Tamtej deszczowej nocy - A.P. Mist - ebook + książka
BESTSELLER

Tamtej deszczowej nocy ebook

Mist A.P.

4,5

356 osób interesuje się tą książką

Opis

Deszczowa noc rozpaliła ogień namiętności, który na zawsze odmienił ich życie

 

W małym teksańskim miasteczku, gdzie wszyscy się znają, tajemnice skrywane są głęboko pod powierzchnią codziennego życia. Evelyn i Cameron, wychowani na sąsiednich farmach, od dziecka czuli do siebie dziwną mieszankę niechęci i pożądania. Namiętne spotkanie w deszczową noc na zawsze odmieniło ich losy. Następnego dnia Cameron bez słowa opuścił Cresson, zostawiając Evelyn ze złamanym sercem i ciążącym sekretem.

 

Po pięciu latach Evelyn wraca do rodzinnego domu, by wesprzeć matkę po śmierci ojca. W tym samym czasie Cameron powraca do Cresson jako strażak. Czy ich ponowne spotkanie odkryje tajemnicę zranionej kobiety? Czy Evelyn zdoła wybaczyć Cameronowi wszystkie grzechy? A może w Cresson, gdzie przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, prawda okaże się zbyt bolesna do udźwignięcia?

 

Ta historia wzruszy cię do łez!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1185 ocen)
829
217
86
43
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malgorzata_2
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Powiem tak od dawna nie trafiłam na taką książkę, która naprawdę jest warta przeczytania, gdy się ją czyta naprawdę czuć emocje i przedew szystkim skupia na emocjach i problemach z którymi mierzą się bohaterowie i inni z ich otoczenia a nie tak jak sporo romansów na pożądaniu,które w przypadku innych tytułów gra główną rolę w histori.
101
Monai7

Nie polecam

totalnie nie potrafię ścierpieć jak jest napisana ta historia, bohaterka jest wykreowana jakoś tak niespójnie, niedorzecznie co chwilę mam takie WTF. Jak dam radę to przewertuje do końca, żeby się dowiedzieć kto tam tak namieszał w samej historii, ale nie wiem czy starczy mi cierpliwości nawet na to 🤦 główny bohater kreowany na super hero, a potem zachowuje się jak psychopata.
127
Karolinakita

Nie oderwiesz się od lektury

Super lektura. Gorąco polecam
50
Zofijka57

Nie oderwiesz się od lektury

przepiekna powiesc.
50
kasiula6563

Nie oderwiesz się od lektury

O Jezu... Ale to było dobre❤️
51



Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL PĘTLA TAJEMNIC

Nie zbliżaj się #1

Nie oddalaj się #2

Nie poddawaj się #3

POZOSTAŁE POZYCJE

Jej wszyscy mężczyźni

Serce pierwszego kontaktu

Zaginiona

Córka dziekana

Zamknij oczy

Sky Is The Limit – (duet z Natalia Kulpińska)

Sparkle&Shadow – (duet z Natalia Kulpińska)

Nieposłuszny

Tamtej deszczowej nocy

W PRZYGOTOWANIU

Lonely Letters (sierpień 2025 r.)

Szept przeszłości(październik 2025 r.)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by A.P. Mist, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com

Ilustracja na drugiej stronie: © Scaliger | Dreamstime.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-762-9

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Epilog

Prolog

Cameron

Szedłem w kierunku skulonej, drżącej od lejącego deszczu, drobnej dziewczyny i przeklinałem pod nosem. Minęły dwie godziny, nim udało mi się ją odnaleźć. Jeździłem jak kretyn po okolicy, od sali, w której odbywał się bal absolwentów, aż do jej domu. Niefortunnie stojącego tuż obok mojego. Nie przyszło mi do głowy, że usiądzie nad głupim stawem i będzie moknąć.

Wiedziałem, że jej starych nie ma w domu. Wyjechali na potańcówkę razem z moimi rodzicami, a ona miała być na nieszczęsnej imprezie. Owszem, była tam przez cały czas, ale pod koniec coś ewidentnie poszło nie tak.

Niestety przyszło mi pilnować porządku podczas spędu gówniarzy kończących liceum, dlatego byłem świadkiem jej ucieczki i wyraźnej rozpaczy.

Powiedziałem wtedy kumplowi, który podzielał mój nędzny los, że muszę spadać, i wyszedłem za nią. Tłumaczyłem sobie, że to należy do moich obowiązków. Miałem przecież mieć na oku bawiących się licealistów. Ona była jedną z nich, więc musiałem sprawdzić, czy wszystko jest w porządku…

Powinna była być już w łóżku, chociaż z drugiej strony, bal absolwentów wiązał się najczęściej z pierwszym bzykaniem w jakimś obskurnym pokoju hotelowym. Chłoptaś, z którym przyszła, na pewno miał podobne plany.

Stanąłem tuż za nią, ale nawet nie drgnęła. Oczywiście pomijając to, że trzęsła się z zimna.

– Dlaczego nie jesteś w domu i nie śpisz, Okruszku? – zapytałem najłagodniej, jak tylko potrafiłem, choć zwyczajnie miałem ochotę złapać ją za te mokre strąki i zawlec do domu.

– Trudno spać, kiedy toczy się wojna pomiędzy sercem a rozumem – odparła enigmatycznie i podciągnęła kolana pod brodę.

Podszedłem bliżej, żeby mnie dojrzała, i ukucnąłem przed nią.

– I dlatego siedzisz na deszczu? Chcesz umrzeć na zapalenie płuc, nie pozwalając tej walce się zakończyć?

– C-co?

– Nieważne, mała. Chodź, zrobię ci kakao. – Narzuciłem na jej ramiona swoją kurtkę i zmusiłem, żeby wstała z mokrej trawy.

Posłała mi zaskoczone spojrzenie, ale nie sprzeciwiła się.

Prowadziłem ją w stronę naszych domów i zachodziłem w głowę, dlaczego wzbudziła we mnie tę dziwną chęć zaopiekowania się nią. Kiedy zobaczyłem, jak wybiega z sali, zapłakana i roztrzęsiona, coś we mnie drgnęło, choć w rzeczywistości nigdy za nią nie przepadałem.

Była ode mnie młodsza o jakieś sześć lat, więc tak naprawdę krąg naszych znajomych znacznie się różnił. Skąd w ogóle w mojej głowie takie przemyślenia? Nie miałem pojęcia.

– Dziś jest jakieś święto? – bąknęła i pociągnęła nosem, kiedy stanęliśmy pomiędzy jej domem a moim.

– Nie spoglądałem w kalendarz, ale zdaje się, że miałaś dziś jedną z ważniejszych imprez w życiu – odparłem i ostatecznie popchnąłem ją w kierunku mojej werandy.

Prychnęła coś pod nosem i nie odpowiedziała. Opadła na wiklinowy fotel stojący przy drzwiach i spojrzała na mnie z dołu.

– Pytam, czy jest jakieś święto, że postanowiłeś być miły – burknęła.

– Ja zawsze jestem miły. Po prostu nie każdy ma zaszczyt tego doświadczyć. – Wyszczerzyłem się i otworzyłem drzwi. – Wchodź, jesteś przemoczona i zmarznięta.

– Chcesz mnie zabić? – mruknęła pod nosem i skrzyżowała ręce na piersiach.

W którym momencie umknął mi fakt, że nie jest już irytującą dziewczynką, tylko stała się równie irytującą kobietą?

– Jednak się nie myliłem. Jesteś głupia – mruknąłem. – Mieszkamy po sąsiedzku od osiemnastu lat, nawet najbardziej wytrawny zabójca nie czekałby tyle, żeby zlikwidować swoją ofiarę.

– Może po prostu jesteś psychopatą, którego podnieca czekanie na odpowiedni moment – odparła z powagą, przypominając mi, dlaczego jej nie znosiłem. – Ale szybko poszło ci policzenie, ile mam lat. Brawo, Cameron, z takimi umiejętnościami matematycznymi na pewno zrobisz karierę – zadrwiła i zaczęła klaskać, po czym wstała i spojrzała na mnie prowokująco.

W całej cholernej wiosce nie było bardziej pyskatej gówniary. Zdawało się, że mała Crumb nie bała się nikogo ani niczego. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że w wielkim świecie mogła narobić sobie niemałych kłopotów swoim ciętym językiem.

Z drugiej strony musiała być twarda, mieszkając w wiosce, gdzie na jedną laskę przypadało przynajmniej pięciu facetów w podobnym wieku.

– Jak tam sobie chcesz – prychnąłem i wskazałem jej dom. – Idź do siebie, popłacz w poduszkę, tak robią smarkule, prawda?

Zdjęła z ramion moją kurtkę i rzuciła nią we mnie. Dopiero wtedy zauważyłem, że wciąż ma na sobie kieckę, w której była na balu. Cholernie seksowną kieckę. Tak mokrą, że byłem w stanie dostrzec kobiece kształty. Przełknąłem ciężko ślinę i próbowałem odwrócić wzrok, ale nie potrafiłem przestać patrzeć na tę dziewczynę.

– Na razie, nadęty chamie – wycedziła i zeszła po drewnianych schodach, po czym puściła się biegiem w stronę swojego domu.

Miała do pokonania najwyżej dziesięć metrów, ale błoto, które utworzyło się przez ulewę, nieco ją spowalniało. Ja z kolei stałem jak wryty i, na Boga, nie miałem pojęcia, co zrobić. Myśli, jakie zaczęły przebiegać przez moją durną głowę, przerażały nawet mnie.

– Kurwa… – warknąłem, zamknąłem drzwi i poszedłem za nią.

Zapukałem do drzwi dosłownie chwilę po tym, jak nimi trzasnęła.

– Spieprzaj, Shelton!

– Otwórz, mała, pogadamy – mruknąłem.

W środku było słychać jej nerwowe kroki i kolejne trzaśnięcia drzwiami.

– Daj mi spokój, dałeś dowód tego, że nie mówisz ludzkim głosem! – odkrzyknęła. – Całe życie mi dokuczasz i nie mogłeś sobie podarować nawet dzisiaj!

– Przepraszam, okej?

Zapadła cisza, jakby nagle dom opustoszał. Słyszałem wyłącznie odbijające się od parapetów krople deszczu i szumiącą mi w uszach krew.

Po chwili drzwi, przed którymi stałem jak kretyn, uchyliły się nieznacznie i ujrzałem zarumienioną, smutną twarz.

– Opowiedz, co się wydarzyło na balu – poprosiłem i popchnąłem drzwi, żeby wejść do środka.

Pożałowałem tego w chwili, kiedy zobaczyłem, że nie ma już na sobie mokrej sukienki, tylko ręcznik.

– Rzecz w tym, że nic się nie wydarzyło, bo mój chłopak nie był w stanie poczekać do końca balu i zamiast przelecieć mnie po jego zakończeniu, postanowił zaliczyć moją koleżankę w kiblu – wypaliła, najprawdopodobniej nie rejestrując, jakie wyznanie właśnie padło z jej ust. – A teraz wybacz, ale jak przystało na gówniarę, mam zamiar popłakać w poduszkę i…

Nie dokończyła, ponieważ popełniłem ogromny błąd. Najobrzydliwszy, najgorszy, największy, jaki mogłem w życiu popełnić. Zamknąłem jej pyskate usta swoimi i zatrzasnąłem nogą drzwi. Ona z kolei podzieliła ten błąd, bo zamiast mnie odepchnąć i powstrzymać, oplotła mój kark ramionami i żarliwie odwzajemniła pocałunek.

Oszalałem…

Chwyciłem ją za uda i zmusiłem, żeby oplotła mnie nogami w pasie, po czym zacząłem kierować się w stronę salonu. Znałem rozkład jej domu, bo bywałem tu jako dzieciak. Położyłem ją na ogromnej kanapie, ale ona nadal trzymała mnie kurczowo w objęciach, sprawiając, że opadłem na nią i przygniotłem całym ciałem.

– Nie powinnaś mówić mi takich rzeczy – wychrypiałem, kiedy oderwałem się od jej warg.

Chryste, smakowała tak dobrze… Nie miałem pojęcia, co mnie napadło. Nigdy nie patrzyłem na nią w taki sposób.

– To prawda – sapnęła. – Ale już tego nie cofnę. Co teraz? – zapytała cicho i zagryzła dolną wargę, a mnie do głowy przyszła najbardziej niedorzeczna myśl.

Wiedziałem, że będę tego żałować. Ja i mała Crumb, to była totalna abstrakcja… Nie potrafiłem jednak zwalczyć pożądania, które we mnie wzbudziła jednym pocałunkiem.

– Mam naprawić jego błąd? – szepnąłem i wsunąłem dłoń pod ręcznik, którym była okryta.

Przymknęła powieki i westchnęła, kiedy chłodnymi palcami pogładziłem jej nagą skórę. Zadrżała, gdy dotarłem do kształtnej, idealnie pasującej do mojej dłoni piersi. Podrażniłem sutek kciukiem i obserwowałem reakcję. To był ten moment, w którym powinienem był się odsunąć i wyjść.

– Tak – sapnęła i ponownie oplotła mnie nogami w pasie. W ogóle jej nie przeszkadzało, że jestem całkowicie mokry.

– Przecież my się nawet nie lubimy. – Zaśmiałem się i przesunąłem nosem po linii jej szczęki.

Jej słodki zapach byłbym w stanie jednak polubić.

– Może pora to zmienić? – zapytała z psotnym uśmiechem i podniosła się na łokciach, po czym bardzo delikatnie i powoli zaczęła mnie całować.

Drażniła językiem moje wargi, język, zasysała… Nie była niedoświadczona, bo zdecydowanie miała świadomość, co potrafi zrobić z facetem, całując go w ten sposób.

Zdjąłem koszulkę, a dziewczyna podrapała mój tors i spojrzała na mnie z uwielbieniem. Cholera, widziałem już u niej ten wzrok. Wielokrotnie, kiedy myślała, że nie patrzę, przyglądała mi się w ten sposób. Wtedy to ignorowałem, ale teraz, gdy leżała pode mną, nie potrafiłem się temu oprzeć.

Złożyłem pocałunek na szyi, w miejscu, w którym pulsowała żyła, i zacisnąłem dłoń na biodrze małej Crumb.

– Nikt nie może się o tym dowiedzieć. – Musnąłem jej usta.

– Wezmę tę tajemnicę do grobu – wymamrotała, a ja ukląkłem przed nią, złapałem ją pod kolanami i przysunąłem bliżej siebie.

Powoli zdjąłem z niej ręcznik i ujrzałem najdoskonalsze ciało na świecie. Nie sądziłem, że jakakolwiek kobieta będzie w stanie wywrzeć na mnie takie wrażenie. Członek puchł mi w przemoczonych spodniach i domagał się spełnienia. To było prymitywne, zwierzęce, ale chęć posiadania jej była silniejsza.

Pochyliłem się nad nią i złożyłem kilka pocałunków na jej brzuchu, dłońmi pieściłem piersi, a ona wiła się i postękiwała, drżała przy każdym moim ruchu. Kiedy przesunąłem ręce pomiędzy jej uda i rozchyliłem je mocno, pisnęła, ale mnie nie powstrzymywała.

– Doskonała – wychrypiałem i znów się pochyliłem.

Natychmiast smagnąłem językiem jej łechtaczkę, na co wygięła się i jęknęła przeciągle.

– Boże!

– Ciii… – uciszyłem ją i przyssałem się do niej.

Zaczęła się wić, poruszać biodrami, narzucając rytm.

– Jesteś taka niecierpliwa – zamruczałem przy jej cipce, która zaczęła lśnić od jej wilgoci.

– Jeszcze – wysapała.

Przeciągnąłem językiem po jej mokrym wejściu, żeby zaraz potem go w niej zagłębić. Pociągała nerwowo moje włosy i posapywała ciężko przy każdym moim ruchu. Chciała zacisnąć uda, kiedy z jej gardła wydobył się krzyk. Drżała i jęczała, jakby jeszcze nigdy nie przeżywała orgazmu.

– Nie wytrzymam dłużej! – skomlała, podnosząc głowę.

Oderwałem się od niej, pozwalając jej na zaczerpnięcie oddechu, ale już po chwili kciukiem zatoczyłem kółko na jej pulsującej łechtaczce.

– Nie mam gumek – mruknąłem niezadowolony.

– Mam w torebce. – Machnęła ręką w stronę drzwi i spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem.

Pocałowałem ją mocno w usta i poszedłem w kierunku, który mi wskazała. Znalazłem jakąś błyszczącą torebkę i wyjąłem z niej paczkę prezerwatyw. Kiedy wróciłem, masowała się powoli pomiędzy nogami, czym nakręciła mnie jeszcze bardziej.

– Nie jesteś taka grzeczna, na jaką wyglądasz.

– Nie wyglądam i nie jestem – odparła i oblizała usta.

Stanąłem przy brzegu kanapy, rozpiąłem spodnie i zsunąłem je razem z bokserkami. Chwyciłem w dłoń rozgrzanego penisa, prędko rozerwałem opakowanie i włożyłem gumkę, po czym wróciłem pomiędzy jej nogi. Zacząłem wodzić jego czubkiem po jej cipce, pochyliłem się nad dziewczyną i wpiłem brutalnie w jej rozchylone usta, jednocześnie wsuwając się w nią na kilka milimetrów.

– To dobrze – mruknąłem i pogładziłem jej obnażony brzuch, a później piersi.

Odnalazłem sutek i mocno złapałem pomiędzy palce. Zajęczała i wypchnęła biodra tak, że sama się na mnie nabiła. Była niewiarygodnie ciasna i… Nie, to niemożliwe…

– Cholera! – zawyła i zaczęła drżeć jeszcze bardziej.

Wbiła paznokcie w moje przedramiona i przytknęła czoło do mojej piersi, a ja zamarłem.

– Evelyn… – wydusiłem, z trudem opanowując panikę. – Czy ty… Kurwa, czy ja właśnie pozbawiłem cię dziewictwa?

Milczała.

– Odpowiedz – zażądałem i pchnąłem delikatnie biodrami.

Syknęła i znów zadrżała. Spojrzała na mnie załzawionymi oczami i skinęła głową.

– Przepraszam – szepnęła.

– Nie mnie powinnaś przepraszać. Po prostu będziesz żałować, że swój pierwszy raz przeżyłaś ze znienawidzonym sąsiadem.

– Nie będę – odparła ledwie słyszalnie i wtuliła się we mnie.

Wyraźnie się rozluźniła i poruszyła lekko.

– Zrobimy to powoli, nie chcę być twoim najgorszym wspomnieniem, Okruszku – wyszeptałem i wsunąłem ręce pod jej plecy. – Delikatnie, dobrze?

Nie mogłem jej potraktować tak, jak miałem na to ochotę. Nie mogłem wziąć jej jak barbarzyńca i pieprzyć bez opamiętania. Musiałem zadbać o nią, sprawić, żeby nie cierpiała…

Zacząłem poruszać się powoli, całowałem jej spoconą skroń, policzki i usta. Całkowicie zmieniłem nastawienie, bo choć zataiła przede mną tak istotny fakt, nie mogłem jej teraz tak zostawić. Czułaby się upokorzona, a ja wbrew pozorom nie chciałem jej krzywdy.

Wtuliła głowę w zagłębienie mojej szyi i skomlała cicho przy każdym moim ruchu. Przylegała ciasno do mojego ciała, jakby chciała wniknąć we mnie, całkowicie mną zawładnąć. Nieoczekiwanie spoczęła na mnie odpowiedzialność, której nie chciałem podejmować.

– Nie zakochaj się we mnie – mruknąłem i złapałem ją za pośladki.

Wysunąłem się z niej nieco, po czym wbiłem się do samego końca i przyspieszyłem. Salon wypełnił się jej słodkimi jękami. Tak, była dla mnie zdecydowanie zbyt słodka, a ja… Ja nazajutrz miałem stać się tylko wspomnieniem.

– Wolniej – sapnęła. – Cameron… Wolniej, bo ja zaraz…

– Ciii… – uciszyłem ją znowu i zgodnie z jej prośbą zwolniłem.

Czułem, jak zaciska się wokół mnie, a jej ciało na przemian napina się i wiotczeje. Poruszałem się miarowo, w rytmie jej głębokich westchnień. Zupełnie przeciwnie do tego, jak gwałtowne emocje we mnie buzowały. Wtuliła twarz w moją pierś i zaczęła drżeć.

– O Boże…

– Tak, Okruszku… – wysapałem i chwyciłem ją za udo.

Nakryłem ją swoim ciałem i znów wszedłem głęboko, odbijając się o jej dno. Moje mięśnie napinały się do granic możliwości, a kiedy krzyknęła i przywarła do mnie jeszcze bardziej, nie pozostawiając pomiędzy nami żadnej przestrzeni, wybuchnąłem.

– Właśnie tak! – jęknąłem i opadłem na nią, uważając, żeby nie zgnieść jej drobnego, drżącego ciała.

