Niech świat zapłonie - Mariusz Wajcher - ebook

Niech świat zapłonie ebook

Mariusz Wajcher

4,2

Opis

Świat, który znamy, przestanie kiedyś istnieć. Szybciej, niż się nam wydaje.

Lata dwudzieste XXI wieku. Wojna w Ukrainie dobiegła końca. Rosja, kolos na glinianych nogach, nie ma sił ani środków na dalsze forsowanie swoich imperialistycznych zapędów. Mimo że żadna ze stron konfliktu nie jest zadowolona z rezultatów, na świecie zapanował pozorny spokój.

Seria zamachów terrorystycznych w Nowym Jorku burzy odbudowany niedawno ład. Kiedy okazuje się, że jedną z ofiar jest żona prezydenta Briana Neilsona, żądza zemsty staje się wartością nadrzędną. Bliski Wschód płonie. Europa przygląda się dramatycznym wydarzeniom ze współczuciem, uśpiona fałszywym poczuciem bezpieczeństwa." Ale to tylko mrzonki. Gdzieś tam na wschodzie powstaje śmiały plan, który ma zachwiać znanym nam światem. Sprawdzian solidarności właśnie się rozpoczyna. Faza 1 wielkiego planu też, bo – jak się wkrótce okaże – wszyscy są tylko marionetkami w rękach pewnego Starca…

– Podejdź tu do mnie i powiedz, co widzisz.
– Nowy Jork – odpowiedział, nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Dokładnie: gnijące jabłko, a w jego sercu twój cel i twoje odkupienie za poprzednie błędy. – Przerwał, aby dać znak ochroniarzom, którzy natychmiast skierowali się do znajdujących się na tyłach gabinetu drzwi ewakuacyjnych. – Twoje zadanie. Będziesz niósł nadzieję na lepszą przyszłość dla następnych pokoleń wojowników. Stworzysz fundament, na którym my zbudujemy nasz świat, wolny od knowań Ameryki i całego tego zepsutego zachodu z ich niemoralnymi prawami, wolnościami i przekonaniami. Wszystko dzięki tobie, pamiętaj o tym – powiedział jeszcze, nim zniknął za drzwiami, odprowadzany przez ciągle czujnych ochroniarzy. Cała trójka szybko wsiadła do czekającego na dole SUV-a. Odjechali, zostawiając za sobą magazyn i Ahmeda, którego mieli już nigdy nie zobaczyć.
 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (15 ocen)
7
6
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
48697678841

Całkiem niezła

książka dla fanów gatunku nienajgorsza,chociaż scenariusz zaproponowany przez autora mnie nie przekonuje.Nie wiem czy jest jakaś pierwsza część jakaś,bo ta historia wygląda jak kontynuacja przygód bohaterów z Bliskiego Wschodu
00
Tomasz1920

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo ciekawa fabuła.
00

Popularność




PROLOG

Byli tu wszyscy.

Po raz pierwszy i, jak się miało okazać, ostatni wszyscy członkowie komórki spotkali się w opuszczonym magazynie na obrzeżach Nowego Jorku. Ponad trzydziestka wiernych synów i córek Islamu. Spomiędzy nich wystąpił ten, który to wszystko zorganizował – Ahmed, powszechnie znany jako Jastrząb. Czterdziestoczteroletni bojownik Państwa Islamskiego, pochodzący z jednej z byłych republik sowieckich, popatrzył na zgromadzonych, wyszukując w ich oczach oznak zawahania. Odczuł wyraźną ulgę, kiedy nie znalazł w towarzyszach tego, czego szukał. Pogratulował sobie w duchu, że wybrał i wytrenował tak dobrych bojowników.

– Spotykaliśmy się już w tym magazynie, ale nigdy wszyscy razem – rozpoczął, gdy pojął, że cisza trwa już zbyt długo. – A to oznacza, że nasza praca właśnie się zaczyna. Każdy z was zna swoje zadania, przygotujcie się i pamiętajcie: Allah jest dziś z nami…

Godzinę później ich kryjówkę opuścił ostatni wypełniony materiałami wybuchowymi samochód. Ahmed odprowadził wyjeżdżający pojazd wzrokiem, póki ten nie zniknął mu z pola widzenia. Zamknął drzwi magazynu i powolnym krokiem skierował się do pozostałej grupy specjalnie wyselekcjonowanych bojowników. Oni mieli inne zadanie – zginąć z bronią w ręku, a nie w wyniku samobójczych zamachów. Nagle w kieszeni mężczyzny zawibrował telefon. Wiedział, co oznacza ten sygnał, więc nieznacznie zmienił obrany kierunek i udał się po skrzypiących metalowych schodach na wyższe piętro, do opuszczonego gabinetu dyrektora. Gdy odgłos kroków na stalowych stopniach zaczął wybrzmiewać w magazynie, kilku z bojowników zerknęło w stronę Ahmeda, ale żaden z nich nie poświęcił mu więcej uwagi. Każdy z nich był doświadczonym żołnierzem, walczącym w imię proroka od dłuższego czasu, i każdy z nich wiedział, że teraz najważniejsze jest skupienie.

Gdy tylko Ahmed przekroczył próg gabinetu, za jego plecami pojawił się wysoki ochroniarz. Drugi chwilę później zablokował mu drogę z przodu. Obaj byli wyżsi od mężczyzny o głowę i o kilkanaście kilogramów ciężsi, ubrani w idealnie dobrane garnitury. Wybrzuszenie tkaniny pod lewą pachą każdego z nich nie pozostawiało wątpliwości, że nie znaleźli się tu przez przypadek. Po chwili strażnik stojący z przodu odsunął się, przepuszczając Ahmeda do gabinetu.

– Wszystko gotowe, przyjacielu – powiedział, gdy tylko znalazł się przed masywnym biurkiem dyrektora.

– Dobrze, bardzo dobrze – odrzekł człowiek zasiadający w dyrektorskim fotelu, pomysłodawca całej akcji i jednocześnie najważniejsza osoba w tym magazynie. – Jesteś ich pewien? – zapytał, wskazując na główną salę magazynu.

– Tak, nie zawiodą. Możesz być spokojny.

– A czy ty, Ahmedzie Ibrahimowiczu, jesteś na to gotowy? – rzucił zaczepnie, powoli wstając i kierując się w stronę okna.

Dopiero teraz można było go zobaczyć. Mężczyzna niedawno przekroczył sześćdziesiątkę. Jego krok nie był już tak pewny, jak w czasach, gdy widywali się regularnie, a broda osiwiała niemal całkowicie. Ahmeda jednak nie zmyliła zniedołężniała postawa dawnego mentora i przyjaciela z czasów Al-Kaidy. Wiedział, że ten latami zdobywał doświadczenie i wiedzę, którym zawdzięczał swoją obecną pozycję w organizacji. Był niezastąpiony.

– Wiele razy narażałem się na kule w imię Allaha – odpowiedział na zaczepkę zamachowiec.

– Tak, ale jeszcze nigdy nie podążałeś ścieżką ku pewnej śmierci – odpowiedział poetycko Starzec.

– Wiem, znam ryzyko, odkąd zaproponowałeś mi to zadanie prawie dwa lata temu. I wiem, że za kilka godzin ja i oni wszyscy – wskazał na dół magazynu – zginiemy w imię naszej wiary i naszych wartości.

– Raduje mnie twoja niezłomność, Jastrzębiu. – Odpowiedź Ahmeda nieznacznie uspokoiła Starca. – Podejdź tu do mnie i powiedz, co widzisz.

– Nowy Jork – odpowiedział, nie rozumiejąc, o co chodzi.

– Dokładnie: gnijące jabłko, a w jego sercu twój cel i twoje odkupienie za poprzednie błędy. – Przerwał, aby dać znak ochroniarzom, którzy natychmiast skierowali się do znajdujących się na tyłach gabinetu drzwi ewakuacyjnych. – Twoje zadanie. Będziesz niósł nadzieję na lepszą przyszłość dla następnych pokoleń wojowników. Dasz światu fundament, na którym my zbudujemy nasz świat, wolny od knowań Ameryki i całego tego zepsutego zachodu z ich niemoralnymi prawami, wolnościami i przekonaniami. Wszystko dzięki tobie, pamiętaj o tym – powiedział jeszcze, nim zniknął za drzwiami, odprowadzany przez ciągle czujnych towarzyszy. Cała trójka szybko wsiadła do czekającego na dole SUV-a. Odjechali, zostawiając za sobą magazyn i Ahmeda, którego mieli już nigdy nie zobaczyć.

– Wszystko dopięte? – zapytał mężczyzna, siedzący na przednim fotelu pasażera, ubrany jak pozostali ochroniarze.

– Możesz być tego pewien.

– Mam nadzieję, że nikt was nie widział. – Pasażer spojrzał na strażników, a ci nieznacznie pokręcili głowami.

– Spokojnie. Na całym tym terenie nie spotkasz nikogo niewtajemniczonego – odrzekł Starzec. – Tylko Ahmed wie, że tu byliśmy. Reszta nawet nie ma świadomości, że jest ktoś ponad nim. On zginie za kilka godzin, a wraz z nim znikną jakiekolwiek możliwości powiązania nas z tym aktem terroru. – Po tych słowach przeszedł na turecki: – Możesz powiadomić generała, że wszystko idzie zgodnie z planem.

– To dobrze. Samolot już czeka. Gdy tylko wylecimy, powiadomię go o wszystkim – odparł rozmówca i odwrócił głowę w stronę szyby.

Nadal nie mógł się przyzwyczaić, że on – wojownik Islamu, przez wszystkich określany jako terrorysta – podróżuje prywatnym odrzutowcem. Daleko zaszedłem, pomyślał. Gdy tu wybuchną bomby, oni już dawno będą bezpieczni w powietrzu. Ktoś musi przecież przypilnować przebiegu całej Fazy I.

ROZDZIAŁ 1

Potężnie zbudowany agent Secret Service otworzył przed nim drzwi, gdy tylko się do nich zbliżył. John May wkroczył do zatopionego w ciszy Gabinetu Owalnego. Lubił swoją pracę, ponieważ znajdował się w centrum międzynarodowej polityki supermocarstwa, jakim niewątpliwie były Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Teraz jednak czuł się jak przed własną egzekucją. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Agenci Secret Service stali na swoich pozycjach, przypominając antyczne pomniki, choć wiadomo było, że w ułamku sekundy zareagują na każde niepokojące zdarzenie. Tym razem było ich jednak znacznie więcej niż zwykle – rozsianych po całym budynku, niektórzy z długą bronią gotową do oddania strzału. To nie o nich tu chodziło, a o osobę, której pilnowali. Najważniejszy człowiek na świecie – rozpoczynający właśnie swą drugą kadencję Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Brian Neilson – siedział z głową ukrytą w dłoniach w centralnym punkcie gabinetu, za zabytkowym biurkiem. Sprawiał wrażenie, jakby nie zmienił pozycji przez ostatnią godzinę, od kiedy John opuścił gabinet.

– Panie prezydencie – odezwał się nieśmiało prezydencki sekretarz. – Jest już piętnasta. Zwołał pan pilne zebranie szefów resortów bezpieczeństwa. Wszyscy czekają w konferencyjnej.

– Dobrze, chodźmy – odparł prezydent, jednak bez znanej sobie pewności w głosie. Powoli wstał i ruszył w kierunku wyjścia.

W asyście agentów Secret Service wyszli na korytarz. Pokoje Białego Domu, zwykle hałaśliwe i pełne biegających urzędników, teraz wydawały się wymarłe. Wieści o wydarzeniach szybko się rozchodziły, a wszyscy, którzy tu pracowali, wiedzieli, że gdy szef ma zły humor, nie należy się wychylać i najlepiej zapaść się pod ziemię.

Po chwili dotarli do sali konferencyjnej. Prezydent wraz ze swoim sekretarzem wkroczyli do przestronnego wnętrza, zostawiając większość ochrony za drzwiami. Szmery rozmów natychmiast ucichły, a zebrani wstali. Neilson nie zaszczycił nikogo spojrzeniem i w akompaniamencie grobowej ciszy przeszedł przez salę na przeznaczone dla niego miejsce u szczytu stołu. Napięcie zebranych sięgało zenitu.

– Jak do tego doszło? – wrzasnął na nich prezydent, uderzając ręką w stół, aż rozniosło się echo. Na sali zapanowała jeszcze większa cisza, nawet wiatraki pracujących komputerów jakby się zatrzymały.

Przedstawiciele wszystkich agencji bezpieczeństwa USA milczeli. Nikt nie odważył się odpowiedzieć, żaden ze zgromadzonych nie chciał narażać się na gniew osoby, która decydowała o ich stanowiskach i która teraz była w takich nerwach.

– Brian, spokojnie. – Sytuację uratowała wiceprezydent Ellen Brown. – Może zacznijmy od początku. Co wiemy, panowie? – zachęciła innych do działania.

– Ponad dwie godziny temu w Nowym Jorku doszło do serii ataków terrorystycznych – rozpoczął szef FBI, wychodząc z założenia, że jedyny dobry ruch w obecnej sytuacji to ruch do przodu. – W mieście wybuchły dwa samochody-pułapki oraz co najmniej osiem przenośnych ładunków. Celami były stacje metra, prom na rzece Hudson, lotnisko JFK oraz giełda na Wall Street.

– Wiemy, kto to zrobił? – zapytał prezydent, z którego powoli ulatywała złość.

– Tak, panie prezydencie – odpowiedział zastępca szefa NSA, który ewidentnie wyglądał na zestresowanego. – Jedna z kamer miejskich nagrała chłopaka, który kierował samochodem-pułapką na trzy minuty przed wybuchem. To Azim Nasri. – Na ekranach wyświetliło się zdjęcie młodzieńca o bliskowschodnich rysach twarzy, ubranego w koszulkę Uniwersytetu Nowojorskiego. – Urodzony w 1999 roku w Bagdadzie. W 2003 jego rodzina zginęła w trakcie jednego z nalotów na iracką stolicę. Z naszych archiwów wiemy, że opiekę nad chłopcem przejął wówczas wujek, który współpracował z nami jeszcze przed wojną. W 2005 roku przyjechał do USA. Do tej pory normalny chłopak. Nienotowany, brak także jakichkolwiek powiązań z grupami terrorystycznymi.

– Po minucie od wybuchu pod budynek giełdy podjechała ciężarówka, z której wysiadło dwunastu terrorystów – dodał dyrektor CIA. – Nie istnieją takie zbiegi okoliczności, to wszystko musiało być starannie przygotowane. Musieli wiedzieć, że będzie tam jedna z najważniejszych osób w państwie. I to dużo wcześniej, niż zostało to publicznie ogłoszone. Może zamachowcy nam coś powiedzą, jeśli przeżyją.

– Niestety ostatni z nich zmarł dziesięć minut temu na stole operacyjnym. – Dyrektor FBI pokrzyżował plany szefa wywiadu. – Już nic nie powie, poza tym wątpię, aby zwykły terrorysta wiedział coś więcej o planach całej organizacji.

– Co z pozostałymi zamachowcami? – zapytał prezydent. – Czy może jest tak, że inwigilujecie pół świata, a własnego podwórka nie potraficie upilnować?

– Większość to Amerykanie bądź turyści z Europy, wcześniej niepodejrzewani o terroryzm. Poza jednym. Ten ma już u nas grubą kartotekę. – Zastępca dyrektora NSA wcisnął przycisk na klawiaturze swojego laptopa i na ekranach pojawiły się dwa zdjęcia twarzy Ahmeda: jedno sprzed kilku lat oraz drugie – zrobione na stole w kostnicy. – To Ahmed Ibrahimowicz Kazarow.

– Jego twarz ma mi coś mówić, poza tym, że nasi ludzie dobrze strzelają? – odburknął prezydent, komentując dwie dziury w głowie napastnika.

– To obywatel Uzbekistanu, podejrzewany o zorganizowanie zamachów we Francji i rekrutowanie bojowników z Europy dla ISIS. Znajdował się na celowniku większości agencji bezpieczeństwa krajów NATO. A mówię „znajdował”, bo według moich informacji nie żyje od ponad czterech lat.

– Jak to możliwe, że nieboszczyk zorganizował zamach w Nowym Jorku?

– Według bazy danych nasz zamachowiec zginął w nalocie przeprowadzonym przez nasze maszyny nad Irakiem w 2020 roku. Jego śmierć potwierdzili Irakijczycy, którzy koordynowali akcję z ziemi. Nikt nie mógł tego przeżyć.

– ISIS bardzo na nim zależało, skoro ukrywali go tak długo – zauważyła wiceprezydent. – Poza tym ISIS przestało istnieć.

– Dokładnie, po śmierci Al-Baghdadiego zostali rozbici na kilka konkurencyjnych bojówek i zlikwidowani, bądź przeszli do ukrycia. Nie mamy pewności, czy to ISIS. Możliwe, że ktoś się pod nich podszywa. – Zastępca szefa CIA, Alan Wake, nie wyglądał na przekonanego. – Jeżeli to na pewno oni, to jedyną grupą zdolną do przeprowadzenia takiej akcji jest Al-Anbar, którą dowodzi Ahmed Al-Isawi. A to komplikuje nasze działania.

– Dlaczego? – zapytała wiceprezydent.

– Po śmierci przywódców ISIS i przegranej wojnie o grupie przestało być głośno. Nie wiemy, kto wówczas nią dowodził. Wiemy natomiast, że kilka lat później, gdy w Iraku wybory wygrała koalicja narodowo-islamska, Al-Isawi był członkiem jednej z partii koalicyjnych. Po wybuchu kolejnej wojny domowej jego grupa została włączona w grono oficjalnych bojówek Irackiego Frontu Narodowego. Obecnie walczy pewnie z Kurdami na północy kraju, a sam Al-Isawi został mianowany generałem i dowodzi wszystkimi jednostkami ochotników.

– Czyli możemy podejrzewać, że za zamachem stoi Irak. Jak w ogóle wygląda teraz sytuacja w Iraku? – dociekał prezydent.

– Koalicja wygrała wybory prawie rok temu. Urzędujący prezydent, Mohammed Kasim, nie zgadzał się z ich decyzjami politycznymi, wobec czego po dwóch miesiącach rządów koalicja przeprowadziła zamach stanu i zabiła go. Brat zmarłego prezydenta, generał Alim Kasim, zbuntował się i ruszył z lojalnymi żołnierzami na stolicę. Niestety, nie udało mu się zdobyć miasta i został zmuszony do wycofania się na południe. Od tego czasu trwają walki między oficjalnym rządem Iraku, nazywanym często Frontem Narodowym, a zbuntowaną częścią armii na południu i Kurdami na północy. Kasim zarządza obecnie terenami południowego Iraku z Basry, tuż przy granicy ze wspierającym ich Kuwejtem.

– Panie generale, czym dysponujemy w rejonie Bliskiego Wschodu? – Prezydent definitywnie zakończył dyskusję i dalsze wywody.

– Piąta Flota w rejonie Zatoki Perskiej plus samoloty z okolicznych baz stanowią wystarczającą siłę – zauważył sekretarz obrony generał Alan Wells.

– Nie interesują mnie półśrodki – odparł prezydent. – Proszę o przygotowanie planu interwencji w Zatoce, z wykorzystaniem także sił lądowych. Naloty jakoś specjalnie na nich nie działają. Nieważne, jakie będą koszty. Spacyfikujemy ten region tak, że już nigdy nie odważą się podnieść ręki na Amerykę.

– Do tego potrzebne będą olbrzymie siły, sir – zauważył sekretarz stanu Mike Holey. – Ich przerzut będzie kosztowny i długotrwały.

– Mamy siły w Europie i tamtejszych sojuszników, niech i oni wygospodarują jakichś ludzi. Przecież jesteśmy częścią NATO. To zmniejszy nasze koszty i skróci czas – podsunął rozwiązanie Alan Wake.

– Idealnie. – Prezydent poparł ten pomysł. – Zabezpieczamy ich tyłki od bardzo długiego czasu. Zostaliśmy właśnie zaatakowani. To, co się stało w Nowym Jorku, to nic innego, jak wypowiedzenie wojny. Artykuł 5 mówi wyraźnie, że jeśli któryś z krajów członkowskich pada ofiarą agresji, powinniśmy na tę agresję odpowiedzieć wspólnie. Wielu już dawno mówiło, że NATO jest przestarzałe, że tylko my wypełniamy nasze obowiązki. Więc pokażemy światu, że sojusz istnieje, że potrafimy działać ramię w ramię. Poza tym, po klęsce Rosji w Ukrainie, w Europie nie ma nikogo, kto mógłby czegoś próbować.

– Wysyłając do Iraku naszych żołnierzy z Europy, skrócimy czas koncentracji sił, ale odsłonimy kontynent. Brak naszych żołnierzy i samolotów stacjonujących zwykle w Niemczech, Polsce czy w krajach bałtyckich spowoduje osłabienie możliwości obrony tej części Europy przed ewentualnymi atakami innych państw. – Sekretarz obrony próbował zastopować wojownicze zapędy prezydenta. – Rosja może chcieć to wykorzystać, przecież sprzedają broń obu stronom. Dodatkowo Iracki Front Narodowy doszedł do porozumienia z bojownikami w Syrii. Możliwe, że sytuacja będzie wymagała przekroczenia granicy tego kraju, co wówczas zaogni i tak już złe stosunki z Rosją. Konflikt może się przenieść poza Irak, a to zmusi Rosjan do działania. Oni nadal myślą o sobie jako o imperium. Co prawda sankcje tłamszą ich gospodarkę, ale Chiny pomagają, jak tylko mogą, a Niemcy już lobbują za ich całkowitym zniesieniem.

– Niezbyt chętnie to przyznaję, ale zgadzam się z przedmówcą – wyznał szef CIA. – Rosyjski potencjał odbudowuje się znacznie szybciej, niżbyśmy tego chcieli. Może nie są gotowi na kolejną operację specjalną, ale dajmy im jeszcze kilka lat, a spróbują wrócić do Ukrainy.

– Putina biorę na siebie – odpowiedział obcesowo prezydent Neilson. – Mike, skontaktuj się z sojusznikami, chcę wiedzieć, na kogo możemy liczyć i jakimi siłami zechcą nas wspomóc. Generale Wells, proszę przygotować plan działania i wykaz potrzebnych sił w oparciu o informacje od sojuszników. Macie tydzień. – Po czym dodał patetycznie: – Ameryka właśnie ruszyła.

***

Prezydent Antoni Drzewiecki siedział za zdobionym płaskorzeźbami biurkiem w sercu Pałacu Prezydenckiego w Warszawie, podpisując dokumenty, które w ciągu ostatnich dni zdążyły się już spiętrzyć.

– Panie prezydencie. – Spokój poranka zakłócił głos sekretarki. – Przybył premier Wiśniewski.

– Dziękuję, pani Emilio – odpowiedział. Miał zaledwie czterdzieści dwa lata, a swój urząd piastował od ponad roku.

Chwilę później drzwi gabinetu otworzono i do sali wkroczył premier Marek Wiśniewski. Widząc prezydenta wertującego strony kolejnej ustawy, usiadł spokojnie i z zainteresowaniem zaczął oglądać specjalne wydanie wiadomości w najpopularniejszej stacji informacyjnej w Polsce. Najważniejszą dziś informacją była ta o sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Na pasku widniał wielki napis: „Seria zamachów w Nowym Jorku, setki zabitych i rannych”. Na ekranie co chwila zmieniały się ujęcia z ulic miasta, nakręcone w większości rozedrganą kamerą w telefonie jakiegoś nowojorczyka bądź turysty.

– Czym zasłużyłem sobie na wizytę premiera polskiego rządu? – zakpił prezydent, nie odrywając oczu od dokumentów.

– Raczej nie powinieneś się dziwić, że tu jestem po tym, co tam się dzieje. – Wskazał na telewizor. – Już teraz dochodzą do mnie informacje z MSZ, że Amerykanie chcą rozmawiać także z nami.

Na ekranie, w miejsce scen grozy sprzed lotniska JFK, oczom polityków ukazała się znana i piękna prezenterka.

– Już od kilku godzin informujemy państwa o tragedii, która dotknęła Amerykę i jej obywateli. Wiemy, że w gmachu giełdy nowojorskiej, gdzie doszło do jednego z zamachów, odbywało się spotkanie, w którym uczestniczyła pierwsza dama USA Hana Neilson. Nie wiemy, czy nie jest jedną z tysięcy poszkodowanych. Biały Dom na razie milczy, ale za około pięć minut rozpocznie się konferencja prasowa rzecznika Białego Domu.

– To się porobiło – zauważył premier. – Jeżeli jej się coś stało, to Neilson nie odpuści, znam go wystarczająco dobrze. Będziemy mieli kolejną wojnę.

– Tak jak wcześniej mówiłem, Ambasada Amerykańska dobija się od godziny do mojego gabinetu i do MSZ z prośbą o pilne spotkanie. Rozmowy na razie zrzuciłem na ministra spraw zagranicznych, ale zaraz będą chcieli widzieć się ze mną, bo według nich moje zdanie jest decydujące. A ja na razie nic nie wiem i nie podejmę żadnej decyzji bez rozmowy z prezesem. Pewnie już szukają idiotów, którzy wyślą swoich żołnierzy na nową wojnę w Zatoce, którą rozpętają, jeżeli tylko potwierdzi się, że to ISIS albo inna Al-Kaida stoją za zamachem.

– Skąd masz takie informacje? – zainteresował się prezydent.

– Przyznali się poprzez media społecznościowe, Internet już huczy od plotek.

– Więc co w związku z tym odpowiesz ambasadorowi Jonesowi?

– Na razie nic, czekam na decyzję ważniejszych od siebie. Od nich zależy nasza odpowiedź. Moi urzędnicy poszukają wolnego terminu, trochę ich hamując, ale tamci będą naciskać.

– Znając Szefa, będziemy stać murem za Amerykanami. Nie zmieni on ot tak swojej polityki, poza tym to i tak by nic nie dało.

W telewizji skończyły się reklamy i przejęci widzowie ujrzeli twarz rzecznika Białego Domu.

Przeczytam tylko krótkie oświadczenie Rządu Stanów Zjednoczonych. Proszę o niezadawanie pytań. Dzisiaj o godzinie dwunastej czterdzieści dwie doszło do serii zamachów, w których, według aktualnych danych, zginęło osiem tysięcy dwieście czterdzieści sześć osób, a około sześciu tysięcy zostało rannych. Z przykrością informujemy, że w wyniku wybuchu na Wall Street zginęła Pierwsza Dama Hana Neilson. Rząd Stanów Zjednoczonych ogłasza żałobę narodową od jutra aż do końca miesiąca. Biały Dom ostrzega, że wszystkie osoby odpowiedzialne za przygotowanie zamachu zostaną złapane i odpowiedzą za swoje czyny. Organizacje terrorystyczne zostaną zniszczone. Nie odpuścimy, dopóki wszyscy zamachowcy nie zostaną ukarani. Wojna z terrorem osiągnie wkrótce nowy wymiar. Dziękuję, to wszystko – zakończył i opuścił salę, na której właśnie zapanował chaos.

– No to już chyba wszystko jasne – podsumował konferencję premier Wiśniewski.

– Musimy być przygotowani – zauważył ponuro prezydent. – To, co się wydarzyło, zaburzyło spokój tego świata.

***

Gospodarz złotego pałacu w sercu Moskwy siedział spokojnie za biurkiem i zajmował się niekończącymi się papierami. Wielu przepowiadało jego rychłą śmierć, plotki o jego złym stanie zdrowia pojawiały się nieustannie od czasu wybuchu konfliktu w Ukrainie. Mimo to Władimir Władimirowicz Putin wciąż sprawował w Rosji rządy silnej ręki.

Siedział tak od godziny i czytał z zainteresowaniem, nieaktualną już po wystąpieniu rzecznika Białego Domu, notatkę wywiadu. Agentura zainstalowana na wysokich szczeblach administracji USA donosiła o śmierci Pierwszej Damy na samym początku raportu.

O godzinie piętnastej czasu lokalnego odbyło się pilne spotkanie, w którym uczestniczyli Prezydent, Sekretarze Stanu i Obrony oraz dyrektorzy agencji wywiadowczych. Ustalenia ze spotkania nie zostały ujawnione.

Władimir Putin odłożył pismo i od razu sięgnął po następne. W ciągu kilku godzin jego nieobecności wywiad dostarczył kilkanaście raportów i notatek dotyczących dzisiejszego burzliwego dnia. Poświęcił zaledwie kilka godzin na spotkanie z lekarzem i potrzebne badania, a tu tymczasem świat stanął na głowie. Kolejny dokument dotyczył tym razem armii największego wroga.

Od godziny szesnastej czasu lokalnego zauważono wzmożoną aktywność Departamentu Obrony. Wprowadzono DEFCON 3. Wszystkie segmenty systemu obrony USA zostały postawione w stan gotowości. Dotyczy to również jednostek stacjonujących w Europie i na Bliskim Wschodzie. Bazy w Niemczech, Polsce oraz Turcji dostały rozkazy cofnięcia jakichkolwiek przepustek i sprawdzenia sprzętu, a ćwiczenia, prowadzone w Polsce od dwóch dni, zostały wstrzymane. Możliwa jest relokacja tych jednostek w rejon zainteresowania USA po wystąpieniu Białego Domu.

Władimir Putin spojrzał na swojego gościa. Minister obrony, generał Aleksiej Szojew, już od kwadransa siedział bez słowa w fotelu naprzeciw przywódcy Rosji.

– Szykuje się kolejna wojna w zatoce – skwitował notatki jednym zdaniem prezydent Putin. – Tylko co to może oznaczać dla nas? Albo inaczej – co my możemy na tym zyskać?

– Już teraz widać, że Amerykanie nie odpuszczą. Wkroczą tam z całą siłą, bez bawienia się w półśrodki. Może tym razem spacyfikują Irak na dobre. A ich ruchy w Europie wskazują, jakimi siłami chcą to zrobić. Nie będą przerzucać wojsk przez pół świata, tylko użyją tych z sąsiedztwa, tym bardziej że muszą pilnować naszego wschodniego sojusznika. To może oznaczać, że Europa przez jakiś czas będzie pozbawiona amerykańskiej ochrony. Te działania na pewno zdenerwują Iran, a Syria będzie zagrożona i z tej strony też musimy być zabezpieczeni. W końcu Syria to nasz bliski sojusznik, a Asad kupuje od nas broń. Trudno byłoby ich tak po prostu zostawić.

– Oczywiście, nie zostawimy Syrii samej, ale wątpię, aby Amerykanie agresywnie wystąpili przeciw nim, będą obawiali się konfliktu z nami. A my będziemy mogli wykorzystać amerykańską absencję w Europie.

– Europa jest słaba i podzielona, bez US Army nie będą w stanie nic zrobić. Dlatego zyskamy swobodę działania.

– Zainteresował mnie pan, generale. Co dokładnie pan proponuje?

– Należy zakończyć tę farsę. Na Ukrainę jesteśmy obecnie za słabi. Ostatni konflikt kosztował nas zbyt dużo. Ale dzięki temu Zachód myśli, że nasza armia nic nie znaczy. Możemy to wykorzystać.

– Konflikt w Ukrainie kosztował nas utratę pozycji. Już nikt się nas nie obawia, drwią z nas Unia, NATO i cały Zachód. Zadusili nas sankcjami, nasza gospodarka ledwo zipie, a wydobywane surowce nie mają rynków zbytu. Pragnę panu przypomnieć, generale, że to właśnie dzięki nieudolności pańskiego poprzednika jest pan tu, a nie na mroźnej Syberii. Obiecał pan odbudować naszą armię, zająć się jej bolączkami, zmodernizować, unowocześnić i przygotować na nowe podboje. Czy armia jest na to gotowa i czy pan jest na to gotowy?

– Armia nie jest jeszcze gotowa na pełnowymiarowy konflikt z państwami sojuszu, ale na niewielką krótką kampanię już tak. Nasz chiński sojusznik po raz kolejny szykuje się do manewrów na Morzu Południowochińskim. Po raz kolejny będzie testować odporność Tajwanu. Amerykanie na pewno przerzucą jednostki na Pacyfik. Do potężnych już i tak sił dołączą kolejne. Proszę sobie to wyobrazić! Amerykanie szykują się do kolejnego konfliktu w Zatoce Perskiej, muszą też wysłać siły do obrony swoich interesów w Azji. Nawet oni nie są w stanie walczyć na trzech frontach jednocześnie. Nas uważają obecnie za kolosa na glinianych nogach. Niestety muszę to powiedzieć: aktualnie Chiny są ich największym przeciwnikiem, a o nas trochę zapomnieli. Możemy to wykorzystać.

– Znowu ruszać na Kijów? – Pomysł wydawał się kuszący, ale rządzący Ukrainą od zakończenia konfliktu łożyli olbrzymie pieniądze na rozwój obronności państwa. Kraj nadal był zrujnowany, ale armia silna jak chyba nigdy.

– Tym razem nie Kijów. Myślałem raczej o północy.

– Finlandia?

– Estonia, panie prezydencie, wraz z Łotwą i Litwą. Połączymy nasze rozbite terytoria i zmniejszymy granicę z NATO.

– Dobrze, proszę przygotować wstępny plan. Jeżeli będzie odpowiedni, dam zielone światło.

***

Czterdziestopięcioletni premier Marek Wiśniewski rozpoczął kolejny ciężki dzień pracy od spotkania z szefem własnej partii, która rządziła obecnie w kraju nad Wisłą. W spokoju wysłuchał ponagleń w sprawie ustawy budżetowej. Zdążył stracić humor i poczuł się zmęczony. Nie minęło jeszcze południe, a on odbył już ponad dziesięć spotkań i prawie dwa razy tyle rozmów telefonicznych, nie ruszając się nawet ze swojego gabinetu i dopijając jedynie zimną już kawę. Siedząc za biurkiem, przeglądał projekty ustaw kluczowych dla prezesa partii rządzącej. Wtem wewnętrzny interkom zabrzmiał głosem jego osobistej sekretarki:

– Panie premierze, ambasador Stanów Zjednoczonych Paul W. Jones właśnie przybył – oświadczyła młodziutka dziewczyna.

– Dobrze, proszę wpuścić pana ambasadora. – Właśnie teraz przypomniał sobie o wciśniętym w grafik spotkaniu z Amerykanami, na które bardzo naciskali.

Premier wstał od biurka. W tym samym momencie drzwi gabinetu otworzyły się, a do środka wkroczył Paul W. Jones – pięćdziesięcioletni Teksańczyk, weteran wojny w Iraku.

– Witam, panie ambasadorze.

– Dziękuję za przyjęcie mnie, panie premierze. Wiem, że ma pan ostatnio mało czasu, ale moi przełożeni nalegali, aby to spotkanie odbyło się jak najszybciej.

– Dlatego właśnie się spotykamy. I choć przyznam, że grafik dzisiejszego dnia mam napięty, to z przyjemnością znalazłem czas na rozmowę z najbliższym sojusznikiem – odpowiedział premier, gdy tylko usiedli. Sekretarka wniosła filiżanki parującej kawy.

– Nie będę się rozwodził i od razu przejdę do sedna sprawy. Wie pan, dlaczego tu jestem. Mój kraj został podstępnie zaatakowany i dlatego rząd USA, tak jak na początku tego wieku, poszukuje sojuszników. Sprawcy tych haniebnych czynów muszą ponieść konsekwencje, a świat ma znów stać się bezpieczny dla naszych obywateli. Z tego powodu, w imieniu prezydenta Neilsona, pytam pana, premiera polskiego rządu, czy Polska pomoże sojusznikowi?

– USA zawsze ma w nas sojusznika, niestety nie jesteśmy mocarstwem, ale w miarę możliwości pomożemy.

Rozmowa trwała jeszcze dziesięć minut, ale decyzja już zapadła – czy to się premierowi podobało, czy nie. Gdy za ambasadorem zamknęły się drzwi, premier podszedł do okna, wyciągnął z kieszeni e-papierosa i telefon. Zaciągając się parą, wyszukał numer prezydenta.

– Jak rozmowa? – zapytał ten, gdy tylko odebrał.

– Wszystko załatwione, ambasador wniebowzięty. Jego rola w tym wszystkim chyba się skończyła i będzie mógł powiedzieć, że zrobił to, czego od niego oczekiwali.

– A czego oni w ogóle potrzebują?

– Szykują koalicję, którą wyślą na Bliski Wschód. Według tego, co mi powiedział, Brytyjczycy i Turcy już w to weszli. Izrael udostępni im bazy, ale sam do tego ręki nie przyłoży, bo obawia się konsekwencji. Więc tacy samotni nie jesteśmy na tej wyprawie. Na początek chcą naszych komandosów i niewielki kontyngent żołnierzy, o lotnictwie nie było mowy. Pewnie sami mają wystarczająco maszyn. Ale szykuje się misja stabilizacyjna, jak dawniej, czyli umieścimy tam żołnierzy na długie lata.

– Co na to minister Kwieciński?

– Dobrze wiesz, że nasz obecny szef MON-u zna się na wojsku jak ja na balecie. Zadowolony nie będzie, ale to decyzja samej góry, ja tylko negocjowałem warunki.

– No właśnie, a co z ćwiczeniami na Mazurach?

– Odwołane, praktycznie wszystko, co u nas stacjonuje, niedługo dostanie rozkaz przeniesienia, chyba do Turcji. Szybko innych amerykańskich sił u nas nie zobaczymy, ale jest i marchewka. W zamian dostaniemy osiem oczekiwanych F-35 prosto z fabryki, jeszcze w tym kwartale. Miały być dla Australijczyków, ale ci ograniczają zamówienie.

***

Generał Wells kończył właśnie referować plan operacji przeciwko terrorystom, gdy agent Secret Service otworzył drzwi do Gabinetu Owalnego i wpuścił Alana Wake’a – nowego szefa CIA. Poza siedzącym za biurkiem prezydentem Neilsonem i agentami ochrony w środku przebywali tylko najbardziej zaufani doradcy, którzy uniknęli czystek po wydarzeniach w Nowym Jorku.

– Bardzo przepraszam, panie prezydencie, ale podróż z Nowego Jorku trochę się wydłużyła – powiedział nowo przybyły i usiadł obok Nicole Williams – prezydenckiej doradczyni do spraw bezpieczeństwa.

– Nic się nie stało, dopiero zaczęliśmy – odpowiedział prezydent. – Generale, proszę kontynuować.

– Jak już mówiłem, swoje zaangażowanie potwierdziło kilka państw NATO. Wielka Brytania, Francja, Włochy, Turcja, Polska oraz Grecja zaangażują swoje siły do operacji. Dodatkowo swoje bazy udostępnią Kuwejt, Arabia Saudyjska oraz Izrael. Wsparcie deklarują też Kurdowie oraz wojska generała Kasima. Siły, jakimi zamierzamy przeprowadzić operację, będą podobne do tych z naszych wcześniejszych akcji w Zatoce. Zostaną rozmieszczone w Arabii, Kuwejcie i Turcji, i to stamtąd wyprowadzimy uderzenia. Przeprowadzimy również naloty z baz w Izraelu.

– Musimy się zastanowić, jaka będzie reakcja Rosji i Iranu – przerwała prezydencka doradczyni. – W Syrii nadal rządzi Asad, wspierany przez Putina. Nie będzie spokojnie siedział, gdy bezpieczeństwo jego sojusznika i rynek zbytu broni będą przez nas zagrożone. A irańscy decydenci nie lubią, kiedy krzątamy im się blisko granicy.

– Jest dokładnie tak, jak mówi panna Williams. Musimy być przygotowani. Rosjanie tak po prostu nie odpuszczą.

– Rosja nie odpowie, a Iran nie ma odpowiednich sił – stwierdził ze spokojem w głosie prezydent, przyglądając się fladze USA stojącej przy oknie, czym wywołał konsternację u większości zebranych. – Rozmawiałem z Putinem i uzgodniliśmy pewne założenia. – Cisza na sali, jaka zapadła już po pierwszych słowach, teraz tylko się pogłębiła. – Nasze siły mają się trzymać terenów na wschód od Eufratu, jeżeli dobrze pamiętam, a Rosjanie zaniechają jakichkolwiek prób prowokacji. W zamian my zniesiemy dalszą część sankcji.

– Dlaczego my nic o tym nie wiemy? – zdziwiła się najmłodsza w towarzystwie Nicole Williams. – Dlaczego takie porozumienia są uzgadniane bez naszej wiedzy?

– Rozmowa odbyła się między mną a Putinem, a doprecyzowaniem założeń z naszej strony zajął się Alan – odpowiedział chłodno prezydent, który ewidentnie nie był zainteresowany kontynuowaniem tej rozmowy. – Decyzja została podjęta i nic jej już nie zmieni.

Wzrok zebranych utkwił w nowym protegowanym prezydenta.

– Tak, potwierdzam – rzekł wywiadowca, spuszczając wzrok, jakby sam przyznawał się do błędu. – Ale po raz kolejny powtarzam, że Rosjanom nie wolno ufać. Wykorzystają jakikolwiek nasz błąd dla własnych korzyści.

– Spokojnie, będziemy tam mieli wystarczające siły, aby Rosjanie pomyśleli dwa razy, zanim coś zrobią. – Nagle po stronie prezydenta opowiedział się generał Wells. – Od czasu wojny w Ukrainie rosyjska armia to wydmuszka. Miną jeszcze lata, nim będą w stanie komukolwiek zagrozić.

– Ale nie tylko tam mogą wykorzystać nasze położenie – nie dawała za wygraną prezydencka doradczyni. – Jest jeszcze masa miejsc, gdzie mogą nas podejść: Europa, Pacyfik, Korea. Dobrze wiemy, że Chińczycy pomagają Rosjanom i mimo sankcji ich armia odbudowuje się szybciej, niżbyśmy tego chcieli. Nie są gotowi na ponowny konflikt na skalę tego w Ukrainie, ale na jątrzenie już tak.

– Dość! – Prezydent przestał być spokojny. – Moja decyzja jest ostateczna. Panie generale, na kiedy będziemy gotowi?

– Dwudziesty czwarty marca, panie prezydencie – odparł prawie natychmiast szef sztabu.

– To dość długo.

– Przerzut sił i zgromadzenie odpowiedniej ilości zaopatrzenia wymagają czasu. Poza tym nasi sojusznicy też potrzebują tygodni, aby wszystko przygotować.

– Dobrze. Niech będzie dwudziesty czwarty marca – zakończył rozmowę prezydent, odwracając się w kierunku okien gabinetu. – Alan, możesz jeszcze zaczekać?

Gdy za pozostałymi zamknęły się drzwi, prezydent wstał od biurka i usiadł naprzeciw swojego nowego protegowanego.

– Jak twój pobyt w Nowym Jorku? Mam nadzieję, że był owocny? – Pierwszy raz w trakcie tego spotkania prezydent okazał zainteresowanie.

– I tak, i nie, panie prezydencie. Dzięki informacjom uzyskanym od FBI i NSA udało nam się zawęzić listę potencjalnych miejsc zagrożonych zamachem. Po przeszukaniu wszystkich punktów trafiliśmy do opuszczonego magazynu w porcie w New Jersey. W środku znaleźliśmy ślady materiałów wybuchowych oraz broń i amunicję odpowiadające tym użytym podczas zamachu. Udało się także znaleźć materiały biologiczne, ale na wyniki badań trzeba niestety poczekać do jutra. Miejscówka była opuszczona, nikt jej później nie czyścił, czyli prawdopodobnie wszyscy związani z tą konkretną bojówką odpowiedzialni za atak nie żyją lub wiedzą, że nie mają tam po co wracać. Nie znaleźliśmy żadnych dokumentów ani danych.

– Będziemy w stanie dowiedzieć się czegoś jeszcze w Nowym Jorku? Czy wszystkie ślady zostały już zbadane?

– Przeszukaliśmy już wszystkie lokale. Znaleźliśmy prawdopodobne miejsce przygotowywania zamachu. Technicy sprawdzili komputery terrorystów, ich telefony, aktywność w mediach społecznościowych, skrzynki mailowe. Jedynie telefon przywódcy może dać nam nowe informacje, ale został poważnie uszkodzony i technicy nie są pewni, czy coś z niego wyciągną.

– No cóż, czyli żadnych nowych informacji odnośnie do organizatorów nie udało się zebrać. – Wnioski ze śledztwa nie poprawiły humoru prezydentowi.

– Niestety, trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać na wyniki pracy specjalistów.

– Chyba sam widzisz, że cierpliwości to mi akurat już zabrakło – odparł Neilson, dając znak Alanowi, że może już iść.

Po opuszczeniu Gabinetu Owalnego Alan Wake odszukał doradczynię prezydenta.

– Panno Williams, czy możemy porozmawiać? – zagaił były agent.

– Oczywiście, zapraszam do mojego gabinetu, tam nikt nam nie będzie przeszkadzał – odpowiedziała, zainteresowana.

Kiedy dotarli, doradczyni wskazała mu miejsce, po czym powiedziała:

– Proszę chwilę zaczekać, to nie potrwa długo. – I opuściła pomieszczenie.

Gabinet niczym się nie wyróżniał na tle wszystkich tych pokoi administracji, które Alan już odwiedził. Wśród typowego wyposażenia uwagę zwracał jedynie dyplom Harvardu. Panna Williams, jak na Teksankę przystało, miała także kilka zdjęć z polowań z pewnymi starszymi panami. Nie zdążył się im jednak przyjrzeć, ponieważ doradczyni wróciła.

– Przepraszam, że musiał pan czekać – powiedziała, wkraczając znowu do gabinetu. – Chyba mam podejrzenia, o czym chce pan ze mną rozmawiać. – Gdy panna Williams spokojnym krokiem zbliżała się do biurka, on w końcu mógł porównać własne spostrzeżenia z oficjalnymi informacjami z jej akt. Była młoda, młodsza od niego i większości pracowników, a to już o czymś świadczyło. Krok miała sprężysty i pewny – to prawdopodobnie dzięki latom ćwiczeń szermierczych. Spod krótkich blond włosów pewnie patrzyły na niego ciekawskie zielone oczy. – Rozwieję pana obawy. Nie podoba mi się to, co prezydent obecnie robi, ale jak pan zauważył, nie mamy na niego wpływu. A tak przy okazji – miło mi pana poznać, dopiero co objął pan stanowisko i chyba nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni.

– To prawda, panno Williams. Awans spadł na mnie dość niespodziewanie i prawie od razu musiałem rozpocząć rozmowy z Rosjanami.

– No właśnie, Rosjanie. Prezydent nie podziela naszych obaw, liczy chyba, że Putin będzie grał fair. I proszę, mów do mnie Nicole.

– Niestety masz rację, Nicole. Wcześniej zajmowałem się głównie kierunkiem chińskim, ale już na tyle długo siedzę w wywiadzie, aby przekonać się, że Rosjanom nie wolno ufać. Sytuacja w Ukrainie jest tego najlepszym dowodem. Prezydent, jak na biznesmena przystało, myśli o porozumieniu jako o umowie, ale politykom nie wolno ufać.

– Czyli tu mamy jasność, ale czy jesteśmy w stanie przemówić prezydentowi do rozsądku? Czy ty, jako jego przyjaciel, możesz na niego wpłynąć?

– W obecnej chwili nawet nie chcę o tym myśleć. Jest w żałobie. Można mu to co najwyżej sugerować, powtarzać. No chyba że chcemy się pożegnać ze stanowiskami, oboje mieliśmy szansę przekonać się, że to bardzo łatwe.

– Podsumowując – prezydent nie zmieni zdania, a umowa z Rosją będzie z naszej strony respektowana. Czy mogę liczyć na to, że w przyszłości będziesz informował mnie wcześniej o takich posunięciach ze strony prezydenta?

– Oczywiście, jeżeli ty odwzajemnisz się tym samym, Nicole – potwierdził z uśmiechem.

***

Ił-96 przyziemił na międzynarodowym lotnisku Moskwa-Wnukowo na kilka minut przed dwudziestą drugą czasu lokalnego. Najważniejszy pasażer szybko opuścił pokład samolotu i wsiadł do podstawionej limuzyny, w której oczekiwał już generał Szojew.

– Witam, panie prezydencie, jak minęła panu podróż?

– Dobrze pan wie, generale, że nienawidzę tych szczytów – odparł Putin, zmęczony całodniowymi rozmowami.

– G8 jest ważne, panie prezydencie, szczególnie teraz, kiedy postanowili odwiesić nasze członkostwo w tej grupie. Po wojnie w Ukrainie wracamy w końcu do rozmów. Musimy grać miłych i zrównoważonych.

– Nie musi mnie pan uczyć polityki. Spotkanie i tak nic nie wniosło, bo bez prezydenta USA rozmowy były niezobowiązujące. Ale chyba nie po to chciał pan ze mną rozmawiać, generale, żeby zapytać, jak udał mi się wyjazd?!

– Tak, panie prezydencie, chcę z dumą ogłosić, że ukończyliśmy plan operacji, o który pan prosił. Jeżeli mogę, chciałbym od razu przedstawić nasze założenia.

– Wie pan, generale, która jest godzina i jak napięty miałem dziś grafik? To może poczekać. Proszę o skróconą wersję, resztę zaprezentuje pan jutro.

– Dobrze. Przede wszystkim już zwiększyliśmy aktywność naszych komórek wywiadowczych w państwach Europy Wschodniej. Wobec krajów bałtyckich, rozpoczynając od Łotwy i Estonii, podejmujemy działania, które już przetestowaliśmy na Krymie. Następnie, gdy kraje te będą już wystarczająco zdestabilizowane, wyślemy tam siły zbrojne utworzone z żołnierzy, których zmobilizujemy z rejonu Pskowa. Siły w obwodzie kaliningradzkim będą jedynie blokowały możliwe wsparcie NATO od południa i skupiały uwagę wojsk litewskich. Jeżeli natomiast chodzi o Ukrainę, to przygotowujemy dostawy sprzętu. Nasi sojusznicy tylko czekają, aby znowu zająć walką Ukraińców. Kijowa nie stać obecnie na kolejny konflikt, są na skraju bankructwa, armia pożera olbrzymie pieniądze, a kraj nadal jest w ruinie.

– Podoba mi się. Na kiedy ustaliliście rozpoczęcie całej operacji?

– Operację rozpoczniemy drugiego kwietnia na Łotwie i w Estonii, tydzień później na Litwie. Sytuacja w Ukrainie zostanie zaogniona jeszcze w marcu. Działania destabilizujące powinny potrwać około miesiąca. Po tym czasie nasze siły wkroczą do akcji, zdobywając Łotwę i Estonię. Gdy tylko podbijemy te kraje, nasze siły przekroczą granicę Litwy. Powinniśmy skończyć do dwunastego maja. W Ukrainie sytuacja będzie rozwijała się powoli.

– Widzę, że bardzo dobrze to opracowaliście. Ale czy wzięliście pod uwagę wszystkie okoliczności? Reszta państw NATO może zareagować. Macie na to jakąś odpowiedź? – dopytywał żywo zainteresowany Putin.

– Właśnie tego dotyczy druga część planu. NATO to Stany Zjednoczone, a Stany są obecnie pochłonięte wizją kolejnej krucjaty na Bliskim Wschodzie. Reszta Europy będzie zwlekać z interwencją bez wsparcia ze strony USA, a czas gra tu kluczową rolę. Francja czy Niemcy przełkną zmiany w Europie Wschodniej, byle tylko kontynuować współpracę z nami. Mimo gróźb z czasów operacji w Ukrainie nadal kupują od nas gaz i ropę. A to oni są najważniejszymi graczami w Europie. Zanim NATO będzie gotowe do działania, my już zakończymy tę wojnę. Jedynie Polska może poczuć się realnie zagrożona, a jej wojska stacjonują na tyle blisko, że mogą choć w części storpedować nasze założenia czy spowolnić nas do czasu zaangażowania się reszty państw NATO.

– Za Polaczków też się weźmiemy, tylko jeszcze nie teraz – skwitował Putin. – Niech najpierw sami się podzielą.

– Dlatego też zamierzamy skupić uwagę polskiej armii na czym innym, co pozwoli nam na szybką kampanię w Pribałtyce.

– Zainteresował mnie pan, generale. Proszę rozwinąć.

– Zamierzamy wykorzystać Białoruś do ataku z zaskoczenia na Polskę. Dzięki temu siły Polaków zostaną zmuszone do obrony własnej stolicy, a nie do pomocy sojusznikowi z NATO. Według naszej prognozy Białorusini mają armię zdolną do zdobycia Warszawy. Powinni tam dotrzeć w ciągu pięciu dni, najpóźniej tygodnia, po rozpętaniu wojny. Wojska Łukaszenki zajmą polską stolicę, większość państw NATO nie zdąży nawet zareagować na tak szybką kampanię. A Polacy będą musieli rozpocząć rozmowy pokojowe. Nawet jeżeli nie zgodzą się na rozejm, a zachodni sojusznicy przybędą z pomocą, to operacja odzyskania ziem polskich potrwa dwa miesiące, wystarczy tylko odpowiednio wesprzeć naszych zachodnich braci. My w tym czasie będziemy w Wilnie już praktycznie nie do ruszenia.

– Polacy nie są naiwni, zauważą koncentrację wojsk na własnej granicy, a wtedy przerzucą więcej sił z głębi kraju i atak może się nie udać.

– I na to mamy rozwiązanie. Przygotowaliśmy plan organizacji manewrów w okolicach Grodna. Oficjalnie podamy, że przeprowadzamy wspólne manewry ze stroną białoruską, które będą jedynie przykrywką dla mobilizacji wojsk Łukaszenki. W rzeczywistości będą tam zlokalizowane jedynie nasze oddziały przygotowane na ostatnią fazę operacji, czyli połączenie Kaliningradu z Białorusią.

– Jak nazwaliście całą operację?

– Pobudka.

***

Świtało. Od czasu nagłego wyjazdu Rangersów pięć dni temu był tu pierwszy raz. Słońce wschodziło właśnie nad drzewami, a oni leżeli od ponad godziny na jedynym niezalesionym wzgórzu. Ubrani w białe maskujące stroje, przyglądali się jedynej pośród leśnego krajobrazu wiosce, oddalonej od nich o niespełna kilometr. Było ich dwoje: strzelec i obserwatorka. Nagle usłyszeli w oddali odgłos silników, który ciągle przybierał na sile. Nie minęło pół minuty, gdy na wschód od nich, w promieniach wschodzącego słońca, ujrzeli cztery wojskowe śmigłowce W-3 Sokół. Mieszkańcy także zauważyli przybywającą kawalerię. Przez celownik strzelec idealnie widział ruch, jaki zapanował nagle na głównym placu wioski. Nim jednak obrońcy zdążyli zareagować, dwa uzbrojone śmigłowce zalały połowę domostw sztucznym ogniem z działek i niekierowanymi rakietami. Pozostałe Sokoły wylądowały nieopodal, aby wypuścić żołnierzy desantu.

– Luneta, tu Żmija. Jak sytuacja? – Głos dowódcy zatrzeszczał w radiu.

– Śmigłowce załatwiły większość celów. Reszta cofa się do szkoły, mają zakładników: czterech cywili i co najmniej dwudziestu dwóch wrogów – raportowała obserwatorka.

Strzelec nagle znieruchomiał, wycelował i oddał strzał, gdy tylko w oknie szkoły pojawiła się jakaś postać.

– Już dwudziestu jeden, załatwiłem gościa z wyrzutnią – powiedział spokojnym głosem, powoli przeładowując karabin Remington M700.

– Dobra, przeczesujemy domy, osłaniajcie nas – odpowiedział dowódca, po czym przełączył się na inny kanał.

Atakujący sprawnie przeskakiwali od ściany do ściany, bez wahania wyważali drzwi i przeczesywali budynki po drodze do głównego celu wskazanego przez sekcję snajperską. Śmigłowce w tym czasie krążyły nad ich głowami, gotowe do natychmiastowego wsparcia. Nie minęło piętnaście minut, gdy szturm został zakończony i wykonano pierwsze tego dnia zadanie z ćwiczeń. Z lasu wyjechały ciężarowe Jelcze, które miały zabrać do koszar obrońców, czyli część kompanii wojsk obrony terytorialnej. Komandosi natomiast mieli wracać tak, jak przybyli. Sekcja snajperska ulokowana na wzgórzu zebrała swoje graty i ruszyła w kierunku ukrytych za wzniesieniem quadów. Dwadzieścia minut później jej członkowie dotarli do bazy. Pozostałych komandosów ze swojego oddziału GROM-u odnaleźli w sali odpraw, gdzie dowódca jednostki – podpułkownik Mielecki – komentował dzisiejszą akcję.

– Ośmieszyliście się na całej linii. Czterdziestoprocentowe straty w ludziach – ganił ich. – I to kto??? Najlepsza sekcja oberwała od jakichś zwykłych terytorialsów po miesiącu ćwiczeń. Ja wiem, że było ich trzy razy więcej i że mieli zakładników, ale jesteście specjalsami, do takich sytuacji się szkolicie. Jutro powtórka! Jak znowu zobaczę takie wyniki, to będziecie to ćwiczyć do usranej śmierci. Pustyni im się zachciewa – prychnął na zakończenie i wyszedł.

– No, to nieźle! Ciekawe, co go ugryzło – zastanawiała się sierżant Martyna Tomaszewska, obserwatorka sekcji snajperskiej.

– Nie wiem, ale pewnie zaraz się dowiemy – odpowiedział porucznik Mariusz Wichrowski, odkładając do szafki swój ulubiony karabin M700 wraz ze strojem maskującym. – Oho, kapitan nas zauważył, pewnie i nam się oberwie.

– Nie kracz – rzekła z przekąsem jego towarzyszka, siadając na ławce.

Od grupy specjalsów odłączył się dowódca sekcji. Lekko utykając na lewą nogę, skierował się w ich stronę.

– Coś poważnego? – zaczął porucznik, gdy tylko kapitan zbliżył się do nich i skinieniem głowy wskazał nogę.

– Pewnie nic takiego, później pójdę do medyka – odpowiedział kapitan Wiśniewski, dobiegający czterdziestki weteran oddziałów specjalnych. – Ania mówiła, że to może być zwichnięcie, ale ważniejsze jest to, co słyszeliście: szef nie jest zadowolony.

– Chyba nie dlatego, że tak słabo nam poszło. Mieliśmy odbić zakładników z rąk silniejszego wroga, który był gotowy do obrony i zdążył zaminować teren – tłumaczył się snajper.

– Dokładnie. Powinien się cieszyć, że bez dronów i w dzień w ogóle nam się to udało – dodała obserwatorka.

– Wiem, ale wydaje mi się, że on się wkurza tylko dlatego, że ktoś z góry go obsztorcował – zauważył kapitan. – Albo poszczególne oddziały prześcigają się, kto poleci do Iraku. Ilość miejsc ograniczona, a większość z nas chce w końcu naprawdę powalczyć. I to w doborowym towarzystwie. SAS, Navy Seals, Rangersi, GIGN i my. Każdy by chciał wziąć w tym udział. A jego nikt na tę zabawę nie zaprosił.

– Pożyjemy, zobaczymy.

***

Wezwanie na pilne spotkanie w sztabie w Mińsku zastało większość dowódców Sił Zbrojnych Republiki Białorusi w swoich jednostkach. Każdy z nich dotarł tu w miarę możliwości: samolotem bądź własnym transportem. Teraz wszyscy spotkali się w ukrytej pod kilkoma metrami ziemi i betonu sali konferencyjnej. Kilku z nich rozmawiało między sobą ściszonymi głosami, większość jednak siedziała w ciszy, rozmyślając nad powodami tak pilnego zebrania. Dokładnie o trzynastej oficerowie wstali, a do pomieszczenia wkroczył najważniejszy człowiek Białorusi – Aleksandr Łukaszenka – w towarzystwie ministra obrony Wiktora Chrenina i nieznanego im wcześniej oficera w rosyjskim mundurze z dystynkcjami generała majora armii. Łukaszenka usiadł u szczytu stołu, obok towarzyszących mu oficerów.

– Dziękuję za przybycie, proszę usiąść – rozpoczął prezydent Białorusi. Od czasu nieudanej interwencji w Ukrainie korpus oficerski białoruskiej armii przeszedł znaczną czystkę. Ci, którzy te kilka lat temu postanowili powiedzieć „nie” pomocy Rosji, dziś w najlepszym wypadku żyli spokojnie na emeryturze, w gorszym – słuch o nich zaginął. Większość zasiadających na tej sali była nowym narybkiem, ideowo stojącym murem za prezydentem. – Temat naszego pilnego spotkania omówi minister Chrenin.

– Chciałem poinformować, że zostaliśmy zaproszeni przez władze rosyjskie na wspólne manewry wojskowe, które odbędą się już w maju tego roku w okolicach Grodna. To oficjalne informacje. Nieoficjalnie Rosjanie chcą manewrami odwrócić uwagę państw NATO od innych kierunków rosyjskich działań, o których nie będę jednak wspominał. Zgodnie z prośbą samego Władimira Putina mamy przygotować plan ataku w kierunku zachodnim, przeciwko naszemu sąsiadowi: Polsce. – Po sali przeszedł szmer niedowierzania. – Scenariusz został przygotowany już kilka lat temu. Jest obecnie odświeżany i dostosowywany do aktualnych możliwości, tak polskich, jak i białoruskich sił zbrojnych. Decyzja o tym, czy plan ostatecznie zostanie skierowany do realizacji, zależeć będzie od czynników zagranicznych. Będzie on gotowy do końca miesiąca, a początek operacji przeciwko Polsce ustalono na koniec kwietnia, najpóźniej początek maja. Nasze jednostki zostaną w połowie kwietnia przerzucone nad granicę, a w razie odwołania operacji – wycofane do końca maja. To tyle. Ma ktoś jakieś pytania?

– To szaleństwo. – Jako pierwszy odezwał się generał Michaił Wozniacki, jeden z niewielu starszych oficerów. – My nie mamy z nimi szans, mają lepszy sprzęt, możliwości mobilizacyjne. Dodatkowo są częścią NATO.

– Wstępne ustalenia są proste, nie chcemy długiego konfliktu. Jeżeli wasi podwładni i wy dobrze wykonacie powierzone wam zadania, w ciągu tygodnia będziemy w polskiej stolicy, a to zmusi Polaków do rozmów. Pakt Północnoatlantycki nawet nie zdąży wysłać wsparcia, gdy my zajmiemy już Warszawę.

– A jeżeli nie będą chcieli podjąć rozmów? – powątpiewał generał Luganow, dowódca jednej z Brygad Zmechanizowanych, jedyny w białoruskiej armii, który przetrwał „czystkę”, choć otwarcie sprzeciwiał się prezydentowi. – Polacy nie są narodem dającym się podporządkować. Możliwe, że po tygodniu będziemy według planu w Warszawie, ale będzie to tydzień ciężkich walk, a naprzeciw nam przybędą ciężkie brygady pancerne z zachodu Polski. Nie wspominając o możliwym wsparciu reszty NATO. A co, jeżeli USA postanowi wysłać kilka samolotów na pomoc sojusznikowi, który od lat wiernie pomaga Ameryce? Wystarczy jedna amerykańska eskadra F-35 i z naszego lotnictwa nie będzie co zbierać.

– Amerykanie mają teraz swoje własne problemy i nie będą w stanie pomóc Polsce. A wy, generale, nie wierzycie we własne siły! – Ostatnie zdanie minister Chrenin prawie wykrzyczał, czerwony na twarzy.

– Dosyć! – wycedził agresywnie prezydent Łukaszenka, jednocześnie waląc ręką w stół. – Decyzja zapadła! Albo się, panowie, podporządkujecie, albo nie ma tu dla was miejsca. – Prezydent wodził wzrokiem między Luganowem a Wozniackim. Na sali szybko zapanowała wzorowa cisza. – Ministrze, proszę przedstawić wstępne założenia planu.

– Tak, panie prezydencie. Uderzenie wyprowadzimy z centralnej i południowej części granicy z Polską. Północna część naszych sił musi w ciągu maksymalnie czterdziestu ośmiu godzin zająć Białystok, południowa część w tym czasie powinna dotrzeć do Siedlec. Następnie nasze wojska mają poruszać się wzdłuż dróg E30 i E67, aż do przedmieść Warszawy. Według wstępnego planu powinno to zająć do stu dwudziestu godzin, czyli pięć dni. Szóstego dnia rozpoczniemy właściwy atak na miasto. Nasze oddziały przekroczą Wisłę od strony Konstancina-Jeziornej i Łomianek.

– A co z polską armią? Tak po prostu pozwolą nam przekroczyć jedyną przeszkodę na naszej drodze? – nie dawał za wygraną Luganow, a prezydent spojrzał na niego wzrokiem pełnym żądzy mordu.

– Tak jak pan, generale, zauważył wcześniej, większość polskich jednostek bazuje na zachodzie kraju. I my już zadbamy o to, aby przerzut tych jednostek potrwał jak najdłużej. W tym czasie nasze główne siły poradzą sobie z tym, co Polacy mają bliżej granicy, a pozostali żołnierze nie będą w stanie obronić miasta – odpowiedział Chrenin, już lekko uspokojony, wybijając argument z ręki Luganowa. – Dodatkowo, co obecny tutaj generał Własow potwierdzi – pokazał na generała w rosyjskim mundurze – Rosja nie zamierza pozostawić nas samych. Dostaniemy dodatkowe wyposażenie w ramach wzajemnej pomocy.

– Tak jest, panie ministrze – odpowiedział Rosjanin, wstając jak uczniak przed nauczycielem, mimo że wiadome było, kto tu rządzi. – Prezydent Putin prosił o przekazanie, że niedługo przybędzie na Białoruś specjalny transport, który znacznie wzmocni możliwości białoruskiej armii.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 2

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 3

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 4

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ 5

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

Niech świat zapłonie

ISBN: 978-83-8313-584-7

© Mariusz Wajcher i Wydawnictwo Novae Res 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Maria Bickmann-Dębińska

KOREKTA: Emilia Kapłan

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk