Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seria kryminalna z komisarz Olgą Balicką cz. 9
Powieść zainspirowana prawdziwymi historiami.
Iwona Kolibra przechodzi na emeryturę i odnajduje spokój w samotnym życiu. Jednak los ma dla niej inne plany. Kobieta otrzymuje list z ośrodka adopcyjnego, do którego przed trzydziestoma pięcioma laty oddała córkę. Pełna wzbudzonej nagle nadziei na jej poznanie dowiaduje się, że dwadzieścia lat temu dziewczynka zaginęła, a policja prawdopodobnie właśnie odnalazła jej szczątki. Do identyfikacji potrzebny jest jednak materiał genetyczny biologicznej matki. Targana silnymi emocjami Iwona postanawia wyruszyć do miasta, w którym dorastała Oliwia, by osobiście dowiedzieć się, co stało się z jej dzieckiem.
W tym samym czasie jeleniogórscy policjanci dokonują makabrycznego odkrycia. W mroźną zimową noc do kontenera na śmieci przy jednym z supermarketów ktoś podrzucił zwłoki nastoletniej dziewczyny. Śledztwo w tej sprawie podejmuje komisarz Olga Balicka wraz ze swoim zespołem. Wkrótce okazuje się, że zaginęła kolejna nastolatka, a cała sprawa zaczyna robić się jeszcze bardziej skomplikowana, niż wydawało się na początku.
Co wspólnego mają ze sobą zaginięcia, do których doszło na przestrzeni dwudziestu lat? Czy Oldze uda się wygrać wyścig z czasem i uratować ostatnią porwaną dziewczynkę? I z jaką osobistą tragedią przyjdzie jej się zmierzyć tym razem?
Katarzyna Wolwowicz powraca z mroczną i dramatyczną historią, która wstrząśnie Wami do głębi.
Katarzyna Wolwowicz, urodzona w 1983 roku. Magister stosunków międzynarodowych i psychologii klinicznej. Absolwentka studiów podyplomowych z mediacji.
Dorastała w malowniczej górskiej miejscowości – Szklarskiej Porębie. Kocha przestrzeń, wolność i naturę, ale także ogień trzaskający w kominku, saunę i morsowanie w górskich wodospadach. Uwielbia sport, zwłaszcza narciarstwo alpejskie, a także taniec towarzyski i latynoamerykański.
Autorka serii kryminalnej z komisarz Olgą Balicką, serii z komisarzem Tymonem Hanterem, serii z Carmen Rodriguez oraz thrillerów: W otchłani, W obłędzie i Śladami twojej krwi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Zło
© Copyright by Katarzyna Wolwowicz, Warszawa 2025
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2025
Redakcja: Anna Jeziorska
Korekta: Joanna Wysłowska
Skład i łamanie: Sylwia Rogowska-Kusz, Magraf sp.j., Bydgoszcz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski, Magraf sp.j., Bydgoszcz
Zdjęcie autorki: Weronika Kosińska
Zdjęcie okładkowe: pexels.com/Helen Alp
Projekt okładki: Eliza Luty
Redaktor inicjująca: Blanka Wośkowiak
Wszelkie podobieństwa zdarzeń, instytucji i osób są przypadkowe i niezamierzone.
Opowieść stanowi literacką fikcję.
Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.
ISBN: 978-83-8132-664-3
Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski
Druk: Drukarnia Abedik, Gutenberga 5, 62-023 Żerniki k. Poznania
Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o.
ul. Widok 8, 00-023 Warszawa
tel. 603-798-616
Dział handlowy:
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Wydanie I, 2025
–fragment–
Zatrzymała się przy skutym lodem brzegu Bałtyku. Zwróciła twarz w stronę wody, wyglądającej teraz bardziej jak zamarznięta tafla jeziora niż morze, i zrobiła głęboki wdech. Miała wrażenie, że mroźne powietrze niemal paraliżuje pracę jej płuc i wszystkie wykonywane podczas tego spaceru oddechy przypominają bardziej walkę o życie wyłowionej z wody ryby. Silne mrozy nawiedziły nadmorskie Rusinowo mocniej niż w ostatnich latach. Iwona co roku przyjeżdżała do tej malowniczej miejscowości na cały grudzień i styczeń. Lubiła przebywać tu poza sezonem, w czasie, kiedy nie pojawiało się zbyt wielu turystów, a samotne, wielokilometrowe spacery wybrzeżem stanowiły jedyną atrakcję. To jej wystarczało.
Należała do tego typu samotniczek, które szły przez życie, nie oglądając się na innych. Nie potrzebowała ludzi. Lubiła własne towarzystwo i mimo upływu lat nie czuła potrzeby wiązania się z nikim. A może właśnie dlatego? Za stara na małżeństwo, nie wyobrażała sobie posiadania własnych dzieci ani opiekowania się cudzymi. Uznała, że byłoby to nie fair w stosunku do jej przeszłości. Zresztą teraz to już uniemożliwiała to nawet sama biologia. Iwona skończyła właśnie pięćdziesiąt lat i z uśmiechem na ustach i ulgą w sercu przyjęła niedawną wiadomość o menopauzie. I nie chodziło tylko o perspektywę cieszenia się życiem bez konieczności kupowania co miesiąc środków higienicznych i walki z ciągłymi bólami brzucha i głowy podczas okresu. Menopauzę postrzegała jako symbol końca pewnego cyklu w życiu. Cyklu, który nieustannie przywoływał bolesne wspomnienia.
Wiedziała, że ten pobyt nad morzem będzie dla niej inny od poprzednich. Zamknie za sobą przeszłość, uwolni się od myślenia o niej, spojrzy w przyszłość i pogodzi się z tym, że pewne sprawy nigdy się nie wyjaśnią. Być może zdoła nawet przekonać samą siebie, że niektóre rzeczy nigdy się nie wydarzyły…?
Zrobiła jeszcze jeden głęboki wdech, czując, jak zamarzają jej włoski w nosie, a lodowate powietrze dociera do płuc, które zaczynają ją boleć. Potarła o siebie zmarznięte dłonie, bo nawet ciepłe rękawiczki nie chroniły ich przed przenikliwym chłodem, nasunęła czapkę mocniej na czoło i ruszyła dalej. Wybrzeże jawiło się jej niczym rajska plaża. Szerokie, złoto-piaszczyste, z bujnym lasem rosnącym za wydmami i z morzem, które zawsze ją wyciszało, niezależnie od tego, czy podobnie jak dziś przypominało taflę jeziora, czy burzyło się podczas sztormowej pogody. Kochała Bałtyk, mimo wszystko. Nawet mimo tego, co przydarzyło się jej wiele lat temu na koloniach w Trójmieście. W czasach, kiedy była jeszcze nastolatką. Nie. „Nie powinnam znowu do tego wracać” – zganiła się w duchu. Dlaczego wciąż nie potrafiła zapomnieć? Przecież minęło tyle lat, przecież żyła szczęśliwa, przecież…
Pokręciła głową, chcąc odgonić nieprzyjemne refleksje, i skręciła w lewo w kierunku zejścia z plaży. Musi przestać myśleć, a żeby przestać myśleć, trzeba się czymś zająć. Tak mówiła jedna z wielu prawd życiowych, których starała się przestrzegać. Wróci do domku, zrobi sobie gorącej herbaty, zje śniadanie i zajmie się malowaniem sypialni. To był jej plan na ten dzień. Należało odnowić to pomieszczenie. Pokój dzienny odświeżała w zeszłym tygodniu, a remontu łazienki dokonała jeszcze przed świętami. Sama zajęła się wszystkim, poza hydrauliką. Do tego wolała wynająć fachowca.
Idąc do domku drogą wiodącą przez sosnowy las, zdawało się jej, że widzi kogoś kręcącego się przy jej posesji. Zatrzymała się na chwilę i przyjrzała uważnie postaci poruszającej się blisko ogrodzenia. Zmrużyła oczy, nie rozpoznając nikogo z sąsiadów.
Mieszkała w domku holenderskim z lat siedemdziesiątych, który kupiła piętnaście lat temu i który za każdym razem, gdy tu przyjeżdżała, nieustannie ulepszała. Jej pięciusetmetrowa działka, położona blisko lasu, zaraz przy wydmach, była jedną z dziesięciu rekreacyjnych nieruchomości, które gmina sprzedała w prywatne ręce. Jednak rzadko się zdarzało, żeby jej bezpośredni sąsiedzi przyjeżdżali w styczniu na urlop. Zazwyczaj widywała się z nimi latem, a nawet we wrześniu, kiedy większość z nich przestała już wynajmować domki i przyczepy turystom i sama chciała nacieszyć się ostatnimi podrygami lata. Iwona miała fajnych sąsiadów. Może nie ze wszystkimi spotykała się towarzysko, ale nigdy nie wydarzyło się na ich małym osiedlu nic, co doprowadziłoby między nimi do sporów czy awantur. Jednak mężczyzna, któremu przyglądała się uważnie, nie przypominał jej z wyglądu nikogo znajomego, a mimo to ewidentnie na nią czekał. Pokręcił się przy zamkniętej furtce jej ogrodzenia, chuchając w zmarznięte dłonie, po czym wsiadł do zaparkowanego blisko auta. Z tej odległości nie potrafiła odgadnąć marki, dostrzegała jedynie oryginalny ceglany kolor, a ona nie znała nikogo, kto jeździłby takim samochodem.
Zatrzymała się, czując w sercu dziwne, niepokojące ukłucie. Zaczęła się zastanawiać, czy to nie strach, ale czego niby powinna się obawiać? Nie potrafiąc znaleźć żadnego racjonalnego powodu, który skłoniłby ją do ucieczki, ruszyła w stronę domu. Mężczyzna musiał ją zauważyć, bo drzwi od strony pasażera otworzyły się powoli.
– Paweł? – wyszeptała, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Paweł Gadomski był jej sąsiadem z Poznania. Mieszkali w jednej kamienicy, a ich lokale znajdowały się na tym samym piętrze, dokładnie naprzeciwko siebie. Co prawda, przeżyli kiedyś przelotny romans i dobrze wiedziała, że Paweł czuł do niej coś więcej, ale nie rozumiała, z jakiego powodu miałby zjawić się u niej bez zapowiedzi. Może nawet trochę ją to zirytowało?
– Iwona. – Przywitał ją bladym uśmiechem i skinieniem głowy. – Cześć. Czekałem na ciebie.
– Co ty tu robisz? – zapytała niezbyt miłym tonem, kiedy podeszła bliżej. Z ich ust wydobywały się obłoczki pary.
– Ja… Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale nie można się tu do ciebie dodzwonić i… – Zamilkł skonsternowany, widząc, jak patrzy na niego karcąco.
– I postanowiłeś przyjechać? Tak po prostu?
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Owszem, zaprosiła go tu kiedyś na kilka dni i miło spędzili czas, ale było to tak dawno temu, że już niemal o tym nie pamiętała. Poza tym nie podobało się jej, kiedy mężczyźni w stosunku do niej robili coś samowolnie. Czuła się wtedy osaczona i postawiona pod ścianą. Gdyby ją zapytał, może i chciałaby, żeby wpadł na chwilę. Może nawet przyjęłaby jego pomoc przy remoncie, bo Paweł to świetna złota rączka, a o tej porze roku nad morzem brakowało fachowców. Ale teraz, kiedy ją zaskoczył, nie miała nawet ochoty zapraszać go na kawę.
– Nie. Nie tak po prostu – odparł, kiedy ostentacyjnie go minęła i włożyła klucz do zamka w furtce. – Mam coś dla ciebie, Iwona – dodał nieco spokojniej i poważniej.
Odwróciła się zaskoczona. Nie chodziło o to, co powiedział, ale jak to powiedział. Znów poczuła w sercu znajome ukłucie i znów zaczęła się zastanawiać, co, do cholery, dzisiaj się z nią dzieje.
– Noworoczny prezent? – Spojrzała na niego spod byka. – Mógł poczekać do lutego.
Wiedziała, że jest zbyt ostra, ale nie umiała inaczej. Zawsze tak się zachowywała, kiedy ktoś postawił ją przed faktem dokonanym. Mimo wszystko zrobiło się jej szkoda tego człowieka. To przecież dobry, porządny mężczyzna po pięćdziesiątce, który od ponad dziesięciu lat żył sam po stracie żony. Właśnie to ich kiedyś połączyło. Zupełnym przypadkiem spędzili kiedyś razem sylwestra w zatrzaśniętej windzie i, upijając się szampanem przyniesionym w torbie z innymi zakupami, opowiedzieli sobie o najgorszych w ich życiu wydarzeniach, które, tak się składało, rozgrywały się właśnie w sylwestrowe noce. Iwona nie potrafiła nazwać tego, co ich wtedy połączyło, ani nawet tego, co z tej ich dziwnej, niezrozumiałej relacji zostało do tej pory. Nie byli ani parą, ani nieznajomymi. Nie byli nawet przyjaciółmi, bo przyjaciele spotykają się i dbają o siebie nawzajem, a mimo to Iwona zdawała sobie sprawę, że może mu ufać. Paweł nigdy by jej nie skrzywdził. Chciał z nią być i gdyby tak postanowili, zapewne miałaby jednego z najlepszych facetów w swoim życiu, ale ona nie chciała. Zaproponowała mu przyjaźń, a on stwierdził, że nie mógłby się z nią przyjaźnić i zachowywać codziennie tak, jakby nic do niej nie czuł. Znów byli więc tylko sąsiadami.
– No to może wejdziesz na herbatę? – zaproponowała, widząc, że mężczyzna ma minę niczym zbity pies. – Zmyliłeś mnie tym autem. Nowe?
– Nie. Wyprane w perwollu – zażartował i spłonął rumieńcem, kiedy przewróciła oczami.
Weszli na posesję, na której stał dom z dobudowanym tarasem i zewnętrzną kabiną prysznicową, z której Iwona korzystała głównie latem.
– Już zapomniałem, jak tu fajnie – powiedział Paweł, kiedy przechodzili przez ogród. – Ile to lat minęło? Cztery? – zapytał, wspominając swój ostatni pobyt tutaj.
– Drogi, jak widać, nie zapomniałeś – odparła i włożyła klucz do zamka, by otworzyć drzwi. Wolała być dla niego szorstka jak zawsze, żeby czasem nie wpadł na pomysł, że mogliby znów spróbować być razem.
– Trochę się pozmieniało – stwierdził, rozglądając się dookoła. – Ładnie to wszystko urządziłaś – pochwalił wnętrze, które w niczym nie przypominało przyczepy z lat siedemdziesiątych. Wyglądało bardziej jak przytulny i nowoczesny salon domków mobilnych, tak często ostatnio stawianych na działkach rekreacyjnych.
– Dzięki – rzuciła i wstawiła wodę. – Kawa czy herbata? – zapytała, udając, że nie pamięta, iż Paweł nie pija kawy. Lepiej nie okazywać mu zbytniej atencji.
– Herbata, jeżeli mogę prosić. – Zdjął kurtkę, powiesił ją na haczyku w prowizorycznym przedsionku i usiadł na nowej kanapie. – Wygodna.
Iwona skinęła głową.
– Staram się przystosować wszystko tak, żeby móc przebywać tutaj jak najdłużej. W grudniu przeszłam na emeryturę i możliwe, że będę spędzała tu więcej czasu niż wcześniej – wyjaśniła, uznając to za dobry temat do konwersacji. Właśnie tak powinna z nim rozmawiać. Opowiadając mu, że z Poznaniem nie wiąże swojej przyszłości. – Ale dosyć już o mnie. Z czym przyjechałeś? – zapytała, chcąc zmienić kierunek tej dyskusji.
Paweł nagle spoważniał, podszedł do kurtki i wyjął schowaną w wewnętrznej kieszeni kopertę. Zawahał się, czy dać ją jej od razu, czy najpierw coś powiedzieć. Wybrał to drugie.
– Z góry cię przepraszam, że ją odebrałem. Ale byłem pewny, że będziesz chciała wiedzieć, co jest w środku.
Iwona Kolibra otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Mam nadzieję, że to zawiadomienie o spadku, a nie o mandacie – próbowała zażartować, ale poczuła, że spinają się jej wszystkie mięśnie. Wstała pospiesznie z kanapy i podeszła do Pawła. – Skąd to?
– Z ośrodka adopcyjnego – rzucił i zobaczył, że Iwona zamarła.
Wpatrywała się w niego oszołomiona, jakby informacja o nadawcy listu kompletnie ją zaskoczyła. Jakby pozbawiła ją władzy nad własnym ciałem, a może i umysłem. Otrząsnęła się dopiero po chwili. Chciała chwycić kopertę, usiąść przy stoliku i przeczytać wszystko od razu, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa.
– Czy… Czytałeś? – wydukała jedyne słowo, jakie przeszło jej przez gardło.
– No co ty, Iwonka. Nie śmiałbym. Ale wiedziałem, że chciałabyś dostać ten list jak najszybciej, dlatego gdy pan Marian zapukał do mnie z pytaniem, czy ci go przekażę, bo nie ma cię w domu, od razu się zgodziłem. Dzwoniłem, żeby ci o tym powiedzieć, ale nie odbierałaś.
Patrzyła na niego oczami pełnymi strachu, nadziei i wzbierających pod powiekami łez. Pan Marian był ich listonoszem od niepamiętnych czasów. Śmiali się kiedyś, że pewnie pracował nieustannie od czasów drugiej wojny światowej i nie ustąpi ze stanowiska, dopóki nie wybuchnie trzecia. Miał chyba ze sto lat, ale krzepę i zdrowie o wiele lepsze od nich. Jedyne, co mu czasem szwankowało, to wzrok i często zostawiał listy w innej skrzynce, niż powinien. Ten jednak musiał być polecony, dlatego przyniósł go bezpośrednio do odbiorcy.
Iwona zasłoniła usta dłonią, próbując powstrzymać wciąż wzbierające w niej emocje.
– Spodziewałaś się tego listu? – zapytał Paweł, bacznie ją obserwując. – Pamiętam, że rozmawialiśmy kiedyś o tym, że przymierzasz się, by odnaleźć córkę, ale wtedy jeszcze nie byłaś na to gotowa – przypomniał jej.
Iwona zaczęła nerwowo chodzić po małym salonie, podgryzając skórki przy paznokciach. W końcu stanęła i zerknęła na Pawła.
– Tak. Poszłam tam jakiś rok temu – przyznała. – Poszłam i powiedziałam, kim jestem i że chciałabym odnaleźć oddaną do adopcji córkę. Ale oni oświadczyli, że to niemożliwe. – Spojrzała na niego tak, by się domyślił, że ona nie rozumie, skąd w takim razie ten list. – Poinformowali mnie, że nie wolno im udzielić takich informacji i jedyne, co mogą dla mnie zrobić, to wziąć moje dane i jeżeli moja córka w przyszłości sama zwróci się do nich z taką samą prośbą, wtedy się ze mną skontaktują.
– Iwona! To cudownie! – wykrzyknął z entuzjazmem, podszedł do niej i złapał ją za ramiona. – Wiesz, co to znaczy? Ona też chce cię poznać! Boże, jakie to ekscytujące – dodał i mocno ją przytulił.
– I przerażające – stwierdziła pod nosem. – Paweł? A co, jeżeli ona mnie nie polubi? – Poczuła, że jej ciało drży, a z oczu wypływają łzy. – Co, jeśli chce mnie poznać tylko po to, by wykrzyczeć mi w twarz, że zniszczyłam jej życie? Że mnie nienawidzi, bo ją oddałam? – Teraz trzęsła się już cała.
– Przestań! – zganił ją i odsunął się nieco. – Na pewno to nie tak. Zrobiłaś to dla jej dobra. Miałaś piętnaście lat i sama byłaś wtedy dzieckiem. Jeżeli ona chce cię poznać, to raczej nie po to, by coś ci wypominać. Zresztą teraz to jest ponoć modne, żeby odnajdywać swoich biologicznych krewnych. Powstały nawet aplikacje, które w tym pomagają.
Zrobiła głęboki wdech, żeby się opanować, i spróbowała powoli wypuścić powietrze. Zdała sobie sprawę, że w tej chwili słabości i strachu cieszyła się, że Paweł znalazł się przy niej. Nie wiedziała, czy poradziłaby sobie sama.
– To co? Siadasz i czytasz, tak? A ja… – Nie dokończył.
– Zostań – rzuciła pospiesznie.
– Zostanę – zapewnił ją uradowany.
Usiedli na kanapie i podał Iwonie kopertę z ośrodka. Otwierała ją drżącymi dłońmi, mrugając szybko, bo wydawało się jej, że widzi jakieś ciemne mroczki, a świat zaczyna dziwnie wirować. Przyjrzała się listowi w skupieniu. Skoncentrowała wszystkie siły, żeby przeczytać choć pierwsze zdanie, ale… Nie mogła. Stres, adrenalina i wciąż płynące z jej oczu łzy sprawiały, że nie potrafiła składać liter w sensowne wyrazy i zdania.
– Spokojnie. – Położył dłoń na jej ramieniu. – Weź głęboki wdech i wydech. Będzie dobrze – zapewnił.
– Nie mogę – jęknęła. – Tak długo na to czekałam, ale kiedy w końcu coś się ruszyło w sprawie, nie jestem w stanie rozszyfrować tych cholernych liter. – Zdenerwowała się.
– Daj. – Wziął list z jej dłoni. – Ja ci przeczytam.
Zobaczył w jej wzroku przyzwolenie i wdzięczność.
– „Szanowna Pani” – zaczął od grzecznościowego nagłówka i spojrzał na nią, by się upewnić, że może czytać dalej. – „Bardzo nam przykro, że zwracamy się do Pani w takiej sprawie, jednak zostaliśmy o to poproszeni przez jeleniogórską policję, a i Pani podczas ostatniej wizyty u nas wyraziła chęć pozyskania informacji o swojej biologicznej córce”.
Oczy Iwony zrobiły się nagle wielkie i okrągłe, a ona sama zamarła w bezruchu, mimowolnie wstrzymując oddech.
– „Jesteśmy zobligowani wyjaśnić, że Pani biologiczna córka zaginęła w 2005 roku i do tej pory nie została odnaleziona. Jej adopcyjni rodzice bardzo ją kochali i robili wszystko, by dowiedzieć się, co się z nią stało, niestety bez rezultatu. Jednakże w ubiegłym miesiącu w stawie blisko ich miejsca zamieszkania został odkryty szkielet, sugerujący, że zmarłą mogła być właśnie Pani biologiczna córka. Jest nam bardzo przykro z tego powodu. Policja nie może zidentyfikować zwłok, ponieważ nie dysponują próbką DNA, którą mogliby porównać. W związku z tym jeleniogórska komenda zgłosiła się do nas z prośbą o kontakt i próbę nakłonienia Pani do przekazania próbki DNA. Jeżeli byłoby to możliwe, bardzo prosimy o kontakt telefoniczny lub osobisty. Pokierujemy Panią, co i gdzie należy zrobić. Z wyrazami ubolewania i szacunku, Emilia Nowak” – skończył czytać, a gdy podniósł wzrok, zobaczył, że Iwona patrzy na niego przerażona.
Ile osób potwierdziło przyjście? – zapytał Kornel, pochylając się nad miską z robioną przez Olgę sałatką i wygrzebując widelcem kawałki podsmażonego kurczaka.
– Ej! – Pacnęła go dłonią po ręce. – Zabieraj mi się stąd. Ale już.
– No weź, żabko… – Spojrzał na nią z tym swoim zniewalającym uśmiechem, który zawsze działał i sprawiał, że Olga była gotowa oddać mu wszystko i w każdej chwili.
– Nie „żabkuj” mi tutaj. Nie „żabkuj”! – Pogroziła mu palcem. – Będziesz jadł z innymi, jak przyjdą.
– Ale wtedy trzeba całą sałatkę. – Wzdrygnął się.
– A ty wolisz samego kurczaczka? – zapytała go takim tonem, jakby mówiła do pociesznego pięciolatka.
– No! – ożywił się i uśmiechnął.
– Wynocha mi stąd. – Zachichotała. – Idź zobacz, czy podjazd jest odśnieżony, żeby wszyscy mogli zaparkować, a potem się przebierz. Chyba nie chcesz przywitać gości w tym stroju? – Posłała mu karcące spojrzenie, wskazując wymownie na plamę po cieście na jego swetrze, która powstała, kiedy chwilę temu wyjadał palcem resztki z miski.
– A co? Tak nie mogę? – Wzruszył ramionami i zrobił zdziwioną minę. – Przecież i tak wszyscy zaraz się pobrudzimy.
– Oj, Murecki, Murecki… – Skrzyżowała ramiona na piersiach i zmrużyła oczy, patrząc na niego wnikliwie. – Ile razy mam powtarzać, że jeżeli chcesz być w nocy traktowany jak mężczyzna, za dnia nie zachowuj się jak chłopczyk.
– Dobra. Przekonałaś mnie. – Odłożył widelec i ruszył w stronę drzwi wyjściowych. – Ale obiecujesz? – rzucił jeszcze przez ramię, słysząc, jak śmieje się w odpowiedzi.
Olga westchnęła rozbawiona i otrzepała dłonie. Rozejrzała się dookoła, starając się skontrolować, co jeszcze nie zostało zrobione, choć powinno, ale niczego takiego nie zauważyła. Właściwie wszystko czekało już przygotowane na przyjście pierwszych gości, a czasu zostało im jeszcze na tyle, żeby wziąć szybki prysznic i przebrać się w eleganckie ciuchy.
Już przed świętami zgadali się z przyjaciółmi, że w pierwszy piątek po sylwestrze urządzą u siebie noworoczne przyjęcie. Data była o tyle dobra, że w poniedziałek wypadało święto Trzech Króli i o ile w Jeleniej Górze nie wydarzy się nic nadzwyczajnego pod kątem przestępstw, będą mieli trzy dni na odpoczynek.
Postawiła misę z sałatką na pięknie nakrytym stole i pogratulowała sobie w myślach, że zrobiła się z niej niezła pani domu.
–––
Godzinę później wszyscy siedzieli już razem i żywo dyskutowali. Po posiłku panowie przenieśli się na kanapę przed telewizorem, bo właśnie rozpoczął się jakiś ważny mecz piłki nożnej, a panie zostały w jadalni.
– No i jak tam? Opowiadaj! – Elwira zwróciła się z szelmowskim uśmiechem do Katarzyny Sarneckiej.
– Ale co? – Kaśka ewidentnie udawała, że nie domyśla się, o co chodzi.
– Nie zgrywaj głupiej. – Naburmuszyła się. – Jaki jest? Ostatnio nie było okazji pogadać po babsku. Mów, bo interesują mnie pikantne szczegóły.
Olga parsknęła śmiechem tak, że niemal opluła się winem, a Otylia spłonęła rumieńcem.
– A ty się tak nie czerwień. – Elwira szturchnęła ją łokciem. – Dziecko z Mirkiem masz, to przecież wiesz, co i jak. A więc? – Znów przeniosła uwagę na Kaśkę. – Dobry jest? – zapytała, ściszając głos. – No wiesz, w te klocki… Dobry jest?
– Powiedziałabym, że idealny, ale zaczynam się zastanawiać, czy twoja dociekliwość nie wynika z faktu, że Leon średnio się spisuje, i nie chciałabym cię dołować. – Katarzyna upiła łyk wina i uśmiechnęła się swoimi idealnie pomalowanymi na krwistą czerwień ustami.
– No co ty? – oburzyła się Elwira. – My to nocami nie wychodzimy z łóżka, tak jest cudownie – zażartowała.
– Moja droga, niewychowana siostro… – Olga spojrzała na nią zaczepnie. – A co u ciebie? Kiedy ślub? – Przerzuciła zainteresowanie na Elwirę, zanim ta zaczęłaby wypytywać o pożycie intymne Otylię. Wstydliwa informatyczka z trudem by to przeżyła.
– U mnie? Cudownie! Wręcz wyśmienicie. Tylko mój narzeczony ostatnio jakiś nieobecny – powiedziała to na tyle głośno, by siedzący z mężczyznami Leon mógł zareagować. On jednak albo udawał, że nie słyszy, albo naprawdę jej słowa do niego nie dotarły.
Wszyscy panowie za to krzyknęli chóralnie, bo właśnie jeden z zawodników strzelił bramkę.
– Ej! – Olga zganiła ją spojrzeniem. – Zachowuj się i nie rób mi tu burdy. To porządna impreza dla kulturalnych ludzi – zażartowała, po czym poważniej dodała: – Ale jak chcesz porozmawiać, to wiesz, że jesteśmy do dyspozycji.
Panie przysunęły się do siebie, patrząc z troską na Elwirę.
– Ech, szkoda gadać… – Westchnęła. – Wszystko było dobrze aż do Wigilii. Od tego czasu pozostaje jakiś nieobecny, jakby się czymś martwił albo skrywał jakiś sekret. A może on ma romans? Już sama nie wiem, co sądzić.
– Przestań, przecież wy nawet małżeństwem nie jesteście. Jaki romans? – Olga zamierzała pocieszyć siostrę, ale tylko sprawiła jej przykrość, wypominając brak ślubu. – Przepraszam. Nie pomyślałam.
– Papierek lub jego brak nic nie znaczy – stwierdziła Kaśka. – Po prostu z nim porozmawiaj i powiedz, że martwisz się tym, co się dzieje. Poza tym od Wigilii nie minęło wcale tak dużo czasu. Może ma gorsze chwile, przeziębił się czy coś.
– Czy coś – powtórzyła Elwira. – No dobra. Dzięki za cenną radę, ale wolę teraz pogadać o przyjemniejszych rzeczach. – Klepnęła w udo siedzącą obok Otylię. – A u ciebie jak tam w seksie?
Olga i Kaśka parsknęły śmiechem, widząc zmieszanie koleżanki.
– Nie przejmuj się i nie odpowiadaj – poradziła jej Katarzyna. – Elwira to szalona młoda dama bez zahamowań.
– No i lubi takie bezpardonowe tematy.
– Ej, Lufa! – W salonie rozległy się nagle karcące kota krzyki. – Gdzie łazisz po kanapie?! Wynocha!
– Dajcie spokój biednemu kotu – rzuciła Olga ze śmiechem. – Chodzić sobie nie może?
– Program nam przełączyła – wyjaśnił Mirek.
– Gdzie ten cholerny pilot? – Kornel zanurzył dłoń między kanapowe poduchy, podejrzewając, że kot właśnie tam go strącił. – Jest! – zawołał triumfalnie.
– Czekajcie! – Leon poderwał się z miejsca i wpatrzył się w telewizor. – Czy to nie Jelenia? – zapytał, rozpoznając znajome tereny.
– Co tam? – Robert Kowalik wyszedł właśnie z toalety i wycierał niedosuszone ręce w spodnie. – Nie! – zaprotestował gwałtownie, widząc na ekranie radiowozy z włączonymi kogutami stojące w miejscu, które dobrze znał. – Nigdzie się nie wybieram!
– Kto ma dzisiaj dyżur? – zapytała Olga, kiedy ona i pozostałe panie podeszły do telewizora.
– Chyba Kalina Talarek. – Próbował sobie przypomnieć.
– Prokurator Kalina Talarek wróciła do Jeleniej? – zainteresowała się Olga i spojrzała znacząco na swojego męża.
– No. Nie wiedzieliście? Zaczęła pracę od stycznia. O, jest! – Wskazał ręką na elegancką kobietę ubraną w czarny błyszczący płaszcz do kostek i z długimi do pasa brązowymi włosami, związanymi w kucyk.
– Ciekawe, ile czasu poświęca na prostowanie tych kudłów – rzuciła szorstko Elwira, która, choć nie znała prokurator Talarek, pałała do niej czystą niechęcią. Słyszała od Olgi, jak ta żmija próbowała kiedyś namącić w ich małżeństwie.
– Daj głośniej. Czemu nic nie słychać? – Mirek zwrócił się do Kornela.
– To jakiś regionalny jeleniogórski program. Kiepsko nam tu odbiera. Poza tym czy naprawdę mamy zamiar w czasie wolnym zajmować się pracą? Panowie! – rzucił w stronę mężczyzn, choć przy telewizorze zebrali się wszyscy.
– Co racja, to racja – stwierdził Robert. – Przełącz na mecz.
– Komu jeszcze wina? – zapytała Olga, rozluźniając atmosferę.
Wszystkie panie wzniosły niemal puste kieliszki.
– No, to opowiadaj, jak tam u was z seksem – Elwira zagadnęła Otylię, patrząc na nią szelmowsko.
Czuła się poważnie i śmiertelnie obrażona na rodziców. Co to, do cholery, ma być, żeby nie pozwalali jej, w wieku czternastu lat, wyjść na piątkową imprezę? I niby dlaczego? Bo w nocy jest niebezpiecznie, bo chłopcy potrafią robić złe rzeczy, bo ktoś ją napadnie. Co chwila wymyślali coraz to nowe wymówki, a cel był jeden. Uziemić ją w chacie i nie dopuścić, by miała przyjaciół. Też coś! Parsknęła z wściekłością, idąc pospiesznie chodnikiem w stronę przystanku autobusowego.
Nie zamierzała słuchać starych. Sami sobie winni. Najpierw matka urodziła ją w grudniu, co już na starcie sprawiło, że w przedszkolu Milena okazała się najmłodsza w grupie, a potem na dodatek rok wcześniej posłali ją do pierwszej klasy, bo jakiś minister uznał, że można tak robić. Była więc niemal o dwa lata młodsza od pozostałych uczniów. To nie jej wina! Nie jej. Ona nie miała z tym problemu. Z każdym dogadywała się świetnie i nawet w nowej szkole zyskała duże szanse na nowe znajomości. Nauczyła się tego, dość często zmieniając placówki. Ale przecież chodząc do liceum, nie może zachowywać się jak małolata z podstawówki. Co sobie ludzie pomyślą? Za każdym razem, kiedy mówiła rodzicom o tym, że ktoś z jej kolegów czy koleżanek organizuje domówkę, zabraniali jej iść. Kiedy pytała o powód, słyszała, że jest jeszcze na to za młoda. Dopiero co skończyła czternaście lat, a żadne z jej rodziców nie chodziło w tym wieku na imprezy.
– Do jasnej cholery! – Kopnęła leżący na ziemi kamyk. Czuła, jak wciąż wzbierają w niej negatywne emocje. Najpierw wściekła się na starych, że jej nie puścili, teraz na tę cholerną taksówkę, która nie przyjechała w umówione miejsce.
Milena wyszła z domu, kiedy rodzicie położyli się spać, tuż po dwudziestej drugiej. Zawsze tak wcześnie się kładli. Dziwiło ją to, bo byli młodymi ludźmi, a o nawykach starych dziadków, ale ona nie chciała taka być. Nie miała zamiaru przespać życia! Chciała czerpać z niego garściami, bawić się, wkraczać w dorosłość z grupą fajnych znajomych. Nie piła alkoholu, nie paliła papierosów i nie robiła głupot, ale, do cholery, chciała czuć, że żyje. A rodzice ciągle ją w tym ograniczali.
Dlatego dzisiaj pierwszy raz ich nie posłuchała. Jeżeli rano będą źli, kiedy odkryją, że noc spędziła poza domem, trudno. Zresztą nie planowała siedzieć długo u Justyny. Wystarczy, że się pokaże, pogada, rzuci jakimś żartem i po północy, niemal jak cholerny Kopciuszek, będzie się zbierała do domu. No, chyba że… Przystanęła na chwilę i uśmiechnęła się lekko na myśl o Tomku. Chyba że Tomek poprosi ją, żeby została dłużej. Wtedy zaryzykuje jeszcze większe niezadowolenie rodziców. Raz się żyje, a chodzenie do liceum zobowiązuje. Człowiek, zwłaszcza młody, nie jest przecież bezludną wyspą. Musiała dbać nie tylko o relacje z rodzicami, ale przede wszystkim z grupą rówieśników. To z nimi spędzała większość czasu, nie ze starymi.
Wyciągnęła telefon i sprawdziła na szybko, jak na Sobieszowie kursowały nocne autobusy. Musiała dojechać na Zabobrze, do mieszkania Justyny, a to oznaczało, że spędzi w trasie dobre pół godziny. Kiedyś słyszała, jak jedna babka w sklepie mówiła z dumą, że Jelenia Góra po włączeniu Sobieszowa w granice administracyjne stała się najdłuższym miastem w Polsce. Wtedy nie za bardzo w to uwierzyła, może nawet i teraz miała pewne obiekcje co do tej teorii, nie zmieniało to jednak faktu, że z jednego końca Jeleniej na drugi jechało się bardzo długo. To dlatego postanowiła się szarpnąć i wydać kasę na taksówkę, ale cóż, widocznie kierowca stwierdził, że nie chce mu się pracować po nocy. Może wolał iść spać, jak jej starzy. Zaśmiała się na tę myśl.
– O cholera! – zaklęła głośno, widząc na wyświetlaczu telefonu, że autobus z Piechowic będzie dokładnie za dwie minuty, a następny dopiero za godzinę. Wsunęła telefon do kieszeni i wystartowała.
Biegło jej się niewygodnie, bo włożyła buty na platformie, do których nie była przyzwyczajona. Wiedziała, że jutro okupi to bólem kostek, ale dla Tomka mogła trochę pocierpieć. Przebiegła przez ulicę pozbawioną asfaltu. Od kilku tygodni robotnicy remontowali tu drogę i ruch na niej został mocno ograniczony. Nawet autobusy jeździły objazdem na równoległej trasie koło torów. Nie wiedziała, czy zdąży, ale starała się dać z siebie wszystko. Głupio byłoby narazić się na złość rodziców i jeszcze nie dotrzeć na imprezę. Nie, musi tam dotrzeć. Przecież nie może mieć aż takiego pecha. Stanęła jak wryta, kiedy wbiegając na odpowiednią ulicę, zobaczyła odjeżdżający z przystanku autobus.
– Nie! Poczekaj! – wrzasnęła i ruszyła za nim, gorączkowo machając rękoma.
Miała nadzieję, że kierowca zobaczy ją w lusterku, zatrzyma się i otworzy jej drzwi, ale tak się nie stało. Stanęła zziajana, zdając sobie sprawę, że pozbawił ją szans na dotarcie dziś do Justyny. Potwornie się zmęczyła i z trudem łapała oddech, bo mroźne powietrze niemal paraliżowało jej płuca. Pochyliła się i oparła ręce na kolanach. Zaczęła intensywnie myśleć, co powinna w tej sytuacji zrobić, ale napływające do oczu łzy i skołatane niepowodzeniem nerwy nie pomagały.
Nagle z zarośli przy torach po drugiej stronie ulicy doszedł ją dziwny dźwięk, jakby szelest, i zobaczyła poruszającą się tam czarną postać. Zadrżała ze strachu, a krew zaczęła szybciej krążyć jej w żyłach. Wiedziała, że tam, gdzie nie było już żadnych zabudowań, w prowizorycznych namiotach mieszkali bezdomni. Nigdy nie uważała ich za niebezpiecznych, ale teraz… Teraz zaczęła się bać.
– Paniusiu, ma paniusia pięć złotych na piwo? – krzyknął mężczyzna, którego sylwetka powoli wyłaniała się z mroku.
Rozejrzała się dookoła, ale o tej porze i przy takich warunkach atmosferycznych na ulicy nie dostrzegła oczywiście ani jednego przechodnia. Kto normalny wyszedłby w nocy na spacer, w dodatku w taki mróz?
– Nie mam – odkrzyknęła głosem pełnym napięcia. – Nie podchodź! Nie zbliżaj się!
– Bo co?! – wrzasnął zaczepnie mężczyzna, który pojawił się obok tego pierwszego.
Dzieliły ich tory i ulica, ale Milena wiedziała, że gdyby tylko chcieli, podbiegliby do niej w pięć sekund. Nagle w ciemności, w której stali bezdomni, coś błysnęło. Nóż? Milena poczuła, że mięśnie jej nóg zastygają, jakby były z betonu. Nawet nie mogła rzucić się do ucieczki, ponieważ ciało odmawiało jej posłuszeństwa.
– Założę się, że jednak ma paniusia piątaka – stwierdził okutany w brudny, zniszczony płaszcz i wełnianą czapkę obdartus i przeszedł przez tory.
Światło samochodu oślepiło Milenę, kiedy spojrzała w lewo, słysząc, że coś nadjeżdża. Jedyne, co przyszło jej w tej chwili do głowy, to wystawić rękę i zatrzymać pojazd, tak jak kiedyś łapało się stopa. Ona nigdy wcześniej tego nie robiła, ale rodzice opowiadali jej, że za młodu kilka razy podróżowali tak do Szklarskiej czy Karpacza, kiedy z powodu mrozów autobusy nie przyjeżdżały na czas. Wystawiła więc rękę i ku jej wielkiemu zaskoczeniu samochód się zatrzymał. Okej, może nie było to bardzo mądre, bo w środku nocy nie powinno się wsiadać do obcego auta, ale gdyby tu została, z pewnością wpadłaby w większe kłopoty.
– Przepraszam, czy jedzie pan może w stronę Zabobrza? – zapytała pospiesznie, błagając w duchu Boga, żeby kierowca pozwolił jej wsiąść. – Uciekł mi autobus, a muszę szybko się tam dostać i… – Spojrzała w stronę mężczyzn z nożem, którzy rozpłynęli się w mroku jak kamfora. – Mogę się zabrać z panem?
Kierowca uśmiechnął się i przytaknął, a ona zyskała poczucie, że w końcu los zaczął jej sprzyjać. Teraz już nic nie stanie jej na drodze, by spotkać się dziś z Tomkiem. I ta myśl wreszcie pozwoliła jej się odprężyć.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
W serii kryminalnej z komisarz Olgą Balicką ukazały się:
1. Niewinne ofiary
2. Fałszywe tropy
3. Toksyczne układy
4. Bursa
5. Mrok
6. Części zamienne
7. Piekło
8. Chaos