Rozdział 1

Evelyn

Pięć lat później…

Trasa z San Antonio ciągnęła się niemiłosiernie, a ja mimo wszystko wolałabym nigdy nie dotrzeć do celu. W Cresson nie czekało na mnie nic dobrego. Nie mogłam jednak kierować się swoimi egoistycznymi pobudkami i musiałam być teraz przy mamie.

Mawiają, że nie można się przygotować na śmierć, ale my byłyśmy na nią gotowe. Tata chorował od dwóch lat, ale odmawiał leczenia. Twierdził, że chemioterapia i inne metody są tylko reanimacją czegoś, co i tak jest spisane na straty.

Zacisnęłam mocniej palce na kierownicy i zazgrzytałam zębami. Tata był bohaterem, miał w sobie odwagę, by zmierzyć się z chorobą i śmiercią na swój sposób. Nie poddał się, lecz stawił im czoła, znosił ból i ogromne cierpienie, pozostając przy tym pogodnym do samego końca.

Ja byłam tchórzem. Nie potrafiłam wykrzesać w sobie odwagi, by z uniesioną głową walczyć z własnymi demonami. Wybrałam ucieczkę.

A teraz wracałam tam, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło zarazem.

Zerknęłam na fotel pasażera, na którym położyłam album zrobiony specjalnie dla mamy. Pięć lat zamknięte w grubej księdze. Co prawda każdego dnia prowadziłyśmy wideorozmowy, przyjeżdżała raz w miesiącu i widziała wszystkie zmiany w moim życiu, ale chciałam, by miała pamiątkę. Cały ten czas mnie wspierała, dopingowała i nie pozwalała upaść na kolana. Podtrzymywała mnie silnym ramieniem nawet na odległość.

Nie zgadzała się z moją decyzją o wyjeździe, ale zaakceptowała ją i pomagała mi stanąć na nogi w obcym mieście. Wspierała mnie nie tylko finansowo, bym mogła skończyć studia. Często miałam wyrzuty sumienia, że w pewien sposób pozbawiłam ją możliwości uczestniczenia w tym, co od pięciu lat stanowiło całe moje życie.

Sama również pracowałam, odkładałam każdego centa, żeby nie martwić się o przyszłość. Pisałam artykuły do gazet, tworzyłam teksty komercyjne i hasła reklamowe dla przedsiębiorców. Przez pierwszy rok studiów poszukiwałam takiego zajęcia, które pozwoliłoby mi pogodzić wszystkie obowiązki i zapewniło godne życie. Nie było łatwo, ale ostatecznie nie mogłam narzekać.

Kupiłam małe mieszkanie w spokojnej dzielnicy, a niedawno wóz, którym właśnie zmierzałam do rodzinnego domu. Wszystko układało się pomyślnie i mogłam uznać, że jestem szczęśliwa. Miałam przyjaciół, na których zawsze mogłam polegać i którym mogłam zaufać. A to właśnie ludzie, którzy trwają przy nas, czynią nas bogatymi.

Nigdy nie wyznałam nikomu całej prawdy, choć w ostatnim czasie mama zaczęła zadawać jedno krótkie pytanie. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie i bałam się tego, ale nie miałam zamiaru odpowiadać. Tę tajemnicę planowałam wziąć ze sobą do grobu.

Z domu wyjechałam w środku nocy, żeby dotrzeć na miejsce rankiem i pomóc mamie przygotować się do pogrzebu. Obiecałam, że zostanę na jakiś czas, żeby dopiąć wszystkie sprawy urzędowe, może trochę posprzątać i pomóc w podjęciu decyzji, co dalej.

Stajnia była już zaniedbana, choć mama mówiła, że chłopcy z sąsiednich farm starają się ją wspierać, karmią i wyprowadzają konie, koszą trawniki na naszym terenie. To jednak było za mało, ponieważ odkąd tata zachorował, wszystkie nasze pola leżały odłogiem. Nie było upraw, a to oznaczało brak pieniędzy. To była kwestia czasu, kiedy mama będzie zmuszona sprzedać dom.

Proponowałam jej, żeby przeprowadziła się do mnie, ale kategorycznie odmówiła.

Przez te wszystkie lata mówiła, że mój dom jest w Cresson i powinnam wrócić, a nie namawiać jej na przeprowadzkę do śmierdzącego spalinami miasta. Obawiałam się, że teraz będzie na to naciskać jeszcze bardziej. A ja po prostu nie mogłam. Nie potrafiłam… Bałam się…

Kiedy minęłam tablicę informującą, że wjechałam na teren miasteczka, wokół mojej szyi zawiązała się niewidzialna, ciasna pętla, a w gardle urosła paląca gula.

Oto po pięciu latach, ucieczce owianej tajemnicą, Evelyn Crumb wróciła do domu.

Zdawałam sobie sprawę, że mój widok zaskoczy wielu mieszkańców. Ponoć plotkowano, że zmarłam w szpitalu, kiedy pięć lat temu spadłam z konia i zakrwawioną zabrało mnie pogotowie. Inni z kolei spekulowali, czy po upadku nie doznałam urazu mózgu i nie jestem w śpiączce…

Mieli prawo tak myśleć, ponieważ mój wyjazd był nagły, a decyzję o nim podjęłam w chwili, kiedy wychodziłam ze szpitala. Nie wróciłam wówczas do domu, to mama spakowała dla mnie najpotrzebniejsze rzeczy i kupiła bilet w jedną stronę. Wielokrotnie przekonywała mnie do zmiany decyzji, ale byłam nieugięta. Nie wiedziała, dlaczego uciekam…

Towarzyszyło nam wtedy mnóstwo emocji. Ona się martwiła, a ja byłam przepełniona żalem, bólem i poczuciem niesprawiedliwości oraz odrzucenia. To sprawiło, że stałam się twarda. Cierpienie mnie zahartowało, ale przede wszystkim nauczyło, że muszę polegać wyłącznie na sobie.

Dlatego między innymi, kiedy tylko było mnie na to stać, zwróciłam mamie wszystkie pieniądze, które dała mi na start. Nie dlatego, że nie chciałam czuć wobec niej wdzięczności, zwyczajnie musiałam stać się dorosła i radzić sobie samodzielnie. Ponosić konsekwencje decyzji, które zostały podjęte nie tylko przeze mnie.

Gdy minęłam dom sąsiadów, poczułam mdłości. Wzięłam głęboki oddech i skręciłam na podjazd przed naszym domem. Nie wysiadłam od razu, ponieważ moje ciało nagle zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Jakbym została oblana szybkoschnącym cementem, nie potrafiłam się poruszyć.

Na zewnątrz było pogodnie, poranna rosa unosiła się ponad polami i łąkami, opadała leniwie, budząc do życia świat. Świat, w którym nie chciałam się znajdować…

Drzwi przede mną się otworzyły i stanęła w nich mama. Zacisnęłam mocno usta, starając się nie rozpłakać i w końcu wysiadłam z samochodu. Od razu ruszyła w moją stronę, zbiegła po drewnianych schodach, które wymagały już odrestaurowania, i wzięła mnie w objęcia.

– Jak dobrze cię widzieć, kochanie – wyszeptała ze ściśniętym gardłem.

– Ciebie też, mamo – odpowiedziałam cicho.

Gdy usłyszałam jakieś zamieszanie przy sąsiedniej posesji, prędko pociągnęłam ją do domu. Co prawda nie mogłam mieć żalu do państwa Sheltonów, ale wolałam nie konfrontować się z nimi.

– Jesteś jakaś spłoszona – stwierdziła mama, kiedy zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie, jakbym się obawiała, że za moment ktoś wtargnie do środka i zmusi mnie do wyznania prawdy.

– Trasa była trochę męcząca. Mnóstwo robót drogowych – skłamałam, a ona zmrużyła oczy i westchnęła.

Była blada, bardzo schudła przez ostatnie miesiące, kiedy tata wył z bólu i nie pozwalał sobie pomóc. Całkowicie skupiła się na nim i zapomniała o sobie, a ja kolejny raz poczułam ogromne wyrzuty sumienia, że nie było mnie z nimi. Że w żaden sposób ich nie wspierałam i udawałam, że rozmowy przez telefon wystarczą…

Sama zapewniała, że moja obecność niczego by nie zmieniła, ale teraz widziałam, że tylko udawała, że sobie radzi. Byłam bezduszną, egoistyczną suką, zostawiając ją z tym wszystkim…

– Chodź, upiekłam twoje ulubione brownie i…

– Mamo… Miałaś niczego nie przygotowywać, mówiłaś, że przyjęcie dla przybyłych na pogrzeb odbędzie się w knajpie.

– To nie znaczy, że nie mogę po pięciu latach przywitać mojej córki jej ulubionym ciastem – odparła z wyrzutem i wskazała mi korytarz. – Marsz do kuchni.

Na te słowa uśmiechnęłam się pod nosem. Tak bardzo mi jej brakowało. Tego, jak otaczała mnie opieką, i tego, że zawsze kiedy byłam w złym nastroju, robiła wszystko, by sprawić mi przyjemność.

Tęskniłam też za tatą, choć z nim nie miałam tak silnej więzi. Czasem odnosiłam wrażenie, że cieszy się z mojej wyprowadzki. Dzięki temu uniknął wstydu, którym okryłabym rodzinę, gdybym została i prawda wyszłaby na jaw.

Nim zdążyłyśmy się przygotować, niebo zasnuły ciemne chmury zwiastujące niemałą ulewę. Kiedy poszłam po swoje bagaże, na sąsiednim podjeździe zauważyłam jakiś obcy samochód. Pokręciłam tylko głową, uzmysławiając sobie, że po tylu latach tak naprawdę wszystko w tym miejscu było już dla mnie obce. Nic nie było jak kiedyś.

Wyjęłam z walizki czarną sukienkę i prędko ją włożyłam. Włosy spięłam w ciasny kok nad karkiem i zrezygnowałam z makijażu, bo i tak planowałam ukryć twarz pod ciemnymi okularami.

Mama wyszła ze swojej sypialni i spojrzała na mnie ze wzruszeniem. Ona również z trudem trzymała się w pionie, ale podobnie jak ja udawała, że wszystko jest w porządku.

– Jesteś piękną, młodą kobietą – wyszeptała i podeszła bliżej. Chwyciła moje dłonie i spojrzała mi w oczy. – A ja jestem z ciebie dumna.

– Nie powinnaś – wydusiłam.

– Radzisz sobie, a to jest najważniejsze. I ty również powinnaś być z siebie dumna. Stałaś się dorosła stanowczo za wcześnie, ale pomimo trudów, nie poddałaś się.

– Ale zostawiłam cię z tym wszystkim – odparłam z kwaśną miną.

– Nie cofniemy czasu, możemy tylko sprawić, że ten, który jest przed nami, będzie nieco łagodniejszy – wyszeptała. – Wróć do domu, kochanie – dodała łamiącym się głosem.

W tej samej chwili na zewnątrz zaczęło padać, a w moim wnętrzu ponownie poruszył się żal, który pielęgnowałam przez lata.

Kochałam deszcz i nienawidziłam zarazem. Dla mnie stanowił symbol tego, co mnie doszczętnie zniszczyło, a jednocześnie tego, co mnie uratowało…

– Nie mogę, mamo – wyszeptałam i pozwoliłam, by samotna łza spłynęła po moim policzku.

Rozdział 2

Cameron

Z nieba lał się cholerny deszcz, a mnie przyszło eskortować żałobników. Spojrzałem w górę, jakbym chciał powiedzieć sąsiadowi, że wybrał sobie zły czas na pożegnanie, i westchnąłem ciężko.

– Księżniczka z Houston nieprzyzwyczajona do natury? – zakpił Jeremy i trącił mnie w łokieć.

– Zazdrościsz? – burknąłem i zacząłem rozglądać się po twarzach przybyłych na pogrzeb.

Kiedy napotkałem spojrzenie pani Crumb, skinąłem uprzejmie głową, oddając jej szacunek i przekazując w ten sposób współczucie. Nie miałem okazji z nią porozmawiać, bo wróciłem zaledwie trzy godziny wcześniej i jedyne, na co miałem siły po długiej trasie, to prysznic i zmiana ubrań.

– Trochę tak – odparł mój kolega. – I dziwię się, że wróciłeś. Miałeś dobrą fuchę.

– Tu jest mój dom – mruknąłem. – Zamknij się już, idziemy – poleciłem.

W równym szyku z pozostałymi stanęliśmy po bokach trumny, tuż za księdzem, który wyrażał swój żal z powodu śmierci jednego z mieszkańców.

Wtedy moją uwagę przykuła drobna kobieta, która stanęła tuż obok żony zmarłego Crumba. W jednej ręce trzymała wielki, czarny parasol, a drugą objęła ramiona sąsiadki. Nie widziałem jej twarzy, ponieważ ukryła ją za wielkimi, ciemnymi okularami.

Czułem jednak każdą komórką mojego ciała, że to mała Evelyn… Marnotrawna córka, która zniknęła pięć lat temu i już nigdy nie odwiedziła rodziców…

Jakie było moje zdziwienie, kiedy wróciłem po dwóch miesiącach szkolenia w akademii pożarniczej, a rodzice wspomnieli, że zniknęła. Crumbowie nie mówili zbyt wiele i choć przyjaźnili się z moimi rodzicami, nigdy nie wyjawili powodu jej wyjazdu. Ponoć miała skończyć dziennikarstwo i ułożyć sobie życie w wielkim mieście.

Jeszcze raz spojrzałem w ciemne niebo i niespodziewanie na myśl przyszła mi tamta deszczowa noc. Zdarzało mi się wspominać tamte chwile, doskonałe ciało Evelyn, to, jak błyskawicznie mnie uwiodła i oszukała, ale to była przeszłość.

Jednorazowy wybryk, chwila słabości, po której już się nie widzieliśmy i nie rozmawialiśmy. To nie miało żadnego znaczenia.

Wobec tego dlaczego poczułem dziwną tęsknotę? I dlaczego czułem się jak ostatni drań z myślą, że tuż po tym, jak zasnęła, ja wyszedłem z jej domu, spakowałem się i wyjechałem bez słowa? Uciekłem jak tchórz, bo wystraszyłem się tego, co we mnie wzbudziła. Bałem się, że jeśli pojawią się uczucia, zatrzymają mnie w Cresson i pozbawią szansy spełnienia marzeń.

Teraz, kiedy je zrealizowałem i uzyskałem stopień oficera, wróciłem, żeby dowodzić małą, wiejską jednostką. Wróciłem, bo jakaś niewidzialna siła ciągnęła mnie do domu.

Kiedy ponownie zerknąłem w miejsce, w którym stała Evelyn, jej już nie było.

Ceremonia dobiegła końca, ludzie zaczęli składać kwiaty na trumnie, która nawet nie zauważyłem kiedy, znalazła się w głębokim dole.

Kondolencje, płacz, rozmowy. Moja rola dobiegła końca, mogłem wracać do domu.

Już miałem pójść w stronę wyjścia z cmentarza, kiedy poczułem, że ktoś chwyta mnie za ramię. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem strapioną twarz mojej mamy.

– Pani Crumb zaprasza nas na poczęstunek – powiedziała cicho.

– Jasne, zawiozę was – odparłem i poklepałem ją po dłoni.

– Ciebie również zaprasza, synku – dodała i uśmiechnęła się lekko, a ja poczułem niezrozumiałe obawy i zacząłem szukać w głowie wymówki.

– Jestem cały przemoczony – wypaliłem.

– Zmienisz ubrania i dojedziesz do nas – postanowiła i odeszła do ojca, który stał z boku.

Wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem mocno szczęki. Czego się bałem? Laski, z którą miałem jednorazową przygodę?

Właśnie w tym momencie ją zobaczyłem. Zdjęła okulary i spojrzała wprost na mnie.

To był ułamek sekundy, ale w jej oczach zobaczyłem czystą odrazę i chłód tak przejmujący, że autentycznie zadrżałem. Wyraźnie czułem bijącą od niej nienawiść… Rzecz w tym, że nie miała powodów, by mnie nienawidzić.

Szybkim krokiem udałem się do swojego wozu i odjechałem. Do domu wszedłem zdenerwowany, choć nigdy dotąd nie miałem problemu z trzymaniem emocji na wodzy. Przez pięć lat w straży nauczyłem się nad nimi panować, a teraz wystarczyło jedno spojrzenie małej Crumb i działo się ze mną coś niepokojącego.

Dojrzała, choć już przed laty była niezwykle kobieca. Piękna, delikatna, a jednocześnie pewna siebie i twarda. Teraz dodatkowo roztaczała wokół siebie dziwną aurę. Jakby całą sobą ostrzegała, by nie stawać na jej drodze. Problem jednak tkwił w tym, że ja nagle zapragnąłem się zbliżyć… Bardzo. Tak bardzo jak wtedy…

Zrzuciłem z siebie ubrania i poszedłem pod prysznic. Słyszałem, jak bezustannie dzwoni mój telefon, więc wiedziałem, że nie wymigam się od pójścia do knajpy, w której zgromadzili się żałobnicy.

Włożyłem czarne spodnie i koszulę, a na to zarzuciłem skórzaną kurtkę, po czym ponownie wsiadłem za kierownicę. Już po chwili parkowałem przed niewielkim barem, w którym na co dzień serwowali obiady i najlepsze piwo. Wyjąłem ze schowka papierosy i wysiadłem. Stanąłem pod niewielkim daszkiem i zapaliłem jednego. Wtedy obok mnie nieoczekiwanie pojawiła się pani Crumb.

– Nie paliłam ponad dwadzieścia lat – wymamrotała. – Ale poczęstuj mnie, młody człowieku – poprosiła, a ja bez wahania wysunąłem paczkę w jej stronę.

Wyjęła jednego papierosa i popatrzyła na mnie smutno. Odpaliłem zapalniczkę i podsunąłem bliżej niej. Zaciągnęła się mocno i oparła o ścianę.

– Przykro mi – odezwałem się, na co uśmiechnęła się lekko.

– Jego cierpienie dobiegło końca – westchnęła. – Wejdź do środka, podali dobry obiad – zmieniła temat, a ja zapragnąłem zasypać ją gradem pytań.

– Młoda wróciła – stwierdziłem z udawaną obojętnością.

– Nie. – Pokręciła głową. – Za kilka dni jedzie do siebie. Nic jej tu nie trzyma.

– A pani? – zdziwiłem się.

– Nie zatrzymałam jej pięć lat temu, nie zatrzymam i teraz. Ma swoje życie, a ja muszę to uszanować.

– Dlaczego wyjechała? – wypaliłem. – Ponoć miała studiować w Dallas.

– Tamtego lata, kiedy ty rozpocząłeś szkolenie w Houston, wydarzyło się coś, co bezpowrotnie ją zmieniło – westchnęła i wyrzuciła niedopałek do kałuży. – Wejdźmy, bo skłonna jeszcze mnie szukać i wszczynać alarm. – Zaśmiała się gorzko, a ja nie mogłem zatrzymać galopujących myśli.

Cresson było miasteczkiem, w którym wszyscy się znali i wiedzieli o sobie dosłownie wszystko. Zatem dlaczego wyjazd tej małej był owiany taką tajemnicą? I dlaczego tak mnie to interesowało?

Puściłem kobietę przodem i otworzyłem przed nią drzwi. Kiedy weszliśmy do środka, wszyscy skupieni byli na rozmowach. Pani Crumb poszła do stolika, przy którym siedziała Evelyn i rozmawiała przez telefon, rozglądając się na boki, jakby nie chciała, by ktoś to zauważył.

Ostatecznie zająłem miejsce w kącie, nie trudząc się, żeby szukać rodziców. Od razu obok mnie usiadło kilku kumpli, z którymi miałem wkrótce pracować.

– Panie dowódco – zakpił jeden i postawił przede mną kufel z piwem.

– Nie jestem w nastroju do żartów – burknąłem.

– Przecież nikt nie żartuje – rzucił Jeremy, z którym przyjaźniłem się od dziecka. – Jesteś jakiś spięty, boisz się wracać na wieś?

– Niczego się nie boję – odparłem pewnie i zgromiłem go wzrokiem.

Moje spojrzenie jednak wciąż uciekało do miejsca, w którym siedziała moja sąsiadka. W ogóle nie słuchałem, co mówili moi kumple, ale kiedy padło jej imię, skupiłem się na nich.

– Jednak żyje. – Todd się zaśmiał.

– A czemu miałaby nie żyć? – prychnąłem i odchyliłem się na krześle.

– Nie słyszałeś? Pięć lat temu spadła z konia, ponoć, jak ratownicy zbierali ją z padoku, była cała zakrwawiona. Ludzie plotkowali, że nie dowieźli jej do szpitala i zmarła – szeptał konspiracyjnie.

– Ja słyszałem, że po prostu wyjechała na studia – dodał Henry.

– Prosto ze szpitala? – zainteresowałem się.

– Od tamtej pory nikt jej nie widział.

– Nie przyjeżdżała na wakacje, nie odwiedzała starych. Ty nic nie wiesz? Przecież mieszkasz obok.

– Przyjeżdżałem kilka razy w roku. Skąd mam wiedzieć? Przecież ja jej tak naprawdę nie znam – skłamałem.

Poznałem ją przecież od tej najbliższej, cielesnej strony.

– Może teraz wróciła dla spadku? – spekulowali.

– Spadku? – Zaśmiałem się. – Dla starego domu i rozsypujących się stajni?

– Stary, nie słyszałeś, ile warta jest ich ziemia? Mój ojciec chciał ją kupić, ale Crumb odmówiła. Woli, żeby wszystko zarosło – prychnął z niezadowoleniem. – Całe miasto się nad nimi litowało, bo ludzie myśleli, że nie stać ich na leczenie, a gdyby tak wziąć pod uwagę, ile mają terenu, to można ich uznać za najbogatszych w tej dziurze. Teraz pewnie mała Eve dostanie wszystko. Może chociaż ona będzie mądrzejsza i sprzeda.

Kolejny raz przeniosłem wzrok w jej stronę i ponownie nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jakby wyczuwała, kiedy na nią patrzę… Szepnęła coś do matki, po czym podniosła się energicznie i ruszyła do wyjścia. Przez szczupłe ramię przerzuciła małą torebkę i dopadła do drzwi, jakby gdzieś się spieszyła.

– Muszę lecieć – mruknąłem i bez zastanowienia poszedłem za nią.

Dogoniłem ją w chwili, kiedy mocowała się z drzwiami całkiem pokaźnej terenówki. Nieźle się dorobiła…

– Cześć, Okruszku – odezwałem się do jej pleców, a ona znieruchomiała. – Przykro mi z powo…

Nie dokończyłem, ponieważ odwróciła się gwałtownie i niespodziewanie wymierzyła mi silny policzek.

– O co ci, kurwa, chodzi?! – jęknąłem i potarłem piekącą skórę.

– Nie waż się do mnie zbliżać ani odzywać – wycedziła z wyraźnym gniewem i otworzyła drzwi auta.

Bez zawahania je zatrzasnąłem i chwyciłem ją za ramię.

– O co ci chodzi? – zapytałem ponownie.

– Nie chcę cię znać – wyszeptała. – Zniknij, Shelton, to potrafisz robić najlepiej.

– Naprawdę? Wściekasz się o to, że pięć lat temu po niezobowiązującym numerku wyszedłem z twojego domu?

Wtedy chciała mnie uderzyć jeszcze raz, ale złapałem jej rękę w locie. Zaczęła się szarpać, próbowała mnie kopnąć, ale nie miała na tyle siły, by dać radę.

– Puszczaj mnie, ty gnido! – wrzasnęła. – Trzymaj się ode mnie z daleka!

– Najpierw wyjaśnisz…

– Nie! Pomocy! – krzyczała na całe gardło, jakbym był jakimś niebezpiecznym napastnikiem. A ja po prostu chciałem zrozumieć, skąd u niej tyle nienawiści do mnie.

Puściłem jej ręce i odsunąłem się o krok, a wtedy ona zaszlochała i prędko wsiadła do wozu. Ostatnie spojrzenie, które mi posłała, tym razem nie było przepełnione chłodem, lecz rozpaczą. Zachowywała się, jakbym naprawdę zrobił jej krzywdę…

Rozdział 3

Evelyn

Bycie samemu jest potrzebne dla uleczenia duszy. Musiałam to zrobić w pojedynkę, bo gdyby leczył mnie ktoś inny, robiłby to tylko do poziomu własnych potrzeb. Czasem najmądrzejsze, co można zrobić, to milczeć, być cicho, nawet kiedy jest wiele do powiedzenia. A ja chciałam krzyczeć…

Stałam nad grobem taty i już nie mogłam z nim porozmawiać. Nie miałam już szansy, żeby go przytulić i powiedzieć, że świetnie sobie radzę. Radzę sobie…

Cmentarz opustoszał, a płaczące nade mną ciemne chmury całkowicie oddawały mój nastrój. Posępny, mroczny, zimny.

– Do zobaczenia po drugiej stronie – powiedziałam ze ściśniętym gardłem i zaczęłam oddalać się w stronę bramy.

Uciekając sprzed knajpy, skierowałam się właśnie tutaj, jakbym się bała, że Shelton będzie mnie szukał. Ale on tego nie zrobił. Ani teraz, ani wtedy. Nie szukał, nie chciał, nie próbował… I miał czelność podejść do mnie, odezwać się, jakby nic się nie stało. Mistrz fałszu, perfidnego wyrachowania. Chodzące zło…

Nagle usłyszałam wycie syreny strażackiej roznoszące się echem po okolicy.

Od lat ten dźwięk niezmiennie powodował u mnie nieprzyjemne dreszcze, a jednocześnie podsycał mój żal. Małe wspomnienia, każdy szczegół, pamiętałam wszystko, karmiąc się niechęcią. Nienawiść jest złym uczuciem, niszczącym, ale nie potrafiłam tego zwalczyć. Podlewałam ją łzami, którym pozwalałam wypływać tylko w ukryciu.

Po chwili ulicą przemknął ogromny wóz strażacki. Miałam wrażenie, że kiedy przejeżdżał tuż przed moim nosem, zwolnił, a kierowca odwrócił głowę w moją stronę. Przez zacinający deszcz nie byłam w stanie dostrzec jego twarzy, ale swoim dziwnym zachowaniem wywołał we mnie niepokój. Czułam we wszystkich zakończeniach nerwowych, że był to koszmar z mojej przeszłości.

Wsiadłam do swojego wozu i odjechałam w kierunku domu. Miałam nadzieję załatwić wszystkie niezbędne sprawy w możliwie jak najkrótszym czasie, by jak najszybciej wrócić do San Antonio. Do życia, które zbudowałam. Które stworzyłam…

Zaparkowałam na podjeździe i nie wysiadając z samochodu, omiotłam spojrzeniem elewację budynku. Wszystko wymagało generalnego remontu…

Wyszukałam w torebce klucze, wyskoczyłam z wozu i na drżących nogach weszłam do środka. Byłam zziębnięta i zdenerwowana konfrontacją z Cameronem. Nie spodziewałam się go spotkać, mama nie wspominała, że ma się zjawić na pogrzebie taty, choć zwykle na bieżąco informowała mnie o tym, co dzieje się w miasteczku. Nie miała świadomości, że mówiąc o nim, opowiadając, jak bardzo jego rodzina jest z niego dumna, bo został oficerem, wbijała mi zardzewiałe noże w serce.

Nie byłam w tym miejscu od ponad pięciu lat. Nie odwiedzałam rodziców, nie widziałam, jak wszystko, co kiedyś stanowiło mój azyl, popadło w ruinę. Wierzyłam w zapewnienia mamy, że wszystko jest w porządku i nie muszę się nimi przejmować, a teraz miałam namacalny dowód tego, że mnie okłamywała…

Rozejrzałam się po pomieszczeniach, weszłam do kuchni, która zawsze była naszym centrum, a później zwiedziłam piętro. Pomimo tego, że zmieniło się wszystko, ciepłe wspomnienia pozostały. Zacisnęłam powieki i weszłam do sypialni, która niegdyś należała do mnie. Wtedy wstrzymałam oddech, bo zamiast nastoletniego pokoju znajdowała się tam teraz piękna sypialnia, urządzona w stylu boho.

Pamiętali, że chciałam taki pokój… Pod oknem stało małe, białe biurko, ozdobione rattanowymi dodatkami, po prawej duże łóżko, a po lewej toaletka. Na niej leżał stos kopert z listami z uczelni, do których aplikowałam. Moje dawne plany, które zostały brutalnie zweryfikowane…

Najbardziej jednak moją uwagę zwrócił pusty kąt pomalowany na różowo. Na ścianie wisiała ramka ze zdjęciem. Podeszłam bliżej i w moim gardle urosła gula. Pogładziłam palcami fotografię i uśmiechnęłam się. To było jedno ze zdjęć, które wysłałam mamie ponad cztery lata temu.

Wróciłam do toaletki, przesunęłam po niej dłonią i wzięłam leżące na blacie listy, po czym cisnęłam je na łóżko. Wróciłam na parter, żeby zabrać swoją walizkę. Wyjęłam z niej wygodniejsze i przede wszystkim suche ubrania, a kiedy je włożyłam, popatrzyłam krytycznie na swoje odbicie w lustrze. Za każdym razem, gdy to robiłam, czułam do siebie niechęć. Dlaczego? Ponieważ do tej pory nie mogłam zrozumieć swojej głupoty. Tylko tak mogłam określić to, co wydarzyło się przed laty i niosło konsekwencje na całe życie.

Często zadawałam sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego spotkałam się z taką bezdusznością ze strony Camerona? Tamtej deszczowej nocy wydawało się, że chce zadbać o mnie, troszczył się nie tylko o to, by mój pierwszy raz nie okazał się katastrofą, ale również o mój komfort. O mnie całą.

Wtedy nie czułam, że to był wyłącznie seks… Boleśnie się przekonałam, że to tylko moje naiwne, nastoletnie marzenia, które nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. Człowiek, do którego potajemnie wzdychałam niemal przez całe życie, okazał się najgorszym, co mnie spotkało. Był katem.

I wcale nie chodziło o to, że zostawił mnie tuż po tym, jak pozbawił mnie dziewictwa. Sama przecież doprowadziłam do tego, że w ogóle coś między nami zaszło. Spełniłam swoje marzenie. Było mi przykro, kiedy jasno powiedział, że mam się nie zakochać i że to, do czego doszło, ma pozostać tajemnicą, ale uporałam się z tym, chciałam czekać na jego powrót, może porozmawiać.

Los jednak postanowił brutalnie mnie doświadczyć i pokazać, że szczeniacki zawód miłosny był niczym w porównaniu z tym, co działo się później. Jego wyjazd był tylko początkiem piekła, do którego zostałam wepchnięta.

W granatowym dresie poszłam do kuchni i zaczęłam sprzątać. To zawsze pomagało mi wyłączyć myślenie i ukoić nerwy. Nie wiedziałam, kiedy mama wróci do domu, i byłam jej wdzięczna, że nie wymagała, bym została z nią w knajpie do samego końca. Nie byłam w stanie znieść obecności Camerona w tym samym pomieszczeniu.

Starałam się nie poddać smutkowi i z całych sił wstrzymywałam szloch, który próbował rozedrzeć mi pierś. Musiałam być twarda. Zawsze.

Kiedy uznałam, że nie jestem w stanie zrobić niczego więcej, by kuchnia wyglądała dobrze, przeniosłam się na werandę.

Usiadłam na mokrych schodach i oparłam głowę o swoje kolana. Obserwowałam kałuże, o które rozbijały się kolejne krople bezlitosnego deszczu. Ja byłam jak ta kałuża… Wypełniona po brzegi żalem…

Byłam wyczerpana emocjonalnie i fizycznie. Pozwoliłam, by kilka łez wydostało się z kącików moich oczu, po czym wytarłam je pospiesznie rękawem i wzięłam kilka uspokajających oddechów.

Wtedy znów usłyszałam wycie syreny.

Musiało stać się coś poważnego… Nieoczekiwanie zaczęły drżeć mi ręce. Nie przypuszczałabym, że powrót w to miejsce będzie wywoływał we mnie tyle nieprzyjemnych odczuć. Jakbym w rzeczywistości nie wyleczyła się wcale.

Szybkim krokiem skierowałam się do wejścia, a kiedy znalazłam się w środku, zatrzasnęłam drzwi z impetem i przez szczelinę w rolecie obserwowałam przejeżdżający wóz strażacki. Nagle zebrało mi się na wymioty. Zdecydowanie Cresson nie działało na mnie dobrze.

Potrzebowałam chwili relaksu. Spokoju. Zamknięcia. Ukojenia nerwów. Natychmiast umknęłam do łazienki tuż obok mojej sypialni, napełniłam wannę gorącą wodą i zanurzyłam się w niej po samą szyję. Później zsunęłam się jeszcze niżej, jakbym próbowała się utopić.

Wynurzyłam się dopiero w chwili, kiedy usłyszałam grzmot. Strugi wzmagającego się deszczu zaczęły spływać po szybie w łazienkowym oknie, tworząc na niej finezyjne wzory.

Po kąpieli usadowiłam się na łóżku, otulona grubym szlafrokiem, należącym do mamy, i z listami w rękach. Nie otwierałam ich, nie było sensu. Skończyłam inne studia, choć marzyłam o weterynarii… Z wściekłością podarłam na strzępy wszystkie listy. Jeden po drugim.

Obudziłam się pośród skrawków papieru, kiedy poranne słońce zaczęło bezlitośnie smagać moją twarz, nie pozwalając na dalszy odpoczynek.

Rozciągnęłam się leniwie, prędko znalazłam w walizce koszulkę i szorty, a kiedy się ubrałam, poczłapałam do kuchni, w której już krzątała się mama.

– Dobrze spałaś? – zapytała z troską.

Fatalnie.

– Doskonale – skłamałam. – Wyremontowaliście mój pokój. Nie szkoda wam było na to pieniędzy? Mogliście odnowić elewację albo kuchnię.

– Liczyliśmy na to, że wrócisz – odparła i postawiła przede mną kubek z gorącą czekoladą.

– Mam coś dla ciebie – zmieniłam temat i w biegu złapałam pilot od mojego wozu.

Ruszyłam do wyjścia, lecz kiedy uzmysłowiłam sobie, że istnieje ryzyko, iż natknę się na Camerona, uchyliłam lekko drzwi i przez szczelinę wystawiłam głowę. Gdy uznałam, że nikogo nie ma, poszłam do samochodu i wyjęłam z niego album.

Wróciłam z nim do środka i położyłam na stole, przy którym usiadła mama. Spojrzała na mnie z wyraźnym wzruszeniem i pogładziła okładkę.

– Nasze wszystkie zdjęcia – wyszeptałam, a ona go otworzyła i uśmiechnęła się ciepło.

– Dlaczego jej nie zabrałaś? – zapytała ze ściśniętym gardłem, przeglądając kolejne fotografie ułożone chronologicznie.