Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
97 osób interesuje się tą książką
II część serii Ścieżki nadziei
Prakseda cieszy się życiem młodej mężatki i szykuje do podróży poślubnej, gdy dostaje nieoczekiwaną wiadomość. Hrabina von Goltz spodziewa się dziecka i oczekuje rozwiązania na wyspie Rügen, dokąd wyjechała jedynie z mężem oraz służącą Fridą. Prakseda nie kryje zaskoczenia i coś w tej sytuacji nie daje jej spokoju. Jaka naprawdę zaszła zmiana w życiu Anieli? Czy w tajemniczej atmosferze kultu dawnego słowiańskiego boga zdołała naprawić swoje małżeństwo? Prakseda w to nie wierzy. I ma rację. Kolejne wieści są niepokojące. Na Rügen wydarzyła się tragedia. Państwo Koehlerowie postanawiają przerwać interesującą podróż i pospieszyć na wyspę.
Co ukrywa Aniela? Jaką rolę w jej życiu zaczęła odgrywać Frida? Czy siostrom w końcu uda się nawiązać serdeczniejszą relację?
Seria SCIEŻKAMI NADZIEI składa się z następujących tomów:
Tom 1 - Noworoczne panny
Tom 2 - Północne siostry
Tom 3 - Kobiety z wiatru
Magda Knedler – autorka blisko trzydziestu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 516
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CZĘŚĆ I
1
Zapowiedzi wisiały już od tygodnia, kiedy z Rügen przyszedł list. Prakseda powiedziała o nim Edgarowi od razu w progu, jeszcze zanim zdążył wejść do domu Mugenów. Zauważył, że jest blada, i miał ochotę od razu ją objąć, ale oczywiście nie mógł. Trzeba było najpierw zrobić każdą rzecz, której wymagał konwenans, odegrać teatr. A więc ukłonić się, dać kapelusz służącej, zapytać o rodziców i przywitać się z nimi, gdy Prakseda wprowadziła go do salonu. Na szczęście Auguste Mugen od razu zaproponowała, by poszli do biblioteki „spokojnie porozmawiać”. Prakseda przymknęła nawet drzwi. Edgar natychmiast chwycił jej dłoń.
– Wieści od Anieli? Coś się stało?
Skinęła głową i podała mu list. Edgar przebiegł wzrokiem tekst.
– Twoja siostra spodziewa się dziecka – stwierdził.
– Właśnie.
– To źle?
– Kiedy tu przyjechała, by się zwierzyć, na pewno się go nie spodziewała.
– Tak, ale minęło już półtora miesiąca i coś się mogło zmienić. Albo wtedy jeszcze nie wiedziała.
– Ich małżeństwo... oni... oni nie...
– Aha. Rozumiem – powiedział szybko, żeby zaoszczędzić jej konieczności dalszych wyjaśnień. – Ale to też mogło się przecież zmienić.
– Wiem. Biorąc pod uwagę to, jak Goltz ją wcześniej traktował, mam obawy, że ta zmiana niekoniecznie jest dobra.
Edgar odłożył list na stolik i przyciągnął do siebie Praksedę. Była spięta. Bała się. Oparła głowę na jego klatce piersiowej. Przytulił dziewczynę mocniej i zdusił impuls, by dotknąć blizny na jej brwi. Tlił się w nim gniew. Prakseda nie powinna myśleć o takich rzeczach. Ciąża siostry nie powinna budzić w niej takich obaw. Edgar nie znał za dobrze Anieli von Goltz, ale na podstawie kilku krótkich rozmów, a także zasłyszanych opowieści, nie wyrobił sobie o pani hrabinie dobrej opinii. Snobka, która zadzierała nosa. Ale to pewnie dlatego, że tak ją wychowano. Snobizm Anieli von Goltz mało go interesował, bo zwyczajnie Edgar nie musiał być skazany na jej towarzystwo. Ale sposób, w jaki czasem, w przeszłości, traktowała jego narzeczoną, budził w nim złość. Uważał, że Aniela nie zasługiwała na to, by Prakseda się o nią zamartwiała. Żadnej kobiecie nie życzył jednak, by była kiedykolwiek, nawet raz w życiu, dręczona przez męża.
