Nekromantka - Aleksandra Sadura - ebook + książka

Nekromantka ebook

Sadura Aleksandra

0,0
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

WIEDŹMA, KTÓRA NIE MIAŁA PRAWA SIĘ URODZIĆ

ŁOWCA, KTÓREGO RÓD WYMORDOWAŁ JEJ PRZODKÓW

Życie Kani Zyler jako wiedźmy-nekromantki nie jest łatwe. Nie dość, że musi ukrywać swoje pochodzenie i moce, to na dodatek wszystkie jej wizje są związane ze śmiercią. Kiedy w wieku osiemnastu lat dowiaduje się, że musi zmienić zwyklakową szkołę na magiczną, nie dowierza. Nie jest to bowiem bajkowa szkoła dla wróżek, tylko stare zamczysko w bieszczadzkich lasach, z którego uczniowie nie zawsze wracają w jednym kawałku.

Kania nie ma złudzeń, to nie będzie spacer po parku, i jedyne, czego pragnie, to przetrwać najbliższy rok. A przeszkadza jej w tym wszystko, nawet własna ciekawość, przez którą rozpoczyna tajne śledztwo w sprawie morderstwa jednej z uczennic. I jeszcze ten przeklęty łowca, na którego ciągle wpada… Nie, nie może się rozpraszać. Ostrożność przede wszystkim! Na szali jest jej rodzina i… jej moce!

Mrok, magia i enemies to lovers, czyli książka idealna. Każda decyzja ma tu swoją cenę, a granica pomiędzy dobrem a złem jest niebezpiecznie cienka.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jakby wyglądało połączenie Totalnej Magii z motywami z Szóstki Wron… dobrze trafiliście.

Maddie Pawłowska – autorka Akademii Hanover

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 444

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Aleksandra Sadura Nekromantka ISBN Prawa autorskie © Aleksandra Sadura, 2025 Redaktorki prowadzące Gabriela Tyńska, Ewelina Bojszczak Redakcja Karla Kuźnicka Opieka promocyjna Bartosz Wojtaszek Projekt okładki i stron tytułowych Angelika Sumela Projekt typograficzny i łamanie Jacek Grześkowiak Wydanie 1 Nyks jest marką wydawniczą Wydawnictwa Nowa Baśń ul. Święty Marcin 77 lok. 8a, 61-808 Poznań telefon 881 000 125www.nowabasn.com Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być kopiowana i wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez zgody wydawcy i/lub właściciela praw autorskich. Konwersję do wersji elektronicznej wykonał Jarosław Szumski.

1

-Oszalałaś – jęknęłam, z trudem wydobywając głos przez zaciśnięte gardło.

Przez oczy mamy przemknął cień żalu, ale zaraz został zastąpiony czymś lodowatym i niezłomnym, co tak dobrze znałam: przekonaniem o własnej nieomylności.

– Normalnie zganiłabym cię za zwracanie się do matki w ten sposób – burknęła babcia Tosia. Siwe, krótkie włosy miała w nieładzie, a zwykle blada twarz była teraz purpurowa. – Ale wyjątkowo się zgadzam.

– Nie wtrącaj się do tego, mamo – syknęła moja matka, mrużąc oczy. Ona i babcia Tosia toczyły obecnie pojedynek na spojrzenia, którego wynik miał zadecydować o moim losie.

Moje życie było najwyraźniej na tyle nieistotne, że decydowało o nim to, kto pierwszy mrugnie.

– Muszę! Czyś ty na łeb upadła? – Babcia Tosia uderzyła dłonią w stół, sprawiając, że leżąca na nim porcelana jęknęła żałośnie.

Tymczasem stojąca pod kuchennymi drzwiami babcia Mirela westchnęła ciężko, jakby to jej „być albo nie być” właśnie się rozgrywało. Jej gęste, czarne włosy związane były w kok, co samo w sobie wzbudzało lęk. Brak rozpuszczonych włosów sprawiał, że traciła całą łagodność, jaką w wyglądzie podarowała jej natura.

Po samym spojrzeniu, które mi posłała, wiedziałam, że zaraz się wtrąci – i że nie spodobają mi się jej słowa.

– Wszystkie polskie wiedźmy i czarodziejki uczyły się w tej szkole. Każda ją musi ukończyć. Jeśli chcesz w przyszłości funkcjonować normalnie, zamiast się całe życie ukrywać, to nie masz wyboru. – Babcia Mirela spojrzała mi prosto w oczy. – Pojedziesz tam. To tylko rok. Skończysz szkołę, a potem zrobisz, co chcesz ze swoim życiem. Raz do roku musisz przyjechać na sabat i to wszystko.

– Będę pobierać nauki magiczne z innymi wiedźmami, które mają ten sam talent, tylko że mój talent jest tragiczny. Zastanówcie się! Wszyscy będą wiedzieli, że dołączam dopiero na ostatnim roku, bo wcześniej mój dar magiczny się nie objawił. Będę pośmiewiskiem – wycedziłam, zaciskając pięści. – Pozostałe wiedźmy mnie zabiją.

– Skąd ten pomysł? – mruknęła mama.

– Bo w tej szkole co roku ktoś umiera, zwykle więcej niż jedna osoba! Czy tak trudno będzie mnie wyeliminować, żeby to wyglądało na wypadek? Wiem, że niedawno zginęła tam ta wiedźma, Sambora Wolska. Ją pewnie też zabili!

– Ona ma rację. – Babcia Tosia ściągnęła brwi i skrzyżowała ręce na piersi. – Zabiją ją, gdy zobaczą, jaka jest beznadziejna. Będą myśleć, że przyniesie hańbę pozostałym wiedźmom.

Skrzywiłam się. Zgadzałam się z babcią Tosią, ale moja duma nieco ucierpiała, kiedy usłyszałam, jak nazywa mnie „beznadziejną”.

– Po pierwsze, to że można kogoś zabić w tej szkole, nie znaczy, że to takie proste. Czeremcha chroni swoich uczniów. W chwili, gdy przekroczy próg, zostanie otoczona zaklęciem nietykalności, chociaż uważam, że zaklęcie powinno też obejmować resztę wąwozu. – Babcia Mirela rzuciła babci Tosi powątpiewające spojrzenie. – Trochę się zmieniło, odkąd ukończyłyśmy szkołę.

Zamrugałam zaskoczona. Nigdy nie słyszałam o zaklęciu nietykalności.

– Na czym to polega? – Teraz musiałam wiedzieć więcej.

– Jeśli wyraźnie powiesz: „nie zbliżaj się” albo „nie podchodź”, osoba, do której skierowałaś te słowa, nie będzie mogła ci niczego zrobić. Co oznacza, że trudniej jest kogoś zabić, a nawet jeśli nie zaprotestujesz, to oczywiście nie oznacza, że będzie łatwo się ciebie pozbyć. Nauczę cię podstawowych zaklęć obronnych, żebyś była bezpieczna we śnie i umiała rozpoznać truciznę. Zgodnie z regulaminem tylko w pojedynku można zabić innego ucznia, a więc nie sądzę, żeby ktoś chciał się targnąć na twoje życie, bo kiepsko czarujesz. – Mama skrzyżowała ręce na piersi, lecz wyraz jej twarzy pozostał łagodny. – Nie posłałabym cię tam na pewną śmierć. Wiem, że to brzmi paskudnie, ale… chcemy dla ciebie jak najlepiej.

Ukryłam twarz w dłoniach.

Nie płakałam. Od czterech miesięcy nie uroniłam ani jednej łzy, a teraz zdecydowanie by mi się przydały. Naprawdę nie chciałam uczęszczać do Czeremchy, szkoły, w której kształcili się wszyscy, posiadający jakiekolwiek zdolności nadprzyrodzone, osobnicy w tym kraju. Wiedziałam, że to będzie katastrofa. Byłam z góry skazana na porażkę.

– Ona nie może pojechać. To jest za duże ryzyko. – Babcia Tosia znowu walnęła pięścią w stół, a mi urosło serce. Broniła mnie, chociaż nigdy nie kłóciła się z mamą. Zawsze była pierwsza do karania mnie i besztania, gdy coś przeskrobałam.

Babcia Mirela milczała. Nie była typem człowieka, który krzyczy albo się wykłóca. Ona wygrywała, grając nieczysto, podobnie jak jej syn, a mój ojciec.

Czasem irytowało mnie to, jak bardzo byłam w tym względzie do niej podobna, ale zwykle na tym korzystałam. Głównie, kiedy musiałam wygrzebać się z jakiegoś szamba, w które wpakowałam się na własne życzenie.

Oczywiście teraz rzadko ładowałam się w kłopoty. Miałam osiemnaście lat i tyle samo doświadczenia w unikaniu konsekwencji swoich wybryków. Gdybym mogła dopisać to do CV, miałabym prawdopodobnie masę ofert pracy, chociaż wszystkie raczej nielegalne.

– Musi. Jednak decyzja należy do niej. – Babcia Mire­la spojrzała na mnie poważnie. – Jeśli pojedziesz, przeży­jesz piekielnie trudny rok, ale gdy ukończysz szkołę, będziesz przynależeć do naszej społeczności. Będziesz bezpieczna. Jeśli nie pojedziesz, tylko wrócisz do swojego zwyklakowego liceum, do końca życia będziesz się ukrywać. Zawsze będziesz mieć świadomość, że może cię ktoś wytropić i w związku z tym, co odkryje – zmusić cię do wynaturzenia albo po prostu zabić.

Przełknęłam ślinę. Nie chciałam zostać zabita, ale jeszcze mniej pragnęłam zostać wynaturzeńcem.

– Przez osiemnaście lat nigdy nikt mnie nie znalazł.

– Tak, bo nie płacisz podatków ani składek zdrowotnych. Zarabiałaś dotychczas, udzielając korepetycji, ale gdy przyjdzie chwila podpisania umowy o pracę, nie będziesz mogła użyć fałszywego nazwiska – wyjaśniła mama – więc im będziesz starsza, tym trudniej będzie ci się ukryć. Ktoś w końcu doda dwa do dwóch, Kania. To, że objawił się u ciebie drugi dar w tym roku, jest twoim zbawieniem.

Zagryzłam zęby. Na ten moment mój drugi magiczny talent przyniósł mi tylko ból, ale…

Pierwszego też nienawidziłam.

– Jeśli nawet przeżyję szkołę, będę musiała udawać, że was nie znam – powiedziałam cicho, nie kryjąc żalu.

To było najgorsze w pomyśle wysłania mnie do Czeremchy.

Dotychczas mieszkałam – nielegalnie – z mamą i babcią Tosią. Należały do wiedźmiego klanu, który został skazany na wygaśnięcie razem z moją mamą. Na papierze byłam więc wyłącznie córką Milosa Zylera i wymyślonej, zwyklakowej kobiety, rzekomo zmarłej przy porodzie. Milos Zyler odszedł jednak w maju, pozbawiając babcię Mirelę syna, a mnie – ojca, którym był tylko z nazwy, i przykrywki, dzięki której mogłam mieszkać z mamą. O ile ojciec, jako pozbawiony magicznego daru syn wiedźmy, nikogo nie obchodził, o tyle babcia Mirela była dziedziczką bardzo potężnego wiedźmiego klanu. Oficjalnie mieszkałam teraz z nią i wiedziałam, że to kwestia czasu, zanim będę musiała się do niej przenieść.

Wyjazd do Czeremchy oznaczał szkołę z internatem. Czyli nie dość, że nie będę mogła mieszkać z mamą, to nie będę mogła jej widywać po szkole, bo będę gdzieś hen daleko, odizolowana od świata.

– Będziesz mogła nas odwiedzać. Po prostu… nie tak często. – W oczach mamy widziałam wyraźnie, jak bardzo cierpiała. – Córciu, wiem, że to straszne, ale to jedyny sposób, żebyś mogła normalnie żyć.

Łzy nadal nie nadciągały, chociaż gardło zacisnęło mi się boleśnie.

– Czy będę mogła przyjechać na Gody przynajmniej? Czy będę musiała pojechać do babci Mireli?

Wiedziałam, że babcia Mirela wciąż tu była, ale wątpiłam, żeby moje słowa mogły ją zranić. Nigdy nie darzyła mnie zbyt dużym uczuciem. Ja jej zresztą też nie.

A jednak oficjalnie to ona była moją jedyną rodziną.

– Myślę, że nikt nie nabierze podejrzeń, jeśli odwiedzisz nas na kilka dni. – Mama posłała mi uśmiech, który nie objął jej oczu. – Klan Zyler jest znany ze swojej przyjaźni z nami.

Tak naprawdę wiedziałam, że nie mam wyjścia. Musiałam pojechać do Czeremchy. Musiałam ukończyć tę szkołę, skoro mogłam. Bez tego stałabym się w przyszłości pariasem w społeczności wiedźm. Byłabym zmuszona albo się ukrywać, albo liczyć z tym, że wytykaliby mnie palcami. Zawsze wzbudzałabym podejrzenia, aż w końcu jakiś łowca zainteresowałby się moją osobą.

A wtedy miałabym przekichane.

– No dobrze – powiedziałam cicho. Babcia Tosia obróciła się na pięcie i wyszła z kuchni. – Zdążysz mnie jeszcze zgłosić? Do pierwszego września został tydzień.

Mama przygryzła wargę, a ja bez użycia żadnej magii zrozumiałam, że nie musiała z niczym zdążać.

Ona mnie już zgłosiła. Bez mojej zgody. Bez mojej wiedzy.

Zacisnęłam usta, bojąc się, że zacznę wrzeszczeć. Mimo wszystko nie chciałam wrzeszczeć na mamę. To było nasze ostatnie lato.

Podniosłam się z krzesła. Wbiłam w mamę spojrzenie pełne żalu, a ona tylko westchnęła.

– Mogłaś mnie spytać… – stwierdziłam łamiącym się głosem, po czym wyszłam na korytarz, nie patrząc ani na mamę, ani na babcię Mirelę.

Domek, w którym mieszkałyśmy, był malutki. Poza kuchnią, pełniącej również rolę jadalni, miał pokój dzienny, dwie sypialnie, łazienkę i piwnicę. Ja mieszkałam w piwnicy, gdzie miałam swój pokój – który był również pralnią – i swoją malutką łazienkę, zawierającą tylko kabinę prysznicową i umywalkę.

Z zewnątrz dom był w opłakanym stanie. Jedynym, co sprawiało, że nadal stał, nie przeciekał i ogólnie dało się w nim żyć, była magia.

Zbiegłam do piwnicy i zatrzasnęłam drzwi, po czym usiadłam na łóżku, opierając się o zimną ścianę za nim.

To nie był typowy pokój nastolatki, a chociaż nigdy nie miałam pośród koleżanek wiedźm czy czarodziejek, przypuszczałam, że nawet one nie mieszkały w takich wnętrzach. Gdy mama zgodziła się, żebym wyprowadziła się z jej pokoju i przeniosła tutaj, na ścianach był tylko tynk. Ponieważ nie było mnie stać na farbę, ściany okleiłam starymi stronami gazet z pierwszej połowy dwudziestego wieku, które poprzedni właściciel domu łaskawie zostawił wraz z innymi śmieciami w piwnicy. Metalowe, czarne łóżko stanowiło jedyny nowy mebel w tym pokoju. Zamiast przy biurku, lekcje odrabiałam przy starej maszynie do szycia (z której zdjęłam urządzenie, ale blat i metalowy stojak pozostały) po babci Tosi. W miejscu szafy, miałam PRL-owski kredens, w którym skrzypiały zawiasy i długi, idący przez całe pomieszczenie metalowy drąg, na którym wieszałam ubrania. Książki były powciskane do skrzynek po mandarynkach i stały na podłodze lub wisiały, podczepione do sufitu na linach.

Tuż obok drzwi mieściła się stara pralka, do której ubrania ładowało się od góry, a nie od przodu. Miała obudowę odrapaną tak bardzo, że front był niemal całkowicie pozbawiony farby.

Przez małą ilość światła – w końcu była to piwnica – oraz w większości podniszczone meble pokój wyglądał dość upiornie.

Mimo to kochałam go całym sercem. Okazało się jednak, że przyszło mi się z nim pożegnać, w zasadzie na zawsze.

Zagryzłam zęby, walcząc z falą gniewu. Poczułam mrowienie w palcach, więc szybko zaczęłam pracować nad uspokojeniem oddechu, żeby w nic nie uderzyć. Wdech, wydech. Wdech… wydech.

Gdy czarne myśli przestały rozsadzać mi czaszkę, rozejrzałam się po pokoju, oceniając, co muszę spakować, a co wyrzucić. Musi być tak, jakbym nigdy tu nie mieszkała.

To był dom nekromantek, ostatnich żyjących potomkiń z rodziny Nieckich. A ja oficjalnie nigdy nie miałam zostać nekromantką.

Nie cierpiałam swojego drugiego daru magicznego, ale to, że moim pierwszym talentem okazała się nekromancja, było dla mnie źródłem cierpienia, odkąd pamiętałam.

Dlatego bycia nekromantką nienawidziłam jeszcze bardziej.

Próbowałam to odrzucić. Próbowałam to wypierać. Chciałam udawać, że nie mam tego w sobie, ale miałam – magię śmierci, talent, który niszczył moje życie od przyjścia na świat.

Moja matka miała być ostatnia. Nigdy nie powinnam była się urodzić. Jedyne, co wiedziałam, to że nikt nigdy nie może się dowiedzieć o tym, kim byłam.

Zerwałam się z łóżka, nie chcąc wpaść w spiralę czarnych myśli, i zaczęłam wyciągać wszystkie swoje rzeczy z kredensu. Nie było tego wiele, w moim majątku przeważały książki, poza tym nie byłam pewna, czy w szkole nie obowiązywał mundurek.

Parsknęłam cicho na tę myśl. O tak, wiedźmy na pewno dałyby się ubrać według cudzego widzimisię.

Wyciągnęłam zza pralki wielką, starą walizkę – taką skórzaną z zatrzaskiem – w której wiele lat temu znalazłam gazety. Wszystko musiałam zmieścić do niej.

Zaczęłam wybierać ubrania – moja garderoba składała się głównie ze spódniczek w różnych odcieniach brązu, ewentualnie czerni, i lejących się, kremowych lub beżowych koszul oraz bluzek. W liceum wielokrotnie pytano mnie, czemu ubieram się tak powtarzalnie. Lubiłam, gdy każdą górę dało się założyć do każdego dołu. Nigdy nie musiałam marnować czasu na zastanawianie się nad tym, w co się ubrać – bo dodatkowo to był uniwersalny styl. Pasował do szkoły, na spotkanie z koleżankami, na czyjeś urodziny czy inne święto. W wiązanych butach na średnim obcasie umiałam biegać, więc nie ryzykowałam spóźniania się na lekcje.

Miałam też oczywiście trochę ubrań, które nie wpasowywały się w ten styl: parę dżinsów i bluzkę z dekoltem, czarną sukienkę, legginsy czy T-shirty… Ale nosiłam je rzadko lub wcale. Mój strój miał zwykle na celu nie przyciągać uwagi.

Zawsze musiałam się ukrywać, więc miało to sens. Teraz jednak… Chociaż moja prawdziwa tożsamość pozostanie tajemnicą, ja stanę się częścią magicznego świata. Koniec z ukrywaniem się. Za kilka dni oficjalnie wkroczę do Czeremchy, szkoły dla wiedźm, czarodziejek i łowców, jako jedna z nich. Jako jasnowidzka.

Westchnęłam. Mój dar jasnowidzenia był koszmarnie słaby, przypuszczalnie dlatego, że moim głównym talentem magicznym była nekromancja. Nigdy nie słyszałam o tym, żeby ktoś miał dwa dary, ale też moja sytuacja rodzinna była nietypowa. Wiedźmy prawie nigdy nie miewały synów, mój ojciec był więc rzadkim zjawiskiem, a dodatkowo miał dziecko z potężną wiedźmą… Nic dziwnego, że z tego dziecka wyrosło dziwactwo. Poza tym niewykluczone, że wiedźmy z dwoma darami istniały, jednak ukrywały jeden z nich dla własnego bezpieczeństwa, jak ja.

Gdy chodziłam na znienawidzoną przeze mnie muzykę, zawsze mówiłam sobie, że ktoś musi być najgorszy. Nie jest to możliwe, żeby wszyscy byli najlepsi. I czasem to ja muszę być tym kimś. Taki jest los człowieka, i już.

Co innego jednak być najgorszą uczennicą na muzyce w zwyklakowej podstawówce, a co innego być najgorszą jasnowidzką w szkole pełnej wrogo nastawionych dzieciaków, z których większość umiała wykorzystać swoją magię do odbierania życia.

Odepchnęłam walizkę. Wbiłam spojrzenie w zdjęcie stojące na biurku. Widniałam na nim wraz z mamą i babcią Tosią podczas pikniku w lesie, w którym stał nasz domek. Miałam może osiem czy dziewięć lat, a na mojej dziecięcej buzi malowało się szczęście.

Coś, co chciałabym jeszcze kiedyś poczuć.

Obiecałam sobie w duszy, że przeżyję ten rok za wszelką cenę. Nie dam się zabić. Nawet jeśli będę musiała walczyć na śmierć i życie, to nie ja zginę w tym pojedynku.

Poza tym nie bałam się śmierci. W końcu byłam nekromantką.

Nekromantki się śmierć nie ima.

2

Babcia Mirela skrzyżowała ręce na piersi i jeszcze raz pchnęła kopertę po kuchennym stole w moim kierunku.

Oparłam się o krzesło. Te w kuchni były zdekompletowane, a ja akurat wylosowałam to najmniej wygodne – plastikowe i składane z marketu budowlanego. Niemniej potrzebowałam babci wyraźnie dać do zrozumienia, że nie zamierzam przyjąć pieniędzy, dlatego zignorowałam dyskomfort i odchyliłam się jeszcze bardziej.

– Kania, nie wygłupiaj się. – Babcia potarła skronie, jakby rozmowa ze mną ją okrutnie męczyła. – Oficjalnie jesteś w mojej rodzinie, a my nie jesteśmy biedni. Naprawdę chcesz dać im więcej powodów, żeby cię prześladowali?

Bo, jak się okazuje, nastoletnie wiedźmy nie różniły się bardzo od zwyklakowych nastolatków, więc poza słabym talentem magicznym, można było im podpaść także niewłaściwą fryzurą, strojem czy grupą znajomych.

– Co jest nie tak z moimi ciuchami? – burknęłam.

– Nie wiem, jaka panuje teraz moda, ale wydają mi się dość… konserwatywne. Czy młodzież nie nosi teraz T-shirtów z dżinsami?

Uniosłam brwi.

– Chodziłam do zwyklakowego liceum, pamiętasz? I tam nikt mnie nie wytykał palcami za mój strój, który przy okazji na pewno nie jest konserwatywny. Poza tym jest dwunasta, a ja jutro o czwartej nad ranem wyjeżdżam. Nie zdążyłabym już.

Oczywiście nie obraziłabym się za nowy sweter czy parę botków, ale nie chciałam tych pieniędzy. Może gdyby naprawdę były babci Mireli, nie protestowałabym, lecz przeczuwałam, że babcia zabrała je z mieszkania taty.

Tata nigdy by mi nie dał pieniędzy, a już na pewno nie w ten sposób.

– No dobrze. – Ulżyło mi, kiedy babcia zdjęła ręce ze stołu. Wyprostowałam się, a ona westchnęła. – To wobec tego pozwól, że chociaż sprawię ci prezent i kupię nową walizkę na wyjazd. Nie wmówisz mi, że chcesz podróżować z tym starociem. Ma zepsuty zamek i brakuje mu kółek.

Zagryzłam zęby. Tym razem zabrakło mi argumentów. Ubrania miałam może w dobrym stanie, bo pracowałam od lat w weekendy, żeby zarobić na nie i na książki, ale walizka była faktycznie starym gratem.

Planowałam kupić nową, ale gdy trzy dni temu pojechałyśmy z mamą do centrum handlowego, z bólem serca porzuciłam ten plan. Duża walizka kosztowała kilkaset złotych. Przy konieczności zakupu zeszytów, długopisów i innych niezbędnych przyborów pieniędzy na walizkę już nie wystarczyło.

– Dobrze, ale proszę, żeby była czarna – zgodziłam się, a babcia prawie się uśmiechnęła.

Prawie, bo jednak Mirela Zyler nie uśmiechała się nigdy do nikogo.

– Cieszę się – odrzekła babcia cicho. – Po obiedzie przywiozę ci ją, żebyś mogła się przepakować.

– Już ją kupiłaś?

– Tak. I jest czarna.

Zmrużyłam oczy. Babcia Mirela wiedziała, że nienawidziłam, gdy się za mnie podejmowało decyzje, tak jak zrobiła to mama ze szkołą. Tu jednak chodziło o walizkę, a nie o moje życie, więc uznałam, że przełknę gniew.

Na myśl, że miałabym wyjechać bez pożegnania z kimś z rodziny, albo – co gorsza – bezpośrednio po kłótni czułam lęk. Mimo wszystko mogłam tu już nigdy nie wrócić.

Jestem nekromantką, nie boję się śmierci – powtórzyłam sobie po raz kolejny.

Ciekawe, czy faktycznie przestanę się jej bać, jeśli będę sobie to powtarzać wystarczająco często.

– Dziękuję – odrzekłam, siląc się na spokój.

Babcia skrzyżowała ręce na piersi. Tylko ona umiała wyglądać tak groźnie w otoczeniu PRL-owskich frontów z odpadającym fornirem i podłogi wyłożonej linoleum.

– Wiesz już, czym chcesz się zająć, jak ukończysz szkołę?

Zasznurowałam usta. Czy wiedziałam, co chcę robić? Tak. Czy była to działalność nielegalna? Również tak.

Od początku liceum próbowałam wymyślić, co mogłabym zrobić ze swoim życiem. Jako jasnowidzka, w teorii, miałam dwie opcje: zwyklakową pracę, która nie przysporzy mi szacunku pośród innych wiedźm, bo nie będzie powiązana z moim magicznym darem, lub pracować jako wróżbitka. To drugie oznaczało otworzenie własnej działalności, w której stawiałabym tarota i wróżyła z fusów, albo zostanie prywatną wróżbitką jakiejś wyjątkowo bogatej rodziny. Niewiele osób przyznałoby się, że wierzy we wróżby, ale w ukryciu chętnie płaciłoby za wgląd w swoją przyszłość.

Dotychczas udało mi się mieć dwie wizje, i oba doświadczenia były dla mnie traumatyczne, więc z pewnością nie zamierzałam korzystać z talentu jasnowidzenia w życiu zawodowym.

– Chciałabym przejąć sklep od mamy i babci – skłamałam.

– Tego nie możesz zrobić i wiesz o tym – syknęła na to babcia, marszcząc czoło.

– Tak, ale pytałaś, czym chciałabym się zająć. Nie planuję się tym zajmować – sprecyzowałam – ale bym chciała. Tobie też w moim wieku zabraniano mieć marzenia?

Wyglądało na to, że jednak nie przełknęłam gniewu. Gotował mi krew w żyłach.

To wszystko nie było winą babci Mireli. Nie było też winą mamy czy babci Tosi… ale byłam zła. Wściekła. Zacisnęłam pięści.

– Tak – odparła babcia, nieporuszona. – Zostałam wychowana w myśli, że mam do podźwignięcia kontynuację rodziny i muszę przejąć salon wróżb po mojej matce. Ja nie miałam marzeń. Ani jako dziecko, ani jako dorosła.

Westchnęłam. Gniew zelżał, ale nie umiałam współczuć babci.

Mogła mi nie robić tego samego, co zrobiono jej. W zasa­dzie nie kazała mi kontynuować rodziny ani przejmować salonu, ale wiedziała, że mój talent do jasnowidzenia był zbyt marny, abym mogła na nim zarabiać.

Byłam jednak jej jedyną dziedziczką, jakkolwiek beznadziejną.

– Więc nie wiesz, jak to jest. Ja mam marzenia, z których żadne się nie zrealizuje.

Babcia uniosła jedną brew.

– Wiem, że nie mówisz o sklepie ze zniczami i kwiatami, który prowadzi twoja mama z babcią – prychnęła – ale jeśli masz na myśli tego zwyklakowego chłopaka z liceum, to przysięgam…

Zaczerwieniłabym się, gdyby nie śniada karnacja.

– Nie. – Przewróciłam oczami. – Nie widziałam go od dawna.

To akurat była prawda. Przez pół roku chodziłam z Filipem z mojej klasy. Był, rzecz jasna, zwyklakiem, ale był też słodki i zakochany we mnie.

Od czterech miesięcy ani razu z nim nie rozmawiałam. On także nie dzwonił i nie pisał. Mieszkanie w małej miejscowości miało pewną zaletę (i wadę): wieści rozchodziły się szybko. Gdy Filip usłyszał, że mój tata zmarł, uznał, że da mi przestrzeń. To się stało w Święto Pracy. Wczoraj minęły dokładnie cztery miesiące, a on się nadal nie odezwał.

Trochę za nim tęskniłam, ale nie było mi szczególnie przykro. I tak musielibyśmy się rozstać przed moim wyjazdem do Czeremchy.

– To o co chodzi? Co to za marzenia?

Odwróciłam wzrok i spojrzałam przez okno, prosto na las rozciągający się za nim.

Kiedyś marzyłam o byciu prawdziwą nekromantką. Zanim tego zakazano sto lat temu, moje przodkinie zajmowały się odprawianiem dusz do zaświatów, a przynajmniej tych, które nie umiały tam trafić same. Ludzie płacili im za odprowadzenie duszy kogoś bliskiego na drugą stronę.

Tego się już nie praktykowało, za to od dziecka fascynowałam się serialami kryminalnymi. Z moimi zdolnościami nekromanckimi mogłabym być doskonałym detektywem w jakimś wydziale zabójstw – albo lekarzem sądowym, co było dla mnie nawet bardziej kuszące. Prawo, które obowiązywało wiedźmy, zabraniało mi jednak wykonywania tej pracy.

Zabraniało mi też istnienia, ale kto by się tym przejmował?

– To głupie – przyznałam cicho.

Babcia nie dałaby się spławić. Odetchnęłam i dodałam:

– Chciałabym się zakochać.

– Słucham? – Ściągnęła brwi. – I narobić kłopotów sobie i rodzinie?

– Powiedziałam, że to głupie. Ale idea miłości mi się podoba.

Babcia spojrzała na mnie z niedowierzaniem, po czym parsknęła śmiechem, w którym nie było cienia wesołości.

– Idea miłości? Dziecko, o czym ty mówisz? – Pokręciła głową. – Wiesz, co się dzieje z tą ideą, gdy mężczyźni się dowiadują, że matka ich dziecka jest wiedźmą? Ona przestaje istnieć. Możesz albo zatrzymać sekret i żyć w nieautentycznym związku do końca swoich dni, albo odejść jak każda inna wiedźma, gdy na świat przyjdzie dziedziczka.

Babcia Mirela, pomimo wciąż czarnych włosów, nie była już młoda. Miała prawie osiemdziesiąt lat. Po śmierci taty zaczęła podupadać na zdrowiu. Nie sądziłam, żeby miała dożyć dnia, w którym się dowie, że nie planuję żadnej dziedziczki.

– Czy ja twierdzę, że chcę brać ślub? Że to ma być miłość na zawsze? Nie – burknęłam. – Tylko się zakochać.

Nie kłamałam, jednak nie powiedziałabym, że moim największym marzeniem było zakochanie. I chociaż do zdobywania nowych doświadczeń na ogół podchodziłam ostrożnie, to w tym przypadku czułam, że ostrożność mogła mi zaszkodzić.

Chciałam przepaść. Chciałam zobaczyć, jak to jest – rzucić się na łeb na szyję w uczucie, które może mnie zniszczyć. Wiedziałam, że to pragnienie powinno mnie niepokoić.

I tak chciałam je zrealizować.

Babcia przyjrzała mi się uważnie.

– Dlaczego?

Bo moje życie kręciło się wokół śmierci.

Bo nie mogłam mieć prawdziwych przyjaciół. Inne wiedźmy mnie nie znały, ponieważ nie chodziłam z nimi do szkoły, a zwyklakom z mojego dotychczasowego liceum nie mogłam przecież zdradzić, że umiałam rzucać zaklęcia. Przed zawałem serca, na który zmarł mój tata, nikt z moich bliskich nie wiedział o tym, że miałam przez kilka miesięcy chłopaka. Gdyby nie okoliczności, na pewno zostałabym za to uziemiona na całe wakacje.

Bo chciałam się poczuć żywa – zamiast tylko być, chciałam czuć.

Nie lęk przed tym, że ktoś się dowie o moim istnieniu. Nie gniew na moją sytuację życiową. Nie zmęczenie, nie frustrację i nie smutek.

– To moja sprawa – odrzekłam cicho.

Babcia skinęła głową. Cieszyłam się, że nie zamierzała naciskać. Ja nie chciałam się dalej zwierzać. Poza tym ulżyło mi, że nie dopytywała dalej o zawód. Potężne jasnowidzki, takie jak babcia, umiały przewidzieć czyjąś odpowiedź, jeś­li dały radę nakłonić daną osobę do jej udzielenia. W chwili, w której zdecydowałabym się jej o tym powiedzieć, mogłaby to przewidzieć, zanim otworzyłabym usta.

Oczywiście ja tego nie potrafiłam. Byłam nekromantką do szpiku kości i moje wizje na razie także tyczyły się śmierci.

– Pójdę wobec tego. – Babcia strzepnęła nieistniejący pyłek z rękawa bluzki, po czym spojrzała mi w oczy. – Uważaj na siebie.

– Zawsze uważam – mruknęłam lekko poirytowana.

Wiedziałam, że każdy, kto mnie znał, bał się o moje życie, ale czasem liczba przestróg mnie przytłaczała. Na pewno nie istniała poza mną osoba, która codziennie słyszałaby: „Pamiętaj, zawsze bądź czujna i ostrożna!”, zamiast „Baw się dobrze”.

Czy w Czeremsze można było zginąć? Tak. Nasłuchałam się o tej placówce przez całe życie od obu babć i mamy. Wspominały niepokój i mroczną atmosferę, jaka panowała w szkole. Głównie wynikało to z wrogości między wiedźmami a łowcami – przez setki lat, aż do rozejmu w 1918 roku, byliśmy w stanie wiecznej wojny. To łowcy zaczęli prześladować wiedźmy ponad tysiąc lat temu. Jak narodziła się pierwsza wiedźma, tego nikt nie wie, ale w chwili chrztu Polski wiedźm było już całkiem sporo. Mężczyźni (jak przypuszczam, z zazdrości) w końcu je odkryli i zaczęli prześladować. Początkowo trzymali z kościołem, ale odsunęli się od niego, gdy udało im się odblokować własne moce. Jak to zrobili, tego też dziś nikt już nie wie. Niektórzy przypuszczają, że to zaklęcia, inaczej zwane inkantacjami – czyli słowne wezwania magii – były pierwszą opanowaną przez ludzi formą czarowania, a z czasem porzucono je na korzyść prostszego, intuicyjnego korzystania z magii.

Sztuka rzucania zaklęć dawno jednak wyginęła, a do prawdy o tym, jak nauczyliśmy się używać magii, nie dało się już dotrzeć.

Nie stanowiło też tajemnicy, że wiedźm było więcej i miały dużo bardziej zróżnicowane talenty niż łowcy. Prześladowanie przerodziło się w końcu w paskudną wojnę, która trwała setki lat.

Wojna nauczyła nas – i ich – zabijać za pomocą magii.

Łatwo było upozorować wypadek, mając magiczne moce. Bardzo łatwo – dlatego śmiertelne „wypadki” zdarzały się w Czeremsze kilka, a czasem kilkanaście razy w roku. Można było też kogoś wyzwać na pojedynek – co uważałam za komiczne w dwudziestym pierwszym wieku. Oczywiście wiedźmy zwykle nie bawiły się w pojedynki, tylko pozbywały się delikwenta po cichu. Honorowe walki były bardziej w stylu łowców.

Czeremcha powstała ponad pięćset lat temu. Początkowo uczyły się w niej wyłącznie czarodziejki – wiedźmy z klanów, które od czasów polowania na nasz gatunek złożyły broń i zgodziły się służyć łowcom w zamian za zaprzestanie prześladowania ich rodzin – oraz łowcy, którzy we własnej opinii posiedli moce podobne magicznym dzięki „nieprzeciętnym umysłom”, a nie „skalanej duszy”.

Kupa bzdur i tyle. Tak samo korzystali z magii jak i my, ale po tylu latach twierdzenia, że jest inaczej, głupio im było przyznać się do błędu.

Wiedźmy, czyli magiczne kobiety, które nie zgodziły się pięćset lat temu służyć łowcom swoją magią, dopiero po pierwszej wojnie światowej podpisały z nimi rozejm. Najwyraźniej potrzebna była wojna z milionami ofiar, aby wreszcie wszyscy poszli po rozum do głowy i uznali, że nie ma sensu uszczuplać (już i tak) małej magicznej społeczności.

Rozejm miał formę dokumentu, jak to zwykle bywa. A żaden dokument nie był w stanie przygasić nienawiści, którą wiedźmy wciąż czuły wobec łowców.

Ja też ich nienawidziłam – z całych sił.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Coś nowego