Jesień, by Ci wybaczyć - Morgane Moncomble - ebook
NOWOŚĆ

Jesień, by Ci wybaczyć ebook

Morgane Moncomble

4,7

297 osób interesuje się tą książką

Opis

Camelię, przyszłą prawniczkę, pasjonują niewyjaśnione zbrodnie.

 

I dobrze się składa, bo Rory Cavendish – jej dawny prześladowca – właśnie zmarł w tajemniczych okolicznościach. Jego najlepszy przyjaciel Lou McAllister został głównym podejrzanym o morderstwo. Chłopak, który dziesięć lat temu ją upokorzył i którego od tamtej pory nie potrafi zapomnieć.

 

Camelia widzi w tym szansę na rozwiązanie swojej pierwszej sprawy… i zaspokojenie głodu zemsty.

 

Lou od zawsze był czarną owcą w rodzinie, ale nie spodziewał się, że trafi do więzienia za morderstwo. Z dnia na dzień został porzucony przez wszystkich, a jedyną osobą, która może wyciągnąć go z tarapatów, jest ona – Camelia O'Brien. Pierwsza ofiara Rory’ego. Dziewczyna, którą Rory kiedyś zranił i która od tamtej pory nie opuszcza jego myśli. Lou jest gotów zrobić wszystko, by odpokutować za swoje grzechy… i zacząć wszystko od nowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 436

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (26 ocen)
21
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nafioza

Nie oderwiesz się od lektury

Zakochałam się w tej książce
20
00skorumpowany

Nie oderwiesz się od lektury

To było cudowne 😍😍 Nie mogłam przestać czytać, historia Cameli i Lou była niesamowita!! Z pewnością za jakiś czas do niej wrócę i na nowo będę czytać 🫶
00
ChibiAnn31

Nie oderwiesz się od lektury

woow świetna książka od jakiegoś czasu miałam zastuj nic mi sie nie podobało do końca ale ta książka mnie z tego wyrwała polecam ni zawedzecie się
00
ZuziaNikola

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Monai7

Nie oderwiesz się od lektury

swetna, czekna kolejny tom
00



Tytuł oryginału: Un Automne pour te pardonner

© Morgane Moncomble, 2023

© 2023, New Romance, Département de Hugo Publishing

This edition is published by arrangement with Hugo Publishing in conjunction with its duly appointed agents Book/lab Literary Agency, Poland and Books And More Agency #BAM, Paris, France.

All rights reserved.

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Copyright © for the Polish translation by Artur Łuksza, 2025

Redaktorka prowadząca: Aleksandra Kotlewska

Marketing i promocja: Gabriela Wójtowicz

Redakcja: Magda Wołoszyn-Cępa

Korekta: Małgorzata Tarnowska, Robert Narloch

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i strony tytułowe: Florian Rychlik

Ilustracje na okładce: Violinist in the Belfry Window, 1858 by Edward von Steinle

Red Roses (1861–1897) by Grace Barton Allen

Cross and Chain (1937) by Tulita Westfall

pionki: iStock, autor Gearstd

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN  978-83-68576-64-1

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

Fragment

Ostrzeżenie

Playlista

Prolog

1

2

3

4

5

Tamtego wieczoru

6

7

8

9

10

11

Tamtego wieczoru

12

13

14

15

16

Tamtego wieczoru

17

18

19

20

21

Tamtego wieczoru

22

23

24

25

26

27

Tamtego wieczoru

28

29

30

31

32

Tamtego wieczoru

33

34

35

36

Epilog

Podziękowania

Przypisy

Polecamy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Do agenta CIA, który monitoruje moją historię wyszukiwania…

Wszystko wytłumaczę.

OSTRZEŻENIE

Niniejsza powieść zawiera sceny, wypowiedzi oraz tematy, które mogą wstrząsnąć wrażliwością niektórych osób. Zanim zanurzysz się w lekturze, zwróć, proszę, uwagę na trigger warningiznajdujące się poniżej.

Pragnę również przypomnieć, że poniższa powieść jest dziełem fikcji; jej bohaterowie nie są doskonali, relacje między nimi nie zawsze są zdrowe, a ich zachowanie bywa niewybaczalne.

Autorka (czyt. moja skromna osoba) nie pochwala tego typu działań.

TW: znęcanie psychiczne, inicjacja w grupie zamkniętej.

PLAYLISTA

Taylor Swift –IKnew You Were Trouble

Alec Benjamin –If IKilled Someone for You

Tom Odell –Another Love

Billie Eilish –Happier than Ever

Taylor Swift –Karma

Suriel Hess –Hurt Me

The Neighbourhood –Cry Baby

Jade LeMac –Aimed to Kill

Dove Cameron –Breakfast

EMELINE –Animal

Arctic Monkeys –IWanna Be Yours

Billie Eilish –bury afriend

Cloudy June –FU in My Head

Selena Gomez (feat. Gucci Mane) –Fetish

Imagine Dragons –Enemy

Jade LeMac –Meet You in Hell

Cloudy June –Devil Is aWoman

Ellie Goulding & Juice WRLD –Hate Me

Chase Atlantic –Slow Down

Stray Kids –Red Lights

Taylor Swift –Don’t Blame Me

Bebe Rexha –Small Doses

Conan Gray –The Cut that Always Bleeds

Halsey –I’m Not Mad

Hozier –Take Me to Church

PROLOG

LOU

pięć lat wcześniej

W tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym piątym roku pisarz Oscar Wilde został oskarżony o kontakty homoseksualne i skazany na dwa lata ciężkich robót.

Owe kontakty, skandaliczne i dekadenckie, nawiązał z Alfredem „Bosie’em” Douglasem, młodym szkockim arystokratą. Ojciec Alfreda był temu stanowczo przeciwny. Cały Londyn ekscytował się procesem do tego stopnia, że przeszedł on do historii pod nazwą „skandal Queensberry”.

Czytanie książek niespecjalnie mnie pociąga, wolę historie opowiedziane za pomocą muzyki, ale mój najlepszy przyjaciel nieustannie raczy mnie średnio interesującymi anegdotkami historycznymi.

Chociaż ma dopiero siedemnaście lat, Rory porozumiewa się poprzez odniesienia literackie i zagadki, które wymyśla „dla zabawy”. Jego mózg potrzebuje ciągłej stymulacji; w przeciwnym razie szybko się nudzi. Jak dla mnie Rory po prostu lubi przypominać, że jest najbystrzejszą osobą w pomieszczeniu.

Zazwyczaj reaguję kiwnięciem głową, wymuszonym zainteresowaniem i rzuceniem: „Wow, serio?”. Nigdy to jednak nie działa – Rory zawsze tylko się uśmiecha i nazywa mnie pieprzonym ignorantem.

Odpowiadam wtedy, że ja nie zmuszam go do słuchania trzeciej symfonii Beethovena – gdyby dzięki temu zamknął się choćby na pięć minut, pewnie bym tak zrobił.

Dzisiaj rano przyszedłem wcześniej do szkoły, żeby przećwiczyć parę utworów na skrzypcach. Robię to przynajmniej trzy razy w tygodniu, głównie dlatego, że uwielbiam ciszę panującą na korytarzach liceum przed przybyciem uczniów. Jest dużo spokojniej niż u mnie w domu, gdzie krzyki i obelgi latają szybciej niż kule. Nawet dźwięk moich skrzypiec nie jest w stanie ich stłumić.

Po odegraniu Jesieni z Czterech pór roku Vivaldiego staję przy oknie, żeby zapalić; okropny nałóg, po który sięgnąłem jedynie w celu sprowokowania ojca. Otwieram pożyczony mi przez Rory’ego Portret Doriana Graya, który niemiłosiernie mnie nudzi. Dwa szlugi, a przeczytałem ledwie cztery strony.

Dzień Wszystkich Świętych utorował drogę dla jesiennego chłodu. Ostatnie liście opadają na ulice i chodniki Edynburga, tworząc brązowo-złocisty dywan. Jego widok przyciąga moją uwagę. Jesień od zawsze była moją ulubioną porą roku.

– Co ja tu widzę? McAllister z książką w dłoni.

Zanim jeszcze odwracam głowę w stronę Rory’ego, który wchodzi do sali muzycznej, pokazuję mu środkowy palec. Ale moja arogancja rozpływa się, gdy na niego spoglądam; z ciężkim sercem przyznaję, że owo serce odczuwa ból. Powstrzymuję się przed przyciśnięciem dłoni do piersi dla uspokojenia organu, który wali jak młot rozdrażniony moją reakcją.

Rory uśmiecha się, jakby o tym wiedział – obstawiam, że tak jest – i wkłada dłonie w kieszenie. Na jego granatowym mundurku odznacza się krzywo zawiązany krawat, a na błękitne oczy lekko zachodzą brązowe włosy. Wzrok zawieszam jednak na jego uśmiechu.

Jak zwykle.

W milczeniu patrzę, jak opada na krzesło obok mnie, wyciąga papierosa z mojej dłoni i wyrzuca go przez okno. Pozwalam mu na to, po czym, w ramach zemsty, wypuszczam chmurę dymu prosto w jego twarz.

– Mówiłem ci, żebyś skończył z tym gównem – mówi wkurzony.

– A jak mówiłem ci, żebyś mi nie rozkazywał.

Uśmiecha się do mnie bezczelnie, niewrażliwy na moje poważne spojrzenie, i odpowiada:

– Ale przecież to lubisz.

Rory nie czeka na moją odpowiedź i odwraca książkę, żeby zobaczyć okładkę. Zazdroszczę mu tego, jak potrafi rozpromienić każde pomieszczenie, do którego wchodzi; robi to z taką łatwością i obojętnością, że ktoś mógłby pomyśleć, że go to wręcz nudzi, ale mimo wszystko to lubi. Jak wszyscy grecko-rzymscy bohaterowie, Rory cierpi na ciężki przypadek  p y c h y,  która kiedyś stanie się jego zgubą. Nie jestem pewien, czy przeżyłby, gdyby kiedykolwiek znalazł się z dala od centrum uwagi.

– No w końcu – kpi ze mnie na widok tytułu. – I jak ci się podoba?

Wzdycham.

– Myślę, że Dorian kocha lorda Henry’ego, inteligentnego dandysa z ironicznym zacięciem, ale tylko podświadomie. Mam wrażenie, że Oscar mocno inspirował się swoją relacją z Bosie’em, co?

Rory kiwa głową, nadal patrząc na mnie w zamyśleniu. Nie znoszę, kiedy to robi. Jest tyle rzeczy, o których myśli, a którymi się ze mną nie dzieli.

– Prawda. Ludzie mogą mówić, co chcą, ale Oscar prawdziwie kochał Alfreda. Pisał do niego listy miłosne, nawet z więzienia.

– Strzelam, że były nieprzyzwoite.

Myślałem, że się uśmiechnie w reakcji na ten żarcik, ale zamiast tego patrzy na mnie i cytuje:

– „Kochany chłopcze, czy to w wesołości, czy w więzieniu, Ty i myśl o Tobie były mi wszystkim. Och! Zawsze miej mnie w swoim sercu; Ty mojego nie opuszczasz nigdy”1.

Moc, z jaką mówi, przyprawia mnie o gęsią skórkę na całych rękach. Wiem, że to nie jego słowa, ale mogę sobie pomarzyć.

– Smutne to – upieram się, wzruszając ramionami.

– Piękne to.

Uśmiecham się, kręcąc głową, i zamykam książkę. Czasami nie potrafię zrozumieć, jak to się stało, że choć tak różni, staliśmy się z Rorym tak sobie bliscy. Zastanawiam się, czy tylko dlatego, że nasi rodzice są przyjaciółmi.

Rory jest inteligentny, towarzyski, dystyngowany i nie wahałby się wbić przysłowiowego noża w plecy. Ja z kolei jestem czarną owcą rodziny McAllisterów: nieudacznikiem, zbyt tchórzliwym, by kogokolwiek zdradzić.

– Miał przecież żonę…

– Constance, owszem – potwierdza Rory. – Pisarka, działaczka feministyczna. Bardzo dobra partia.

– …którą zdradzał z młodymi mężczyznami i prostytutkami.

Rory wstaje, żeby się przesiąść i usiąść na parapecie, obok mnie.

– No i? Trochę męskiego ciepła od czasu do czasu nikomu nie zaszkodzi.

Marszczę czoło, bo nie rozumiem, a jednocześnie jestem zaskoczony i podenerwowany tym, że Rory żartuje na ten temat. Koniec końców postanawiam jednak odpuścić. Rozmowa przybiera obrót, którego nie potrafię do końca sprecyzować.

– Naskarżę twojej dziewczynie. – Mówiąc to, nie patrzę na niego. Jego spojrzenie oraz ten enigmatyczny i okrutny półuśmiech nazbyt ciążą na moim sercu.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to Skye jest wysoce zadowolona z naszego związku – mówi Rory, objąwszy mnie ramieniem. – Ja robię, co chcę ja, a ona, co chce ona.

Coś mi się nie wydaje, żeby Skye miała tego świadomość, wytykam, ale jedynie w myślach. Jego kolano uderza o moje, jakby chciał się ze mną podrażnić. Jego oddech muska mój policzek. Wiem, że robi to z premedytacją. Testuje mnie. Torturuje. Żaden z nas nigdy nie opisał tego, co jest między nami, a już zwłaszcza od kiedy Rory jest ze Skye, lecz słowa nie są potrzebne.

Spojrzenia mówią wszystko, co wolałbym zabrać ze sobą do grobu. Tak samo uczucie pojawiające się za każdym razem, gdy się o siebie ocieramy, gdy bijemy się w jego ogrodzie bez koszulek.

Rory wie, co do niego od lat – jeśli nie od zawsze – czuję, dałbym sobie rękę uciąć. Jego milczenie w tej kwestii utwierdziło mnie w przekonaniu, że tego nie odwzajemnia, dlatego utrzymuję wszelkie pozory. Od jakiegoś czasu udaje mi się nawet trochę odpuścić i przekierować myśli gdzie indziej.

Nie znoszę jednak, gdy on sobie tak pogrywa. Jakby mnie odrzucał, jednocześnie trzymając na uwięzi. Nie zasługuję na takie traktowanie, do kurwy… A przynajmniej tak sądzę.

Aco, jeśli odpłaciłbym mu pięknym za nadobne?

Zwracam się ku niemu i nosem muskam jego nos, tak blisko siebie jesteśmy. Chciałbym, by mój gest nim wstrząsnął, pragnę zobaczyć, jak przebiegły uśmieszek znika z jego ust.

Ten jednak jedynie się rozszerza, gdy tylko Rory spogląda mi w oczy.

Cholera. Przegrałem we własną grę.

– Powiedz, co ci leży na sercu, Lou – szepcze, nie spuszczając wzroku nawet na chwilę.

– Wolałbym nie.

– Proszę.

Nienawidzę cię. Dziewięć lat przyjaźni, aja nadal nie potrafię cię zrozumieć. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, apogrywasz ze mną znudów. Rozbierasz mnie wzrokiem, gdy myślisz, że nie patrzę, apotem pojawiasz się ze Skye, żeby ukarać mnie za twoją własną słabość.

To niesprawiedliwe. Chcę cię pocałować, zerwać zciebie ubrania, pokazać ci, co tracisz, ale też spuścić ci wpierdol życia inigdy już się do ciebie nie odezwać.

Oto właśnie stan, w który z taką łatwością Rory Cavendish potrafi mnie wpędzić. Bardziej jednak boję się odbyć z nim tę rozmowę, więc odpycham go łokciem.

– Śmierdzi ci z buzi. Odsuń się.

Wydaje się lekko zawiedziony, chociaż reaguje rozbawieniem. Jakby wiedział, że jestem zbyt tchórzliwy, by to zrobić.

Niedługo zaczną się lekcje, więc wychodzimy z sali i idziemy pod nasze szafki. Reszta naszej grupy pojawia się w chwili, gdy chowam futerał ze skrzypcami. Gideon i Alastair dyskutują o czymś żywo, podczas gdy Skye podbiega ku nam z wielkim uśmiechem na twarzy.

Rory wita ją uściskiem i pocałunkiem w usta. Języki, zęby i w ogóle. Patrzę przed siebie, w przestrzeń, zdegustowany.

– Czemu nie odbierałeś wczoraj telefonu, hm? – dąsa się Skye, tuląc się do niego; biała puchowa kurtka kontrastuje z jej nieskazitelną czarną skórą.

Rory odgarnia kosmyk włosów ze swojego czoła i mówi, że bardzo wcześnie poszedł spać. Wiem, że kłamie, bo do drugiej w nocy rozmawialiśmy przez internet.

Alastair i Gideon podchodzą i witają się z nami. Ten pierwszy, dokładna kopia Rory’ego, gromi go wzrokiem.

– Nie obudziłeś mnie dzisiaj. Tata się na mnie wściekł.

– Czyli nic nowego. – Rory uśmiecha się i bierze Skye za rękę.

Nie potrzebuję widzieć miny jego bliźniaka, by wiedzieć, że ten komentarz go krzywdzi. Wszyscy z naszej grupki wiedzą, jak bardzo ich ojciec faworyzuje Rory’ego i jak bardzo Alastair z tego powodu cierpi.

Wszędzie zresztą jest to samo. Rory jest gwiazdą każdego wydarzenia, ulubieńcem w każdej grupie. Najbardziej charyzmatyczny, najinteligentniejszy, najbogatszy…

Ale także najokrutniejszy.

Zdaje się, że perfekcja nie istnieje. Rory jest tego dowodem: jego liczne talenty i cechy pozytywne karmią wady, czyniąc z niego osobę, której nienawidzi się równie mocno, jak się nią zachwyca.

Jak w moim przypadku.

Moje serce go kocha, lecz umysł nim się brzydzi.

– Ale jesteśmy uroczy – zachwyca się Skye, pokazując coś Rory’emu na swoim telefonie. – Wrzucić to czy to? Anna posika się z zazdrości.

Wyłączam się z rozmowy i zaczynam obserwować uczniów, którzy tłumnie wypełniają korytarze Edinbourgh Academy,gdzie niedawno zaczęliśmy ostatnią klasę liceum. Ja nazywam to miejsce królestwem Rory’ego Cavendisha. Pozostali pełnią co najwyżej funkcje jego dworu i służby.

– Idziemy? – proponuje nasz król, gdy w końcu rozlega się dzwonek.

Podążam za nimi, nie patrząc przed siebie; myślami jestem gdzie indziej i dlatego nie mam czasu na reakcję.

Oślepia mnie nagły wybuch ognia, ale wtedy jest już za późno. Niefortunnie wpadam w stos książek zasłaniający czyjąś twarz. Kiedy spadają na ziemię, spotykam się wzrokiem z parą ponurych oczu pełnych oskarżenia. Przez moje serce przechodzi dreszcz.

Wiedziałem kto to, jeszcze zanim ją zobaczyłem.

Porcelanowa twarz obramowana rudymi włosami, cienkie okulary w złoconych oprawkach niezdolne ukryć piegi, którymi obficie zroszony jest jej nos, różowe wargi w kształcie serca…

Camelia O’Brien, nowa uczennica, o której wszyscy mówią. Wystarczyło oczywiście, że Rory wziął ją pod swoje skrzydła i udaje jej kumpla z klasy. Mówi, że chce jej pomóc, ale wiem, że tak naprawdę zależy mu tylko na sobie: po pojawieniu się Camelii Rory po raz pierwszy w życiu nie jest najlepszym uczniem w klasie.

A Rory zdecydowanie nie godzi się na bycie drugim.

Trzyma ją blisko siebie, żeby łatwiej było ją kontrolować; jak pozostałych – jak nas. Tylko że Camelia jest inna… Wiem, że Rory zdał już sobie z tego sprawę i wyjątkowo go to drażni. Mnie to bawi. Czuję ciekawość, ale też zazdrość.

Chciałbym mieć tak silny charakter jak ona.

– O, tu jesteście – mówi Camelia, rozpoznając grupkę. – Szukałam was.

Nie odpowiadam; moje gardło jest zaciśnięte. Jak zawsze, gdy staję z nią twarzą w twarz. Ma dar opróżniania mojego umysłu ze wszelkich sensownych myśli, a wierzcie mi, że nie zdarza mi się to często. Niektórzy nie widzą w niej nic szczególnego: Skye ma ją za nudną, a Gideon określił ją jako „banalną do bólu”. A jednak Camelia ma w sobie to coś.

Czy Rory wie, że od niedawna, po raz pierwszy od dziewięciu lat, moje serce przyspiesza na widok kogoś innego niż on?

Jest tu od trzech tygodni, ale ani razu nie pozwoliłem sobie zostać z nią sam na sam. Pociąga mnie równie mocno, co onieśmiela. Jest niebezpieczna. Zawsze boję się, że powiem coś nie tak i wszystko zepsuję albo, co gorsza, odsłonię przed nią mroczne zakamarki mojego serca.

Jedyne, co o niej wiem, to że w czasie wolnym czyta Sherlocka Holmesa, jest wegetarianką, córką policjanta i jedyną osobą, która jest w stanie rywalizować z umysłem Rory’ego.

A, i że jej wygląd niewinnej owieczki jest jedynie fasadą.

Może i potrafi zmylić innych, ale nie mnie. Camelia nie mówi dużo, w tym jesteśmy podobni. Nie mam pewności, czy potrafi zaprzyjaźnić się z kimś innym niż postacie fikcyjne. A biorąc pod uwagę ponure spojrzenia, które mi rzuca w szkole, myślę też, że niezbyt mnie lubi.

A jednak.

Chciałbym, żeby myślała omnie tyle, ile ja myślę oniej.

– Przepraszam – mówię cicho.

– Nic się nie stało.

Schyla się, żeby podnieść swoje książki; jej policzki są zaróżowione od zimna. Czy gdybym przyłożył do nich palec, zostałby na chwilę biały ślad? Widzę, jak Gideon przechyla głowę, wpatrzony w jej spódniczkę, która zadziera się na jej tyłku.

„Banalna do bólu”, ta? Dupek.

Powstrzymuję się przed powiedzeniem czegoś i kucając, sięgam po jej Anne zZielonych Szczytów.

– Chyba pierwszy raz widzę, że czytasz coś innego niż kryminał – zauważam z rozbawieniem.

Podnosi na mnie zaskoczone spojrzenie, a ja w odpowiedzi tylko się uśmiecham. Czy ja serio właśnie znią flirtuję… wobecności pozostałych?!

– Skończyły mi się – odpowiada z nutą nieufności. – Też lubisz czytać?

Oto moja szansa. Mogę skłamać i zbliżyć się do niej na polu zainteresowań, zmanipulować ją tak, żeby mnie polubiła… i się do tego przymierzam.

Ale w ostatniej chwili szepczę:

– Nie. Nie za bardzo.

– A… Szkoda.

Moje serce rozdziera się na widok rozczarowania napływającego do jej oczu. Dała mi okazję, kilkusekundowe okienko, a ja je zatrzasnąłem. Chciałbym dodać coś błyskotliwego, żeby to jakoś naprawić, zaproponować wyjście na kawę po lekcjach albo do kina, żeby przez cały film się całować.

Mój instynkt krzyczy jednak, żebym tego nie robił, więc ograniczam się do oddania jej książek i wstaję.

W tym momencie dostrzegam wzrok mojego najlepszego przyjaciela… i zdaję sobie sprawę ze swojego błędu. Niemal drżę na widok niepokojącego spojrzenia, jakim mierzy Camelię: zaciśnięta szczęka, oczy lodowate i puste.

Wystarczy jednak widok jego ust, by rozpoznać niebezpieczeństwo – kąciki warg lekko uniesione w niemal nieuchwytnym uśmieszku.

Jakby wyczuł moje spojrzenie, Rory odwraca się do mnie i unosi brew. Jakby rzucał mi wyzwanie… albo ze mnie szydził.

Kurwa.

Znam tę minę aż za dobrze; drzemiącego w nim demona. To oblicze Rory’ego, które lubię najmniej. Właśnie przez to oblicze nie mogę mieć ładnych rzeczy.

– Widzimy się w południe – rzuca Camelia, odchodząc. Z zaskoczeniem stwierdzam, że zwraca się właśnie do mnie.

Jej policzki są różowe, a wargi zaciskają się z lekkim grymasem, jakby już żałowała swoich słów. Gryzę się w policzek, żeby się nie uśmiechnąć. Taka urocza.

Niestety głęboko w środku wiem, że to ostatni raz, gdy ze sobą rozmawialiśmy. Dlatego długo odprowadzam ją wzrokiem, aż znika za rogiem; w ustach mam gorzki posmak.

Na moich ramionach ląduje ręka i rozpoznaję oddech Rory’ego na swoim policzku. Gardło mi się zaciska, jakby ktoś szarpnął za niewidzialną obrożę na mojej szyi.

Więzień. Zakładnik. Niewolnik.

– Wkurza mnie. Ciebie nie?

Wiedziałem. Nie byłem wystarczająco ostrożny. Nie potrafiłem opanować swoich emocji.

A teraz za to zapłacę.

– Nie lubisz jej, bo jest mądrzejsza od ciebie – śmieje się Gideon.

– Nie lubię jej, bo próbuje ukraść coś, co należy do mnie – odpowiada Rory, nie spuszczając ze mnie oczu.

Mnie. Ja do niego należę.

A nawet gdyby tak nie było, nigdy nie pozwoliłby mi odejść. Wygląda na to, że sam się na to zdecydowałem. Pretensje mogę mieć tylko do siebie.

– A ty, Lou? – szepcze, nadzorując każdy cień emocji na mojej twarzy. – Lubisz ją?

Trochę za bardzo i to doprowadzi do jej zguby.

Przepraszam, Camelio. To moja wina, powinienem być uważniejszy. Ja jestem zbytnim tchórzem, aty niewystarczająco silna, by stawić czoło Rory’emu.

Istnieje tylko jedna poprawna odpowiedź. I pozostaje mi odgrywać swoją rolę w tym teatrzyku.

Odwracam się więc do niego z szyderczym uśmieszkiem na ustach.

– Niezbyt. Nie przepadam za rudzielcami, a za molami książkowymi to już w ogóle.

Nienawidzę się, nienawidzę się, nienawidzę się.

Rory wpatruje się we mnie intensywnie z rozbawieniem na twarzy.

– Zasłużyła, żebyśmy pokazali, gdzie jej miejsce. Nie sądzisz?

Chcę mu powiedzieć, żeby łagodnie się z nią obszedł, bo wiem, do czego jest zdolny. Tylko że jeśli pokażę mu, że mi na niej zależy, Rory zrobi wszystko, by ją zniszczyć.

Na tym etapie mogę jedynie minimalizować szkody. Dlatego mówię:

– Pozwól, że ja się tym zajmę.

Rory poklepuje moje ramię z zadowoleniem.

Następnego dnia Camelia staje się pośmiewiskiem całego liceum.

1

CAMELIA

wrzesień 2022

Ktoś próbuje mnie zabić.

Albo porwać. W każdym razie jestem przygotowana na każdą ewentualność – mój tata jest trochę paranoikiem, choć on sam powiedziałby, że „tylko się troszczy”. Trzeba mu jednak przyznać, że wie, o czym mówi – jest policjantem.

Umiem strzelać (nawet jeśli to raczej nie pomoże w tej sytuacji), w zeszłym roku odbyłam kurs krav magi i zawsze noszę ze sobą gaz pieprzowy.

W skrócie: jestem gotowa na każdą sytuację.

Schodząc po schodach Vennel ku ulicy Grassmarket, wyciągam lusterko i po kryjomu oglądam się za siebie.. Jest dopiero osiemnasta trzydzieści, ale słońce zaszło już nad Edynburgiem i jestem śledzona przez dziwną postać od chwili, gdy wyszłam z wydziału.

Dostrzegam, że nadal za mną podąża, zlewając się z cieniami. Muszę zmrużyć oczy, żeby się upewnić, ale wydaje mi się, że to kobieta, wysoka i elegancka, ubrana w garsonkę.

Jak już mówiłam, ktoś zapewne próbuje mnie porwać, a potem zabić. Po co? Nie wiem. Wyłudzenie, gwałt, morderstwo, handel organami albo niewolnicami seksualnymi. Wachlarz możliwości jest niezwykle szeroki.

Mama mówi, że „te moje książki” namieszały mi w głowie. Ja tam wolę myśleć, że pobudziły moją wyobraźnię.

W każdym razie nie mam czasu na te wygłupy. Podenerwowana rzucam okiem na zegarek. To był ciężki dzień, pięty wołają o zmiłowanie i już jestem spóźniona na randkę, która z całą pewnością będzie koszmarna.

Julian jest miły, ale do siebie nie pasujemy. Ostatnio, gdy się widzieliśmy, poprosiłam go, żeby podczas seksu mnie poddusił – „Tylko troszeczkę”, powiedziałam – i spanikował. Myślę, że uważa mnie teraz za walniętą. Może i ma rację.

Pewnie sama się dzisiaj podduszę, ale nie jestem pewna, czy mi się to spodoba.

Nagle tracę cierpliwość i obracam się na pięcie, zaskakując moją stalkerkę.

– Przestań mnie śledzić. Napisałam już do mojego chłopaka i zaraz tu będzie – kłamię, zaciskając palce na telefonie.

Ech. Z ciężkim sercem uciekam się do tego żałosnego wykrętu, jakby widmo pojawienia się mężczyzny zmieniało stan rzeczy, ale z równie ciężkim sercem przyznaję, że to zwyczajnie działa.

Kobieta wyciąga dłonie przed siebie i podchodzi powoli, jakby bała się mnie spłoszyć.

– Bardzo przepraszam, nie chciałam pani przestraszyć. Po prostu nie miałam pewności, że jest pani tą, której szukam.

Unoszę brwi.

– Bo nazywa się pani Camelia O’Brien, prawda?

– Tak… W czym mogę pomóc? Spieszę się na ważne spotkanie biznesowe.

Moje sumienie przewraca oczami w reakcji na takie wyolbrzymianie. Bo w sumie nie spieszy mi się aż tak, żeby zerwać z gościem, który nie chce mnie klepać po tyłku w łóżku.

– To zajmie tylko chwilę.

Na nasze głowy zaczyna padać drobna mżawka. Ściągam okulary, żeby lepiej widzieć moją stalkerkę; podaje mi wizytówkę. Biorę ją po chwili wahania.

– Była pani znajomą Rory’ego Alexandra Cavendisha?

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Przechodzi mnie dreszcz na sam dźwięk jego imienia. Nieważne, po co ta kobieta mnie wyśledziła; jeśli dotyczy to Rory’ego Cavendisha, to nie chcę wiedzieć.

Od lat nie zadaję się z tym sadystą i nie zamierzam tego teraz zmieniać. Wystarczy, że muszę unikać go na korytarzach uczelni, nawet tak wielkiej. Dlatego tak uwielbiam lato: wraz z wakacjami nadchodzi tak wyczekiwane przeze mnie wytchnienie.

– Chodziliśmy razem do szkoły – mówię oschle, bardziej niż to konieczne. – Dlaczego pani pyta?

– Nie żyje.

Mrugam, ale nie reaguję; jej słowa zapętlają się w mojej głowie.

Rory… nie żyje? W zderzeniu z nową rzeczywistością i jej konsekwencjami moje serce się zaciska. Skoro już go nie ma… to znaczy, że jestem wolna. Odruchowo przykładam dłoń do gardła, jakbym chciała się upewnić, że niewidzialna obroża na mojej szyi naprawdę opadła.

Ostatni raz odezwał się do mnie, gdy miałam osiemnaście lat, a jednak… Jego obecność sama w sobie ciążyła wystarczająco, by zamieniać moje życie w piekło. Przemierzam korytarze uczelni ze spuszczonym wzrokiem w obawie przed napotkaniem jego spojrzenia, unikam miejsc, w których bywa ze swoją świtą.

Odliczam dni do ukończenia studiów.

Do chwili, gdy nasze ścieżki w końcu się rozejdą i nie będę musiała znosić już widoku jego twarzy, dźwięku jego śmiechu dochodzącego z oddali, lecz nadal mrożącego krew w moich żyłach.

– Nie żyje? – powtarzam, bojąc się w to uwierzyć. – Przecież widziałam go, z daleka, w pierwszy dzień roku akademickiego i miał się dobrze.

Jestem okropnie złośliwa… ale przyznam, że bez wątpienia sobie na to zasłużył.

– Zapewniam panią – odpowiada kobieta. – Jest to oficjalna informacja od rodziny.

– No dobra. Komu należy się butelka szampana?

– Słucham? – Kobieta mruga parokrotnie, zszokowana moją reakcją.

Może sobie myśleć co chce, mam to gdzieś. Nie zamierzam płakać za swoim dawnym prześladowcą. Człowiekiem, który publicznie mnie upokarzał, nadawał poniżające przezwiska, zamykał w najróżniejszych miejscach i rozpuszczał na mój temat okropne plotki… Mitoman i manipulant, jakich mało.

– Skoro umarł tak młodo, to znaczy, że przyparł kogoś do muru, nieprawdaż? Żal mi tej osoby, kimkolwiek jest.

W tym przypadku nie mam współczucia dla ofiary. Rory uosabia trudny okres mojego życia, nawet jeśli szkoła nigdy nie była moim ulubionym miejscem, zanim go poznałam. Moja mama ma rację – to wszystko wina mojego taty.

