Inaczej niż w filmach - Lynn Painter - ebook + książka
NOWOŚĆ

Inaczej niż w filmach ebook

Painter Lynn

4,7

258 osób interesuje się tą książką

Opis

– Byliśmy kumplami z dzieciństwa.

– Tym właśnie byliśmy?

Wes miał dziewczynę swoich marzeń, ale potem ją stracił. Może odzyskać ją tylko wtedy, gdy będzie jak bohater komedii romantycznej... Przez kilka pięknych miesięcy Wes i Liz byli razem. Wspólne plany, studia – to wszystko posypało się jak domek z kart, kiedy wydarzyła się tragedia, a ich związek dobiegł końca.

Gdy chłopak wraca na uczelnię, chce sprawić, by Liz znów się w nim zakochała. Wie, że złamał jej serce, ale jest zdeterminowany i ma niezawodny plan. Odzyska ją dzięki wielkim gestom godnym komedii romantycznych, które dziewczyna uwielbia. Jednak w życiu wszystko wygląda zupełnie inaczej niż w filmach... Poznaj sequel bestsellerowej powieści „Lepiej niż w filmach” Lynn Painter, którą pokochały setki tysięcy osób!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
julienott

Dobrze spędzony czas

💗💗
00



Dla zwariowanych fanów miłości WesLiz:

ta książka powstała dzięki Wam,

za co jestem dozgonnie wdzięczna.

 

OSTRZEŻENIE

 

W książce znajdują się sceny

dotyczące spożywania alkoholu.

Został też poruszony temat straty rodzica.

SYLWESTER

„Gdyby piętnastoletni ja widział mnie teraz,

kopnąłby mnie w jaja”.

– Swatamy swoich szefów

WES

– Ale tu ludzi.

– Stary, mówiłem ci – powiedział Adam i włożył do ust gumę do żucia.

Z głośnika dudniła głośna muzyka i miałem wrażenie, że wszyscy ją przekrzykują.

Udałem się za nim i Noahem na górę, a tam salon wyglądał, jakby pojawili się tu wszyscy moi znajomi z liceum. Cholera. Ludzie byli dosłownie wszędzie, a ja natychmiast pożałowałem decyzji o wyjściu z domu.

– Bennett!

Z drugiego końca pokoju przybiegła Alex i mocno mnie uściskała.

– Szczęśliwego nowego roku, Benedetti.

Odwzajemniłem uścisk, z trudem przełykając ślinę.

– Jak się czujesz? – zapytała.

Nie znosiłem tego, co widniało na jej twarzy, kiedy się odsunęła. To był jeden z tych litościwych uśmiechów, jakby pytała, jak sobie radzę z faktem, że moje życie zamieniło się w kupę gówna.

– Dobrze – odparłem, rozdarty pomiędzy radością wywołaną spotkaniem z przyjaciółmi – ja nie mogę, znowu prowadzę życie towarzyskie – a niechęcią do tegoż.

Bo choć wszyscy byli mili, czułem, że jest im mnie szkoda. Z powodu taty, z powodu tego, że przerwałem studia, z powodu faktu, że nie gram już w baseball.

Byłem kimś godnym pożałowania.

Odkąd do domu wrócili Noah i Adam, za każdym razem, kiedy mnie próbowali gdzieś wyciągnąć, zdecydowanie odmawiałem. Jednak z jakiegoś powodu sylwester sprawił, że się ugiąłem. Czego teraz żałowałem.

Ponieważ nic już nie było takie samo.

Kiedy po raz ostatni widziałem się z tymi ludźmi, wszyscy mieliśmy ambitne plany na przyszłość.

I… cóż, oni nadal je mieli.

U mnie natomiast wszystko się zmieniło.

Kiedy umarł mój tata (dwa tygodnie po rozpoczęciu przeze mnie studiów na UCLA*), wróciłem na pogrzeb i już stąd nie wyjechałem. Postanowiłem porzucić uczelnię i wszystko, co miała mi przynieść przyszłość. Jakbym miał jakiś wybór. Teraz, kiedy od jego zawału minęło kilka miesięcy, pracowałem na pełen etat w spożywczaku, a oprócz tego dorabiałem jako kierowca Ubera. Życie było cholernie fantastyczne.

– Chodź, w kuchni Michael gra w zakłady o kasę – powiedział Noah i wskazał w tamtą stronę. – Tutaj jest za głośno.

Zakłady o kasę, nowa ulubiona gra imprezowa, to po prostu wyzwania z dołączoną do nich kwotą. Wymyślili ją chłopacy, z którymi pracowałem w sklepie, a kiedy wspomniałem o niej Adamowi i Noahowi, oszaleli na jej punkcie.

Wszedłem za nimi do kuchni, poczęstowałem się drinkiem, po czym usiadłem przy stole.

– Czas najwyższy, Bennett – powiedział Michael ze swojego miejsca na drugim końcu stołu, a jego przeciąganie samogłosek dało mi do zrozumienia, że jest już wstawiony. – Przez całe ferie zachowywałeś się jak pustelnik.

Zacisnąłem zęby, kiedy usłyszałem dobiegające z salonu pierwsze dźwięki tej starej piosenki z płyty Fearless. Powinienem się był domyślić, że na tej imprezie pojawi się ten właśnie kawałek.

– Byłem zajęty – mruknąłem.

Podniosłem kubek i jednym haustem wypiłem całą zawartość. Nie próbowałem się upić, ale nie próbowałem także tego nie zrobić. Mieliśmy mały biforek u Noaha z jego bratem, więc byłem już lekko wstawiony.

– Zakład o piątkę, że Bennett nie trafi z takiej odległości – oświadczył Noah, stawiając przede mną pustą puszkę i wskazując na zlew.

– Przyjmuję.

Rzuciłem puszkę i obserwowałem, jak odbija się od blatu i ląduje na podłodze.

– Jesteś beznadziejny – stwierdził, a ja wyjąłem z kieszeni banknot pięciodolarowy i położyłem przed nim.

– I tak lepszy niż ty.

– Właśnie dotarła Joss – rzekł Noah, odczytawszy wiadomość w telefonie. – Z moją kanapką z kurczakiem, o tak!

– Zakład o kanapkę z kurczakiem, że…

Na jej widok urwałem.

Ona. Była. Tutaj.

Ja pierdolę.

W salonie stała Libby.

Udało mi się unikać jej przez całe dwa tygodnie ferii świątecznych, ale teraz byliśmy na tej samej imprezie.

W sylwestra.

Żarty sobie stroisz, Wszechświecie? Odmówiłem udziału w trzech różnych imprezach tej nocy, imprezach, na których ona mogła się zjawić, ale zakładałem, że tutaj będzie bezpiecznie.

Nie mam pewności, czy zrobiło się cicho, czy głośno, nieostro czy superwyraźnie, wiem za to, że kiedy spojrzałem na Liz, wszechświat uległ zmianie, a wszystko rozmyło się w impresjonistyczne smugi rozmazanych kolorów. Uśmiechając się, rozmawiała właśnie z Joss. Pełna bólu pustka, jaką poczułem na jej widok, wyssała mi z płuc całe powietrze.

Nie widziałem jej od dnia pogrzebu mojego taty. Później przez kilka tygodni bawiliśmy się w związek na odległość, ale ostatecznie to zakończyłem.

Nie miałem wyboru.

Bez ciebie nie potrafię oddychać, ale muszę…

Ogarnęło mnie pragnienie, aby jej dotknąć, podejść do niej, wziąć ją za rękę i zaciągnąć do kuchni, gdzie śmialibyś­my się z zakładów o kasę i namówili kogoś do zrobienia czegoś absurdalnego.

Ale ona nie była już moja i mogłem zapomnieć o jej dotyku.

Miałem wrażenie, jakby tysiąc wspomnień o niej – uśmiechającej się do mnie, śmiejącej ze mną, wtulonej we mnie w moim pokoju w akademiku – zlało się ze sobą i wbiło w moje płuca jak piłka lecąca z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

Miała na sobie czarny oversize’owy sweter, którego przód wsunęła za pasek spódniczki w kratkę. Całości stroju dopełniały czarne rajstopy i urocze kozaki. Ładnie wyglądała, ale moje spojrzenie skupiło się jak laser na muśniętym słońcem, odsłoniętym przez opadający sweter ramieniu i atramentowej krawędzi wyłaniającego się tatuażu.

Wołającego do mnie.

Ponieważ znałem ten tatuaż lepiej niż swój, pewnie dlatego, że nie tylko na niego patrzyłem, ale także eksplorowałem go, całowałem, studiowałem tę wydziaraną szerokość geograficzną, jakby jej ciało było moją mapą, a te koordynaty to moja północ.

Tylko ciebie znam jak grzbiet swojej dłoni…

Szlag.

– Zakład o trójkę, że nie odgadniesz, co to za karta – rzuciłem do Adama, biorąc ze środka stołu talię kart, aby zająć czymś myśli.

Coś mi mówiło, że nie poradzę sobie ze wspomnieniami, które na pewno skopią mi tyłek, jeśli dalej będę spoglądał na Liz.

A niemal gorsze od wspomnień były pytania, które zawsze się pojawiały, kiedy o niej myślałem.

Czy nadal chodzi czytać na plażę? Czy odkąd wyjechałem, była w naszej ulubionej burgerowni? Jakie piosenki dodała do swojej studenckiej playlisty?

I w ogóle nie pozwalałem sobie zastanawiać się nad tym, czy z kimś się spotyka, czy nie.

Lepiej, żebym tego nie wiedział.

Kiedy postanowiłem nie wracać na studia, usunąłem swoje konta w mediach społecznościowych, częściowo dlatego, że wiedziałem, że przez resztę życia bym ją śledził, a częściowo dlatego, że co, do cholery, miałbym tam wstawiać? Moi znajomi i przyjaciele dzielili się zdjęciami z imprez studenckich i nauki do egzaminów, więc ja także powinienem zamieszczać migawki z mojego życia, no nie?

Pracowałem dziś w sklepie na dwie zmiany i nauczyłem się naprawiać dmuchawę w piecu. Śmiga teraz jak nówka. #błogo

– Przyjmuję. I jest to królowa – powiedział, szczerząc się jak idiota.

Odwróciłem kartę z waletem.

– I tu się mylisz, synu.

– Też chcemy pograć.

Do kuchni weszła Joss i usiadła na wolnym krześle między Adamem i Noahem. Postawiła na stole torbę z fast foodem, a w tym czasie Adam rzucił mi trzy dolary.

– Kocham ciebie i tę kanapkę – oświadczył Noah, dobierając się do torby. – Bardzo.

Wiedząc, że do Joss dołączy na pewno Liz, cały byłem spięty. Spojrzenie miałem wbite w karty, kiedy Adam powiedział:

– W porządku, Jo. Zakład o piątaka, że nie uda ci się wypowiedzieć wspak przysięgi na wierność sztandarowi.

Kiedy zaczęła to robić, towarzyszyły temu śmiech i głośne okrzyki, ale ja nic nie słyszałem oprócz ryku w moich uszach, gdy poczułem, że na krześle po drugiej stronie Adama usiadła Liz. Rude włosy i Chanel No. 5 stały się moją atmosferą, połączeniem, które wciągałem do płuc i które przesączało się przez moje pory. Nie podniosłem na nią wzroku – nie byłem, do cholery, w stanie – ale twarz płonęła mi jak diabli, kiedy wyczułem na sobie jej spojrzenie.

Cholera, cholera. Cholera. Zacząłem tasować karty.

– Fajna broda, Bennett – powiedziała cicho, a jej głos zanurzył się w moim krwiobiegu, przenikając do każdej części mojego ciała.

Zrobiłem wdech przez nos.

Nie mogłem jej przecież ignorować.

Podniosłem wzrok znad kart, a potem wszystko we mnie znieruchomiało, kiedy zobaczyłem jej uśmiech.

Dlatego że był on taki sam.

Jej uśmiech był takim samym wywołującym słabość w kolanach uśmiechem, jakim mnie obdarzyła, kiedy pierwszy raz powiedziała, że mnie kocha, na parkingu przed schroniskiem dla zwierząt w Ogallala w Nebrasce. Czerwone usta, błyszczące zielone oczy, różowe policzki…

A niech to, ona mnie wcale nie nienawidzi.

Przełknąłem ślinę i nie wiedziałem, co zrobić, podczas gdy przez moją głowę przebiegał milion pytań.

Dlaczego mnie nie nienawidzi? Na miłość boską, podczas naszej ostatniej rozmowy płakała.

Powinna mnie nienawidzić.

Co ja, u licha, mam teraz zrobić?

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że wpatrujemy się w siebie, dopóki Noah nie rzucił:

– Rany, dzieci, nie przy ludziach. Zakład o dwudziestkę, że Liz i Wes się nie pocałują.

W kuchni zapadła cisza; nikt nie wiedział, jak zareagować. Nim zdążyłem przetworzyć jego słowa, Liz uniosła brodę i powiedziała:

– Przyjmuję.

Gdybyśmy stali, jestem przekonany, że zatoczyłbym się do tyłu od siły tego dziewięcioliterowego słowa, które wbiło się w moją klatkę piersiową niczym zadany z całej siły cios. Kiedy patrzyłem na jej czerwone usta, uśmiechające się i prowokujące do pocałunku, nie słyszałem nic oprócz dudnienia mego serca.

Zacisnąłem zęby, a w mojej głowie odbywała się gorączkowa gonitwa myśli, ponieważ nigdy nie pragnąłem niczego bardziej, niż pocałować ją w tej właśnie chwili. Pragnąłem pociągnąć ją na swoje kolana i zatracić się w pocałunku, w cieple, jakiego nie czułem od dnia, kiedy mi pomachała z kolejki do odprawy przed lotem do LA.

Wiedziałem jednak, że gdybym to zrobił, wrócilibyśmy do siebie. Nie miałem w sobie wystarczająco siły, aby ponownie pozwolić jej odejść, nawet jeśli było to dla niej najlepsze.

I tak rzeczywiście było.

Bez ciebie nie potrafię oddychać, ale muszę…

Przełknąłem więc ślinę, odsunąłem się razem z krzesłem, po czym wstałem, przez cały czas patrząc w jej szmaragdowe oczy.

– Ja odmawiam – powiedziałem, lekko zaszokowany tym, jak bezdusznie brzmiał mój głos, podczas gdy każda komórka w moim ciele zatapiała się w uczuciach.

Wyszedłem z kuchni, niezainteresowany tym, co krzyczał za mną Noah – „Czemu taki z ciebie dupek?” – ani werbalnym upokorzeniem, jakie Joss z pewnością mi zafunduje przy następnym spotkaniu.

Pieprzyć ich wszystkich, pomyślałem, wychodząc tylnymi drzwiami.

Ale kiedy o północy siedziałem sam na tarasie, wpatrując się w pomarańczowy czubek swishera, a w domu wszyscy wołali „szczęśliwego nowego roku!”, wiedziałem, że nigdy nie wybaczę sobie tego, co moje słowa zrobiły z jej twarzą.

* Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles.

ROZDZIAŁ DRUGI

„Zanim pojawiłaś się w moim życiu, potrafiłem podejmować różnego rodzaju decyzje. Teraz nie potrafię. Jestem uzależniony. Muszę znać twoje zdanie. Jakie jest twoje zdanie?”

– Dwa tygodnie na miłość

LIZ

O mój boże, czy to…?

Była siódma i słońce dopiero wzeszło, więc większa część Westwood nadal spała.

Ale nie ja.

Ja poszłam pobiegać.

Tak jak i tamten koleś z długimi nogami, pan Próbuję--Pobić-Rekord-Prędkości. Ten wyjątkowo wysoki chłopak, przypuszczalnie koszykarz z pierwszego roku, był daleko przede mną. Zmrużyłam oczy.

Nie, zdecydowanie nie znałam tego olbrzyma.

W moich airpodsach leciało Ever Since New York, niedoceniony kawałek Harry’ego i według mnie także powiew jesieni. Choć w LA było ciepło, to ponieważ oficjalnie rozpoczął się kwartał jesienny, w mojej głowie zagościła już jesień.

Co oznaczało, że moje playlisty zostały zasypane przez muzyczne sterty świeżo zgrabionych liści.

Może było na nie za wcześnie, ale miałam to w nosie.

Dlatego że pierwszy dzień zajęć spowijała atmosfera magii. Było niemal tak, jakby czuło się zapach rześkiej, niczym niezmąconej świeżości nowego semestru. Miało się wrażenie, że wszystko na świecie jest możliwe.

Zwłaszcza w tym roku.

Po dwóch latach bezsensownych dorywczych prac w branży, które w żaden sposób nie pchnęły do przodu mojej przyszłej kariery, za to nauczyły mnie najprostszego sposobu na transport kawy ze sklepu do biura, dostałam się na praktyki.

I to nie byle jakie.

To praktyki u Lilith Grossman.

Kiedy pomachałam pracownikowi myjącemu wężem chodnik, zorientowałam się, że uśmiecham się jak wariatka, nic jednak nie byłam w stanie z tym zrobić.

Dlatego że udało mi się zaklepać na trzeci rok studiów praktyki, które potencjalnie zaprocentują w przyszłości.

I zaczynały się już tego dnia.

W zeszłym roku jeden z moich współlokatorów (Clark) pracował dla zespołu produkcji filmów wydziału sportowego. Na większości sportów kompletnie się nie znałam, ale dowiedziałam się od niego, że mają płatny wakat na pół etatu, więc pomyślałam: a co mi tam.

Zgłosiłam się, bo potrzebowałam pieniędzy.

To nie były praktyki, lecz studencka praca w niepełnym wymiarze godzin.

Praca, w której się zakochałam.

Zajmowałam się robieniem zdjęć i filmowaniem sportowców – podczas treningów, podczas meczów, podczas ćwiczeń na siłowni; na tym polegała moja praca. Generalnie robiłam to, co mi kazano, taszcząc sprzęt na przeróżne sportowe eventy.

Początkowo byłam w tym beznadziejna.

A potem już mniej.

Dlatego że wyzwoliło to we mnie pokłady kreatywności. Dotarło do mnie, że tak jak muzyka ma moc przekształcenia jakiegoś momentu w filmie, sposób, w jaki uchwyciłam aparatem sportowca, miał moc tworzenia historii.

Kiedy więc gruchnęła wiadomość, że Lilith Grossman, nagradzana producentka dokumentów, zamierza nakręcić w UCLA dokument sportowy i potrzebuje praktykanta, od razu się zgłosiłam.

Głównie dlatego, że pracowała dla HEFT Entertainment.

Była nie tylko znakomitą producentką filmową w świecie sportu, ale także producentką z niezliczoną ilością projektów w mojej wymarzonej firmie. W skład HEFT Entertainment wchodziło HEFT Motion Pictures i HEFT Television, jak również HEFT Music. Ze wszystkimi tymi spółkami współpracowały największe nazwiska w świecie muzyki i filmu.

Jeśli ktoś zdobywał Oscara albo Grammy, przypuszczalnie miał powiązania z HEFT.

Więc to oczywiste, że dla mnie, osoby, która pragnęła zostać konsultantką muzyczną przy projektach audiowizualnych, praktyki właśnie tam były czymś mega ważnym. Zaczynało tam wielu moich bohaterów, a teraz do ich grona dołączę i ja.

Nadal nie mogłam w to uwierzyć.

Oficjalnie praktyki rozpoczynałam dzisiaj, ale Lilith i ja pracowałyśmy razem już od kilku tygodni. Zwróciła się do mnie z pytaniem, czy byłabym zainteresowana tym, aby pomóc jej ogarnąć różne kwestie na kampusie. Biuro na czas projektu miała mieć w Morganie (J.D. Morgan Center było miejscem, gdzie swoje biura miał personel i administracja wszystkich zespołów sportowych), a jako że w przeciwieństwie do większości moich znajomych lato spędzałam w LA, skorzystałam z okazji.

Ani przez chwilę nie żałowałam tej decyzji.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać po znanej producentce – w sumie to zakładałam, że będzie nadęta i nieprzystępna, okazała się jednak zupełnie inna. Była odnoszącą niewiarygodne sukcesy kobietą, która chciała się dzielić – ze mną! – całą swoją wiedzą.

Zabrała mnie na lunch na sushi w Grove i zapytała, jakie są moje cele. A kiedy jej powiedziałam, wyjęła z torebki długopis i zaczęła sporządzać – na serwetce – schemat przedstawiający, w jaki sposób mogłabym według niej je zrealizować.

A jej spostrzeżenia były bezcenne.

Ponieważ mój plan był taki, że uzyskam tytuł licencjata z muzyki w mediach ze specjalizacją konsulting muzyczny, a potem… będę się modlić o pracę w branży.

Ale Lilith przekonała mnie do pomysłu, aby w ramach pierwszego kroku zdobyć pracę w licencjonowaniu muzyki.

– W licencjonowaniu będziesz pracować z muzyką, ale także z filmem i telewizją. Będziesz zarabiać, a pieniądze są bardzo ważne, i jednocześnie nawiązywać cenne znajomości, które ostatecznie pomogą ci w zdobyciu pracy, której rzeczywiście pragniesz.

Następnie wymieniła nazwiska kilku moich idoli, którzy też zaczynali w licencjonowaniu.

I serio, miało to sens.

Konsultanci muzyczni mieli na co dzień do czynienia z licencjonowaniem, więc czy istniał lepszy sposób na ustawienie się w branży? Tak więc do listy przedmiotów wymaganych do uzyskania dyplomu dodałam wszystko, co miało związek z licencjonowaniem i zdobyciem odpowiedniego certyfikatu.

Coś mi mówiło, że to rzeczywiście plan działania prowadzący do spełnienia moich marzeń.

Kiedy zatrzymałam się na rogu i czekałam na zmianę świateł, dotarło do mnie, że znowu się uśmiecham.

Uśmiechałam się jak idiotka, biegnąc przy tym w miejscu, no ale jak mogłam tego nie robić?

Ponieważ ten rok zapowiadał się na przełomowy.

I kiedy udałam się na pierwsze zajęcia w nowym roku akademickim, nadal uśmiechałam się jak zakochana gimnazjalistka.

– Żartujesz sobie, Buxbaum?

Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy, kiedy przeszłam na początek klasy.

– Co?

– Co? – Horace Hanks, profesor muzyki i mój absolutnie ulubiony nauczyciel, wskazał na mnie. – Pierwsze zajęcia, a ty nie przyniosłaś nawet zeszytu? Plecaka? Ołówka? Obraża mnie ten brak przyborów szkolnych.

– Daj spokój, Hor – powiedziałam, zajmując miejsce w tej samej ławce, w której siedziałam na wszystkich jego czterech poprzednich kursach. – Oboje wiemy, że ty nie tylko uczysz, lecz także występujesz. Przekonałam się, że najlepszym sposobem na uchwycenie twojego, hmm… geniuszu jest nagranie twoich zajęć i ponowne ich obejrzenie przed egzaminami.

– Nie jestem temu wcale przeciwny – oświadczył, drapiąc się po łysej głowie. – Ale ten brak szacunku i tak rani moje uczucia.

– Najmocniej przepraszam – powiedziałam i wyjęłam telefon, aby się upewnić, że jest wyciszony.

Horace wpadał w szał, kiedy komuś zaczynał dzwonić telefon.

Kiedy rozpoczęły się zajęcia (psychologia i zarządzanie muzyką), włączyłam nagrywanie i po raz kolejny się nie zawiodłam. Horace zawsze mi przypominał tego nauczyciela aktorstwa z serialu Wiktoria znaczy zwycięstwo (pewnie właśnie dlatego tak bardzo go lubiłam), bo nauczał w totalnie niekonwencjonalny sposób, który był po równo zabawny i żenujący.

Raz cały wykład wyśpiewał. Falsetem.

Choć metody miał zwariowane, to jednak okazywały się skuteczne. Zawsze dużo się od niego uczyłam.

Następne zajęcia miałam w tym samym budynku (aczkolwiek mniej zajmujące i bardziej nudne), po nich zaś udałam się do Morgana na pierwsze oficjalne spotkanie w roli praktykantki. Denerwowałam się, bo choć Lilith okazała się przesympatyczna, to była tak niesamowita, że nie chciałam, aby widziała, że mnie brak tej niesamowitości.

Gdy dotarłam do jej gabinetu, robiła coś właśnie na komputerze. Zapukałam w otwarte drzwi.

– Puk, puk.

Podniosła wzrok i się uśmiechnęła.

– Wchodź i siadaj, Liz.

Boże, ta kobieta była naprawdę zajebista. Miała blond boba z tak ostrym cięciem, że wyglądała, jakby przed chwilą wyszła z salonu. Ubrana była w granatową marynarkę, pod którą miała białą koszulę z postawionym kołnierzem, i dżinsy z dziurami, zaś całości stroju dopełniały czerwone czółenka na wysokim obcasie. Wyglądała tak, jakby gotowa była na sesję zdjęciową dla „Vogue’a” zatytułowaną Styl business casual.

Usiadłam na jednym z krzeseł dla gości i zapytałam:

– Co słychać?

Kiedy się denerwuję, gadka szmatka to dla mnie must have.

– Wszystko się świetnie układa – odparła i obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. – Rano spotkałam się z wydziałem sportowym i mamy mnóstwo ekscytujących pomysłów do tego projektu.

– Fantastycznie. – Ależ się cieszyłam, że mogę być tego częścią. – Zdradzisz kilka?

– Cóż, zdradzę wszystkie, ponieważ jesteśmy zespołem, ale wolę zaczekać, aż dostanę akcept. Nie chcę robić ci nadziei, gdyby coś miało nie wypalić.

– Uczciwie stawiasz sprawę.

– No więc oto twoje pierwsze zadanie – powiedziała, krzyżując ręce na piersi i odchylając się na fotelu. – Prześlij mi swój harmonogram zajęć na uczelni i pracy, tak bym wiedziała, kiedy jesteś dostępna, jeśli chodzi o networking. Podaj mi też listę przedmiotów i nazwiska wykładowców.

– Okej – powiedziałam spokojnie, jakbym w ogóle nie świrowała z powodu tego, że Lilith mówi o networkingu.

– Zajęcia na uczelni są priorytetem, ponieważ potrzebujesz mieć dyplom, ale uważam, że z myślą o twoich zawodowych planach musimy wyciągnąć z tych praktyk najwięcej, jak się da. Zgadzasz się ze mną?

Nie potrafiłam być spokojna, kiedy mówiła takie rzeczy. No bo przecież to Lilith Grossman. No więc kiedy kiwnęłam głową, towarzyszył temu tysiącwatowy uśmiech. Dlatego że Lilith miała kontakty, o których wcześniej mogłam tylko pomarzyć.

– Jak najbardziej – potwierdziłam.

– Jeśli jesteś skłonna poświęcić swój czas, to chciałabym, abyśmy mocno skupiły się na stworzeniu podstawowych relacji biznesowych.

– Oczywiście, że jestem skłonna – zapewniłam lekko piskliwym głosem.

– Doskonale. A w ramach drugiego zadania… – powiedziała, zerkając na zegarek. Odsunęła fotel i szybko wstała. – Chciałabym, żebyś obejrzała na HBO jeden sezon serialu Hard Knocks. Obojętnie który.

Kiwnęłam głową.

– Okej.

Z rogu biurka wzięła klucze, a do kieszeni marynarki włożyła telefon.

– Muszę lecieć, a ty przyślij mi info i obejrzyj jeden sezon Hard Knocks. W ciągu kilku dni skontaktuję się z tobą i mam nadzieję, że do tego czasu będę już miała wszystkie informacje dotyczące projektu.

– Jasne.

Drogę do baru Epicuria pokonałam niemal w podskokach, podekscytowana tym wszystkim, co miało się wydarzyć w moim życiu. Odnosiłam wrażenie, że tamtego dnia jaśniej świeci słońce, ptaki głośniej świergoczą, kiedy zaś wracałam do biura produkcji z zamówionym jedzeniem, miałam ochotę robić gwiazdy.

Było tak, jakby wszystko w końcu zaczynało się układać, i nie sposób było nie nucić razem z lecącą w słuchawkach You Could Start A Cult, moją aktualnie ulubioną piosenką.

Kiedy dotarłam do swojego boksu mieszczącego się na piętrze w innej części budynku niż gabinet Lilith, zjadłam przy biurku sałatkę i zmontowałam część materiału o pierwszym dniu futbolistów, który był mi potrzebny do rolki. Nadal wykonywałam czarną robotę dla wydziału sportowego, więc w tym maleńkim boksie czułam się jak u siebie.

– Hej – przywitał się Clark, rzucając na biurko swoje rzeczy. – Myślałem, że uwiecznisz dziś poranny trening siłowy baseballistów.

– Zamieniłam się z Codym, ponieważ miałam pierwsze spotkanie z Lilith – odparłam, nie podnosząc głowy znad komputera. – Więc to ja ogarniam ich popołudniowy trening.

– Dużo pierwszoroczniaków – powiedział i usłyszałam, jak uruchamia się jego laptop. – Wyjdę na starego, jeśli powiem, że wszyscy wyglądają jak dzieci?

– Bo rzeczywiście tak jest – przyznałam, cofając się myślami do swojego pierwszego roku. Dzięki bogu spowijała go teraz gęsta mgła, ale wciąż pamiętałam stres i puszczane w zapętleniu smutne piosenki. – Przedziwne, że zaledwie dwa krótkie lata temu my też byliśmy tacy uroczy i niewinni.

– No i można ich dostrzec z kilometra – dodał Clark przy wtórze stukania w klawiaturę. – Widać to nawet w sposobie, w jaki idą na zajęcia. Coś w ich chodzie krzyczy „to jest mój pierwszy raz!”. Jest tak, jakby ten dziwny chód mieli przez zaciskanie zdenerwowanych tyłków.

– Wiesz, czy w lodówce jest jeszcze sos ranczerski? – zapytałam i popiłam wodą bardzo suchą sałatę.

– Przeterminował się.

– Szlag.

– Musimy wybrać się na zakupy, bo nie ma także keczupu i chrzanu.

Zminimalizowałam plik, aby znaleźć inne zdjęcie.

– Komu w pracy potrzebny jest chrzan?

– A komu nie? Chrzan jest dobry do wszystkiego – dodał z powagą.

– Ty tak twierdzisz.

Przez dwie godziny pracowaliśmy tak obok siebie, mało co się odzywając. Zawsze tak mieliśmy. Clark był moją platoniczną bratnią duszą. Czułam się przy nim równie komfortowo jak sama ze sobą, a czasami odnosiłam wrażenie, że stanowimy przedłużenie siebie nawzajem.

Cóż, z wyjątkiem uwielbienia wobec chrzanu.

W końcu o piętnastej stanął przy moim boksie i zapytał:

– To co, idziemy na Jackiego?

Na stadionie imienia Jackiego Robinsona trenowała drużyna baseballowa. Kiwnęłam głową i zapisałam plik.

– Co więc konkretnie jest potrzebne?

– Ogólny kontent przedsezonowy – odparł i wzruszył ramionami, po czym poprawił sobie fryzurę. – Dźwiganie ciężarów, treningi, kilka rolek prezentujących drużynę z tego roku.

– Spoko. – Zamknęłam laptop i włożyłam go do torby. – Łatwizna.

Postanowiliśmy podjechać tam jego samochodem i kiedy szliśmy na parking, mało nie skasowało nas dwóch kolesi na hulajnogach. Choć mało brakowało, uśmiechnęłam się, ponieważ nic bardziej nie świadczyło o tym, że rozpoczął się nowy rok akademicki, niż niedoszłe zderzenie z elektryczną hulajnogą.

ROZDZIAŁ TRZECI

„W chwili, kiedy zobaczyłem cię na dole, wiedziałem…”

– Moja najmilsza żona

WES

– Myślisz, że udałoby ci się załatwić bilety? – mruknął AJ, rozciągając ramiona. Miał na nosie te idiotyczne okulary przeciwsłoneczne, które kupił za pięć dolców w Kanadzie, ale wcale go nie krytykowałem, ponieważ mnie słońce świeciło prosto w oczy.

Choć raz zazdrościłem mu okropnego stylu.

– Pewnie tak – odparł Mick i nachylił się do ćwiczenia rozciągającego biodra. – Ale muszę wiedzieć ile.

– Bennett, jesteś chętny, prawda?

Drużyna rozgrzewała się, zaczynając od rozciągania, ale AJ starał się w międzyczasie załatwić nam wejściówki na odbywającą się w piątkowy wieczór „epicką” imprezę. Jako że oprócz chłopaków na boisku nie znałem jeszcze nikogo na UCLA, uznałem, że pójdę z prądem i zobaczę, co z tego wyniknie.

– Jasne – odparłem, rozciągając ścięgna udowe.

Imprezowanie nie stanowiło dla mnie priorytetu, ale nie miałem także nic przeciwko życiu towarzyskiemu.

Po tym, jak pałkarze rozdzielili się, aby ćwiczyć prawidłowe odbicia, a my (miotacze) przystąpiliśmy do treningu z gumami oporowymi, usłyszałem swoje nazwisko.

– Bennett, twoja kolej.

Zerknąłem w stronę bullpenu, gdzie stał właśnie Ross. Był trenerem miotaczy, ale żaden z nas tak go nie nazywał.

Był po prostu Rossem.

Podbiegłem, gotowy oddać rzut, nawet jeśli mój żołądek miał w tej kwestii zastrzeżenia. Oddychaj i się uspokój, nakazałem sobie w myślach. Grałem w baseball praktycznie całe swoje życie, musiałem więc okiełznać te nerwy.

To był tylko trening.

Taaaaak. Dla mnie jednak o wiele więcej. Po tym, jak przez dwa całe sezony nie mogłem trenować, za coś niesamowitego uważałem to, że tu byłem, że choć szanse na grę wcześniej zniknęły, to nagle znowu się pojawiły.

Zobaczyłem, jak Woody (łapacz w bullpenie) się szykuje, kiedy jednak dotarłem do Rossa, ten oparł się o ogrodzenie i rzucił od niechcenia:

– No to opowiedz o swoim pierwszym dniu.

Nie miałem pewności, o co mu chodzi, bo powiedział to tak, jakbyśmy byli dwoma gawędzącymi ze sobą kolesiami. Zerknąłem na Woody’ego, po czym bąknąłem:

– Eee, cóż…

– Daj spokój.

Ross pokręcił z półuśmiechem głową. Zawsze przypominał mi młodego Kevina Costnera (z czasów Byków z Durham), ponieważ nie był typowym trenerem. Nigdy nie wrzeszczał i nie popadał w przesadę.

Jeśli mam być szczery, to nawet nie zachowywał się jak sportowiec.

Był to po prostu… fajny; przyzwoity człowiek, który wiele wiedział na temat baseballu.

– Tylko mi tu nie wciskaj kitu. Obaj wiemy, że pierwszy dzień studiów jest dla ciebie czymś więcej, i ciekawi mnie, jak było. Co myślisz o swoich przedmiotach?

To do Rossa zadzwoniłem, kiedy dwa lata temu odszedłem z drużyny, i to on był osobą, do której się odezwałem, kiedy zapragnąłem wrócić.

I także on pierwsze dziesięć razy, kiedy go błagałem, odparł „dzięki, ale nie”.

„Dwa sezony poza boiskiem to za dużo, młody”.

– Są super – odparłem z przekonaniem. – To znaczy na pewno nie są łatwe, ale przynajmniej wydają się interesujące.

– To dobrze. – Odwrócił głowę i splunął. – Wszystko inne też się układa? Po tym wszystkim na pewno jest trochę dziwnie.

To dopiero niedomówienie.

– Taa, jest dziwnie, ale w dobrym znaczeniu tego słowa.

– Jadłeś już coś z Fat Sal’s?

– Jeszcze nie.

– No to daruj sobie – odparł i uśmiechnął się ironicznie. – Ten badziew zapcha ci tętnice i sprawi, że będziesz miał galaretowaty tyłek. Trzymaj się lepiej uczelnianej stołówki.

– Tak właśnie robię. – Wiele słyszałem o Fat Sal’s, ale obecnie zbyt byłem skupiony na osiągach, aby karmić się śmieciowym jedzeniem. – Poza tym wszystko tutaj i tak jest zbyt drogie.

– No nie? Cholerne LA, stary. – Pokręcił głową, wyprostował się i rzekł: – Gotowy na kilka rzutów?

Nic na świecie nie mogło się równać rzuceniu szybkiej piłki (kiedy lądowała dokładnie tam, gdzie miała) i te wszystkie bzdurne motyle w brzuchu zniknęły w chwili, kiedy moja pierwsza piłka trafiła w rękawicę Woody’ego.

Świetnie mi szło – no ba! – aż w pewnym momencie zauważyłem, że filmuje mnie jasnowłosy olbrzym.

Co to, u licha, miało być?

– Ignoruj go – powiedział Ross, trafnie odczytując moją minę. – Są ekipy, które cały czas nagrywają dla social mediów. Przywykniesz do tego.

Lekko ścisnęło mnie w żołądku. Ze wszystkich sił starałem się zachowywać spokój i nie skupiać się na fakcie, że to, jak dobrze będzie mi szło w okresie przedsezonowym, praktycznie wyznaczy całą moją baseballową przyszłość, więc ostatnie, czego mi było trzeba, to wywierający presję nieznajomi z kamerami.

– To tylko Clark! – zawołał Woody, szczerząc się do olbrzyma. – Nikt nie przejmuje się tym, co uważa ten dupek.

– Och, twoja mama owszem – odparł ze śmiechem Clark, nie opuszczając nawet kamery. – I kazała mi cię pozdrowić.

– Też ją pozdrów. – Woody ponownie założył maskę. – I zapytaj, czy może załatwić mi bilety na waszą imprezę.

– Jest ostatnio wykończona, ale zapytam – obiecał Clark i nawet ja się roześmiałem. – A teraz przymknij się, tak by ten koleś mógł rzucić.

– Dzięki – powiedziałem i wziąłem głęboki oddech.

– Nie ma sprawy. – Clark podszedł bliżej i uklęknął. – Uwierz mi, całej wioski potrzeba, aby uciszyć Woody’ego.

ROZDZIAŁ CZWARTY

„Nigdy nie pozwól, aby strach przed działaniem

wykluczył cię z gry”.

– Cinderella Story

LIZ

– Buxxie!

Odwróciłam się i zobaczyłam, że do boksu wielkimi rękami przywołuje mnie Jimmy Rockford. Był starszym łapaczem o budowie goryla, dochodzącym do siebie po zerwanym więzadle krzyżowym.

Rudowłosy goryl z brodą zaplecioną w warkocz. Było na co patrzeć, ale to właśnie część jego uroku.

– Tak? – zapytałam, pauzując playlistę. Wskazałam na boisko, gdzie zapolowi robili powtórki z uderzania wysoko piłki. – Muszę porobić zdjęcia, więc nie mogę teraz rozmawiać.

– Jakieś dodatkowe bilety na piątek? Mój brat chce przyjść.

Dobre sobie. Jego brat bliźniak, Johnny, grał w rugby z Clarkiem i był chodzącym stereotypem: potężny, szorstki i szalony, a po pijaku skłonny do wdawania się w bójki i niszczenia co popadnie. Lubiłam Johnny’ego, ale nie zamierzałam zapraszać go na imprezę w naszym nowym, uroczym mieszkaniu poza terenem kampusu.

– Przykro mi – rzuciłam, idąc w przeciwnym kierunku. Cieszyłam się, że ja i moi współlokatorzy zgodziliśmy się ściśle przestrzegać zasady związanej z urządzaniem imprez. Ich trójka była szalenie towarzyska, ja mniej, i sensowne było używanie biletów, aby mieć pewność, że liczba uczestników nie wymknie się spod kontroli. – Ja już nie mam. Ale zapytaj Clarka!

Clark stał obok bullpenu i filmował miotaczy. Idąc w jego stronę, rozpięłam torbę i wyjęłam z niej aparat.

– W samą porę – rzucił do mnie, kręcąc, jak ktoś rzuca. Dziwnym trafem bez podnoszenia wzroku wiedział, że to ja.

– Ostrzegam, że Johnny Rockford czai się na bilet.

– Mówiłem już temu złamasowi, że się skończyły.

– Stawiam dziesięć dolców na to, że i tak się pojawi.

Postawiłam torbę na ziemi, zmodyfikowałam ustawienia aparatu, po czym uniosłam go, aby pstryknąć kilka fotek filmowanemu przez Clarka kolesiowi.

Clark i ja nabraliśmy wprawy w byciu niewidzialnymi, a jako że większość sportowców przyzwyczajona była do tego, że są filmowani, nikt nas nawet nie zauważał. Popatrzyłam przez obiektyw na wysokiego miotacza, który rzucił właśnie szybką piłkę, i wow – osiągnęła naprawdę imponującą prędkość.

Na pierwszy rzut oka nie wyglądał znajomo, więc to pewnie student pierwszego roku.

Choć przecież stałam za nim i w ogóle nie widziałam jego twarzy, więc powinnam się poprawić: jego tyłek nie wyglądał znajomo.

Nie, jego tyłek wyglądał po prostu jak bardzo ładny tyłek baseballisty.

Niech bóg błogosławi tę kobietę, która zaprojektowała spodnie do baseballu.

I tak – to musiała być kobieta.

– Kurde, masz zapasową baterię? – zapytałam poirytowana tym, że w biurze zapomniałam ją naładować.

Mała ikonka w rogu migała, co znaczyło, że zostało tylko kilka minut.

– W torbie – odparł, nadal filmując. – Na pace furgonetki.

– Okej. W takim razie po nią pójdę.

– Jeśli zobaczysz, że zaczęli już odbijanie, mogłabyś zrobić trochę zdjęć? – Clark w końcu opuścił kamerę i spojrzał na mnie. – Mam przeczucie, że zapewni to lepszy kontent niż gumy oporowe i bullpeny.

– Jasne.

Pobiegłam do furgonetki, a po wymianie baterii godzinę spędziłam na fotografowaniu treningu odbijania. Fajnie było widzieć wielu graczy z zeszłego roku – moi ulubieńcy to Mick i Wade – i obserwować tych nowych. Na UCLA był najlepszy program rekrutacji w kraju, co niekoniecznie gwarantowało dobry sezon, za to przedsezonowe aktywności odbierało się jako coś więcej niż zwykły trening.

Było to bardziej jak prolog.

Zrobiłam zbliżenie na ćwiczącego rzuty Wade’a i pstryknęłam mu serię zdjęć.

Boże, jak dobrze znowu tu być. W życiu bym nie przypuszczała, że mogłabym zakochać się w sporcie, ale dzięki tej pracy tak właśnie się stało. Dlatego że oprócz zajmowania się opisywaniem materiału filmowego i noszeniem sprzętu z mojej pracy przy produkcji wyniknęło coś iście szalonego. Otóż przekonałam się, że oprócz muzyki uwielbiałam robić zdjęcia sportowcom w ich środowisku naturalnym i tworzyć z nich niezwykłą historię na temat przeżyć i doznań.

– Masz ochotę wybrać się do Ministerstwa Kawy, jak już skończysz?

Opuściłam aparat. Obok mnie stał Clark ze spakowanym sprzętem.

– Obiecałem dziś kawę blisko połowie mojej wieczornej grupy, więc dodatkowa para rąk bardzo by mi się przydała.

Typowy Clark. Pierwszy dzień, a on już znał połowę grupy.

– A ty skończyłeś?

Zerknęłam na zegarek i o rany, minęły już dwie godziny.

– Tak, ale mogę zaczekać, jeśli ty nie – odparł, przejeżdżając dłonią po włosach. – Odkąd się tu zjawiliśmy, z dziesięciu osobom obiecałem bilety, więc mogę w tym czasie do nich napisać.

– Nawiasem mówiąc, wiem, że rozdajesz za dużo biletów na imprezę – powiedziałam oskarżycielsko i podniosłam z ziemi torbę. – Ale myślę, że mam wystarczająco zdjęć. Chodźmy po tę kawę i ustalmy, jak bardzo mamy przerąbane.

– W porządku. – Wyjął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je na nos. – Ale wiesz, świat się nie zawali, jeśli nasza impreza nieco się rozrośnie.

– Ty tak twierdzisz. – Przewróciłam oczami i ruszyłam razem z nim w stronę parkingu. – To nie ty nie możesz spać, kiedy w salonie o trzeciej nad ranem nadal bawi się sześćdziesiąt osób.

– Z całą pewnością nie było ich sześćdziesiąt – żachnął się i objął mnie ramieniem. – A gdybyś odrobinę więcej wypiła, spanie nie byłoby problemem.

Musiałam się roześmiać, ponieważ Clarka nic nie było w stanie zbić z tropu.

Nigdy.

W jego pokoju mogłaby eksplodować bomba, a on skomentowałby to pewnie tak: „No cóż, wszechświat najwyraźniej uznał, że pora na przemeblowanie”.

– Powiedz mi tylko, że nie obiecałeś biletu Woody’emu – rzuciłam.

Ale i tak wiedziałam, że pewnie to zrobił. Wszyscy, których znałam, uwielbiali tego pochodzącego z Alabamy łapacza w bullpenie, Pana Czarusia z Południa, ja jednak nie. Nie był złym chłopakiem, ale w zeszłym roku umówiłam się z nim na randkę. To była moja jedyna randka na studiach, zanim dotarło do mnie, że nie wierzę już w miłość, ponieważ on A) powiedział, że nie znosi kotów, B) nazywał mnie „Rudą”, jakby to była ogólnie akceptowalna ksywka dla osoby rudowłosej, i C) pocałował mnie w szyję, kiedy staliśmy w kinie w kolejce do stoiska z napojami i przekąskami.

I od czasu tamtej nieszczęsnej randki za każdym razem, kiedy go widziałam, miałam wątpliwą przyjemność odpowiadania na jego dwadzieścia pytań dotyczących tego, dlaczego nie zgadzam się na kolejną randkę.

– Dałem kilka dwóm miotaczom z pierwszego roku – powiedział defensywnie Clark – dlatego musiałem dać też Woody’emu. No bo on też tam był i nie miałem wyboru.

Miałam żałośnie mięczakowatego przyjaciela.

– Cóż, jeśli go zamorduję, ty zakopiesz ciało i pozbędziesz się dowodów.

– Umowa stoi. Szarpnę się nawet na łopatę.

ROZDZIAŁ PIĄTY

„Bez względu na to, co się wydarzy w ciągu następnych pięciu minut, chcę, abyś wiedziała, że kiedy otworzyłem te drzwi, twój widok tak mnie ucieszył, że aż mi mocniej zabiło serce”.

– Gra o miłość

WES

Pierwszy tydzień minął jak z bicza strzelił.

Jego część sportowa okazała się bardzo intensywna. Treningi, ciężary, ćwiczenie pozycji, praca nad odruchami warunkowymi; więcej czasu spędzałem, cierpiąc razem z chłopakami z drużyny, niż nad podręcznikami.

Dlatego właśnie każdego wieczoru udawałem się hulajnogą do biblioteki, gdzie starałem się nadganiać materiał. Główna biblioteka na kampusie to Powell i to ona powinna być moją bazą startową, wolałem jednak jechać nieco dalej i uczyć się w bibliotece muzycznej.

Ponieważ było tam ciszej. Okej, gówno prawda.

Uczyłem się w cichej bibliotece muzycznej w nadziei, że wpadnę na pewną studentkę muzyki, która być może także będzie się tam akurat uczyć. Studentkę muzyki z zielonymi oczami, rudymi włosami i wytatuowanymi na biodrze stokrotkami.

Studentkę muzyki, o której śniłem prawie każdej nocy.

Której głos nadal słyszałem, której zapach perfum nadal czułem.

Jeszcze jej nie spotkałem, ale wyczuwałem, że jest blisko. Miałem kilka pomysłów dotyczących przypadkowego wpadnięcia na nią, to znaczy: cały dzień spędzić na nauce w holu budynku Schoenberg, gdzie najpewniej miała wszystkie zajęcia muzyczne; poprosić dziewczynę Eliego, która pracowała w dziekanacie, o skopiowanie planu zajęć Liz; zadzwonić do pana Buxbauma i błagać o informacje, i tak dalej. Ale żeby tak się stało, moje życie musiało zwolnić.

Dlatego w piątkowy wieczór, kiedy wracałem do akademika po pierwszym chaotycznym tygodniu i ani jednym natrafieniu na Liz w bibliotece, niecierpliwie czekałem na imprezę. Nie dlatego, że zamierzałem się nawalić, miałem po prostu ochotę poczilować z chłopakami i spędzić wieczór, podczas którego moje myśli nie będą zdominowane przez studia i baseball.

Albo przez nią.

Wstukałem swój kod i pchnąłem drzwi.

– Cholera, w samą porę – przywitał mnie Wade (zawodnik pierwszej bazy i jeden z moich współlokatorów), wyglądający jak kretyn w obcisłych dżinsach, białym T-shircie, czarnej marynarce (że co?) i pieprzonej fedorze na głowie. – Jestem gotowy do wyjścia.

Towarzyszyli mu Mickey (łapacz / kolejny współlokator) i AJ, którzy na szczęście nie byli przebrani za Bruno Marsa. Wszyscy najwyraźniej czekali na mnie.

– Na bal przebierańców? – zapytałem, kładąc na ławie klucze i plecak.

– Nie zazdrość mi stylu, Bennett – rzucił Wade, otrzepując przód marynarki, jakby był nie wiadomo jak zajebisty.

– Och, zdecydowanie nie zazdroszczę.

– W takim razie ogarnij się, bo zdążyliśmy już zamówić ubera – wtrącił AJ. – Jeśli nie ruszę wkrótce w tany, to się wkurzę.

W AJ-u najbardziej lubiłem to, że miał w nosie, co inni myślą na jego temat. Uwielbiał tańczyć (ale tak na maksa, że aż kapał z niego pot), kochał k-dramy i przekonywał wszystkich, że woda gazowana jest lepsza od piwa.

– Ile mam czasu? – zapytałem, bo po szybkiej jeździe powrotnej do Hitch w ciepłym kalifornijskim słońcu bardzo potrzebowałem prysznica.

AJ spojrzał na swój telefon.

– Larissa z Ubera zjawi się za dwanaście minut.

– Na prysznic potrzebuję trzech. – Pobiegłem do swojego pokoju po czyste ciuchy i zawołałem: – Dżinsy i T-shirt będą okej, prawda?

– Nie, masz się bardziej postarać – odparł Wade.

W tym samym czasie AJ i Mickey krzyknęli jednym głosem:

– Tak!

Wskoczyłem pod prysznic i udało mi się ogarnąć przed przyjazdem Larissy.

Wysadziła nas pod eleganckim kompleksem apartamentów, a kiedy weszliśmy do windy, byłem w stanie szoku.

– Wow. – Kiedy drzwi się za nami zamknęły, spojrzałem na podświetlany panel z numerami pięter. – Mieszkają tutaj studenci?

Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, jak wysoki jest tutaj czynsz. To nie był budynek dla dwudziestokilkulatków, lecz dla zamożnych dorosłych.

I małolatów z funduszami powierniczymi.

Na litość boską, przecież bilety na imprezę sprawdzał portier.

Co my tu, u licha, robimy? Wcisnąłem guzik z numerem dwa.

– Clark mówił, że rodzice jego współlokatora są nadziani – wyjaśnił Wade. – I że kupili to mieszkanie po to tylko, aby ich dzieciak mógł je od nich wynajmować.

Clark – ten olbrzym z kamerą z treningu – sprawiał wrażenie bardzo wyluzowanego, dlatego zdziwiłem się, że mieszka z kimś tak zamożnym.

– Fajnie ma.

– No nie? Dlaczego ja nie mam takich przyjaciół? – rzucił AJ. Przejrzał się w lustrze i przeczesał palcami włosy.

Kiedy drzwi się otworzyły, od razu usłyszeliśmy muzykę. Jak to możliwe, że przy takim natężeniu hałasu sąsiedzi nie dzwonili na policję? Może ściany w budynku były tak wygłuszone, że nic nie słyszeli?

Wątpię.

Podążyliśmy za muzyką do lokalu 2C. Drzwi były zamknięte, ale po drugiej stronie panował taki hałas, że pukanie okazałoby się bezcelowe. AJ przekręcił gałkę, pchnął drzwi i nagle znaleźliśmy się na imprezie.

Weszliśmy do mieszkania i jasny gwint, byłem pod wrażeniem.

Tak właśnie wyglądały imprezy w LA czy też ta akurat była wyjątkowa?

Z holu mieliśmy widok na wypełniony ludźmi salon. Niektórzy tańczyli, niektórzy rozmawiali, ale tym, co mnie rozwaliło, było nagłośnienie. Dźwięk był taki, jakbyśmy znajdowali się w klubie. To znaczy owszem, muzyka była głośna, ale dźwięk był dosłownie niesamowity.

Poza tym zdecydowanie za długo nie słyszałem już hitu Heaven Angel.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ ÓSMY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

Dostępne w wersji pełnej

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA WESA I LIZ wersja 2.0

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Nothing Like the Movies

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Monika Rossiter

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Katarzyna Kusojć

Opracowanie graficzne okładki: Adelina Sandecka

Nothing Like the Movies by Lynn Painter

Inaczej niż w filmach © 2025 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Nothing Like the Movies Text © 2024 by Lynn Painter

Jacket illustration © 2024 by Liz Casal

Jacket design by Sarah Creech based on series design by Heather Palisi Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young Readers, An imprint of Simon & Schuster Children’s Publishing Division. All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage and retrieval system, without permission in writing from the Publisher.

Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-101-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka