Północne siostry - Magda Knedler - ebook + książka
NOWOŚĆ

Północne siostry ebook

Magdalena Knedler

5,0

97 osób interesuje się tą książką

Opis

II część serii Ścieżki nadziei 

Prakseda cieszy się życiem młodej mężatki i szykuje do podróży poślubnej, gdy dostaje nieoczekiwaną wiadomość. Hrabina von Goltz spodziewa się dziecka i oczekuje rozwiązania na wyspie Rügen, dokąd wyjechała jedynie z mężem oraz służącą Fridą. Prakseda nie kryje zaskoczenia i coś w tej sytuacji nie daje jej spokoju. Jaka naprawdę zaszła zmiana w życiu Anieli? Czy w tajemniczej atmosferze kultu dawnego słowiańskiego boga zdołała naprawić swoje małżeństwo? Prakseda w to nie wierzy. I ma rację. Kolejne wieści są niepokojące. Na Rügen wydarzyła się tragedia. Państwo Koehlerowie postanawiają przerwać interesującą podróż i pospieszyć na wyspę.  

Co ukrywa Aniela? Jaką rolę w jej życiu zaczęła odgrywać Frida? Czy siostrom w końcu uda się nawiązać serdeczniejszą relację?  

 

Seria SCIEŻKAMI NADZIEI składa się z następujących tomów: 

 

Tom 1 - Noworoczne panny 

Tom 2 - Północne siostry 

Tom 3 - Kobiety z wiatru 

 

Magda Knedler – autorka blisko trzydziestu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: Pół­nocne sio­stry
Co­py­ri­ght © by Magda Kne­dler, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o.,War­szawa 2025
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Pro­jekt okładki i ilu­stra­cje: Mag­da­lena Pa­lej
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2025
ISBN: 978-83-8132-662-9
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

CZĘŚĆ I

1

Za­po­wie­dzi wi­siały już od ty­go­dnia, kiedy z Rügen przy­szedł list. Prak­seda po­wie­działa o nim Ed­ga­rowi od razu w progu, jesz­cze za­nim zdą­żył wejść do domu Mu­ge­nów. Za­uwa­żył, że jest blada, i miał ochotę od razu ją ob­jąć, ale oczy­wi­ście nie mógł. Trzeba było naj­pierw zro­bić każdą rzecz, któ­rej wy­ma­gał kon­we­nans, ode­grać te­atr. A więc ukło­nić się, dać ka­pe­lusz słu­żą­cej, za­py­tać o ro­dzi­ców i przy­wi­tać się z nimi, gdy Prak­seda wpro­wa­dziła go do sa­lonu. Na szczę­ście Au­gu­ste Mu­gen od razu za­pro­po­no­wała, by po­szli do bi­blio­teki „spo­koj­nie po­roz­ma­wiać”. Prak­seda przy­mknęła na­wet drzwi. Ed­gar na­tych­miast chwy­cił jej dłoń.

– Wie­ści od Anieli? Coś się stało?

Ski­nęła głową i po­dała mu list. Ed­gar prze­biegł wzro­kiem tekst.

– Twoja sio­stra spo­dziewa się dziecka – stwier­dził.

– Wła­śnie.

– To źle?

– Kiedy tu przy­je­chała, by się zwie­rzyć, na pewno się go nie spo­dzie­wała.

– Tak, ale mi­nęło już pół­tora mie­siąca i coś się mo­gło zmie­nić. Albo wtedy jesz­cze nie wie­działa.

– Ich mał­żeń­stwo... oni... oni nie...

– Aha. Ro­zu­miem – po­wie­dział szybko, żeby za­osz­czę­dzić jej ko­niecz­no­ści dal­szych wy­ja­śnień. – Ale to też mo­gło się prze­cież zmie­nić.

– Wiem. Bio­rąc pod uwagę to, jak Goltz ją wcze­śniej trak­to­wał, mam obawy, że ta zmiana nie­ko­niecz­nie jest do­bra.

Ed­gar odło­żył list na sto­lik i przy­cią­gnął do sie­bie Prak­sedę. Była spięta. Bała się. Oparła głowę na jego klatce pier­sio­wej. Przy­tu­lił dziew­czynę moc­niej i zdu­sił im­puls, by do­tknąć bli­zny na jej brwi. Tlił się w nim gniew. Prak­seda nie po­winna my­śleć o ta­kich rze­czach. Ciąża sio­stry nie po­winna bu­dzić w niej ta­kich obaw. Ed­gar nie znał za do­brze Anieli von Goltz, ale na pod­sta­wie kilku krót­kich roz­mów, a także za­sły­sza­nych opo­wie­ści, nie wy­ro­bił so­bie o pani hra­bi­nie do­brej opi­nii. Snobka, która za­dzie­rała nosa. Ale to pew­nie dla­tego, że tak ją wy­cho­wano. Sno­bizm Anieli von Goltz mało go in­te­re­so­wał, bo zwy­czaj­nie Ed­gar nie mu­siał być ska­zany na jej to­wa­rzy­stwo. Ale spo­sób, w jaki cza­sem, w prze­szło­ści, trak­to­wała jego na­rze­czoną, bu­dził w nim złość. Uwa­żał, że Aniela nie za­słu­gi­wała na to, by Prak­seda się o nią za­mar­twiała. Żad­nej ko­bie­cie nie ży­czył jed­nak, by była kie­dy­kol­wiek, na­wet raz w ży­ciu, drę­czona przez męża.

Po­ca­ło­wał Prak­sedę w czu­bek głowy, za­nim wy­plą­tała się z jego ra­mion. Nie­po­koił się jesz­cze jedną in­for­ma­cją za­wartą w tym li­ście, ale nic nie mó­wił, by nie wy­ka­zać się bra­kiem taktu. Nie­po­kój brał się z po­bu­dek ego­istycz­nych, o czym Ed­gar do­brze wie­dział. A jed­nak Prak­seda sama na­wią­zała do tego wątku.

– Aniela pi­sze, że czuje się do­brze, tylko musi tro­chę od­po­cząć od świata i od to­wa­rzy­stwa. Hra­bia von Goltz za­płaci moim ro­dzi­com już te­raz za wy­ko­na­nie dio­ramy, którą u nich za­mó­wił, nie­mniej pre­zen­ta­cję prze­suwa na lato przy­szłego roku. Do tego czasu Aniela za­mie­rza zo­stać na Rügen. Nie pre­cy­zuje tego, ale my­ślę, że chce tam uro­dzić dziecko. Prosi, by ni­komu nie po­da­wać ad­resu, bo z ni­kim nie chce się wi­dzieć.

– Ro­zu­miem, że to do niej nie­po­dobne?

– Aniela nie­ko­niecz­nie lubi lu­dzi dla nich sa­mych, jed­nak to­wa­rzy­stwo, na­le­że­nie do to­wa­rzy­stwa, spo­ty­ka­nie się z to­wa­rzy­stwem to jej całe ży­cie. Główny cel.

– Może to też się ostat­nio zmie­niło?

Spoj­rzała na niego.

– Pi­sze, że z ni­kim nie chce się wi­dzieć. Tę uwagę skie­ro­wała do mnie, Ed­ga­rze. Ona mnie zna. Wie, że się o nią mar­twię i będę szu­kać spo­sobu, by do­trzeć na tę prze­klętą wy­spę. Na wszelki wy­pa­dek za­zna­czyła więc, że mam nie przy­jeż­dżać.

– Może chwila sa­mot­no­ści na­prawdę jest jej po­trzebna.

– Sa­mot­no­ści? Goltz też tam jest.

– Tak, wiem. Ale je­śli Aniela spo­dziewa się dziecka...

– To co? Prze­sta­nie ją bić? – rzu­ciła wprost.

– Prak­sedo, bar­dzo mi przy­kro, że mu­sisz przez to prze­cho­dzić. Chęt­nie za­brał­bym te­raz cały twój nie­po­kój i od­czu­wał go za­miast cie­bie.

Chwy­ciła jego dłoń i unio­sła do ust. Ed­gar znie­ru­cho­miał. Nie był przy­go­to­wany na coś ta­kiego. Po chwili do­tknął de­li­kat­nie jej karku, po­gła­skał miękką skórę tuż pod wło­sami. Prak­seda za­drżała.

– Co za­mie­rzasz? Chcesz mimo wszystko do niej je­chać? – za­py­tał.

– Nie wiem.

– Ale... gdy­byś jed­nak nie za­mie­rzała do niej je­chać, na­dal chcesz za mnie wyjść?

Zmru­żyła oczy.

– Uwa­żasz, że tylko dla­tego pla­nuję cię po­ślu­bić? Żeby mieć swo­bodę dzia­ła­nia? I nie mu­sieć się mar­twić, że jako pan­nie ni­czego mi nie wolno i nic mi nie wy­pada?

– Prze­pra­szam.

– Prze­pra­szasz. Ale uwa­żasz tak?

– Cza­sami trudno mi uwie­rzyć, że na­prawdę pra­gniesz ży­cia ze mną.

Rzu­ciła mu wy­zy­wa­jące, od­ważne spoj­rze­nie.

– Je­śli usi­łu­jesz się wła­śnie wy­mi­gać od ślubu, to przy­kro mi, ale klamka za­pa­dła i za­po­wie­dzi będą wi­sieć jesz­cze tylko przez ko­lejny ty­dzień.

Uśmiech­nął się, chwy­cił obie dło­nie Prak­sedy i znowu przy­cią­gnął ją do sie­bie.

– To co z Rügen? Je­dziemy?

– Póź­niej o tym po­my­ślimy. Na ra­zie moja ko­chana mama stoi jak ge­ne­rał nad biedną kraw­cową, by ta uszyła we­lon na czas, prze­ro­biła jedną z su­kien, bo spra­wić mi no­wej nie zdąży, i biega za rę­ka­wicz­kami. Poza tym or­ga­ni­zuje śnia­da­nie we­selne dla swo­jej je­dy­nej córki, na które przyjdą wszy­scy nasi przy­ja­ciele, a po­tem urzą­dzimy przy­ję­cie i bę­dziemy tań­czyć w ogro­dzie do póź­nej nocy. Con­rad już py­tał, czy może nie spać i czy wy­nie­siemy for­te­pian do sa­lonu, by mógł grać przy otwar­tych drzwiach na we­randę. Nie ży­czy­łam so­bie ni­czego wiel­kiego, ale matce za­leży, więc... mam na­dzieję, że ja­koś to znie­siesz.

– Z tobą i wśród przy­ja­ciół zniosę wszystko. Zwłasz­cza że póź­niej bę­dziesz moja na za­wsze.

Od­cią­gnął ją od drzwi i po­ca­ło­wał. Przy­ci­snęli się do sie­bie tak, że za­bra­kło im tchu. Póź­niej długo pa­trzyli so­bie w oczy, z mnó­stwem nie­wy­po­wie­dzia­nych na głos obiet­nic, któ­rych oboje za­mie­rzali do­trzy­mać.

Przez pierw­sze dni po za­rę­czy­nach Ed­gar na­prawdę my­ślał, że Prak­seda chce za niego wyjść tro­chę z roz­sądku. Z domu ojca wy­nio­sła złe do­świad­cze­nia, roz­cza­ro­wała się Han­sem Ku­vecke, uwie­rał ją zbiór za­sad, któ­rych wiecz­nie mu­siały prze­strze­gać nie­za­mężne ko­biety. Była wol­nym du­chem – i oby się ni­gdy nie zmie­niła. Nie umiał po­wie­dzieć, od jak dawna ją ko­cha. Może od sa­mego po­czątku, od pierw­szego spo­tka­nia, a póź­niej od każ­dego ko­lej­nego co­raz moc­niej. Cie­szyła go ich przy­jaźń i wza­jemne zro­zu­mie­nie. To, że się lu­bili. To, że li­czyła się z jego zda­niem i go ce­niła, że opo­wia­dała mu o swo­ich pa­sjach i ma­rze­niach, po­ka­zała swoje tek­sty, dzięki czemu po­czuł się wy­róż­niony. Otwo­rzyła wtedy przed nim jedne z drzwi do swo­jego świata. Wie­dział, że ta­kich drzwi ist­nieje wiele i praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie otwo­rzy ich wszyst­kich. Była po­godna jak na swoje ży­ciowe do­świad­cze­nia, a jed­no­cze­śnie miała w so­bie doj­rza­łość ko­goś o wiele star­szego. Za­wsze wy­czu­wał, kiedy wcho­dziła do po­koju, na­wet je­śli nie pa­trzył. Re­ago­wał na nią ca­łym cia­łem, bez mała po­tra­fił za­uwa­żyć wy­wo­ły­wane przez nią drga­nie po­wie­trza. Prak­seda go lu­biła, wie­dział o tym. Szu­kała oka­zji do roz­mów, za­cho­wy­wała się przy nim swo­bod­nie i szcze­rze. Ni­gdy jed­nak nie przy­pusz­czał, by mo­gła go po­ko­chać. A prze­cież to ona do­pro­wa­dziła do za­rę­czyn. To ona po­wie­działa Ed­ga­rowi, że jest je­dyną osobą na świe­cie, z którą mo­głaby być szczę­śliwa. Na­wet wtedy nie do końca wie­rzył.

Kiedy po­ca­ło­wał ją po raz pierw­szy, za­czął na nią pa­trzeć jesz­cze ina­czej. Moc­niej roz­lała mu się po sercu. Chwi­lami aż skrę­cało go ze stra­chu, czy jej nie roz­cza­ruje. Tam­ten po­ca­łu­nek zbli­żył ich do sie­bie na in­nym po­zio­mie i Ed­gar do­pu­ścił do sie­bie myśl, że ona na­prawdę go chce. Po­zwo­lił so­bie wła­śnie tak się po­czuć. Jak ktoś chciany, wy­brany świa­do­mie.

Aż do dnia ślubu wciąż ży­wił obawy, że coś się wy­da­rzy. Nie doj­dzie do ce­re­mo­nii, Prak­seda się roz­my­śli, cała sy­tu­acja zo­sta­nie uznana za żart albo może Ed­gar obu­dzi się pew­nego dnia i uzna, że wszystko to tylko mu się śniło. Co mógł jej ofia­ro­wać? Miesz­ka­nie w ka­mie­nicy, z do­cho­dzącą słu­żącą? Pen­sję na­uczy­ciela i nie­wielką roczną rentę? Obiet­nicę lep­szej, ale bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści? Sta­wał na gło­wie, by ja­koś do­pie­ścić swoje miesz­ka­nie, wy­po­sa­żyć je w rze­czy, któ­rych po­trze­bo­wa­łaby młoda ko­bieta. Na­prędce do­ku­pił szafę i to­a­letkę, na­rzutę na łóżko i kilka po­du­szek, po­wie­sił nowe fi­ranki w oknach i po­rząd­nie wy­sprzą­tał. Miesz­ka­nie nie pre­zen­to­wało się źle: trzy dość duże po­koje, ob­szerna kuch­nia, miła oko­lica, bli­sko do Rynku, nad rzekę, na pro­me­nady. Dla niego w sam raz, a na­wet wię­cej, niż po­trze­bo­wał. Spra­wił so­bie dużo re­ga­łów z książ­kami, ma­sywne biurko, w ram­kach parę szki­ców Ho­gar­tha, które od­ku­pił kie­dyś w Lon­dy­nie po roz­sąd­nej ce­nie od mło­dego ba­ro­neta cier­pią­cego na brak go­tówki. Pod jedną ze ścian w sa­lo­nie stał na­wet for­te­pian, jesz­cze jego ojca. Prak­seda przy­wy­kła jed­nak do in­nych wa­run­ków i bał się, że mimo wszystko bę­dzie roz­cza­ro­wana.

Nie była. Do ślubu do­szło. Zło­żyła przy­sięgę z uśmie­chem na ustach, a jemu pra­wie sta­nęły w oczach łzy. Nie kryła szczę­ścia. I póź­niej także, przy śnia­da­niu we­sel­nym w domu Mu­ge­nów, cią­gle się do niego uśmie­chała, cią­gle szu­kała jego dłoni. Przez chwilę my­ślał, że coś w nim pęk­nie. Że so­bie nie za­słu­żył.

Ba­wili się do późna, tak jak uprze­dziła. Ota­czali go przy­ja­ciele, same życz­liwe twa­rze, lu­dzie, któ­rych lu­bił. Wszy­scy przy­szli mu gra­tu­lo­wać. Panny Ber­tha i Fre­de­rike wy­ści­skały go jak brata.

– Wspa­niała z was para – szep­nęła Ber­tha. – Od po­czątku mia­łam na­dzieję, że wła­śnie tak to się po­to­czy.

Au­gu­ste pro­po­no­wała, by zo­stali do rana w Kle­in­burgu, ale to Prak­seda od­mó­wiła. Jej matka nie wy­glą­dała na ura­żoną. Uśmiech­nęła się do córki, a po­tem ob­jęły się mocno.

– Kiedy przy­je­dziemy z po­dróży po­ślub­nej, wra­cam do pracy przy dio­ra­mach – za­po­wie­działa Prak­seda rze­czowo. – Że­by­ście so­bie nie zna­leźli za mnie za­stęp­stwa.

– Cie­bie nie da się za­stą­pić – od­parł Edu­ard.

– Zo­ba­czymy się jesz­cze raz przed na­szym wy­jaz­dem. Nie wzię­łam wszyst­kich swo­ich rze­czy.

2

Je­chali trak­tem przez uśpione pola i łąki, a nad nimi po­woli roz­rze­dzał się mrok. Mia­sto jesz­cze się nie obu­dziło, znad fosy i rzek uno­sił się za­pach zie­mi­stej wil­goci. Ed­gar wie­dział, że za­pa­mięta z tego przed­świtu wszystko. Ko­lory, za­pa­chy, kształty. Kilka dźwię­ków, śpiew ptaka, brzę­cze­nie klu­czy, kroki na scho­dach. Jej dłoń w swo­jej.

– Słu­żąca przyj­dzie do­piero rano – ode­zwał się, nieco skrę­po­wany.

– Nie przyj­dzie.

– Słu­cham?

– Roz­ma­wia­łam z nią wczo­raj i da­łam jej wolne. Prze­pra­szam, nie by­łam jesz­cze twoją żoną, ale uzna­łam, że warto za­ry­zy­ko­wać. Za­pła­ci­łam jej i po­pro­si­łam, by przy­szła po na­szym wy­jeź­dzie, bo pew­nie trzeba bę­dzie tro­chę sprząt­nąć i prze­wie­trzyć. Mama wy­śle jej rano ka­wa­łek tortu we­sel­nego.

– Za­ła­twi­łaś to wszystko? Z Trudą? Ona ma cha­rak­te­rek...

– Ucie­szyła się, po­wie­działa, że od­wie­dzi sio­strze­niczkę, jak już do­sta­nie cia­sto. Za­wie­zie ma­łej. Po­wie­działa też, że te nowe za­słony, które po­wie­si­łeś w oknach, wy­mie­niła z bu­rych na tra­wia­sto­zie­lone, bo tamte wy­glą­dały, cy­tuję, „jak z domu po­grze­bo­wego”. Po­dej­rze­wała, że mo­żesz tego nie za­uwa­żyć, więc żeby ci wspo­mnieć.

– Aha.

– Chyba mnie lubi.

– Tak...

– Bę­dziesz mu­siał mi się po­móc ro­ze­brać.

We­szła do sy­pialni i od­wró­ciła się do niego ty­łem.

– Tych gu­zi­ków i ha­ftek jest dużo, nie­stety – do­dała.

Ręce mu drżały, kiedy ją roz­pi­nał. Wie­dział, że ona też się de­ner­wuje, ale był jej wdzięczny za każdą próbę roz­ła­do­wa­nia na­pię­cia. Kiedy suk­nia wresz­cie z Prak­sedy opa­dła, za­brał się do roz­wią­zy­wa­nia gor­setu. Pra­gnął jej tak bar­dzo, że wszystko go bo­lało. Po­kój spo­wi­jało świa­tło po­je­dyn­czej świecy i prze­bi­ja­jący przez za­słony, co­raz bar­dziej na­tar­czywy świt. W gar­dle Ed­gara ro­sła gula. Gdy Prak­seda sta­nęła przed nim naga, za­krę­ciło mu się w gło­wie. Po­ca­ło­wał ją w usta, a po­tem w szyję i de­kolt. Wy­swo­bo­dził się z czę­ści swo­jej gar­de­roby i do­piero wtedy do­tknął jej piersi, brzu­cha i bio­der. Po­ło­żyła dło­nie na jego na­gim tor­sie, kiedy sza­mo­tał się ze spodniami. Ba­dała opusz­kami pal­ców kształty jego mię­śni i ko­ści, wdy­chała jego za­pach, nie­śmiało ca­ło­wała za­głę­bie­nie szyi, klatkę pier­siową, mo­stek. Wresz­cie on rów­nież sta­nął przed nią nagi.

– Boję się – przy­znała.

– Ufasz mi?

– Tak – od­parła bez wa­ha­nia.

– Po­wiedz, je­śli spra­wię ci ból.

Kiw­nęła głową.

Po­ło­żyli się na łóżku i Ed­gar za­czął ją pie­ścić, tak jak za­wsze chciał i jak wy­obra­żał so­bie ty­siące razy. Chciał po­znać każdy za­ka­ma­rek jej ciała, każde wgłę­bie­nie, bruzdę, piegi i bli­zny. Chciał od­czy­tać hi­sto­rię tego ciała, uzmy­sło­wić so­bie, jak pach­nie i sma­kuje. Jęk­nęła ci­cho, kiedy wsu­nął dłoń mię­dzy jej uda. Była wil­gotna. Chciała go, mimo stra­chu. Spięła się lekko, kiedy za­czął ca­ło­wać jej pod­brzu­sze, a po­tem zsu­nął się ni­żej. Mię­śnie miała sztywne, palce wbiła w ma­te­rac łóżka.

– Co ro­bisz? – szep­nęła.

Za­miast od­po­wie­dzieć, do­tknął jej ję­zy­kiem. Pie­ścił ją tak chwilę, aż po­czuł, że się roz­luź­nia. Kiedy znowu jęk­nęła, po­woli i bar­dzo de­li­kat­nie wsu­nął w nią pa­lec. Pie­ścił ją ję­zy­kiem i dło­nią, aż za­częła szyb­ciej od­dy­chać. Re­ago­wała na niego, choć wie­dział, że nie ma do­świad­cze­nia i jej ciało musi się na­uczyć prze­ży­wać roz­kosz. Zaj­mo­wał się nią jesz­cze długo, prze­ry­wał, a po­tem za­czy­nał znowu, aż wresz­cie od­rzu­ciła wszyst­kie ha­mulce i po­zwo­liła swo­jemu ciału za­dy­go­tać z przy­jem­no­ści. Pa­trzył na nią, kiedy od­dy­chała ciężko, z pół­przy­mknię­tymi po­wie­kami i roz­chy­lo­nymi ustami.

Od­po­częła i po­ca­ło­wała go pierw­sza. Przy­cią­gnęła go do sie­bie, aż przy­krył jej ciało swoim. Drżał z pra­gnie­nia i bał się, że dłu­żej nie wy­trzyma.

– Zrób to – szep­nęła.

– Może tro­chę bo­leć, tylko za pierw­szym ra­zem...

– Ko­cham cię – po­wie­działa.

Znowu ści­snęło go w gar­dle.

– Ko­cham cię – po­wtó­rzyła i po­now­nie go po­ca­ło­wała.

Wszedł w nią po­woli i ostroż­nie. Mimo że była go­towa, skrzy­wiła się lekko.

– Nie prze­sta­waj – po­pro­siła, kiedy chciał się wy­co­fać.

Wresz­cie wszedł w nią do końca. Po­ru­szał się dużo de­li­kat­niej i wol­niej, niżby pra­gnął, ale nie za­mie­rzał spra­wiać Prak­se­dzie wię­cej bólu, niż to ko­nieczne. Kiedy skoń­czył, opadł na ma­te­rac i mocno ją ob­jął.

– Wszystko w po­rządku? – za­py­tał.

– Tak.

Przy­kryli się i jesz­cze moc­niej wtu­lili w sie­bie. Żadne nie miało ochoty wstać, choć ich ciała le­piły się w wil­got­nej po­ścieli.

– Boli cię?

– Tylko tro­chę. Ko­cham cię – wy­mam­ro­tała w jego szyję. – Wiesz o tym, prawda?

– Tak. Wiem – od­parł.

3

Prak­seda ostroż­nie wstała z łóżka i na pal­cach wy­mknęła się z sy­pialni. Chciała za­trzy­mać się w sa­lo­nie, tak po pro­stu stać na środku po­koju i wchła­niać w sie­bie tę prze­strzeń, jej za­pa­chy i kształty. Naj­pierw jed­nak po­szła do kuchni, roz­pa­liła w piecu, a po­tem za­grzała wodę. Na szczę­ście nie mu­siała przy­no­sić jej spod pompy, ktoś za­jął się tym już wczo­raj, cztery duże wia­dra stały pod ścianą. Ni­gdy do­tąd nie my­ślała o ta­kich rze­czach, woda po pro­stu się zja­wiała, po­dob­nie jak je­dze­nie na stole i wy­prane ubra­nia w sza­fie. Prak­seda wie­działa, że spad­nie na nią te­raz wię­cej obo­wiąz­ków, mimo po­mocy Trudy. Na szczę­ście już w pa­łacu ojca wy­my­kała się cza­sem do kuchni i pro­siła, by na­uczono ją tego czy tam­tego. Umiała więc roz­pa­lić w piecu, przy­go­to­wać her­batę i kawę, ugo­to­wać pro­ste po­trawy, choć tego ostat­niego aku­rat za bar­dzo nie lu­biła. Nie­mniej orien­to­wała się, że z głodu nie umrze i że nie musi być wiecz­nie przez ko­goś ob­słu­gi­wana.

Za­pa­rzyła kawę, po czym ostroż­nie prze­lała nieco go­rą­cej wody do mied­nicy, z którą po­szła za pa­ra­wan usta­wiony w rogu kuchni. Ed­gar wy­dzie­lił so­bie w ten spo­sób nie­wielką ła­zienkę. Sko­rzy­stała z noc­nika, umyła się, po­rząd­nie wy­tarła i owi­nęła sporo za du­żym szla­fro­kiem męża. Na­stęp­nie po­sprzą­tała po so­bie i prze­wie­trzyła kuch­nię, ko­rzy­sta­jąc z tego, że po­wie­trze rano było jesz­cze przy­jem­nie rześ­kie. Już nie­długo lip­cowy upał da się wszyst­kim we znaki. Zaj­rzała do sza­fek i ku swo­jemu za­sko­cze­niu zna­la­zła duży bo­che­nek chleba, ser, kieł­basę, szynkę, ma­sło i jaja. Po­ło­żyła to wszystko na stole, wy­cią­gnęła ta­le­rze i za­brała się do przy­go­to­wy­wa­nia śnia­da­nia. Nie są­dziła, by udało jej się ugo­to­wać jajka na miękko, bo nie udało się do­tąd jesz­cze ni­gdy, ale uznała, że osta­tecz­nie na twardo też nie będą złe. Po­kro­iła chleb, ser i szynkę, kieł­basę pod­sma­żyła ze zna­le­zioną w ma­łej spi­żarce ce­bulą. Kiedy wszystko już przy­go­to­wała, uśmiech­nęła się do sie­bie z za­do­wo­le­niem.

– Co ro­bisz?

Ob­ró­ciła się na dźwięk jego głosu. Pa­trzył na nią z progu, opie­ra­jąc się ra­mie­niem o fu­trynę. Stał nagi od pasa w górę, na bio­drach prze­wią­zał so­bie prze­ście­ra­dło. Uśmiech­nął się do niej sze­roko. Prak­seda była jesz­cze nieco obo­lała po nocy, ale i tak na wi­dok Ed­gara po­czuła na­gły skurcz w pod­brzu­szu. Przy­po­mniała so­bie wszystko to, co z nią ro­bił, i z tru­dem prze­łknęła ślinę.

– Dzień do­bry – po­wie­działa.

– Dzień do­bry. Ktoś mi ukradł szla­frok.

Po­de­szła do niego i po­ło­żyła dło­nie na jego ra­mio­nach.

– Cie­szę się, że to zro­bi­łam.

Na­dal się uśmie­chał.

– Coś ład­nie pach­nie.

– Truda zo­sta­wiła nam za­pasy, chyba nie wie­rzyła, że bę­dziemy umieli sami pójść po za­kupy.

– O tak, na pewno w to nie wie­rzyła. Miło z jej strony. Nie są­dzi­łem, że po­tra­fisz...

– Oczy­wi­ście, że nie są­dzi­łeś, ale chcia­łam za­cho­wać parę nie­spo­dzia­nek na po ślu­bie. Nie­mniej nie mo­żesz spo­dzie­wać się ode mnie zbyt wielu ku­chen­nych re­we­la­cji, umiem tylko pod­sta­wowe rze­czy.

– To tak jak ja. Czyli ra­zem nie zgi­niemy.

Za­nim od­po­wie­działa, przy­cią­gnął ją do sie­bie i po­ca­ło­wał.

– Dzień do­bry – po­wtó­rzył.

– Dzień do­bry.

Przez chwilę pa­trzyli so­bie w oczy, a po­tem znowu się po­ca­ło­wali. Prak­seda nie mo­gła się od niego od­kleić. Ubie­głej je­sieni, kiedy się po­znali, nie przy­pusz­cza­łaby, że ten męż­czy­zna może w niej obu­dzić ta­kie pra­gnie­nie.

– Śnia­da­nie jest cie­płe – szep­nęła. – Ale je­śli nie prze­szka­dza ci, że tro­chę wy­sty­gnie...

Wziął ją na ręce i za­niósł z po­wro­tem do sy­pialni. Nie wy­obra­żała so­bie, że to wszystko może wła­śnie tak wy­glą­dać. Że można czuć te wszyst­kie rze­czy, po­zwa­lać ciału drgać w spa­zmach i chcieć wciąż wię­cej. Dziś była śmiel­sza niż w nocy, gdy po­żą­da­nie mie­szało się ze stra­chem przed nie­zna­nym. Te­raz się nie bała. Do­ty­kała go tak, jak ni­gdy nie po­dej­rze­wała, że bę­dzie do­ty­kać męż­czy­znę, ca­ło­wała w miej­sca, na myśl o któ­rych jesz­cze mie­siąc temu pło­nę­łaby ze wstydu i po­czu­cia winy. Lu­biła pa­trzeć, jak przy­myka oczy i drży.

– Co mam ro­bić? – za­py­tała. – Po­wiedz mi.

– Za chwilę.

Przy­gwoź­dził ją do ma­te­raca, a po­tem pie­ścił ję­zy­kiem i lekko ką­sał jej sutki, aż zro­biła się wil­gotna. Oplo­tła go no­gami. Kiedy tym ra­zem w nią wszedł, na­dal czuła lekki ból i pie­cze­nie, ale wszystko ode­brała ina­czej niż po­przed­nio, przy­jem­niej i bez wra­że­nia, że trzeba prze­ła­mać w jej ciele ja­kiś opór. Ed­gar dziś także po­ru­szał się w niej de­li­kat­nie, ale był pew­niej­szy, na­mięt­niej­szy. Po­wie­dział, że śnia­da­nie może za­cze­kać jesz­cze dłu­żej. Pie­ścił ją i spra­wiał jej przy­jem­ność na różne spo­soby, aż nie po­tra­fiła zła­pać tchu.

Póź­niej zdjęli po­pla­mioną po­ściel i za­ło­żyli czy­stą, Prak­seda znowu ubrała się w szla­frok Ed­gara, a on owi­nął się ko­cem. Zje­dli śnia­da­nie, wy­pili kawę, która rów­nież zdą­żyła wy­sty­gnąć, a po­tem snuli się po miesz­ka­niu.

– Nie bar­dzo mam cię po czym opro­wa­dzać – przy­znał, kiedy po krót­kim ob­cho­dzie wró­cili do sa­lonu.

– Jest ide­al­nie.

Prak­seda po­de­szła do re­gału z książ­kami, który zaj­mo­wał całą ścianę. Po­my­ślała, że znaj­dzie tu wszystko. Wiel­kie dzieła li­te­ra­tury daw­nej, wier­sze i po­ematy, książki o ję­zy­kach – Ed­gar był w końcu pro­fe­so­rem ję­zy­ków no­wo­żyt­nych – o ma­lar­stwie i rzeź­bie, hi­sto­rii, mu­zyce, zbiory mi­tów, po­wie­ści za­gra­niczne, w tym an­giel­skie i fran­cu­skie, liczne zbiory nut. Prze­su­nęła pal­cami po grzbie­tach i wy­jęła książkę Bet­tiny von Ar­nim – Ko­re­spon­den­cję Go­ethego z dziec­kiem. Otwo­rzyła ją i prze­czy­tała kilka pierw­szych zdań. Znała treść. Jej matka też po­sia­dała tę książkę w swo­ich zbio­rach, a pod­czas swo­ich po­dróży z Edu­ar­dem za­warli po­noć zna­jo­mość z samą Bet­tiną, która była sza­no­wana wśród nie­miec­kich ar­ty­stów, miała od­wagę, by w wieku pięć­dzie­się­ciu lat za­de­biu­to­wać li­te­racko, pro­wa­dziła sa­lon, po śmierci męża sa­mo­dziel­nie zaj­mo­wała się ma­jąt­kiem, pod­czas epi­de­mii cho­lery pie­lę­gno­wała cho­rych, gło­siła śmiałe po­glądy po­li­tyczne, wy­po­wia­dała się prze­ciwko uci­skowi bie­doty i wy­zy­skowi pra­cow­ni­ków w fa­bry­kach, a poza tym re­ali­zo­wała w pi­sar­stwie awan­gar­dowe, wła­sne po­my­sły.

– Wiem, że lu­bisz tę książkę – oznaj­mił Ed­gar, choć Prak­seda uświa­do­miła so­bie, że po­wie­działa mu to naj­wy­żej raz.

Kiw­nęła głową.

– In­te­re­suje mnie forma – przy­znała. – Spo­sób, w jaki pani von Ar­nim wy­ko­rzy­stuje praw­dziwe li­sty wy­mie­niane z Go­ethem, by na tej pod­sta­wie roz­wi­nąć ko­re­spon­den­cję fik­cyjną i po­przez nią wy­ło­żyć swoje prze­my­śle­nia. Chyba cze­goś ta­kiego nie było jesz­cze w li­te­ra­tu­rze.

– Chyba nie.

– A jed­nak my wszy­scy to ro­bimy, prawda? Snu­jemy w gło­wie fik­cyjną ko­re­spon­den­cję z róż­nymi oso­bami, ukła­damy li­sty, któ­rych póź­niej nie za­pi­su­jemy i ni­komu nie wy­sy­łamy, pro­wa­dzimy roz­mowy, pro­jek­tu­jemy na­sze uwagi i czy­jeś ri­po­sty, ale po­tem tego też nie wy­gła­szamy. Bet­tina wy­cią­gnęła to wszystko ze swo­jej głowy i prze­lała na pa­pier. Im­po­nuje mi. Jej ta­lent i to, jak żyje. Bra­cia Grimm za­de­dy­ko­wali jej pierw­szą edy­cję swo­jego zbioru ba­śni. To musi być nie­zwy­kłe uczu­cie, zo­stać wy­róż­nioną w taki spo­sób.

– Chcia­ła­byś ją po­znać?

– Bet­tinę von Ar­nim? Oczy­wi­ście. Wiem, że matka i oj­czym ją po­znali, ale to był ra­czej po­wierz­chowny kon­takt, nie pi­sują do sie­bie.

– A gdyby się oka­zało, że ja znam ją tro­chę le­piej?

Prak­seda za­mknęła książkę i zmarsz­czyła czoło. Ed­gar wzru­szył ra­mio­nami.

– Je­stem na­uczy­cie­lem ję­zy­ków no­wo­żyt­nych, zaj­muję się li­te­ra­turą, ko­re­spon­duję z róż­nymi ludźmi... wy­daw­cami, pi­sa­rzami...

– Ni­gdy mi tego nie mó­wi­łeś.

– Że ko­re­spon­duję z pi­sa­rzami? Na pewno mó­wi­łem.

– To tak. Ale nie mó­wi­łeś, że znasz Bet­tinę von Ar­nim.

– O ile do­brze pa­mię­tam, roz­ma­wia­li­śmy o niej tylko raz. Nie chcia­łem się chwa­lić.

– Czyli pa­mię­tasz, że roz­ma­wia­li­śmy o niej tylko raz.

– Pa­mię­tam wszyst­kie na­sze roz­mowy.

Odło­żyła książkę na półkę i przy­cią­gnęła Ed­gara do sie­bie. Nie mo­gła uwie­rzyć, że on na­prawdę na­leży do niej i tak po pro­stu może to ro­bić, do­ty­kać go, czuć jego usta na swo­ich, przy­ci­skać się do niego ca­łym cia­łem. Po­chy­lił się i po­ca­ło­wał jej szyję, od­sło­nięty frag­ment ra­mie­nia, miej­sce pod oboj­czy­kiem. Zrzu­ciła szla­frok, a on ob­ró­cił ją ty­łem do sie­bie i za­czął gła­skać i ca­ło­wać po ple­cach. Oparła dło­nie na re­gale z książ­kami. Ty­tuły roz­ma­zy­wały się przed oczami, kiedy jej do­ty­kał, a ona znowu wy­gi­nała się i drżała z roz­ko­szy. Co­raz le­piej to umiała – pusz­czać nie­wi­dzialną po­ręcz, po­zwa­lać so­bie na przy­jem­ność. Opa­dli na dy­wan i przy­lgnęli do sie­bie mocno, a po­tem Ed­gar uniósł się na rę­kach i pa­trzył jej w oczy, kiedy po­now­nie w nią wcho­dził.

– Je­steś moja – szep­nął.

Po­ca­ło­wała go i mocno oplo­tła no­gami, by wszedł w nią jesz­cze głę­biej. Wciąż tro­chę bo­lało, ale tak bar­dzo go pra­gnęła, że ten ból był jej nie­mal po­trzebny, chciała do­świad­czać mocno, czuć ab­so­lut­nie wszystko. Fala roz­ko­szy i cie­pła roz­lała się w niej tak nie­spo­dzie­wa­nie, że z tru­dem ła­pała po­wie­trze.

Bli­skość mię­dzy nimi, co­raz więk­sza in­tym­ność, co­raz moc­niej­sza więź, wy­da­wały jej się czymś nie­re­al­nym, a jed­no­cze­śnie oczy­wi­stym i długo wy­cze­ki­wa­nym. Tak mu­siało się stać. Ona mu­siała się tu­taj zna­leźć, w tym miesz­ka­niu, na tym dy­wa­nie, pod tym męż­czy­zną.

Do roz­mowy o Bet­ti­nie von Ar­nim wró­cili wie­czo­rem, kiedy le­żeli nadzy w łóżku i do­ja­dali resztki ze śnia­da­nia.

– Pi­sa­łem jej o to­bie – przy­znał. – Że je­steś uta­len­to­waną młodą pi­sarką. Wy­sła­łem jej twoją pierw­szą książkę, tę o My­sim Sta­wie.

Prak­seda po­czuła ukłu­cie nie­po­koju.

– Po­do­bała jej się? – za­py­tała, choć nie wie­działa, czy chce usły­szeć od­po­wiedź.

– Oczy­wi­ście, bo to do­bra po­wieść. Bet­tina na­pi­sała, że twoje spoj­rze­nie cha­rak­te­ry­zuje się wy­jąt­kową głę­bią. A to duży kom­ple­ment od in­nej pi­sarki. Jej babka rów­nież była pi­sarką, więc Bet­tina pi­sar­stwo ma we krwi. Wspo­mnia­łem w ostat­nim li­ście, że pra­cu­jesz nad nową rze­czą, która z pew­no­ścią spodoba jej się jesz­cze bar­dziej. Ale nie od­wa­ży­łem się wy­słać frag­men­tów, bo nie wiem, jaki osta­tecz­nie kształt nadasz tej książce.

Mó­wił o po­wie­ści, do któ­rej in­spi­ra­cję sta­no­wiły losy Anieli i hra­biego von Goltza. Hi­sto­rii nie­szczę­śli­wego mał­żeń­stwa, które staje się wię­zie­niem dla obu stron i z któ­rego nie spo­sób się wy­zwo­lić. Ostat­nio, przed ślu­bem, Prak­seda zro­biła so­bie prze­rwę w pi­sa­niu, ale wie­działa, że do tego wróci. I sama się nie orien­to­wała, jaki osta­tecz­nie kształt przy­bie­rze książka. Po­czuła jed­nak wdzięcz­ność wo­bec Ed­gara za to, że w nią wie­rzył.

– W każ­dym ra­zie – cią­gnął – prze­ka­za­łem Bet­ti­nie mniej wię­cej, o czym trak­tuje ten tekst, i była bar­dzo po­ru­szona. Chcia­łaby prze­czy­tać ja­kieś wy­brane frag­menty. Po­wie­działa... wi­dzisz, ona za­ło­żyła wła­sne wy­daw­nic­two i po­wie­działa, że gdy­byś oba­wiała się dru­ko­wać taką po­wieść u Korna, mo­żesz pu­bli­ko­wać u niej. Je­śli oczy­wi­ście twoja proza jej się spodoba, ale o to je­stem ra­czej spo­kojny. Tylko się na mnie nie gnie­waj.

– Gnie­wać się? Nie. Po pro­stu ni­gdy bym nie po­my­ślała, że ktoś taki jak ona w ogóle może za­in­te­re­so­wać się kimś ta­kim jak ja.

– Tyle was łą­czy, na­wet je­śli Bet­tina jest o po­nad trzy­dzie­ści lat star­sza od cie­bie. To twój ulu­biony typ, Prak­sedo. Ktoś, kto ca­łym swoim ży­ciem udo­wad­nia, że je­śli ko­bieta tylko ze­chce, może mieć wszystko. Udaną ro­dzinę i udaną ka­rierę. Bet­tina ak­tyw­nie działa w wielu dzie­dzi­nach. Ma­luje, ry­suje, lepi w gli­nie, a na­wet kom­po­nuje. Są­dzę, że od­czuwa wieczny głód pracy i pły­ną­cej z niej sa­tys­fak­cji. Jak ty.

– My­ślisz, że po­win­nam do niej na­pi­sać?

– Mo­żemy do niej po­je­chać.

Unio­sła się na łok­ciu i spoj­rzała na niego z za­sko­cze­niem.

– Po­je­chać?

– Za­pro­siła nas. Oświad­czyła, że je­śli pla­nu­jemy z na­szej po­dróży po­ślub­nej zro­bić włó­częgę po kra­jach nie­miec­kich, ona na ja­kiś czas za­pra­sza nas do sie­bie, do Wie­pers­dorfu. To ro­dowy ma­ją­tek jej nie­ży­ją­cego męża. A te­raz mamy lato, lato za­wsze przy­jem­niej­sze jest na wsi...

– Ed­ga­rze, ty so­bie ze mnie żar­tu­jesz? Bet­tina von Ar­nim za­pro­siła nas do sie­bie do domu? Mo­gła­bym ją po­znać oso­bi­ście?

Nie­spo­dzie­wa­nie w jej oczach sta­nęły łzy.

– To ty do­pro­wa­dzi­łeś do tej sy­tu­acji. Zro­bi­łeś to dla mnie.

– Na­pi­sa­łaś do­brą książkę. Bez tego nic bym nie zdzia­łał, na­wet gdy­bym bar­dzo chciał.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki