Numer drugi - Mariusz Zieliński - ebook

Numer drugi ebook

Mariusz Zieliński

4,5

Opis

„Majówka” to dopiero początek!

Pierwszego maja marketingowiec, Dariusz Nowak, uległ wypadkowi. Od tamtej pory nic już nie było takie samo.
Niespodziewanie trafił do świata równoległego– Polski przypominającej tę z czasów PRL-u, w której nadal obowiązują kartki na alkohol, a agenci SB pilnują ładu i porządku. W nowej rzeczywistości Dariusz starał się wystrzegać kłopotów, jednak te szybko go odnalazły…
Teraz musi uciekać zarówno przed SB, jak i Dorotą, byłą narzeczoną swojego alter ego. Znajduje schronienie w mieszkaniu działacza opozycji, jednak jego spokój nie trwa długo. Agenci wpadają na jego trop, a on marzy już tylko o tym, by móc wrócić do domu.

Jednak… czy to w ogóle możliwe?

– Otóż… dostałem nową robotę. Pojechałem na spotkanie integracyjne. W czasie zabawy w podchody uciekałem, potknąłem się i wyrżnąłem łbem w drzewo, stąd miałem guza pierwszego maja, gdy spotkaliśmy się w knajpie. Problem polega na tym, że po odzyskaniu przytomności okazało się, że obudziłem się gdzie indziej. Bo widzisz, ja nie piszę żadnej książki. Jestem Darek Nowak, któremu pomogłeś nawiać przed psami, tyle że inny Darek Nowak. Zajmuję się marketingiem i pochodzę z innej rzeczywistości. Ze świata równoległego…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 468

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
slawczykszymon

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00

Popularność




Mariusz Zieliński

Numer drugi

Prolog

Po udanej operacji należało zebrać jej owoce. Hieronim jechał do Gliwic, żeby przyjrzeć się ostatnim poszkodowanym w zajściach z trzeciego maja. Tamtego dnia bardzo sprawnie, przy pomocy przydzielonych mu oddziałów ZOMO, rozgonił dwie demonstracje antyustrojowe. Na szczęście żaden z przywołanych do porządku za pomocą argumentów bezpośrednich nie zszedł z tego najlepszego ze światów, ale jeszcze paru zapełniało łóżka szpitalne. Należało nakłonić ich do wyjścia, żeby nie przeleżeli całego tygodnia i nie doszli do wniosku, że mogą założyć sprawę w sądzie z powodu poturbowania przez jego podwładnych. Nie miał czasu na takie pierdoły.

Czuł zmęczenie, bo już drugi dzień przesłuchiwał, napominał i straszył przywożonych mu prowodyrów zajść. Kilku musiał załatwić wylot z roboty. Trzymał się procedur. Poza nimi mogła sobie działać opozycja, która oficjalnie w socjalistycznej ojczyźnie nie istniała. Większość przesłuchiwanych postępowała zgodnie z oczekiwaniami. Wystarczyło pokazać im zdjęcia i nagrania, na których dało się ich rozpoznać, lekko postraszyć i byli grzeczni. Proponował współpracę, ale w zdecydowanej większości odmawiali. Nie naciskał, miał w środowisku opozycyjnym wystarczająco wielu informatorów, dzięki którym tak dobrze przygotował się na trzeciego maja.

Część z przeciwników władzy nie umiała zachować spokoju, zwłaszcza gdy musieli sobie poszukać nowej roboty. Jeden z nich zaczął nawet dyskutować:

– Z jakiego powodu mam niby wylecieć z pracy?

– Za recydywę.

– Za jaką recydywę?

– Dał się pan złapać trzeci raz. Jeśli chodzi się na demonstracje, to wcześniej trzeba trochę potrenować, żeby nie dać się złapać.

– To co ja teraz zrobię?

– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej.

Oczywiście istniała możliwość podjęcia gry operacyjnej i ponownego wypuszczenia go bez konsekwencji, a przy tym rozpuszczenia plotki, że podpisał lojalkę albo nawet zobowiązanie o współpracy. Wiązało się to jednak z dodatkową papierkową robotą dla kilku świętych z samej góry. Nie miał na to czasu przy masówce, jaka pojawiła się po dwóch demonstracjach. Trzymał się zasady: trzecia wpadka – wylot z roboty. Co teraz ma chłopina robić? Zawsze może zasuwać widłami w polu albo uczestniczyć w oczyszczaniu miasta ze śmieci. Niech się do czegoś przyda, zamiast jątrzyć. Doradztwo zawodowe nie leży w zakresie obowiązków pułkownika SB.

– Wjeżdżamy do Gliwic, podjechać do komendy powiatowej? – wyrwał go z rozmyślań kierowca.

– Chwila. Zaraz ci powiem. – Wyciągnął służbową komórkę i wybrał odpowiedni numer. Po dwóch sygnałach odezwał się kapitan:

– Dzień dobry, panie pułkowniku. Czym mogę służyć?

Zdaniem Hieronima był to jedyny rozgarnięty gość na tej placówce.

– Czołem. Jak sytuacja?

– Mamy jeszcze dziesięciu poszkodowanych w trzech szpitalach. Najciężej ranni leżą w wojskowym. Dyżuruje tam porucznik Gąska.

– Póki pamiętam, musicie postarać się o wypisanie wszystkich poszkodowanych w ciągu następnych czterech dni. Na wszelki wypadek, dla dobra ewentualnych rozpraw sądowych, trochę dłużej może poleżeć ze dwóch naszych.

Przez chwilę kapitan milczał. Zapewne kombinował, jak zrealizować polecenie.

– Oczywiście, panie pułkowniku, zrobimy, co w naszej mocy.

– Jak znajdę czas, to do pana podjadę.

– Serdecznie zapraszam.

– Do ewentualnego zobaczenia.

Hieronim wyłączył komórkę i polecił kierowcy.

– Jedziemy do szpitala wojskowego.

– To ten na ulicy Zygmunta Starego?

– Nie wiem, nigdy tam nie leżałem, ja tylko dostarczam pacjentów – zażartował.

Swoją drogą, co oni sobie wszyscy myślą, ma za nich odwalać robotę? Znać plan miasta, żeby pomagać kierowcy? Przypominać, że poszkodowanych trzeba wypychać ze szpitali przed upływem tygodnia? To może jeszcze własnoręcznie ma pałować demonstrantów? Przecież on tu dowodzi! Kierowca widocznie wyczuł nastrój szefa, bo poinformował o odzyskaniu pamięci:

– To chyba ten niedaleko od rynku, zaraz dojedziemy.

Pewnie, że niedaleko od rynku. Przypomniał sobie odprawę, którą przeprowadził przed akcją trzeciego maja, ale nie przytaknął kierowcy. Zwróci mu uwagę, gdy ewentualnie pobłądzi. Kierowca nie pobłądził. Dojechali do szpitala wojskowego, gdzie leżeli ostatni najciężej poszkodowani.

– Zaparkuj gdzieś na wolnym miejscu i poczekaj przed wejściem – polecił kierowcy.

Kierowca postąpił zgodnie z zaleceniem. Hieronim wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi samochodu. Przed szpitalem nie dojrzał porucznika. Nie przepadał za nim, bo brakowało mu… zastanowił się. Wielu umiejętności mu brakowało. Zdecydowanie wolał współpracować z kapitanem, przełożonym oddziału gliwickich konserwatorów ustroju. Wszedł do budynku i się rozejrzał. Gdzie ten gamoń? A, właśnie idzie. Widocznie kapitan do niego zadzwonił, to przyspieszył ruchy.

– Dzień dobry, panie pułkowniku! – Gąska pochylił się w ukłonie, a następnie przyjął pozycję zasadniczą.

– Długo na ciebie trzeba czekać?

– No… bo ja sam zostałem…

– Jak sytuacja z poszkodowanymi demonstrantami?

– Zostało trzech, w tym jeden NN, a właściwie trzy razy N, bo dodatkowo nieprzytomny.

– Co to znaczy, że NN?

– No, że tożsamość nieznana.

– To wiem! – Pułkownik się zdenerwował, że podwładny z intonacji nie wywnioskował, czego dotyczy pytanie. – Dlaczego nieznana? Co wy tu, śpicie? Nie potraficie zidentyfikować demonstranta?

– Staramy się, panie pułkowniku, sytuacja jest jednak skomplikowana. Nikt z przesłuchiwanych go nie rozpoznał. Z tego, co mówił lekarz, pacjent już wcześniej dostał po łbie, może nawet miał lekki wstrząs mózgu. Oczywiście ten demonstrant, nie lekarz – uściślił Gąska. – Potem dostał pałą w to samo miejsce, co zapewne nie pomogło w utrzymaniu zadowalającego stanu zdrowia.

– Zostaw sobie żarciki na inną okazję. Prowadź do sali, gdzie NN leży.

Po co oglądać nieprzytomnego demonstranta, którego nikt nie zna? Sam nie wiedział, co nim kierowało. Może przeczucie, instynkt, może intuicja? Obiegając Hieronima podługowato, jak tygrysek swoich przyjaciół w stumilowym lesie, Gąska dorzucał dodatkowe informacje na temat nieprzytomnego.

– Ten NN został mocno poturbowany, ale to chłop dobrze odżywiony i niesterany ciężką pracą fizyczną. Lekarz mówi, że można go wybudzić jutro z samego rana. Daliśmy go do osobnego pokoju. To na wypadek, gdyby się jednak nie wylizał…

Co to miało znaczyć? Że jakąś rozsądną decyzję udało im się podjąć? Weszli do sali i stanęli przy łóżku pogrążonego w śpiączce farmakologicznej. Intuicja Hieronima nie zawiodła. Uśmiechnął się.

– Więc mówicie, że trudno gościa namierzyć…

– Robimy, co możemy.

Jeszcze raz spojrzał na leżącego. Nie miał już wątpliwości. To ten facet, który przysiadł się do niego w pociągu pierwszego maja, gdy wracał z wizji lokalnej przygotowującej go do rozpędzenia manifestacji w Gliwicach. Z nim uciął sobie pogawędkę i skosztował francuskiego koniaku. Z tego, co sobie przypominał, podejrzany rzeczywiście już wtedy miał guza na czubku głowy. Nie zainteresował się tym, bo nie obchodziły go guzy nabijane przez niefachowców. Kolejne uderzenie zalegający na łóżku zainkasował jednak od służb kierowanych przez Hieronima i tym już musiał się zająć.

– Powiem wam, co zrobicie. – Spojrzał znacząco na porucznika. – Sprawdzicie pracowników Politechniki Śląskiej. Instytut Nauk Społecznych… stawiałbym na Katedrę Ekonomii.

– Skąd… Jak pan pułkownik…

– Skąd wiem, gdzie szukać? – Uśmiechnął się znacząco. – Lata pracy w terenie, drogi kolego.

***

Ordynator Oddziału Chirurgii Ogólnej szpitala wojskowego siedział zagrzebany w papierach. Cóż ta administracja centralna potrafi nawymyślać, żeby człowiekowi zabrać czas, zwiększając w ten sposób prawdopodobieństwo niedopilnowania pacjentów i pogorszenia ich stanu zdrowia. Jeszcze ta demonstracja sprzed dwóch dni i przywiezieni po niej ZOMO-wcy i poturbowani demonstranci, jakby mieli mało roboty. I dodatkowo ten głąb z bezpieki, który stoi nad głową i sprawdza, co się wypisuje w papierach. Trzeba popracować nad tym, by jak najszybciej wypisać towarzystwo ze szpitala. Przemyślenia przywołały nieproszonych gości. Zapukali i weszli we dwóch, ten cały Gąska i jeszcze jeden. Starszy, i dla odmiany wyglądający na inteligentnego.

– Dzień dobry, panie ordynatorze.

– Dzień dobry, panie…

– Pułkowniku! – zza starszego z gości odezwał się Gąska.

– …pułkowniku. – dokończył ordynator. Nie miał zamiaru niczego tym rozbójnikom ułatwiać, więc na tym poprzestał.

– Panie ordynatorze, my do pana w sprawie jednego z pacjentów.

– Dlaczego tylko jednego? Jeszcze tu leży sześciu, w tym trzech waszych.

– Nasi nie sprawią kłopotów. Natomiast kłopoty może przynieść ten, którego utrzymujecie w śpiączce.

– I ja mam takie obawy. – Ordynator westchnął. – Może mieć kłopoty nie tylko ze względu na swój stan zdrowia, lecz także zainteresowanie z panów strony.

Starszy z esbeków uśmiechnął się w sposób pobłażliwy, jakby chciał podkreślić, że drobne złośliwości ordynatora nie robią na nim żadnego wrażenia.

– Słyszałem, że jutro z rana go wybudzacie.

– Dobrze pan słyszał.

– Czy będzie można z nim jutro porozmawiać?

– Ma pan na myśli rzeczywiście tylko porozmawiać czy raczej przesłuchać? – Ordynator spojrzał, jak mu się wydawało, twardo w oczy naciskającego go pracownika niebezpiecznego resortu, jednak ten odwzajemnił się spojrzeniem jeszcze twardszym. Chyba ich szkolą, jak hipnotyzować wzrokiem. Ordynator chrząknął i odwrócił wzrok.

– Zobaczymy po wybudzeniu. Może nie pamiętać nawet swojego nazwiska. W końcu dostał po głowie i to dwa razy.

– Jeśli chodzi o pierwszy raz, to stanowczo stwierdzam, ba, mogę przysiąc, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego.

Jasne. Jeszcze niech przysięgnie na honor oficera bezpieki, pomyślał ordynator. Nie podejmował tematu i pozwolił kontynuować swojemu gościowi.

– Muszę tego demonstranta przesłuchać jak najszybciej. O której go wybudzacie i po jakim czasie można go wypisać ze szpitala?

– Po wybudzeniu powinien jeszcze leżeć ze dwa dni, żeby…

– Panie ordynatorze, nie pytam, co powinien. Pytam, kiedy najwcześniej można go wypisać. To bardzo groźny osobnik z perspektywy utrzymania porządku publicznego.

Lekarz nie mógł stwierdzić, na ile to oświadczenie było zgodne z prawdą. Zauważył natomiast, że starszy z gości chce pokazać, kto tu rządzi.

– Nie jestem specjalistą od porządku publicznego. Natomiast jeśli chodzi o pacjenta, to może „nie kontaktować”, więc jego przesłuchanie może mijać się z celem.

– Proszę pana – esbek, nie doczekawszy się tytułowania go pułkownikiem, zrezygnował z używania tytułu ordynatora – jeśli pacjent nie będzie „kontaktować”, to on nam na nic. Niech pan nas nie podejrzewa o zanik uczuć ludzkich i elementarnej inteligencji.

– No to nie wiem… – jednocześnie w stosunku do uczuć i inteligencji naciskającego zgłosił wątpliwości ordynator – niczego nie mogę zagwarantować. Zobaczymy.

Przerzucił piłeczkę na stronę nieproszonego gościa, aby zminimalizować swą odpowiedzialność. Gościowi to nie przeszkadzało. Wyglądał na takiego, co potrafi podejmować ryzyko, zwłaszcza jeśli jego konsekwencje dotykają kogoś innego.

– Jeśli ustoi na nogach, to pan go o dwunastej wypiszesz. A ja w zamian za uprzejmość nie będę przeglądał papierów pod kątem tego, co ewentualnie na pana mamy. A zatem, do widzenia. – Uśmiechnął się znacząco i ruszył w stronę drzwi wraz ze swoim przydupasem.

– Do widzenia – rzucił ordynator za wychodzącymi.

Co ja mogę? Zupełnie nie podobało mu się to, czego od niego oczekiwano. Wypisanie pacjenta kilka godzin po wybudzeniu, nawet jedynie po półtorej doby spędzonej w śpiączce, to bardzo poważne zagrożenie dla jego zdrowia. No ale co ja mogę? A w dupie to mam, podjął decyzję. Dociągnę do jutra rana, a potem wracam do domu. Wyłączę komórkę i niech mnie cmokną. W końcu razem z nocką, to już stuknie trzydzieści sześć godzin ciągłej pracy, więc przysługuje mi padnięcie na pysk ze zmęczenia.

***

Wsiadł zadowolony do służbowego samochodu, zupełnie nowej luksusowej limuzyny marki Polonez, i kazał jechać z powrotem do Katowic. Wyciągnął komórkę i wybrał numer kapitana. Znów został odebrany po dwóch sygnałach.

– Tak, słucham, panie pułkowniku?

– Dotarła do pana informacja, że pomogłem wam zidentyfikować tego NN w śpiączce?

– Tak, mówił mi porucznik.

No proszę, niby Gąska nierozgarnięty, ale wiadomości operacyjne przekazuje błyskawicznie.

– Czyli wiecie, gdzie go szukać?

– Dzięki pomocy pana pułkownika, tak. Zaraz do tego siądziemy, chyba że pan pułkownik życzy sobie nam towarzyszyć. Serdecznie zapraszamy do naszej placówki.

– Nie mam czasu was niańczyć, mam dość swojej roboty.

– Jak pan sobie życzy.

Już miał się rozłączyć, kiedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Dobrze, gdyby wybudzonego ze śpiączki dało się zaskoczyć.

– Jeszcze jedna sprawa – rzucił do słuchawki. – Po wybudzeniu nie zdradzajcie podejrzanemu, że go namierzyliśmy. Jeśli nie poda swoich personaliów, udawajcie, że jest dla nas NN. Przyda mi się jakiś element zaskoczenia przy jego przesłuchaniu. I poinformujcie o mojej decyzji Gąskę. Powiedzcie mu to wielkimi literami, bo czasem mi się wydaje, że chłop nie nadąża. Dalsza procedura jak zwykle. Gdyby nie krył, jak się nazywa, spróbujcie mu coś podrzucić do podpisania, dopóki w pełni nie dojdzie do siebie.

– Oczywiście, panie pułkowniku.

– To powodzenia.

– Dziękuję i wzajemnie.

– Dość Wersalu, do roboty.

– Według rozkazu.

Pomyślał po raz kolejny, że jedynie kapitan w placówce gliwickiej spełnia kryteria dobrego funkcjonariusza. Coraz trudniej o odpowiednią kadrę. Młodzi nie garną się do pracy w resorcie. Chociaż, stwierdził po zastanowieniu, w zasadzie on i paru takich jak kapitan wystarczą, żeby wszystko dobrze funkcjonowało. Gdyby wszyscy byli tacy inteligentni i sprytni jak on, to nie przepchnąłby się tak wysoko. A jak już wdrapał się prawie na szczyt, to nie zamierzał spadać i stwarzać możliwości do kopania go przez tych, którzy w tej chwili znajdowali się niżej.

Rozdział 1

Wynurzał się powoli z ciemności. Zaczęły do niego dochodzić dźwięki. O ile dobrze słyszał, wydawała je aparatura szpitalna. No tak, przecież leżę w szpitalu, pomyślał. Tylko dlaczego się tak fatalnie czuję, przecież już dochodziłem do siebie. Próbował otworzyć oczy, co nie było łatwe. Gdy w końcu tego dokonał, zobaczył pochyloną nad sobą twarz. To nie była twarz Magdy, jego żony. Pochylony nad nim, mimo że uśmiechnięty, nie wyglądał przyjaźnie.

– Dzień dobry, śpiący królewiczu, jak się mamy? Możemy mówić?

Zacharczał w odpowiedzi.

– Jak się nazywamy? Proszę sobie przypomnieć. Chcemy sprawdzić, czy z pana głową wszystko w porządku.

Pytający, mimo nałożonego białego fartucha, nie wyglądał na lekarza, a jego troska nie wyglądała na szczerą. I mówił do niego w trzeciej osobie, co generalnie irytowało.

– To co? Nie możemy gadać czy nie pamiętamy?

Darek pokręcił głową przecząco w odpowiedzi na wszystkie pytania i zakończył jękiem bólu. Zdecydowanie nie powinien wykonywać gwałtownych ruchów, zwłaszcza głową.

– Nic nie szkodzi – pocieszył go facet. – Zaraz nam się poprawi i dojdziemy do siebie. A potem popracujemy nad pamięcią.

Teraz pochylił się nad nim drugi z obecnych w sali szpitalnej, także w białym uniformie, ale dla odmiany z przyjaznym wyrazem twarzy i ze stetoskopem przerzuconym przez kark.

– Proszę się nie denerwować i odpoczywać. Zaraz dostanie pan coś na wzmocnienie. – Odwrócił się i zaordynował: – Siostro, proszę dodać do kroplówki to, co ustaliliśmy.

***

Lekarz wyszedł z sali i skierował się do swojej dyżurki na pierwsze piętro. Porucznik podreptał za nim. Miał do wykonania zadanie i nie zamierzał się z nim ociągać, tym bardziej, że wyglądało na proste.

– Gratulacje, doktorze. Świetna robota. Pięknie go wybudziliście.

– Wolałbym, żebyście go nie usypiali, wtedy nie musielibyśmy go wybudzać – wyzłośliwił się lekarz.

– Panie doktorze, ja służę w prewencji, nie mam nic wspólnego z działaniami służb specjalnych.

Zastanowił się, czy lekarz mu uwierzy. Siedzą przy demonstrantach na zmianę cały czas, żeby im nie nawiali. Zresztą, jaką służbę reprezentuje, to nie sprawa lekarza. Sprawą lekarza jest odpowiedzieć na pytanie dotyczące stanu pacjenta.

– Jak on, pana zdaniem, się czuje?

– Tak, jak wygląda.

– Według mnie wygląda dobrze.

– Powinien pan iść na konsultacje do okulisty.

Na porucznika dowcip nie zadziałał. Był przyzwyczajony, że znaczna część społeczeństwa nie doceniała tego, co dla niej robili. Nie zamierzał dyskutować z lekarzem, postanowił przypomnieć o decyzjach, które zapadły wcześniej i znacznie wyżej.

– Wie pan, że należy go dziś wypisać?

– Mogę spróbować postawić go na nogi, ale nie wiem, jaki będzie skutek. Jeśli po godzinie od wypisu ma tu wrócić z kolejnym urazem głowy, to może nie powinienem tego robić.

Gąska obruszył się teatralnie.

– Ależ, doktorze, proszę nie przesadzać. Oberwał wystarczająco mocno, nikt go już nie tknie.

Lekarz zrobił minę daleką od znamionującej zaufanie do działań organów bezpieczeństwa. Pewnie uważał, że wypisywanie pacjenta dopiero co wybudzonego ze śpiączki to zły pomysł. Zasadniczo porucznik myślał podobnie, ale nie miał zwyczaju wchodzić w kompetencje przełożonych. W końcu pułkownik uzgodnił to wczoraj z ordynatorem. Lekarz tymczasem otworzył drzwi i wszedł do swojego gabinetu. Gąska się zawahał. Chyba skuteczniejsze okaże się zostawienie go w spokoju niż ciągłe zawracanie mu dupy.

– To ja już nie przeszkadzam – rzucił z progu gabinetu. – Ale proszę przygotować wszystkie papiery do wypisu.

Załatwiwszy sprawę z łapiduchem, wyszedł przed szpital, odpalił klubowego i wyciągnął komórkę. Miał parę bieżących rzeczy do zameldowania. Wybrał numer swojego bezpośredniego przełożonego.

– Słucham.

– Melduję, że ostatni pacjent wybudzony.

– Jak wygląda?

– Tak sobie, ale lekarz obiecał, za moim zdecydowanym wstawiennictwem, postawić go na nogi. Przycisnę, żeby zrobił wypis na południe.

– Próbowałeś go przesłuchiwać?

– Próbowałem, ale nic nie powiedział. Nawet nie podał nazwiska. Wygląda na to, że nie chce ze mną gadać.

– Daj mu na razie spokój. Podjedziemy przed szpital kwadrans po dwunastej. Dopilnuj, żeby lekarz przygotował papiery. Jakby pacjent odzyskał pamięć i wiedział, jak się ma podpisać, to spróbuj uzupełnić papiery o „wrzutkę”.

– Się wie, szefie.

– To do zobaczenia za trzy godziny.

– Jasne.

Ten kapitan to fajny chłop. I konkretny. Nie pieprzy bez sensu. Jak tak, to tak, jak nie, to nie. Jest parę lat młodszy, ale mimo, że to jego przełożony, nie zadziera nosa. Może bywa trochę sztywny. Nie przeszedł z kolegami na ty, ale dowodzi tu dopiero niecały rok. Pewnie przy najbliższej resortowej popijawie, jak już wchłoną po pół litra gorzały na łeb, to zaproponuje Gąsce i sierżantowi brudzia. Trzeba poczekać i dać mu szanse.

Jeśli chodzi o służbę, Gąska nie ma nadmiernych ambicji. Pasuje mu stanowisko oficerskie niekierownicze, bo za nic nie odpowiada. Może podrzucać swoje kontrowersyjne pomysły, których ma aż nadto. Sensowne spośród nich do realizacji wybiera kapitan. Jeśli pomysły te okazują się nie najlepsze, to kto dostaje po dupie za przyjęcie ich do realizacji? Nie on. To znaczy… on może też, ale nie w pierwszej kolejności. Zdusił niedopałek w popielniczce stojącej przed szpitalem i wszedł do środka.

***

Po rozmowie z Gąską kapitan zadzwonił do siedzącego w sąsiednim pokoju sierżanta.

– Słuchajcie, kolego sierżancie, mam w cholerę roboty papierkowej w związku z tymi protestami z trzeciego maja. Pamiętajcie, że o dwunastej mamy wyjechać do szpitala, żeby przewieźć pacjenta na nasze resortowe badania.

– Pamiętam.

– Idźcie sprawdzić stan samochodu, czy go nie trzeba dopompować albo dotankować.

– Sprawdzę – odpowiedział sierżant, ale zza ściany nie było słychać odgłosów, świadczących o tym, że podwładny ruszył dupę.

– Sierżancie, to poważna sprawa. Obiecałem go dowieźć między trzynastą a czternastą do pułkownika w Katowicach. Jeśli nie przyjedziemy na czas, to szef się z lekka wkurwi, a to może nas zaboleć. Proszę natychmiast sprawdzić sprawność wozu.

– Tak jest. – Tym razem usłyszał odsuwanie krzesła od biurka. Pewnie podkomendny znowu przeglądał jakieś plotkarskie strony, zamiast wziąć się do roboty, pomyślał kapitan. Może lepiej pozostawać prostym mięśniakiem jak sierżant? Wtedy od człowieka za dużo nie wymagają. Czasem kogoś postraszyć, ewentualnie dać w ryj. Trudno. Chciało się awansu, to trzeba zapierdalać. Ponownie zatonął w papierach.

***

Nad Darkiem pochyliła się pielęgniarka.

– Mam gryps do przekazania. Brzmi on: „Do niczego się nie przyznawaj, nie podawaj swojego nazwiska, zasłaniaj się amnezją, zrobimy wszystko, aby cię wyciągnąć”.

– Od kogo… od kogo ten gryps?

– Na razie to tajemnica. Wszystko będzie jasne w swoim czasie.

– Skąd się tu wziąłem?

Zrobiła zatroskaną minę, zapewne z powodu amnezji pacjenta.

– Został pan pobity w czasie demonstracji… – Obserwowała jego reakcję. Skrzywił się z niesmakiem. – Pewnie nie jest pan z siebie zadowolony, że dał się pobić. Dobrze chociaż, że nie dziwi pana fakt, że uczestniczył w demonstracji.

Nie zamierzał odnosić się do przemyśleń pielęgniarki, przede wszystkim brakowało mu jednej istotnej informacji.

– Który dziś?

– Piąty maja. Utrzymywaliśmy pana w śpiączce prawie dwa dni. Lekarz mówi, że powinien pan jeszcze ze dwa dni poleżeć, ale wygląda na to, że służby naciskają na wypis już dziś. Jeśli chce im pan nawiać, to, niestety, trzeba się zebrać do południa.

Fatalnie. Po dwakroć fatalnie. Wszystko to, co widział i słyszał, świadczyło, że wcale nie wrócił do swojego świata. Nie spotkał się ze swoją żoną, miał tylko zwidy w śpiączce, wywołane środkami farmakologicznymi. To i tak wariant optymistyczny, bo może po prostu ma poważne uszkodzenie mózgu. W dodatku przyczepiła się do niego socjalistyczna esbecja.

– Dajemy do kroplówki odpowiednie wzmacniacze, które powinny postawić na nogi – poinformowała pielęgniarka.

– Podwójną dawkę amfetaminy poproszę – zażartował, bo niby co mu zostało?

– Widzę, że wraca panu humor. Nie mamy czystej amfetaminy, ale dysponujemy czymś podobnym. Na razie podałam jedną dawkę, a przy dobrej reakcji organizmu poprawimy. Potrzebuje pan trochę werwy, gdy koledzy przybędą z pomocą.

Koledzy. Jacy koledzy? To pewnie Marek! Nie ma tu innych kolegów. Popatrzył, jak pielęgniarka podkręca kurek kroplówki, żeby szybciej kapało.

– Miłego pobudzenia, jakkolwiek to brzmi.

***

Porucznik po raz kolejny poszedł do lekarza. Sprawę musiał popychać do przodu, bo ci doktorzy sami z siebie, to nie przejawiają żadnej inicjatywy. No chyba że jest zagrożenie życia pacjenta, to wtedy poruszają się nieco gęściej, zapewne w obawie przed dodatkową robotą papierkową i ewentualną sekcją zwłok. Chociaż, ponoć niektórzy z nich lubią robić sekcje. W każdym zawodzie można spotkać pomyleńców. On za pomyleńca się nie uważał. Zdążył to wszystko przemyśleć w drodze z parteru na pierwsze piętro. Pogratulował sobie szybkości myślenia i wszedł do gabinetu.

– Ja w sprawie tego wybudzonego pacjenta. Jego wypis już przygotowany?

– Pan mówi poważnie? Dopiero co go wybudziliśmy… – Lekarz odgrywał zaskoczenie koncepcją wypisu pacjenta, jakby o tym słyszał pierwszy raz.

– Już mówiłem, że trzeba go dziś wypisać. Ma pan kłopoty ze słuchem czy ze słuchaniem i rozumieniem jednocześnie?

– Myślałem, że to żart.

– Ten wypis wczoraj uzgodniono z ordynatorem.

– Ordynatora nie ma. Poszedł do domu się przespać. Siedział tu trzydzieści sześć godzin…

Lekarz zrobił minę, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co sam przed chwilą powiedział. A jeśli ordynator nieprzypadkowo siedzi w domu? Może nie chciał być umoczony w taki wypis ze szpitala?

– To proszę sobie do ordynatora zadzwonić i go zapytać.

– Co to za pomysł? To niehumanitarne dzwonić do kogoś, kto zszedł z trzydziestosześciogodzinnego dyżuru.

No pewnie, pomyślał Gąska. Boimy się szefa, mimo że wpuścił nas w kanał. Zresztą, jeśli ordynator zrobił unik umyślnie, to z pewnością nie odbierze i jeszcze przy najbliższej okazji opierdoli.

– Moim zdaniem wypis to duże ryzyko dla zdrowia pacjenta – powrócił do swego lekarz. – Nie mogę wziąć za to odpowiedzialności. W dodatku nie wiemy nawet, jak pacjent się nazywa, więc co mam wpisać do papierów?

– Proszę się nie bać odpowiedzialności, bo on wyjdzie na własną prośbę. A jak sobie nie przypomni swojego nazwiska, to zapewniam, że my mu nazwisko znajdziemy. Na razie proszę zostawić wolne miejsca. Najwyżej przyjdzie tu jutro, jak mu przypomnimy jego nazwisko, i uzupełni dane.

Wydawało się, że wszystkie argumenty medyka zostały zbite. Jakiego jeszcze mógł użyć, żeby nie wypisywać pacjenta?

– On nie powinien w takim stanie nawet chodzić!

– Toteż podwieziemy go, gdzie trzeba, samochodem. A jak się źle poczuje, to go z powrotem przywieziemy.

Lekarz pokręcił głową z dezaprobatą.

– Tak się robić nie powinno.

Ba, powiedział, co wiedział. Gąska też myślał, że brak ofiar w czasie demonstracji to cud. A jeśli świeżo wybudzonych ze śpiączki zaczną traktować w ten sposób, to zerowa śmiertelność wśród protestujących może ulec zmianie. Ale miał swoje rozkazy, a ewentualną odpowiedzialnością za zejście pacjenta można się podzielić z łapiduchami. Niekoniecznie po połowie.

– On może w każdej chwili upaść i już nie wstać – snuł kasandryczne rozważania na temat pacjenta lekarz.

– To silny chłop. Przedarł się przez cztery kordony ZOMO. Niech się pan nie martwi, w końcu wypisze się na własną prośbę. Proszę przygotować papiery.

Rozmowę z lekarzem uznał za zakończoną i wyszedł z gabinetu. Postanowił raz jeszcze odwiedzić pacjenta i przekazać mu radosną nowinę, że wychodzi ze szpitala. Na razie nie wyjawi, że pierwsze godziny po wypisie spędzi pod opieką czyniących swą powinność pracowników chroniących stabilność systemu. Jedynie słusznego systemu, w którym klasą panującą pozostaje lud pracujący miast i wsi, niechętnie spoglądający na reakcyjne działania podejmowane przeciw temu systemowi, w pierwszej kolejności przez osobniki z grupy tak zwanej inteligencji pracującej.

***

Podniósł z wysiłkiem powieki, bo ktoś wszedł do pokoju. Kurczę, znowu ten esbek.

– Dzień dobry po raz kolejny! Już dziesiąta na zegarze, czas się budzić, gospodarze! – Nawet gdyby miał siłę, trudno byłoby mu przerwać potok wymowy gościa, a siłą dysponował w ilości zdecydowanie umiarkowanej.

– Jak zdrówko? Jak się mamy? Słyszałem, że do kroplówki dodali trochę wzmacniaczy. Czy zadaję zbyt wiele pytań na raz? Po kolei. Jak się czujemy?

– Trudno powiedzieć.

– Świetnie! – ucieszył się przepytujący. – To odpowiedź o niebo lepsza niż na przykład „czuję się źle i umieram”, albo „ciemność widzę, ciemność i jakieś światełko na końcu tunelu”. – Uśmiał się ze swoich żarcików. – Jak się pan nazywa?

– Nie pamiętam.

– Gdzie pan mieszka?

– Nie pamiętam.

– Spokojnie, spokojnie, przyjdzie czas, to sobie przypomnimy. Teraz proszę sobie odpocząć, bo do południa dojdziemy do siebie. Słyszałem nawet, że wyjdziemy na własne żądanie.

– Na własne…

– Za godzinkę wracam, a może trochę wcześniej. – Nie pozwolił mu dokończyć esbek. Pomachał do niego ręką jak na pożegnanie i wyszedł. Darek odczuł poprawę nastroju, gdy zamiast przesłuchującego w jego sali pojawiła się pielęgniarka. Wskazał na kroplówkę i zrobił ruch sugerujący, żeby dodała jeszcze substancji podkręcającej, ale odmówiła.

– Jeszcze pan dostanie wylewu. Z tym nie ma żartów.

– Muszę mieć siłę, żeby nawiać.

– Najpierw sprawdzimy, czy da pan radę samodzielnie chodzić. Proszę spróbować usiąść.

Z ociąganiem wynikającym z ogólnego stanu organizmu wykonał polecenie. Zakręciło mu się w głowie.

– Powoli, co nagle, to wiadomo… – uspokoiła go pielęgniarka. – Niech pan chwilę posiedzi, zanim spróbuje wstać.

Nie musiała mu udzielać takiej rady. Gdyby teraz wstał, pewnie padłby na pysk i trzeba by go dźwigać z podłoża. Posiedział przez parę minut, do momentu, gdy zaczął widzieć pojedynczo.

– Myślę, że mógłbym spróbować wstać.

– Odważnie – pochwaliła pielęgniarka. Podeszła i stanęła po tej stronie łóżka, po której miało nastąpić stawanie do pionu, i podtrzymała go. Wstał i starał się utrzymać na nogach.

– Strasznie osłabłem!

– Nic dziwnego. W końcu oberwał pan zdrowo, a trzeba do tego dodać prawie dwa dni w śpiączce. Proszę spróbować zrobić kilka kroków.

Spróbował. Udało mu się przedreptać parę metrów, tyle że przy wsparciu pielęgniarki i ścian pokoju.

– Całkiem nieźle. Proszę się z powrotem położyć, a ja dodam jeszcze trochę „wzmacniaczy” do kroplówki.

Padł na łóżko na wznak i zaczął głęboko oddychać. Najchętniej powróciłby do stanu braku świadomości. Na taką możliwość nie mógł jednak liczyć, ponieważ co najmniej dwie zewnętrzne siły pożądały gwałtownie jego obecności. Spotkania z jedną z nich chciał uniknąć.

***

Nie ma to jak dobry żart, a zwłaszcza kilka żartów z rzędu, pogratulował sobie Gąska i uśmiechnął się z zadowoleniem. Dzięki pułkownikowi znał nazwisko podejrzanego, ale tego nie zdradził. Pierwszorzędna robota, jeszcze raz pochwalił sam siebie. Dokonał wstępnego rozpoznania oporności opozycjonisty i okazało się, że ten idzie w zaparte. Pewnie kombinuje sobie, że nic o nim nie wiedzą, a tu niespodzianka! Dobrze przygotować sukces przełożonemu, zwłaszcza jeśli ten ostatni w człowieka nie do końca wierzy.

Pobrał z szatni ubranie pacjenta i znów je przejrzał. Kurtka made in Yugoslavia. Czyli nie bieduje, stać go na importowane ciuchy. Przejrzał kieszenie, choć robił to już pobieżnie dzień wcześniej, w poszukiwaniu dokumentów. Nie znalazł nic nowego. Portfel z nieznaczną sumą gotówki niezawierający dowodu osobistego i wyłączona, duża komórka z jakiejś dziwnej firmy Huawei. Kurtka była nieco brudna na plecach. Pewnie demonstrant padł na wznak po bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z siłami dbającymi o ład i porządek publiczny. Podobnie nieco umorusane były spodnie dżinsopodobne rodzimej produkcji. Trochę je przetrzepał, z myślą, że pułkownik wyraziłby niezadowolenie, gdyby przesłuchiwany ubabrał mu krzesło tyłkiem. Włożył pod pachę ubrania i poszedł je dostarczyć. Po wejściu do pokoju ucieszył się na widok stanu pacjenta. Można było zauważyć, że wygląda znacznie lepiej. To pewnie od tych środków dopingujących, które dodano do kroplówki.

– O, ożył nam pacjent! – podzielił się swą radością, na co pacjent zareagował zmianą miny na cierpiącą. Acha! Znowu ma zamiar udawać trupa. Nie z nami te numery. – To jak się mamy? Przypomnieliśmy sobie imię, nazwisko albo chociaż gdzie mieszkamy?

– Niestety nie.

Biedny frajer, pomyślał Gąska. Kogo on chce ograć, zawodowców? To nie liga dla początkującego opozycjonisty z obitym łbem. Już go pułkownik w Katowicach naprostuje. Rzucił na łóżko przyniesioną odzież.

– Przyniosłem ubranko, proszę je powoli założyć. Potem pójdziemy do gabinetu lekarza na pierwszym piętrze i podpiszemy wypis na własną prośbę.

– Ale ja się wcale nie chciałem wypisać!

– Chciałeś, chciałeś, tylko już nie pamiętasz. Widzisz, jakie masz kłopoty z pamięcią? Nie pamiętasz nawet swojego nazwiska. Ja idę załatwić papiery do wypisu, bo już wpół do dwunastej, a przecież chcielibyśmy wyjść wysłuchać hejnału w południe na zewnątrz. Może przyniosę te papiery do podpisu, żebyś nie musiał włazić na piętro? Wracam za… góra dwadzieścia minut. Nie zdążysz się stęsknić.

– Z pewnością nie zdążę – mruknął pacjent w ślad za wychodzącym esbekiem.

***

Podołał zadaniu nałożenia na siebie koszulki i właśnie starał się dopiąć spodnie, gdy do sali wpadł Marek, wykładowca filozofii na Politechnice. Jego właśnie oczekiwał, jako organizatora ucieczki.

– Kończ ubieranie, musimy wiać!

– A dzień dobry i jak się czujesz to gdzie?

Organizator ucieczki wyciągnął z dużej reklamówki szarą kurtkę i czarną czapkę bejsbolówkę.

– Dopinaj portki na dupie, później znajdziemy czas, żeby pogadać. Olej bluzę, założysz później. Teraz naciągaj moją kurtkę i nałóż czapkę, żeby schować twój obandażowany łeb.

– O NY! – ucieszył się Darek, przeczytawszy napis nad daszkiem, po czym naciągnął czapkę. – Wyglądam jak gość z New Yorku?

– Zaczniesz wyglądać jak gość z Sing-Sing, jak ci się dobiorą do dupy.

– Po co w ogóle ta akcja? – Dopiął spodnie i zaczął naciągać kurtkę. W tym czasie Marek zdążył spakować do reklamówki jego kurtkę i bluzę.

– Istnieje szansa, że pozostajesz dla nich NN. Z tego, co wiem, nikt z donosicieli cię nie poznał. Może im się wymkniesz.

Darek pomyślał, bazując na autoocenie tempa zakładania przez siebie kurtki, że jeśli filozof rusza się trzy razy szybciej od niego, a uważał filozofa za raczej ślamazarnego, to szanse na ucieczkę nie wyglądają obiecująco.

– Ty widzisz, jak ja wyglądam i jak się poruszam. Mogę mieć też kłopoty z orientacją. Jak zamierzasz mnie wyprowadzić?

– Nie dywagujmy nadaremno. Mam bardzo prosty plan. Wejdziesz do ubikacji i poczekasz, aż cię zawołam. Zrobię to, kiedy twój w dziąsło szarpany opiekun odsunie się od wyjścia ze szpitala. Wywołam cię, a ty wyjdziesz, pójdziesz w lewo, skręcisz w pierwszą w lewo, potem jeszcze raz w lewo. Podejdziesz jeszcze pięćdziesiąt metrów i staniesz pod jakimś drzewem. Tyle chyba spamiętasz?

– Poczekać na wywołanie, wyjść ze szpitala w lewo, skręcić w lewo, potem jeszcze raz w lewo i pięćdziesiąt metrów prosto – powtórzył zalecenia organizatora ucieczki.

– Brawo! Ja do ciebie podejdę po najwyżej minucie.

– Ale… – chciał powiedzieć, że te trzy razy w lewo i pięćdziesiąt metrów prosto to zapewne koniec jego możliwości ucieczkowych.

– Nie marudź. Niewiele masz do zapamiętania. Resztę mojego genialnego planu objaśnię ci później. Spadajmy zanim ten esbek wróci. Dawaj, zwiążę ci adidasy, bo jeszcze się wypieprzysz i cały misterny plan weźmie w łeb.

***

Gąska zadzwonił do swoich kolegów, by przypomnieć, że mają podjechać pod szpital. Potem wrócił do pokoju szpitalnego, gdzie… nie zastał podejrzanego. Diabli nadali, co on taki szybki? Jeśli poszedł załatwiać wypis, to będzie problem. Miał mu jeszcze podłożyć ze dwie dodatkowe czyste kartki do podpisu, przed wypuszczeniem ze szpitala. A, nie! To przecież miał zrobić, jakby pacjent przypomniał sobie, jak się nazywa. Przyspieszył nieco kroku, wchodząc po schodach na pierwsze piętro, po czym wszedł do gabinetu lekarza. Podejrzanego tu nie znalazł.

– Gdzie pacjent?

– Jaki pacjent?

– No ten wybudzony rano ze śpiączki.

– To pan go nie pilnuje?

– Miał przyjść po wypis.

– Jak na razie nie przyszedł – odpowiedział lekarz i ponownie zagrzebał się w papierach.

Gąska obrócił się na pięcie i pospieszył z powrotem na parter. Gdzie ta pierdoła polazła? Jeszcze raz sprawdził pokój, w którym go zostawił, a stwierdziwszy, że pacjent nie powrócił, wybiegł przed szpital i się rozejrzał. Czyżby nawiał? No nie! Przecież on ledwo stał. Pewnie polazł do ubikacji i stracił równowagę. Leży tam jak robak na grzbiecie i macha w powietrzu bezradnie odnóżami. Ta ocena kondycji podejrzanego nieco go uspokoiła. Zrobił obchód po ubikacjach na parterze i pierwszym piętrze. Potem powtórzył ten zabieg także w odniesieniu do ubikacji damskich. W jednej zebrał straszny opieprz. Ależ to babsko się darło! Na co ono chorowało? Z całą pewnością nie na gardło. Popatrzył na zegarek i pomyślał, że jego koledzy pewnie podjeżdżają już pod szpital. Wyszedł przed budynek i stwierdził, że jego przewidywania były słuszne. Podbiegł do samochodu w momencie, gdy otwierały się drzwi.

– Słuchajcie, chłopaki, nie ma go. Chyba mi prysnął.

– Kto?

– No ten NN.

– Uciekł ci pacjent wybudzony przed kilkoma godzinami z dwudniowej śpiączki? – zdziwił się kapitan. To zdecydowanie nie brzmiało dobrze.

– Może ja wrócę do środka i sprawdzę monitoring – wymyślił sobie zadanie Gąska, żeby zejść z oczu przełożonemu – a wy w tym czasie pokręćcie się po sąsiednich ulicach? Nie wyszedł wcześniej niż trzy-cztery minuty temu. Szukajcie gościa w jasnobrązowej kurtce i z obandażowanym łbem.

Kapitan z ubolewaniem pokręcił głową nad poziomem niekompetencji podkomendnego, któremu uciekł półprzytomny podopieczny, i odwrócił się do kierowcy.

– Sierżancie, ruszamy. Pojeździmy po okolicy. A ty – wyciągnął w stronę Gąski palec wskazujący – zapieprzaj do monitoringu i melduj, jak tylko coś znajdziesz.

– Już zapieprzam! – odpowiedział porucznik i ruszył krokiem w tempie „zapieprzaj” w stronę wejścia do budynku.

Rozdział 2

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:

1 maja 2022 roku w PRL-u, czyli co by było, gdyby…

Jak mogłaby wyglądać Polska, gdyby nie przemiany ostatnich trzydziestu lat? Wkrótce przekona się o tym Darek, który podczas imprezy integracyjnej zorganizowanej przez nowego pracodawcę ulega wypadkowi i traci przytomność. Po jej odzyskaniu okazuje się, że znalazł się w świecie równoległym. Świecie, w którym Polska w dalszym ciągu jest socjalistyczna i należy do Układu Warszawskiego. Na początku Darek podejrzewa, że to dziwaczny kawał wymyślony przez jego kolegów lub rodzaj gry terenowej mającej na celu sprawdzenie jego kreatywności. Mężczyzna podejmuje wyzwanie. Ucieczka z siermiężnej rzeczywistości PRL-u będzie od niego wymagała mnóstwa cierpliwości i sprytu, a to, co czeka na końcu tej długiej drogi, pozostaje niewiadomą…

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16

Numer drugi

ISBN: 978-83-8313-912-8

© Mariusz Zieliński i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Emil Melerski

KOREKTA: Małgorzata Giełzakowska

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek