Rycerz i Ćma - Rachel Gillig - ebook + książka
NOWOŚĆ

Rycerz i Ćma ebook

Rachel Gillig

0,0

229 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowa gotycka powieść Rachel Gillig, bestsellerowej autorki „New York Timesa”!

Sybil Delling przez dziewięć lat marzyła tylko o jednym – by w ogóle nie śnić. Tak jak inne dziewczęta, które wymieniły trwającą dekadę służbę na schronienie w wielkiej katedrze, jest wieszczką. W snach otrzymuje wizje od sześciu nieziemskich istot zwanych Omenami i dzięki temu potrafi przewidzieć nadchodzące tragedie. Lordowie i zwykli ludzie przemierzają smagane wiatrem wzgórza królestwa Traum, by poprzez jej sny poznać swoją przyszłość.

Gdy jej dziesięcioletnia służba dobiega końca – tak jak i pozostałych wieszczek – w katedrze zjawia się tajemniczy rycerz. Bezczelny, bluźnierczy i niebezpiecznie przystojny Rodrick Myndacious, nieokazujący najmniejszego szacunku darowi Sybil. 

Gdy pozostałe wieszczki zaczynają znikać jedna po drugiej, Sybil nie ma jednak innego wyjścia, jak tylko zwrócić się do niego o pomoc w ich odnalezieniu. Świat poza murami katedry jest pełen niebezpieczeństw, a szukane przez nią odpowiedzi znane są tylko siłom wyższym. I choć dziewczyna wolałaby unikać ciemnych oczu Rodricka i jego ciętego języka, zdaje sobie sprawę, że tylko ten heretyk może pokonać boga. 

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 566

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © for the text by Rachel Gillig

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Anna Łakuta, Natalia Szoppa, Iwona Wieczorek-Bartkowiak

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

Cover design by Lisa Marie Pompilio

Cover photographs by Blake Morrow

Cover copyright © 2025 by Hachette Book Group, Inc.

Map by Tim Paul

ISBN 978-83-8418-141-6 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

ROZDZIAŁ 1Sześć dziewcząt na murze

Osobliwy gargulec, znany ze swoich zagadkowych przypowieści, przesunął się w zaciemniony kąt katedry. Tam, między żelaznymi lichtarzami, rozciągała się pajęczyna, więżąc małą muchę.

– Nieustannie bzyczysz – zauważył gargulec, wymachując wapiennym palcem w stronę owada, a jego szorstki głos odbił się echem od ścian świątyni. – Dobrze ci tak. Ileż razy powtarzałem: uważaj, dokąd lecisz? Teraz – pochylił się, przyglądając się sieci – się nie ruszaj. Wydostanę cię z tej pułapki.

Nie uwolnił jej jednak. Zamiast tego rozpoczął długą tyradę o niebezpieczeństwach związanych z lataniem. Gdyby mucha potrafiła racjonalnie myśleć, z pewnością uznałaby, że lepiej zginąć w uścisku pająka, niż znosić kazania gargulca. Nie potrafiła jednak mówić, więc nie zgłaszała żadnych sprzeciwów. Wciąż bzyczała, a kamienny mówca kontynuował wywody…

Właśnie wtedy udało mi się opuścić kościelną ławę, z której ścierałam kurze, aby zobaczyć, że król wspina się na wzniesienie.

Ruszyłam w stronę nawy, stąpając bosymi stopami po kamieniu, a potem wybiegłam z katedry. Blask zachodzącego słońca niemal natychmiast zalał mnie delikatną poświatą i przeniknął przez jedwabną opaskę zasłaniającą moje oczy.

Żwirowy dziedziniec opustoszał, gdyż czas odwiedzin dawno minął. Pośrodku stało pięć wapiennych posągów; zakapturzonych figur bez twarzy. Każda z nich miała niemal pięć metrów wysokości i unosiła pradawne ramiona w geście zaproszenia. Wszystkie wyglądały niemal identycznie, różniły się jedynie przedmiotami dzierżonymi w swojej lewej dłoni: jedna trzymała monetę, druga kałamarz, następna wiosło, jeszcze kolejna dzwonek, a ostatnia kamień tkacki.

Szłam między nimi na palcach, obawiając się, że je rozgniewam, jeśli narobię zbyt wiele hałasu. Wiedziałam, że są to zwykłe posągi z kamienia, niezdolne do odczuwania gniewu ani sympatii, mimo to odnosiłam wrażenie, że spod ciemnych kapturów obserwowały każdy mój ruch, tak jak drapieżnik przygląda się swojej ofierze. Wyraźnie rejestrowałam na sobie ich wzrok, tak jak wcześniej spojrzenie katedry Aisling, gdy obserwowała w ciszy moje plecy witrażowymi, starodawnymi oczami, pełnymi dezaprobaty.

Przyspieszyłam kroku.

Dziedziniec stopniowo ustępował miejsca trawie, a kamień został zastąpiony przez gaj sękatych drzew owocowych. Lato zbliżało się ku końcowi, a krwistoczerwone jabłka zwisały z gałęzi obfitymi kiściami. Uniosłam rękę nad głowę i zerwałam jedno z nich, nie zwalniając kroku. Gdy w końcu przebrnęłam przez sad, moim oczom ukazał się długi kamienny mur, a na jego szczycie…

Czekało pięć panien.

Miały na sobie ubrania z tej samej jasnej tkaniny co ja, a ich oczy przesłaniały identyczne jedwabne opaski. Siedziały wysoko na wiekowych kamieniach, skąpane w blasku zachodzącego słońca, a ich suknie powiewały na wietrze, przypominając pięć chorągwi oznaczających kapitulację.

Jakby przeczuwając moją obecność, odwróciły głowy w moim kierunku. Najwyższa z nich, która wcześniej machała do mnie z progu katedry i wykrzykiwała: „To ten przeklęty król”, teraz otoczyła dłońmi usta i zawołała:

– Szybko!

Z jabłkiem w zębach przycisnęłam spierzchnięte palce do starych kamieni. Wysoki na ponad dwanaście metrów mur, porośnięty gęsto mchem, stanowił nie lada wyzwanie. Ale niemal dziesięć lat wprawy może sprawić, że każdy zostanie ekspertem w pokonywaniu tego typu przeszkód. Miałam już z nimi do czynienia nie raz, więc stały się doskonale znanym mi przeciwnikiem.

Bez problemu wspięłam się na sam szczyt. Dziewczęta zrobiły mi miejsce, a ja przełożyłam nogę przez mur i usiadłam na nim.

– Jesteście pewne, że to on?

Dwójka, nieznana mi z imienia czy nazwiska, a jedynie z numeru, dość wysoka i niezwykle poważna dziewczyna, wskazała palcem na horyzont i poinformowała:

– Widziałam purpurowe sztandary za tamtym urwiskiem. Przysięgam na własną matkę.

– Być może miałoby to jakiekolwiek znaczenie, gdybyś ją faktycznie miała – mruknęła Trójka.

Dwójka wyprostowała się jeszcze bardziej, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle ją to nie ruszyło.

– Zaczekaj chwilę, a zobaczysz, że mam rację.

Siedząca obok mnie Piątka odgarnęła rude włosy z twarzy, ale nagły powiew wiatru sprawił, że kosmyki znów spadły jej na oczy.

– Zamierzasz się ze mną podzielić? – rzuciła, wskazując jabłko.

– Nie jest zbyt słodkie – oznajmiłam i podałam dziewczynie owoc.

– Fuj. – Skrzywiła się i wyrzuciła jabłko za mur. Upadło z hukiem na drogę i stało się wyłącznie czerwoną plamą wśród zieleni. – Jak mogłaś to jeść z takim apetytem?

– Przypuszczam, że nigdy się tego nie dowiemy.

Znajdująca się po mojej drugiej stronie Czwórka owinęła pukiel czarnych włosów wokół palców, po czym położyła rękę na moim ramieniu i po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Tak mi się przynajmniej wydawało. Ze względu na opaski, zakrywające nasze twarze od brwi aż po grzbiet nosa, nie dało się w jednoznaczny sposób stwierdzić, gdzie dokładnie patrzyła którakolwiek z nas. Nie znałam ich imion ani koloru oczu.

Nie wiedziałam również, jaką barwę posiadają moje.

– Niech mnie diabli. – Na usta Czwórki wkradł się uśmiech. – Nadjeżdża.

Wszystkie spojrzałyśmy na horyzont, gdzie na wschodzie, zza zielonych wzgórz, wyłoniły się purpurowe sztandary.

Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec szczegóły przez jedwab. Patrzenie przez niego przypominało obserwowanie świata przez parę unoszącą się z czajnika. Ale dzięki temu, że skaliste wzgórze, na którym wznosiła się katedra, znajdowało się na tak dużej wysokości, tereny Traum rozciągały się, gdzie okiem sięgnąć, a powietrze pozostawało niezwykle przejrzyste, bez trudu udało się dostrzec orszak króla Benedykta Castora, gdy tylko pojawił się na wzniesieniu.

Przybyło ich prawie dwa tuziny, zarówno chorążowie, giermkowie i rycerze. Cóż to był za widok. Promienie słońca odbijały się od ich zbroi, a wydawane przez nich hałasy niesione przez wiatr rozbrzmiewały echem nad nami, przekształcając ich słowa w obcy język. Nawet z tej odległości bez problemu rozpoznałam króla. Jego zbroja nie została wykonana z tego samego srebrzystego żelaza, co zbroje rycerzy, tylko ze złota, co sprawiało wrażenie, że wyglądał niczym słońce otoczone gromadą pomniejszych gwiazd.

Wtedy młodego władcę ujrzałam po raz pierwszy.

Orszak zniknął za załomem wzgórza. Wiedziałam, że w ciągu dziesięciu minut przejdzie wprost pod murem, na którym przysiadłyśmy z dziewczynami niczym stado wyczekujących wróbli.

– Dużo tych rycerzy jak na zwykłą Przepowiednię. – Jedynka potarła podbródek.

– Tym lepiej dla nas. – Czwórka uśmiechnęła się szeroko.

– Słyszałam, że król to jeszcze dziecko – odezwała się Trójka tak płaskim tonem, jakby czytała z pergaminu, zamiast wypowiadać własne myśli. – Drży na widok własnego cienia. Może potrzebuje tych wszystkich obrońców, bo lęka się starej, upiornej katedry Aisling.

– Miecze i zbroje na nic się tu zdadzą – szepnęłam w stronę wiatru.

Moje towarzyszki kiwnęły głowami.

– W takim razie… – Jedynka sięgnęła pomiędzy fałdy obszernej sukni i wyciągnęła sześć źdźbeł słomy. – Chodźcie tu, wiedźmy.

Wydałyśmy z siebie pełne dezaprobaty jęki, lecz mimo to przemieściłyśmy się wzdłuż muru. Gdy się zebrałyśmy, Dwójka stanęła naprzeciwko Jedynki trzymającej w ręku garść słomy. Zasady gry były proste.

Nie wylosować krótkiego źdźbła.

Dwójka przyjrzała się im uważnie i wyciągnęła jedno z dłuższych. Jedynka zrobiła po chwili to samo. Dziewczęta wyciągały na przemian kolejne słomki, aż pozostały tylko dwie. Po chwili przerwy Jedynka chwyciła jedną z nich…

I uśmiechnęła się triumfalnie.

– Trafiło na ciebie, Dwójko.

– Chodź tutaj, Trójko. – Dwójka uniosła podbródek i obrzuciła nas spojrzeniem.

Gra toczyła się dalej. Dwójka pokonała Trójkę i zadowolona stanęła obok Jedynki, podczas gdy reszta przygryzała paznokcie, oczekując na swoją kolej. Jak się później okazało, Trójka bez problemu wygrała z Czwórką, a następnie z Piątką.

Gdy Czwórka w końcu stanęła naprzeciw mnie, swojej ostatniej rywalki, spięła się jak cynowy żołnierzyk.

W tanecznym rytmie, znanym tylko nam, zaczęłyśmy powoli przesuwać się wzdłuż muru, a odgłosy królewskiego orszaku stawały się coraz głośniejsze. Czwórka ścisnęła źdźbła w dłoni i skinęła głową w moją stronę.

– Ty pierwsza.

Przyjrzałam się dokładnie postrzępionym żółtym krawędziom i wybrałam dłuższą słomkę.

To samo po chwili zrobiła Czwórka. Z oddali dochodziło rżenie koni i przytłumiony śmiech rycerzy. Znów sięgnęłam po źdźbło i ponownie udało mi się wybrać dłuższe, tak samo jak Czwórce.

– Zostały tylko dwa. – Trójka wydała z siebie cichy gwizd. – Czyżbyś się obawiała tak silnej choroby, że nie dasz rady flirtować z mężczyznami, Czwórko?

– Zamknij się. – Skinęła głową. – Dalej, wybieraj.

Wiedziałam, o czym myśli, tak jak my wszystkie.

Nie chcę być śniącą.

Powiew wiatru zmierzwił moje krótko przycięte srebrnoblond włosy, ale mimo to nie odrywałam wzroku od postrzępionych żółtych końcówek słomy.

– Wybieram tę.

Dziewczęta się pochyliły, wstrzymując powietrze, a ja rozchyliłam palce.

Dwójka zaniosła się donośnym śmiechem.

– Masz szczęście, Czwórko.

To mnie przypadło najkrótsze źdźbło.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

– Dobrze się stało, Szóstko. Jesteś faworytką. Przecież nigdy nie szamoczesz się w wodzie.

Spojrzałam na szpetną, łamliwą słomkę w swojej szorstkiej dłoni i usiadłam na murze. Nie minęła nawet sekunda i na horyzoncie pojawili się pierwsi konni korowodu królewskiego.

Prowadzącym orszak okazał się sam król, dosiadający jasnego rumaka. Przyjrzałam się dokładnie wierzchowcowi i nie ujrzałam na jego grzbiecie nawet źdźbła trawy.

Benedykt Castor nie dosiadał konia, tak jak jego poprzednik, król Augur, posiwiały, chłodny i pozbawiony jakichkolwiek emocji mężczyzna. Rzeczywiście, młody władca delikatnie garbił się w siodle, zamiast przyjmować napiętą postawę, jakby nie nawykł do noszenia ciężkiej zbroi, niczym giermek bawiący się w przebieranki. Miał krągłe policzki i gładką brodę. Zastanawiałam się, czy w ogóle musi się golić.

– Wyobraźcie sobie tylko – odezwała się Piątka – ma siedemnaście lat i już został wybrany przez zakon rycerski na obrońcę wiary. To on zasiada na tronie.

– Musi jeszcze sporo udowodnić światu – skwitowała Jedynka, przyglądając mu się z góry.

Król Castor przejechał pod murem i nie podniósł głowy, nieświadomy, że pozostaje pod obserwacją. Czwórka odruchowo westchnęła, co sprawiło, że królewski chorąży zerknął w górę. Gdy tylko nas ujrzał, otworzył szeroko oczy.

– Wieszczki. – Poruszył ustami, choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

A później, już nieco odważniej i śmielej, zawołał do swoich towarzyszy:

– Sześć panien siedzi na murze! To Wieszczki!

Rozległo się głośne rżenie koni.

Po chwili pojawiło się więcej rycerzy. Znajdujące się w ich szeregach kobiety i mężczyźni różnili się od siebie wyglądem. Niektórzy z nich mieli jasne włosy charakterystyczne dla ludzi pochodzących ze Wzgórz Tkaczy, a jeszcze inni posiadali ostre, kanciaste rysy twarzy typowe dla mieszkańców terenów w pobliżu Płomiennych Szczytów. Jeden z nich, ten z toporem zarzuconym na plecy, miał wokół oczu czarne malunki: znak rozpoznawczy mieszkańców Szepczącego Lasu.

– Wieszczko – przemówił, uniósłszy przyłbicę hełmu, i spojrzał na Czwórkę. – Mistyczko o pięknym obliczu. Walczyłem ze zmorami, broniłem Omenów i wiary. W nagrodę za me oddanie, proszę, obdarz mnie pocałunkiem.

Kolejni mężczyźni zdjęli hełmy, by lepiej się nam przyjrzeć. Niektórzy zaczęli recytować rycerską przysięgę, a jeszcze inni rzucali stokrotki i błagali – och, jak bardzo błagali – o naszą uwagę, słowa i pocałunki. Mur wznosił się jednak zbyt wysoko, a nam bardziej podobało się obserwowanie, jak nas proszą, niż dawanie im tego, czego pragnęli.

Pochyliłam się lekko, chcąc przyjrzeć się ich oczom. Opatka i pięć towarzyszących mi kobiet miało opaski, więc nie licząc odwiedzających katedrę, jedyne oczy, jakim mogłam się regularnie przyglądać, należały do gargulców. Natomiast patrząc na te kamienne posągi, odnosiłam wrażenie, że spoglądam na samą świątynię: owszem, zdumiewały wyglądem, ale były całkowicie pozbawione życia.

Nagle rozległo się bicie dzwonów.

Orszak królewski stopniowo się rozrzedzał, gdy ostatni rycerze przejeżdżali pod nami na rumakach. Wieszczki podążyły za nimi wzdłuż muru, poruszając się z wyćwiczonym wyczuciem równowagi, lecz ja nie ruszyłam się z miejsca.

Rozluźniłam palce, pozwalając, by krótkie źdźbło słomy zostało porwane przez północny wiatr.

Dzwony biły coraz intensywniej, więc poderwałam się na nogi, gotowa na to, co miało nadejść…

Po chwili z dołu dobiegło rżenie konia.

Ostatni rycerz zatrzymał się na drodze, a jego rumak znalazł coś w paśmie zieleni obok ścieżki i zaczął to głośno przeżuwać.

Moje jabłko.

Mężczyzna próbował ponaglić zwierzę, ale ono zarżało jedynie z zadowolenia i oddało się bez reszty rozkoszy płynącej z pochłaniania owocu. Nie zamierzało się ruszyć nawet o krok.

Spod opancerzonego hełmu wydobył się stłumiony ciąg przekleństw. Rycerz poruszył się niespokojnie w siodle na dźwięk katedralnych dzwonów, po czym odchylił głowę, co pozwoliło mi ujrzeć wąski otwór w jego przyłbicy: ciemną szczelinę, zza której obserwował świat.

Nie udało mi się zobaczyć jego oczu, ale on nie mógł też dostrzec moich. Poczułam jednak na sobie jego wzrok, kiedy wyczuł moją obecność.

Napiął ramiona, a następnie uniósł powoli rękę do hełmu i go zdjął. Rozczochrane czarne włosy opadły mu na czoło, więc natychmiast je odgarnął, a ja wstrzymałam oddech.

Miał ostre rysy twarzy, ciemne brwi i wysokie kości jarzmowe. Mimo oliwkowej, muśniętej promieniami słońca skóry w jego spojrzeniu brakowało choćby odrobiny ciepła. Światło odbijało się od trzech złotych kolczyków w jego prawym uchu, a tęczówki miały tak intensywny brązowy kolor, że nietrudno byłoby go pomylić z czarnym.

Przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami, by po chwili je zmrużyć. Powoli wygiął kącik ust w drwiącym uśmiechu.

Na co się, do cholery, gapisz?

Wszyscy pozostali rycerze patrzyli na mnie z pełnymi podziwu i szacunku uśmiechami. Ten najwyraźniej nie odczuwał takiego przymusu.

– Rycerzu! – zawołałam, pochylając się lekko. – Wasz orszak robi niemałe widowisko. Czy król jest aż tak lękliwy, że potrzebuje towarzystwa całej swojej świty, aby otrzymać jedną Przepowiednię?

Nawet nie drgnął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Zapytałam, czy wasz król…

– Jeśli chodzi o naszą dwójkę, to nie ja odegram główną rolę w tym, co ma nadejść.

– Słucham? – Zmrużyłam oczy.

Nie udzielił żadnych wyjaśnień, a jego zbroja lekko zaskrzypiała, gdy wciąż obrzucał mnie surowym, nieprzyjaznym spojrzeniem.

Wyprostowałam się, górując nad nim niczym katedralna iglica.

– Szanujący się rycerz prędzej odgryzłby sobie język, niż przemówił w ten sposób do córki Aisling.

Jego wargi drgnęły w kpiącym półuśmiechu, jakbym właśnie opowiedziała dowcip na swój temat.

– Bartholomew! – Za moimi plecami rozległ się chrapliwy głos.

Odwróciłam się gwałtownie. W sadzie, na tle cieni rzucanych przez katedrę, stał znajomy gargulec, spotkany wcześniej w katedrze.

– Zejdź natychmiast z tego muru, Bartholomew! – zawołał raz jeszcze. – Jesteśmy potrzebni w środku.

Spojrzałam ponownie na drogę. Rycerz ponaglił konia i ruszył galopem, by dogonić resztę orszaku.

Zmarszczyłam brwi, śledząc jego sylwetkę, aż zniknął za wzgórzem.

– Bartholomew, słyszysz mnie? – Gargulec ostrzegawczo uniósł kamienny palec. – Zejdź stamtąd natychmiast…

– Słyszę, słyszę. – Chwyciłam się krawędzi muru i opuściłam na trawę.

W katedrze Aisling znajdowały się dwadzieścia trzy gargulce i każdy z nich różnił się od pozostałych. Stworzone z wapienia, łączyły w sobie niepokojącą kombinację cech ludzkich i zwierzęcych, a większość z nich posiadała skrzydła i potrafiła walczyć. Ten stojący przede mną miał wystające czoło, kły, pazury i skrzydła niczym nietoperz, ale nigdy nie widziałam go w locie. Najwyraźniej niebiosa są bezlitosne, a jeśli pozwoliłby, by ktoś pomylił go z ptakiem, poczułby się okryty niemożliwą do zmazania hańbą.

Choć gargulce pozostawały tak odmienne, łączyła je jedna rzecz: wszystkie wykazywały dziwną lojalność wobec katedry Aisling, broniły wzgórza, opatki i samej świątyni, jakby stały się jej nieodłączną częścią. W większości pomrukiwały, rzadko się odzywając.

Ten jednak wyraźnie odbiegał od pozostałych.

Podeszłam do niego, wyciągając ręce w błagalnym geście. W przypadku tego konkretnego gargulca, mówiącego na wszystkich i na wszystko Bartholomew, lepiej było przełknąć dumę i okazać skruchę, ponieważ jeśli się na kogoś obraził, potrafił chować urazę całymi dniami.

– Przepraszam – oznajmiłam. Gdy stanęłam obok, jego czoło znalazło się na wysokości mojego ramienia. – Zbyt pochłonęła mnie rozmowa z tym idiotą. Musiałam powiedzieć mu parę gorzkich słów.

– Odnajdujesz w tym niezmierną przyjemność, co wielokrotnie mi udowodniłaś. – Przewrócił kamiennymi oczami. – Ale oto król przybył w nasze progi, bez żadnego ostrzeżenia. Jakież to bezczelne. Czy wybrałyście już spośród was śniącą dziś w źródle?

– Tak.

– Bardzo dobrze. – Wyciągnął przed siebie dłoń zakończoną ostrymi pazurami. – Pospiesz się.

Poprowadził mnie z powrotem przez sad, pełen sękatych jabłoni, aż dotarliśmy na dziedziniec. Później minęliśmy posągi, a następnie wróciliśmy do katedry, jakby przyciągała nas niewidzialna siła.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy stanęliśmy przed wysokimi, dębowymi wrotami. Na progu czekała na nas opatka. Nie udało mi się dostrzec jej oczu ani nawet skrawka ciała. Biała woalka opadająca na podbródek całkowicie zakrywała twarz kobiety, a dłonie zostały osłonięte delikatnymi, jedwabnymi rękawiczkami. Zaciśnięte pięści i chłód w jej głosie wyraźnie wskazywały na to, że coś wyprowadziło ją z równowagi.

– Wygląda na to, że król Benedykt Castor Trzeci przybył na niespodziewaną Przepowiednię.

Wypowiedziała jego imię pośpiesznie, zupełnie jakby chciała pozbyć się z ust czegoś gorzkiego. Najwyraźniej nie darzyła nowego władcy wielką sympatią. Wiatr poruszył delikatnie jej woalką.

– To ty będziesz śniła, Szóstko?

– Tak.

Przeorysza wydała z siebie ciche mruknięcie aprobaty, a ja poczułam, że serce zaczęło mi bić szybciej. Musnęła palcami mój policzek, po czym odsunęła się na bok, pozwalając mi i gargulcowi wejść do przedsionka. Gdy tylko to zrobiliśmy, od razu zatrzasnęła za nami drzwi.

Katedrę Aisling spowijał mrok. W zimnym, zatęchłym powietrzu unosił się zapach wapienia i mahoniu, ale nawet to nie dało rady zamaskować słodkiej woni gnijących kwiatów, docierającej z wnętrza świątyni.

– Z samego rana wyprałem wróżebne szaty – poinformował gargulec, prowadząc mnie wzdłuż nawy. Na ostatniej ławie spoczywało sześć jedwabnych strojów. – Okazało się to dość trudnym zajęciem. Mam w sobie skrajne wyczerpanie.

– Powinieneś powiedzieć: czuję się skrajnie wyczerpany – wymamrotałam, ściągając z siebie ubranie.

Gargulec zmarszczył kamienne brwi.

– Gdyby drugi ja stanął obok, to pranie zajęłoby połowę mniej czasu.

Odwrócił się, zanim zdążyłam odpowiedzieć, dając mi chwilę na pozbycie się reszty rzeczy. Najpierw ściągnęłam lekką, półprzezroczystą suknię, a później cienką lnianą koszulę. Nie miałam na sobie żadnej biżuterii, dzianinowych legginsów ani butów. Odpięłam troczki od spodni i pozwoliłam, by materiał swobodnie zsunął się z nóg. Gdy skończyłam, jedynym skrawkiem tkaniny, wciąż przylegającym do mojego ciała, pozostała jedwabna opaska na oczy.

Zaczęłam trząść się z zimna.

Na szczęście wróżebne szaty wciąż trzymały ciepło po tym, jak zostały ściągnięte ze sznurka na pranie. Wzięłam tę z wyhaftowaną na mankiecie cyfrą sześć. Wyróżniała się nieskazitelną bielą, została uszyta z delikatnego, jedwabistego materiału: znacznie bardziej wyszukana niż moje zwyczajne ubrania. Sprawiała wrażenie luksusowej, ale nie przynosiła mi ukojenia.

– Jestem gotowa.

Jestem gotowa, powtórzyło echo, odbijając się od kamiennych ścian katedry.

Gargulec obrócił się i obrzucił moje ciało przenikliwym spojrzeniem, po czym ponownie podał mi rękę i poprowadził do transeptu. Tam, w samym sercu katedry, znajdowało się…

Źródło.

Dawno temu w wielkim wapiennym głazie pojawiło się pęknięcie, a wokół niego wzniesiono Aisling. Z rozłupanego kamienia sączyło się prastare źródło, przypominające długą, wąską sadzawkę. Powierzchnia wody miała oleistą, ciemną barwę, a unoszący się z niej zapach gnijących kwiatów niemal dusił.

Znów rozbrzmiały dzwony. Poczułam jakiś dziwny ucisk w piersi, a później w gardle. Podeszłam powoli do źródła, po czym nieznacznie uniosłam rąbek szaty, a gargulec ujął moją dłoń i pomógł mi wejść do środka.

Gęsta ciecz sięgała mi tuż powyżej pępka i była wręcz lodowata, zresztą jak wszystko w tej katedrze. Przeszedł mnie dreszcz, gdy źródło wciągnęło mnie w swoje zimne objęcia. Materiał szaty niemal natychmiast nasiąknął i stał się prawie przezroczysty.

Spojrzałam w górę. Nad moją głową, na wysokości katedralnego krużganka, znajdowało się pięć witraży, z czego każdy przedstawiał inny kamienny przedmiot. Identyczne jak te w dłoniach posągów na dziedzińcu: moneta, kałamarz, wiosło, dzwonek i kamień tkacki.

Szóste i ostatnie okno zostało umieszczone na wschodniej ścianie: ogromna rozeta, składająca się z tysięcy kawałków barwionego szkła. Jej wzór różnił się od pozostałych, ponieważ nie ukazywał żadnego kamiennego przedmiotu, tylko kwiat z pięcioma osobliwymi płatkami. Gdy przyjrzałam mu się uważniej, dostrzegłam w nich coś, co do złudzenia przypominało delikatne skrzydła ćmy.

Ostatnie promienie rozświetliły witraże, ale słońce wciąż znajdowało się zbyt wysoko, by mnie dosięgnąć. Źródło, w którym stałam, uchodziło za najświętsze miejsce w Traum, a mimo to spowijał je mrok.

Z cienia transeptu bezszelestnie wyłoniło się sześć kolejnych gargulców. Zbliżały się powoli do sadzawki, aż w końcu zajęły miejsca wokół niczym wskazówki na tarczy zegara słonecznego.

Nagle wrota katedry rozwarły się z głuchym trzaskiem. Do przedsionka weszli królewscy rycerze. Natychmiast przestali rozmawiać, jakby sama świątynia wyssała z ich ust wszelkie słowa. Zdjęli hełmy, po czym unieśli głowy, chłonąc wzrokiem kunszt katedry: marmurowe podłogi, rzeźbione reliefy, strzeliste sklepienia i liczne witraże.

Dzwony umilkły.

Za swą świtą, ramię w ramię z opatką, kroczył król Castor. Dzięki jego lśniącej zbroi i jej jasnej szacie oraz woalce przypominającej welon ślubny mogliby uchodzić za parę młodą, zmierzającą ku prezbiterium, by złożyć przysięgę małżeńską. Gdyby nie jeden szczegół… panna młoda podczas swojego ślubu raczej nie dzierżyłaby noża.

Rycerze zajęli miejsca w ławach, a gdy przeorysza i król dotarli do znajdującego się w sercu katedry kamienia, stanęli naprzeciw siebie, tuż przede mną.

Kobieta przemówiła głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji, jak to zwykle bywało podczas Przepowiedni.

– Pierwszy raz bierzesz udział w Przepowiedni, Benedykcie Castorze. Co złożysz w ofierze?

Stojący naprzeciwko król spojrzał na mnie szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.

– Dwadzieścia sztuk złota.

– Czego chciałbyś się dowiedzieć ze snu Wieszczki?

– Niczego. – Rumieniec oblał twarz mężczyzny, a jego głos stał się drżący. – To znaczy… jedyne, czego chciałbym się dowiedzieć, to czy Omeny są mi przychylne, zwłaszcza od czasu, gdy zostałem nowym królem Traum.

Wzdrygnął się, lecz ja stałam w bezruchu. Biedny chłopak bał się panicznie, przez co wyglądał jeszcze młodziej pomimo dystyngowanej zbroi. Zastanawiałam się, czy w tamtej chwili dostrzegłam prawdziwe oblicze Benedykta Castora. Z tego właśnie powodu uwielbiałam być Wieszczką. Czułam się o wiele silniejsza i mądrzejsza, stojąc w źródle Aisling. Co prawda wyglądało to dość groteskowo, ale za każdym razem podnosiło mnie na duchu.

Nawet jeśli nienawidziłam tego, co następowało potem.

Przez dłuższą chwilę opatka milczała, aż w końcu powoli wyciągnęła przed siebie rękę i wręczyła królowi nóż.

– W takim razie zacznij – oznajmiła.

ROZDZIAŁ 2Omeny

Ostrze nie wydało najmniejszego dźwięku, gdy król Castor przeciął nim swoją skórę. Wykonał nacięcie wzdłuż linii serca na dłoni, po czym zacisnął palce, przytrzymując wypływającą krew niczym wino w kielichu. W ten sposób dokonał świętego aktu, ofiarując cząstkę siebie w imię Przepowiedni.

Opatka ujęła króla za nadgarstek i zbliżyła jego zakrwawioną rękę do mojej twarzy. Mężczyzna pobladł i odwrócił wzrok w stronę ściany, jakby nie mógł znieść widoku własnej krwi lub mnie.

– Pij – nakazała kobieta.

Otworzyłam usta, a gęsta, ciepła posoka spłynęła na język. Smakowała odrażająco. Krew zawsze miała ten sam metaliczny posmak.

Przełknęłam, starając się zapanować nad mdłościami, a przeorysza rozpoczęła swą mowę:

– Traum to stara nazwa jeszcze starszej krainy o historii równie osobliwej i przerażającej jak sen. Pod wieloma względami prawdziwa opowieść o niej rozpoczęła się właśnie tutaj, na tym wzgórzu… – Zamilkła, spoglądając na króla. – Choć może nasz gość, Castor, nie zechce wysłuchać tego podania, które snuję tuż przed Przepowiednią. Powinnam od razu przejść do rytuału snu?

Król nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

– Chciałbym, by wszystko odbyło się w należytym porządku. Proszę więc kontynuować.

Kobieta dotknęła mojego policzka: obdarzając mnie znajomym gestem czułości, po czym podjęła:

– Znamy Traum i tutejsze osady tak dobrze jak własną kieszeń. Wymienię je wszystkie, tak dla przypomnienia: Kupiecka Przystań, miejsce idealne dla kupców; Seacht, centrum nauki i siedziba skrybów; Płomienne Szczyty, położone w pobliżu ujścia rzeki, główne miejsce zamieszkiwania rybaków; a także Szepczący Las, wioska położona w zacisznym brzozowym lesie, gdzie mieszkają drwale, i wreszcie kwieciste Wzgórza Tkaczy, zasiedlone przez tkaczy. – Westchnęła. – Stare podania przedstawiają różne wersje, lecz w jednej kwestii pozostają zgodne: w Traum roiło się od potworów i liczne zmory przemierzały wioski. Ludzie próbowali z nimi walczyć, lecz niezjednoczone osady, opuszczone przez bogów, pozbawione zasad oraz władcy nie potrafiły się bronić. A gdy brakuje tych rzeczy…

Nie da się uniknąć tragedii,wyrecytowałam w myślach.

– Nie da się uniknąć tragedii. – Głos kobiety odbił się echem od ścian katedry. – Zmory wykradały żywność, monety i dzieci. Popełniano liczne morderstwa, więdły plony, łodzie rozbijały się w niewyjaśnionych okolicznościach, a na wełnie żerowało robactwo. Wkrótce lud Traum stał się taki sam jak te zmory: dziki, nienasycony i całkowicie pozbawiony jakichkolwiek cnót.

– Brzmi całkiem zabawnie – mruknął jeden z rycerzy.

Król uśmiechnął się niepewnie, a ja spojrzałam na niego przez opaskę.

Opatka kontynuowała:

– Śmierć zbierała coraz większe żniwo, a wraz z nią rosła niezgoda między osadami.

Aż do pewnej nocy…

– Aż do pewnej nocy: mrocznej, niezwykle spokojnej, kiedy powietrze stało się tak mroźne, że niebo przybrało niespotykany purpurowy odcień… Wtedy to po raz pierwszy sześciu bogów przybyło do Traum.

Przez katedrę przetoczył się szyderczy śmiech.

Rozległ się szczęk zbroi i niski pomruk rozmów, a następnie jeden z rycerzy poderwał się z impetem z ławki i ruszył do wyjścia, głośno stawiając kroki na kamiennej podłodze. Po chwili otworzył stare drewniane drzwi katedry i wpuścił do środka promień wieczornego światła. Rozświetlił on ciemne włosy mężczyzny i trzy złote kolczyki w prawym uchu.

Nieznajomy wyglądał jak rozbójnik. Obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem przez ramię…

A później wyszedł i zamknął za sobą starodawne wrota, kopiąc je z całej siły.

Opatka odczekała, aż przebrzmią echa jego wyjścia, po czym niewzruszona przystąpiła do dalszej części oracji:

– Pewnej ponurej, chłodnej nocy porzucone dziecko opuściło osadę i wspięło się na wzgórze w poszukiwaniu pożywienia. Wzniesienie nie oferowało jednak zbyt wiele, poza szemrzącą trawą, białymi stokrotkami i jasnymi ćmami. Aż wreszcie… młody człowiek natrafił na źródło! Przedziwne źródło u szczytu wzgórza, wypływające z wielkiego kamienia. Dziecko uklękło przy wodzie, po czym napiło się jej łapczywie… – kobieta wzięła głęboki wdech – …i zapadło w sen.

Słyszałam tę opowieść tak wiele razy, że niemal potrafiłam ją sobie wyobrazić. Tym dzieckiem mogłam być ja. Kiedy trafiłam do katedry Aisling, leżałam w ciemnej wodzie na oczach przerażonych gapiów. Napawało mnie dumą, że ta maleńka istota, taka jak ja, odgrywa najważniejszą rolę w najświętszej historii Traum.

Nawet jeśli pozostawała bezimienna.

Kobieta kontynuowała:

– Gdy się obudziło, chore i osłabione, opowiedziało przechodniom niezwykłą historię o sześciu nieziemskich istotach, które odwiedziły jego umysł w czasie snu. Wspomniało o cienistych postaciach dzierżących w rękach kamienne przedmioty, a każdy z nich został obdarzony wyjątkową mocą. Dziecięca opowieść nabrała rozgłosu, a ludzie z okolicznych wiosek zaczęli przybywać do źródła. Raz po raz dziecko piło wodę i śniło. Wkrótce nauczyło się, że ruchy tych przedmiotów zwiastowały przyszłość. I tak oto nazwano dzierżących je bogów…

– Omenami – wyszeptałam.

– …Omenami – powtórzyła opatka. – Uniosła palec, wskazując na znajdujące się wysoko witraże, co sprawiło, że każdy na nie spojrzał. – Omen trzymający w ręku kamienną monetę zyskał imię: Arcyłotr. Ten dzierżący w dłoni kałamarz otrzymał przydomek: Udręczony Skryba. Tego trzymającego wiosło mianowano Dzielnym Wioślarzem, a kolejny z dzwonem to Wierna Leśniczka. – Spojrzała wymownie na ostatni witraż. – A tam można ujrzeć Tkaczkę Żalu, pracującą ze swoim świętym kamieniem tkackim.

Kobieta skierowała wzrok ku ogromnemu rozetowemu oknu.

– Szósty Omen nie posiadał jednak żadnego kamiennego przedmiotu. Nie odsłonił swej prawdziwej tożsamości, ukazywał się jedynie w postaci jasnej ćmy o delikatnych, kruchych skrzydłach. Niektórzy twierdzą, że objawia się w chwili narodzin, a inni, że tuż przed śmiercią. Która z tych wersji jest prawdziwa… – uniosła dłonie, imitując wagę sprawiedliwości – …tego niestety nie wiemy. Potrafimy odczytywać ich znaki, ale nie wolno nam podważać boskich wyroków. Ćma pozostaje nieuchwytna i nieprzewidywalna; niepojęta nawet dla Wieszczek.

Opatka położyła na piersi okrytą jedwabną rękawiczką dłoń.

– Oczywiście, są wśród nas tacy, którzy od dawna wierzą, że Omeny wykraczają poza sferę nawiedzanych przez siebie snów oraz że ćma i pozostali istnieją naprawdę i kryją się w wioskach, polują na złowrogie zmory i wpływają na losy Traum za pomocą magicznych kamiennych artefaktów. Zawsze pozostają obecni i czuwający.

W ustach obficie zebrała mi się ślina o żelazistym posmaku. Zbliżało się nieuniknione.

– I tak oto – kontynuowała – znaleźliśmy się w samym centrum największej opowieści o Traum. Na wzgórzu, gdzie wypływało źródło, wzniesiono wielką katedrę. Przyprowadzano do niej kolejne porzucone dzieci, by śniły. Stały się córkami Aisling, czczonymi Wieszczkami. Króla koronowano, a pięć osad Traum zjednoczyło się dzięki wierze, przyjmując nazwę Królestwa Kamiennego Źródła. Rycerze króla otrzymali zadanie: mieli strzec wiary tak, jak bronili osad przed zmorami. – Kobieta przerwała, spoglądając na młodego Benedykta Castora. Mężczyzna nie spuszczał wzroku z własnych stóp. – Król poprzysiągł, że zostanie bardziej pokornym wyznawcą niż suwerenem i że nigdy nie wykorzysta pozycji dla własnych korzyści. Obiecał również, że nigdy nie zacznie szukać Omenów ani ich kamiennych artefaktów dla wzmocnienia władzy czy zaspokojenia próżnych ambicji. W ostatecznym rozrachunku wszyscy jesteśmy tylko wyznawcami. Nieważne, czy ktoś jest rzemieślnikiem, królem, rycerzem, porzuconym dzieckiem, czy Wieszczką, ponieważ wiara zawsze pozostaje taka sama. To ona, niczym katedra Aisling, stanowi opokę dla mieszkańców okolicznych osad. I choć każdy z nas kroczy własną ścieżką, nie wolno nam zapominać, kto tak naprawdę włada Traum. To Omeny przekazują nam znaki, a my jesteśmy zaledwie obserwatorami ich cudów i przepowiedni. – Uniosła ręce na znak zachęty. – Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości.

– Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości – odezwałam się.

– Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości – wyszeptał król.

– Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości – powtórzyli zgodnie rycerze.

Gargulce skupiły się wokół źródła.

Spomiędzy moich warg wyrwał się drżący oddech.

– Jakie imię naznaczone twoją krwią ofiarujesz Omenom? – zwróciłam się do króla.

Wzdrygnął się, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności.

– Benedykt Castor Trzeci.

Opatka oparła dłonie na moich ramionach.

– Połóż się – nakazała.

Zapach gnijących kwiatów, smak krwi, woń oleistej wody: to wszystko otoczyło mnie zewsząd. Ułożyłam się na plecach w źródle, spoglądając na sklepienie katedry Aisling i na znajdujące się wysoko nad moją głową witraże. Stopniowo pogrążałam się w ciemności, mimo że światło rozświetlało wnętrze pomieszczenia.

Kobieta pochyliła się nade mną.

– Śnij – wydała ostatni niepodważalny rozkaz.

Przycisnęła mój obojczyk na tyle mocno, że na pewno pojawią się na nim siniaki.

Później zanurzyłam się w straszliwie lodowatej wodzie.

Zamknęłam oczy, mając otwarte usta. Po chwili ciecz dostała się do płuc, a ja natychmiast się nią zakrztusiłam. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, co sprawiło, że tafla źródła nieznacznie się poruszyła. A później uczyniłam to, co zawsze robiłam od pierwszego dnia w katedrze Aisling.

Utonęłam.

Pojawił się wyjątkowo dotkliwy ból, a później…

Nastąpiła pustka. Głęboka, mglista nicość.

Leżałam na gładkiej kamiennej posadzce, wpatrując się w te same witraże co wcześniej. Tyle że teraz sklepienie zdawało się oddalone znacznie bardziej, jakby skryło się wśród chmur.

Nie widziałam już gargulców, Wieszczek, opatki, króla i jego rycerzy. Zniknęły nawet mahoniowe ławy. Zostałam sama wewnątrz mglistej, nieokreślonej wersji Aisling, jakiej nigdy nie widziałam na jawie.

Wstałam powoli i zorientowałam się, że nie mam na sobie szaty wróżebnej. Jedynym skrawkiem materiału przylegającym do skóry pozostała opaska na oczach. Spojrzałam po sobie, na nagie ciało, włosy i krągłości. Z mojego gardła wydobył się dziwny śmiech. Za każdym razem, gdy po zanurzeniu w źródle zachłystywałam się krwią i wodą, ogarniało mnie dziwne uczucie rozciągania, jakbym stała się nieskończonością, zdolną pomieścić w sobie cały ten ból i dyskomfort. Budziło to wstręt do samej siebie, ale i napawało olbrzymią dumą.

Kątem oka dostrzegłam jakiś cień. Odwróciłam się, ale ów widziadło zamigotało i rozpłynęło się w nicości.

Czułam się malutka w tym ogromnym miejscu.

– Omeny! – zawołałam. – Jestem waszą zwiastunką oraz śniącą i na zawsze pozostanę nikim innym, jak tylko świadkiem waszej wielkości. Przybyłam do was, by ujrzeć Przepowiednię.

Zapadła cisza, a potem…

Powietrze w pomieszczeniu zaczęło falować, a delikatne światło zamazało wszelkie szczegóły: zarówno kolumny, witraże, jak i łuki spowiła dziwna, pulsująca poświata. Ruszyłam przed siebie, przedzierając się przez oślepiającą nicość. Świat spowolnił, ale serce biło mi jak u przerażonego kolibra.

Powietrze falowało coraz intensywniej. Ciemne smugi, niczym plamy atramentu na płótnie, rozdzierały pełną bieli pustkę.

– Skosztowałam krwi Benedykta Castora Trzeciego i przybyłam do was, by ujrzeć Przepowiednię – powtórzyłam.

Świat wokół migotał nieustannie…

Aż nagle zniknął całkowicie.

Podłoga zapadła się pode mną, a ja runęłam w całkowitą ciemność, przebijając się przez kolejne warstwy światła. Żołądek podszedł mi do gardła i nie czułam w ogóle dłoni i stóp, gdy ciało oddało się całkowicie spadaniu.

Nagle nastąpił rozbłysk srebra w mroku, a później…

Najpierw uderzyłam kolanami, a potem dłońmi. Substancja pod nimi stała się zimna, twarda i niepewna. Stłumiłam w sobie jęk i zachwiałam się bezwładnie, po czym przewróciłam i zaczęłam turlać po stromej powierzchni niczym wałek do ciasta.

Rozległ się chór brzęczących dźwięków, a gdy w końcu się zatrzymałam, naga, posiniaczona i obolała, podparłam się na rękach i usiadłam.

Upadłam na stos monet, na setki tysięcy sztuk złota spiętrzonych w mroku.

Rozejrzałam się wokół i spojrzałam w górę. W komnacie znajdowały się wysokie okna, a na ścianach wisiały purpurowe sztandary. Nad tym wszystkim zaś rozciągało się czyste, błękitne niebo. A mimo tego wciąż widziałam ducha katedry Aisling: jej sklepienia, zimne, kamienne wnętrza.

Do tej pory już pewnie zabrano mnie ze źródła. Gdy Wieszczka traciła przytomność w wyniku utonięcia, zawsze wyciągano ją z wody na podłogę prezbiterium i układano na plecach, z rozpostartymi ramionami, niczym ofiarę.

Wciąż słyszałam, co działo się poza snem, lecz wszelkie dźwięki docierały przytłumione.

– No i? – Dobiegł mnie odległy głos przeoryszy.

Otworzyłam usta, by odpowiedzieć…

I wtedy ją ujrzałam: monetę, różniącą się od pozostałych. Zawisła w powietrzu, a ja zauważyłam, że z jednej strony miała powierzchnię gładką niczym kamień, a druga pozostawała ciemna i chropowata.

– Moneta Arcyłotra! – zawołałam. – Widzę ją. Na górze jest szorstka i nierówna. – Wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze. – To zapowiedź niesprzyjających okoliczności.

Jeśli opatka coś odpowiedziała, to tego nie usłyszałam. Podłoga pode mną zapadła się ponownie, a deszcz monet runął w ciemność, porywając mnie wraz z nimi.

Upadłam niespodziewanie na wełniany dywan i zorientowałam się, że pieniądze zniknęły. Znalazłam się w nowym miejscu, w ciemnym korytarzu z wysokimi ścianami pokrytymi obrazami. Mimo usilnych prób nie potrafiłam dostrzec żadnych szczegółów. Sprawiały wrażenie rozmazanych kształtów przypominających nagie sylwetki, powyginane w nienaturalnych pozycjach.

Wysoko wznosił się niemal przezroczysty sufit katedry Aisling.

Nie wydawałam żadnych dźwięków, przechadzając się po miękkim dywanie, ale mimo to serce waliło mi jak oszalałe. Tonięcie w magicznym źródle, śnienie o Omenach, to zawsze wyglądało tak samo i wiązało się z ogromnym bólem oraz niepokojem.

Bez względu na to, ile razy już to robiłam, nigdy nie potrafiłam pozbyć się wrażenia osaczenia, jakby ktoś, kogo nie widziałam, jakaś zakapturzona postać, nieustannie mnie obserwowała, spowijając mrokiem pole widzenia.

Plecy, pachy i podeszwy bosych stóp stały się nagle wilgotne od potu… lecz później dostrzegłam, że nie chodziło wyłącznie o to. Coś zimnego oplotło mi nogi, wnikając między palce.

Wtedy to zobaczyłam: kałamarz na końcu korytarza. Czarna ciecz wylewała się z niego na dywan, sącząc się jak krew z otwartej rany.

– Kałamarz Udręczonego Skryby – oznajmiłam, starając się mówić jak najgłośniej. – Leży przewrócony i wylewa się z niego atrament. To naprawdę przerażający znak.

Szepty rozbrzmiały gdzieś nad moją głową, a później wszystko zaczęło znikać, zapadać się w nicość: atrament, dywan i korytarz, a ja razem z nimi. Runęłam w ciemność, przez kompletną pustkę, ku nikłemu szaremu światłu. Pęd powietrza uderzył mnie w twarz. Tym razem nie spadłam na stos monet czy dywan, co mogłoby złagodzić upadek. Widziałam wyłącznie postrzępione, bezlitosne łupki i górujące nad nimi skalne urwiska. Wyciągnęłam ręce, by zamortyzować uderzenie…

I runęłam na głaz, roztrzaskując sobie obojczyk.

– Gdzie teraz jesteś, Szóstko?

Zgrzytnęłam zębami, wijąc się z bólu i tłumiąc obezwładniające mdłości, gdy rozdzierająca agonia przeszywała mnie na wskroś.

– Szóstko? – Głos opatki rozbrzmiewał niczym echo, ale nie stracił nic ze swojej siły.

Obserwowałam kiedyś, jak Czwórka śniła. Miałam wtedy naście lat i bardzo chciałam się dowiedzieć, jak zachowywałabym się podczas Przepowiedni. Ale widok Czwórki, tonącej we własnym śnie, wstrząsnął mną tak bardzo, że o mało nie uciekłam. Wtedy przeorysza – silniejsza, niż sobie wyobrażałam – wyciągnęła dziewczynę z topieli z taką łatwością, jakby ta ważyła nie więcej niż miotła, i ułożyła ją na wznak na podłodze prezbiterium.

Zawsze sobie wyobrażałam, że sztuka jasnowidzenia wiąże się z nieustającą walką, a może nawet i z nieprzerwanymi konwulsjami. Śnienie o Omenach oznaczało pogrążenie się w koszmarze, a odczuwany w czasie tej nieświadomości ból dorównywał temu na jawie.

Ale Czwórka po prostu… leżała i wydawała się spokojna. Tylko głos, wyrywający się spomiędzy rozchylonych warg, zdradzał, co przeżywała. Słyszałam jej jęki oraz przeszywające krzyki. Później mi opowiedziała, że upadła na plecy na stos monet Arcyłotra i zabrakło jej tchu. Ale gdy pogrążała się w wizji, usłyszałam jedynie lekkie westchnienie i widziałam wyłącznie nieruchome ciało dziewczyny z rozpostartymi ramionami, odziane w wilgotną, jedwabną szatę, leżące na podłodze prezbiterium.

I z jakiegoś niezrozumiałego powodu… podobało mi się to. Świadomość, że mogę cierpieć w milczeniu i że nikt nie musi o tym wiedzieć, sprawiała, że czułam się…

Silna.

Mimo że złamany obojczyk cholernie mi dokuczał.

Podparłam się na zdrowej ręce i dzięki temu udało mi się uklęknąć. Po uderzeniu o wystające skały, nabawiłam się licznych otarć na piersiach i brzuchu. Gdy uniosłam wzrok, ujrzałam przed sobą zbiornik wodny, otoczony siedmioma szczytami górskimi; tak stromymi i poszarpanymi, że przypominały bajkowe pazury pradawnego, skalistego giganta.

Ale to nie na nie patrzyłam, tylko na wodę, na krystalicznie błękitną taflę w basenie i na zawieszone nad nią masywne kamienne wiosło.

– Jestem w górach – wycedziłam przez zaciśnięte zęby – i widzę, że wiosło Dzielnego Wioślarza nie dotyka wody, a jej tafli nie wzburza nurt. To kolejna zła wróżba dla króla.

Żołądek podszedł mi do gardła. Znowu to samo. I nagle nie czułam już skał pod stopami ani nie widziałam przed sobą wody. Znajdowałam się pośrodku lasu, sama. Złamany obojczyk zregenerował się w jakiś niewytłumaczalny sposób, a liczne rozcięcia na skórze zniknęły. Stałam w centrum gaju jasnych brzóz, a w zasięgu wzroku nie widziałam żywej duszy.

Odnosiłam jednak wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.

Ciepłe światło przebijało się przez baldachim złocistych liści. Brzozy nie posiadały gałęzi, a ich smukłe pnie chwiały się na wietrze jak chude, wynędzniałe ramiona, usiłując dosięgnąć wątłego sklepienia katedry Aisling.

Nasłuchiwałam.

Dzwon, zawieszony przede mną na drzewie, wygrywał wysokie, chwiejne tony.

– Słyszę, jak dzwon Leśniczki rozbrzmiewa fałszywymi nutami – oznajmiłam.

To kolejny zły omen dla króla.

Nie dotarła już do mnie odpowiedź opatki. Wyobraziłam sobie, jak spogląda zza swojej woalki na króla Castora. Cztery kamienne przedmioty dały cztery złowieszcze wróżby.

Został tylko jeden.

Dźwięk dzwonu urwał się nagle i las pogrążył się w całkowitej ciszy, a drzewa zbiły się w ciasny krąg, rosnąc bliżej niż przed chwilą, jak wataha wilków zwierająca szyki wokół zbłąkanej sarny. Z tak niewielkiej odległości mogłam dostrzec, że ich kora nie wyglądała na cienką ani nie prześwitywała, jak to bywa u brzóz. Nie, była gruba i naznaczona licznymi plamami jak stara, obumarła tkanka. A sęki na pniach: czarne wyrwy pośród łuszczącej się kory…

Przypominały oczy. Setki ciemnych, pozbawionych powiek oczu, przyglądających mi się uważnie.

Las rozpłynął się w nicości.

A gdy świat znów nabrał kształtu, leżałam na twardej, zimnej i omszałej ziemi. Powietrze stało się wilgotne i gęste, a ja ledwo mogłam dostrzec własną nagość, ponieważ wszystko wokół spowijała czerń.

– Otacza mnie ciemność! – zawołałam.

Otacza mnie ciemność, powtórzyło echo w oddali.

Wiedziałam, co nastąpi. Śniłam o tych miejscach setki razy: o pomieszczeniu pełnym monet, wyłożonym dywanem korytarzu, górach, brzozowym lesie, a teraz o tym, o dusznej, wilgotnej ciemności. Zdawałam sobie sprawę, jakie kamienne przedmioty na mnie czekają i jak je interpretować. Radziłam sobie z tym bez najmniejszego problemu. Dlatego wstydziłam się, że w dalszym ciągu, mimo upływu lat, się tego obawiałam.

I że wciąż bałam się śnić.

Podniosłam się i ruszyłam naprzód, wyciągając przed siebie ręce. Przez chwilę nic nie widziałam i nic nie słyszałam: tylko mrok i szum krwi w uszach. A później pojawił się srebrzysty rozbłysk. Wysoko nade mną blask księżyca przesączał się przez wąskie szczeliny, jakbym spoglądała na nocne niebo ze środka ogromnego, ciemnego jaja.

Światła było naprawdę niewiele, ale wystarczyło, bym nie rozbiła goleni o kamienną ławę ustawioną pod ścianą. Leżał na niej wyblakły i postrzępiony gobelin. Do jego nici przywiązano pewien przedmiot, obciążający tkaninę własnym ciężarem…

Kamień tkacki.

– Teraz widzę Kamień Tkaczki Żalu – oświadczyłam, tłumiąc w sobie chęć, by ściszyć głos do szeptu. – Zwisa on na naprężonych niciach. To piąta zła wróżba. – Pokręciłam głową. – Znamy już odpowiedź na pytanie króla Castora. Omeny mu nie sprzyjają.

Głosy z oddali powtórzyły moje słowa.

Sen spełnił swoją rolę. Przeorysza powinna mnie teraz obudzić…

Rozbrzmiał jakiś hałas i po chwili usłyszałam dobiegające z ciemności kroki. Nie brzmiało to jak stukot butów o bruk ani stąpanie bosą stopą po ziemi, bardziej jak gwałtowne uderzenia kamienia o kamień.

Stuk, stuk,dźwięki stawały się wyraźniejsze z każdą mijającą sekundą, ale po chwili usłyszałam je tuż za plecami.

Obróciłam się, ale…

Nikogo nie zauważyłam.

Przeszedł mnie dreszcz i ogarnęło dojmujące uczucie, że wciąż pozostaję obserwowana.

Stuk, stuk,odgłosy stawały się na przemian odległe i bliskie.

Srebrzysty blask księżyca zniknął, pogrążając okolicę w absolutnej ciemności. Stłumiłam w sobie chęć krzyknięcia i zrobiłam to, co zawsze w tej części snu.

Uciekłam.

Przemykałam przez mroczne trzewia wizji, aż runęłam w bezdenny mrok otchłani. Spadałam i spadałam…

– Szóstka – rozbrzmiał głos opatki.

Ocknęłam się nagle, wciągając świszczący, urywany wdech.

ROZDZIAŁ 3Najpodlejszy rycerz w całym Traum

A tak przy okazji, jestem Sybil Delling, tak przynajmniej się nazywałam. Nie przypominam sobie, kto podarował mi to imię, ale doskonale pamiętam dzień, kiedy straciłam je na zawsze.

Byłam porzuconą dziewczynką, tuloną w silnych ramionach i zachłystującą się wodą o posmaku gnijących kwiatów. Nie potrafię sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazłam się w źródle katedry Aisling ani niczego, co wydarzyło się przed tym momentem. Kojarzę jednak, że płakałam, a mój szloch rozbrzmiewał w całej okolicy, jakby zawodziło sto dziewcząt naraz.

Trzymająca mnie w ramionach kobieta miała na sobie woalkę, a gdy przemawiała, od razu rozpoznałam w niej przeoryszę. Pochyliła się nade mną i oznajmiła, że dziewczyna, za którą się wcześniej uważałam – niewinna Sybil Delling, już nie istnieje. Kobieta zapytała, czy chcę stać się narzędziem boskiej woli i czy oddam jej dziesięć lat swojego życia w zamian za miłość i opiekę. Czy mogłam udzielić innej odpowiedzi niż twierdząca?

A później opatka mnie utopiła.

Po wszystkim bardzo źle się czułam. Przeorysza tuliła mnie w ramionach, zapewniając, że źródło jest święte i magiczne, a przez to, że się w nim zanurzyłam, również taka się stałam. Powtarzała, że w chwili, gdy woda dotknęła moich ust, pamięć się ulotniła, a ja narodziłam się na nowo. Mówiła, że jestem niezwykła, inna niż wszystkie, wyjątkowa. Ale co najważniejsze, oznajmiła, że należę do niej, i zrobiła to z taką dumą, że zaczęłam spędzać całe dnie w pogoni za jej aprobatą, by usłyszeć to jeszcze raz. Odgarnęła mi srebrne włosy z czoła, a następnie zasłoniła oczy jedwabną opaską, ostrzegając, że poza katedrą czeka na mnie niebezpieczeństwo, ponieważ mieszkańcy Traum pragną świętych rzeczy dla siebie. Kazała mi nie ujawniać nikomu tożsamości i imienia, dopóki nie spędzę dziesięciu lat w katedrze Aisling.

Wówczas stałam się liczbą: Szóstką. Ale obiecałam sobie, że nie zapomnę, iż kiedyś nosiłam miano Sybil Delling i że gdy mój czas w tej świątyni dobiegnie końca, znów je wypowiem.

Oprócz mnie przebywało tu jeszcze pięć innych dziewczyn. Wszystkie identyfikowały się za pomocą numerów, tak samo jak ja. Przeorysza sprowadzała do katedry różnych ludzi, by mogli zobaczyć nas na własne oczy, zarówno mężczyzn, jak i kobiety, lordów i zwykłe pospólstwo, szlachtę oraz rycerzy. Zadawali nam pytania, a my w tym czasie znajdowałyśmy się w źródle, z ich krwią na ustach i czekałyśmy, aż Omeny przekażą nam wróżby, dobre lub złe.

Stałyśmy się Wieszczkami, świętymi córkami katedry Aisling i Heroldkami samych bogów.

Lata mijały bezpowrotnie, a ja raz za razem wchodziłam do lodowatej, lepkiej wody. Patrzyłam wtedy w górę, na witrażowe okno, gdzie płatki i skrzydła łączyły się w groteskowym obrazie. Wielokrotnie tonęłam i śniłam. I podczas snów, przebywając wśród tych wszystkich świętych rzeczy, nie dotrzymałam danego słowa.

Zapomniałam, że nosiłam kiedyś miano Sybil Delling.

– Uspokój się, Bartholomew. Twój sen dobiegł końca.

Leżałam na ławie w zakrystii za aksamitną kotarą i kaszlałam. Znajdowałam się ponownie w Aisling, mając na sobie mokrą, przylegającą do skóry szatę wróżebną. W katedrze panowała ciemność, a okna budynku zionęły atramentową czernią. Nastała noc, a ja zostałam sama.

Sama, z wyjątkiem…

– Pięć złych wróżb – odezwał się gargulec o nietoperzych skrzydłach. – Jestem w szoku, że młody król nie zmoczył się ze strachu. Zazwyczaj radują mnie cudze upokorzenia, ale patrząc na Castora… och, rany… za chwilę zwymiotujesz.

I tak się właśnie stało. Zacisnęłam pięści, obróciłam się i opróżniłam zawartość żołądka na posadzkę zakrystii.

Gargulec wydał z siebie przeciągłe, pełne wyrzutu westchnienie.

– Szorowałem te kamienie cały ranek.

– Ja… – Zamknęłam oczy i wzdrygnęłam się z powodu kolejnego odruchu wymiotnego. – To ja je szorowałam.

– A ja nadzorowałem twoją pracę.

Po tym, jak opatka mnie obudziła, sen urwał się nagle jak zdmuchnięty płomień świecy. Ale po jasnowidzeniu zawsze czułam się dziwnie zamroczona i czasami taki stan utrzymywał się przez wiele godzin. Gargulec przenosił mnie z dala od ciekawskich oczu do zakrystii, gdzie leżałam w zawieszeniu, półprzytomna i otępiała. A gdy odzyskiwałam jasność umysłu, zawsze robiło mi się niedobrze.

– Która jest godzina?

– Mamy już noc – mruknął.

– Zdążyłam zauważyć. Czy wszyscy poszli już spać?

– Oczywiście. Rycerze również.

– Król wciąż tu jest? – Zakaszlałam.

– Przeorysza zaproponowała mu nocleg w dormitorium. Może mu współczuła. Litość to bezużyteczna emocja, ponieważ każdy gość to ktoś w rodzaju intruza. Och, skoro już o intruzach mowa… gdy leniuchowałaś w zakrystii, przyłapałem kilku rycerzy na kręceniu się przy źródle. Ale nie martw się, przegoniłem ich. – Cmoknął z dezaprobatą, po czym sięgnął po lnianą ściereczkę i niezdarnie starł żółć z moich ust. – Lepiej się czujesz?

Wszystko mnie bolało – czoło, szczęki i żołądek paliły od wypicia wody ze źródła. Nie znalazłam na sobie żadnego śladu po obrażeniach odniesionych we śnie, ale ból spowodowany złamanym obojczykiem i przemęczonymi mięśniami wciąż dawał o sobie znać.

– Chce mi się pić – wychrypiałam.

Gargulec spojrzał na posadzkę, splamioną moimi wymiocinami.

– Odprowadziłbym cię do twojej chaty, ale widzisz, mam co robić.

Podniosłam się niepewnie i stanęłam na chwiejnych nogach.

– Przepraszam za bałagan.

Zatkał nos, nie życząc mi dobrej nocy.

Na zewnątrz odetchnęłam rześkim powietrzem, nie dusznym i ciężkim od gnijących kwiatów, lecz pozbawionym aromatu i przejrzystym.

W okolicy wzgórza nie rosły żadne drzewa. Znajdował się tam wyłącznie żwir, kamienie i trawa usiana stokrotkami. Górujący nad okolicą księżyc wisiał na niebie niczym niewielki paznokieć, nie wykazując w ogóle zainteresowania tym, by oświetlić mi drogę. Nie miało to jednak znaczenia. Nawet z wilgotną opaską na oczach i bez lampionu doskonale znałam ścieżkę prowadzącą do kamiennych budynków, znajdujących się w wiecznym cieniu katedry Aisling.

Na wzgórzu, oprócz samej świątyni wzniesiono jeszcze sześć innych budowli. Największą z nich było dwupoziomowe dormitorium z przylegającymi stajniami: zazwyczaj świeciły pustkami, ale teraz wypełniał je zapach końskiego łajna. Drugim co do wielkości budynkiem pozostała porośnięta bluszczem chata zamieszkiwana przez opatkę. Tuż za nią stała wspólna jadalnia, a dalej dwa kolejne domy. Jeden z nich należał do gargulców, które nie jadły ani nie piły, ale nade wszystko ceniły sobie sen, a drugi zamieszkiwały Wieszczki.

Ostatni budynek to niewielka kamienna chata, usytuowana na południowej stronie wzgórza, gdzie wiał najsilniejszy wiatr. Od dłuższego czasu nikt tam nie zaglądał. Budowla ta nie posiadała okien, tylko stare, żelazne drzwi. Marny twór architektury, porzucony na zawsze.

Spacer po okolicy upłynął mi dość spokojnie. Gdy przechodziłam obok stajni i dormitorium, zauważyłam przyciemnione okna, więc albo rycerze pogrążyli się w smutku z powodu złej przepowiedni dla swojego króla, albo po prostu poszli spać. A później minęłam domek przeoryszy i moim oczom ukazała się wspólna jadalnia…

Mrugnęłam. Z wnętrza biło światło, a przed drzwiami stała rycerka, uzbrojona po zęby. Gdy tylko wyłoniłam się z ciemności, skierowała wzrok prosto na mnie.

– Ej!

Zatrzymałam się odruchowo.

Kobieta z mieczem u pasa i siekierą o ostrzu równie groźnym jak jej spojrzenie ruszyła w moją stronę, mrużąc oczy w świetle pochodni.

– Kto tam?

– Szóstka.

– Kto?

– Szóstka.

Rycerka się zbliżyła, skąpana w żółtym świetle ognia. Jej ciemne, krótko ścięte włosy zdobiły pierścionki z brązu, złota i srebra. Miała spiczasty nos i zmarszczki między brwiami oraz w kącikach powiek, co sugerowało, że była znacznie starsza ode mnie. Przyglądała mi się szeroko otwartymi, zielonymi oczami, podkreślonymi rozmazanym węglem.

– Na bogów, Wieszczko! – Opuściła pochodnie. – Wyglądasz jak zjawa w tym… tym…

Podążyłam za jej spojrzeniem. Moja biała, wilgotna szata wróżebna przylgnęła do ciała, nie pozostawiając niczego wyobraźni.

– Wracam do swojej chaty – odparłam oschle.

– O tej porze?

– Śniłam. Czyżbyś zapomniała o Przepowiedni?

Kobieta przesunęła po mnie wzrokiem, lecz inaczej niż ci przybywający do Aisling z mieszaniną podziwu i lęku. W jej spojrzeniu kryła się czujność oraz skrupulatna analiza.

– Nie zapomniałam, ale wszyscy już śpią. Pozostałe Wieszczki i opatka również.

– Gargulec pozwolił mi odpocząć w katedrze.

Uniosła brew.

– Potrzebujesz odpoczynku po śnie?

– Wątpię, by zwykła żołnierka zrozumiała złożoność Przepowiedni.

Zmarszczyła brwi. Przez krótką chwilę zakiełkowała we mnie wątpliwość, czy nie przesadziłam, ale zdrowy rozsądek od razu wziął górę. W końcu ta kobieta należała do rycerstwa i służyła królowi, na którego Omeny nie spoglądały łaskawie, więc tym bardziej nie zasługiwała na słowa skruchy.

– Chce mi się pić – oznajmiłam.

– Cóż. – Stuknęła butem o ziemię. – To zaszczyt dla tak prostej żołnierki, by móc odprowadzić cię do twojej chaty.

Skinęłam w stronę budynku za jej plecami.

– Kuchnia znajduje się tuż obok. Sama pójdę po wodę.

– Chętnie ci ją przyniosę.

– Urocze – mruknęłam ozięble. – Ale nie musisz się kłopotać.

Minęłam ją, kierując się w stronę swojego celu.

– Zaczekaj, Wieszczko.

Poczułam jej dłoń na ramieniu.

– Zaczekaj…

Z impetem otworzyłam drzwi.

Na długim drewnianym stole siedział pochylony nieznany mi rycerz, z rozwiązanymi butami. Nie miał na sobie pancerza ani zbroi, ani tuniki. Od pasa w górę pozostawał nagi, a spodnie ledwie trzymały się na luźno zaciśniętych trokach.

Odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi i spojrzał na mnie ciemnymi oczami. Blask ognia rozświetlał trzy złote kolczyki w jego prawym uchu.

Od razu go rozpoznałam: rycerz z drogi.

Palił tlący się patyczek o ostrej, pokrzywowej woni. Tak samo jak wtedy, gdy nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, kiedy siedziałam na murze, a on na koniu…

W jego oczach nie dostrzegłam ciepła.

Nagle przemówił, nie tym samym szorstkim tonem użytym wtedy na drodze, lecz o wiele niższym, głębszym. Pomyślałam, że może właśnie tam skrywała się cała jego serdeczność, w ochrypłym, pełnym pasji głosie.

– Kogo my tu mamy, Maude?

Stojąca za mną rycerka, jak się okazało nosząca imię Maude, poruszyła się nerwowo. Zatrzymałam się w pół kroku na progu, tarasując wejście, przez co utknęła w miejscu.

– Znalazłam ją, gdy błądziła w ciemności – oznajmiła, a następne słowa wypowiedziała powoli i wyraźnie: – Przyszła napić się wody.

– Hej! – Rozległ się jakiś inny głos.

Ten nagły okrzyk sprawił, że się wzdrygnęłam, ponieważ wcześniej nie dostrzegłam drugiej osoby siedzącej przy kominku, o okrągłych policzkach i uważnym spojrzeniu.

– To moja Wieszczka.

Król Benedykt Castor we własnej osobie.

Skinął mi głową na powitanie, uśmiechając się promiennie, niemal chłopięco. Nie wyglądał już na lękliwego władcę. Sprawiał wrażenie całkowicie zrelaksowanego, jakby złe Omeny w ogóle go nie obchodziły.

– Całkiem niezłe doświadczenie, ta cała Przepowiednia – zauważył. W dłoniach trzymał wielki kufel, próbując nieudolnie ukryć go za plecami. – Dziękuję ci za to.

– Proszę… bardzo. – Może za dużo wypił. Żaden trzeźwy człowiek w jego położeniu nie uśmiechałby się tak głupio. Skierowałam wzrok na Maude. – Nie błądziłam w ciemności, tylko spacerowałam po okolicy. Jakbyś zapomniała, to przypomnę ci, że to ja tutaj mieszkam, a wy jesteście gośćmi.

Półnagi rycerz zszedł ze stołu. Uparcie wpatrywałam się tylko w jego twarz, ignorując wszystko, co znajdowało się poniżej. Nie zwracałam uwagi na smukłe mięśnie jego brzucha ani na charakterystyczne wgłębienie nad biodrami, ani na ciemny ślad owłosienia ciągnący się od pępka aż do pasa.

– Musi być coś wyjątkowego – spomiędzy jego rozchylonych warg wydobył się dym – w byciu Wieszczką.

Nie zabrzmiało to tak, jakby uważał moją rolę za coś nadzwyczajnego.

– Przepowiadanie przyszłości to przywilej tak samo jak zostanie Wieszczką. Przekonałbyś się o tym, gdybyś raczył zostać na ceremonii.

– Zauważyłaś, że wyszedłem?

– Nie dało się nie zauważyć, biorąc pod uwagę urządzone przez ciebie przedstawienie.

Maude odchrząknęła i po chwili wymieniła z rycerzem trudne do rozszyfrowania spojrzenia. I wtedy to dostrzegłam. To, co umknęło mi wcześniej, kiedy mężczyzna siedział na stole zwrócony ku mnie tylko połową sylwetki. Powód, dla którego nie nosił koszuli.

Całą prawą stronę jego ciała znaczyły ciemne, brunatne sińce. Miał poranioną, podrażnioną skórę okrywającą najprawdopodobniej złamane żebro.

– Co się stało? – wyrwało się z moich ust.

Spojrzał po sobie, a później skierował wzrok na mnie, przyglądając mi się przez kolejną smugę dymu.

– Nie twoja sprawa.

Król Castor wydał z siebie wymuszony śmiech.

– Mogę ci coś przynieść, Wieszczko? Może tę wodę?

Przeszedł przez pomieszczenie i postawił ukrywany kufel na stole obok podniszczonego, starego notesu, a ja usłyszałam plusk cieczy w naczyniu.

W powietrzu unosił się znajomy zapach.

Zaczęłam węszyć jak pies, instynktownie wdychając aromat. Znałam tę cholerną woń. Wydobywała się z kufla, wypełniając całą komnatę. Nie przypominała aromatu wina ani niczego ostrego jak dym ulatujący spomiędzy warg rycerza. Była słodsza, ale miała w sobie również odpychającą nutę rozkładających się kwiatów.

Jak woda ze źródła Aisling.

– Wieszczko? – Półnagi rycerz spiorunował mnie wzrokiem.

Poczułam silny ucisk w żołądku. Myślałam, że opróżniłam całą jego zawartość na posadzkę katedry, ale mdłości nagle wróciły. Nim zdążyłam odpłacić mężczyźnie pięknym za nadobne, odruchowo przyłożyłam dłoń do brzucha.

Zgięłam się wpół i…

Zwymiotowałam prosto na jego buty.

Rzuciłam się do ucieczki.

– Co jest, kurwa?! – Maude wydała z siebie krzyk i po chwili się cofnęła.

Uderzyłam ramieniem w jej naramiennik, po czym pognałam sprintem w noc, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Biegłam przez mrok, trawę i kamienistą ścieżkę, kierując się w stronę chaty zamieszkiwanej przez Wieszczki.

Już prawie dotarłam na miejsce, gdy usłyszałam za sobą głos mężczyzny:

– Wieszczko.

Nie spojrzałam za siebie.

– Wieszczko.

Od drzwi dzieliło mnie zaledwie dwadzieścia kroków, lecz musiałam poradzić sobie jeszcze z chybotliwą, drewnianą bramą. Szarpnęłam za nią, nerwowo szukając zasuwy. Zatrzeszczała, a po chwili zamek cicho kliknął…

Niestety rycerz zablokował mi dalszą drogę ręką.

Spojrzałam w dół i zrozumiałam, dlaczego dogonienie mnie zajęło mu tyle czasu.

Zdjął buty, te same, na które zwróciłam całą zawartość żołądka.

Istniał powód, by trzymać Wieszczki z dala od oczu innych po Przepowiedni. Uważano, że nie powinno się nas postrzegać jako słabe, bezbronne istoty. Nikt nie miał prawa dostrzec, że sny o bogach odbierały nam siły i że woda ze źródła Aisling wyniszczała nas bardziej, niż ktokolwiek przypuszczał.

Wezbrała we mnie wściekłość, że właśnie przed tym dupkiem obnażyłam własne słabości.

Odwróciłam się. Stał tuż przede mną.

– Odsuń się – rzuciłam ostro.

Patrzył na mnie i na moją opaskę w taki sposób, jakby spoglądał na jadowitą żmiję, przerażony i jednocześnie pełen odrazy. Dopiero z tej odległości dostrzegłam, że to, co palił, przypominało cienką, sękatą gałązkę, niewiele dłuższą niż mój środkowy palec. Przyłożył ją do ust, zaciągnął się dymem, a następnie odsunął rękę od bramy i zrobił trzy pełne kroki w tył.

Wciąż znajdował się zbyt blisko. Jego nagość…

– Nie mogłeś chociaż włożyć koszuli?

Powiódł wzrokiem po moim ciele, by zaraz potem spojrzeć w inną stronę. Odchylił głowę, wypuszczając dym w niebo.

– Mógłbym zadać ci to samo pytanie.

Zerknęłam w dół na mokrą, przylegającą do skóry szatę wróżebną.

Bezwstydnik, pomyślałam.

– Dlaczego król napełnił kufel wodą ze źródła?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Wyraźnie ją wyczułam.

– Jesteś pewna, że nie czułaś po prostu własnego smrodu? Przesiąkłaś całkowicie zapachem tej katedry.

Górował nade mną imponującym wzrostem, choć zdawał się tego nie wykorzystywać. Stał przede mną zgarbiony, na lekko ugiętych kolanach, jakby wyprostowanie się wymagało od niego zbyt wiele wysiłku.

– Przebywałaś cały czas w katedrze?

– Dlaczego pytasz?

– Benji chciałby wiedzieć.

– Kto?

– Benedykt Castor. – Przymrużył oczy z wyraźną irytacją. – Nasz król.

Bezczelny. Może tytuł monarchy nie budził takiego respektu jak władza opatki i nie dorównywał randze Wieszczki, ale ten człowiek wciąż pozostawał władcą, a nie jakimś Benjim.

– Tak, byłam w katedrze. – Z mojego brzucha wydobyło się przerażające burczenie.

Z twarzy rycerza nie dało się wyczytać żadnych emocji. W jego niewyobrażalnie ciemnych oczach odbijało się światło księżyca, ale one same nie zdradzały niczego więcej. Co do jednego miałam jednak pewność – nie podobała mu się moja opaska. Spojrzał na nią, marszcząc brwi, a później skierował wzrok ponad moją głowę, jakby wolał rozmawiać z powietrzem niż z kimś, kogo twarz pozostawała w połowie ukryta.

– To krew czy woda ze źródła sprawia, że wymiotujesz?

– Nie twoja sprawa.

Zaciągnął się dymem z palonego patyczka, a następnie wyciągnął go w moją stronę.

– Masz.

– Co to jest?

– Petryfikowane ziele. Pomaga na mdłości i uczucie dyskomfortu.

Uśmiechnęłam się z wrogością wymalowaną na ustach, po czym popatrzyłam na siniaki mężczyzny.

– To nie ja odczuwam dyskomfort, nie licząc tej rozmowy, oczywiście.

Odwzajemnił uśmiech, wykrzywiając wargi w równie nieprzyjazny sposób. Miał białe, równe zęby… poza trzema dolnymi, one ciasno na siebie nachodziły. Przypominały szereg niezdyscyplinowanych żołnierzy. Gdyby ten mężczyzna mnie ugryzł, to mogłam sobie tylko wyobrazić, że ślad po tym okazałby się równie niepowtarzalny jak odcisk jego palca.

Co za okropna myśl.

– W takim razie pomoże ci na mdłości. – Z jego nozdrzy wydobył się dym, a później znów podał mi petryfikowane ziele. – Czyżby palenie pod srebrnym księżycem wiązało się ze złym omenem?

– Nie wszystko należy interpretować w ten sposób.

– Mogłaś mnie oszukać. W tym królestwie nie da się przejść nawet kilku kroków, by nie słyszeć, że gdzieś spadła moneta, komuś rozlał się atrament, drgnęła woda, wiatr poruszył dzwonkami albo pękła jakaś cholerna nitka. – Pokręcił głową, po czym zaśmiał się bez wesołości. – To przemyślany mechanizm działania katedry Aisling. Kamienne przedmioty, z których słyną Omeny, są powszechnie znane, lecz ich przepowiednie nie są już tak jednoznaczne. Margines błędu prowadzący do niewłaściwej interpretacji jest tak szeroki, że gdyby mój koń miał przejść z jednego końca tej interpretacyjnej przepaści na drugą, zdechłby po drodze z głodu. A jednak ta katedra i ta uświęcona ziemia to jedyne miejsce w Traum, gdzie ludzie wmawiają sobie, że marnowanie życia na szukanie znaków to dobrze spędzony czas. I jeszcze płacą za to ciężko zarobionymi pieniędzmi.

Jego bluźniercze słowa przecięły powietrze tak gwałtownie, że odczułam to jak uderzenie na własnym policzku. Tego rodzaju świętokradztwo powinno zostać wykorzenione przez rycerstwo z okolicznych wiosek, a nie kultywowane w jego szeregach. W ciągu dziesięciu lat spędzonych w Aisling nikt nie śmiał zwrócić się do mnie w ten sposób. Co za podły człowiek, niegodny swojej pozycji. Wiedziałam, że był ordynarny i nieprzyzwoity już w chwili, gdy ujrzałam go po raz pierwszy.

Najpodlejszy rycerz w całym Traum.

Mimowolnie się skrzywiłam.

– To nie strata czasu. Przepowiednia pozwala wyzbyć się strachu przed nieznanym. Wiedza o tym, czy czeka cię coś dobrego czy złego, jest jak wejrzenie w przyszłość. To, co czynią Omeny, to istna magia, ale to, co sama robię, również jest czymś wyjątkowym. – Oparłam się o bramę i wyrwałam mu z ręki petryfikowane ziele. – Okaż trochę pieprzonego szacunku.

Przyglądał mi się oczami tak ciemnymi, że nie potrafiłam dostrzec jego źrenic. A gdy się odezwał niskim i głębokim tonem, brzmiał tak, jakby przemawiał dwoma głosami naraz. Ten ciepły, głęboki tembr… i chrapliwa nuta, jakby przesuwał knykciami po żwirze.

– Jak masz na imię? – Przyłożyłam ziele do ust i ostrożnie się nim zaciągnęłam.

Dym okazał się tak intensywny i ostry, że zapiekło mnie w gardle.

– Rodrick Myndacious. – Skrzywił się, jakby brzmienie własnego imienia drażniło go niczym gra na rozstrojonych skrzypcach. – Ale możesz mi mówić Rory.

W moich oczach pojawiły się łzy. Dym wypełniający płuca stał się nie do zniesienia i nie mogłam powstrzymać się od kaszlu. Przyłożyłam rękaw do ust i zaczęłam się krztusić.

Zauważyłam, że Rory’emu nieznacznie drgnął kącik ust.

– Szóstka.

– Szóstka? – Uniósł brwi.

Och. Ogarnęło mnie dziwne rozleniwienie. Mdłości zaczęły ustępować, więc zaciągnęłam się jeszcze raz zielem, a te zniknęły całkowicie. Zrobiłam to po raz kolejny, co sprawiło, że uczucie otępienia w kończynach zostało zastąpione przez delikatną, otulającą mgłę…

– Wystarczy. – Mężczyzna wyciągnął ziele z moich ust, choć wypaliłam je już prawie do końca. Przesunął używką po dolnej wardze, po czym zaciągnął się po raz ostatni i rzucił niedopałek na ziemię.

– Sześć jest liczbą, a nie imieniem.

– Nie powinnyśmy wypowiadać naszych prawdziwych imion.

– Tak samo jak nie wolno wam pokazywać oczu? – Powiódł wzrokiem po mojej opasce. – Po co to wszystko? Wydaje mi się, że nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie.

Milczałam.

– Więc to tajemnica. – Skinął głową. – I przypuszczam, że równie wielkim sekretem jest to, dlaczego jedynie Wieszczki, które dostąpiły najwyższego święcenia, mają prawo pić wodę ze źródła Aisling.

Pomyślałam o kuflu w dłoniach króla Castora.

– Już próbowano. Zaledwie kilka lat temu pewien kupiec z Kupieckiej Przystani tak bardzo pragnął ujrzeć znaki Omenów, że ruszył wzdłuż nawy i napił się ze źródła jak świnia z koryta. Gargulce uderzyły go w głowę i wywlekły na dziedziniec. Oczywiście nie śnił, ale za to wymiotował tak długo, że aż rozpłakał się z bólu. Przekaż więc swojemu królowi, że może śmiało pić skradzioną wodę ze źródła. Tylko niech ma na uwadze twoje buty, kiedy już dopadną go mdłości.

Rory spojrzał na mnie, na co wzruszyłam ramionami.

– Tylko Wieszczki śnią – oznajmiłam.

– Ale kim właściwie jest Wieszczka? Porzuconym dzieckiem? – Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. – Opatka pozbawia was imion, twarzy, ubrań i tożsamości. Później zamyka was w murach katedry, gdzie pijecie krew, toniecie raz za razem i śnicie. Znasz Omeny, potrafisz intepretować ich znaki i patrzysz na wszystkich z góry, ale nie masz pojęcia, co tak naprawdę dzieje się w okolicznych osadach. Nic nie wiesz o tym, co czeka cię za murami tej katedry, kiedy czas twojej służby dobiegnie końca, a mając na uwadze twój wiek, nastąpi to już niedługo. – Zacisnął zęby, po czym uśmiechnął się do mnie w sposób daleki od przyjaznego. – Uważaj, Szóstko, ktoś może cię oskarżyć, że za dobrze się bawisz na tym przeklętym wzgórzu.

Fala gorąca uderzyła mnie w kark.

Jak on śmiał!

– Trzymaj język za zębami albo ci go wyrwę. Służę bogom, a ty zaś usługujesz młodemu królowi, który właśnie otrzymał pięć złowróżbnych znaków. Tylko jedno z nas zasługuje na upomnienie.

Kopnęłam gwałtownie żwir, a później przeszłam przez otwartą bramę.

– Nie zamierzasz przeprosić mnie za to, że pobrudziłaś moje buty?

Zatrzymałam się, gotowa krzyknąć, a może i nawet cisnąć w niego garścią piasku, lecz Rodrick Myndacious zdążył się już oddalić. Gdy mu się przyglądałam, blask księżyca podkreślał jego wyrzeźbione plecy.

– To prawdziwy zaszczyt, Wieszczko – rzucił przez ramię.

Przez całą noc gotowało się we mnie z wściekłości, przez co nie zmrużyłam oka nawet na sekundę.