Moje dzieciństwo wypełniały wieczory, gdy wtulona w niego na kanapie oglądałam ZArchiwum X,oraz niedzielne popołudnia, gdy graliśmy w Cluedo. W skrócie: średnio normalne dla sześciolatki.

Tata opowiadał mi historie na dobranoc, wszystkie zainspirowane sprawami, które prowadził. Z tego powodu dorastałam z głową pełną pytań i wyobraźnią bujną, choć czasem podsuwającą mroczne obrazy. Stopniowo rozwinęła się moja pasja do nierozwiązanych zbrodni, skomplikowanych dochodzeń policyjnych i książek Agaty Christie.

Całymi nocami oglądałam Zabójcze umysły, wyszukiwałam  k r w i s t e  doniesienia prasowe i czytałam kryminały. Może dlatego ludzie mieli mnie za dziwaczkę…

Gdy przeprowadzałam się z Inverness do Edynburga, myślałam, że to się zmieni. Naprawdę wierzyłam, że Rory dał mi szansę przynależeć do grupy, ale to było głupie z mojej strony.

– Przepraszam, ale nie rozumiem, czemu mi to pani mówi…

– Znalazła się pani w jego testamencie. Odczytanie odbędzie się jutro, w zamkniętym gronie. Wymagana jest pani obecność.

Potrzebuję paru sekund, by zrozumieć sens tego prostego zdania. Niemal chce mi się śmiać. Ja wtestamencie Rory’ego Cavendisha?

Wbrew sobie zaczynam drżeć, co nie umyka uwadze nieznajomej.

– Myślę, że zaszła jakaś pomyłka – mówię uprzejmie. – Nie byliśmy przyjaciółmi. Wręcz przeciwnie.

– Nie ma mowy o pomyłce, pani O’Brien.

Musi to więc być jakiś żart. Ostatni dowcip w złym guście. Rory Cavendish wyciąga macki, by mnie prześladować, nawet z zaświatów.

Jakby nie wystarczył mi ten jeden rok nękania przez niego i jego świtę.

– Wie pani, co mi zapisał? Nie mam ochoty przychodzić na nic.

– Nie. Będzie musiała się pani pofatygować.

Po tych słowach w końcu rozumiem. Wzdycham, przeklinając Rory’ego w duchu.

Wiedział, że niczego nie będę od niego chciała.

Ale znał mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie oprę się chorobliwej ciekawości…

To bez wątpienia najdziwniejszy i najbardziej niezręczny dzień mojego życia.

Naprawdę nie wiem, co tu robię ani dlaczego wyświadczam Rory’emu tę ostatnią przysługę. Myślę, że nikogo nigdy tak bardzo nienawidziłam (za wyjątkiem Jeffreya Dahmera, z oczywistych powodów). Rory był pod tym względem wyjątkowy. Cudowny chłopiec i dziedzic dochodowej gorzelni Cavendish & Co.; mógł sobie na wszystko pozwolić. Wszyscy całowali ziemię, po której kroczył, a jednocześnie mu zazdrościli.

Ja chciałam tylko, żeby zostawił mnie w spokoju. Nie moja wina, że byłam od niego bardziej inteligentna!

– Co ona tu robi?

Na widok mnie siedzącej w środku Skye Hutcherson od progu marszczy idealne brwi. Jej oczy są zaczerwienione od płaczu i dzisiaj się nie pomalowała.

Była dziewczyna Rory’ego mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów ze złośliwą miną, momentalnie ożywiając wspomnienia sprzed pięciu lat. Ignoruję ją po całości, udowadniając jej, że to już nie liceum, że już nikomu nie pozwolę się zastraszyć.

Gideon, który pojawia się w drzwiach za nią, również spogląda na mnie z pogardą.

– Odpuść. Chodź.

Siedzę na tyle pomieszczenia, odosobniona. I też zastanawiam się, co tu robię. Tym bardziej gdy pojawiają się rodzice Rory’ego. Gapią się na mnie, nie wiedząc, kim jestem, a następnie podchodzą do Skye i witają się wylewnymi uściskami.

Scena jest surrealistyczna. Mam ochotę wrócić do domu.

Jestem cała w nerwach. Wiem, że Rory raczej się nie pojawi, by mnie dręczyć, ale widząc swoich prześladowców z tak bliska, czuję się, jakbym znowu miała siedemnaście lat. Nie znoszę kontroli, jaką nadal nade mną mają.

Tylko że Skye i Gideon nie są najgorsi.

Jest jeszcze ktoś, kogo boję się dziś zobaczyć.  J e g o  imienianie wypowiadam nawet w myślach, żeby nie kusić losu.

Alastair, brat bliźniak Rory’ego, swoim przybyciem wyrywa mnie z zamyślenia. Ma niezwykle mizerną minę. Jak zombie: sina skóra, fioletowe wory pod oczami. Wygląda na tak dotkniętego całą sprawą, że nawet mnie nie zauważa. Wita się krótko z rodzicami, ale ci niemal nie zwracają na niego uwagi.

Widzę, że nic się nie zmieniło. Nawet bez cienia, który rzucał na niego Rory, Alastair pozostaje niewidzialny… Z nich wszystkich właśnie dla niego miałam najwięcej empatii; od zawsze.

Bo nie próbuje się wynieść, a jedynie istnieć.

Czekam, aż przybędą ostatni zaproszeni, ale nagle mężczyzna w podeszłym wieku zamyka drzwi i idzie usiąść za biurkiem. Marszczę czoło zdezorientowana.

Nie ma  g o. 

Dziwne. Kogo jak kogo, ale to  j e g o spodziewałam się tu spotkać bardziej niż wszystkich pozostałych.

– Dziękuję wszystkim za przybycie. Powierzono mi odczytanie ostatniej woli Rory’ego Alexandra Cavendisha, dokumentu, w którym wszyscy państwo figurują.

Moje serce zaczyna się zaciskać, ale siedzę w ciszy, z wilgotnymi dłońmi. Po testamencie Rory’ego spodziewam się wszystkiego, wszystkiego najgorszego.

Mężczyzna bierze kartkę, odchrząkuje i zaczyna czytać:

– „Czytacie to, a zatem któremuś z was udało się mnie zabić. Gratuluję!”.

Z rozdziawionymi ze zdumienia ustami rzucam okiem na pozostałych, by ocenić ich reakcje. Ojciec Rory’ego wzdycha, a po policzku Skye spływa łza.

– „Odchodzę szczęśliwy, ze świadomością, że kochano mnie równie mocno, co mi zazdroszczono, jak wszyscy wielcy ludzie” – ciągnie mężczyzna, a jego głos nie zdradza, co myśli.

Opieram się chęci przewrócenia oczami. Typowy Rory.

– „Lou: jeśli to twoja sprawka, to się na ciebie poważnie pogniewam”.

Na dźwięk tego przeklętego imienia przeszywa mnie dreszcz.  O n  jest wymieniony w testamencie… No to dlaczego  g o  tu nie ma? Nie narzekam, rzecz jasna. Robię co w mojej mocy, by uniknąć tego człowieka, dokądkolwiek idę. Nic dobrego mnie z jego strony nie spotkało.

– „Skye: przepraszam, że cię zdradzałem. Miałaś rację, powinienem cię już dawno rzucić”.

Wybałuszam oczy, nie ważąc się choćby ruszyć palcem. Moje spojrzenie pada na Skye, która z upokorzenia zaciska zęby. Na jej twarzy dostrzegam brak zaskoczenia, co oznacza, że była tego świadoma.

– „Gideonie: przepraszam, że nigdy nie mogłeś znieść faktu, że ceniono mnie bardziej od ciebie. Teraz masz pole do popisu”.

OBoże. Robi się coraz gorzej. Rory jest mistrzem w tej grze – w przepraszaniu bez właściwego przepraszania. W upokarzaniu ludzi przez trafianie w największe słabości.

– „Alastairze, mój ukochany bracie: podle się czuję z tym, że z nudów wziąłem jedyną dziewczynę, jaką kochałeś. Jeśli cię to pocieszy, w gruncie rzeczy oszczędziłem ci problemów”.

Dla jasności: nienawidziłam Rory’ego. Muszę jednak nad sobą panować, by się szeroko nie uśmiechnąć, a to niełatwe zadanie. Alastair nie reaguje, patrzy w pustkę; zastanawiam się, czy w ogóle słucha. Co do Skye, ta szepcze coś pod nosem i wydaje mi się, że słyszę: „Do samego końca…”.

– „Tato: spójrz na pozytywy, masz innego syna. Mamo: dziękuję… absolutnie za nic, tak naprawdę”.

Wiem, że jestem kolejna na liście, i mój żołądek wykręca się ze stresu. Chciał, bym przyszła, tylko po to, by ostatni raz ze mnie zakpić? Skurwiel byłby do tego zdolny. Dla tych, którzy go kochali, a których uczucie rzekomo odwzajemniał, nie miał choćby jednego dobrego słowa, więc czemu miałby oszczędzić akurat mnie?

– „I w końcu, Camelio: od początku chciałaś należeć do naszej grupy, więc teraz spełniam twoje życzenie. Witaj w grze, Sherlocku”.

Marszczę brwi w niezrozumieniu. Gideon i Skye rzucają mi spojrzenie przez ramię, kierowani zarówno ciekawością, jak i wściekłością. Tylko po to tu przyszłam? Dla dwóch zdań i wierutnego kłamstwa?

Nigdy nie chciałam należeć do tej grupy prześladowców. Nigdy tak naprawdę. Pięcioro rozpuszczonych bananów wykorzystujących swoją inteligencję do robienia okrutnych rzeczy? Podziękuję.

Mężczyzna przechodzi do prezentowania rozdziału dóbr. Nie słucham, pochłonięta zadawaniem sobie niezliczonej ilości pytań. Pochłonięta do tego stopnia, że moje imię i nazwisko wybrzmiewają w pomieszczeniu jak dzwon:

– „Camelii O’Brien zostawiam całą zawartość swojej biblioteki: wszystkie moje książki, co do jednej, należą teraz do niej, ponieważ wiem, jak bardzo kocha czytać. To jedna z dwóch tylko rzeczy, które nas łączą”.

To podstęp. Bez wątpienia. Jakiś złośliwy żart. Gdzieś tu jest ukryta kamera i wszyscy są w zmowie! Sarkastyczny śmiech Skye upewnia mnie jednak, że to wszystko jest prawdziwe.

„Jedna zdwóch tylko rzeczy, które nas łączą?” Zastanawiam się, czym jest ta druga.

– Posiadam również list zaadresowany do pięciorga osób: Lou McAllistera, Skye Hutcherson, Alastaira Cavendisha, Gideona Cormacka i Camelii O’Brien.

Rozdaje nam je po kolei. Kiedy otrzymuję swój, pospiesznie wychodzę – a właściwie uciekam. Nie mam najmniejszej ochoty składać kondolencji, co więcej, myślę, że nikt nie chciałby ich ode mnie usłyszeć.

Stojąc na zewnątrz, wpatruję się we wspomnianą kopertę i dopiero po dobrej minucie ją otwieram. Moje imię wypisane jest czarnym tuszem; rozpoznaję pismo Rory’ego. Z niedowierzaniem czytam ostatnie słowa, które do mnie skierował.

Ofiara jest zawsze ważna. Widzisz, droga pani, ofiara jest sama często przyczyną zbrodni.

Ajak dobrze wiesz, już za życia byłem przyczyną najgorszych czynów.

Uśmiecham się mimowolnie. Przynajmniej miał tego świadomość. Jego wiadomość z czymś mi się kojarzy, jakbym kiedyś słyszała już coś podobnego. Czy to wszystko, co miał mi do powiedzenia?

Co za strata czasu.

– I jak?

Podskakuję w miejscu i odwracam się za siebie, przyciskając list do piersi. Skye gapi się na mnie wrogo, z ramionami skrzyżowanymi na kremowym golfie.

Nie sądziłam, że to możliwe, ale od liceum wypiękniała jeszcze bardziej. Jej czarna skóra mieni się jak gwieździste niebo, nieskazitelna, choć naturalna; wygląda wykwintnie, jest wystylizowana na pierwszą damę potężnego kraju. Pochodzimy z dwóch różnych światów.

– Przeprosił cię za to, że się nad tobą znęcał, a jednocześnie zasugerował, że sama sobie na to zasłużyłaś? – pyta prześmiewczym tonem. – To w końcu jego specjalność.

– Wiem. Zastanawiam się, jak to jest na własnej skórze odczuć szpile wbijane innym – odpowiadam kąśliwie.

W reakcji na tę kpinę mruży groźnie oczy. Skye zawsze robiła wszystko, by przypodobać się Rory’emu. Była pierwsza do umieszczenia mojego numeru telefonu na stronach z anonsami dla dorosłych, pierwsza do potraktowania moich włosów nożyczkami w środku lekcji oraz do wrzucenia swojego obiadu do mojego plecaka.

Nigdy nie odważyłam się niczego z tym zrobić, więc może myślała, że jestem słaba i łatwo mną manipulować. Koniec ztym.

– Jestem do reszty zdruzgotana, naprawdę – odpowiada, kręcąc głową. – Ale nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego ciebie tu chciał. Ciebie, wśród nas.

Witaj wklubie.

– Może się za mną stęsknił.

– Skoro już po wszystkim, to trzymaj się od nas z dala – kąsa Skye, wycierając kolejną samotną łzę.

Chcę odpowiedzieć, że taki był zawsze mój zamiar, ale się powstrzymuję. Odwraca się, żeby odejść bez kolejnego słowa, i powinnam jej na to pozwolić. Ciekawość jednak jest moją największą wadą; z języka bez namysłu spływa mi pierwsza myśl:

– Jak zginął?

Skye zatrzymuje się, ale nie odwraca się od razu. Żałuję, że zadałam to pytanie. Sama jestem sobie winna, że nie wyszukałam wcześniej Rory’ego w internecie, a to dlatego, że zwyczajnie nie chciałam przywiązywać do niego większej wagi.

Słyszałam nawet, jak rozmawiali o nim ludzie w pracy, ale trzymałam się z dala od plotek. Prawda jest bowiem taka, że jeszcze wczoraj postanowiłam, że tu nie przyjdę.

Myślałam, że potrafię się odciąć od tych ludzi.

Wygląda na to, że okłamywałam samą siebie. Początkująca adwokatka i miłośniczka dochodzeń śledczych, którą jestem, nie przepuściłaby takiej sprawy.

Skye w końcu odwraca się do mnie z pustką w oczach.

– Nie słyszałaś?

Kręcę głową w milczeniu, z sercem walącym w piersi.

Skye patrzy na mnie dłuższą chwilę, by w końcu rzucić ponuro:

– Lou go zabił.

2

LOU

wrzesień 2022

Nie potrafię sprecyzować momentu, w którym moje życie zaczęło się sypać.

Kiedy moja mama usidliła mojego tatę za pomocą ciąży, zmuszając do małżeństwa, którego nie chciał?

Kiedy zakochałem się w Rorym, chłopaku o szelmowskim uśmiechu i przechodzącym ludzkie pojęcie egocentryzmie?

Albo może gdy zaczął okazywać mi zainteresowanie, czyste i szczere, którego tak pragnąłem?

– Tylko zgrywałeś takiego twardziela, co, McAllister?

Krzywię się mimowolnie i pluję krwią, która płynie z moich ust. Jebaniec. Czyżby wybiła godzina zadośćuczynienia za moje grzechy? Zastanawiam się, czy tak właśnie umrę; pod obmierzłymi prysznicami pewnego szkockiego więzienia.

Dwóch napakowanych typów wykręca mi ramiona do tyłu, podczas gdy trzeci kuca przede mną z nożem w ręku. Przyznaję, że ździebko to straszne. W świecie, z którego pochodzę, wrogów niszczy się słowami, nie ostrzami.

Biorąc pod uwagę to, kim teraz jestem, dość dobrze się to sprawdzało w moim dzieciństwie.

Przyznaję jednak, że nie da się zgrywać twardziela, klęcząc przed obnażonym ostrzem. Nie wiem, jak udało mu się je przemycić, a tym bardziej ukryć przed strażnikami. Nie powinno mnie to jednak dziwić; od kiedy tu przybyłem, widziałem przekładane przez kraty narkotyki, leki, pieniądze, telefony…

Więzień, który patrzy mi w oczy, liczący sobie koło czterdziestu jesieni, sunie zimną powierzchnią swojego noża po moim policzku.

Cóż za dramatyzm! Nie znoszę, gdy przeciągają suspens.

– Myślałeś, że wzbudzasz strach, boś morderca, młody? Niespodzianka. Tutaj są sami mordercy.

W moich myślach nagle pojawia się twarz Rory’ego i zaciskam zęby. Kurwa.

W więzieniu jestem od tygodnia. Na początku było całkiem nieźle. Trzymałem język za zębami i nikt mnie nie zaczepiał. Aż do chwili, gdy jeden z więźniów podszedł do mnie przy wyjściu spod pryszniców i zaczął mi grozić.

Zareagowałem arogancko,  a l e   z  k l a s ą.  W końcu stwarzanie pozorów to dla mnie chleb powszedni. Tylko że najwyraźniej tego typu reakcje nie są tu mile widziane. Nie musiałem się jednak bić; strażnicy szybko nas rozdzielili. Tego samego wieczoru wspomniany więzień połknął swój język we śnie.

Nie miałem z tym nic wspólnego, przysięgam. Niestety (albo stety) reszta więźniów pomyślała, że dosięgnęła go moja zemsta z ukrycia. Zauważyłem, że mogę coś na tej plotce ugrać, więc jej nie zdementowałem.

Tamtego dnia współwięźniowie zaczęli na mnie patrzeć inaczej. Zrozumiałem, że wzbudzając strach, zdobywam szacunek potrzebny w tym miejscu do przetrwania, więc udawałem twardziela, za jakiego mnie mieli.

Trochę za bardzo, jak widać.

Rory umarłby ze śmiechu, gdyby mnie teraz zobaczył. A, no tak.

Nadal czasami zapominam, że nie żyje.

– Następnym razem zbiedniejesz o mały palec u stopy.

– To nic, mam inne – mówię, uśmiechając się mimo krwi w ustach.

Stewart kopie mnie w brzuch. Padam na podłogę. Kasłam, czym zasługuję sobie na pogardliwe komentarze ze strony jego zbirów.

Po ich wyjściu mój kaszel przekształca się w niekontrolowany śmiech.

Mocni tylko wgębie.

To niemal rozczarowujące. Może i jestem dzieckiem burżujów, ale po „bandziorach” spodziewałem się czegoś więcej. Filmy od dawna pielęgnowały we mnie wyobrażenie, jakoby więzienie pełne było twardzieli, mężczyzn pozbawionych skrupułów, którzy za krzywe spojrzenie sprzedają kosę pod żebro. Jak dotąd żadnego sztyletowania nie widziałem.

Na razie.

Z drugiej strony mój pobyt tutaj dopiero się zaczął, a ja mam ten typ twarzy, który wzbudza w ludziach mordercze zapędy – mój tata często to powtarza. Nie tracę nadziei.

– Òinseach2. Próbujesz dać się zabić? – pyta mnie Kenny, gdy pół godziny później wracam do celi, którą dzielimy.

Siedzi na swoim górnym łóżku, mierzy mnie wzrokiem zza cienkich szkieł okularów i kląska językiem. Uśmiecham się arogancko pomimo siniaków, które barwią moje żebra, i krwi, która krzepnie już w kącikach ust.

– Może. Masz z tym jakiś problem?

Kenny przewraca oczami ze znużoną miną.

– Nie pasuje do ciebie archetyp więźnia ze skłonnościami samobójczymi, gówniarzu. Jak się kogoś zabija, to można chociaż wziąć za to odpowiedzialność.

Odbieram to jak cios w serce. Niefajnie, Kenny. Niestety ma rację. Użalanie się nad sobą po dopuszczeniu się takiej zbrodni to tchórzostwo. Z drugiej strony wygląda na to, że tchórzostwo to moja specjalność, więc no…

Nie odpowiadam i opadam na jedno z dwóch plastikowych krzeseł, które składają się na wyposażenie malutkiego pomieszczenia. Wodzę wzrokiem po przyklejonych do ściany zdjęciach Kenny’ego, na których są jego żona i czternastoletnia córka. Nadal nie powiedział mi, za co siedzi ani od jak dawna.

Prawdę powiedziawszy, Kenny nie mówi za dużo. Nie szuka też kłopotów. Rozwiązuje krzyżówki, uprawia sport, oddaje się lekturze książek i je samotnie na swojej pryczy.

– Ależ bym teraz, kurwa, zapalił – wzdycham, palcami przeczesując swoje brązowe włosy. Tego mi chyba najbardziej brakuje.

Minęło sześć dni, odkąd mnie tu wsadzili.

Siedem od urodzin Rory’ego – jego ostatnich.

Nadal jestem wżałobie, ale wszystko wskazuje na to, że moje serce preferuje wyparcie; nie mogę sobie pozwolić na załamanie, jeszcze nie, nie tutaj.

Siedem dni od nocy, podczas której policjant zatrzymał mnie na drodze i odkrył nadal ciepłe ciało Rory’ego w moim bagażniku.

Na swoją obronę powiem, że byłem równie zszokowany co on.

Zaciskam powieki i przeszywa mnie dreszcz; wspomnienie nie odpuszcza ani na chwilę. Nie zaznałem wytchnienia od momentu, gdy rzucono mnie na ziemię i założono mi kajdanki na ręce wykręcone za plecami.

Pozbawione życia, rozwarte oczy mężczyzny, którego kochałem, każdej nocy nawiedzają mnie we śnie.

By mnie ukarać albo ze mnie zadrwić, nie wiem, w którą stronę przechyla się szala.

Ciągle przypominam sobie jego twarz, ostatnią scenę, w której go widziałem. To głupie, biorąc pod uwagę sytuację, ale byłem zdziwiony tym, że się nie uśmiecha. Rory zawsze się uśmiechał. Czy z zadowoleniem, czy z pogardą, z okrucieństwem, z furią…

Jego uśmiechy zdradzały mi to, co chciały ukryć oczy. Tamtej nocy, bezwładny w bagażniku mojego samochodu, już się nie uśmiechał. I w pewien sposób właśnie to było dla mnie najbardziej przykre.

Dlatego płakałem, w ciszy, z policzkiem przyciśniętym do wilgotnej ziemi rozległych posiadłości Cavendishów.

Zrozumiałem bowiem, że już nigdy nie zobaczę uśmiechu Rory’ego… i że nacieszyłem się wystarczająco ostatnim, który dane mi było widzieć.

Wracam z porannego spaceru, ale wejście do celi blokuje mi strażnik. To nigdy nie jest dobry znak, jednak nie wiem, co gorszego mogłoby się wydarzyć.

– Masz gościa, McAllister.

Milczę, kryjąc swoje zaskoczenie. Nawet Kenny nadstawia ucha z łóżka piętrowego, które dzielimy.

– Kto przyszedł?

Może moja mama. Nadal do mnie nie zadzwoniła. Musi czuć straszliwy wstyd… lub ulgę, że nie trzeba już udawać, że mnie kocha – nie żeby do tej pory jakoś świetnie jej to wychodziło. Nawet kasjerka trafiki, w której kupuję fajki, darzy mnie większą życzliwością.

– Twój adwokat.

Powstrzymuję poirytowane warknięcie. Wiem, że próbuje mnie stąd wyciągnąć, ale jest głupi jak but.

Zastanawiam się, czy mój ojciec specjalnie go wybrał, świadom, że będzie mistrzowsko grał mi na nerwach. Co gorsza – by mieć pewność, że przegram proces. Nie wykluczam, że chciałby się w ten sposób mnie pozbyć.

– Muszę? Za dziesięć minut idę na tenisa.

– Bardzo śmieszne – kpi, pokazując, żebym się ruszał.

Rozważam to przez parę sekund, po czym wzdycham i podążam za nim. W sumie co mam do stracenia oprócz kwadransa mojego marnego więziennego życia?

Powoli schodzę po schodach i idę korytarzami z rękami w kieszeniach. Paru więźniów gapi się na mnie ciekawsko, ale ich ignoruję. Nie boję się żadnego z nich, chociaż wiem, że powinienem. Są dużo bardziej niebezpieczni ode mnie.

Na swój sposób to pocieszająca myśl.

Może to właśnie jeden znich położy kres moim mękom.

– Już dostałeś wpierdol? – pyta mnie strażnik, wskazując moją twarz palcem.

– No co? Uwielbiam zwracać na siebie uwagę.

Puszczam do niego oczko, nie uśmiechając się, ale ten odpowiada wzrokiem chłodnym i odległym. Zostaję odeskortowany i przeszukany, a następnie wchodzę do pokoju widzeń. Mój adwokat, pan Morrison, siedzi już w środku.

– Co się panu stało? – spieszy z pytaniem, dostrzegłszy moje obrażenia.

Rozsiadam się wygodnie naprzeciw niego.

– Jak Bóg mi świadkiem, nie mam w zwyczaju przyznawać się do zranionego ego… ale wydaje mi się, że niespecjalnie mnie tutaj lubią.

Ten przejaw mojej arogancji adwokat przyjmuje z uniesieniem brwi, ale nie ciągnie tematu. Zamiast tego otwiera teczkę leżącą na stole i wyciąga z niej białą kopertę. Sztywnieję, rozpoznawszy staranne i pozawijane pismo Rory’ego.

Moje imię wypisane jego ręką.

Chcę zapytać, co to jest, ale słowa giną w gardle. Morrison przesuwa kopertę w moją stronę bez słowa. Nie ważę się po nią sięgnąć. Nie chcę, żeby zobaczył, jak drżą mi palce.

– Pan Rory Cavendish przed śmiercią zostawił kilka listów zaadresowanych do jego bliskich. Ten skierowany jest do pana.

Wpatruję się w kopertę bez mrugnięcia, jakbym miał do czynienia z bombą zegarową. Jestem zarówno podekscytowany na myśl, że poznam jego ostatnie skierowane do mnie słowa, jak i przerażony, że się rozczaruję.

Znając go, w środku czekają na mnie jakieś głupoty.

– To wszystko?

Morrison przez chwilę waży moją reakcję, aż w końcu podnoszę na niego wzrok. Może i jest po mojej stronie, ale nigdy nie pozwolę mu zajrzeć za swoją fasadę.

Jest niekompetentny. Nie znoszę ludzi, którzy nie znają się na swojej pracy. Natychmiast tracę do nich wszelki szacunek.

Nie ufam też dorosłym mężczyznom, którzy noszą głupkowate krawaty; flamingi, serio?

– Wczoraj odbyło się czytanie ostatniej woli. Przyniosłem kopię ze sobą, ponieważ jest pan w niej wymieniony.

Wyobrażam sobie scenę u notariusza, z rodzicami Rory’ego, jego bratem, Gideonem i Skye… Żadne z nich mnie nie odwiedziło ani nie zadzwoniło. Wiem, co sobie myślą.

Alastair bez wątpienia najchętniej rzuciłby się na mnie z pięściami. Biorąc pod uwagę moją obecną reputację, Gideon prędzej skoczyłby z mostu, niż pozwolił, by nasze nazwiska zostały ze sobą powiązane. A Skye pewnie sądzi, że jestem niewinny; zraniona duma oraz chorobliwa zazdrość nie pozwalają jej jednak przyjść mi z pomocą.

Nie mam do nich żalu. Do Rory’ego też nie, choć to on postawił mnie w tej sytuacji. Taka już moja karma.

– Dopisało panu szczęście – ciągnie mój adwokat. – Jego testament może pozytywnie wpłynąć na wynik procesu.

Pytam dlaczego, chociaż mam to gdzieś.

– Pan Cavendish zostawił panu sporo rzeczy: swój samochód, jacht… oraz cały swój majątek.

Klnę pod nosem, śmiejąc się. Rory, ty draniu. Chciał, żeby wszyscy mnie znienawidzili?

Jak ma mi to niby pomóc? Tym bardziej będą myśleli, że go zabiłem, choćby żeby położyć łapę na jego fortunie.

– Nic z tego nie chcę.

– Słucham?

– Odmawiam przyjęcia spadku. Mam takie prawo, co nie?

Morrison pomruguje ze zdumieniem. Nie spodziewał się odmowy, co rozumiem. Tylko że mnie nie zależy na żadnej z tych rzeczy.

– Tak, oczywiście, ale…

– Niech pan przeczyta testament – mówię, pochylając się nad stołem. Miejmy to już za sobą.

Swój list otworzę później, w celi, z dala od spojrzeń. Nie chcę żadnych świadków w chwili słabości, gdy ten ostatni raz wypalę słowa Rory’ego w swojej duszy, a tym bardziej gdy będę czytał je raz za razem, w nieskończoność, by w końcu ukryć list pod poduszką.

– „Czytacie to, a zatem któremuś z was udało się mnie zabić. Gratuluję!” – zaczyna skrępowany Morrison po odchrząknięciu.

Zamieram, wzięty z zaskoczenia. Otwieram usta, jakby po to, by obronić się przed oskarżeniami, ale nie dochodzę do słowa.

– „Odchodzę szczęśliwy, ze świadomością, że kochano mnie równie mocno, co mi zazdroszczono, jak wszyscy wielcy ludzie. Lou: jeśli to twoja sprawka, to się na ciebie poważnie pogniewam”.

Powstrzymywanie łez przed Morrisonem kosztuje mnie każdy gram siły woli. Zamykam oczy, opieram łokieć na stole i chowam twarz w drżącej dłoni.

Kurwa. Te kilka słów może mnie wykończyć szybciej niż więzienie. Zupełnie jakby wiedział, jakby był trzy kroki przed wszystkimi innymi. Jestem tak wstrząśnięty, że za bardzo nie słucham reszty.

– „I w końcu, Camelio: od początku chciałaś należeć do naszej grupy, więc teraz spełniam twoje życzenie. Witaj w grze, Sherlocku”.

To ostatnie zdanie wyrywa mnie jednak gwałtownie z ogłuszenia. Oczy natychmiast się otwierają i uderzam otwartą dłonią w stół; Morrison podskakuje w krześle.

– Może pan powtórzyć?

Zaciekawiony adwokat spełnia moje życzenie; z jego ust raz pada to samo imię co przed chwilą.

 C a m e l i o,   C a m e l i o,   C a m e l i o, prawie jak litania.

Nie przesłyszałem się: Rory zawarł ją w swoim testamencie. Camelia O’Brien… Wspomnienie pod postacią zmory. Niczym mara wielokrotnie nawiedzała moje sny naznaczone żalem.

Robię co w mojej mocy, by nie wpaść na nią na korytarzach uczelni, lecz moje oczy są jak magnesy skazane na łowienie jej najdrobniejszych ruchów. Zawsze chodzi pospiesznie, z nosem w książce, a gdy czasem zza niej wyjrzy, robi to tylko na chwilę.

Moja pierwsza myśl: Ciekawe, co uniej?

Druga: Jak on mógł to zrobić?

– Camelia O’Brien?

Morrison kartkuje swoje dokumenty, skanuje wzrokiem kilka linijek tekstu i kiwa głową.

– Zgadza się. Dwadzieścia trzy lata, studentka prawa karnego i kryminalistyki. Pracuje na pół etatu w jednej z edynburskich kancelarii. Widzę, że jej patronka zgłosiła chęć bronienia pana przed sądem, ale…

Urywa, gdy spotykamy się wzrokiem. Nie jestem pewien, co widzi, ale wystarczy, by zamilknął.

Nie wiem, jaki był zamysł Rory’ego ani dlaczego miał czelność wymienić w swoim testamencie jedną ze swoich ofiar, ale to nieważne.

To jakby Bóg wysuwał ku mnie gałąź, po której się stąd wydostanę – albo wręcz przeciwnie, która jeszcze bardziej mnie pogrąży.

– Chciała być moją adwokatką? – powtarzam cicho, by upewnić się, że dobrze zrozumiałem.

Moje serce rośnie jak nadmuchiwany balon, ale zduszam w sobie niedorzeczną nadzieję, która nagle je wypełnia.

– Najwyraźniej tak. Nie ma jednak żadnego doświadczenia i…

– Zwalniam pana.

Otwiera usta, ale łagodnie go uspokajam:

– Przykro mi. Chodzi o mnie, nie o pana.

Morrison nic na to nie odpowiada. Dobrze wie, jak wszyscy odrzuceni ludzie, że ten tekst to tylko wymówka, żeby złagodzić cios.

– Jest pan pewien tego, co robi?

To głupie, nierozsądne, desperackie, no po prostu najgłupszy pomysł mojego życia. Wiem jednak, że tego prawdopodobnie chciał Rory.

On nigdy nic nie robił bez powodu.

W jego myślach zawsze coś się kreowało: jakiś plan, pomysł, zemsta. Nie wiem jeszcze, czy wciągnął Camelię, żeby mnie ukarać, czy mi wybaczyć, ale liczę, że na tym skorzystam.

Będzie moim odkupieniem…

…albo moją zgubą.

– Tak. Albo Camelia O’Brien, albo nikt.

1 Fragment listu miłosnego Oscara Wilde’a do lorda Alfreda Douglasa z maja 1895 roku w przekładzie Danuty Piestrzyńskiej.

2 „Kretyn” w języku gaelickim szkockim.