Nubia. Przebudzenie - Omar Epps, Clarence A. Haynes - ebook

Nubia. Przebudzenie ebook

Omar Epps, Clarence A. Haynes

0,0
44,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Nubia była cudowną wyspą położoną przy zachodnim wybrzeżu Afryki, rajem, w którym żyło się długo i szczęśliwie. Po tym niezwykłym miejscu pozostały jedynie legendy, choć wciąż można było spotkać ludzi, którzy mieli szczęście tam żyć. Do nich nie należeli Zuberi, Uzochi i Lencho. Zanim się urodzili, Nubię zniszczył potężny sztorm. Ich rodzice musieli ratować się ucieczką. Nowe miejsce do życia znaleźli w Nowym Jorku, jednak do końca swoich dni mieli przeżywać bolesną tęsknotę za utraconą wyspą.

Zuberi, Uzochi i Lencho nie mogli nazwać Nowego Jorku bezpiecznym domem. Nubijczycy byli tam wyrzutkami społecznymi. Żyli w pogardzie, wciąż borykali się z ciągłymi podtopieniami dolnej części Manhattanu, gdzie mieszkali, i z trudem wiązali koniec z końcem. Swoją dzielnicę nazywali Bagnem i właściwie przywykli do ciągłej dyskryminacji. Niektórzy z młodych ludzi mieli nadzieję wyrwać się z tego przeklętego miejsca i dostać do Wyższych Sfer - podniebnej części miasta przeznaczonej dla elit, gdzie żyło się bezpiecznie i przyjemnie, opływając w niewyobrażalne luksusy.

Wyższe Sfery pozostałyby na zawsze marzeniem Zuberi, Uzochiego i Lencha, gdyby nie stało się coś dziwnego: trójka nastolatków odkryła u siebie wyjątkowe i przerażające zdolności. Przeczuwali, że mają one coś wspólnego z sekretami ich rodziców. Być może któreś z tej trójki pomyślało, że ich moce mogłyby pomóc innym Nubijczykom. Ale zachłanne władze Wyższych Sfer miały inną koncepcję. I już wkrótce Zuberi, Uzochi i Lencho musieli dokonać wyboru. Stawką było życie.

Nie tylko ich życie.

Ile naprawdę jest warte twoje sekretne dziedzictwo?

Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 368

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Omar Epps, Clarence A. Haynes

Nubia

Przebudzenie

Przekład: Marcin Machnik

Tytuł oryginału: Nubia: The Awakening

Tłumaczenie: Marcin Machnik

ISBN: 978-83-8322-267-7

Text copyright © 2022 by 72073 Inc.

Jacket art copyright © 2022 by Adeyemi Adegbesan

Map copyright © 2022 by Maxime Plasse

All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.

This edition published by arrangement with Random House Children’s Books, a division of Penguin Random House LLC.

Delacorte Press is a registered trademark and the colophon is a trademark of Penguin Random House LLC.

Polish edition copyright © 2023 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/nubiap_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: https://beya.pl

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Książkę dedykuję trójce moich dzieci. Dziękuję Wam za ponadczasowy dar tacierzyństwa. Kocham was wszystkie najbardziej na świecie. — O.E.

Kluczowe zdarzenia w historii Nowego Jorku

Dokument przygotowawczy na zajęcia dodatkowe z działu pt. „Klimatyczni uchodźcy Nowego Jorku”, Liceum 104

2059 — budowa pierwszej tamy oceanicznej na terenie Inwood w górnym Manhattanie.

2067 — rozpoczęcie prac konstrukcyjnych Wyższej Sfery, pierwszego na świecie podniebnego miasta bazującego na technologii antygrawitacyjnej, mającego zapewniać opcjonalne miejsce zamieszkania dla bogatych ludzi zaniepokojonych podnoszącym się poziomem mórz.

2071 —  osiedlenie się w Wyższej Sferze pierwszych nowojorczyków, do których wkrótce dołączają liczni rezydenci z innych państw.

2072 — termin „wniebowstąpienie”, użyty po raz pierwszy przez komentatora Helios News dla opisania przeprowadzki z dolnego miasta do Wyższej Sfery, trafia do mowy potocznej.

2076 — stany Nowy Jork, New Jersey i Connecticut odłączają się od USA i formują nowy niezależny ustrój o nazwie Trójstanowy Wschód (TSW); na przeciwległym wybrzeżu jednocześnie powstaje Trójstanowy Zachód (TSZ), składający się z Kalifornii, Oregonu i Nevady.

2077 — pojawienie się w mieście neokruków, inteligentnego ptactwa latającego uzyskanego w procesie klonowania tradycyjnych kruków; populacja gołębi radykalnie topnieje.

2078 — dochodzi do masakry w siedzibie ONZ; giną dziesiątki zakładników, terroryści zostają zatrzymani przez prywatne wojsko nazwane później Żołnierzami St. Johna.

2079 — Żołnierze St. Johna stają się główną siłą utrzymującą porządek w TSW, który staje się jedynym państwem na półkuli zachodniej posiadającym w pełni sprywatyzowane siły policyjno-wojskowe.

2080 — grupa pracujących w edukacji emigrantek z Mumbaju włącza zasady zgody seksualnej do programu nauczania w licznych szkołach średnich w całym mieście.

2081 — druga poprawka do konstytucji TSW delegalizuje posiadanie broni w całym państwie, przyznając dostęp do niej tylko wyspecjalizowanym służbom militarnym; następuje masowe przejście na broń ogłuszającą i paraliżującą.

2082 — przez region przetacza się seria burz niszczących część infrastruktury Nowego Jorku, w tym sieć metra; Przedsiębiorstwo St. Johna stawia dodatkowe ściany oceaniczne; dochodzi do napływu masy uchodźców nubijskich.

2083 — do miasta dociera fala uchodźców z Karaibów, w tym z Jamajki, Haiti, Dominikany i Wysp Dziewiczych.

2086 — powstanie Nubijskiego Kwartału w dolnym Manhattanie, w sąsiedztwie największej ściany oceanicznej; jest to jedyny w pełni subwencjonowany rządowo obszar w Nowym Jorku.

2089 — napływ fali uchodźców klimatycznych z Holandii; opracowują oni system transportu poduszkowcowego, który zastępuje metro.

2093 — przyznawana dwa razy w roku przez ONZ nagroda Lighthouse Prize trafia do TSW za wysoki wskaźnik akceptacji uchodźców klimatycznych; stabilizacja zniszczonej ekonomii dolnego miasta za sprawą inwestycji nieruchomościowych Przedsiębiorstwa St. Johna.

Prolog

Ulice dolnego Manhattanu ociekają deszczem, a w kałużach odbijają się hologramowe wiadomości wyświetlane na budynkach. Błyszczące na czerwono słowa ALARM POWODZIOWY przesuwają się bez końca w dolnym pasku wiadomości. Ludzie z Bagna w reakcji na to szczelnie zamykają drzwi. Przynajmniej na tyle szczelnie, na ile pozwalają rozpadające się mury ich domów. Ale tacy należą do szczęśliwców. Większość ludności mieszka w archaicznych drewnianych szałasach z aluminiowymi dachami, na wydzielonym obszarze, na którym przed zburzeniem drapaczy chmur mieściła się nowojorska dzielnica finansowa.

Niezależnie jednak od tego, czy ktoś mieszka w murowanym domu, czy w szałasie, każda kolejna burza jeszcze bardziej rujnuje jego lokum. Za każdym razem, gdy chmury ciemnieją i zaczyna grzmieć, cała ta infrastruktura może zostać zmyta z powierzchni ziemi. Każda kropla deszczu może zwiastować zagładę.

Ale ludzie żyjący na dole są silni. Budują, odbudowują i wzmacniają swoje domy czym się tylko da. Pomagają sobie nawzajem i utrzymują więzi społeczne przywiezione tu zza oceanu. W końcu nie pierwszy raz Nubijczycy muszą mierzyć się z powodzią.

Przez taką deszczową, mokrą noc przedziera się postać w długim płaszczu. Zaciąga mocniej kaptur, żeby ochronić się przed chłodem.

Jej oczy padają na holograficzną reklamę i przyglądają się słowom błyszczącym na ulewnym ciemnym niebie.

Czy chcesz wstąpićdo Wyższej Sfery?

Wyższa Sfera. Doniosła obietnica podniebnego miasta. Postać rozgląda się i wytęża wzrok. Na północy majaczą kontury smukłych wież Central Parku, transportujących ludzi do niebios. Na południu widać poszarpany brązowy mur oceaniczny, jeden z kilku otaczających dolne obszary Nowego Jorku.

Postać odchyla głowę, aby zerknąć w stronę reklamowanej ziemi obiecanej. Ponad nią za sprawą technologii antygrawitacyjnej unosi się miasto — ogromne, błyszczące i jasne. Tam, w górze deszcz delikatnie bębni po oknach i dachach, nigdy nie trafia w żadne pęknięcie i nie przeciska się do środka, budząc niepokój gnieżdżących się w środku mieszkańców.

W Wyższej Sferze ludziom nie brakuje niczego. W Wyższej Sferze deszcz wygrywa kojące melodie, które usypiają, a nie wywołują koszmary.

Odgłos kroków zmusza postać do odwrócenia się. Pochyla się i biegnie w stronę najbliższego budynku, żeby ukryć się w jego cieniu. Skanuje otoczenie, rozglądając się na lewo i prawo jak ktoś, kto wie, że jest śledzony. Czeka, wydmuchując białą parę w zimnym powietrzu.

Noc jest cicha, jedynie deszcz bębni jednostajnie. Wkrótce pewnie ustanie i przejdzie w obezwładniający skwar, który pali skórę i zapiera dech w piersi. Pogody nie da się przewidzieć. Już nie.

Na razie jednak deszcz zagłusza odgłos kroków, gdy te znowu się rozlegają. Przylepiona do muru postać daje się przyciągnąć słowom holograficznej reklamy.

Odnajdźsię w niebie.

Odnajdź się w Wyższej Sferze.

Zmarznięta postać obejmuje się ramionami.

Robi krok naprzód i pozwala, by światło hologramu oświetliło jej twarz swoim blaskiem. Opuszcza dłonie wzdłuż ciała. Na krótką chwilę zapomina o deszczu.

Kogoś za swoimi plecami zauważa dopiero wtedy, gdy jest już za późno.

Rozdział 1.

Zuberi

Każde uderzenie zbliżało Zuberi do spokoju.

Worek, w który uderzała, był stary i połuszczony, a od jego nierównego wypełnienia piekły ją po treningu kostki. Będzie musiała go wkrótce podreperować, w przeciwnym razie zostanie jej do bicia sama skóra. Odsunęła się od niego i zaczerpnęła w płuca zimnego porannego powietrza. Potarła bezwiednie srebrną bliznę na podbródku i odrzuciła kręcone włosy z twarzy, zmuszając się do spowolnienia oddechu.

Wiedziała, że panowanie nad oddechem jest ważnym elementem sztuk walki. Nie chodzi wyłącznie o bicie i kopanie. Od samego początku, gdy ojciec zaczął trenować ją w nubijskich sztukach walki, kładł nacisk na uważność i wyostrzenie myśli przed wymierzeniem każdego ciosu. Tłukł jej do głowy tę filozofię od małego, gdy swoją piąstką uderzała w jego dłoń w ich salonie.

Rzecz jasna teraz wyrosła już z trenowania w salonie, głównie dlatego, że stał się jednocześnie jej sypialnią. Zdała się więc na własną kreatywność, czyli coś, z czym nigdy nie miała problemu. Czasem trenowała w pustym magazynie, innym razem na zaśmieconych złomowiskach Hudson, przylegających do rzeki. W szkole miała salę gimnastyczną, z której także sporadycznie korzystała. Wolała jednak trening w naturze i to był jeden z powodów, dla których tak wcześnie rano wybrała się do parku Minerva. Spokój i bezruch natury ułatwiały jej odnalezienie organicznej więzi między ludzkim ciałem a światem zewnętrznym, co było głęboko zakorzenione w nubijskich formach. Ponieważ miasto było w dużej mierze pozbawione natury, musiały jej wystarczyć skąpe drzewa i krzewy Minervy. Tutaj Zuberi miała swoje ukryte przejścia do miejsc treningowych, takie jak ścieżka na obrzeżu dawnego placu zabaw, która prowadziła do drzewa wystarczająco solidnego, żeby powiesić na nim wierny worek treningowy, kupiony za grosze od jednego z sąsiadów.

Musiała przyznać, że dobrze było wydostać się z Bagna, mimo że kochała swoją dzielnicę. Nubijski Kwartał nie leżał, rzecz jasna, na prawdziwym bagnie, ale wszyscy tak go nazywali, od kiedy Zuberi pamiętała. Spytała raz ojca o to, dlaczego ich kwartał został zaszczycony takim mianem, ale on tylko potrząsnął głową. Wiedział, że gdy Zuberi zadaje pytanie, nawet najbardziej niewinne, zazwyczaj ma na podorędziu pięć kolejnych.

W Bagnie mieszkało większość uchodźców nubijskich. Był to ostatni punkt na trasie ich ucieczki z rodzimego kraju do Nowego Jorku we wczesnych latach osiemdziesiątych dwudziestego pierwszego wieku. Nubijczycy nie byli w stanie znaleźć nawet najmniej wymagających prac, dlatego normalny rynek wynajmu był dla nich niedostępny. Siłą rzeczy więc wydzierżawiali tanie skrawki państwowej ziemi w porzuconej dawnej dzielnicy finansowej, obecnie przeniesionej do Wyższej Sfery. Wszyscy sądzili, że im się nie uda, a przynajmniej tak usłyszała od ojca. Tylko dzięki nubijskiej sile woli i więzi społecznej udało im się zbudować i utrzymać w tym miejscu domostwa, jakkolwiek skromne były.

Nubijska siła woli stała za większością tego, co mieli Nubijczycy. Zuberi doświadczała jej przez całe życie. Determinacja ojca w uczeniu jej sztuk walki także była tego przykładem. Pilnował, by nie tylko je opanowała, ale by potrafiła odtworzyć poszczególne formy nawet we śnie.

Wróciła do worka i przenosząc ciężar ciała, wymierzyła kolejne ciosy, po czym przerzuciła się na wysokie kopnięcia. Przykucnęła nisko, a nogi drżały jej z wysiłku. Musiała tu być już przynajmniej godzinę i czuła to wszędzie. Ale nie miało to znaczenia. Ból był częścią procesu i witała go z otwartymi ramionami. Codzienne ciosy, kopnięcia i manewry wokół worka pomagały jej uporać się ze wszystkim, z czym musiała się uporać, zanim stanie się „normalną osobą”, jak określała to Vriana.

Kolejnym ciosem trafiła w twardy bok worka. Ostry ból przeszedł przez jej ramię i odskoczyła. Wtedy usłyszała jakiś głos, jakby szept.

Odwróciła gwałtownie głowę w poszukiwaniu jego źródła. Nie oczekiwała, że będzie w parku sama, bo dla wielu osób było to miejsce rekreacji, a dla niektórych nawet dom. O tak wczesnej porze było jednak zazwyczaj cicho. Zuberi otarła pot z czoła i dostrzegła jakiś ruch w krzakach naprzeciw niej.

— Ktoś tam jest? — zawołała, rozprostowując palce.

Znowu coś się poruszyło. Mogłaby przysiąc, że usłyszała westchnienie i kaszlnięcie.

Przygryzła wargę. Nie była w stanie wyłączyć w głowie głosu swojego ojca, mówiącego, że to może być pułapka i że lepiej uciec — jak najszybciej. Jako szef własnej firmy ochroniarskiej znał każdy możliwy trik i przekręt. Miasto było pełne zdesperowanych ludzi, a desperacja sprawia, że ludzie stają się niebezpieczni.

Zuberi wiedziała jednak także, że jeśli w krzakach ukrywał się jakiś rabuś, wybrał sobie niewłaściwą dziewczynę.

Zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę zarośli. Gdy się zbliżała, poczuła powiew zimnego kwietniowego wiatru i zadrżała. Mrugnęła pod wpływem kurzu, ale od razu otworzyła oczy z powrotem.

Tam.

Początkowo nie potrafiła powiedzieć, na co patrzy. Wyglądało to jak smuga powietrza, jakby coś tam jednocześnie było i tego nie było, jak iskra skacząca nad odsłoniętym przewodem. To coś istniało i nie istniało, wyraźniejsze niż cień, ale o niewiele. Zarys postaci, ledwie dostrzegalny w porannej mgle. Zuberi mrugnęła znowu, myśląc, że umysł płata jej figle z nadmiaru wysiłku.

Wtedy kontur się wyostrzył.

Przedstawiał kobietę z długimi warkoczami na ramionach i oczami, które błyszczały w świetle promieni słonecznych przedzierających się przez gałęzie drzew. Wbiła w Zuberi przeszywające, nieubłagane spojrzenie. Miała na sobie długie szaty i splatała ramiona na piersi. Zuberi poczuła się, jakby była osądzana, ale za co?

Wzrok kobiety ześlizgnął się w dół i Zuberi się wzdrygnęła. Nisko na ziemi zza drzewa wystawały dwie stopy. Kobieta — ta sama, która na oczach Zuberi unosiła się w powietrzu — leżała w wydrążeniu pnia pod gałęziami obsadzonymi stadem neokruków. Miała zamknięte oczy i opadniętą do przodu głowę. Skóra przybrała purpurowy odcień, a po jej podbródku spływała strużka śliny.

Zuberi odskoczyła.

Na litość boską…

Wiedziała, na co patrzy, mimo że jeszcze nigdy nie widziała tego z tak bliska. Nabrzmiałe żyły na dłoniach i oklapnięte policzki były objawami Uniesienia.

Uniesienie. Nawet sprzedawane pokątnie narkotyki zawierały obietnicę życia w Wyższej Sferze. Zuberi poczuła mdłości, zwłaszcza że leżąca kobieta drgnęła.

Narkotyki wyjaśniały stan leżącej kobiety, nie mówiły jednak nic na temat unoszącej się nad nią postaci. Ta nadal wpatrywała się surowo w Zuberi, przewiercając ją na wskroś. To spojrzenie przypominało dziewczynie jej ojca i ciotki. Przypominało jej…

Nagle postać zniknęła. Zuberi mrugnęła, a potem powoli zamknęła i otworzyła oczy. W powietrzu niczego nie było. Zrobiła krok wstecz i objęła się ciasno ramionami. Kręciło jej się w głowie.

Najwyraźniej przesadziła z treningiem. Skutkiem odwodnienia i nadmiernego wysiłku mogą być halucynacje. Ojciec cały czas jej to powtarzał. Gdy spojrzała na swoją pustą butelkę na wodę, uświadomiła sobie, że dziś rano naprawdę przesadziła.

Leżąca kobieta stęknęła i Zuberi zrobiła jeszcze jeden krok wstecz. Miała ochotę ją obudzić i upewnić się, że nic jej nie jest. Tak przecież zrobiłaby Vriana. Po raz kolejny jednak przypomniały jej się ostrzeżenia ojca dotyczące nieznajomych.

Dlatego ją zostawiła. Z poczuciem głębokiego niepokoju wróciła do domu, żeby się umyć i przygotować na kolejny dzień w Liceum 104. Byłoby jej łatwiej, gdyby musiała martwić się tylko lekcjami, ale wzrok kobiety towarzyszył jej na każdym kroku, groźny i przenikliwy, bez względu na to, jak bardzo starała się z niego otrząsnąć.

^

Gdy dotarła do steranej fasady Liceum 104, poranek zdążył się już rozjaśnić. Weszła do budynku, przeszła przez wykrywacze paralizatorów i e-sztyletów. Ze względu na wciąż wczesną porę kampus był prawie pusty. Dobiegały do niej odgłosy lekcji z klas — objawy życia zawdzięczane tym, którzy wybrali zajęcia na zerowej godzinie. Poza tym dostrzegła tylko niewielkie grupki uczniów opartych o betonowe ściany lub otaczających ławki. Jeden z dzieciaków kreślił markerem długie linie na fragmencie betonowej płyty, leniwie i niespiesznie. Przyglądała mu się przez chwilę, żeby zobaczyć, co napisze, chociaż miała pewne podejrzenia. Sądząc po emblemacie słońca na kurtce trzymał z Boskimi, jednym z gangów odganianych przez ojca od sklepów, które ochraniał.

— Beri!

Zuberi podskoczyła na dźwięk swojego imienia, ale rozluźniła się, gdy zobaczyła za sobą Vrianę. Przyjaciółka zawsze poprawiała jej nastrój, natychmiast, jak po zanurzeniu się w ciepłej kąpieli. Cokolwiek się działo, Vriana przynosiła ukojenie.

— Dziewczyno, szukałam cię dosłownie wszędzie — przywitała się Vriana, przytulając ją krótko. — Jestem wykończona, a to dopiero ranek.

Zuberi się zaśmiała.

— Wybacz. Dopiero przyszłam. Co tam?

Vriana błysnęła szerokim uśmiechem, chwyciła Zuberi za ramię i pociągnęła ją w stronę najbliższej ławki.

— Chcę iść zobaczyć chłopaków z Boskich Słońc, którzy biegają dziś rano na torze — wyznała. — Widziałaś ich mięśnie? Mmm, mmm, och, jakie Boskie.

Zuberi parsknęła i potrząsnęła głową. Nowy dzień, nowa miłość Vriany. Jej zadurzenia nadchodziły falami, niemal równie nieuchronnie jak kolejny wschód słońca. Nie żeby nie były odwzajemniane. Zuberi mogłaby przysiąc, że jej przyjaciółka była najczęściej wybieranym obiektem westchnień w ich roczniku. Nawet nienubijskie dzieciaki z nią flirtowały, co było niemal niemożliwe, zważywszy na uprzedzenia, z jakimi musieli mierzyć się Nubijczycy.

Oczywiście nietrudno było zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, skoro Vriana była ucieleśnieniem piękna. Zuberi miała wysportowane ciało i prosty, zwyczajny styl ubierania się, natomiast Vrianę cechowały wszelkie niezbędne krągłości opakowane w trendsetterskie ciuchy. Dzisiaj miała na sobie ciemnoniebieskie dżinsy z rozcięciami na udach w kształcie błyskawic, a do tego neonoworóżowy podkoszulek ze wzorem kente, związany tuż nad biodrem, żeby odsłonić odrobinę skóry. Vriana emanowała ciepłem we wszystkim, począwszy od sposobu mówienia z gestykulacją, a skończywszy na błysku brązowych oczu, często podkreślanych całą paletą barw, na które Zuberi nigdy w życiu by się nie zdecydowała. Dzisiaj Vriana zaakcentowała oczy srebrem i złotem, co idealnie kontrastowało z jej niebiesko-magentowymi warkoczami zebranymi w podłużny kok. Fryzura z kolei odsłaniała cienkie płytkowe kolczyki, które Vriana zawsze nosiła.

— Beri? Słuchasz mnie?

Zuberi mrugnęła. Nie, nie słuchała. Jak wielu jej rówieśników dała się przez moment zahipnotyzować wyglądowi Vriany. Można by pomyśleć, że lata przyjaźni powinny osłabić ten efekt, ale Vriana wprawiała każdą napotkaną osobę w krótkie — i krępujące — otępienie. Zuberi poczuła się nieco lepiej, bo zobaczyła chłopaka, który, zapatrzywszy się we Vrianę, potknął się o własne stopy i wpadł na ścianę.

— Wybacz — powiedziała Zuberi, potrząsając głową ze śmiechem, a Vriana spojrzała przez ramię na owego chłopaka. — Przyglądałam się twoim oczom.

— Och, idealnie mi dzisiaj wyszły, prawda? — spytała Vriana, stukając palcem obok prawego oka. — Nie uwierzyłabyś, ile czasu mi to zajęło. W każdym razie, przystojny Boski…

— Chwila. — Zuberi przerwała jej gestem dłoni. — Przecież właśnie zaczęłaś spotykać się z tą dziewczyną z chemii!

Vriana jęknęła.

— Tak. Z Samanthą. Stała się szaleńczo zaborcza, więc wczoraj wieczorem z nią zerwałam. Miałam ci napisać, ale było już późno.

— Zerwałaś z nią? Vri, nawijałaś o tej lasce non stop, całymi dniami. Wiesz, Sammie to, Sammie tamto…

— I wszystko było dobrze, dopóki po drugiej randce nie zaczęła mnie wypytywać o to, gdzie byłam i z kim się spotykam. Oraz o to, dlaczego nie odpisuję jej od razu. — Vriana wykonała palcami gest odprawiania kogoś. — Nie, nie, to nie do przyjęcia. Na pewno przerodziłoby się to w zaborczy związek, a sama wiesz, że wolność jest dla mnie zbyt ważna, żebym miała się użerać z maniakami kontroli.

Zuberi przewróciła oczami.

— Bogini, daj mi siłę. Okej, w porządku. Mów dalej.

— Dziękuję — powiedziała Vriana. — W każdym razie wpadł mi w oko jeden z Boskich, Zaire. Naprawdę duży i przystojny… i smakowity. No i chcę, żebyś go dla mnie sprawdziła. Sprawia wrażenie silnego i cichego typa, ale na wypadek, gdyby w rzeczywistości był palantem…

— Dziewczyno, właśnie zerwałaś z kimś z powodu zbytniej zaborczości, a podoba ci się zagorzały Boski? — Zuberi prychnęła i znowu potrząsnęła głową. — Przecież on dosłownie należy do gangu i jako taki regularnie wyrządza ludziom krzywdę.

Vriana zaczęła szukać czegoś w plecaku, a wolną dłonią machnęła nieobecnie w stronę Zuberi.

— On jest po prostu źle odbierany — stwierdziła. — Wierz mi. Mamy razem kilka lekcji i wydaje się bardzo miły i wrażliwy. Poza tym, nie wszyscy Boscy to dzikusy. Jak mówiłam, jeśli go sprawdzisz…

— A jak dokładnie mam to zrobić?

— Cóż, hmm, jako że sama jesteś silną i cichą osobą, będziesz w stanie stwierdzić, czy porządny z niego facet.

Zuberi prychnęła.

— Przecież to kompletnie nie ma sensu.

Vriana wyjęła notatnik udekorowany mnóstwem błyszczących naklejek i zaczęła go wertować.

— Jasne, że ma. Może zaproś go na jeden ze swoich porannych treningów.

Na wzmiankę o treningu Zuberi poczuła dreszcz przechodzący po kręgosłupie i przygryzła wargę. Vriana spojrzała na nią i uniosła brew.

— Co? — spytała, przerywając wertowanie notatnika. — Coś się stało dziś rano?

Zuberi wzruszyła ramionami. Nie lubiła ukrywać niczego przed Vrianą, głównie dlatego, że przyjaciółka tak długo kopała i kopała, aż dokopywała się do tego, co Zuberi próbowała utrzymać w tajemnicy. Jak wtedy, tamtej okropnej nocy, gdy Zuberi wtoczyła się do jej domu…

Odwróciła się od tego wspomnienia, próbując zmusić się do skupienia na aktualnym problemie. Niestety oznaczało to skupienie się na tym, czego doświadczyła w parku.

Czyżby naprawdę zobaczyła ducha?

Uchwyciła zaniepokojone spojrzenie przyjaciółki. Wiedziała, że Vriana będzie chciała poznać każdy szczegół jej wizji, żeby pomóc jej się z tym uporać. W końcu uważała się za amatorską terapeutkę — i nie najgorzej sobie w tym radziła. Ale nawet gdyby Zuberi chciała być szczera wobec przyjaciółki, co miałaby jej powiedzieć?

— Nie — odparła Zuberi. — Tak jakby coś mnie przestraszyło w trakcie treningu. Miałam zawroty głowy. Chyba za mało piłam.

Twarz Vriany się rozluźniła.

— Zawsze ci powtarzam, że za mało pijesz.

Zuberi uśmiechnęła się i poklepała przyjaciółkę po ramieniu.

— Słuszna rada.

Vriana wsunęła wolną rękę pod ramię Zuberi i pociągnęła ją, by wstały.

— Chodź — powiedziała i ruszyła z nią w stronę przeciwległego końca kampusu, gdzie gromadziło się coraz więcej uczniów. — Jeśli się pospieszymy, na pewno uda nam się załapać na koniec treningu. O, i możesz mnie przepytać z historii.

Wręczyła notatnik Zuberi, otworzyła go i przewertowała do miejsca, w którym zrobiła notatki.

— Ugh — stęknęła Zuberi, przyglądając się stronom. — Zapomniałam o tym. Mamy też wypracowanie, co nie?

— Uhm — potwierdziła Vriana z westchnieniem. — Kompletnie niepotrzebne. W ogóle mnie nie interesuje, co jacyś martwi goście robili miliard lat temu. Mogliby uczyć nas czegoś interesującego, na przykład jak traktować własne ciało i jak się do siebie odnosić, ale nieeeeeeee. Zawsze musi chodzić o to, dlaczego jakiś martwy koleś nienawidził innego martwego kolesia… i po co? Żeby narobić syfu, a następnie umrzeć.

Zuberi przygryzła wargę. W tej jednej kwestii nigdy się nie dogadają, chociażby nie wiem co. Vriana była inteligentna, zaliczała się do najbystrzejszych uczniów w ich roczniku, ale niektóre przedmioty ją interesowały — na przykład psychologia, chemia i literatura — a niektórych nienawidziła. Historia znajdowała się w tej drugiej kategorii. Uzasadniała to tym, że woli skupiać się na chwili obecnej, ale według Zuberi nie sposób docenić w pełni chwili obecnej, jeśli nie zna się przeszłości.

Nie żeby uwielbiała lekcje historii, zwłaszcza że nauczyciele przedstawiali im zawsze tę samą, powielaną przez wszystkich sekwencję wydarzeń w Trójstanowym Wschodzie: katastrofy klimatyczne, budowa pierwszej ściany oceanicznej w Nowym Jorku, stworzenie podniebnego miasta i tak dalej. Lekcje emanowały przeświadczeniem o tym, że Wyższa Sfera ocaliła tak wiele istnień i wyznaczyła początek nowej ery, w której każdy ma szansę na sukces. O Nubijczykach, którzy przybyli do tego miasta po tym, jak ich rodzinne strony zostały zniszczone, zupełnie nikt nie pamiętał.

Mimo to Zuberi uważała, że warto się uczyć historii, nawet w tak rozwodnionej wersji. Przynajmniej miała możliwość wypełnienia luk i odkrycia tego, co ludzie ukrywali na temat systemu. A potrafiła zdemaskować kłamstwa opowiadane przez osoby pokroju Krazena St. Johna.

Na ten temat mogła pomstować całymi godzinami. Na to, że największym problemem jest formułowana przez Krazena obietnica lepszego życia w Wyższej Sferze. Bo było to coś, za czym mieszkańcy dolnego miasta — a zwłaszcza nubijscy uchodźcy — mogli gonić, żeby nie mieli czasu uświadomić sobie, że cierpią z powodu Wyższej Sfery. Ile środków trafiało do Wyższej Sfery zamiast do dolnego miasta, gdzie były potrzebne? Dlaczego mieszkańcy Wyższej Sfery zawsze dostawali najlepszą technologię, najlepszą opiekę medyczną, najlepsze wszystko, a ci z dolnego miasta musieli borykać się z kruszejącymi drogami, rozpadającymi się budynkami i włóczącymi się po ulicach żołnierzami St. Johna?

— Beri, ty znowu nie słuchasz.

Mrugnęła. Vriana zdążyła je zaprowadzić niemal aż na boisko. Właśnie mijały przyczepy na przeciwległym krańcu kampusu, w których odbywały się lekcje języków obcych. Był to obszar w dużej mierze opuszczony, nie licząc paru grupek uczniów porozsiewanych na obrzeżach terenu szkoły. Za nimi widniał pokryty grubą warstwą brudu żółty napis LICEUM 104 RODZI GWIAZDY, wielokrotnie niszczony. Ta część kampusu Liceum 104 wzbudzała przygnębienie, co samo w sobie było dość wymowne.

— Sorry — powiedziała Zuberi. — Co mówiłaś?

— A ty znowu uciekasz do swojego świata — odparła Vriana i prychnęła. — Ignorujesz moje pilne potrzeby testowe. Ale bez obaw, już prawie jesteśmy na miejscu.

— Jasne — potwierdziła Zuberi, starając się wrócić do teraźniejszości. — Chciałaś…

Przed jej twarzą przeleciał kamień, tak blisko, że poczuła podmuch na policzku. Odwróciła się błyskawicznie w stronę, z której przyleciał, i zobaczyła wysokiego, patykowatego chłopaka, który opierał się o jeden z betonowych filarów z okrutnym uśmiechem na twarzy. Stojący za nim jego koledzy także uśmiechali się złośliwie i szyderczo.

Zuberi otaksowała ich szybko, począwszy od wężowych tatuaży na karkach, a skończywszy na symbolach pajęczyny na boku kurtek. Członkowie gangu zwący się Pająkami.

Przez ostatnie dwa lata w Liceum 104 obserwowała, jak gangi stają się coraz bardziej powszechne. Zaczęło się od drobnych interakcji na korytarzach, wymiany gniewnych spojrzeń, co rozwinęło się w znakowanie krzeseł, ścian, toalet… słowem wszystkich miejsc, do których dało się dosięgnąć. W końcu doszło do bójek. Po każdej burdzie gangi stawały się coraz śmielsze. Między innymi dlatego Zuberi z całą stanowczością zamierzała powiedzieć Vrianie, że niezależnie jak bardzo „miły” wydaje jej się Zaire, członkowie gangu absolutnie odpadają.

Jak na potwierdzenie tych słów dupek z Pająków wbił w Zuberi pogardliwe spojrzenie. Był chudy i miał pożółkłe zęby, bez wątpienia na skutek odurzania się jakąś formą Uniesienia. Oddała mu gniewne spojrzenie, życząc sobie, żeby rozpłynął się w powietrzu.

— Witam panie — powiedział chudzielec, sięgając po następny kamień. — Niezłe z was sztuki.

Zuberi zwalczyła chęć zaciśnięcia pięści.

Chciała ruszyć z Vrianą dalej, ale drogę zastąpiło im dwóch innych chłopaków, których wcześniej nie dostrzegła. Jej oddech natychmiast przyspieszył.

Nie będziejak ostatnio, powiedziała do siebie w myślach. Uspokój się.

Vriana wybuchnęła wysokim, dźwięcznym śmiechem.

— Rzucacie kamieniami, żeby zwrócić naszą uwagę? — rzuciła prowokacyjnie. — Co wy, w podstawówce jesteście?

Chudzielec odepchnął się od filara i ruszył w ich stronę, praktycznie odcinając im wszelką drogę ucieczki.

— Oj, wierz mi — mruknął. — Dawno skończyliśmy podstawówkę.

Vriana nadal się uśmiechała, ściskając kurczowo obiema dłońmi paski plecaka szkolnego.

— To świetnie. W takim razie pozwolicie nam pójść na lekcje.

— Wcale nie idziecie na lekcje — stwierdził chłopak. — Szłyście obczaić tych Boskich luzerów. Ale bez obaw. Wybaczymy wam.

Zuberi zerknęła na Vrianę i zauważyła, że jej uśmiech nieznacznie przybladł.

— A co ty na to, żebyś się odwalił, brudny zombiaku? — spytała Zuberi i wbiwszy wzrok w chłopaka, zrobiła krok naprzód, zmuszając go do cofnięcia się.

Nachylił głowę w jej stronę i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

— Coś ty do mnie powiedziała?

— To, co słyszałeś — odparła i uświadomiła sobie, że nazwała tego głupka tak, jak przezywali go inni członkowie Pająków na kampusie. — Odwal się od nas, Kal. Nie chcemy z tobą rozmawiać.

Zszedł jej z oczu i zbliżył się do Vriany.

— Żaden problem. Pogadamy z twoją koleżanką.

Kal prześlizgnął się wzrokiem po ciele dziewczyny, zatrzymując się na klatce piersiowej i udach, po czym spojrzał uradowany na swoich kumpli. Ci parsknęli śmiechem, a w oczach Vriany pojawiła się panika.

— Idziemy — oznajmiła Zuberi, biorąc przyjaciółkę za rękę. Drżącą rękę.

Znowuuciekasz, skarciła się w myślach. Dałabyś radę każdemu znich. Dlaczego uciekasz?

Ale to nie był odpowiedni moment, nie z Vrianą przy boku. Nawet gdyby Zuberi dała im radę, nie było warto, bo jej przyjaciółka mogła na tym ucierpieć.

Sprawy nie ułatwiało to, że w oczach chłopaka zobaczyła tę samą kobietę, co wcześniej. Solidnie nabuzowaną. Samotną. Ale z krytycznym spojrzeniem.

— Chodź — powiedziała Zuberi niemal szeptem. — Idziemy.

Vriana przytaknęła. Nie kwestionowała tego, że Zuberi odciąga ją zarówno od Pająków, jak i od Boskich na boisku i prowadzi prosto do klasy.

Zuberi jednak nadal czuła na plecach spojrzenie Pająków. Wiedziała, że właśnie stała się celem.

Nie przeszkadzało jej to.

Niech spróbują.

Następnym razem pokaże im, z kim naprawdę zadzierają.

Rozdział 2.

Uzochi

Uzochi najbardziej lubił zerową lekcję z zajęć nadprogramowych ze zmiennym harmonogramem tematów. Tutaj, na tym porannym kursie wybieranym wyłącznie przez uczniów, którzy chcieli być najlepsi, odnajdywał spokój. Na tej lekcji nikt nie krytykował go za przyjście o pięć minut za wcześnie ani za jego kolorowe notatki (żółty, pomarańczowy i głęboki błękit były jego ulubionymi kolorami). Nikt nie śmiał się ukradkiem, gdy w grach testowych na cyfrowym wyświetlaczu wznosił się na szczyt listy. Nikt nie szeptał ze znajomymi, gdy starał się skupić na sprawdzianach. Nie, na lekcję zerową przychodzili wyłącznie uczniowie, którzy dążyli do czegoś większego, którzy naprawdę czegoś pragnęli i byli gotowi zrezygnować z dodatkowych dwóch godzin snu dziennie, żeby to osiągnąć.

Nielicznych uczniów do uczestnictwa w tej lekcji zmusili rodzice, ale Uzochiemu to nie przeszkadzało. Aż za dobrze rozumiał presję rodzicielską.

— To naprawdę ci się opłaci — mówiła mu czasem mama, gdy pakował się do szkoły tak wcześnie, że cała okolica jeszcze spała. — Po wniebowstąpieniu będziesz z dumą przyglądał się swoim wcześniejszym decyzjom.

Uzochi przeskanował klasę i przyjrzał się pozostałym uczniom. Wszyscy siedzieli przy swoich stolikach z otwartymi cyfrowymi notatnikami. Słyszał typowe ciche tap-tap-tap, gdy uczniowie wybierali odpowiedzi w tym porannym teście. Kilka rzędów do przodu Sekou, jego kolega z klasy, bezmyślnie obracał rysik w dłoni. Uzochi stawiał, że Sekou to jeden z uczniów zmuszonych do tych lekcji przez rodziców, który jednakże z naturalnym spokojem potrafił odnaleźć się wszędzie. Potrafił dołączyć do uczniów błaznujących na obowiązkowej historii, a następnego dnia pochylić pokornie głowę i uzyskać świetny wynik na teście z zajęć nadprogramowych. Sekou przepływał przez szkołę jak woda, płynny i elastyczny, dostosowujący się do najróżniejszych przestrzeni.

Uzochi mu tego zazdrościł. Sam nie potrafiłby być wodą. Próbował, ale postrzegał się raczej jako kamień. Nieruchomy i sztywny.

Nagle odezwał się modulowany głos:

— Proszę patrzeć na swoje prace, uczniowie.

Uzochi spojrzał na droida na środku klasy, który cyfrowym wzrokiem skanował całe pomieszczenie. Warkot robota ignorował niczym biały szum, podobnie jak ciche pingi po każdym przeskanowaniu. Na ekranach stolikowych u kilku kolegów zauważył błyskający czerwony napis: OSTRZEŻENIE: WYKRYTO AKADEMICKĄ NIEUCZCIWOŚĆ.

Na ekranie Uzochiego nie było żadnego ostrzeżenia, lecz informacja wyświetlona na zielono: Jeśli skończyłeś test, proszę przejść do zadania zpisania eseju zamieszczonego na grupie klasowej.

Nie żeby to mierzył, ale swój test oddał jakieś pięć minut temu. Spojrzał na nauczycielkę, panią Ryan, która siedziała przy swoim biurku i w rozkojarzeniu wpatrywała się w ekran. Uzochi wiedział, że sprawdza testy innych klas. Nie zawsze to robiła, ale potrafił to po niej poznać. Przekreślała lub zakreślała zdania rysikiem, a drugą dłonią pocierała skroń. Czasem Uzochi mógłby przysiąc, że słyszał jej myśli dryfujące po klasie, ale wiedział, że to tylko skutek zbyt małej ilości snu.

Zerknął na cyfrowy zegar na swoim stoliku. Jeszcze dwadzieścia minut. Miał nadzieję, że reszta klasy skończy test na tyle szybko, żeby zdążył przejrzeć notatki z następnej lekcji, ale niestety nie zanosiło się na to.

Westchnął, wyświetlił na cyfrowym notatniku temat eseju i otworzył osobną kartę na notatki. Następnie przeczytał temat, podkreślając rysikiem kluczowe frazy.

Temat eseju: Bazując na bezpośrednich źródłach, rozważ wpływ imigracji na ekonomię ipopulację Nowego Jorku po Wielkich Burzach 2082 roku. Zidentyfikuj zaletyi wady, aby rozstrzygnąć, czy imigracja przysłużyła się miastu, czymu zaszkodziła. Pamiętaj o uwzględnieniu w swojej argumentacji różnych punktówwidzenia.

Uzochi przygryzł wargę. Gdy zaczęli ten dział zajęć nadprogramowych — noszący w jego podręczniku tytuł: „Klimatyczni uchodźcy Nowego Jorku, rok 2082 i późniejsze” — liczył na to, że teraz w końcu program szkolny uwzględni historię jego rodaków. Bo dlaczego Nubijczycy mieliby być wyrzuceni z podręczników, skoro stanowią tak liczny odsetek wspomnianych uchodźców?

Jego nadzieje wzrosły, gdy pani Ryan wtoczyła do klasy jeden z dwóch szkolnych holoprojektorów, co zazwyczaj zapowiadało wyjątkową lub interesującą lekcję. Przyglądał się, jak kroczy po klasie w luźnym granatowym kombinezonie noszonym przez wszystkich nauczycieli, i czekał, aż usłyszy od niej historię swojego ludu.

Pani Ryan pokrótce opowiedziała o tym, jak globalne katastrofy klimatyczne zintensyfikowały migrację do miasta, i poprosiła uczniów o otwarcie przesłanego im dokumentu ze zdarzeniami na osi czasu, a następnie skupiła się na Nubijczykach. Uzochi nachylił się do przodu, gotów chłonąć jej słowa.

— I tak w samym środku Wielkich Burz 2082 roku tysiące Nubijczyków dotarło statkami do wybrzeży Nowego Jorku. Zakłada się, że przybyli z odległej wyspy, której od wieków nie było na mapach. Pamiętajmy jednak, że te twierdzenia nie zostały zweryfikowane. — Pani Ryan ściągnęła usta z widocznym sceptycyzmem. — Osiedlili się głównie w dolnym Manhattanie, ostatecznie tworząc Nubijski Kwartał, chociaż niektórzy mieli na tyle szczęścia, że udało im się znaleźć lepsze mieszkania dalej na północ i w dzielnicach poza Manhattanem.

Obok pani Ryan pojawił się wyraźny trójwymiarowy obraz z projektora, przedstawiający brązowy mur oceaniczny majaczący za niezliczonymi rzędami chat osadzonych na grubych, skrzyżowanych palach. Uzochi dobrze znał tę okolicę… Nubijski Kwartał, częściej nazywany Bagnem.

— Ich przybycie natychmiast zachwiało ekonomią — ciągnęła pani Ryan. — Dorośli Nubijczycy rzadko podejmowali pracę. Nie jest to zbyt zaskakujące, skoro większość populacji była niewyedukowana, co ograniczało wybór stanowisk do tych niezbyt wymagających, jak ochroniarz, gosposia, sprzedawca uliczny… Oczywiście, niektórzy Nubijczycy wznieślisię ponad to. Nieliczni okazali się wybitnymi sportowcami i artystami. Niestety dominującym scenariuszem było tkwienie w ubóstwie, co prowadzi do powstania błędnego koła. Wszyscy znacie młodych ludzi z tej społeczności, którzy dołączyli do gangów.

Rozejrzała się znacząco po klasie i wielu uczniów poruszyło się w poczuciu dyskomfortu. W jej spojrzeniu czaiło się niewypowiedziane pytanie: „Ty też tego chcesz?”.

— Obecnie, rzecz jasna, funkcjonują nowe programy pomagające Nubijczykom w osiąganiu sukcesu — kontynuowała pani Ryan i włączyła ostatni slajd, na którym Krazen St. John przyznawał coroczne stypendium „Sięgnij Wyżej” wysokiej Nubijce. Dziewczyna uśmiechała się szeroko, trzymając w dłoniach olbrzymi czek. Właśnie o to stypendium Uzochi planował się starać w ostatniej klasie.

Krazen St. John trzymał się nieco z dala od promiennej dziewczyny. Jego łysa czaszka błyszczała w świetle reflektorów, a na karku, dłoniach i lewej stronie twarzy połyskiwały szare kręgi implantów. Poza twarzą oliwkowa skóra była ukryta w typowym dla niego, ciągnącym się po ziemi kaftanie.

— Dzięki tym programom — dokończyła pani Ryan — jesteśmy w stanie wspierać tworzenie społeczności. Niełatwo jednak przerwać błędne koło stagnacji. Dlatego jestem tak bardzo dumna z tych z was, którzy znaleźli się tutaj.

Jej oczy skrzyły się znacząco i Uzochi wiedział, że nie tylko on unika teraz jej wzroku. Dobrze wiedział, że uwaga była adresowana do nielicznych Nubijczyków w klasie.

— A teraz przejdźmy do innych uchodźców związanych z podnoszeniem się poziomu mórz…

Slajd z Krazenem St. Johnem przeszedł płynnie w film przedstawiający zalane kanały Amsterdamu, kończąc tym samym wykład pani Ryan na temat Nubijczyków.

Po lekcji Uzochi nie wiedział, co o tym myśleć, ale czuł, że to nie w porządku. Sęk w tym, że Nubijczyków kojarzono z horrorem roku 2082, jakby to oni sprowadzili burze, które na zawsze zatopiły część Nowego Jorku. Dobrze znał tę śpiewkę — że Nubijczycy są niegodni zaufania, przynoszą pecha, zwiastują zagładę i parają się czarami pogodowymi. Miał jednak nadzieję, że nauczycielka tym razem będzie miała do powiedzenia coś więcej. Po części nawet marzył, by odważyła się skorygować te uprzedzenia, zamiast powtarzać powszechny pogląd, jakoby Nubijczycy zasadniczo nie wnosili do miasta nic wartościowego.

Ale jedno spojrzenie na temat zadania uświadomiło mu, że nie dość, iż tamta lekcja wyczerpywała to, co pani Ryan miała do powiedzenia na temat jego rodaków, to dodatkowo on miał to teraz powtórzyć w swoim eseju.

Na ekranie Uzochiego wyskoczyła wiadomość od Sekou, wysłana nie przez oficjalny kanał szkolny, tylko kanałem osobistym, który utworzył — podobnie jak wszyscy uświadomieni uczniowie liceum — hakując aplikację szkolną. Zerknął na panią Ryan, żeby sprawdzić, czy nadal ocenia prace, po czym wrócił do wiadomości.

Sekou: Ten esej to jakaś ściema.

Uzochi wstrzymał oddech. Zgadzał się z Sekou. Całym sercem. Ale pisać coś takiego? Nawet jeśli nauczyciele nie mogli podejrzeć zawartości jego ekranu za pomocą standardowych systemów monitorowania, pani Ryan mogła wstać, przejść po klasie i zobaczyć tę wiadomość. Ale w tej chwili oceniała prace… Mimo to musiał odpowiedzieć neutralnie, na wszelki wypadek.

Uzochi: Tak, właśniesprawdzałem. Trochę trudne.

Poniósł wzrok i zobaczył, że Sekou potrząsa głową. Na ekranie Uzochiego wyskoczyła powódź wiadomości.

Sekou: Trudne? Towcale nie jest trudne. Chcą wciskać propagandępartyjną, mimo żedo 104 chodzi mnóstwo Nubijczyków. Pieprzyć to. Pyta o zaletyi wady? A co by powiedziała o moim ojcu, któryprzezlata musiał być sprzedawcą ulicznym, zanim dostał beznadziejną pracębudowlaną? Co by powiedziała o tym, że mieszkamy w Bagnie, bo tylkotam pozwalają nam mieszkać? Nie. Napiszę prawdę.

Uzochi poczuł ucisk w klatce piersiowej. Wiedział, że Sekou ma rację, ale napisanie tego w eseju z całą pewnością ściągnie na niego kłopoty. Owszem, Sekou był pół Nubijczykiem, pół Włochem, ale otwarcie i dumnie przyznawał się do swoich nubijskich korzeni. Uzochi nie miał takiego wyboru co do pochodzenia. Ze swoimi cechami fizycznymi był na wskroś Nubijczykiem i nie przeszkadzało mu to. Jeśli jednak chciał do czegokolwiek w życiu dojść, musiał zdobyć stypendium St. Johna i wniebowstąpić.

Jego palce zawisły nad klawiaturą. Nie wiedział, co odpisać. Złapał spojrzenie Sekou, pełne blasku i oczekiwania, i uświadomił sobie, że rozczaruje kolegę niezależnie od tego, co napisze.

Warkot droida na środku klasy się nasilił. Uzochi zauważył, że część uczniów wokół niego wyjęła komórki i szeptała o czymś zawzięcie.

— Uczniowie — powiedziała pani Ryan, wstając zza biurka. — Proszę odłożyć komórki. Znacie zasady.

Upomniani spojrzeli po sobie, ale odłożyli telefony i wrócili do testu. Uzochiemu nie umknęło to, że wielu z nich wymieniało wiadomości podobnie jak on z Sekou. Jak na zawołanie na ekranie pojawiła się nowa wiadomość od Sekou.

Pająkom i Boskim znowu się zbiera. Ochrona znowu ich rozdzielała.Nie rozumiem, dlaczego bawią sięw to gówno w szkole.

Uzochi westchnął z ulgą. Przynajmniej w tej kwestii się ze sobą zgadzali. Zaczął odpisywać, ale na ekranie wyskoczyła kolejna wiadomość.

To prawda, że twój kuzyndołączył do Boskich?

Palce Uzochiego zamarły nad klawiaturą. Znał odpowiedź na to pytanie, ale nie chciał tego napisać Sekou. Natychmiast poczuł palący wstyd.

Sporadycznie spotykał starszego kuzyna na korytarzach liceum, ale starał się jak najszybciej go minąć. Lencho Will był gościem, który gwałtownie wypełniał przestrzeń swoją arogancją i postawą, na co Uzochi nie miał czasu.

A teraz, na ile Uzochi się orientował, jego kuzyn wstąpił do Boskich.

Zerknął na Sekou, po którym widać było, że czeka na odpowiedź. Przygryzł wargę i zaczął pisać.

Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Byłbygłupcem, gdyby to zrobił.

I proszę. Teraz Sekou nie powinien mieć wątpliwości co do stanowiska Uzochiego.

Pojawiła się kolejna wiadomość.

Rozmawiałeś z nim? Członkom Boskich przytrafiają się złe rzeczy.

Uzochi starał się nie dać po sobie poznać irytacji, ale miał ochotę odpisać w zjadliwy sposób. Sekou najwyraźniej nie znał Lencha. Z nim nie dało się „porozmawiać”. Rozmowa z betonową ścianą byłaby bardziej konstruktywna. Coś jednak podpowiadało Uzochiemu, że Sekou oczekiwał prawdy.

Zadzwonił dzwonek na przerwę, ostry i przeszywający, uwalniając Uzochiego od konieczności odpisania. Wszyscy wyszli, w tym Sekou, ale Uzochi nie spieszył się z pakowaniem. Nie chciał być częścią tłumu, zwłaszcza gdyby miało dojść do jakiejś bójki. Zapiął plecak i odwrócił się w stronę wyjścia, gdy do sali wszedł już ktoś na następną lekcję. Serce Uzochiego niemal wyskoczyło z piersi.

Zuberi.

Znał tę dziewczynę z korytarzy liceum, tę posągową Nubijkę z nieznaczną srebrną blizną na podbródku i chmurą granatowoczarnych loków. Na angielskim, na który chodzili razem w zeszłym semestrze, siedziała cicho z tyłu i wychodziła od razu po dzwonku. Czasem nosiła barwy utożsamiane z potomkami Nubii — a to szarfę w kolorze ceruleum, a to szarfę w kolorze topazu.

Była to najbardziej niesamowita dziewczyna, jaką w życiu spotkał.

Rzuciła rzeczy obok swojego miejsca i natychmiast zaczęła pisać coś na ekranie, nie marnując ani minuty. Zupełnie jak on, wzięła się od razu do pracy.

— Uzochi? Potrzebujesz czegoś?

Głos pani Ryan rozbrzmiał w pomieszczeniu i Uzochi natychmiast zapragnął zapaść się pod ziemię. Bo teraz Zuberi patrzyła na niego, a on wychodził na absolutnego durnia.

— Ee, nie — odpowiedział pospiesznie, zarzucając plecak na ramię. — Już wychodzę. Ehm… tak. Do widzenia.

Unikał spojrzenia Zuberi, ale mógłby przysiąc, że uśmiechała się kpiąco. Minął szybko jej stolik, łając się przez cały czas w myślach.

Może powinny być jakieś nadprogramowe lekcje z rozmawiania z dziewczynami, pomyślał. Od razu by się na nie zapisał.

Rozdział 3.

Lencho

— Stary, mówię ci, to będzie kopalnia złota.

Powietrze wokół Lencha było ciężkie od zapachu przypraw i dymu z food trucków zaparkowanych wzdłuż ulicy przed Liceum 104. Wszędzie kręcili się uczniowie, chętni sprawdzić dzisiejszą ofertę. Niektórzy wybierali to, co najtańsze, a inni… cóż, niekoniecznie byli nadziani, ale mieli walutę do wydania.

Na której Lencho desperacko pragnął położyć swoją rękę.

— Mówię ci, te dzieciaki kupią wszystko, jeśli sprzedamy im to we właściwy sposób — wymruczał. — Mielibyśmy stałe źródło przychodów. Wystarczające, żeby…

— Lencho, to szkoła. Musimy mieć jakieś granice.

Głos Arena był głęboki i ciężki, niczym głos chłopca, który prawdziwie zmężniał. Niewiele starszy od Lencha Aren w ciągu roku od skończenia Liceum 104 dojrzał nie tylko pod względem głosu. Nosił burzę czarnobrązowych loków i długą brodę, której nie miał w czasach szkoły, a do tego przybyło mu kilka nowych tatuaży i blizn na ramionach. I mimo że Lencho był wyższy, Aren wydawał się znaczniejszy. Potężniejszy.

Lencho zdawał sobie sprawę, że to dlatego Aren był urodzonym przywódcą Boskich. Dlatego tak szybko wspina się w hierarchii i został wybrany na generała. Ale — czego Lencho nigdy nie powiedziałby na głos — twardy wizerunek Arena nie zawsze znajdował odzwierciedlenie w jego wnętrzu. Miał zbyt wiele ograniczeń. Jeśli chodziło o Lencha, były one kosztowne dla Boskich.

I dla Lencha.

— Pająkom to nie przeszkadza — zauważył Lencho. — Sprzedają dzieciakom z mojej klasy i z niższych klas. Wiem o tym.

Szli przez targowisko uliczne, które znajdowało się na drodze do domu praktycznie wszystkich uczniów Liceum 104. Za targiem zaczynały się okopcone ceglane budynki i ulice, którymi mrucząc silnikami, przemykały zardzewiałe pojazdy poduszkowcowe. Sprzedawcy bez ciężarówek znajdowali sobie miejsce na chodnikach, nad prowizorycznymi ogniskami, na których przyrządzali jajka, insekty lub pajęczaki. Było to ruchliwe miejsce, głośne od rozmów i szczęku przyborów kuchennych.

Lencho sprowadził tu Arena, żeby pokazać mu potencjał tego miejsca. Wręcz błagał o spotkanie tutaj po lekcjach, na których przez cały czas obmyślał szczegóły przedsięwzięcia. Mogliby tanio kupować Uniesienie z dotychczasowych źródeł, ale zamiast rozprowadzać je na ulicach — gdzie ich klientela składała się z osób już uzależnionych — szukaliby nowych klientów wśród chętnych do eksperymentowania dzieciaków w swoim wieku. Plan nie miał szans nie wypalić.

— Pająki są argumentem za tym, żeby tego nie robić — odezwał się ktoś za nimi. Lencho odwrócił głowę i zobaczył idącą za nimi Larę z ubitym jogurtem w dłoni. Wyglądała jak zwykle onieśmielająco z twarzą o ostrych rysach i ogoloną głową. Z przechyloną głową wbijała w Lencha krytyczny wzrok.

Lencho nie chciał, żeby tu dzisiaj przychodziła. Była prawą ręką Arena, więc do jej zadań należało konsultowanie każdego nowego przedsięwzięcia Boskich. Nie oznaczało to jednak, że Lencho lubił jej towarzystwo i to, że wytykała luki w jego planie, zanim go w pełni przedstawił.

— Jasne, chodzi o wejście na ich teren i wtrącanie się w ich transakcje. Rozumiem to. Ale damy sobie z nimi radę — stwierdził Lencho. — Poza tym, stali się zbyt napuszeni i wszechmocni. Robią się aroganccy i ktoś musi ich uciszyć.

Ktoś taki, dopowiedział sobie w myślach, jak ja.

Był w Boskich dopiero jakiś miesiąc i nie traktowano go poważnie. Jak każdy dzieciak próbował dowieść swojej wartości, ale inne dzieciaki nie były aż tak zaangażowane i obiecujące.

Aren uchwycił jego spojrzenie.

— Słuchaj, stary, wiem, że chcesz to zrobić i rozwiązać nasz problem z dostawcami — powiedział. — Ale ja mam granice, okej? Żadnych szkół, żadnych Nubijczyków. Zbyt wielu naszych chodzi do 104. Nie chcemy krzywdzić dzieci i nie chcemy krzywdzić naszych.

Lencho zacisnął pięści w kieszeni bluzy, zmuszając się do oddychania. Musiał wykrzesać całą swoją siłę woli, żeby nie wykrzyczeć Arenowi, że popełnia olbrzymi błąd, że życie jest gówniane i czasem trzeba olać skrupuły i zrobić to, co konieczne. Ostatecznie jednak zmusił się do uśmiechu i przytaknął.

— Jasne — odparł. — Szacun.

Złapał spojrzenie Lary, która przyglądała mu się kpiąco. Nienawidził, gdy tak na niego patrzyła.

— Rozchmurz się, kotku — oznajmiła, poklepując go po ramieniu jakby był psem. — Pewnego dnia czegoś dokonasz.

— To prawda — zgodził się Aren. — Wypatruj okazji, żeby ich nie przegapić. Chcesz trochę towaru na później, gdy wrócisz do siebie lub pójdziesz na miasto?

Lencho miał ochotę odmówić. Handel spychał go z powrotem na ulicę, a on chciał być przywódcą. Jaki jednak miał wybór? Przytaknął więc i Aren przekazał mu małą torebkę Uniesienia, którą Lencho szybko wepchnął do kieszeni, ukrywając opalizujące purpurowe pigułki, które przyciągały spojrzenia.

— Dobrze się było z tobą spotkać, stary — powiedział Aren, stukając lekko pięścią w pięść Lencho. — Podoba mi się twój sposób rozumowania. Mam z Larą parę spraw do ogarnięcia, ale wkrótce znowu pogadamy. Światło niech będzie z tobą, brachu.

Lara się nie odezwała, machnęła tylko nieznacznie na pożegnanie i odeszła razem z Arenem.

Lencho starał się nie wyglądać na tak zawiedzionego, jak się czuł po tym, gdy zostawili go na targu. Musiał sobie poradzić z tym, co miał, lub wymyślić inne powody, dla których jego plan należało zrealizować. Sfrustrowany powiódł oczami po tłumie, zmuszony do zignorowania ogromu potencjalnych klientów Uniesienia. Dręczony niepokojem, czuł, że musi coś zrobić.

— Więc to jednak prawda.

Odwrócił się, słysząc ten głos i zobaczył, jak z tłumu wyłania się i idzie w jego stronę ostatnia osoba, którą miał w tej chwili ochotę widzieć.

Uzochi wyglądał niedorzecznie ekskluzywnie ze swoją ładną brązową kurtką, szarymi eleganckimi spodniami i lśniącym plecakiem szkolnym, ale to jego zadowolone spojrzenie typu „jestem lepszy od ciebie” sprawiło, że Lencho od razu poczuł, że ma go dosyć.

— Co? — spytał, gdy Uzochi do niego podszedł.

— Że dołączyłeś do Boskich — odparł Uzochi i zmarszczył brwi.