Pocałował Praksedę w czubek głowy, zanim wyplątała się z jego ramion. Niepokoił się jeszcze jedną informacją zawartą w tym liście, ale nic nie mówił, by nie wykazać się brakiem taktu. Niepokój brał się z pobudek egoistycznych, o czym Edgar dobrze wiedział. A jednak Prakseda sama nawiązała do tego wątku.
– Aniela pisze, że czuje się dobrze, tylko musi trochę odpocząć od świata i od towarzystwa. Hrabia von Goltz zapłaci moim rodzicom już teraz za wykonanie dioramy, którą u nich zamówił, niemniej prezentację przesuwa na lato przyszłego roku. Do tego czasu Aniela zamierza zostać na Rügen. Nie precyzuje tego, ale myślę, że chce tam urodzić dziecko. Prosi, by nikomu nie podawać adresu, bo z nikim nie chce się widzieć.
– Rozumiem, że to do niej niepodobne?
– Aniela niekoniecznie lubi ludzi dla nich samych, jednak towarzystwo, należenie do towarzystwa, spotykanie się z towarzystwem to jej całe życie. Główny cel.
– Może to też się ostatnio zmieniło?
Spojrzała na niego.
– Pisze, że z nikim nie chce się widzieć. Tę uwagę skierowała do mnie, Edgarze. Ona mnie zna. Wie, że się o nią martwię i będę szukać sposobu, by dotrzeć na tę przeklętą wyspę. Na wszelki wypadek zaznaczyła więc, że mam nie przyjeżdżać.
– Może chwila samotności naprawdę jest jej potrzebna.
– Samotności? Goltz też tam jest.
– Tak, wiem. Ale jeśli Aniela spodziewa się dziecka...
– To co? Przestanie ją bić? – rzuciła wprost.
– Praksedo, bardzo mi przykro, że musisz przez to przechodzić. Chętnie zabrałbym teraz cały twój niepokój i odczuwał go zamiast ciebie.
Chwyciła jego dłoń i uniosła do ust. Edgar znieruchomiał. Nie był przygotowany na coś takiego. Po chwili dotknął delikatnie jej karku, pogłaskał miękką skórę tuż pod włosami. Prakseda zadrżała.
– Co zamierzasz? Chcesz mimo wszystko do niej jechać? – zapytał.
– Nie wiem.
– Ale... gdybyś jednak nie zamierzała do niej jechać, nadal chcesz za mnie wyjść?
Zmrużyła oczy.
– Uważasz, że tylko dlatego planuję cię poślubić? Żeby mieć swobodę działania? I nie musieć się martwić, że jako pannie niczego mi nie wolno i nic mi nie wypada?
– Przepraszam.
– Przepraszasz. Ale uważasz tak?
– Czasami trudno mi uwierzyć, że naprawdę pragniesz życia ze mną.
Rzuciła mu wyzywające, odważne spojrzenie.
– Jeśli usiłujesz się właśnie wymigać od ślubu, to przykro mi, ale klamka zapadła i zapowiedzi będą wisieć jeszcze tylko przez kolejny tydzień.
Uśmiechnął się, chwycił obie dłonie Praksedy i znowu przyciągnął ją do siebie.
– To co z Rügen? Jedziemy?
– Później o tym pomyślimy. Na razie moja kochana mama stoi jak generał nad biedną krawcową, by ta uszyła welon na czas, przerobiła jedną z sukien, bo sprawić mi nowej nie zdąży, i biega za rękawiczkami. Poza tym organizuje śniadanie weselne dla swojej jedynej córki, na które przyjdą wszyscy nasi przyjaciele, a potem urządzimy przyjęcie i będziemy tańczyć w ogrodzie do późnej nocy. Conrad już pytał, czy może nie spać i czy wyniesiemy fortepian do salonu, by mógł grać przy otwartych drzwiach na werandę. Nie życzyłam sobie niczego wielkiego, ale matce zależy, więc... mam nadzieję, że jakoś to zniesiesz.
– Z tobą i wśród przyjaciół zniosę wszystko. Zwłaszcza że później będziesz moja na zawsze.
Odciągnął ją od drzwi i pocałował. Przycisnęli się do siebie tak, że zabrakło im tchu. Później długo patrzyli sobie w oczy, z mnóstwem niewypowiedzianych na głos obietnic, których oboje zamierzali dotrzymać.
Przez pierwsze dni po zaręczynach Edgar naprawdę myślał, że Prakseda chce za niego wyjść trochę z rozsądku. Z domu ojca wyniosła złe doświadczenia, rozczarowała się Hansem Kuvecke, uwierał ją zbiór zasad, których wiecznie musiały przestrzegać niezamężne kobiety. Była wolnym duchem – i oby się nigdy nie zmieniła. Nie umiał powiedzieć, od jak dawna ją kocha. Może od samego początku, od pierwszego spotkania, a później od każdego kolejnego coraz mocniej. Cieszyła go ich przyjaźń i wzajemne zrozumienie. To, że się lubili. To, że liczyła się z jego zdaniem i go ceniła, że opowiadała mu o swoich pasjach i marzeniach, pokazała swoje teksty, dzięki czemu poczuł się wyróżniony. Otworzyła wtedy przed nim jedne z drzwi do swojego świata. Wiedział, że takich drzwi istnieje wiele i prawdopodobnie nigdy nie otworzy ich wszystkich. Była pogodna jak na swoje życiowe doświadczenia, a jednocześnie miała w sobie dojrzałość kogoś o wiele starszego. Zawsze wyczuwał, kiedy wchodziła do pokoju, nawet jeśli nie patrzył. Reagował na nią całym ciałem, bez mała potrafił zauważyć wywoływane przez nią drganie powietrza. Prakseda go lubiła, wiedział o tym. Szukała okazji do rozmów, zachowywała się przy nim swobodnie i szczerze. Nigdy jednak nie przypuszczał, by mogła go pokochać. A przecież to ona doprowadziła do zaręczyn. To ona powiedziała Edgarowi, że jest jedyną osobą na świecie, z którą mogłaby być szczęśliwa. Nawet wtedy nie do końca wierzył.
Kiedy pocałował ją po raz pierwszy, zaczął na nią patrzeć jeszcze inaczej. Mocniej rozlała mu się po sercu. Chwilami aż skręcało go ze strachu, czy jej nie rozczaruje. Tamten pocałunek zbliżył ich do siebie na innym poziomie i Edgar dopuścił do siebie myśl, że ona naprawdę go chce. Pozwolił sobie właśnie tak się poczuć. Jak ktoś chciany, wybrany świadomie.
Aż do dnia ślubu wciąż żywił obawy, że coś się wydarzy. Nie dojdzie do ceremonii, Prakseda się rozmyśli, cała sytuacja zostanie uznana za żart albo może Edgar obudzi się pewnego dnia i uzna, że wszystko to tylko mu się śniło. Co mógł jej ofiarować? Mieszkanie w kamienicy, z dochodzącą służącą? Pensję nauczyciela i niewielką roczną rentę? Obietnicę lepszej, ale bliżej nieokreślonej przyszłości? Stawał na głowie, by jakoś dopieścić swoje mieszkanie, wyposażyć je w rzeczy, których potrzebowałaby młoda kobieta. Naprędce dokupił szafę i toaletkę, narzutę na łóżko i kilka poduszek, powiesił nowe firanki w oknach i porządnie wysprzątał. Mieszkanie nie prezentowało się źle: trzy dość duże pokoje, obszerna kuchnia, miła okolica, blisko do Rynku, nad rzekę, na promenady. Dla niego w sam raz, a nawet więcej, niż potrzebował. Sprawił sobie dużo regałów z książkami, masywne biurko, w ramkach parę szkiców Hogartha, które odkupił kiedyś w Londynie po rozsądnej cenie od młodego baroneta cierpiącego na brak gotówki. Pod jedną ze ścian w salonie stał nawet fortepian, jeszcze jego ojca. Prakseda przywykła jednak do innych warunków i bał się, że mimo wszystko będzie rozczarowana.
Nie była. Do ślubu doszło. Złożyła przysięgę z uśmiechem na ustach, a jemu prawie stanęły w oczach łzy. Nie kryła szczęścia. I później także, przy śniadaniu weselnym w domu Mugenów, ciągle się do niego uśmiechała, ciągle szukała jego dłoni. Przez chwilę myślał, że coś w nim pęknie. Że sobie nie zasłużył.
Bawili się do późna, tak jak uprzedziła. Otaczali go przyjaciele, same życzliwe twarze, ludzie, których lubił. Wszyscy przyszli mu gratulować. Panny Bertha i Frederike wyściskały go jak brata.
– Wspaniała z was para – szepnęła Bertha. – Od początku miałam nadzieję, że właśnie tak to się potoczy.
Auguste proponowała, by zostali do rana w Kleinburgu, ale to Prakseda odmówiła. Jej matka nie wyglądała na urażoną. Uśmiechnęła się do córki, a potem objęły się mocno.
– Kiedy przyjedziemy z podróży poślubnej, wracam do pracy przy dioramach – zapowiedziała Prakseda rzeczowo. – Żebyście sobie nie znaleźli za mnie zastępstwa.
– Ciebie nie da się zastąpić – odparł Eduard.
– Zobaczymy się jeszcze raz przed naszym wyjazdem. Nie wzięłam wszystkich swoich rzeczy.
2
Jechali traktem przez uśpione pola i łąki, a nad nimi powoli rozrzedzał się mrok. Miasto jeszcze się nie obudziło, znad fosy i rzek unosił się zapach ziemistej wilgoci. Edgar wiedział, że zapamięta z tego przedświtu wszystko. Kolory, zapachy, kształty. Kilka dźwięków, śpiew ptaka, brzęczenie kluczy, kroki na schodach. Jej dłoń w swojej.
– Służąca przyjdzie dopiero rano – odezwał się, nieco skrępowany.
– Nie przyjdzie.
– Słucham?
– Rozmawiałam z nią wczoraj i dałam jej wolne. Przepraszam, nie byłam jeszcze twoją żoną, ale uznałam, że warto zaryzykować. Zapłaciłam jej i poprosiłam, by przyszła po naszym wyjeździe, bo pewnie trzeba będzie trochę sprzątnąć i przewietrzyć. Mama wyśle jej rano kawałek tortu weselnego.
– Załatwiłaś to wszystko? Z Trudą? Ona ma charakterek...
– Ucieszyła się, powiedziała, że odwiedzi siostrzeniczkę, jak już dostanie ciasto. Zawiezie małej. Powiedziała też, że te nowe zasłony, które powiesiłeś w oknach, wymieniła z burych na trawiastozielone, bo tamte wyglądały, cytuję, „jak z domu pogrzebowego”. Podejrzewała, że możesz tego nie zauważyć, więc żeby ci wspomnieć.
– Aha.
– Chyba mnie lubi.
– Tak...
– Będziesz musiał mi się pomóc rozebrać.
Weszła do sypialni i odwróciła się do niego tyłem.
– Tych guzików i haftek jest dużo, niestety – dodała.
Ręce mu drżały, kiedy ją rozpinał. Wiedział, że ona też się denerwuje, ale był jej wdzięczny za każdą próbę rozładowania napięcia. Kiedy suknia wreszcie z Praksedy opadła, zabrał się do rozwiązywania gorsetu. Pragnął jej tak bardzo, że wszystko go bolało. Pokój spowijało światło pojedynczej świecy i przebijający przez zasłony, coraz bardziej natarczywy świt. W gardle Edgara rosła gula. Gdy Prakseda stanęła przed nim naga, zakręciło mu się w głowie. Pocałował ją w usta, a potem w szyję i dekolt. Wyswobodził się z części swojej garderoby i dopiero wtedy dotknął jej piersi, brzucha i bioder. Położyła dłonie na jego nagim torsie, kiedy szamotał się ze spodniami. Badała opuszkami palców kształty jego mięśni i kości, wdychała jego zapach, nieśmiało całowała zagłębienie szyi, klatkę piersiową, mostek. Wreszcie on również stanął przed nią nagi.
– Boję się – przyznała.
– Ufasz mi?
– Tak – odparła bez wahania.
– Powiedz, jeśli sprawię ci ból.
Kiwnęła głową.
Położyli się na łóżku i Edgar zaczął ją pieścić, tak jak zawsze chciał i jak wyobrażał sobie tysiące razy. Chciał poznać każdy zakamarek jej ciała, każde wgłębienie, bruzdę, piegi i blizny. Chciał odczytać historię tego ciała, uzmysłowić sobie, jak pachnie i smakuje. Jęknęła cicho, kiedy wsunął dłoń między jej uda. Była wilgotna. Chciała go, mimo strachu. Spięła się lekko, kiedy zaczął całować jej podbrzusze, a potem zsunął się niżej. Mięśnie miała sztywne, palce wbiła w materac łóżka.
– Co robisz? – szepnęła.
Zamiast odpowiedzieć, dotknął jej językiem. Pieścił ją tak chwilę, aż poczuł, że się rozluźnia. Kiedy znowu jęknęła, powoli i bardzo delikatnie wsunął w nią palec. Pieścił ją językiem i dłonią, aż zaczęła szybciej oddychać. Reagowała na niego, choć wiedział, że nie ma doświadczenia i jej ciało musi się nauczyć przeżywać rozkosz. Zajmował się nią jeszcze długo, przerywał, a potem zaczynał znowu, aż wreszcie odrzuciła wszystkie hamulce i pozwoliła swojemu ciału zadygotać z przyjemności. Patrzył na nią, kiedy oddychała ciężko, z półprzymkniętymi powiekami i rozchylonymi ustami.
Odpoczęła i pocałowała go pierwsza. Przyciągnęła go do siebie, aż przykrył jej ciało swoim. Drżał z pragnienia i bał się, że dłużej nie wytrzyma.
– Zrób to – szepnęła.
– Może trochę boleć, tylko za pierwszym razem...
– Kocham cię – powiedziała.
Znowu ścisnęło go w gardle.
– Kocham cię – powtórzyła i ponownie go pocałowała.
Wszedł w nią powoli i ostrożnie. Mimo że była gotowa, skrzywiła się lekko.
– Nie przestawaj – poprosiła, kiedy chciał się wycofać.
Wreszcie wszedł w nią do końca. Poruszał się dużo delikatniej i wolniej, niżby pragnął, ale nie zamierzał sprawiać Praksedzie więcej bólu, niż to konieczne. Kiedy skończył, opadł na materac i mocno ją objął.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak.
Przykryli się i jeszcze mocniej wtulili w siebie. Żadne nie miało ochoty wstać, choć ich ciała lepiły się w wilgotnej pościeli.
– Boli cię?
– Tylko trochę. Kocham cię – wymamrotała w jego szyję. – Wiesz o tym, prawda?
– Tak. Wiem – odparł.
3
Prakseda ostrożnie wstała z łóżka i na palcach wymknęła się z sypialni. Chciała zatrzymać się w salonie, tak po prostu stać na środku pokoju i wchłaniać w siebie tę przestrzeń, jej zapachy i kształty. Najpierw jednak poszła do kuchni, rozpaliła w piecu, a potem zagrzała wodę. Na szczęście nie musiała przynosić jej spod pompy, ktoś zajął się tym już wczoraj, cztery duże wiadra stały pod ścianą. Nigdy dotąd nie myślała o takich rzeczach, woda po prostu się zjawiała, podobnie jak jedzenie na stole i wyprane ubrania w szafie. Prakseda wiedziała, że spadnie na nią teraz więcej obowiązków, mimo pomocy Trudy. Na szczęście już w pałacu ojca wymykała się czasem do kuchni i prosiła, by nauczono ją tego czy tamtego. Umiała więc rozpalić w piecu, przygotować herbatę i kawę, ugotować proste potrawy, choć tego ostatniego akurat za bardzo nie lubiła. Niemniej orientowała się, że z głodu nie umrze i że nie musi być wiecznie przez kogoś obsługiwana.
Zaparzyła kawę, po czym ostrożnie przelała nieco gorącej wody do miednicy, z którą poszła za parawan ustawiony w rogu kuchni. Edgar wydzielił sobie w ten sposób niewielką łazienkę. Skorzystała z nocnika, umyła się, porządnie wytarła i owinęła sporo za dużym szlafrokiem męża. Następnie posprzątała po sobie i przewietrzyła kuchnię, korzystając z tego, że powietrze rano było jeszcze przyjemnie rześkie. Już niedługo lipcowy upał da się wszystkim we znaki. Zajrzała do szafek i ku swojemu zaskoczeniu znalazła duży bochenek chleba, ser, kiełbasę, szynkę, masło i jaja. Położyła to wszystko na stole, wyciągnęła talerze i zabrała się do przygotowywania śniadania. Nie sądziła, by udało jej się ugotować jajka na miękko, bo nie udało się dotąd jeszcze nigdy, ale uznała, że ostatecznie na twardo też nie będą złe. Pokroiła chleb, ser i szynkę, kiełbasę podsmażyła ze znalezioną w małej spiżarce cebulą. Kiedy wszystko już przygotowała, uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem.
– Co robisz?
Obróciła się na dźwięk jego głosu. Patrzył na nią z progu, opierając się ramieniem o futrynę. Stał nagi od pasa w górę, na biodrach przewiązał sobie prześcieradło. Uśmiechnął się do niej szeroko. Prakseda była jeszcze nieco obolała po nocy, ale i tak na widok Edgara poczuła nagły skurcz w podbrzuszu. Przypomniała sobie wszystko to, co z nią robił, i z trudem przełknęła ślinę.
– Dzień dobry – powiedziała.
– Dzień dobry. Ktoś mi ukradł szlafrok.
Podeszła do niego i położyła dłonie na jego ramionach.
– Cieszę się, że to zrobiłam.
Nadal się uśmiechał.
– Coś ładnie pachnie.
– Truda zostawiła nam zapasy, chyba nie wierzyła, że będziemy umieli sami pójść po zakupy.
– O tak, na pewno w to nie wierzyła. Miło z jej strony. Nie sądziłem, że potrafisz...
– Oczywiście, że nie sądziłeś, ale chciałam zachować parę niespodzianek na po ślubie. Niemniej nie możesz spodziewać się ode mnie zbyt wielu kuchennych rewelacji, umiem tylko podstawowe rzeczy.
– To tak jak ja. Czyli razem nie zginiemy.
Zanim odpowiedziała, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
– Dzień dobry – powtórzył.
– Dzień dobry.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem znowu się pocałowali. Prakseda nie mogła się od niego odkleić. Ubiegłej jesieni, kiedy się poznali, nie przypuszczałaby, że ten mężczyzna może w niej obudzić takie pragnienie.
– Śniadanie jest ciepłe – szepnęła. – Ale jeśli nie przeszkadza ci, że trochę wystygnie...
Wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do sypialni. Nie wyobrażała sobie, że to wszystko może właśnie tak wyglądać. Że można czuć te wszystkie rzeczy, pozwalać ciału drgać w spazmach i chcieć wciąż więcej. Dziś była śmielsza niż w nocy, gdy pożądanie mieszało się ze strachem przed nieznanym. Teraz się nie bała. Dotykała go tak, jak nigdy nie podejrzewała, że będzie dotykać mężczyznę, całowała w miejsca, na myśl o których jeszcze miesiąc temu płonęłaby ze wstydu i poczucia winy. Lubiła patrzeć, jak przymyka oczy i drży.
– Co mam robić? – zapytała. – Powiedz mi.
– Za chwilę.
Przygwoździł ją do materaca, a potem pieścił językiem i lekko kąsał jej sutki, aż zrobiła się wilgotna. Oplotła go nogami. Kiedy tym razem w nią wszedł, nadal czuła lekki ból i pieczenie, ale wszystko odebrała inaczej niż poprzednio, przyjemniej i bez wrażenia, że trzeba przełamać w jej ciele jakiś opór. Edgar dziś także poruszał się w niej delikatnie, ale był pewniejszy, namiętniejszy. Powiedział, że śniadanie może zaczekać jeszcze dłużej. Pieścił ją i sprawiał jej przyjemność na różne sposoby, aż nie potrafiła złapać tchu.
Później zdjęli poplamioną pościel i założyli czystą, Prakseda znowu ubrała się w szlafrok Edgara, a on owinął się kocem. Zjedli śniadanie, wypili kawę, która również zdążyła wystygnąć, a potem snuli się po mieszkaniu.
– Nie bardzo mam cię po czym oprowadzać – przyznał, kiedy po krótkim obchodzie wrócili do salonu.
– Jest idealnie.
Prakseda podeszła do regału z książkami, który zajmował całą ścianę. Pomyślała, że znajdzie tu wszystko. Wielkie dzieła literatury dawnej, wiersze i poematy, książki o językach – Edgar był w końcu profesorem języków nowożytnych – o malarstwie i rzeźbie, historii, muzyce, zbiory mitów, powieści zagraniczne, w tym angielskie i francuskie, liczne zbiory nut. Przesunęła palcami po grzbietach i wyjęła książkę Bettiny von Arnim – Korespondencję Goethego z dzieckiem. Otworzyła ją i przeczytała kilka pierwszych zdań. Znała treść. Jej matka też posiadała tę książkę w swoich zbiorach, a podczas swoich podróży z Eduardem zawarli ponoć znajomość z samą Bettiną, która była szanowana wśród niemieckich artystów, miała odwagę, by w wieku pięćdziesięciu lat zadebiutować literacko, prowadziła salon, po śmierci męża samodzielnie zajmowała się majątkiem, podczas epidemii cholery pielęgnowała chorych, głosiła śmiałe poglądy polityczne, wypowiadała się przeciwko uciskowi biedoty i wyzyskowi pracowników w fabrykach, a poza tym realizowała w pisarstwie awangardowe, własne pomysły.
– Wiem, że lubisz tę książkę – oznajmił Edgar, choć Prakseda uświadomiła sobie, że powiedziała mu to najwyżej raz.
Kiwnęła głową.
– Interesuje mnie forma – przyznała. – Sposób, w jaki pani von Arnim wykorzystuje prawdziwe listy wymieniane z Goethem, by na tej podstawie rozwinąć korespondencję fikcyjną i poprzez nią wyłożyć swoje przemyślenia. Chyba czegoś takiego nie było jeszcze w literaturze.
– Chyba nie.
– A jednak my wszyscy to robimy, prawda? Snujemy w głowie fikcyjną korespondencję z różnymi osobami, układamy listy, których później nie zapisujemy i nikomu nie wysyłamy, prowadzimy rozmowy, projektujemy nasze uwagi i czyjeś riposty, ale potem tego też nie wygłaszamy. Bettina wyciągnęła to wszystko ze swojej głowy i przelała na papier. Imponuje mi. Jej talent i to, jak żyje. Bracia Grimm zadedykowali jej pierwszą edycję swojego zbioru baśni. To musi być niezwykłe uczucie, zostać wyróżnioną w taki sposób.
– Chciałabyś ją poznać?
– Bettinę von Arnim? Oczywiście. Wiem, że matka i ojczym ją poznali, ale to był raczej powierzchowny kontakt, nie pisują do siebie.
– A gdyby się okazało, że ja znam ją trochę lepiej?
Prakseda zamknęła książkę i zmarszczyła czoło. Edgar wzruszył ramionami.
– Jestem nauczycielem języków nowożytnych, zajmuję się literaturą, koresponduję z różnymi ludźmi... wydawcami, pisarzami...
– Nigdy mi tego nie mówiłeś.
– Że koresponduję z pisarzami? Na pewno mówiłem.
– To tak. Ale nie mówiłeś, że znasz Bettinę von Arnim.
– O ile dobrze pamiętam, rozmawialiśmy o niej tylko raz. Nie chciałem się chwalić.
– Czyli pamiętasz, że rozmawialiśmy o niej tylko raz.
– Pamiętam wszystkie nasze rozmowy.
Odłożyła książkę na półkę i przyciągnęła Edgara do siebie. Nie mogła uwierzyć, że on naprawdę należy do niej i tak po prostu może to robić, dotykać go, czuć jego usta na swoich, przyciskać się do niego całym ciałem. Pochylił się i pocałował jej szyję, odsłonięty fragment ramienia, miejsce pod obojczykiem. Zrzuciła szlafrok, a on obrócił ją tyłem do siebie i zaczął głaskać i całować po plecach. Oparła dłonie na regale z książkami. Tytuły rozmazywały się przed oczami, kiedy jej dotykał, a ona znowu wyginała się i drżała z rozkoszy. Coraz lepiej to umiała – puszczać niewidzialną poręcz, pozwalać sobie na przyjemność. Opadli na dywan i przylgnęli do siebie mocno, a potem Edgar uniósł się na rękach i patrzył jej w oczy, kiedy ponownie w nią wchodził.
– Jesteś moja – szepnął.
Pocałowała go i mocno oplotła nogami, by wszedł w nią jeszcze głębiej. Wciąż trochę bolało, ale tak bardzo go pragnęła, że ten ból był jej niemal potrzebny, chciała doświadczać mocno, czuć absolutnie wszystko. Fala rozkoszy i ciepła rozlała się w niej tak niespodziewanie, że z trudem łapała powietrze.
Bliskość między nimi, coraz większa intymność, coraz mocniejsza więź, wydawały jej się czymś nierealnym, a jednocześnie oczywistym i długo wyczekiwanym. Tak musiało się stać. Ona musiała się tutaj znaleźć, w tym mieszkaniu, na tym dywanie, pod tym mężczyzną.
Do rozmowy o Bettinie von Arnim wrócili wieczorem, kiedy leżeli nadzy w łóżku i dojadali resztki ze śniadania.
– Pisałem jej o tobie – przyznał. – Że jesteś utalentowaną młodą pisarką. Wysłałem jej twoją pierwszą książkę, tę o Mysim Stawie.
Prakseda poczuła ukłucie niepokoju.
– Podobała jej się? – zapytała, choć nie wiedziała, czy chce usłyszeć odpowiedź.
– Oczywiście, bo to dobra powieść. Bettina napisała, że twoje spojrzenie charakteryzuje się wyjątkową głębią. A to duży komplement od innej pisarki. Jej babka również była pisarką, więc Bettina pisarstwo ma we krwi. Wspomniałem w ostatnim liście, że pracujesz nad nową rzeczą, która z pewnością spodoba jej się jeszcze bardziej. Ale nie odważyłem się wysłać fragmentów, bo nie wiem, jaki ostatecznie kształt nadasz tej książce.
Mówił o powieści, do której inspirację stanowiły losy Anieli i hrabiego von Goltza. Historii nieszczęśliwego małżeństwa, które staje się więzieniem dla obu stron i z którego nie sposób się wyzwolić. Ostatnio, przed ślubem, Prakseda zrobiła sobie przerwę w pisaniu, ale wiedziała, że do tego wróci. I sama się nie orientowała, jaki ostatecznie kształt przybierze książka. Poczuła jednak wdzięczność wobec Edgara za to, że w nią wierzył.
– W każdym razie – ciągnął – przekazałem Bettinie mniej więcej, o czym traktuje ten tekst, i była bardzo poruszona. Chciałaby przeczytać jakieś wybrane fragmenty. Powiedziała... widzisz, ona założyła własne wydawnictwo i powiedziała, że gdybyś obawiała się drukować taką powieść u Korna, możesz publikować u niej. Jeśli oczywiście twoja proza jej się spodoba, ale o to jestem raczej spokojny. Tylko się na mnie nie gniewaj.
– Gniewać się? Nie. Po prostu nigdy bym nie pomyślała, że ktoś taki jak ona w ogóle może zainteresować się kimś takim jak ja.
– Tyle was łączy, nawet jeśli Bettina jest o ponad trzydzieści lat starsza od ciebie. To twój ulubiony typ, Praksedo. Ktoś, kto całym swoim życiem udowadnia, że jeśli kobieta tylko zechce, może mieć wszystko. Udaną rodzinę i udaną karierę. Bettina aktywnie działa w wielu dziedzinach. Maluje, rysuje, lepi w glinie, a nawet komponuje. Sądzę, że odczuwa wieczny głód pracy i płynącej z niej satysfakcji. Jak ty.
– Myślisz, że powinnam do niej napisać?
– Możemy do niej pojechać.
Uniosła się na łokciu i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Pojechać?
– Zaprosiła nas. Oświadczyła, że jeśli planujemy z naszej podróży poślubnej zrobić włóczęgę po krajach niemieckich, ona na jakiś czas zaprasza nas do siebie, do Wiepersdorfu. To rodowy majątek jej nieżyjącego męża. A teraz mamy lato, lato zawsze przyjemniejsze jest na wsi...
– Edgarze, ty sobie ze mnie żartujesz? Bettina von Arnim zaprosiła nas do siebie do domu? Mogłabym ją poznać osobiście?
Niespodziewanie w jej oczach stanęły łzy.
– To ty doprowadziłeś do tej sytuacji. Zrobiłeś to dla mnie.
– Napisałaś dobrą książkę. Bez tego nic bym nie zdziałał, nawet gdybym bardzo chciał.