Północne siostry - Magda Knedler - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Północne siostry ebook i audiobook

Magdalena Knedler

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

141 osób interesuje się tą książką

Opis

II część serii Ścieżki nadziei 

Prakseda cieszy się życiem młodej mężatki i szykuje do podróży poślubnej, gdy dostaje nieoczekiwaną wiadomość. Hrabina von Goltz spodziewa się dziecka i oczekuje rozwiązania na wyspie Rügen, dokąd wyjechała jedynie z mężem oraz służącą Fridą. Prakseda nie kryje zaskoczenia i coś w tej sytuacji nie daje jej spokoju. Jaka naprawdę zaszła zmiana w życiu Anieli? Czy w tajemniczej atmosferze kultu dawnego słowiańskiego boga zdołała naprawić swoje małżeństwo? Prakseda w to nie wierzy. I ma rację. Kolejne wieści są niepokojące. Na Rügen wydarzyła się tragedia. Państwo Koehlerowie postanawiają przerwać interesującą podróż i pospieszyć na wyspę.  

Co ukrywa Aniela? Jaką rolę w jej życiu zaczęła odgrywać Frida? Czy siostrom w końcu uda się nawiązać serdeczniejszą relację?  

 

Seria SCIEŻKAMI NADZIEI składa się z następujących tomów: 

 

Tom 1 - Noworoczne panny 

Tom 2 - Północne siostry 

Tom 3 - Kobiety z wiatru 

 

Magda Knedler – autorka blisko trzydziestu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 516

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 6 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agata Góral

Oceny
4,6 (196 ocen)
142
37
16
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolinka1988

Nie oderwiesz się od lektury

Dalsze losy sióstr Anieli i Praksedy. Prakseda wychodzi za mąż i wyrusza w podróż poślubną. Podczas podróży otrzymuje list od Anieli, że jest ona w ciąży i wraz z mężem i pokojówką wyjechali na wyspę Rugen. Czyżby w małżeństwie Anieli zaczęło się układać? Wyspa położona na Bałtyku skrywa wiele tajemnic. Jest uważana za wyspę duchów. II tom jest mroczny i swoim klimatem nawiązuje do powieści gotyckich sióstr Brontë.
00
Anita1970

Nie oderwiesz się od lektury

gorąco polecam!
00
Mag4606

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra
00
Pasjaczytania

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka, idealna lektorka. Polecam
00
magdala36

Dobrze spędzony czas

Kontynucja historii przyrodnich sióstr Anieli i Praksedy z powieści "Noworoczne panny". Prakseda wyszła za mąż, pisze, wydaje książki. Jest szczęśliwa. Aniela zaszyła się w posiadłości męża na wyspie Rugia. Napisała siostrze, że jest w ciąży i potrzebuje spokoju. Znająca relacje małżeńskie Anieli Prakseda jest zaniepokojona. Postanawiają z mężem pojechać na wyspę, pretekstem są ich badania nad tamtejszym folkorem. Nie wie, że w życiu siostry rozegrał się dramat. Ich przyjazd pozwala Anieli wrócić do Warszawy, gdzie reguluje sprawy spadkowe po zmarłej ciotce i znów bryluje w towarzystwie. Więcej jest mrocznej atmosfery, tajemnic i trudnych decyzji. Mimo, że siostry zbliżyły się do siebie, nie potrafią stworzyć bliskiej więzi. Za dużo traum z dzieciństwa. Jest więcej psychologicznych wątków niż w pierwszej części. Dużo o sytuacji kobiet w I poł. XIX w., o męskim szowinizmie, przemocy w małżeństwie i szerzej, w rodzinie. Książka nie tylko wciąga, ale też porusza wiele emocji.
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Pół­nocne sio­stry
Co­py­ri­ght © by Magda Kne­dler, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o.,War­szawa 2025
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Pro­jekt okładki i ilu­stra­cje: Mag­da­lena Pa­lej
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2025
ISBN: 978-83-8132-662-9
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

CZĘŚĆ I

1

Za­po­wie­dzi wi­siały już od ty­go­dnia, kiedy z Rügen przy­szedł list. Prak­seda po­wie­działa o nim Ed­ga­rowi od razu w progu, jesz­cze za­nim zdą­żył wejść do domu Mu­ge­nów. Za­uwa­żył, że jest blada, i miał ochotę od razu ją ob­jąć, ale oczy­wi­ście nie mógł. Trzeba było naj­pierw zro­bić każdą rzecz, któ­rej wy­ma­gał kon­we­nans, ode­grać te­atr. A więc ukło­nić się, dać ka­pe­lusz słu­żą­cej, za­py­tać o ro­dzi­ców i przy­wi­tać się z nimi, gdy Prak­seda wpro­wa­dziła go do sa­lonu. Na szczę­ście Au­gu­ste Mu­gen od razu za­pro­po­no­wała, by po­szli do bi­blio­teki „spo­koj­nie po­roz­ma­wiać”. Prak­seda przy­mknęła na­wet drzwi. Ed­gar na­tych­miast chwy­cił jej dłoń.

– Wie­ści od Anieli? Coś się stało?

Ski­nęła głową i po­dała mu list. Ed­gar prze­biegł wzro­kiem tekst.

– Twoja sio­stra spo­dziewa się dziecka – stwier­dził.

– Wła­śnie.

– To źle?

– Kiedy tu przy­je­chała, by się zwie­rzyć, na pewno się go nie spo­dzie­wała.

– Tak, ale mi­nęło już pół­tora mie­siąca i coś się mo­gło zmie­nić. Albo wtedy jesz­cze nie wie­działa.

– Ich mał­żeń­stwo... oni... oni nie...

– Aha. Ro­zu­miem – po­wie­dział szybko, żeby za­osz­czę­dzić jej ko­niecz­no­ści dal­szych wy­ja­śnień. – Ale to też mo­gło się prze­cież zmie­nić.

– Wiem. Bio­rąc pod uwagę to, jak Goltz ją wcze­śniej trak­to­wał, mam obawy, że ta zmiana nie­ko­niecz­nie jest do­bra.

Ed­gar odło­żył list na sto­lik i przy­cią­gnął do sie­bie Prak­sedę. Była spięta. Bała się. Oparła głowę na jego klatce pier­sio­wej. Przy­tu­lił dziew­czynę moc­niej i zdu­sił im­puls, by do­tknąć bli­zny na jej brwi. Tlił się w nim gniew. Prak­seda nie po­winna my­śleć o ta­kich rze­czach. Ciąża sio­stry nie po­winna bu­dzić w niej ta­kich obaw. Ed­gar nie znał za do­brze Anieli von Goltz, ale na pod­sta­wie kilku krót­kich roz­mów, a także za­sły­sza­nych opo­wie­ści, nie wy­ro­bił so­bie o pani hra­bi­nie do­brej opi­nii. Snobka, która za­dzie­rała nosa. Ale to pew­nie dla­tego, że tak ją wy­cho­wano. Sno­bizm Anieli von Goltz mało go in­te­re­so­wał, bo zwy­czaj­nie Ed­gar nie mu­siał być ska­zany na jej to­wa­rzy­stwo. Ale spo­sób, w jaki cza­sem, w prze­szło­ści, trak­to­wała jego na­rze­czoną, bu­dził w nim złość. Uwa­żał, że Aniela nie za­słu­gi­wała na to, by Prak­seda się o nią za­mar­twiała. Żad­nej ko­bie­cie nie ży­czył jed­nak, by była kie­dy­kol­wiek, na­wet raz w ży­ciu, drę­czona przez męża.

Po­ca­ło­wał Prak­sedę w czu­bek głowy, za­nim wy­plą­tała się z jego ra­mion. Nie­po­koił się jesz­cze jedną in­for­ma­cją za­wartą w tym li­ście, ale nic nie mó­wił, by nie wy­ka­zać się bra­kiem taktu. Nie­po­kój brał się z po­bu­dek ego­istycz­nych, o czym Ed­gar do­brze wie­dział. A jed­nak Prak­seda sama na­wią­zała do tego wątku.

– Aniela pi­sze, że czuje się do­brze, tylko musi tro­chę od­po­cząć od świata i od to­wa­rzy­stwa. Hra­bia von Goltz za­płaci moim ro­dzi­com już te­raz za wy­ko­na­nie dio­ramy, którą u nich za­mó­wił, nie­mniej pre­zen­ta­cję prze­suwa na lato przy­szłego roku. Do tego czasu Aniela za­mie­rza zo­stać na Rügen. Nie pre­cy­zuje tego, ale my­ślę, że chce tam uro­dzić dziecko. Prosi, by ni­komu nie po­da­wać ad­resu, bo z ni­kim nie chce się wi­dzieć.

– Ro­zu­miem, że to do niej nie­po­dobne?

– Aniela nie­ko­niecz­nie lubi lu­dzi dla nich sa­mych, jed­nak to­wa­rzy­stwo, na­le­że­nie do to­wa­rzy­stwa, spo­ty­ka­nie się z to­wa­rzy­stwem to jej całe ży­cie. Główny cel.

– Może to też się ostat­nio zmie­niło?

Spoj­rzała na niego.

– Pi­sze, że z ni­kim nie chce się wi­dzieć. Tę uwagę skie­ro­wała do mnie, Ed­ga­rze. Ona mnie zna. Wie, że się o nią mar­twię i będę szu­kać spo­sobu, by do­trzeć na tę prze­klętą wy­spę. Na wszelki wy­pa­dek za­zna­czyła więc, że mam nie przy­jeż­dżać.

– Może chwila sa­mot­no­ści na­prawdę jest jej po­trzebna.

– Sa­mot­no­ści? Goltz też tam jest.

– Tak, wiem. Ale je­śli Aniela spo­dziewa się dziecka...

– To co? Prze­sta­nie ją bić? – rzu­ciła wprost.

– Prak­sedo, bar­dzo mi przy­kro, że mu­sisz przez to prze­cho­dzić. Chęt­nie za­brał­bym te­raz cały twój nie­po­kój i od­czu­wał go za­miast cie­bie.

Chwy­ciła jego dłoń i unio­sła do ust. Ed­gar znie­ru­cho­miał. Nie był przy­go­to­wany na coś ta­kiego. Po chwili do­tknął de­li­kat­nie jej karku, po­gła­skał miękką skórę tuż pod wło­sami. Prak­seda za­drżała.

– Co za­mie­rzasz? Chcesz mimo wszystko do niej je­chać? – za­py­tał.

– Nie wiem.

– Ale... gdy­byś jed­nak nie za­mie­rzała do niej je­chać, na­dal chcesz za mnie wyjść?

Zmru­żyła oczy.

– Uwa­żasz, że tylko dla­tego pla­nuję cię po­ślu­bić? Żeby mieć swo­bodę dzia­ła­nia? I nie mu­sieć się mar­twić, że jako pan­nie ni­czego mi nie wolno i nic mi nie wy­pada?

– Prze­pra­szam.

– Prze­pra­szasz. Ale uwa­żasz tak?

– Cza­sami trudno mi uwie­rzyć, że na­prawdę pra­gniesz ży­cia ze mną.

Rzu­ciła mu wy­zy­wa­jące, od­ważne spoj­rze­nie.

– Je­śli usi­łu­jesz się wła­śnie wy­mi­gać od ślubu, to przy­kro mi, ale klamka za­pa­dła i za­po­wie­dzi będą wi­sieć jesz­cze tylko przez ko­lejny ty­dzień.

Uśmiech­nął się, chwy­cił obie dło­nie Prak­sedy i znowu przy­cią­gnął ją do sie­bie.

– To co z Rügen? Je­dziemy?

– Póź­niej o tym po­my­ślimy. Na ra­zie moja ko­chana mama stoi jak ge­ne­rał nad biedną kraw­cową, by ta uszyła we­lon na czas, prze­ro­biła jedną z su­kien, bo spra­wić mi no­wej nie zdąży, i biega za rę­ka­wicz­kami. Poza tym or­ga­ni­zuje śnia­da­nie we­selne dla swo­jej je­dy­nej córki, na które przyjdą wszy­scy nasi przy­ja­ciele, a po­tem urzą­dzimy przy­ję­cie i bę­dziemy tań­czyć w ogro­dzie do póź­nej nocy. Con­rad już py­tał, czy może nie spać i czy wy­nie­siemy for­te­pian do sa­lonu, by mógł grać przy otwar­tych drzwiach na we­randę. Nie ży­czy­łam so­bie ni­czego wiel­kiego, ale matce za­leży, więc... mam na­dzieję, że ja­koś to znie­siesz.

– Z tobą i wśród przy­ja­ciół zniosę wszystko. Zwłasz­cza że póź­niej bę­dziesz moja na za­wsze.

Od­cią­gnął ją od drzwi i po­ca­ło­wał. Przy­ci­snęli się do sie­bie tak, że za­bra­kło im tchu. Póź­niej długo pa­trzyli so­bie w oczy, z mnó­stwem nie­wy­po­wie­dzia­nych na głos obiet­nic, któ­rych oboje za­mie­rzali do­trzy­mać.

Przez pierw­sze dni po za­rę­czy­nach Ed­gar na­prawdę my­ślał, że Prak­seda chce za niego wyjść tro­chę z roz­sądku. Z domu ojca wy­nio­sła złe do­świad­cze­nia, roz­cza­ro­wała się Han­sem Ku­vecke, uwie­rał ją zbiór za­sad, któ­rych wiecz­nie mu­siały prze­strze­gać nie­za­mężne ko­biety. Była wol­nym du­chem – i oby się ni­gdy nie zmie­niła. Nie umiał po­wie­dzieć, od jak dawna ją ko­cha. Może od sa­mego po­czątku, od pierw­szego spo­tka­nia, a póź­niej od każ­dego ko­lej­nego co­raz moc­niej. Cie­szyła go ich przy­jaźń i wza­jemne zro­zu­mie­nie. To, że się lu­bili. To, że li­czyła się z jego zda­niem i go ce­niła, że opo­wia­dała mu o swo­ich pa­sjach i ma­rze­niach, po­ka­zała swoje tek­sty, dzięki czemu po­czuł się wy­róż­niony. Otwo­rzyła wtedy przed nim jedne z drzwi do swo­jego świata. Wie­dział, że ta­kich drzwi ist­nieje wiele i praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie otwo­rzy ich wszyst­kich. Była po­godna jak na swoje ży­ciowe do­świad­cze­nia, a jed­no­cze­śnie miała w so­bie doj­rza­łość ko­goś o wiele star­szego. Za­wsze wy­czu­wał, kiedy wcho­dziła do po­koju, na­wet je­śli nie pa­trzył. Re­ago­wał na nią ca­łym cia­łem, bez mała po­tra­fił za­uwa­żyć wy­wo­ły­wane przez nią drga­nie po­wie­trza. Prak­seda go lu­biła, wie­dział o tym. Szu­kała oka­zji do roz­mów, za­cho­wy­wała się przy nim swo­bod­nie i szcze­rze. Ni­gdy jed­nak nie przy­pusz­czał, by mo­gła go po­ko­chać. A prze­cież to ona do­pro­wa­dziła do za­rę­czyn. To ona po­wie­działa Ed­ga­rowi, że jest je­dyną osobą na świe­cie, z którą mo­głaby być szczę­śliwa. Na­wet wtedy nie do końca wie­rzył.

Kiedy po­ca­ło­wał ją po raz pierw­szy, za­czął na nią pa­trzeć jesz­cze ina­czej. Moc­niej roz­lała mu się po sercu. Chwi­lami aż skrę­cało go ze stra­chu, czy jej nie roz­cza­ruje. Tam­ten po­ca­łu­nek zbli­żył ich do sie­bie na in­nym po­zio­mie i Ed­gar do­pu­ścił do sie­bie myśl, że ona na­prawdę go chce. Po­zwo­lił so­bie wła­śnie tak się po­czuć. Jak ktoś chciany, wy­brany świa­do­mie.

Aż do dnia ślubu wciąż ży­wił obawy, że coś się wy­da­rzy. Nie doj­dzie do ce­re­mo­nii, Prak­seda się roz­my­śli, cała sy­tu­acja zo­sta­nie uznana za żart albo może Ed­gar obu­dzi się pew­nego dnia i uzna, że wszystko to tylko mu się śniło. Co mógł jej ofia­ro­wać? Miesz­ka­nie w ka­mie­nicy, z do­cho­dzącą słu­żącą? Pen­sję na­uczy­ciela i nie­wielką roczną rentę? Obiet­nicę lep­szej, ale bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści? Sta­wał na gło­wie, by ja­koś do­pie­ścić swoje miesz­ka­nie, wy­po­sa­żyć je w rze­czy, któ­rych po­trze­bo­wa­łaby młoda ko­bieta. Na­prędce do­ku­pił szafę i to­a­letkę, na­rzutę na łóżko i kilka po­du­szek, po­wie­sił nowe fi­ranki w oknach i po­rząd­nie wy­sprzą­tał. Miesz­ka­nie nie pre­zen­to­wało się źle: trzy dość duże po­koje, ob­szerna kuch­nia, miła oko­lica, bli­sko do Rynku, nad rzekę, na pro­me­nady. Dla niego w sam raz, a na­wet wię­cej, niż po­trze­bo­wał. Spra­wił so­bie dużo re­ga­łów z książ­kami, ma­sywne biurko, w ram­kach parę szki­ców Ho­gar­tha, które od­ku­pił kie­dyś w Lon­dy­nie po roz­sąd­nej ce­nie od mło­dego ba­ro­neta cier­pią­cego na brak go­tówki. Pod jedną ze ścian w sa­lo­nie stał na­wet for­te­pian, jesz­cze jego ojca. Prak­seda przy­wy­kła jed­nak do in­nych wa­run­ków i bał się, że mimo wszystko bę­dzie roz­cza­ro­wana.

Nie była. Do ślubu do­szło. Zło­żyła przy­sięgę z uśmie­chem na ustach, a jemu pra­wie sta­nęły w oczach łzy. Nie kryła szczę­ścia. I póź­niej także, przy śnia­da­niu we­sel­nym w domu Mu­ge­nów, cią­gle się do niego uśmie­chała, cią­gle szu­kała jego dłoni. Przez chwilę my­ślał, że coś w nim pęk­nie. Że so­bie nie za­słu­żył.

Ba­wili się do późna, tak jak uprze­dziła. Ota­czali go przy­ja­ciele, same życz­liwe twa­rze, lu­dzie, któ­rych lu­bił. Wszy­scy przy­szli mu gra­tu­lo­wać. Panny Ber­tha i Fre­de­rike wy­ści­skały go jak brata.

– Wspa­niała z was para – szep­nęła Ber­tha. – Od po­czątku mia­łam na­dzieję, że wła­śnie tak to się po­to­czy.

Au­gu­ste pro­po­no­wała, by zo­stali do rana w Kle­in­burgu, ale to Prak­seda od­mó­wiła. Jej matka nie wy­glą­dała na ura­żoną. Uśmiech­nęła się do córki, a po­tem ob­jęły się mocno.

– Kiedy przy­je­dziemy z po­dróży po­ślub­nej, wra­cam do pracy przy dio­ra­mach – za­po­wie­działa Prak­seda rze­czowo. – Że­by­ście so­bie nie zna­leźli za mnie za­stęp­stwa.

– Cie­bie nie da się za­stą­pić – od­parł Edu­ard.

– Zo­ba­czymy się jesz­cze raz przed na­szym wy­jaz­dem. Nie wzię­łam wszyst­kich swo­ich rze­czy.

2

Je­chali trak­tem przez uśpione pola i łąki, a nad nimi po­woli roz­rze­dzał się mrok. Mia­sto jesz­cze się nie obu­dziło, znad fosy i rzek uno­sił się za­pach zie­mi­stej wil­goci. Ed­gar wie­dział, że za­pa­mięta z tego przed­świtu wszystko. Ko­lory, za­pa­chy, kształty. Kilka dźwię­ków, śpiew ptaka, brzę­cze­nie klu­czy, kroki na scho­dach. Jej dłoń w swo­jej.

– Słu­żąca przyj­dzie do­piero rano – ode­zwał się, nieco skrę­po­wany.

– Nie przyj­dzie.

– Słu­cham?

– Roz­ma­wia­łam z nią wczo­raj i da­łam jej wolne. Prze­pra­szam, nie by­łam jesz­cze twoją żoną, ale uzna­łam, że warto za­ry­zy­ko­wać. Za­pła­ci­łam jej i po­pro­si­łam, by przy­szła po na­szym wy­jeź­dzie, bo pew­nie trzeba bę­dzie tro­chę sprząt­nąć i prze­wie­trzyć. Mama wy­śle jej rano ka­wa­łek tortu we­sel­nego.

– Za­ła­twi­łaś to wszystko? Z Trudą? Ona ma cha­rak­te­rek...

– Ucie­szyła się, po­wie­działa, że od­wie­dzi sio­strze­niczkę, jak już do­sta­nie cia­sto. Za­wie­zie ma­łej. Po­wie­działa też, że te nowe za­słony, które po­wie­si­łeś w oknach, wy­mie­niła z bu­rych na tra­wia­sto­zie­lone, bo tamte wy­glą­dały, cy­tuję, „jak z domu po­grze­bo­wego”. Po­dej­rze­wała, że mo­żesz tego nie za­uwa­żyć, więc żeby ci wspo­mnieć.

– Aha.

– Chyba mnie lubi.

– Tak...

– Bę­dziesz mu­siał mi się po­móc ro­ze­brać.

We­szła do sy­pialni i od­wró­ciła się do niego ty­łem.

– Tych gu­zi­ków i ha­ftek jest dużo, nie­stety – do­dała.

Ręce mu drżały, kiedy ją roz­pi­nał. Wie­dział, że ona też się de­ner­wuje, ale był jej wdzięczny za każdą próbę roz­ła­do­wa­nia na­pię­cia. Kiedy suk­nia wresz­cie z Prak­sedy opa­dła, za­brał się do roz­wią­zy­wa­nia gor­setu. Pra­gnął jej tak bar­dzo, że wszystko go bo­lało. Po­kój spo­wi­jało świa­tło po­je­dyn­czej świecy i prze­bi­ja­jący przez za­słony, co­raz bar­dziej na­tar­czywy świt. W gar­dle Ed­gara ro­sła gula. Gdy Prak­seda sta­nęła przed nim naga, za­krę­ciło mu się w gło­wie. Po­ca­ło­wał ją w usta, a po­tem w szyję i de­kolt. Wy­swo­bo­dził się z czę­ści swo­jej gar­de­roby i do­piero wtedy do­tknął jej piersi, brzu­cha i bio­der. Po­ło­żyła dło­nie na jego na­gim tor­sie, kiedy sza­mo­tał się ze spodniami. Ba­dała opusz­kami pal­ców kształty jego mię­śni i ko­ści, wdy­chała jego za­pach, nie­śmiało ca­ło­wała za­głę­bie­nie szyi, klatkę pier­siową, mo­stek. Wresz­cie on rów­nież sta­nął przed nią nagi.

– Boję się – przy­znała.

– Ufasz mi?

– Tak – od­parła bez wa­ha­nia.

– Po­wiedz, je­śli spra­wię ci ból.

Kiw­nęła głową.

Po­ło­żyli się na łóżku i Ed­gar za­czął ją pie­ścić, tak jak za­wsze chciał i jak wy­obra­żał so­bie ty­siące razy. Chciał po­znać każdy za­ka­ma­rek jej ciała, każde wgłę­bie­nie, bruzdę, piegi i bli­zny. Chciał od­czy­tać hi­sto­rię tego ciała, uzmy­sło­wić so­bie, jak pach­nie i sma­kuje. Jęk­nęła ci­cho, kiedy wsu­nął dłoń mię­dzy jej uda. Była wil­gotna. Chciała go, mimo stra­chu. Spięła się lekko, kiedy za­czął ca­ło­wać jej pod­brzu­sze, a po­tem zsu­nął się ni­żej. Mię­śnie miała sztywne, palce wbiła w ma­te­rac łóżka.

– Co ro­bisz? – szep­nęła.

Za­miast od­po­wie­dzieć, do­tknął jej ję­zy­kiem. Pie­ścił ją tak chwilę, aż po­czuł, że się roz­luź­nia. Kiedy znowu jęk­nęła, po­woli i bar­dzo de­li­kat­nie wsu­nął w nią pa­lec. Pie­ścił ją ję­zy­kiem i dło­nią, aż za­częła szyb­ciej od­dy­chać. Re­ago­wała na niego, choć wie­dział, że nie ma do­świad­cze­nia i jej ciało musi się na­uczyć prze­ży­wać roz­kosz. Zaj­mo­wał się nią jesz­cze długo, prze­ry­wał, a po­tem za­czy­nał znowu, aż wresz­cie od­rzu­ciła wszyst­kie ha­mulce i po­zwo­liła swo­jemu ciału za­dy­go­tać z przy­jem­no­ści. Pa­trzył na nią, kiedy od­dy­chała ciężko, z pół­przy­mknię­tymi po­wie­kami i roz­chy­lo­nymi ustami.

Od­po­częła i po­ca­ło­wała go pierw­sza. Przy­cią­gnęła go do sie­bie, aż przy­krył jej ciało swoim. Drżał z pra­gnie­nia i bał się, że dłu­żej nie wy­trzyma.

– Zrób to – szep­nęła.

– Może tro­chę bo­leć, tylko za pierw­szym ra­zem...

– Ko­cham cię – po­wie­działa.

Znowu ści­snęło go w gar­dle.

– Ko­cham cię – po­wtó­rzyła i po­now­nie go po­ca­ło­wała.

Wszedł w nią po­woli i ostroż­nie. Mimo że była go­towa, skrzy­wiła się lekko.

– Nie prze­sta­waj – po­pro­siła, kiedy chciał się wy­co­fać.

Wresz­cie wszedł w nią do końca. Po­ru­szał się dużo de­li­kat­niej i wol­niej, niżby pra­gnął, ale nie za­mie­rzał spra­wiać Prak­se­dzie wię­cej bólu, niż to ko­nieczne. Kiedy skoń­czył, opadł na ma­te­rac i mocno ją ob­jął.

– Wszystko w po­rządku? – za­py­tał.

– Tak.

Przy­kryli się i jesz­cze moc­niej wtu­lili w sie­bie. Żadne nie miało ochoty wstać, choć ich ciała le­piły się w wil­got­nej po­ścieli.

– Boli cię?

– Tylko tro­chę. Ko­cham cię – wy­mam­ro­tała w jego szyję. – Wiesz o tym, prawda?

– Tak. Wiem – od­parł.

3

Prak­seda ostroż­nie wstała z łóżka i na pal­cach wy­mknęła się z sy­pialni. Chciała za­trzy­mać się w sa­lo­nie, tak po pro­stu stać na środku po­koju i wchła­niać w sie­bie tę prze­strzeń, jej za­pa­chy i kształty. Naj­pierw jed­nak po­szła do kuchni, roz­pa­liła w piecu, a po­tem za­grzała wodę. Na szczę­ście nie mu­siała przy­no­sić jej spod pompy, ktoś za­jął się tym już wczo­raj, cztery duże wia­dra stały pod ścianą. Ni­gdy do­tąd nie my­ślała o ta­kich rze­czach, woda po pro­stu się zja­wiała, po­dob­nie jak je­dze­nie na stole i wy­prane ubra­nia w sza­fie. Prak­seda wie­działa, że spad­nie na nią te­raz wię­cej obo­wiąz­ków, mimo po­mocy Trudy. Na szczę­ście już w pa­łacu ojca wy­my­kała się cza­sem do kuchni i pro­siła, by na­uczono ją tego czy tam­tego. Umiała więc roz­pa­lić w piecu, przy­go­to­wać her­batę i kawę, ugo­to­wać pro­ste po­trawy, choć tego ostat­niego aku­rat za bar­dzo nie lu­biła. Nie­mniej orien­to­wała się, że z głodu nie umrze i że nie musi być wiecz­nie przez ko­goś ob­słu­gi­wana.

Za­pa­rzyła kawę, po czym ostroż­nie prze­lała nieco go­rą­cej wody do mied­nicy, z którą po­szła za pa­ra­wan usta­wiony w rogu kuchni. Ed­gar wy­dzie­lił so­bie w ten spo­sób nie­wielką ła­zienkę. Sko­rzy­stała z noc­nika, umyła się, po­rząd­nie wy­tarła i owi­nęła sporo za du­żym szla­fro­kiem męża. Na­stęp­nie po­sprzą­tała po so­bie i prze­wie­trzyła kuch­nię, ko­rzy­sta­jąc z tego, że po­wie­trze rano było jesz­cze przy­jem­nie rześ­kie. Już nie­długo lip­cowy upał da się wszyst­kim we znaki. Zaj­rzała do sza­fek i ku swo­jemu za­sko­cze­niu zna­la­zła duży bo­che­nek chleba, ser, kieł­basę, szynkę, ma­sło i jaja. Po­ło­żyła to wszystko na stole, wy­cią­gnęła ta­le­rze i za­brała się do przy­go­to­wy­wa­nia śnia­da­nia. Nie są­dziła, by udało jej się ugo­to­wać jajka na miękko, bo nie udało się do­tąd jesz­cze ni­gdy, ale uznała, że osta­tecz­nie na twardo też nie będą złe. Po­kro­iła chleb, ser i szynkę, kieł­basę pod­sma­żyła ze zna­le­zioną w ma­łej spi­żarce ce­bulą. Kiedy wszystko już przy­go­to­wała, uśmiech­nęła się do sie­bie z za­do­wo­le­niem.

– Co ro­bisz?

Ob­ró­ciła się na dźwięk jego głosu. Pa­trzył na nią z progu, opie­ra­jąc się ra­mie­niem o fu­trynę. Stał nagi od pasa w górę, na bio­drach prze­wią­zał so­bie prze­ście­ra­dło. Uśmiech­nął się do niej sze­roko. Prak­seda była jesz­cze nieco obo­lała po nocy, ale i tak na wi­dok Ed­gara po­czuła na­gły skurcz w pod­brzu­szu. Przy­po­mniała so­bie wszystko to, co z nią ro­bił, i z tru­dem prze­łknęła ślinę.

– Dzień do­bry – po­wie­działa.

– Dzień do­bry. Ktoś mi ukradł szla­frok.

Po­de­szła do niego i po­ło­żyła dło­nie na jego ra­mio­nach.

– Cie­szę się, że to zro­bi­łam.

Na­dal się uśmie­chał.

– Coś ład­nie pach­nie.

– Truda zo­sta­wiła nam za­pasy, chyba nie wie­rzyła, że bę­dziemy umieli sami pójść po za­kupy.

– O tak, na pewno w to nie wie­rzyła. Miło z jej strony. Nie są­dzi­łem, że po­tra­fisz...

– Oczy­wi­ście, że nie są­dzi­łeś, ale chcia­łam za­cho­wać parę nie­spo­dzia­nek na po ślu­bie. Nie­mniej nie mo­żesz spo­dzie­wać się ode mnie zbyt wielu ku­chen­nych re­we­la­cji, umiem tylko pod­sta­wowe rze­czy.

– To tak jak ja. Czyli ra­zem nie zgi­niemy.

Za­nim od­po­wie­działa, przy­cią­gnął ją do sie­bie i po­ca­ło­wał.

– Dzień do­bry – po­wtó­rzył.

– Dzień do­bry.

Przez chwilę pa­trzyli so­bie w oczy, a po­tem znowu się po­ca­ło­wali. Prak­seda nie mo­gła się od niego od­kleić. Ubie­głej je­sieni, kiedy się po­znali, nie przy­pusz­cza­łaby, że ten męż­czy­zna może w niej obu­dzić ta­kie pra­gnie­nie.

– Śnia­da­nie jest cie­płe – szep­nęła. – Ale je­śli nie prze­szka­dza ci, że tro­chę wy­sty­gnie...

Wziął ją na ręce i za­niósł z po­wro­tem do sy­pialni. Nie wy­obra­żała so­bie, że to wszystko może wła­śnie tak wy­glą­dać. Że można czuć te wszyst­kie rze­czy, po­zwa­lać ciału drgać w spa­zmach i chcieć wciąż wię­cej. Dziś była śmiel­sza niż w nocy, gdy po­żą­da­nie mie­szało się ze stra­chem przed nie­zna­nym. Te­raz się nie bała. Do­ty­kała go tak, jak ni­gdy nie po­dej­rze­wała, że bę­dzie do­ty­kać męż­czy­znę, ca­ło­wała w miej­sca, na myśl o któ­rych jesz­cze mie­siąc temu pło­nę­łaby ze wstydu i po­czu­cia winy. Lu­biła pa­trzeć, jak przy­myka oczy i drży.

– Co mam ro­bić? – za­py­tała. – Po­wiedz mi.

– Za chwilę.

Przy­gwoź­dził ją do ma­te­raca, a po­tem pie­ścił ję­zy­kiem i lekko ką­sał jej sutki, aż zro­biła się wil­gotna. Oplo­tła go no­gami. Kiedy tym ra­zem w nią wszedł, na­dal czuła lekki ból i pie­cze­nie, ale wszystko ode­brała ina­czej niż po­przed­nio, przy­jem­niej i bez wra­że­nia, że trzeba prze­ła­mać w jej ciele ja­kiś opór. Ed­gar dziś także po­ru­szał się w niej de­li­kat­nie, ale był pew­niej­szy, na­mięt­niej­szy. Po­wie­dział, że śnia­da­nie może za­cze­kać jesz­cze dłu­żej. Pie­ścił ją i spra­wiał jej przy­jem­ność na różne spo­soby, aż nie po­tra­fiła zła­pać tchu.

Póź­niej zdjęli po­pla­mioną po­ściel i za­ło­żyli czy­stą, Prak­seda znowu ubrała się w szla­frok Ed­gara, a on owi­nął się ko­cem. Zje­dli śnia­da­nie, wy­pili kawę, która rów­nież zdą­żyła wy­sty­gnąć, a po­tem snuli się po miesz­ka­niu.

– Nie bar­dzo mam cię po czym opro­wa­dzać – przy­znał, kiedy po krót­kim ob­cho­dzie wró­cili do sa­lonu.

– Jest ide­al­nie.

Prak­seda po­de­szła do re­gału z książ­kami, który zaj­mo­wał całą ścianę. Po­my­ślała, że znaj­dzie tu wszystko. Wiel­kie dzieła li­te­ra­tury daw­nej, wier­sze i po­ematy, książki o ję­zy­kach – Ed­gar był w końcu pro­fe­so­rem ję­zy­ków no­wo­żyt­nych – o ma­lar­stwie i rzeź­bie, hi­sto­rii, mu­zyce, zbiory mi­tów, po­wie­ści za­gra­niczne, w tym an­giel­skie i fran­cu­skie, liczne zbiory nut. Prze­su­nęła pal­cami po grzbie­tach i wy­jęła książkę Bet­tiny von Ar­nim – Ko­re­spon­den­cję Go­ethego z dziec­kiem. Otwo­rzyła ją i prze­czy­tała kilka pierw­szych zdań. Znała treść. Jej matka też po­sia­dała tę książkę w swo­ich zbio­rach, a pod­czas swo­ich po­dróży z Edu­ar­dem za­warli po­noć zna­jo­mość z samą Bet­tiną, która była sza­no­wana wśród nie­miec­kich ar­ty­stów, miała od­wagę, by w wieku pięć­dzie­się­ciu lat za­de­biu­to­wać li­te­racko, pro­wa­dziła sa­lon, po śmierci męża sa­mo­dziel­nie zaj­mo­wała się ma­jąt­kiem, pod­czas epi­de­mii cho­lery pie­lę­gno­wała cho­rych, gło­siła śmiałe po­glądy po­li­tyczne, wy­po­wia­dała się prze­ciwko uci­skowi bie­doty i wy­zy­skowi pra­cow­ni­ków w fa­bry­kach, a poza tym re­ali­zo­wała w pi­sar­stwie awan­gar­dowe, wła­sne po­my­sły.

– Wiem, że lu­bisz tę książkę – oznaj­mił Ed­gar, choć Prak­seda uświa­do­miła so­bie, że po­wie­działa mu to naj­wy­żej raz.

Kiw­nęła głową.

– In­te­re­suje mnie forma – przy­znała. – Spo­sób, w jaki pani von Ar­nim wy­ko­rzy­stuje praw­dziwe li­sty wy­mie­niane z Go­ethem, by na tej pod­sta­wie roz­wi­nąć ko­re­spon­den­cję fik­cyjną i po­przez nią wy­ło­żyć swoje prze­my­śle­nia. Chyba cze­goś ta­kiego nie było jesz­cze w li­te­ra­tu­rze.

– Chyba nie.

– A jed­nak my wszy­scy to ro­bimy, prawda? Snu­jemy w gło­wie fik­cyjną ko­re­spon­den­cję z róż­nymi oso­bami, ukła­damy li­sty, któ­rych póź­niej nie za­pi­su­jemy i ni­komu nie wy­sy­łamy, pro­wa­dzimy roz­mowy, pro­jek­tu­jemy na­sze uwagi i czy­jeś ri­po­sty, ale po­tem tego też nie wy­gła­szamy. Bet­tina wy­cią­gnęła to wszystko ze swo­jej głowy i prze­lała na pa­pier. Im­po­nuje mi. Jej ta­lent i to, jak żyje. Bra­cia Grimm za­de­dy­ko­wali jej pierw­szą edy­cję swo­jego zbioru ba­śni. To musi być nie­zwy­kłe uczu­cie, zo­stać wy­róż­nioną w taki spo­sób.

– Chcia­ła­byś ją po­znać?

– Bet­tinę von Ar­nim? Oczy­wi­ście. Wiem, że matka i oj­czym ją po­znali, ale to był ra­czej po­wierz­chowny kon­takt, nie pi­sują do sie­bie.

– A gdyby się oka­zało, że ja znam ją tro­chę le­piej?

Prak­seda za­mknęła książkę i zmarsz­czyła czoło. Ed­gar wzru­szył ra­mio­nami.

– Je­stem na­uczy­cie­lem ję­zy­ków no­wo­żyt­nych, zaj­muję się li­te­ra­turą, ko­re­spon­duję z róż­nymi ludźmi... wy­daw­cami, pi­sa­rzami...

– Ni­gdy mi tego nie mó­wi­łeś.

– Że ko­re­spon­duję z pi­sa­rzami? Na pewno mó­wi­łem.

– To tak. Ale nie mó­wi­łeś, że znasz Bet­tinę von Ar­nim.

– O ile do­brze pa­mię­tam, roz­ma­wia­li­śmy o niej tylko raz. Nie chcia­łem się chwa­lić.

– Czyli pa­mię­tasz, że roz­ma­wia­li­śmy o niej tylko raz.

– Pa­mię­tam wszyst­kie na­sze roz­mowy.

Odło­żyła książkę na półkę i przy­cią­gnęła Ed­gara do sie­bie. Nie mo­gła uwie­rzyć, że on na­prawdę na­leży do niej i tak po pro­stu może to ro­bić, do­ty­kać go, czuć jego usta na swo­ich, przy­ci­skać się do niego ca­łym cia­łem. Po­chy­lił się i po­ca­ło­wał jej szyję, od­sło­nięty frag­ment ra­mie­nia, miej­sce pod oboj­czy­kiem. Zrzu­ciła szla­frok, a on ob­ró­cił ją ty­łem do sie­bie i za­czął gła­skać i ca­ło­wać po ple­cach. Oparła dło­nie na re­gale z książ­kami. Ty­tuły roz­ma­zy­wały się przed oczami, kiedy jej do­ty­kał, a ona znowu wy­gi­nała się i drżała z roz­ko­szy. Co­raz le­piej to umiała – pusz­czać nie­wi­dzialną po­ręcz, po­zwa­lać so­bie na przy­jem­ność. Opa­dli na dy­wan i przy­lgnęli do sie­bie mocno, a po­tem Ed­gar uniósł się na rę­kach i pa­trzył jej w oczy, kiedy po­now­nie w nią wcho­dził.

– Je­steś moja – szep­nął.

Po­ca­ło­wała go i mocno oplo­tła no­gami, by wszedł w nią jesz­cze głę­biej. Wciąż tro­chę bo­lało, ale tak bar­dzo go pra­gnęła, że ten ból był jej nie­mal po­trzebny, chciała do­świad­czać mocno, czuć ab­so­lut­nie wszystko. Fala roz­ko­szy i cie­pła roz­lała się w niej tak nie­spo­dzie­wa­nie, że z tru­dem ła­pała po­wie­trze.

Bli­skość mię­dzy nimi, co­raz więk­sza in­tym­ność, co­raz moc­niej­sza więź, wy­da­wały jej się czymś nie­re­al­nym, a jed­no­cze­śnie oczy­wi­stym i długo wy­cze­ki­wa­nym. Tak mu­siało się stać. Ona mu­siała się tu­taj zna­leźć, w tym miesz­ka­niu, na tym dy­wa­nie, pod tym męż­czy­zną.

Do roz­mowy o Bet­ti­nie von Ar­nim wró­cili wie­czo­rem, kiedy le­żeli nadzy w łóżku i do­ja­dali resztki ze śnia­da­nia.

– Pi­sa­łem jej o to­bie – przy­znał. – Że je­steś uta­len­to­waną młodą pi­sarką. Wy­sła­łem jej twoją pierw­szą książkę, tę o My­sim Sta­wie.

Prak­seda po­czuła ukłu­cie nie­po­koju.

– Po­do­bała jej się? – za­py­tała, choć nie wie­działa, czy chce usły­szeć od­po­wiedź.

– Oczy­wi­ście, bo to do­bra po­wieść. Bet­tina na­pi­sała, że twoje spoj­rze­nie cha­rak­te­ry­zuje się wy­jąt­kową głę­bią. A to duży kom­ple­ment od in­nej pi­sarki. Jej babka rów­nież była pi­sarką, więc Bet­tina pi­sar­stwo ma we krwi. Wspo­mnia­łem w ostat­nim li­ście, że pra­cu­jesz nad nową rze­czą, która z pew­no­ścią spodoba jej się jesz­cze bar­dziej. Ale nie od­wa­ży­łem się wy­słać frag­men­tów, bo nie wiem, jaki osta­tecz­nie kształt nadasz tej książce.

Mó­wił o po­wie­ści, do któ­rej in­spi­ra­cję sta­no­wiły losy Anieli i hra­biego von Goltza. Hi­sto­rii nie­szczę­śli­wego mał­żeń­stwa, które staje się wię­zie­niem dla obu stron i z któ­rego nie spo­sób się wy­zwo­lić. Ostat­nio, przed ślu­bem, Prak­seda zro­biła so­bie prze­rwę w pi­sa­niu, ale wie­działa, że do tego wróci. I sama się nie orien­to­wała, jaki osta­tecz­nie kształt przy­bie­rze książka. Po­czuła jed­nak wdzięcz­ność wo­bec Ed­gara za to, że w nią wie­rzył.

– W każ­dym ra­zie – cią­gnął – prze­ka­za­łem Bet­ti­nie mniej wię­cej, o czym trak­tuje ten tekst, i była bar­dzo po­ru­szona. Chcia­łaby prze­czy­tać ja­kieś wy­brane frag­menty. Po­wie­działa... wi­dzisz, ona za­ło­żyła wła­sne wy­daw­nic­two i po­wie­działa, że gdy­byś oba­wiała się dru­ko­wać taką po­wieść u Korna, mo­żesz pu­bli­ko­wać u niej. Je­śli oczy­wi­ście twoja proza jej się spodoba, ale o to je­stem ra­czej spo­kojny. Tylko się na mnie nie gnie­waj.

– Gnie­wać się? Nie. Po pro­stu ni­gdy bym nie po­my­ślała, że ktoś taki jak ona w ogóle może za­in­te­re­so­wać się kimś ta­kim jak ja.

– Tyle was łą­czy, na­wet je­śli Bet­tina jest o po­nad trzy­dzie­ści lat star­sza od cie­bie. To twój ulu­biony typ, Prak­sedo. Ktoś, kto ca­łym swoim ży­ciem udo­wad­nia, że je­śli ko­bieta tylko ze­chce, może mieć wszystko. Udaną ro­dzinę i udaną ka­rierę. Bet­tina ak­tyw­nie działa w wielu dzie­dzi­nach. Ma­luje, ry­suje, lepi w gli­nie, a na­wet kom­po­nuje. Są­dzę, że od­czuwa wieczny głód pracy i pły­ną­cej z niej sa­tys­fak­cji. Jak ty.

– My­ślisz, że po­win­nam do niej na­pi­sać?

– Mo­żemy do niej po­je­chać.

Unio­sła się na łok­ciu i spoj­rzała na niego z za­sko­cze­niem.

– Po­je­chać?

– Za­pro­siła nas. Oświad­czyła, że je­śli pla­nu­jemy z na­szej po­dróży po­ślub­nej zro­bić włó­częgę po kra­jach nie­miec­kich, ona na ja­kiś czas za­pra­sza nas do sie­bie, do Wie­pers­dorfu. To ro­dowy ma­ją­tek jej nie­ży­ją­cego męża. A te­raz mamy lato, lato za­wsze przy­jem­niej­sze jest na wsi...

– Ed­ga­rze, ty so­bie ze mnie żar­tu­jesz? Bet­tina von Ar­nim za­pro­siła nas do sie­bie do domu? Mo­gła­bym ją po­znać oso­bi­ście?

Nie­spo­dzie­wa­nie w jej oczach sta­nęły łzy.

– To ty do­pro­wa­dzi­łeś do tej sy­tu­acji. Zro­bi­łeś to dla mnie.

– Na­pi­sa­łaś do­brą książkę. Bez tego nic bym nie zdzia­łał, na­wet gdy­bym bar­dzo chciał.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki