Nieznana historia rodziny Frankenstein - Krzysztof von Lipiński - ebook
NOWOŚĆ

Nieznana historia rodziny Frankenstein ebook

Krzysztof von Lipiński

0,0

Opis

Jakie sekrety kryją się za wrotami zamku rodziny Frankenstein?

Alfred Frankenstein, spadkobierca starego i wpływowego rodu, wiedzie spokojne życie wraz z żoną i córką. Wszystko zmienia się, gdy w zamku pojawia się Klementyna – młoda kucharka, która wywraca jego świat do góry nogami. Alfred bez wahania odrzuca swoje dziedzictwo i zaczyna nowe życie ze swoją ukochaną, tracąc jednocześnie prawo do rodzinnego majątku.
W poszukiwaniu pracy trafia do renomowanego studia filmowego. Właśnie tam poznaje hrabiego Norberta – istotę o nienaturalnych pragnieniach, żywiącą się ludzką krwią. Od tej chwili ich losy splatają się nierozerwalnie, a ich znajomość przeradza się w głęboką i szczerą przyjaźń.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Krzysztof von Lipiński

Nieznana historia rodziny Frankenstein

Pamięci mojej babci

Leokadii von Lipiński

I

Od pierwszego wejrzenia

Gdy ją ujrzał, zastygł jak wosk spływający ze świecy na podstawkę świecznika. Ciało znieruchomiało, zamarło w bezruchu, wstrzymując oddech, a serce zakłuło z braku tlenu. Tylko drugie oko, które ma przymknięte od urodzenia, zaczęło drgać, jakby chciało podnieść opadającą powiekę. Chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle, a usta się rozchyliły, nie wydając jednak żadnego dźwięku. Zapomniał, po co przyszedł do zamkowej kuchni. Stał jak odlany z brązu pomnik Alfreda Frankensteina.

Zwykle energiczny i stanowczy mężczyzna stał teraz zmieszany i onieśmielony. Patrzył, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Ona natomiast z gracją i pełną swobodą, nie zauważywszy jego onieśmielenia, krzątała się przy długim kuchennym stole wypełnionym talerzami i półmiskami, starannie dekorując potrawy. Widział, jak wokół niej unosi się cudowna aura błyskająca gamą kolorów niczym zorza polarna, wypełniając pomieszczenie naturalnym pięknem. Wpatrywał się w nią jak w zjawisko i choć skromnie ubrana w kuchenny fartuszek, jemu wydała się księżniczką na balu kostiumowym. Spojrzała na niego jak i pozostałe dwie kucharki, ukłoniła się uprzejmie z należytą kurtuazją, po czym powróciła do wcześniej wykonywanej czynności.

– Klementynko – usłyszał głos jednej z kucharek, kobiety najstarszej, przysadzistej, lekko utykającej na prawą nogę. – Idź do spiżarni i przynieś dwa słoiki ogórków oraz kilka suszonych bakłażanów.

– Tak, proszę pani – odpowiedziała grzecznie.

Usłyszał jej ciepły i niewinny głos, wydał mu się melodyjny i słodki niczym głos anioła. Klementyna – powtarzał w myślach – a więc tak ma na imię. Nagle wydało mu się ono wyjątkowo piękne. Klementyna znikła za drzwiami prowadzącymi do spiżarni, pozostawiając obraz swojej talii przewiązanej paskiem fartuszka, a on wpatrywał się w pustą przestrzeń, jaką pozostawiła.

– Czy jaśnie pan Alfred życzy sobie czegoś? – usłyszał głos jakby przez szybę, jakby to pytanie nie było skierowane do niego.

Jedna z kucharek stała tuż obok i wpatrywała się pytająco w jego oblicze, oczekując jakiejś reakcji. Spojrzał tylko na nią, ale zdawał się jej nie dostrzegać, była dla niego przezroczysta. Nic nie odpowiadając, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia.

Szedł jak lunatyk po schodach na piętro, do swojego gabinetu, w myślach powtarzając imię Klementyna. Zamknął za sobą drzwi, usiadł w fotelu i znowu zastygł. Wpatrywał się w błyszczący blat mahoniowego biurka, widział tam jej uroczy uśmiech, radosne błękitne oczy, kosmyki jasnych włosów opadające na jej smukłą szyję. Pełna wdzięku, magicznego blasku, niczego nieświadoma dziewczyna zburzyła mu jego spokojny i poukładany świat. Teraz o ile nie rozsypał się na kawałki, to musiał go poważnie zrewidować. Jednego był pewien – zakochał się od pierwszego wejrzenia. Była dla niego ideałem kobiecej urody, ale było w niej jeszcze coś, przecież widział już bardzo piękne kobiety, a jednak nie zadziałały na niego tak jak ona. Obudziła w nim emocje, które w nim drzemały, były uśpione, czuł je pod skórą, ale nigdy nie miały okazji się zmaterializować aż do tej pory. Teraz biegały w nim jak iskierki w ognisku. Doznał jakiegoś olśnienia, jego wewnętrzny świat ożył, kolory stały się intensywne. Zaczął oddychać pełną piersią, czuć powietrze w swoich płucach jak ożywczy aromat.

Pracuje jako pomoc kuchenna na zamku jego ojca, Zygfryda Frankensteina. On, dziedzic i spadkobierca fortuny rodziny Frankenstein, mający żonę i córkę, zakochał się w pomocy kuchennej. W kobiecie z niższej warstwy społecznej. Zatopiony w rozmyślaniach nie zauważył, kiedy do gabinetu weszła jego żona Merlin w asyście córki Kleopatry i stanęły przed jego biurkiem. Merlin, kobieta dystyngowana, wytworna, o pełnych kobiecych kształtach. Dbająca, ażeby być zawsze na bieżąco z najnowszymi trendami mody, troszcząca się o detale, z twarzą pokrytą jaskrawymi kolorami pudru. Energiczna i przebojowa, pewna siebie, taka, która wie, że może się podobać mężczyznom, co pozwala jej czasami mieć nad nimi pewną władzę. Stylizuje się na aktorkę o tym samym imieniu. Lubi być w centrum uwagi, posiada dar mówienia dużo i z głębokim przekonaniem. Potrafi błahe sprawy przedstawić tak, aby stały się niezwykle ważne i wymagały natychmiastowego zaangażowania. Alfred, przyzwyczajony do jej daru przekonywania, przymyka na to swoje niedomknięte oko i pozostawia sprawy swojemu własnemu biegowi. Domyślił się i tym razem, że chodzi o włosy córki, która cierpi na rzadką chorobę. Zespół nieukładających się włosów. Jej włosy wyglądają jak naelektryzowane, trzeba wielu zabiegów, aby je odpowiednio ułożyć, ale to i tak udaje się tylko na krótko, bo szybko wracają do swojego naturalnego położenia. Wygląda wtedy jak porażona piorunem. Dla niego nie jest to żadna choroba, ale dla kobiety pokroju Merlin stanowi to poważny problem.

Patrzył na jej poruszające się czerwone usta, zsynchronizowane z gestami rąk. Mówi tak szybko, że Alfred ledwo nadąża za jej tokiem myślenia. Spojrzał na Kleopatrę i jej rozwichrzone włosy związane różową kokardą, przytaknął, potwierdzając tym samym, iż zgadza się z decyzją Merlin, choć nie do końca wiedząc, co tym razem. Merlin, widząc jego gest aprobaty, przerwała swój monolog i spojrzała na niego znacząco. Chwyciła Kleopatrę za rękę i energicznie wyszła z gabinetu. Został sam, odczuwając ulgę.

Zza okna usłyszał trzask zamykanych drzwi powozu i krótką rozmowę Merlin z woźnicą. Fryzjer i zakupy – pomyślał. Fryzjer w celu poprawienia urody i zakupy w celu podkreślenia urody. Zamyślony patrzył na meble i regały z książkami, ale widział tylko radosny uśmiech Klementyny. Chciał zejść do kuchni i zobaczyć ją raz jeszcze, ale zaraz odstąpił od tego zamiaru. Mogłoby to postawić ją i jego w niezręcznej sytuacji, a tego nie chciał. Porównał Klementynę ze swoją żoną Merlin, z którą ożenił się przed laty, bo przecież jako następca rodu Frankenstein musiał to zrobić. Musiał dokonać jakiegoś wyboru z kręgu kobiet, które posiadały równy status co rodzina Frankenstein. Mezalians był nie do pomyślenia, nawet nie spotykał się z kobietami niższego stanu. On, Alfred Frankenstein, ożenił się z najlepszą partią w okolicy, atrakcyjną Merlin, o której względy zabiegało wielu mężczyzn. Powabna, wykształcona, ze znamienitego rodu. To dobra partia, ojciec popierał ten pomysł. „Dobrze wybrałeś, mój synu, to będzie właściwy mariaż” – niejednokrotnie słyszał od Zygfryda. Obecnie zdał sobie sprawę, że nie była to w pełni jego decyzja, był pod presją. Jakże groteskowa wydała mu się teraz jego żona i ojciec Zygfryd, który siedzi w sąsiadującym gabinecie. Przegląda dokumenty, śledzi kursy walut, notowania swoich akcji i obligacji. To, co poczuł do Klementyny w jednej chwili, nigdy nie miało miejsca w stosunku do Merlin. Uzmysłowiło mu to, jakim nieporozumieniem jest jego małżeństwo.

Zastanawiał się, czy Klementyna zgodzi się z nim spotkać w kawiarni, chciał ją bliżej poznać. Pytania kłębiły się w jego głowie. Postanowił więc, że jutro, kiedy służba kuchenna będzie miała krótką przerwę między posiłkami, zejdzie na dół i poprosi Klementynę o spotkanie w kawiarni. Pogrążony w rozmyślaniach nie zauważył, kiedy słońce zaszło za horyzont, a w gabinecie zapanował półmrok. Światło księżyca sączyło się do środka przez potężne okna, tworząc jasne kolumny na podłodze i meblach. Wstał od biurka i udał się do sypialni, Merlin już spała. Wśliznął się ostrożnie, aby jej nie przebudzić, pod aksamitną puchową kołdrę. Spojrzał za okno, księżyc świecił jak latarnia, rzucając swój blask na kołyszące się wierzchołki drzew, poruszane ciepłym wiatrem. Liście szeleściły jak kartki papieru, kilka nietoperzy przeleciało przed pełną tarczą księżyca. Jaki piękny wieczór – pomyślał i usnął z błogim uśmiechem na ustach.

Nazajutrz obudziło go krzątanie się Merlin po sypialni, otwieranie i zamykanie szaf z garderobą. Przemieszczała się między łazienką a buduarem, mamrocząc coś do siebie. Patrzył na Merlin, ale myślał o młodej pięknej kobiecie, która już pewnie jest na nogach i pracuje w kuchni. Wstał ochoczo z łóżka i pocałował Merlin w policzek, gdy ta podeszła do niego i nadstawiła jeszcze niepomalowaną twarz.

– Będę dzisiaj bardzo zajęty – oznajmił. – Mam dużo spraw, które mi się spiętrzyły, a które wymagają natychmiastowego działania, sama wiesz, jak to jest.

– Tak, tak – wtrąciła ironicznie.

– Nie będę ci zawracał głowy szczegółami, bo są to sprawy formalne i mało interesujące.

– Rozumiem – odpowiedziała Merlin, nie pozwalając mu mówić dalej. – Ja też mam dzisiaj kilka spraw związanych z naszą córką, bo wiesz, mamy córkę – ciągnęła swój ironiczny ton. – Muszę jej poświęcić więcej czasu i uwagi, bo nasza córka dorasta i ma kompleksy, jak wiesz, z powodu jej przypadłości. Jej włosy bardzo ją deprymują.

– Tak, tak, wiem. – Teraz on wtrącił z ironią.

– A jest kilku młodzieńców, którzy są zainteresowani Kleopatrą, bo nasza córka to dobra partia. Wpadł jej w oko pewien młodzieniec z wielce szacownej i bogatej rodziny. Kleopatra chce zwrócić jego uwagę. Wobec tego chcemy dzisiaj udać się do miasta na zakupy, po nowe sukienki i spinki do włosów dla Kleopatry. A pojawiła się właśnie nowa kolekcja prosto z Paryża.

– Rozumiem i życzę udanych zakupów – odparł krótko Alfred, chcąc zakończyć temat.

Merlin nic nie odpowiedziała, tylko wykrzywiła usta, malując je na czerwono. Alfred ubrany już w swój ulubiony bordowy golf i zieloną marynarkę spojrzał na swoje odbicie w lustrze i poprawił włosy, zaczesując je do tyłu. Czy mogę się spodobać Klementynie? – zadał sobie w myślach pytanie i zawahał się. Otrząsnął się jednak z tych wątpliwości i wyszedł z sypialni.

Szedł korytarzem do swojego gabinetu, spoglądając na swoje odbicie w oszklonych witrynach mebli stojących wzdłuż korytarza. Służba, mijając go, pozdrawiała, życząc miłego dnia.

– Czy będzie miły, to się okaże – odpowiedział sam sobie.

Dotarł do swojego gabinetu, nalał sobie świeżej wody do szklanki, ale wziął tyko łyk i odłożył ją. Dzisiaj potrzebuję czegoś mocniejszego – pomyślał i zatarł ręce, dodając sobie animuszu. Wciągnął butelkę koniaku z oszklonego barku umiejscowionego w stylowych barokowych meblach. Wylał wodę ze szklanki do doniczki z dużym filodendronem stojącym przy oknie i wypełnił ją do połowy alkoholem, po czym wychylił ją do dna i nalał drugą porcję. Usiadł i zaczął przeglądać pocztę. Nic ważnego, trochę reklam i zwykła korespondencja rodzinna. Notowania giełdowe w normie. Nieszczególnie interesowało go to dzisiaj. Czas mijał, nie zszedł do salonu na obiad, tylko nalał sobie następną szklankę koniaku. Planował i aranżował w myślach spotkanie z Klementyną. Nie chciał rozmawiać z nią w obecności kucharek, chciał być z nią sam na sam, chciał, aby to spotkanie wyglądało na przypadkowe. Nie chciał też być nachalny i wchodzić do jej pokoju w czasie przerwy, mógłby ją przestraszyć. Najlepiej, jakby ją spotkał na korytarzu w momencie, kiedy będzie szła do swojego pokoju.

Nadeszła godzina planowej przerwy dla służby kuchennej. Wstał, poprawił marynarkę, przylizał włosy do skroni, łyknął jeszcze trochę koniaku i wyszedł na korytarz. Rozejrzał się, nikogo nie było. Z nikim nie chciał teraz rozmawiać. Żona z córką były na zakupach, ojciec Zygfryd w swoim gabinecie. Widział, że światło przenika spod progu drzwi. Matkę Victorię dostrzegł, patrząc ponad balustradą ze swojego piętra, wchodziła do salonu, niosąc kwiaty, które lubi układać w wazonach.

Nie wejdę do kuchni od głównego wejścia – pomyślał – gdzie podaje się posiłki, tylko od strony ogrodu przez korytarz i pomieszczenia gospodarcze. Przemknął przez korytarz, nikogo nie spotkał, natomiast w ogrodzie zauważył go ogrodnik przycinający ozdobne krzewy. Skinął głową w jego kierunku, unosząc kaszkiet z głowy, a Alfred uniósł prawą rękę w przyjacielskim geście.

Do kuchni od strony ogrodu prowadził wąski korytarz, trochę mroczny i zalatujący wilgocią. Dalej ciągnął się już szerszy korytarz, w którym po obu stronach znajdowały się drzwi do czterech spiżarni z zapasami żywności. Czuć było woń rozmaitych kiszonek i marynat zalanych octem, suszonych grzybów, owoców i warzyw. Korytarz ten prowadził do większego pomieszczenia przechodniego, w którym po obu stronach znajdowały się regały z naczyniami przeznaczonymi na większe uroczystości. Za tym pomieszczeniem było następne, w którym stały ogromne garnki, brytfanny, ruszty do grilla, akcesoria do patroszenia i ćwiartowania dzikiej zwierzyny jak sarny, dziki, jelenie. Dobiegały już do niego głosy kucharek z kuchni. Przystanął i nasłuchiwał, ale nie słyszał głosu Klementyny, nie był pewny, czy jest w środku. Wytężał słuch, ale słyszał tylko kucharki żartujące sobie z ogrodnika.

– Do jednej nich zaleca się od dłuższego czasu – zwierzała się jedna drugiej. – Przynosi jej kwiaty z ogrodu, a ona przyjmuje je z udawaną nieśmiałością. Trochę się jąka, gdy mówi do niej, a ją to rozśmiesza. Próbowała to ukryć, ale on to wyczuwa i jeszcze bardziej się jąka. Lubię go – zwierza się drugiej kucharce – spędziłam z nim nawet wspólny wieczór przy butelce wina. Wtedy on wyznał, że jestem bliska jego sercu, chwycił mnie za rękę i pocałował w policzek.

Chichotały tak jeszcze dobre dziesięć minut, spoglądając od czasu do czasu za okno, gdzie ogrodnik przycinał kwiaty. Alfred stał za drzwiami i nasłuchiwał, słyszał szorowanie naczyń. Uznał że, Klementyna jest w środku, tylko nie bierze udziału w rozmowie. W razie jakby która wyszła na korytarz, to powie, że przyszedł sprawdzić ruszty do pieczenia mięsa, bo urodziny ojca się zbliżają – wymyślił zapobiegawczo. Ale żadna z nich nie miała potrzeby wychodzić.

Stał tak napięty i czujny, choć chciał zachować swobodę, jak będzie rozmawiać z Klementyną. Z pomieszczenia, w którym się znajdował, odchodził jeszcze jeden korytarz, który prowadził do pokoju Klementyny. Więc kiedy będzie do niego szła, muszą się spotkać.

– Przygotuję coś do zjedzenia dla naszego ogrodnika, bo widzę, że już skończył na dzisiaj w ogrodzie – usłyszał jedną z kucharek.

Ledwo skończyła zdanie, a on usłyszał kroki za sobą w korytarzu. Nie chciał, żeby go ktoś zobaczył stojącego przed drzwiami. Rozglądnął się w panice, zobaczył szafę na przeciwległej ścianie i bez namysłu wszedł do środka. Zostawił jednak uchylone drzwi, bo nie mógł ich zamknąć od środka. Kroki ogrodnika świadczyły, że już był w tym korytarzu. W szafie znajdowała się odzież kuchenna, fartuchy i kombinezony. Alfred ukrył się za nimi, uginając nogi w kolanach. Ogrodnik zdjął kurtkę roboczą i zawiesił ją w szafie, nie zauważył go jednak. Domknął drzwi szafy i wszedł do kuchni z bukietem kwiatów, gdzie przywitały go z uśmiechem kucharki. Parujące kluski z roladą i duszoną kapustą leżały już na przygotowanym dla niego talerzu.

– Jedz, póki ciepłe – powiedziała kucharka.

– Tylko przemyyjję ręce – odpowiedział, lekko się jąkając.

Umył ręce i zasiadł do stołu, a apetytu mu nie brakowało, przełykał więc gorące kluski jak kura ziarna.

– Nie jedz tak szybko, bo się poparzysz – powiedziała jedna z kucharek.

– To moje ulubione daanie – odparł.

Kucharki wymieniły ze sobą znaczące uśmiechy, żartując przy tym z apetytu Witolda.

– Jakim do roboty, taki do jedzenia – pochwalił się.

– A może i do kochania – dodała jego faworytka i wtedy wszystkie wybuchnęły śmiechem. – A to za te kwiaty. – Położyła przed nim butelkę wina i szklankę.

– Dzięęękuuuję – odpowiedział z zachwytem.

Alfred stał zgarbiony w szafie, zaczęły mu drętwieć nogi i oddychał z coraz większym trudem. Brakowało tlenu, mole siadały mu na twarzy, a on odganiał je, ocierając twarz o fartuchy. To nie był dobry pomysł z tą szafą, teraz żałował, że się w niej schował. Dobiegały go przytłumione głosy z kuchni, słyszał tylko urywki zdań. Wywnioskował, że starsze kucharki wraz z Witoldem już wychodzą, a Klementyna musi dokończyć pracę w kuchni. Pozmywać naczynia i zalać wodą garnki postawione na piecu. Usłyszał ich wyraźniejsze głosy, gdy przechodzili koło szafy, w której stał już spocony i zdrętwiały.

Klementyna została sama w kuchni, to dobry moment, muszę się teraz wydostać z tej szafy – pomyślał. Spróbował podnieść zdrętwiałą nogę. Poszło z oporem, uchylił drzwi, na szczęście ogrodnik nie zamknął ich na klucz, za co mu w duszy dziękował. Podniósł drugą nogę i posunął się do przodu, szafa zaskrzypiała i już miał z niej wyjść, gdy nagle z jednej strony odłamała się nóżka. Szafa zaczęła się przechylać do przodu razem z nim w środku. Jedno skrzydło było otwarte i przy zderzeniu z podłogą odskoczyło z dźwiękiem łamanego drewna. Drugie skrzydło samo się otworzyło i odbiło od podłogi, uderzając Alfreda w głowę. W końcu cała szafa uderzyła o ziemię, zdzierając tynk z przeciwległej ściany korytarza i powodując spory hałas. Fartuchy i część odzieży posypały się na niego, a reszta powypadała na podłogę. Jeden róg szafy wspierał się jeszcze na podrapanej ścianie, więc Alfred uniósł plecami szafę i zaczął spod niej wypełzać. Z łuku brwiowego sączyła się krew, z nadgarstkiem też nie było najlepiej. Nagle spuchł i zaczął go boleć.

Mozolnie i niezdarnie, z fartuchem na głowie wyczołgiwał się spod szafy i nagle zobaczył nogi Klementyny, która wyszła z kuchni, słysząc tajemniczy hałas. Przerażona i zdumiona w pierwszej chwili nie mogła rozpoznać, kto znajduje się pod szafą, ponieważ odzież przykrywała jego głowę. Zdjęła ją i zobaczyła spływającą po jego twarzy krew. Dotarło do niej, że jest to Alfred Frankenstein, syn Zygfryda Frankensteina. Nie starała się zrozumieć, co on tu robi i jak to się stało, lecz chciała mu pomóc.

– Witam jaśnie pana Alfreda – powiedziała nieco przestraszona, ale pod jej powagą można było wyczuć lekki uśmiech.

– Witam, panno Klementyno – odpowiedział zmieszany.

Przypomniała sobie, że był wczoraj w kuchni, ale wyszedł bez słowa. Pomogła mu wstać z podłogi, przytrzymując go za rękę. Wyglądał jak strach na wróble, z którego zwisa poszarpana odzież. Stanął wreszcie na nogi, podniósł skrzydło szafy i oparł je o ścianę.

– Niech się jaśnie pan nie trudzi, jutro Witold to naprawi – powiedziała Klementyna. – Widzę, że jaśnie pan krwawi.

Krew ściekała mu po twarzy i zastygała na szyi. Wyglądał upiornie, ale i groteskowo z tą swoją niezdarnością.

– Proszę do kuchni, zaraz pana opatrzę – powiedziała z troską.

Nic nie mówił, był kompletnie onieśmielony, nie wiedział nawet, co mówić w takiej sytuacji. Czuł się idiotycznie, jak przyłapane dziecko, kiedy robi coś złego. Oparł się o framugę drzwi i odczuł ból ręki, była już mocno napuchnięta.

– Pomogę panu – powiedziała Klementyna.

– To nic – odrzekł.

To nie tak miało wglądać – kajał sam siebie w myślach.

Wszedł do kuchni i usiadł na krześle. Ona przygotowała miskę z ciepłą wodą, wyjęła z szafki czysty ręcznik i zanurzyła go w niej. On patrzył na nią jak zaczarowany, śledził każdy jej ruch, jak kot ptaka na drzewie. Zaczęła powoli ścierać zastygłą krew z jego twarzy i szyi, mocząc ręcznik w misce.

– Widzę, że ma pan rozcięty łuk brwiowy, przydałoby się to zszyć – powiedziała.

– Jeśli może to pani zrobić, będę wielce zobowiązany.

– To drobnostka, tylko muszę znaleźć igłę. – Włożyła ręcznik do miski i zastygła na chwilkę, zastanawiając się, gdzie mogą być igły, dawno ich nie używały w kuchni, ale wiedziała, że gdzieś są.

Otwierała szafki jedna po drugiej i zaglądała uważnie.

– Są – oznajmiła triumfalnie. – Teraz nić – wyszeptała do siebie, otwierając szufladę, po czym wyjęła z niej białą szpulkę.

Przyglądał jej się z utajoną rozkoszą. Jej zgrabna figura przemieszczała się zwinnie po pomieszczeniu, jak wiewiórka po drzewie.

– Wyparzę igłę we wrzątku i możemy zaczynać zabieg. – Uśmiechnęła się do niego.

Rozpromienił się, zapomniał już o niefortunnym incydencie z szafą. Był szczęśliwy, mogąc patrzyć na nią i rozkoszować się jej towarzystwem. Przysunęła stołek naprzeciw niego, a on rozchylił nogi, aby miała bliżej, gdy będzie zszywała mu łuk brwiowy.

– Teraz trochę zaboli – powiedziała i jedną ręką ścisnęła rozchylone kawałki skóry i przebiła je razem, przewlekając nić.

Ani nie drgnął, tylko patrzył na jej piękne skupione oczy. Przebiła drugi raz i zaciągnęła nić.

– Myślę, że to wystarczy. Jak się zrośnie, to nie będzie ani śladu.

– I ja tak myślę – odparł głębokim barytonem, chwytając ją w talii.

Przysunął się do niej i pocałował w usta. Chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bowiem pocałował ją drugi raz, tym razem namiętnie. Ona trochę niepewna, lecz z uległością odwzajemniła jego pocałunek. Zwolnił uścisk i spojrzał jej w oczy.

– Kocham cię, Klementyno, od pierwszego wejrzenia, to jest silniejsze ode mnie. Moje uczucia ożyły, do tej pory byłem martwy. To uczucie uderzyło we mnie jak piorun.

Patrzyła na niego i nie widziała jego brzydkiej twarzy z niedomykającym się okiem, lecz zobaczyła mężczyznę, który wyznaje jej miłość.

– Ale czy tak wypada, panie Alfredzie? – zapytała nieśmiało.

– Proszę, mów mi Alf. Tak się po prostu stało, Klementynko, i nic na to nie poradzę. Będę zaszczycony, jeśli zechcesz zjeść ze mną kolację w restauracji Białe Magnolie.

II

Białe magnolie

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nieznana historia rodziny Frankenstein

ISBN: 978-83-8423-100-5

© Krzysztof von Lipiński i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Angelika Kotowska

KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz

OKŁADKA: PGrzegorz Araszewski

FOTO: Domena publiczna

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek