grupa inwalidzka, więc Maksim sam wszystko przy nim robił. Karmił, pampersy zmieniał, podmywał. Do domu wpadał tylko na chwilę, zjeść obiad, i zaraz jechał do ojca.

Jak było trzeba, dzwonił po Ilję, Andrieja albo drugiego Maksima, żeby go zmienili.

– Ja bym nie dała rady, bo to dorosłego człowieka trzeba dźwigać. A oni już tacy byli, zawsze sobie pomagali.

Andriej studiował informatykę na Białoruskim Narodowym Uniwersytecie Technicznym, piąty rok. Wychowywał się bez rodziców; zmarli oboje, gdy miał cztery lata.

Maksim P. uczył się na leśnika. – Te drzewka mam od niego. – Galina pokazuje na szpaler iglaków w ogródku. – Chłopcy przywieźli sadzonki i je posadzili; ładnie wyrosły. On też półsierota, bez matki się chował.

Ilja trenował boks, chciał startować w zawodach.

Aresztowali ich wszystkich 2 kwietnia 2015 roku. Maksima Makarowa i Ilję z samochodu wyciągnęli milicjanci z jednostki specjalnej OMON; film z ich zatrzymania pokazała potem państwowa telewizja. Po Andrieja i drugiego Maksima milicjanci przyszli do domów.

Najstarszy z chłopaków miał dwadzieścia dwa lata, najmłodszy – dwadzieścia. Zarzut: handel narkotykami w ramach zorganizowanej grupy przestępczej. Grozi za to do dwudziestu lat więzienia.

Żeby błagali o śmierć

Białoruska młodzież ma być czysta, zdrowa i posłuszna. Tymczasem od kilku lat płyną do kraju syntetyczne narkotyki z Azji; tańsze niż klasyki (haszysz, marihuana) i bardziej niebezpieczne (trudno ocenić ich skład, nie mówiąc o efektach ubocznych). W gazetach opisują wypadek: trzech kolegów z Homla kupiło na spółkę dopalacze, jednego z nich po imprezie znaleziono z wyłupionymi oczami.

Aleksander Łukaszenka wypowiada narkotykom wojnę i w grudniu 2014 roku podpisuje prezydencki dekret numer sześć, który zaostrza prawo. Za handel narkotykami grozi teraz do piętnastu lat więzienia; jeśli odbywa się on w ramach zorganizowanej grupy przestępczej – do dwudziestu. Skazani mają trafić do specjalnych kolonii poprawczych; dla odróżnienia od innych więźniów będą mieć na uniformach zielone naszywki. „Zrobimy im taki reżim, żeby błagali o śmierć” – mówi Łukaszenka.

Aresztowania zaczynają się na początku 2015 roku. Jeden z pierwszych zatrzymanych – osiemnastoletni Maksim, najmłodszy syn Larisy Żigarowej z Grodna – dostaje osiem lat, bo milicjanci znaleźli u niego krzak konopi.

Aleh Wołczak, opozycjonista i działacz organizacji Pomoc Prawna dla Ludności, myśli, że sędzia się zwyczajnie pomylił. Ale ile może być takich pomyłek? Dwie? Trzy? Tymczasem podobne wyroki zapadają w całej Białorusi. – Zrozumiałem, że to nie przypadek, tylko system. Jakby poszedł nakaz z góry, żeby milicyjne statystyki w tych sprawach były wysokie.

Matka Maksima, Larisa, zakłada na portalu Vkontakte grupę Matki 328 (od paragrafu w kodeksie karnym, na podstawie którego skazano ich dzieci). Na początku jest ich kilkanaście, później kilkadziesiąt, a kiedy rozmawiamy w grudniu 2018 roku – ponad tysiąc. Z Mińska, Brześcia, Lidy, Witebska, Homla. Ich historie są podobne: u syna znaleziono marihuanę, dostał pięć lat; inny podzielił się skrętem z kolegą, skazali go jak za rozprowadzanie narkotyków; córka kupiła ze znajomymi dopalacze przez internet, oskarżono ich o udział w zorganizowanej grupie przestępczej.

Do Wołczaka dzwonią dziennikarze z prośbą o komentarz. Jest prawnikiem, wcześniej pracował jako śledczy prokuratury. – Miałem w swojej karierze około pięćdziesięciu spraw o zabójstwo – mówi. – Pamiętam, że sprawcy dostawali po osiem–dziesięć lat, tyle co dziś młodzież za narkotyki.

Matki 328 spotykają się w domach, kawiarniach, piszą petycje, chodzą do parlamentarzystów. Prawnicy z Pomocy Prawnej dla Ludności podpowiadają im, jak wypełniać wnioski o rejestrację ruchu, ale władza odmawia. Nie dostaną też zgody na żadną demonstrację.

Wołczak jest przekonany, że nowe prawo to droga donikąd. – Przede wszystkim nie można karać za spożycie. Jeśli ktoś jest uzależniony, powinien trafić na leczenie, a w więzieniu nie ma na to szans.

Problem w tym, że na Białorusi brakuje nowoczesnych ośrodków terapii, nie ma profilaktyki. Ludzie boją się mówić o swoim problemie, żeby nie trafić do centralnego rejestru uzależnionych, który Łukaszenka utworzył w 2015 roku. Dostęp do niego ma każdy lekarz – jeśli znajdzie tam twoje nazwisko, nie wystawi zaświadczenia potrzebnego do egzaminu na prawo jazdy, a może jeszcze powiadomić pracodawcę. Nikt też nie da głowy, że nazwiskami z rejestru nie zainteresuje się milicja.

Wołczak uważa, że wyroki są za wysokie. – W wielu przypadkach można sięgnąć po inne środki: dozór kuratora, skierowanie na roboty publiczne, zwłaszcza jeśli sprawca jest młody, nie był wcześniej karany i złapano go z niewielką ilością nielegalnej substancji. Ostrzegaliśmy władze, że nie można w nieskończoność skazywać młodych, bo skończy się to tak, jak w Ameryce za czasów Reagana. Ludzie, którzy trafili do więzień za drobne wykroczenia, wychodzili po latach całkowicie nieprzystosowani do życia w społeczeństwie.

– Połowa wszystkich więźniów na Białorusi to skazani za narkotyki – mówi Piotr Markiełau, dwudziestoczteroletni aktywista z ruchu Legalize Belarus. – A przecież masowe aresztowania nie rozwiążą problemu. W państwach, w których to zrozumiano, władze starają się wprowadzać politykę redukcji szkód; chodzi o pomoc osobom uzależnionym i dekryminalizację posiadania małych ilości substancji zakazanych.

Ruch Legalize Belarus powstał w 2017 roku z inicjatywy młodych ludzi oburzonych skalą aresztowań na podstawie paragrafu 328. Organizują oni happeningi i wykłady, wysyłają skazanym pocztówki, zbierali też podpisy pod petycją o legalizację marihuany. Niedawno wypuścili kolekcję koszulek „Gods & Cannabis”: Matka Boska trzyma naręcze trawy, słowiańska Mokosz – opiekunka kobiet – przędzie z konopi indyjskich. – Zdarzało mi się zapalić – przyznaje Markiełau. – Ale nie na Białorusi. Tutaj to zbyt niebezpieczne.

Rok temu wyrzucili go ze studiów (fizyka teoretyczna), oficjalnie z powodu zbyt dużej liczby nieobecności. Dwa razy trafił do aresztu – raz zatrzymali go w czasie antyrządowych protestów, raz w trakcie imprezy rave w opuszczonym bunkrze pod Mińskiem. Nie pamięta, ile razy wzywali go na przesłuchania. – Faceta z MSW, który się mną zajmuje, poznaję już po głosie. Niedawno dostał awans.

W pierwszym roku obowiązywania dekretu numer sześć skazano cztery tysiące osób, w drugim – ponad trzy tysiące. Dziś na Białorusi za przestępstwa związane z narkotykami siedzi osiemnaście tysięcy osób. Obrońcy praw człowieka szacują, że około osiemdziesięciu procent z nich nie ukończyło jeszcze trzydziestego roku życia. Nie wiadomo, ilu jest niepełnoletnich. Na spotkaniu Matek 328 dostaję listę:

Marina Władimirowna, syn aresztowany w wieku 17 lat, dostał 11 lat i 7 miesięcy;

Olga Borysowna, córka aresztowana w wieku 16 lat, dostała 10 lat;

Natalia, córka aresztowana w wieku 15 lat, dostała 10 lat;

Elena Georgijewna, syn aresztowany w wieku 16 lat, dostał 10 lat;

Żanna Wacławowa, syn aresztowany w wieku 16 lat, dostał 8,5 roku;

I tak dalej… Trzydzieści pięć nazwisk. A przecież to tylko te osoby, które zgodziły się podpisać petycję do posłów.

Pręgi

Odkąd aresztowali syna, Galina nie je i nie śpi. Czeka. Trzy dni – tyle można trzymać człowieka bez postawienia zarzutów. Trzeciego wieczora dzwoni po brata, razem jadą do ojca Maksima, w milczeniu patrzą na zegar. Dzwoni domofon.

– Usłyszałam, że to syn jedzie windą na górę, i zemdlałam. Ojciec, jak go zobaczył, to tylko wzrok podniósł na zegar, żeby Maksim wiedział, że on też czekał. Mnie już po jego oczach wszystko było wiadomo, o nic nie musiałam pytać. Zaniosłam mu pod prysznic ręcznik i zobaczyłam, że całe ciało ma w sinych pręgach. Musieli go bić po nerkach, wątrobie. Na szyi miał małe czerwone ślady; później się dowiedziałam, że to od paralizatora.

Decydują, że nie będą wnosić żadnej skargi. – Co zobaczyłam, to wypłakałam w poduszkę, najważniejsze, że mi syna zwrócili.

Ale maszyna ruszyła, Maksima wzywają na kolejne przesłuchania.

Andriej przyznaje się od razu – zdarzało mu się zażywać dopalacze, handlował nimi na boku. U Ilji znaleziono zwinięty w rulonik banknot pięciorublowy i kartkę, na której – jak wykazała ekspertyza – znajdowały się ślady alfa-PVP, substancji o działaniu podobnym do amfetaminy. Tylko na Maksimów milicjanci nic nie mają, ale to nie wyklucza ich z kręgu podejrzanych, w końcu trzymali się blisko z tamtymi dwoma. – Andriej zeznał, że działał sam. Ale oficer śledczy wiedział, że jak zrobi z nich grupę przestępczą, to się wykaże przed przełożonymi. Było mu to potrzebne, bo wcześniej sam podpadł; toczyła się przeciwko niemu sprawa o zatajenie przestępstw gospodarczych.

Galina czasem dzwoni do Maksima P., żeby sprawdzić, jak chłopak się trzyma. – Takie serce matki, w końcu on półsierota, sam został ze swoją biedą. Raz nie odebrał, więc martwiłam się, czy wszystko z nim dobrze.

Tego dnia Maksim P. odczekał, aż siostra wyjdzie do pracy w galerii handlowej i zostanie w mieszkaniu zupełnie sam. Napisał trzy listy – do siostry, do ojca i do dziewczyny (spotykali się od trzech miesięcy). Czy się bał? Galina mówi, że w areszcie śledczym wsadzili go, najmłodszego z całej czwórki, do press-chaty (tak mówi się na celę, w której nowy trafia w ręce recydywistów). W dzień bili go milicjanci, w nocy słuchał, co czeka w więzieniu dwudziestolatka takiego jak on. Może miał w głowie te obrazy, a może już tylko spokój, że za chwilę się od nich uwolni. „Samobójstwo przez podcięcie żył” – zanotują później milicjanci.

Andriej, Ilja i Maksim Makarow dostają po piętnaście lat więzienia.

Zakładki

Mówią, że przed aresztowaniem żyły zwykłymi sprawami: praca, zakupy, wieczór przed telewizorem. Nawet jeśli życie przyniosło męża pijaka, rozwód albo chorobę, to wszystko był los oswojony, a nie groza, od której odbiera rozum.

Teraz matki wchodzą do internetu, poznają słowa: sole, kryształy, spajsy, miksy do palenia – syntetyczne substancje psychoaktywne, w Polsce zwane dopalaczami. Kilka lat temu niektóre z nich można było na Białorusi kupić legalnie, po prezydenckim dekrecie numer sześć traktowane są jak narkotyki. – A to oznacza tylko tyle, że handel nimi przeniósł się do internetu. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło: „Gdzie kupić narkotyki w Mińsku?” i zaraz wyskakują adresy sklepów – mówi Elena i pokazuje wydrukowany z internetu cennik: miasto, nazwa substancji, cena. Jej syn, Kirył, siedzi już dwa lata (dostał dziewięć).

Zakładka – skrytka, do której trafia zamówiony towar. To może być wydrążony korzeń w lesie, obluzowana cegła na ciemnym podwórku, dołek wykopany na polach za obwodnicą Mińska. Po wejściu na stronę sklepu klient rejestruje się w specjalnym systemie, który szyfruje rozmowy; kiedy zapłaci, dostaje mapkę z zaznaczoną skrytką, w której czeka narkotyk.

Zakładczik – ktoś, kto robi zakładki. Zakładczikami zwykle zostają młodzi ludzie, którzy w internecie trafiają na ogłoszenie o dodatkowej pracy. Oni też najczęściej wpadają.

Opowiada Irina, mama Władka: – W domu się nie przelewało, a syn się uczył w liceum, chciał dziewczynę zaprosić do kina. Najpierw zaczepił się w piekarni na Kamarowce, na czarno, bo niepełnoletniego oficjalnie nie można zatrudnić. Dwanaście godzin wypiekał chleb, ale po kilku tygodniach właściciel przestał mu płacić, że niby on bankrut i nie ma z czego.

Kamarowka to jedna z największych hal targowych w Mińsku, ponad dwieście stoisk, ruch od rana do nocy. – Chłopak wiedział, że go zwyczajnie oszukali, bardzo to przeżywał. Ale gdziekolwiek poszedł, tam było podobnie: praca bez umowy i szef, który kombinuje, żeby nie zapłacić – ciągnie opowieść Swietłana, siostra Iriny i matka chrzestna Władka. – I wtedy dostał wiadomość na Vkontakte, że sklep z aromatycznymi mieszankami do palenia szuka kurierów. Oni tak właśnie werbują dzieci, wysyłają im bezpośrednio oferty współpracy, i jeszcze piszą, że wszystko jest legalne.

Może Władek podejrzewał, że to nie do końca prawda, bo o nowej pracy nie powiedział rodzicom. Pierwszą przesyłkę wziął 1 marca, aresztowali go 16. Wpadł razem z dziewczyną, Walerią. Mieli po siedemnaście lat, dostali dziesięć, bo śledczy uznali ich za członków zorganizowanej grupy przestępczej.

OPG – skrót od rosyjskiego organizowanaja prestupnaja grupa, zorganizowana grupa przestępcza. Ludmiła rozkłada na stole jabłka: – Pokażę wam, jak z naszych dzieci robią OPG. Jedno jabłko – to sklep z dopalaczami. A drugie – mój syn, który robił dla nich zakładki. Pracę znalazł przez internet, jak wszyscy. A to – Ludmiła wokół pierwszego jabłka układa kolejne – inne dzieci, które robiły zakładki dla tego samego sklepu. Milicja namierza sklep i wyłapuje ich wszystkich. Pierwszy raz widzą się w sali sądowej, ale dla śledczych to już jest zorganizowana grupa przestępcza. Dzieci dostają po dziesięć–piętnaście lat, a śledczy premie i ciepłe posadki.

Jej syn, Artur, siedzi już piąty rok (dostał trzynaście).

– A ja pytam: Skoro to jest zorganizowana grupa przestępcza, to gdzie jest szef tego biznesu? Gdzie producenci, laboratoria? – denerwuje się Elena. – Milicja zamknie jeden sklep w internecie, to zaraz otwiera się dziesięć następnych. I więcej dzieci aresztują.

Obrońcy praw człowieka potwierdzają, że w ramach wojny, jaką Łukaszenka wypowiedział narkotykom, do więzień trafiają głównie drobni dilerzy i młodzi ludzie, którzy kupują na własny użytek. Prawo jest tak skonstruowane, że jeśli ktoś kupi dopalacze i podzieli się z kolegami na imprezie, można go skazać jak za rozprowadzanie narkotyków, na osiem do trzynastu lat.

– Mojemu synowi milicjanci powiedzieli: „To już lepiej, jakbyś kogoś zabił” – mówi Ałła, matka Aleksandra (skazany na czternaście lat).

Ludmiła: – Akta sprawy mojego syna to osiem segregatorów, a sędzia przejrzał je w pięćdziesiąt minut. Co adwokat chciał zadać pytanie, to ten do niego: „Siedź!”.

Julia: – Przed nami był proces mężczyzny, który pobił żonę. To był recydywista, wcześniej dwukrotnie karany. Tym razem tak ją skatował, że dwa miesiące leżała w szpitalu z urazami głowy. Dostał dwa lata i sześć miesięcy, a mój syn – dziesięć lat.

Paczka

Galina co miesiąc zawozi Maksimowi paczkę: trzydzieści kilogramów, więcej nie wolno.

Do wiadra wlewa litr gotowanej wody, herbatę, łuski cebuli, doprawia solą i cukrem, a na dnie układa płaty surowej ryby. Po trzech dniach wyjmuje i wiesza nad kuchenką, żeby obeschły. Solona ryba jest lżejsza od gotowanej, więcej się zmieści w paczce. Słoninę też soli sama, bo taniej. Kilogram surowej dostanie na rynku za sześć rubli, za gotową musiałaby w sklepie zapłacić dwanaście.

– To są młodzi chłopcy, muszą jeść, a jak ich tam karmią? Przez całe lato dostawali tylko kaszę jęczmienną. Syn trzy zęby złamał, tyle w niej było kamieni – narzeka Galina i owija słoninę w papier.

Latem nazbierała jagód, ususzyła – będą witaminy.

Kupiła kaszę gryczaną (pięć paczek po czterysta gramów), płatki śniadaniowe (dwieście pięćdziesiąt gramów), dwa kilo rozpuszczalnej kawy. Do tego kilka tabliczek czekolady (koniecznie mlecznej, bo więźniowie nie dostają mleka), herbata, karton papierosów. Maksim wcześniej nie palił, zaczął po wyjściu z izolatki. To jak więzienie w więzieniu, powiedział jej potem, gołe ściany, na suficie słaba żarówka, człowiek wariuje od własnych myśli.

Niedawno zadzwonił Andriej, sierota, którego skazali z Maksimem: „Galino, tak bym coś zjadł, głodny jestem”. Podzieliła zakupy na dwie części i jemu też zawiozła. – Takie serce matki – mówi.

Zanim paczka trafi do syna, w więzieniu skontrolują jej zawartość. Ktoś będzie wyjmował, obmacywał i oceniał to, co ona z taką czułością zapakowała. Kimkolwiek jest, Galina mówi o nim ze złością. Ostatnio nie przepuścił kakao o smaku cappuccino i herbaty z kawałkami suszonych owoców, którą dostała z Niemiec.

Herbata jest smaczna, odrobinę cierpka, pijemy ją teraz i patrzymy na podwórko, po którym wiatr toczy kłęby śniegu. – Co miesiąc wysyłamy Maksimowi sto dwadzieścia rubli (po przeprowadzonej latem 2016 roku denominacji jeden białoruski rubel stanowi równowartość dwóch złotych), więcej nie wolno. Oni tam na dwie zmiany pracują przy produkcji mebli, za miesiąc dostają trzydzieści kopiejek na rękę. Sto pięćdziesiąt osób śpi w jednej sali, prycze stoją jedna nad drugą, pięć od podłogi do sufitu. Na wszystkich przypadają trzy łazienki.

Maksim już dwa razy zarobił karę za naruszenie regulaminu. Raz, bo położył się na podłodze zamiast na pryczy; tłumaczył potem, że bolały go plecy. Drugi raz nie dopiął kołnierzyka; odebrali mu za to widzenie z rodziną. – Poszłam do naczelnika: „Ja pół roku czekam, żeby syna choć bez szyby zobaczyć. Wyście mnie, matkę, ukarali”.

Raz w tygodniu mogą porozmawiać przez telefon, nie dłużej niż minutę. Galina zapisuje na kartce, kiedy Maksim zadzwoni: 5 grudnia o godzinie piętnastej, 11 grudnia, 18. – On mi nic nie powie, ale kiedy wieczorem płacze w poduszkę, ja to wszystko słyszę. Tego wyjaśnić nie sposób, takie jest serce matki.

Odkąd go zabrali, Galina śpi po dwie, trzy godziny. Potem siada przed komputerem, sprawdza, czy coś się ruszyło w ich sprawie, dzwoni do innych matek. Ostatnio syn zapytał ją: „Mamo, a jeśli ja już nigdy nie zobaczę taty?”. Więc przed południem Galina jeździ do byłego męża. Dziewięć miesięcy po zatrzymaniu Maksima dostał wreszcie grupę inwalidzką, przychodzi do niego opiekun. Galina sprawdza, czy wszystko przy nim zrobione, posiedzi trochę, pogada. Żeby tylko dotrwał.

Książki

Pół roku po aresztowaniu syna Julia Ostrowko ma zgaszone spojrzenie, cienie pod oczami przykrywa pudrem. Schudła dziesięć kilogramów, odeszła z pracy, młodszą córkę wysłała do swojej mamy do Wilejki, sto kilometrów za Mińskiem. Co to za dzieciństwo, patrzeć na udręczoną twarz matki, oddychać jej rozpaczą? U babci Kamila zaczęła zerówkę; chodzi na akrobatykę i basen. Tęskni za bratem, pyta, dlaczego nie przyjechał się pożegnać przed wyjazdem na studia. Na razie nie powiedzieli jej prawdy, nie mają serca. – Posadzili syna, a karę odbywa cała rodzina – mówi Julia.

„Po co ja się w to pakowałem, mamo, nie wiem – pisze do niej Emil. – Powiedz moim kolegom, bo ja ich przez dziesięć lat nie zobaczę, żeby żadnych głupot nie robili. I nic mi nie przysyłaj, tylko książki”.

Milicjanci zabrali z mieszkania jego telefon i komputer (jeszcze na przystanku podał im wszystkie hasła). Znaleźli wymianę wiadomości ze sklepem internetowym sprzedającym dopalacze; wynikało z niej, że Emil wziął od nich przesyłkę. Dostał dziesięć lat za handel narkotykami w ramach zorganizowanej grupy przestępczej. – Nie wiadomo, co to za grupa, bo nikogo więcej nie złapali: ani szefa, ani pozostałych członków. Ani jednej dorosłej osoby, która brała w tym udział, tylko mojego syna.

Po tamtym przeszukaniu zapytała go, dlaczego palił. – Lepiej raz na dwa tygodnie zapalić trawkę, niż wódkę pić, jak większość na Białorusi – tłumaczył się. – Po trawce człowiek robi się kreatywny, Bill Gates też palił.

W kolonii karnej Emil pracuje przy odzyskiwaniu metalu ze starych kabli elektrycznych. Julia twierdzi, że przywożą je ze strefy czarnobylskiej; na wolności nikt by ich nie dotknął, więźniowie rozbierają je gołymi rękoma. Jak ktoś odmówi, to do izolatki. Mieszkają prawie pod ziemią, w celach zimno i wilgoć, tylko małe okienko pod sufitem wpuszcza trochę światła. Na obiad – zupa na wodzie z kawałkami kartofli. Julia martwi się, ile jej syn w takich warunkach przeżyje, bo od małego był chorowity. – Jak miał dwa lata, dostał pierwszego ataku astmy. Bawił się na placu zabaw i nagle, w jednej sekundzie, jakby ktoś go za gardło złapał, otworzył buzię i zaczął rozpaczliwie dyszeć. Wzięłam go na ręce, biegłam do domu i modliłam się, żeby mi na tych rękach nie umarł.

Teraz Julia czuje podobny strach. Chciałaby potrzymać syna za rękę, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Raz na trzy miesiące mają widzenie, czterdzieści minut. Rozmawiają przez słuchawkę, rodzice po jednej stronie szyby, dzieci po drugiej, a na końcu sali siedzi klawisz i przyciskiem decyduje, którą kabinę wziąć na podsłuch. Raz na pół roku mogą zobaczyć się normalnie, bez szyby.

„Jak wyjdę, będę mógł tylko ulice zamiatać” – pisze do niej w chwilach zwątpienia.

Pociesza go, że jeszcze zrobi maturę. Przywozi podręczniki do angielskiego. Pisze do naczelnika więzienia, do Ministerstwa Edukacji, żeby pozwolili synowi ukończyć jedenastą klasę, mógłby przecież zdawać egzamin przed komisją z kuratorium. Odpisują, że prawo nie przewiduje kształcenia więźniów.

Nie przyznaje się przed synem, że i ona ma czarne myśli. Koledzy z klasy Emila będą chodzić na wykłady i pisać kolokwia, będą się zakochiwać i rozstawać, kłócić się z matkami i pytać je o radę. Odbiorą dyplomy, znajdą pierwszą pracę; będą narzekać na szefa, na korki w Mińsku i zbyt małe mieszkanie na kredyt. Przyprowadzą do domu narzeczoną, może ślub będzie, może zaraz potem dziecko; która matka nie marzy o tym, żeby pochylić się nad zawiniętym w różowy kocyk wnuczkiem?

Tyle się wydarzy w innych życiach przez te dziesięć lat, które Emil spędzi w kolonii karnej. Kiedy wyjdzie, będzie miał dwadzieścia osiem lat. Kogo tam spotka, jakim się stanie człowiekiem? O tym Julia boi się myśleć.

Głodówka

Galina jest przekonana, że syn siedzi niewinnie. Na kredensie w dużym pokoju, tam, gdzie w innych mieszkaniach stoją kryształy, ozdobne figurki i zdjęcia z wakacji, trzyma dokumenty. To właściwie całe piętra dokumentów, w segregatorach, teczkach, foliowych koszulkach. Galina zna na pamięć każdą zapisaną stronę, opowiada o wymuszonych zeznaniach, manipulacjach śledczego, wątłych dowodach oskarżenia.

Są też matki, które przyznają: „Tak, nasze dzieci złamały prawo”. – Ale niech dostaną trzy lata, a nie dziesięć. Niech będzie kara, ale nie złamane życie – mówi Elena, matka Kiryła.

Razem z prawnikami przygotowały projekt poprawek do kodeksu karnego. Główny postulat: obniżyć wyroki. – Nasze dzieci wyjdą po dziesięciu latach bez studiów, bez pracy, bez prawa do emerytury. Na zmarnowanie. A my coraz starsze, kto się nami zaopiekuje? Parlamentarzyści, do których chodzą z projektem, kiwają głowami: „Rozumiemy, ale nic nie da się zrobić”. Inni mówią wprost: „W porządnych rodzinach dzieci się w narkotyki nie pakują”. Teraz i matki są oskarżone, że wychowały synów na złych ludzi.

Na szczęście pamięć potrafi odeprzeć takie zarzuty. Emil przynosił z ulicy bezdomne koty, opowiada Julia, w tajemnicy przed nią dokarmiał je w garażu. Władek, mówi Irina, w niedzielę wieczorem zabierał młodszą siostrę do piekarni, uczył ją zagniatać ciasto na bułki. Maksim opiekował się Galiną, gdy chorowała na raka, ojca po udarze pielęgnował jak niemowlę. Są jeszcze dyplomy, medale i świadectwa szkolne; fotografie, na których ich chłopcy patrzą ufnie i łagodnie; to wszystko matki noszą w teczkach razem z opiniami prawników, na swoją obronę.

Pytam o ojców: czy oni też walczą o synów?

– Boją się – mówi Marina. – Mój powiedział: „Jak kobiety wyjdą na ulice, to dostaną mandaty. A nas milicja będzie pałkami bić”.

– Muszą zarabiać – dodaje Irina. Ona pracuje w poradni dla dzieci z autyzmem, mąż jest kierowcą. Co wieczór zmęczonym głosem pyta ją, ile jeszcze potrzeba na adwokata. Uznali, że rozsądniej jest nie narażać się władzy we dwoje – ją zwolnią za protesty, zostanie im jego pensja.

Są jeszcze inne głosy: że białoruski mężczyzna jest słaby i złamie go byle nieszczęście; że kiedy mężowie szli na wojnę, ginęli albo tracili rozum od wódki, to kobiety trzymały rodzinę w kupie, i tak jest od pokoleń.

– Ale jest taki jeden – mówi Elena. – Prawnik z Grodna. Po godzinach siedzi w internecie i rozpracowuje ten biznes: kto zakłada sklepy, jak płyną pieniądze, jak zarabiają na tym banki. Mamy dokument z efektami jego śledztwa, ale niestety władz to nie interesuje.

W kwietniu 2018 roku matki zrobiły głodówkę. Siedem głodowało na daczy koło Kalinkowicz, w obwodzie homelskim, siedem koło Puchowicz pod Mińskiem. – Nie dali nam zgody na protest w mieście, a dacza moja, to kto nam zabroni? – mówi Elena.

Ziemia była jeszcze chłodna; wzięły ciepłe śpiwory, postawiły namioty. Żeby zająć czymś głowy, pierwszego dnia posadziły kartofle. Coś zabzyczało im nad głowami. – Dron, czyli KGB – wzruszyła ramionami Elena i wróciła do kopania ogródka.

Przyjechali dziennikarze, przedstawiciele organizacji pozarządowych. – Zostałam zmuszona do wyjścia z kuchni i zostania opozycjonistką – powiedziała telewizji Biełsat matka spod Puchowicz.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Polecamy także:

Aneta Prymaka-Oniszk

Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy

Lato 1915 roku. Armia rosyjska pod naporem wroga wycofuje się z Królestwa Polskiego i zachodnich krańców Imperium. „Niemiec będzie babom cycki obcinał” – niesie się po wsiach. Spod Lublina, Chełma, Łomży, Ostrołęki, a nawet Warszawy obładowane wozy ruszają w głąb Rosji. Z obszarów na wschód od Białegostoku wyjeżdża nawet osiemdziesiąt procent mieszkańców. Bieżeńcy – tak po rosyjsku nazywają uciekinierów carskie władze – są rozwożeni po całej Rosji. Gdy we wsiach gdzieś na Syberii czy nad Donem z trudem budują nowe życie, wybucha rewolucja, niszcząc pozostałe filary „odwiecznego porządku”: carską władzę i religię. Bieżeńcy znowu ruszają w drogę, teraz w drugą stronę, do odrodzonego Państwa Polskiego. Powrót przynosi kolejne „końce świata”.

Mateusz Marczewski

Koliste jeziora Białorusi

W XII wieku kapłani Światowida uciekli przed chrześcijańskimi krzyżami na wschód. Schronili się nad Świtezią i tak pogańskie pomieszało się z chrześcijańskim – i miesza się do dziś. Miesza się też to, co było, z tym, co jest. Świętą wodę dowożą w cysternach, szeptuchy, chociaż używają telefonów komórkowych, od setek lat leczą tymi samymi metodami i nawet ludzie z miasta darzą je szacunkiem, a prosty człowiek na równi z mińskim intelektualistą zdają się żyć na pograniczu świata baśni, niewidocznych sił i namacalnej rzeczywistości. Woda i ziemia przykryły wprawdzie przeszłość, ale wciąż pamięta się i mówi o zalanych miastach, wioskach i podziemnych korytarzach. Obok tego, gdzieś po drodze działa się historia. Mongołowie, Rosjanie, bieżeńcy, Sowieci. Wszystko przeszło, ale i ciągle jakoś jest. Mateusz Marczewski wędruje po kraju żyjącym na granicy jawy i snu i niczym kronikarz zapisuje świat, który znika.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2019

Wydanie I