Nieśmiertelny Król. Bogini. Tom 2. Część 1 - Dominika Sieczka - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Nieśmiertelny Król. Bogini. Tom 2. Część 1 ebook i audiobook

Dominika Sieczka

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

121 osób interesuje się tą książką

Opis

Dzień, w którym miałem umrzeć, stał się początkiem mojej wieczności.

Przeznaczeniem Kastiela było umrzeć w wieku dziesięciu lat, lecz miłość jego matki odwróciła los i przypadkiem sprawiła, że Kastiel Lavender stał się pierwszym Nieśmiertelnym. Przez kolejne lata zmagał się z wiecznym głodem, pragnieniem i koszmarami, które z czasem zaczęły odbierać mu rozum. Wszystko jednak skończyło się pewnej nocy, gdy młoda służąca zraniła się przy nim do krwi… Ale czy na pewno się skończyło? Cóż, jedno jest pewne – tej nocy narodził się NIEŚMIERTELNY KRÓL. 

 

Druga część serii Bogini opowiada historię mającą swój początek w 1121 roku, czyli 320 lat przed wydarzeniami z poprzedniego tomu. Poznajemy w niej przeszłość Kastiela oraz jego pierwszą miłość, Virelię Vanthorin.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 440

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 47 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Marcin StecAgnieszka Postrzygacz

Oceny
4,1 (7 ocen)
5
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mosttrowska017

Nie oderwiesz się od lektury

CO TO ZA ZAKOŃCZENIE ?! Kto kończy w takim momencie ?
20
Ostra1307

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam na wattpadzie, ale w wersji papierowej podobno jest dodane trochę nowych wątków! Mimo wszystko polecam!
10
Ala-Misia

Nie oderwiesz się od lektury

KOCHAM! a ten głos>>>
10
Pink_love_book

Nie polecam

Po opisie wydawało się że będzie lepsza niż pierwsza część,ale niestety jest tak samo słaba jak tom pierwszy.DNF
02



DOMINIKA SIECZKA

NIEŚMIERTELNY

KRÓL

Dla mojej pierwszej miłości.

Tej prawdziwej.

Od Autorki

Książka z uwagi na zawarte w niej sceny nie jest przeznaczona dla osób poniżej osiemnastego roku życia. W tym tomie pojawia się jeszcze więcej opisów aktów przemocy, morderstw, myśli samobójczych oraz gwałtu. Jednakże cała historia to wciąż opowieść o miłości, choć osadzona w brutalnym świecie fantasy.

Nie piszę tego, aby kogokolwiek zniechęcić, ale chcę uświadomić, że niektóre sceny mogą wzbudzić pewien dyskomfort.

Pragnę również zaznaczyć, że świat przedstawiony w tej książce jest fikcją literacką. Akcja osadzona jest w latach 1121–1310 i nie należy traktować jej jako wiernego odzwierciedlenia naszej linii czasowej. To uniwersum, w którym czas i rozwój wynalazków czy idei nie pokrywają się z tym, co znamy z historii.

Z uwagi na to, że drugi tom podzielony jest na dwie części, pierwsza kończy się cliffhangerem. Wolę uprzedzić na wstępie, bo wiem, że wiele osób nie przepada za takimi zakończeniami.

Opowieść zawarta w tym tomie ma dla mnie szczególne znaczenie. Pisząc ją, czułam, jakby ta historia pochłonęła całą moją duszę. I mam szczerą nadzieję, że pochłonie również Twoją.

Prolog

Pierwsza Miłość

Nie było mi trudno zacząć Cię kochać,

wręcz przyszło to niepostrzeżenie.

I uderzyło mnie z całej siły,

nawet nie pytając o pozwolenie.

Teraz patrząc Ci w oczy,

widzę, że jesteś dla mnie wszystkim.

I wiem, że gdybyś teraz odeszła,

ja zostałbym niczym

studnia bez wody,

słońce bez promieni,

rzeka bez bezkreśnie płynących strumieni.

Byłbym niczym,

bo nie ma mnie bez Ciebie.

Po prostu stałaś się dla mnie wszystkim,

dając mi jedynie siebie.

Nie prosiłem, nie śmiałem nawet śnić.

Ty tylko się pojawiłaś

I nauczyłaś mnie, jak żyć.

ZANIM SIĘ POJAWIŁAŚ

Rozdział I

Kastiel

Askarion, 1121 rok

Jedno z niewielu wspomnień, jakie zdołałem zachować, sięgało czasów, gdy jako mały chłopiec trzymałem dłoń matki i patrzyłem w górę, aby ujrzeć jej piękną, choć zmartwioną twarz. Było to jednak dawno temu i równie dobrze mogło stanowić wytwór mojej wyobraźni, a nie prawdę. Umysł w gorączce potrafi tworzyć iluzje tak realistyczne, że granica między rzeczywistością a ułudą zaciera się bezpowrotnie.

Eleonora Lavender była bardzo elegancką i dojrzałą kobietą o nieustępliwym spojrzeniu. Jej długa suknia niemal mieniła się w księżycowym blasku wpadającym przez okna. Smukłą szyję zdobiła masywna onyksowa kolia, głowę zaś – wysadzana diamentami szczerozłota korona.

– Mamo, nie smuć się – wyszeptałem, jeszcze mocniej zaciskając jej palce.

Posłała mi delikatny uśmiech, choć w jej oczach tlił się smutek. Przykucnęła, aby móc na mnie spojrzeć, i ujęła mój policzek swoją delikatną jak płatek róży dłonią. Leżałem na szerokim łożu, a moje wątłe, osłabione ciało aż w nim tonęło. Dziwne, że nie pamiętałem nic sprzed tego czasu. Miałem przecież już dziesięć lat, więc byłem całkiem dużym chłopcem. Wtedy chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak wielkie spustoszenie zasiała w mojej pamięci choroba. A może zachowane wspomnienie z tego dnia nie było przypadkowe? Może był to łut szczęścia, którego przez kolejne lata nie doceniałem?

– Mama się nie smuci, skarbie. Mama jest szczęśliwa, bo jesteś całym jej światem.

Nagle rozległ się dźwięk otwieranych na oścież drzwi, a następnie rozbrzmiał czyjś głos. Mimo że nie widziałem mężczyzny, wystarczyło słowo, bym rozpoznał Masona Williamsa.

– Wasza wysokość.

Królowa natychmiast się wyprostowała i wbiła w niego wypełniony nadzieją wzrok.

– Znalazłeś ją?

– Tak, moja pani – odparł niepewnie.

Gorączka dopadła mnie szybko i niespodziewanie, obezwładniając moje bezbronne ciało. Nie bałem się, bo gdzieś w głębi komnaty widziałem dwoje równie małych jak ja dzieci, które bawiły się i zachęcały, bym do nich podszedł. Trzymały pluszowe misie i z radosnymi uśmiechami przyzywały mnie gestem dłoni. Chciałem do nich dołączyć, ale nie potrafiłem choćby drgnąć. Czułem, jakbym powoli zapadał w sen i przy okazji nie mógł się poruszyć.

I kiedy już miałem się poddać, pozwalając ciężkim powiekom opaść, zlodowaciałe palce ukochanej matki kurczowo zacisnęły się na moich. Zimny dotyk mnie rozbudził, a jej cichy szloch wydawał się dziwnie odległy.

– Mamo, idę się bawić – wyszeptałem.

Zmarszczyła brwi, pośpiesznie ocierając łzy.

– Pobawisz się, jak wyzdrowiejesz, kochanie.

– Ale one mnie wołają.

– Kto cię woła?

– Dzieci. O tam. – Popatrzyłem w ich stronę, a wzrok matki podążył za moim spojrzeniem.

Ich drobne ciałka lśniły w kącie. Biły od nich dobro i ciepło, a wszystko wokół wydawało się powoli zanikać wraz z płaczem rodzicielki. Tylko… czy na pewno słyszałem płacz?

Nie wiedziałem, w którym momencie ktoś przybył, ale pamiętam, że nagle zrobiło się przeraźliwie zimno i cicho. Widziałem sylwetkę nieznajomej postaci jak przez mgłę. Nawet gdy się do mnie zbliżyła, nie zdołałem dostrzec jej oblicza, ponieważ kaptur skutecznie je przysłaniał. Za to z łatwością zauważyłem błysk biżuterii, którą była wręcz obwieszona. Zwróciłem szczególną uwagę na złoty naszyjnik z wielkim niebieskim kamieniem. To właśnie wtedy mój umysł uznał, że ową postacią jest kobieta. Dziwił mnie ten widok, bo choć precjoza wydawały się drogie, ubrania były stare i znoszone, jakby mieszkała na ulicy.

Na widok gościa Eleonora Lavender wyprostowała się gwałtownie, przytrzymując koronę, by nie spadła jej z głowy.

– Słyszałam, moja pani, z czym się zmagasz.

Kiedy usłyszałem przerażający, zachrypnięty głos, po moim ciele przemknął dreszcz. Tym samym utwierdziłem się w przekonaniu, że to rzeczywiście kobieta.

– To moje jedyne dziecko – wyszeptała matka, z trudem powstrzymując szloch.

– Jesteś piękna i młoda. Przed tobą wiele długich lat życia. Z pewnością znów powijesz następcę tronu.

– Niestety, los już nie da mi kolejnego błogosławieństwa.

– Czyżbyś była jałowa?

Eleonora się zawstydziła, a mimo to była zdeterminowana jak lwica, która nie zamierzała się cofnąć.

– Błagam, po prostu mi pomóż. Oddam wszystko.

– Wszystko? – wysyczała nieznajoma z wyraźnym zainteresowaniem.

Nie miałem sił mówić, ale nawet jeślibym je znalazł, to nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. Nie pojmowałem wówczas, czego tak właściwie byłem świadkiem.

– Oddam wszystko za życie mojego syna.

– Nawet własne?

Nie miałem pojęcia, jak długo czekała na odpowiedź. Wymowne milczenie zdawało się trwać wieki, lecz moja matka wreszcie przemówiła:

– Nawet własne. – Jej głos nie zadrżał.

– Pani moja… – wyszeptał błagalnie Mason.

Zmierzyła go swoim lodowatym spojrzeniem, a ten nie ośmielił się powiedzieć niczego więcej.

– Temu dziecku pisana jest śmierć. Czy wiesz, pani, że igranie z nią to czarna magia płynąca wprost z piekła?

– Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego cię wezwałam. Oddam życie i duszę, byleby mój syn nie umarł.

Upór królowej musiał jej zaimponować, bo cicho wypuściła powietrze, jakby się uśmiechała.

– Czego matka nie zrobi z miłości dla swojego dziecka… – Westchnęła z nostalgią. – Niechaj będzie. Jest to stary i mroczny rytuał, o którego istnieniu wiedzą nieliczni, a jeszcze mniej ma odwagę go odprawić. Wymaga on setki ofiar…

– Chyba nie zamierzasz poświęcić swych poddanych! – wtrącił z przejęciem Mason. – Wasza wysokość…

– Zamilcz – rozkazała mu monarchini, nie spuszczając wzroku z kobiety.

– Lecz tylko jedna ofiara – kontynuowała tamta – jest warta tyle co całe sto. Kochająca matka. Prawdziwa miłość ma największą wagę. Nie wiem, jakie będą konsekwencje, ale mogę ci zagwarantować jego życie w zamian za twoje.

Eleonora miała zaróżowioną twarz i oczy spuchnięte od hektolitrów wylanych łez. Jej oblicze wyrażało ból, nadzieję i strach, była jednak zbyt zdesperowana, by zrezygnować. Nie potrzebowała dużo czasu do namysłu. Wiedziała, co musi zrobić.

– Ona nie zna konsekwencji, najjaśniejsza pani – szepnął Mason z nadzieją, że odwiedzie władczynię od pomysłu. – A co, jeśli…

– Król musi żyć. Inaczej całe dziedzictwo pójdzie wniwecz. Askarionem ma rządzić Lavender – odparła Eleonora, po czym odwróciła się, by na niego spojrzeć. – Przynieście mi papier. Chcę zapisać swoje ostatnie życzenie krwią.

– Pani, to pakt z diabłem – wydusił łamiącym się głosem.

– I zagwarantować, że wyjdę stąd bezpieczna – dodała chytrze kobieta. – Nie chcę, by posądzono mnie o królobójstwo.

– Oczywiście.

Jeden ze stojących w komnacie mężczyzn wręczył monarchini nóż. Bez zawahania rozcięła sobie palec i zanotowała na papierze swoją ostatnią wolę. Następnie przyłożyła opuszkę do arkusza i zostawiła odcisk jako podpis zwieńczający cyrograf. Bo w istocie był to cyrograf – z diabłem, ale wtedy nie wiedział tego nikt: ani ona, ani Mason, ani ja, i to przez następne setki lat, które mnie czekały.

Na sam koniec wręczyła dokument Masonowi, jej prawej ręce pełniącej funkcję królewskiego doradcy. Gdy odbierał nasączony szkarłatem papier, chwycił ją za nadgarstek, po raz pierwszy pozwalając sobie na taką śmiałość, a następnie popatrzył jej głęboko w oczy i wyszeptał:

– To był zaszczyt służyć u twego boku, pani.

– To był zaszczyt mieć takiego przyjaciela u swego boku – odpowiedziała, posyłając mu delikatny uśmiech. – Obiecaj mi, że… – Urwała, spoglądając na mnie. Moja dusza była już niemal nieobecna.

– Obiecuję – odparł, nie czekając, aż władczyni dokończy. Dokładnie wiedział, że jedyne, czego pragnęła, to aby o mnie zadbał.

Mimo że miałem zamknięte oczy, cały czas byłem wpół świadomy, zupełnie jakbym balansował na pograniczu życia i śmierci. Słyszałem stłumione rozmowy, rozpaczliwy lament matki i nawoływanie dzieci, abym do nich dołączył. W pewnym momencie rozległ się huk, jakby coś z impetem upadło na podłogę, a następnie nastała przeraźliwa cisza. Jednak to, co najbardziej zapadło mi w pamięć, to okropne uczucie zimna, które jak drobne igły wbijało się w każdy skrawek mojego drobniutkiego ciałka, a potem metaliczny posmak ciepłego płynu na języku.

W głowie dźwięczał mi roztrzęsiony głos matki powtarzający: „mama cię kocha, skarbie, mama cię bardzo kocha”. Nie słyszałem już jej płaczu. Ostatkiem sił podniosłem powieki, a wtedy zobaczyłem ją po raz ostatni. Eleonora Lavender trzymała za dłoń jedno z dzieci. Emanowała białym światłem, podobnie jak one.

– Chcesz się z nami pobawić? – zapytał któryś maluch królową, ale ona patrzyła na mnie.

***

Askarion, 1139 rok

Od dnia, gdy moja matka umarła, minęło wiele lat. Nie miałem pewności, czy słowa, które wówczas usłyszałem, albo obrazy, które zobaczyłem, były prawdą, czy tworem umysłu dziecka w chorobie, lecz jednego nigdy bym nie zapomniał: jej urody. Byłem skory uwierzyć, że Eleonora Lavender zabrała piękno samej śmierci i nadała jej życie. Kolor włosów i oczy czarne jak bezkresne głębiny morza miałem po niej. Była moim jedynym dobrym wspomnieniem. Kiedy ją sobie wyobrażałem, przywracałem w głowie same beztroskie chwile. Zawsze w głębi siebie wierzyłem, że długie życie nie było mi pisane, ale matka z miłości do mnie zmieniła mój los.

Gdy przebudziłem się po kilku dniach, nie wiedziałem, co się wtedy wydarzyło. To Mason Williams przekazał mi wieść o jej odejściu. Na myśl o bólu, który wówczas rozerwał moje dziecięce serce na kawałki, wciąż przechodziły mnie dreszcze.

Tego dnia wszystko się zmieniło. Czas mijał, a ja z każdym rokiem czułem się coraz gorzej. Miałem wrażenie, jakby czegoś mi brakowało, ale nie potrafiłem zrozumieć czego. Im starszy się stawałem, tym większy apetyt we mnie wzbierał. Jako młody chłopak potrafiłem pochłonąć ogromne porcje jedzenia. Wielokrotnie chodziłem w środku nocy do kuchni i wyjadałem to, co znalazłem. Służba doskonale wiedziała, że młody król lubił zjeść, dlatego była przygotowana. Ponadto mnóstwo razy budziłem się zlany zimnym potem. Od dnia, w którym miałem umrzeć, codziennie śniły mi się koszmary. Paskudne twarze, rozpaczliwy wrzask, ciemność, płacz i dużo innych okropieństw, które wzbudzały we mnie tak ogromny lęk, że bałem się na powrót zasypiać.

Pewnej nocy było ze mną wyjątkowo źle. Choć bardzo potrzebowałem snu, przewracałem się z boku na bok, nie potrafiąc zasnąć. Wtedy uznałem, że powinienem doprowadzać się do całkowitej utraty sił, dlatego postanowiłem biegać w ogrodzie królewskim. To mi jednak nie wystarczało, więc zacząłem ćwiczyć wraz z żołnierzami. Ci z kolei nie mogli się nadziwić, jak wiele miałem siły mimo tak młodego wieku. Choć wszyscy wiedzieli kim byłem, na polu treningowym traktowali mnie jak równego sobie. Tak mijały kolejne lata, a nieustanny głód jedynie się nasilał, podobnie jak koszmary.

– Wyglądasz dziś naprawdę źle, mój panie – zauważył Mason, gdy jadłem śniadanie, a raczej leniwie wodziłem widelcem po talerzu.

Po śmierci mojej matki Mason pozostał królewskim doradcą. Był ode mnie dużo starszy i równie dobrze mógłby być moim ojcem. To właśnie on przejął moje obowiązki, kiedy przez zły stan zdrowia przestałem się nadawać do rządzenia. Pełniłem swoją funkcję jedynie wtedy, gdy naprawdę zachodziła taka konieczność. Poddani nawet nie zdawali sobie sprawy, że byłem królem tylko z pozoru.

– To co mam zrobić? – spytałem zmęczonym, zachrypniętym głosem.

Tej nocy także nie zmrużyłem oka. Gdy spojrzałem na widelec, zorientowałem się, że drżą mi dłonie.

– Odpocząć.

– Daj spokój. – Machnąłem ręką.

Poprzedniego dnia trening był wyjątkowo intensywny. Ból mięśni doskwierał mi niemalże w całym ciele. Położyłem palce na karku, by go rozmasować. Okazał się zaskakująco lodowaty.

– Naprawdę powinieneś odpocząć.

– Chciałbym, ale nie zasnę.

– Udało mi się sprowadzić z Illakutii zioła wspomagające sen.

– Illakutia… – Westchnąłem. – Powinienem się kiedyś tam wybrać.

Znałem położenie wszystkich krain, które miały już za sobą kilkusetletnią historię, lecz przez chorobę nigdy nie postawiłem stopy poza granicami Askarionu. Gdybym się zastanowił, to odkąd sięgają moje najwcześniejsze wspomnienia, nie istniał dzień, bym nie cierpiał. Dlatego oglądałem miasto jedynie z balkonu, a morze – ze wschodniego skrzydła zamku. O podróżach mogłem jedynie pomarzyć.

– Nie w tym stanie. Trenujesz dwa razy ciężej niż twoi żołnierze, do tego praktycznie w ogóle nie śpisz. Jesteś wycieńczony.

– Chyba coś się ze mną dzieje, Mason… Tylko nie wiem co… – Zamilkłem, bo strach zacisnął mi gardło.

Mason dał znak służącej, aby podeszła z naparem.

– Napij się, poczujesz się lepiej – powiedział i podał mi filiżankę.

Ufałem mu bardziej niż sobie, więc nie myśląc zbyt wiele, wypiłem całą zawartość naczynia. Ciepły napój nie miał zapachu – zresztą próżno szukać w pamięci, kiedy ostatnio czułem jakąkolwiek woń. Nie miał też smaku, choć nieco ugasiłem wyjątkowo nieznośne pragnienie. Obraz przed moimi oczami w momencie stał się zamglony. Wybełkotałem coś pod nosem, a następnie zsunąłem się z krzesła. Ktoś chwycił mnie za ramiona, bym nie upadł boleśnie na podłogę.

– Poślij po medyka!

Nie pamiętam, co wydarzyło się dalej.

***

Kiedy się obudziłem, nie wiedziałem, jaka była pora dnia ani jak znalazłem się w swojej komnacie. Podnosząc się, zauważyłem na podłodze śpiącego Masona opartego plecami o moje łoże. Poruszyłem się, a materac wydobył z siebie przeciągłe skrzypnięcie, wówczas powieki mężczyzny się uniosły. W pierwszej chwili jego twarz wyrażała zdziwienie, które szybko przerodziło się w szeroki uśmiech.

Powoli usiadłem i dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo bolały mnie wszystkie mięśnie, a szczególnie plecy. Byłem cały odrętwiały, ale ku mojemu zaskoczeniu, także wyspany. I co najważniejsze: po raz pierwszy od lat nie nawiedziły mnie koszmary.

– Mój panie – odezwał się, gwałtownie wstając.

– Co się stało? – spytałem lekko zdezorientowany.

– Wyspałeś się? – Mason patrzył na mnie z przejęciem.

– Tak… Nie mogę w to uwierzyć, ale tak… Tylko mnie wszystko boli.

– Oj, nic dziwnego, przespałeś pięć dni.

– Pięć dni?!

Zacząłem pośpiesznie liczyć w myślach, aby się zorientować, który dzisiaj dzień. Przedzierający się przez okna blask słońca był zdradliwy, nie potrafiłem bowiem określić, czy nastawał poranek, czy może trwało już popołudnie.

– Miałeś, jak widać, wiele do odespania. – Zaśmiał się i splótł dłonie za plecami.

– I byłeś tu przez cały ten czas?

– A kto by cię obudził, gdyby śnił ci się koszmar? – spytał, uśmiechając się szczerze. – Mężczyzna sprzedający mi napar powiedział, że ten, kto go wypije, obudzi się, dopiero gdy się wyśpi. A więc gdyby śnił ci się koszmar, nie zdołałbyś przerwać snu.

– Ja… – wykrztusiłem, ale zabrakło mi słów.

– Odpoczywaj, mój panie. – Położył dłoń na moim ramieniu.

– Dziękuję.

***

Askarion, 1140 rok

Gdy po raz pierwszy spróbowałem naparu z Illakutii, nie zamierzałem już z niego rezygnować. Przyjmowałem go regularnie, dzięki czemu przesypiałem dobrze każdą noc. To nie rozwiązało jednak wszystkich moich problemów. Głód się nasilał, a wraz z nim rosło palące pragnienie. Nie potrafiłem go w pełni zaspokoić, mimo że ciągle sięgałem po wodę czy inne trunki. Porzuciłem też ćwiczenia z żołnierzami, ponieważ zmęczenie jedynie wzmagało łaknienie. Czułem się więźniem własnego ciała i nie rozumiałem, co ani dlaczego się ze mną działo. Mój stan był coraz gorszy, powoli docierało do mnie, że dłużej tak nie wytrzymam.

Pewnego wieczoru piłem alkohol w swojej komnacie. Choć to delikatne niedopowiedzenie. Ja po prostu chlałem na umór. Gorzki trunek wypalał mi gardło. Zalewałem się łzami z bezradności, błagając, by ktoś zakończył moje udręki. Jadłem i piłem, ale wciąż było mi mało.

– O bogowie! – wrzeszczałem w płaczu i bólu, wijąc się na podłodze. – Uwolnijcie mnie!

Wbijałem sobie paznokcie w szyję. Nie potrafiłem nad sobą zapanować. Drapałem i drapałem, jakbym mógł wydrzeć ogień trawiący mnie od środka. Plecy i czoło miałem zroszone potem. Skręcały mi się wnętrzności, przez co opadałem z sił. Ale kiedy zamykałem powieki, znów widziałem koszmary, które nie pozwalały mi zasnąć. Byłem bezbronny i bezsilny. Pragnąłem umrzeć.

– Co mi jest?! – pytałem, ale odpowiadała mi głucha cisza. Nikt tak naprawdę nie znał odpowiedzi.

Usłyszawszy mój krzyk, Mason wtargnął do komnaty i zesztywniał z przerażenia. Nie potrafił mnie uratować i to łamało mu serce. Podbiegł do mnie, uklęknął i objął moją twarz, jakby to miało jakkolwiek pomóc.

– Co się dzieje, mój panie?! – W jego oczach wezbrały łzy.

– Zabij mnie, błagam! Niech to się skończy!

Najbardziej makabryczne było to, że choć nieprawdopodobne cierpiałem, nic nie zapowiadało, aby zaraz miała nastąpić śmierć. Nie słabłem, nie traciłem przytomności, a ból rozrywał moje tkanki kawałek po kawałku. Gdy myślałem, że gorzej być nie może, ogień się nasilał.

Wszędzie leżały butelki, a kilkusetletni dywan kleił się od rozlanego trunku. W otwartych drzwiach stały młode służące, które wcześniej donosiły mi alkohol. Były równie przestraszone co Mason.

– Na co tak patrzysz? Sprzątnij to! – rzekł do jednej z nich. – A ty naszykuj napar – rozkazał drugiej.

Chciał mnie uśpić, bo tylko dzięki temu przestałbym konać.

Służąca natychmiast podbiegła, chcąc zebrać opróżnione butelki, lecz z pośpiechu nie zauważyła zadartego dywanu, przez co poślizgnęła się i z impetem upadła na podłogę. Poleciała do przodu, lądując dłonią na jednym ze szklanych naczyń, które pod jej ciężarem pękło i poraniło dłoń kobiety.

I wtedy nastała głucha, przenikliwa cisza, a wraz z nią nadeszła nicość, jakbym oślepł. Czas po prostu się zatrzymał. Nie czułem smaku ani zapachu już od miesięcy, gdy niespodziewanie najdoskonalsza woń uderzyła we mnie z taką siłą, że na moment zabrakło mi tchu. Błyskawicznie pojąłem, że to odpowiedź na moje rozpaczliwe błagania. Pośród mroku zbliżałem się do celu, który z każdym krokiem mnie obezwładniał, zagłuszał wszystkie inne zmysły. Zapach… tak oszałamiający, że im dłużej docierał, tym mocniej brał mnie we władanie.

Ujrzałem w absolutnej ciemności błysk czerwonej pokusy wołającej wieloma głosami. Łapczywie wziąłem głęboki wdech, a woń odurzyła mnie do tego stopnia, że się zatraciłem.

„Skosztuj mnie. Weź mnie. Potrzebujesz mnie”.

Najdoskonalszy smak wypełniał moje usta i gardło. Było to doznanie tak niebywałe, jakbym się odradzał. Nie mogłem się nasycić. Piłem bez końca zachłannymi haustami, a ciepłe strużki płynu wypełniały moje wnętrze niczym życiodajna siła. Umacniały mnie. Wykuwały na nowo. Dudnienie ciszy w umyśle skutecznie zagłuszało wszelkie dźwięki. Czy był to krzyk? A może lament? Nie miało to żadnego znaczenia.

Pod spierzchniętymi wargami coś delikatnie pulsowało i z każdą chwilą nikło, by wreszcie umilknąć na dobre. Wtedy głód, który rósł we mnie już od dzieciństwa, ot tak zniknął. Ugasiłem pragnienie, które latami tłamsiło moje zmysły. Otępienie leniwie ustępowało rzeczywistości docierającej nieśmiało do oczu. Mrok rozpłynął się w świetle płomieni świec. Pierwsze, co ujrzałem, to przerażenie malujące się na białej jak pergamin twarzy Masona. Klęczał, wbijając we mnie zlękniony wzrok. Cały drżał. Nie rozumiałem jego zachowania, póki nie spojrzałem na własne dłonie.

W pierwszej chwili nie widziałem wiele, wszystko bowiem przysłaniał szkarłat. Błoga nieświadomość nie trwała długo, bo zaraz do mnie dotarło, że w jednej ręce trzymałem zakrwawione ciało służącej, a w drugiej – jej głowę.

Odrzuciłem rozdarte zwłoki, odskakując w tył i niezdarnie trącając przy tym butelki po alkoholu. Głowa przetoczyła się jak dziecięca piłka. Patrzyła na mnie tak, jakby chciała ostrzec, że koszmary powróciły.

– Czy… ja… – wyszeptałem, dygocąc jak nigdy wcześniej.

Miałem na dłoniach krew kobiety. Podobnie jak na ubraniach, twarzy i szyi, a w tej dramatycznej scenerii unosiła się upajająca woń. Otaczała mnie, czułem ją wszędzie. Pachniała cudownie, choć nie tak odurzająco jak jeszcze chwilę temu, kiedy byłem głodny. I wtedy zrozumiałem: to jej krew sprawiła, że w końcu się nasyciłem.

Śmierć służącej mnie uleczyła.

– Co się stało? – Znałem odpowiedź, ale nie chciałem dopuścić do siebie prawdy. Miałem nadzieję, że Mason mnie okłamie.

Był tak blady, jakby również właśnie stracił życie, i tylko patrzył mi prosto w oczy.

– Karmiłeś się nią, mój panie – powiedział takim tonem, jakby sam nie wierzył.

Jego słowa poniosły się głuchym echem.

„Karmiłeś się nią”.

Ja ją zabiłem. Zabiłem niewinną istotę. Rozszarpałem zębami jak zdziczałe zwierzę. Zalały mnie strach i poczucie winy. Trząsłem się z przerażenia. Zmysły, które od tak dawna były martwe, odrodziły się z po stokroć większą siłą. Słyszałem dźwięki dochodzące zewsząd, a wszystko, choć wydawało się cichutkie, razem tworzyło w moim roztrzęsionym umyśle chaos nie do okiełznania.

– Cicho! – wrzasnąłem, nie potrafiąc zebrać myśli. – Każ to wyciszyć!

Słyszałem łkanie kobiet kulących się przy drzwiach, lekkie westchnienie wiatru unoszące zasłony, szepty i kroki dochodzące zza drzwi. Każdy dźwięk wskazówki zegara, każde skrzypnięcie deski, każdy najmniejszy szmer. Wszystko jednak rozmywało się wśród znajomego odgłosu pulsowania.

Błądziłem pustym wzrokiem, szukając jego źródła, a wtedy moje oczy zatrzymały się na Masonie. Miałem wrażenie, jakby jego rozszalałe serce chciało z przerażenia wyskoczyć z piersi. Patrzył na mnie, a ja w niezrozumiały dla siebie sposób odbierałem jego strach. Spojrzałem na jego szyję i pojąłem, że to dziwne pulsowanie to dźwięk płynącej w żyłach krwi. Patrzyłem na niego jak na jedzenie. I wtedy zwymiotowałem.

Nie tylko mój słuch stał się wrażliwszy, ale także wyostrzył mi się węch. Odurzający zapach szkarłatnej posoki mieszał się ze smrodem moich własnych wymiocin, potu przerażonych służących oraz alkoholu, którym oblepiona była cała podłoga.

Podniosłem wzrok, a spojrzenie Masona złagodniało. Poczułem delikatną ulgę, kiedy zbliżył się i położył mi dłoń na ramieniu.

– Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? – odezwał się najpewniej, jak umiał, choć po tonie wiedziałem, że nie do końca sobie wierzył. – Nikt nie może się o tym dowiedzieć – szepnął do siebie, po czym zerknął w stronę zapłakanych kobiet wstrząśniętych tym, co właśnie się wydarzyło. – Nikomu o tym nie powiecie. Słyszycie?! – rozkazał stanowczo, potrząsając nimi. – Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co tutaj zaszło, czy to jasne?!

Bez zastanowienia wybiegłem z komnaty, pozostawiając za sobą przerażający obraz, jakby to miało sprawić, że zniknie on zupełnie z moich myśli. Gdy podążałem korytarzami, docierały do mnie różne aromaty wraz ze świeżymi powiewami wiatru. Woń gorącego jedzenia i kwitnących kwiatów wypełniająca każdy kąt. Nagle zdałem sobie sprawę, że tak pachniał świat, który otaczał mnie każdego dnia, a ja nawet nie miałem o tym pojęcia. Słyszałem kroki i radosne śmiechy Askariończyków, trzepot skrzydeł ptaków, każdy szmer i skrzypnięcie, a także muzykę dochodzącą z miasta. Wcześniej to wszystko zagłuszała jedna myśl: pragnienie zaspokojenia głodu.

Rozerwałem niewinną dziewczynę własnymi zębami, a następnie się nią pożywiłem… Zabiłem ją. To ja powinienem umrzeć. Potwór. Tak. Byłem potworem. Bogowie…

W moim umyśle trwał chaos. Mieszanina dźwięków, tych, które mnie otaczały, jak również tych podrzucanych przez wyobraźnię, a pośród nich oddech. Cichy i miarowy. Nie byłem pewien, czy to szaleństwo, czy sen na jawie. Nim się jednak zorientowałem, przed moimi oczami stanęła służąca. Kiedy tylko mnie zauważyła, podskoczyła z przerażenia.

– Wasza wysokość, przestraszyłeś mnie… – Urwała, przyglądając mi się lękliwie.

Byłem umazany krwią, która, choć zdążyła ostygnąć, jeszcze nie zakrzepła. Leniwie ze mnie spływała, zostawiając ślady na podłodze z białego marmuru. Dostrzegłszy to, kobieta niepewnie cofnęła się o krok.

– Panie, nic ci nie jest? Mam posłać po pomoc? – spytała z udawaną troską. W rzeczywistości chciała jak najszybciej uciec.

Serce biło jej tak głośno, jakby zaraz miało rozsadzić mi czaszkę. Drżała ze strachu na mój widok, co w jakiś chory sposób mnie pociągało. Wtem usłyszałem pulsowanie w jej szyi i ponownie dopadł mnie głód. Zupełnie jakby mój organizm zapomniał, że chwilę temu się nasycił.

Pochyliłem się do niej, ale znów odruchowo postąpiła krok do tyłu. To przywróciło mi trzeźwość myślenia. Nie mogła nikomu powiedzieć o tym, co właśnie zobaczyła. Jednocześnie nie miałem pojęcia, co zrobić. Czy aby na pewno mnie posłucha, jeśli jej rozkażę? Bez większego zastanowienia chwyciłem ją za ramiona i wpatrując jej się głęboko w oczy, wyszeptałem:

– Nic nie widziałaś.

– Nic nie widziałam – powtórzyła bez emocji, nie odrywając ode mnie wzroku.

Nagle wydała się nieobecna, a jej prześliczne orzechowe tęczówki z nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami wyrażały jedynie przeraźliwą pustkę.

– Nie bój się, idź do swojej sypialni i nikomu nie mów, że mnie widziałaś.

– Nie boję się. Pójdę do sypialni i nikomu nie powiem, co widziałam – powtórzyła bez mrugnięcia.

Byłem zaskoczony tym, z jaką łatwością mnie posłuchała. Jej serce już nie łomotało, powróciło do naturalnego tempa. Strach odszedł w zapomnienie, jakby uwierzyła mi na słowo.

Patrzyłem na nią, póki nie zniknęła w ciemnościach korytarza. Kroki niosły się cichym echem, a gdy umilkły, słyszałem jedynie pojedyncze krople krwi skapujące z moich ubrań.

Mokre, zimne odzienie przylegało mi do skóry. Musiałem się umyć, dlatego ruszyłem w stronę pokoju łaziebnego. Dotarło do mnie, że chaos panujący dotychczas w mojej głowie nareszcie ucichł. Choć byłem wrażliwy na dźwięki, przy odrobinie koncentracji zdołałem je stłumić. Najbardziej jednak dotknęło mnie niewyobrażalnie kojące uczucie sytości. Po tylu latach nie byłem już głodny ani spragniony. Ogromny ciężar spadł z moich ramion.

W końcu stałem się wolny.

***

Wszedłem do pokoju łaziebnego w środku nocy, dlatego nie było możliwości, by ktokolwiek ze służby wykonywał tam swoje obowiązki. W palenisku wzdłuż ściany tlił się ogień, który rozgrzewał wodę w obu wannach. Jedna służyła do zwykłej kąpieli, druga zaś miała za zadanie sprawiać przyjemność albo przynieść ulgę. Pływały w niej płatki kwiatów, a dookoła roznosiła się woń olejków.

Nie czekając ani chwili, zrzuciłem z siebie zakrwawione ubrania i cisnąłem je w ogień. Ten zaskwierczał i przygasł. Zapach, jaki się uwolnił z mokrych tkanin, był odrażający. Uchyliłem jedno okno, a rześki wiatr śmiało wkradł się do środka. Następnie zmyłem z siebie cały brud, po czym wypuściłem wodę, by się pozbyć ostatnich śladów tej makabrycznej nocy. Nim wszedłem do drugiej wanny, zatrzymałem się przy lustrze. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio się sobie przyglądałem, ale to, co teraz widziałem, było czymś kompletnie nowym. Ja byłem nowy.

Godziny spędzone na wymagających treningach z żołnierzami i ogromne ilości jedzenia, jakie pochłaniałem przez ostatnie lata, sprawiły, że zrobiłem się dość wyrośnięty jak na Askariończyka. Uświadomiłem sobie, że dotąd na wszystkich patrzyłem z góry. Nie dlatego, że czułem się ważniejszy jako król, ale dlatego, że po prostu byłem wyższy.

Wskoczyłem do wanny pełnej płatków i olejków. Ułożyłem ramiona na krawędziach i wyciągnąłem przed siebie nogi, odchylając głowę do tyłu. Nigdy nie było mi tak dobrze. Jedyne, co pamiętałem w swoim dotychczasowym życiu, to wysysająca życie choroba, tęsknota za matką, zmęczenie po intensywnych ćwiczeniach, koszmary niepozwalające spać i – co najgorsze – nasilające się głód i pragnienie. Każdy dzień stanowił połączenie bólu i niepojętej męki. Dlaczego teraz miałbym siebie za cokolwiek winić, skoro w końcu znalazłem ukojenie?

Drzwi do pokoju łaziebnego się otworzyły, a ja nie musiałem nawet sprawdzać, kto przyszedł. Po zapachu wiedziałem, kto stał za moimi plecami. Mason zawsze pachniał drogimi perfumami i atramentem, szczególnie gdy przez cały dzień nie wychodził ze swojej pracowni. Dostrzegłem go także w odbiciu lustra. Oddychał szybko, jakby przebiegł cały zamek co najmniej dwa razy. Choć jeśli wziąć pod uwagę niedawne wydarzenia, wydawało się to całkowicie prawdopodobne.

– Panie? – wyszeptał niepewnie.

– Wiem, że powinienem czuć wyrzuty sumienia… ale nie potrafię. Czy to źle? – Umilkłem, czekając na odpowiedź, lecz jej nie otrzymałem. – Uwolniłem się… Nie masz pojęcia, ile lat cierpiałem… – Westchnąłem, spoglądając na niego znad ramienia.

Stał w bezruchu, nie wiedząc, co powiedzieć. Kiedy usłyszałem jego spokojne bicie serca, dotarło do mnie, że ogarnęła go ulga. Byłem cały i zdrowy, nierozbity na kawałki, niekonający w męczarniach.

– Będzie dobrze, Mason – zapewniłem.

Skinął głową i wyszedł, zostawiając mnie samego.

Rozkoszowałem się wolnością nieświadomy tego, z jak wielkim cierpieniem jeszcze przyjdzie mi się zmierzyć.

Rozdział II

Kastiel

Przed położeniem się do łóżka nie sięgnąłem po napar, a mimo to przespałem noc spokojnie. Przebudziłem się o wschodzie słońca, czując się tak dobrze jak nigdy. Nic mnie nie bolało, koszmary nie męczyły, a co najważniejsze – nie wypalały mnie głód ani pragnienie. W końcu byłem wypoczęty i zrelaksowany. Zawładnęła mną bezgraniczna euforia, przez którą trudno było mi ukryć uśmiech. Pierwszy raz naprawdę chciało mi się żyć.

Ruszyłem tanecznym krokiem do garderoby, pogwizdując radośnie, kiedy nagle poczułem przeraźliwy ból. Odskoczyłem gwałtownie i upadłem na podłogę, strącając coś ze stojącej obok etażerki. Wszystko działo się tak szybko. W pierwszym momencie nie miałem pojęcia, że moja skóra zapłonęła. Dopiero gdy do moich nozdrzy dotarł swąd spalenizny, zrozumiałem. Przyciskałem dłoń do twarzy, aby uśmierzyć cierpienie, które – ku mojemu zdumieniu – szybko zniknęło. Delikatnie powiodłem opuszkami po policzku, ale nie wyczułem pod nimi nic.

Ostrożnie wysunąłem przed siebie ramię, a kiedy na spotkanie wyszły mi promienie słońca, syknąłem i błyskawicznie cofnąłem rękę. Słońce, które niegdyś przyjemnie ogrzewało skórę, teraz parzyło jak żywy ogień. Popatrzyłem uważnie na ranę. Wyglądała jak silne poparzenie, lecz natychmiast się zagoiła. Widok ten był tak niesłychany, że gdyby nie ból, nie uwierzyłbym własnym oczom. Po kilkunastu sekundach na ciele nie było ani śladu. Nie został żaden strup czy blizna ani nawet drobne zaczerwienienie. Zupełnie jakby nic się nie stało.

Rozejrzałem się po wnętrzu. Okna ciągnęły się wzdłuż jednej ze ścian, a promienie słońca rozjaśniały ponad połowę komnaty. Sięgały nawet łoża. Znalazły się tak blisko mnie, podczas gdy ja spałem nieświadomy. Po plecach przemknął mi dreszcz. Ponownie wyciągnąłem rękę z nadzieją, że może tym razem wytrzymam, lecz im dłużej trzymałem ją w snopie światła, tym bardziej cierpiałem. Byłem jednak uparty. Dopiero gdy stanąłem w płomieniach, wycofałem się, wrzeszcząc z przerażenia. Wymachiwałem gwałtownie ramieniem, próbując się ugasić. Podbiegłem do łóżka i nakryłem się kołdrą. Po odcięciu tlenu ogień zgasł. Ból był niewyobrażalny, za to krótkotrwały, bo rana znów zagoiła się w mgnieniu oka.

Pozostając w cieniu, ruszyłem do garderoby wściekły, że moja radość z życia skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Zapowiadała się zmiana komnaty, którą uwielbiałem, bo usytuowano ją w najwyższym punkcie zamku. Miałem stąd widok na połowę Etherionu i skalne wyspy. A co ważniejsze – mieszkałem tu od dziecka. Za ścianą znajdowała się niegdyś sypialnia mojej matki, więc dzieliliśmy balkon. Miewałem przebłyski wspomnień, w których stoimy razem oparci o balustradę i wpatrujemy się w gwieździste niebo. Jak mógłbym teraz opuścić to miejsce?

W garderobie moją uwagę przykuło lustro. Od razu przyjrzałem się sobie z zaciekawieniem. Uważnie obserwowałem każdy najmniejszy szczegół, nie wiedząc, czego właściwie szukałem. Czułem, że ostatniej nocy się zmieniłem, i może liczyłem na to, że dostrzegę tę zmianę również na zewnątrz, ale się myliłem. Co prawda wyglądałem na wypoczętego, bo nie miałem już podkrążonych oczu i spękanych od pragnienia ust, wszystko inne jednak pozostawało takie samo. Włosy i tęczówki nadal były czarne jak otchłań, a skóra – jasna jak porcelana. Mimo to analizowałem uważnie własne odbicie, aż wreszcie otworzyłem usta.

Chciałem obejrzeć również zęby, w końcu rozszarpałem nimi gardło służącej. Na myśl o tej zbrodni ogarnął mnie chłód, ale nie targnęły mną wyrzuty sumienia. Naprawdę chciałem je czuć, ale nie potrafiłem.

Nagle delikatnie zabolały mnie dziąsła. Patrzyłem z niedowierzaniem, jak zaczęły się z nich wysuwać dwie pary ostrych kłów. Wówczas po mojej twarzy przemknął cień, a pod oczami pojawiło się kilka niemal czarnych żyłek. Wzdrygnąłem się, cofając o krok. Miałem wrażenie, że spoglądałem w oblicze demona, bo nawet gałki zalała ciemność. Strach osiadł mi na ramionach, a serce przyśpieszyło. Co się ze mną działo? Nie miałem pojęcia i z pewnością nikt inny również nie znał odpowiedzi na to pytanie.

Musiałem zająć czymś myśli. Sięgnąłem po jedną ze świeżo wypranych i wyprasowanych białych koszul o bufiastych rękawach i ostro zakończonym kołnierzyku. Włożyłem eleganckie czarne spodnie oraz skórzane buty i omijając promienie słońca, wyszedłem na korytarz. Dwaj uzbrojeni po zęby mężczyźni pełniący dzienną wartę przy mojej sypialni pokłonili się nisko.

– Widzieliście Masona? – zapytałem, rozglądając się i upewniając, że nie wpada tu światło słoneczne. Nie zamierzałem stawać w płomieniach w obecności zbrojnych.

– Jest w swojej pracowni razem z generałem Lotharem.

Bez słowa ruszyłem przed siebie. Korytarz był szeroki, a okna znajdowały się wyłącznie po lewej stronie. Na szczęście do wnętrza nie wdzierały się żadne promienie, ponieważ słońce dopiero wspinało się na niebo i ozłacało swym blaskiem przeciwną część zamku. Mimo to na wszelki wypadek szedłem przy samej ścianie.

Gdy znalazłem się pod pracownią doradcy, chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Westchnąłem z ulgą, zauważając, że niemal wszędzie zasunięto kotary. Mason stał pochylony przy stole z generałem Travisem – dobrze zbudowanym Askariończykiem, który często mu towarzyszył. Nawet nie zauważyli, kiedy wszedłem, ponieważ byli zbyt zaabsorbowani rozłożoną przed nimi mapą.

Odchrząknąłem głośno, przerywając ciszę. Mężczyźni podnieśli głowy i niemal natychmiast zesztywnieli na mój widok. Wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło poprzedniej nocy, dlatego nie dziwiło mnie, że atmosfera zgęstniała.

– Panie, czegoś potrzebujesz? – spytał Mason.

– Muszę zmienić komnatę.

– Oczywiście. Zaraz powiem służbie, żeby przenieśli wszystko do innej wieży.

– Nie. Nie do wieży. Do podziemi.

Zebrani unieśli brwi z zaskoczenia. Podziemia były niczym innym jak lochami dla skazanych.

Mason zerknął na towarzysza, który na ten znak skierował się do wyjścia i zostawił nas samych.

– Wszystko w porządku, mój panie? – W jego głosie pobrzmiewała wyraźna troska. – Chyba nie chcesz, by poddani myśleli, że król na własne życzenie został zamknięty w więzieniu. Uznają, że popadłeś w obłęd.

Podszedłem do niego, siląc się na uśmiech. Chyba go nie przekonał, bo wciąż wpatrywał się we mnie z niepokojem. Uważnie śledził wzrokiem każdy mój ruch. Spojrzałem na biurko, na którym leżała mapa. Jej końce przyciśnięte były różnymi przedmiotami, aby zapobiec zwinięciu.

– Czym się dziś zajmujesz? – zmieniłem temat. Nie chciałem mówić, skąd pomysł przeprowadzki. Choć faktycznie chęć zamknięcia się w lochach nie była zbyt mądra. Ale nie zamierzałem dokładać mu zmartwień, mówiąc o swojej dopiero co nabytej przypadłości.

– Analizuję nowe szlaki handlowe, bo w Valandrii niedawno odkryto potężne złoże złota, a to z kolei może gwałtownie zmienić układ sił na północy. Tamtejsi kupcy i lordowie już ostrzą sobie zęby na ten skarb. Jeśli nie zadbamy o kontrolę nad handlem i opodatkowaniem przewozów, nie tylko stracimy wpływy, ale i przyciągniemy uwagę tych, którzy wolą brać, niż negocjować.

Teraz, kiedy wszystko w moim umyśle się wyciszyło i mogłem trzeźwo myśleć, zaobserwowałem rzeczy, które wcześniej bagatelizowałem. Chociażby to, że nie miałem pojęcia, o czym mówił. Istnienie szlaków handlowych wydawało się oczywiste, lecz nie wiedziałem, ile tak właściwie prowadzi do centrum Askarionu ani gdzie mają początek. Nie wiedziałem też, na czym dokładnie polegało ich opodatkowanie. Czy to opłata od eskorty, a może cło towarowe? Nie wiedziałem absolutnie nic. Gdyby ktoś mnie zapytał o samą podstawę, czyli o nazwiska lordów i pełnione przez nich funkcje, miałbym problem z udzieleniem odpowiedzi. Dotarło do mnie, jak bardzo nie nadawałem się na króla. Wstyd aż palił od środka.

Przysłoniłem dłonią usta, potakując i nie odrywając wzroku od starego pergaminu przedstawiającego świat. Starałem się stwarzać pozory wskazujące na zrozumienie zagadnień, ale czułem, że to na nic.

Nagle moją uwagę przykuły podniebne wyspy między Askarionem a Nedurionem. Bez chwili namysłu wyciągnąłem ku nim palec, ale zaraz tego pożałowałem. Nie spostrzegłem, że mapę rozświetlał blask słońca wpadający przez lekko odsłoniętą zasłonę. Rozległo się ciche syczenie i zaśmierdziało spalenizną, a na mojej skórze pojawiło się paskudne poparzenie. Mason, zobaczywszy to, szybko chwycił mój nadgarstek i z szeroko otwartymi oczami obserwował błyskawicznie zasklepiającą się ranę.

– Co to jest? – wydusił zszokowany.

– Po pierwsze… – Urwałem, uwalniając rękę z jego uścisku. – Za dotykanie króla bez jego przyzwolenia grożą chłosta lub szafot. – Uśmiechnąłem się szelmowsko, po czym, widząc jego zmieszanie, kontynuowałem: – A po drugie sam chciałbym wiedzieć, co to jest. Zauważyłem to dziś rano.

Mason Williams był jedyną osobą, której ufałem. Wychowywał mnie, gdy byłem jeszcze dzieckiem. I mimo że darzył mnie ogromnym szacunkiem, jako jedyny pozwalał sobie na więcej – a raczej ja mu pozwalałem. To dawało mi choć odrobinę normalności. Wcześniej doświadczałem jej ze strony matki, po jej śmierci został mi tylko on.

– Musimy coś z tym zrobić. Na pewno istnieje jakieś rozwiązanie. Nie pójdziesz przecież mieszkać do lochów, mój panie.

– Czyli urządzicie mi lochy na piętrze? – Zaśmiałem się z przekąsem.

– Nie, wasza wysokość! – odpowiedział pośpiesznie, gestykulując energicznie. Był bardzo przejęty, a ja stroiłem sobie z niego żarty. – Zajmę się tym. Obiecuję!

Uśmiechnąłem się, bo naprawdę doceniałem jego starania. Unikanie dnia zapowiadało się na kłopotliwe, ale nie przejmowałem się tym tak jak Mason. Cieszyłem się każdą sekundą, w której nie cierpiałem z głodu i pragnienia.

***

Jadalnia była dużym, strojnym pomieszczeniem przyozdobionym kwiatami ciętymi. Pośrodku stał długi stół, przy którym mogło zasiąść co najmniej pięćdziesiąt osób. Była to jedna z najjaśniejszych komnat, słońce bowiem rozświetlało każdy zakamarek. Tego dnia jednak panował tu półmrok, ponieważ kazałem zasłonić wszystkie okna. Gdzieniegdzie paliły się świece, które pomagały służącym nie potknąć się o własne nogi. Dla mnie były one zbędne, gdyż – ku mojemu szczeremu zaskoczeniu – okazało się, że doskonale widziałem w ciemności.

Ze znudzeniem bawiłem się widelcem, co jakiś czas wkładając do ust trochę śniadania. Kiedyś nie czułem smaku potraw, a teraz potrafiłem wychwycić smak poszczególnych składników. Mimo to nie czerpałem satysfakcji z jedzenia. Nie rozpuszczało się ono w moich ustach – raczej miało konsystencję wióra ociężale przesuwającego się po przełyku. Przepijałem winem każdy kęs, nie potrafiąc się nasycić. Znów boleśnie paliło mnie w żołądku, a pamięć o głodzie trwającym przez lata powodowała dreszcze. To przecież nie mogło wrócić…

Rozejrzałem się ukradkiem. Służące krzątały się, wykonując swoje zadania. Etyka i zasady panujące wśród służby były dość restrykcyjne. Kobiety nosiły białe koszule starannie wciągnięte w długie do kostek czarne spódnice z przewiązanym w pasie białym fartuchem. Włosy musiały mieć upięte w ciasny, niski kok. Przez te stroje wszystkie wyglądały tak samo i nie umiałem ich rozróżnić, zresztą nigdy tego nie potrzebowałem. Najważniejsze, że były ładne i zgrabne. Słyszałem, jak spokojnie oddychały, jak ich serca biły rytmicznie w klatkach piersiowych, ale przede wszystkim, jak krew, o której nie potrafiłem przestać myśleć, przepływa przez ich żyły.

Czułem każdą z osobna, bo każda pachniała inaczej. Mimo że przesiąknięte były zapachem przypraw i środków do sprzątania, potrafiłem je odróżnić z zamkniętymi oczami. Mój wzrok zatrzymał się na blondynce, której woń wydawała mi się najbardziej interesująca.

– Ty – odezwałem się.

Służące natychmiast przerwały swoje czynności i popatrzyły w moją stronę. Z kolei ja nie spuszczałem spojrzenia z tej, którą sobie upatrzyłem.

– Tak, mój panie? – Pochyliła się, by uniknąć kontaktu wzrokowego.

Jej serce gwałtownie przyśpieszyło, a na twarzy pojawił się niekontrolowany rumieniec.

– Zostawcie nas samych – rozkazałem pozostałym, aby nie mieć świadków.

Kobiety posłusznie wyszły z jadalni. Stojąca przede mną służąca aż podskoczyła, kiedy drzwi się zamknęły. Zapadła cisza, wśród której słyszałem jej nerwowy oddech. Wtedy jej zapach stał się intensywniejszy. Wziąłem głęboki wdech i odniosłem wrażenie, jakbym tracił rozum. Przeszył mnie dreszcz rozkoszy. Czyżby podniecał mnie jej strach? Ciekawe…

– Podejdź – szepnąłem.

Opierałem się łokciem o stół, trzymając brodę na zaciśniętej pięści. Dziewczyna się zawahała, ale wykonała polecenie.

– Daj mi dłoń – nakazałem znowu, a ona posłusznie wysunęła drżącą rękę.

Ująłem jej nadgarstek. Wydawał się w mojej dłoni tak kruchy, że mógłbym go złamać dwoma palcami. Wzdrygnęła się, czując na skórze mój dotyk. Przesunąłem opuszką po wystających zielonych żyłach, po czym spojrzałem jej prosto w oczy.

– Nie bój się.

– Nie boję się – odpowiedziała beznamiętnie, a jej wzrok przemienił się w pusty i nieobecny.

Wtedy jej serce zwolniło i na powrót zaczęło bić spokojnym rytmem. Uniosłem brwi zdziwiony. Przecież nie da się ot tak sprawić, by ktoś przestał się bać, chyba że… Chyba że naprawdę przestanie się lękać. Ale jak? Czy ona uwierzyła mi na słowo?

– Nie będziesz krzyczeć – kontynuowałem zaintrygowany swoją nową umiejętnością. – Będziesz posłusznie wykonywać rozkazy.

– Tak, mój panie – odpowiedziała bezemocjonalnie.

Powoli przyciągnąłem jej nadgarstek i podwinąłem rękaw białej koszuli. Jasna jak kość słoniowa skóra niemal lśniła. Znajome pulsowanie zagłuszyło pozostałe dźwięki, jakby wszystko wokół przestało istnieć. Kły boleśnie wysunęły się z moich dziąseł. Nie miałem nad tym kontroli i nawet nie wiedziałem, w którym momencie zatopiłem w złotowłosej zęby. Znów poczułem na języku słodki, upajający smak. Był inny niż przy poprzedniej służącej. Na myśl o tamtej makabrycznej nocy błyskawicznie otrzeźwiałem. Pulsowanie w jej tętnicy i bicie serca nieznacznie ucichły. Powróciła świadomość, która ponad wszystko zabraniała mi zabić. Nie przestając się karmić, podniosłem wzrok. Przyglądała mi się otępiale. Zrozumiałem, że nie zdawała sobie sprawy z tego, co się właśnie działo. Używając jedynie słów, odurzyłem jej umysł, a najgorsze, że nie było mi ani odrobinę wstyd. Chęć zaspokojenia głodu była zbyt silna, a uczucie sytości – zbyt oczyszczające, bym dopuścił do głosu wyrzuty sumienia. Ale czy po tych wszystkich latach nie zasługiwałem na ukojenie?

Kiedy wreszcie się nasyciłem, odsunąłem się, by spojrzeć na ranę. Byłem z siebie zadowolony, bo nie wyrządziłem jej krzywdy. Żyła i nic nie wskazywało na to, by zaraz miało się to zmienić. Chwyciłem białą serwetkę i przyłożyłem do śladu po ukąszeniu.

– Nikomu o tym nie powiesz – szepnąłem.

– Nikomu nie powiem – powtórzyła znów z tym nieobecnym spojrzeniem.

– Nie wiesz, co ci się stało ani kto to zrobił. Nikt też nie może zobaczyć tej rany, póki się nie zagoi. Rozumiesz?

– Rozumiem.

Chwyciła za tkaninę, po czym naciągnęła na nią ciasny rękaw, robiąc sobie tym samym szczelny opatrunek. Ja zaś wróciłem do śniadania, które tym razem smakowało nieco lepiej.

Służąca odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia, a nim sięgnęła do klamki, drzwi otworzyły się na oścież. W progu stanął Mason. Chciał się odezwać, lecz w ostatniej chwili zerknął na stojącą przed nim dziewczynę. Jego uwagę przykuła jej nienaturalna bladość.

– Jenna? – odezwał się, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy. Milczała, więc chwycił ją za ramiona i potrząsnął. – Słyszysz mnie, Jenna?

To najwidoczniej zadziałało, bo spojrzała mu w oczy, a następnie się rozpromieniła, co odjęło jej kilka lat.

– Tak, panie Williams?

– Wszystko w porządku?

Wpatrywał się w nią, badając wzrokiem każdą krzywiznę jej drobnej twarzy.

– Tak – odpowiedziała z lekką dezorientacją. – A czemu miałoby nie być?

Przysłuchiwałem się ich rozmowie z zaciekawieniem, choć starałem się wyglądać na znudzonego.

– Czy coś się wydarzyło?

Już chciała odpowiedzieć, ale zrezygnowała, marszcząc brwi. Usiłowała sobie przypomnieć, co przed momentem zaszło, lecz na próżno. Poczułem ulgę, tłumiąc uśmiech satysfakcji. To działało. Wystarczyło nawiązać kontakt wzrokowy i wydać polecenie, a oni słuchali jak… zahipnotyzowani.

– Nie pamiętam – odpowiedziała, starając się zebrać myśli.

Doprawdy niebywałe…

– Rozmawiałaś z królem? – Doradca zerknął na mnie podejrzliwie.

– Z królem? – W jej głosie pobrzmiewało szczere zdumienie. Odwróciła się, a gdy mnie dostrzegła, uniosła wysoko brwi, po czym pochyliła się nisko. – Wasza wysokość!

Drgnął mi kącik ust. Naprawdę nie miała pojęcia o mojej obecności. Wziąłem głęboki oddech i oparłem skroń o pięść, posyłając Masonowi delikatny uśmiech. Wyraźnie coś podejrzewał i jednocześnie nic nie rozumiał.

Miałem przemożną ochotę krzyczeć z radości, bo dzięki tej umiejętności stałem się nieuchwytny. Nikt nigdy się nie dowie, że muszę się karmić ludzką krwią.

Cóż, wtedy wszystko wydawało się takie proste…

– Możesz odejść… – Urwałem, próbując sobie przypomnieć, jak ma na imię służąca. – Jenno – dodałem po namyśle przekonany, że wraz z wyjściem kobiety jej imię opuści moją pamięć na zawsze.

Raz jeszcze ukłoniła się nisko, wyszła i pośpiesznie zamknęła za sobą drzwi. Kontynuowałem śniadanie, nie zwracając uwagi na Masona, który cały czas się zastanawiał, co mu umknęło.

– Wasza wysokość, co tu się wydarzyło?

– A wydarzyło się coś? – spytałem z udawanym zaskoczeniem, nie odrywając wzroku od posiłku, który zdążył już ostygnąć.

– Mój panie… Ona była cała blada.

– Askariończycy mają dość jasną cerę, nieprawdaż? – odparłem nonszalancko, po czym włożyłem do ust kawałek jajecznicy.

– Tak… Zauważyłem… – odparł niepewnie, wciąż mnie obserwując.

Odłożyłem sztućce i wpatrzyłem się w Masona, który uparcie walczył z myślami. W końcu nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.

– Niesamowite. Niczego nie zauważyłeś, a to oznacza, że nikt nie musi o mnie wiedzieć.

– Chyba nie rozumiem…

– Usiądź – zachęciłem, wskazując miejsce obok siebie, a on wykonał polecenie.

Na jego twarzy malowało się zakłopotanie, mimo to wciąż wyglądał świetnie. Idealnie ułożone ciemne włosy, na których po bokach wychodziła pierwsza siwizna, schludne ubranie i to spojrzenie. Czysta dobroć.

– Od lat nie czułem smaku – zacząłem, wpatrując się w swój talerz. – Z każdym miesiącem jedzenie w moich ustach wydawało się coraz bardziej nijakie.

– Nigdy mi tego nie powiedziałeś. – W jego oczach błyszczały szczere współczucie i smutek.

– Bo nie chciałem o tym mówić. Wiedziałem, że widzisz moje cierpienie i jesteś w tym równie bezradny co ja. Po tym, co się wydarzyło w nocy w mojej komnacie… – Zamilkłem, bo na to wspomnienie aż ścisnęło mi się gardło. – Jedzenie wciąż nie może mnie nasycić, lecz kiedy próbuję krwi… – Podniosłem wzrok. – Wreszcie mogę zaspokoić głód. Karmiłem się tą służącą, a ona nie miała o tym pojęcia.

– Jenną?

– Tak. Chyba ją w jakiś sposób zahipnotyzowałem. Mogę ci pokazać. – Wzruszyłem ramionami. – Upewnilibyśmy się, czy to działa, zwłaszcza że jesteś teraz tego świadomy.

Mason się zawahał, ale skinął głową na znak, że się zgadza. Pochyliłem się ku niemu i spojrzałem prosto w jego brązowe oczy. Zastanowiłem się nad następnymi słowami, a gdy coś nasunęło mi się na myśl, wypaliłem bez zastanowienia:

– Zdradź mi coś, czego się wstydzisz i do czego nigdy byś się nie przyznał.

– Gdy byłem dzieckiem, przyłapałem matkę z innym mężczyzną. Mój ojciec nigdy się o tym nie dowiedział – odparł jednym tchem.

Zapadła niezręczna cisza. Mason spuścił wzrok na dłonie, a jego twarz zalała się purpurą. Nie wiedziałem, co powiedzieć, bo ze wszystkich wyznań akurat tego się nie spodziewałem.

– Wybacz, ale polecenie musiało zabrzmieć wiarygodnie. Wychodzi na to, że działa…

– Działa – potwierdził stanowczo. – Nikomu o tym nie mówiłem i nie zamierzałem tego zmieniać.

– Możemy zatem odetchnąć z ulgą. Nie będziesz musiał po mnie sprzątać. Sam sobie poradzę. – Uśmiechnąłem się, udając, że zapomniałem o tym, co właśnie wyznał.

– To i tak nie rozwiązuje wszystkich problemów. Co ze słońcem? Jako król musisz się pokazywać poddanym za dnia. Tak sobie myślałem… – Na jego obliczu pojawiło się zakłopotanie. Nerwowo potarł kark. – Może powinniśmy odnaleźć tę wiedźmę?

Wyprostowałem się na krześle. Nie rozumiałem, skąd takie pytanie. W Askarionie żyło wielu uzdolnionych magów, jeśli jednak zaczynali oni czerpać moc ze śmierci niewinnych ofiar, zaczynała pochłaniać ich czarna magia. Obezwładniała ciała, dusze i umysły. Zdobywali niebywałą moc, ale kosztem całego swojego jestestwa. Wiedźmy były zatem upadłymi magami.

– A niby po co ściągać tutaj tak spaczoną kreaturę?

– To od niej wszystko się zaczęło… – Zamilkł na moment, uciekając wzrokiem. – Ostrzegała, że nie zna konsekwencji tego rytuału, bo nie był on zgodny z naturą.

– Mason… Chcesz mi powiedzieć, że tamta kobieta była…

– Wiedźmą – dokończył, podnosząc wzrok. Na widok jego smutku zadrżałem z niepokoju. – Sprowadziłem ją na rozkaz królowej. Poleciła mi zrobić wszystko, żeby tylko cię uratować, mój panie. Więc tak uczyniłem. Prosiłem jej wysokość, by się zastanowiła, ale nie mogła patrzeć, jak gaśniesz.

Byłem już dorosły, a wciąż czułem strach, kiedy myślałem o tamtych wydarzeniach. Pamiętałem zaledwie zakapturzoną sylwetkę. Nie miałem wówczas pojęcia, kim w rzeczywistości była. Wielu rzeczy nie pamiętałem, wiele też mogło być iluzją, którą stworzył mój dziecięcy umysł podczas gorączki. Po śmierci Eleonory Lavender nigdy nie dociekałem, co tak naprawdę zaszło, a Mason sam z siebie nie poruszył tego tematu. Aż do teraz.

– Co… – zająknąłem się, próbując ułożyć sensowne zdanie. – Co się wtedy wydarzyło?

Nie byłem pewien, czy chciałem poznać odpowiedź, lecz ostatniej nocy się zmieniłem i wszystko wskazywało na to, że zmiany te zapoczątkował dzień, w którym miałem umrzeć.

– Przez wiele tygodni szukaliśmy rozwiązania na twoją chorobę. W końcu uzdrowiciel stwierdził, że nie wyjdziesz z tego żywy. Królowa się załamała. Rozkazała przeszukać każdy skrawek Etherionu i odległego Satetrin, byle znaleźć ratunek. Nie mogła urodzić więcej dzieci, dlatego twoje życie było dla niej tak ważne. Pragnęła, aby na tronie zasiadał Lavender. Pewnego deszczowego dnia natknąłem się na informację o potężnej wiedźmie. Odnaleźliśmy ją w Jaskiniach Pustki. Przyrzekam, że czas, jaki z nią spędziłem w drodze do Askarionu, był najgorszym, czego doświadczyłem. Nawet ja wyczuwałem jej moc, a jestem niemagiczny. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy cię ujrzała, a mnie na ten widok stanęło serce. Czułem, że coś tu nie gra, ale twoja matka nie pozwoliła mi się odzywać i bez wahania wyraziła zgodę na przeprowadzenie rytuału.

– O jakim rytuale mówisz?

– Wiedźma powiedziała, że jest w stanie cię uratować, lecz wymaga to ofiary stu dusz.

Wybałuszyłem oczy. Zatem nie wymyśliłem sobie tego. Ale czy moja rodzicielka rzeczywiście była gotowa poświęcić tyle istnień w zamian za moje?

– I ona na to przystała. – Bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

– Niezupełnie. Wiedźma powiedziała, że miłość i rozpacz twojej matki są tak wielkie, że wystarczą za życie tych stu niewinnych dusz. Powiedziała też, że nie zna konsekwencji, mimo to jej wysokość nalegała. Przyglądałem ci się latami, mój panie. Widziałem, że z każdym rokiem cierpisz mocniej. Bezsenność, koszmary, głód…

Powoli docierała do mnie prawda. Czułem wzbierającą złość. Choć kochałem Eleonorę całym sercem, nie mogłem uwierzyć, że porwała się na coś takiego. Oczywiście wiedziałem, że nie chciała dla mnie źle. Pamiętałem jej łamiący się od płaczu głos powtarzający mi, że wszystko będzie dobrze. Jak mógłbym być zły za to, że zrobiła coś takiego z miłości do mnie?

– Panie? – Mason pochylił się nieco, aby spojrzeć mi w oczy. Na jego twarzy malowało się współczucie.

On również chciał dla mnie dobrze.

– Możesz mieć rację – odpowiedziałem po chwili. – A nawet na pewno masz rację. To wydaje się logiczne. Wszystko, co się ze mną działo przez te lata, było konsekwencją decyzji mojej matki.

– Powiedz tylko słowo, a sprowadzę tę…

– Nie – wtrąciłem krótko, gasząc jego zapał. – Była tu raz i wystarczy. Nie zapominaj, że to wciąż mag, który zapragnął czynić zło. Wystarczająco zniszczyła życie moje i mojej matki. Nie bez powodu mówi się, że te istoty zaprzedały duszę diabłu. – Wbiłem w niego ostry wzrok. – Spójrz mi w oczy, Masonie. Zabraniam ci jej szukać i tu sprowadzać. Choćbym miał się ukrywać w ciemnościach do końca swoich dni albo uschnąć z pragnienia. Zabraniam. Nie chcę oglądać kreatury, która odebrała mi moją jedyną rodzinę.

Był to rozkaz, nie hipnoza. Mason Williams nie zasługiwał na to, bym brał we władanie jego umysł.

– Ale, mój panie… jesteś królem, nie możesz się ukrywać… Poddani zaczną coś podejrzewać.

– Choćbym miał zahipnotyzować cały Askarion – wysyczałem przez zaciśnięte do bólu zęby. – Zabraniam. Niedługo skończę trzydzieści lat, przy dobrych wiatrach zostało mi drugie tyle. – Zaśmiałem się cicho. – Wytrzymam te ostatnie lata w mroku. I tak nigdy nie wyszedłem z zamku i widocznie pisane jest mi tu umrzeć. Rozumiesz?

– Ale, panie…

– Rozumiesz? – powtórzyłem stanowczo.

– Rozumiem.

Sięgnąłem po kieliszek z alkoholem i go przechyliłem, wypijając całą zawartość. Po tym, co powiedział Mason, musiałem trochę się odprężyć i zapomnieć. Gdy wstawałem z krzesła, widziałem, jak się szamotał z samym sobą w duchu. Miałem szczerą nadzieję, że odpuści. Niestety, złożył królowej w dniu jej śmierci obietnicę, że się mną zaopiekuje, i zamierzał dotrzymać danego słowa, choćby miał zginąć.

Nagle otworzył szerzej oczy, jakby w jego głowie pojawił się plan.

© Dominika Sieczka

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2025

ISBN 978-83-68442-81-6

Wydanie pierwsze

Redakcja

Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Korekta

Justyna Szymkiewicz

Danuta Perszewska

Magda Adamska

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Weronika Szulecka

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.