Zima, by się nie zakochać - Morgane Moncomble - ebook + książka
NOWOŚĆ

Zima, by się nie zakochać ebook

Morgane Moncomble

4,5

218 osób interesuje się tą książką

Opis

Lily – wschodząca gwiazda łyżwiarstwa figurowego – marzy tylko o tym, by zdobyć złoty medal na mistrzostwach świata. Kiedy poznaje swojego nowego partnera, nie potrafi ukryć zachwytu. Od dzieciństwa jest wielką fanką Oriona Williamsa, legendy lodu.

Tyle że Orion to „przeklęty mistrz”, który jedyne, czego pragnie, to odejść z łyżwiarstwa. Gdy trener oznajmia, że została mu przydzielona nowa partnerka, Orion obawia się, że skończy tak jak inne zawodniczki – z poważną kontuzją zmieniającą jej życie na zawsze.

Pomimo nienawiści, zrodzonej podczas pierwszego spotkania, to determinacja pcha ich ku sobie. Tragedia na lodzie zbliża Lily i Oriona, dzięki czemu postanawiają zdobyć podium.

Ale… jak bardzo będą musieli sobie zaufać, żeby to osiągnąć?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 468

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka , wciągająca .Polecam ❤️
00



Tytuł oryginału: Un hiver pour te résister

© Morgane Moncomble, 2024 © 2024, New Romance, Département de Hugo Publishing This edition is published by arrangement with Hugo Publishing in conjunction with its duly appointed agents Book/lab Literary Agency, Poland and Books And More Agency #BAM, Paris, France. All rights reserved.

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025 Copyright © for the Polish translation by Artur Łuksza, 2025

Redaktorka prowadząca: Aleksandra Kotlewska

Marketing i promocja: Gabriela Wójtowicz, Marta Adrian

Redakcja: Magda Wołoszyn-Cępa

Korekta: Robert Narloch, Małgorzata Tarnowska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i strony tytułowe: Florian Rychlik

Ilustracje na okładce:Mary Magdalene in the Cave, 1868 by Hugues Merle Madonna Lily from Choix des plus belles fleures, 1827 by Pierre-Joseph Redouté laur: iStock, autor totallyout śnieżynki: iStock, autor artvea łyżwy: iStock, autor IvanSpasic medal: Alamy, autor Dragan Nikolic

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68610-35-2

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

WE NEED YA Grupa Wydawnictwa Poznańskiego Sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel. 61 [email protected]@weneedya.plwww.weneedya.pl

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Dla mojej babci Danielle.

Dziękuję za popołudnia z Betty Boop,

rosoły

i wycieczki objazdowe.

PLAYLISTA

Taylor Swift – You’re on Your Own, Kid

Bebe Rexha – Trust Fall

Rihanna feat. Mikky Ekko – Stay

Jackson Wang – Dopamine

Conan Gray – Comfort Crowd

Keshi – UNDERSTAND

ROSIE – Next Life

Anne–Marie – Beautiful

BLÜ EYES – stuck in my head

EMELINE – cinderella’s dead

ZAYN feat. Sia – Dusk Till Dawn

Taylor Swift – King of My Heart

Halsey – Finally // beautiful stranger

Selena Gomez feat. 6LACK – Crowded Room

Bruno Major – Easily

Jimin – Like Crazy

Jonas Brothers – Love Her

Clinton Kane – I GUESS I’M IN LOVE

Suriel Hess – Little Bit More

Sofia Carson – It’s Only Love, Nobody Dies

Anson Seabra – Keep Your Head Up Princess

Chase Atlantic – Moonlight

Sabrina Carpenter – Honeymoon Fades

Orkiestra Teatru Bolszoj – Le Lac des cygnes, op. 20, akt II, scena 1

PRZEDMOWA

Niniejsza książka jest dziełem całkowicie fikcyjnym. Z przyczyn czysto narracyjnych pozwoliłam sobie na pewne uproszczenia dotyczące świata łyżwiarstwa figurowego, a konkretnie w kwestiach zasad oraz lokalizacji zawodów i mistrzostw.

To powiedziawszy, życzę wam dobrej lektury na lodzie, u boku Lily i Oriona!

PROLOG

LILY

Trzy lata wcześniej

Miałam trzynaście lat, gdy po raz pierwszy, w telewizji, zobaczyłam jeżdżącego na łyżwach Oriona Williamsa. Nadal pamiętam dokładny moment, w którym zaparło mi dech w piersi; nieregularne bicie mojego serca, bum-BUM-bum, wytrącanego z równowagi przy każdym jego ruchu. Pamiętam, jak przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej, jakby chcąc ją uspokoić, lecz bez powodzenia. Byłam zahipnotyzowana.

Wstydziłam się nawet myśleć o stanięciu przed aniołem, którego głowa skąpana była w świetle niebios. Jego ciało było długie i wdzięczne, mina melancholijna, gesty równie płynne co nurt potoku. Stał się dla mnie wzorem, motywacją, celem, do którego aspirowałam.

Pracowałam jak oszalała, by zasłużyć na szansę poznania go, by dorosnąć mu choćby do pięt. Zajęło mi to sześć lat, ale się udało. Jest tutaj, we własnej osobie, pośrodku lodowiska w hali widowiskowej, ubrany w czarne spodnie i ażurową koszulę, i wygląda jak książę śmierci. Mroczne pióra okalające jego rękawy nadają mu niebiański wygląd, nierzeczywisty niemal, a perły zdobiące koszulę wzdłuż torsu przyciągają spojrzenie... i światło.

Zwiewna sukienka Harper, jego partnerki, łopocze na jej udach. Mam wrażenie, że przyglądam się bogini zadurzonej w diable.

Trzymam się barierki lodowiska, tak pochłonięta widokiem, że podskakuję, gdy rozbrzmiewają dźwięki elektrycznej wiolonczeli. Jestem wpatrzona w Oriona, jakby na lodzie był tylko on. Na pierwszą nutę reaguje błyskawicznie i rzuca się zapamiętale w muzykę.

Teraz jest wojownikiem, który pędzi na złamanie karku. Natychmiast rozpoznaję melodię, która wywołuje dreszcze na moich rękach. Hans Zimmer. Motyw przewodni Wonder Woman.

Cała hala jest równie oczarowana bitwą, którą Orion toczy sam ze sobą, jak ja. Jego kroki są pospieszne, gesty wściekłe, jakby na czas występu jego duszę posiadł diabeł. Włada jego ciałem niczym mieczem. Jego brwi są zmarszczone w mieszance skupienia i determinacji. Złośliwy i okrutny uśmiech, który osiadł na jego ustach, zdradza ledwie skrywaną arogancję. Wie. Zdaje sobie sprawę, że jest najlepszy.

Moje serce wali jak młot, gdy próbuje poczwórnego axla, lecz ląduje kiepsko. Przewraca się, co nie dziwi, biorąc pod uwagę trudność skoku, ale natychmiast wstaje i już pędzi równie szybko. Jakby miał na ogonie Ponurego Żniwiarza.

Patrzę z rozdziawionymi ustami, zarówno z zazdrością, jak i podziwem, gdy odgrywa drugą część swojego programu, jakby była to scena bitewna. Orion toczy bój z przeciwniczką o imieniu Harper, piękną, lecz niebezpieczną, przechodząc do kolejnych figur z mocą i magnetyzmem. Widownia nie zwleka z oklaskiwaniem oszałamiającego spektaklu.

Wiem, że mojemu partnerowi i mnie nie uda się dorównać ich występowi, a przynajmniej nie dzisiaj. To moje drugie mistrzostwa świata w kategorii seniorów i moje pierwsze przeciwko Orionowi. To szansa, by móc się z nim zmierzyć.

– W końcu będziesz mogła poprosić go o autograf! – Moja mama nie kryła entuzjazmu, gdy dowiedziała się, że zostałam powołana.

Wszyscy wiedzą o mojej fascynacji Orionem... i to nie tylko z powodu plakatu, który wisi na drzwiach mojego pokoju.

– Autograf, który co wieczór będzie potem całowała przed spaniem, chociaż to lepsze niż poduszka – zaśmiał się mój brat, czym zasłużył sobie na środkowy palec.

Dla jasności: nie całuję mojej poduszki. Nikogo nie całuję. I to z wyboru!

Po występie patrzę, jak Orion pozdrawia publikę z wdziękiem i pokorą; jego pierś faluje w rytm rozedrganego oddechu. Z fascynacją obserwuję fanów rzucających na lód bukiety kwiatów oraz pluszaki w kształcie jego psa, dalmatyńczyka o imieniu Księżna. Wszystko zbierają pomocniczy łyżwiarze, podczas gdy młody mistrz zjeżdża z lodowiska u boku swojej partnerki.

– Lily, przygotuj się! – woła moja trenerka. – Teraz wy. Gdzie Walter?

Otwieram usta, by jej odpowiedzieć, rozpinając puchówkę, pod którą kryje się welurowa sukienka, ale nagle widzę, że w moją stronę idzie on. Wybałuszam oczy; chcę wyglądać na wyluzowaną i fajną, ale to silniejsze ode mnie. Panikuję. Choć ma dopiero dwadzieścia trzy lata, Orion jest dla mnie jak legenda. Mit, równie odległy i niepojęty jak wojna trojańska czy zatopienie Atlantydy. A jednak materializuje się przede mną.

Jego krótkie kędzierzawe włosy są zmierzwione, a na jasnobrązowe skronie wystąpiły krople potu. Jest wysoki; czarny materiał stroju opina smukły, choć umięśniony tors, a jego aura przegania wszelką złożoną myśl z mojego umysłu.

Orion przekracza niską bramkę i zatrzymuje się tuż obok mnie, by uspokoić oddech. Jego partnerka przytula go radośnie – jej blond włosy są spięte w idealny kok – i odchodzi do swojego trenera.

Zostaje sam i pozdrawia widownię dłonią. To moja chwila. Absolutnie nie mam pojęcia, co robić. Powiedzieć „cześć”? Przedstawić się? A może mu pogratulować?

Nie mam czasu na rozmyślania. Jego hebanowe spojrzenie ląduje na mnie, gdy ktoś podaje mu butelkę wody, której towarzyszy komplement odnośnie do występu. Zamieram z nerwów. Muszę coś powiedzieć, nieważne co, choćbym miała wyjść na kretynkę! Tylko że moje usta są zaciśnięte jak imadło. Jestem w stanie jedynie przełknąć ślinę, a ostrza moich łyżew zdają się zapuszczać korzenie.

Elizabeth Linh Pham, weź się w garść! Właśnie się kompromitujesz przed Orionem Williamsem.

Ten, widząc, jak intensywnie się w niego wpatruję, marszczy brwi, zapewne zakłopotany tą niechcianą interakcją. Wiem, jak teraz wyglądam, ale nie potrafię odwrócić oczu. Mam nadzieję, że nie rumienię się jak zakochana groupie; to nie w moim stylu.

– Jesteś następna?

On do mnie mówi. Orion Williams zwraca się do mnie.

Otwieram usta, ale nic z nich się nie dobywa. Dlatego głupawo potakuję. Z pewnością przyzwyczajony jest do wywoływania tego typu szoku. Nie jestem pierwszą fanką, na którą wpada. Spodziewam się, że po tym odejdzie bez słowa, i nie miałabym mu tego za złe. Zamiast tego jednak dokonuje się magia jak ze snu – snu, z którego nigdy nie chciałabym się zbudzić. Jego twarz rozpromienia nagle rozbawiony uśmiech i Orion kładzie dłoń na moim barku.

– No to życzę szczęścia. Będę cię oglądał.

„Życzę szczęścia”? Nie potrzebuję szczęścia!

Nie ma czasu dostrzec reakcji, bo jego trener ciągnie go za ramię, żeby poszli sprawdzić wynik.

Miejsce, którego dotknął, piecze pod welurem mojego stroju; dowód na to, że wcale mi się to nie przyśniło. Na myśl, że się do mnie odezwał, że mnie dopinguje, czuję przypływ dziwnej dumy. Z drugiej strony oznacza to, że nie postrzega mnie jako rywalki, inaczej życzyłby mi raczej niepowodzenia. Jego komentarz dotyka mnie do żywego, ale biorę się w garść. Ma w końcu rację: nie dorównuję mu. Jeszcze nie. Któregoś dnia jednak to się zmieni.

Kiedyś stanę się jego rywalką.

Kiedyś pobiję jego rekord.

W mojej głowie nadal buzuje nieposkromiona euforia, gdy Walter, mój partner, w końcu się pojawia.

– Sorki, byłem w łazience – przeprasza, biorąc mnie za rękę.

Prowadzi mnie na lód, przybrawszy nieszczery uśmiech. Wiem, że nie mamy żadnych szans przeciw Orionowi i Harper, ale obiecuję sobie, że dzisiaj dam z siebie wszystko. Chcę, by Orion poznał moje nazwisko. Chcę, by dla odmiany to on oklaskiwał mnie, nieświadomy, że od lat jest dla mnie inspiracją, że marzę o byciu jego następczynią.

– Gotowa? – szepcze Walter, gdy stoimy w pozycji na środku lodowiska.

Biorę głęboki wdech, oczyszczając umysł i zapominając o świecie dokoła, wszystkich niecierpliwych widzach i dziennikarzach z kamerą na ramieniu.

– Zawsze.

Jeden wdech.

Drugi wdech.

Trzeci...

Moje ciało rusza nanosekundę przed muzyką. Zalewa mnie fala nowej determinacji, gdy moim krokom rytm zaczyna nadawać baśniowa melodia Chandelier1>. Chłodne powietrze opływa moje policzki i przenika dwukolorową perukę, podwiewa spódniczkę, gdy sunę po lodzie.

Nie zwracam już na nic uwagi, jest tylko harmonia między moim partnerem i mną. Jedziemy, tańczymy i latamy, jak ożywione marionetki żądne wolności.

Nasze idealnie wykonane figury wywołują oklaski, ale to mi nie wystarcza. Kreatywność i nienaganna technika to dla mnie za mało. Brakuje nam ryzyka, niebezpieczeństwa. Domagam się tego od miesięcy, ale Walter odmawia, woli spocząć na laurach. Ja chcę pokazać światu, do czego jestem zdolna.

W mojej piersi budzi się nieskrępowana pewność siebie. Przestaję kierować się rozsądkiem. A co, jeśli pozwolę sobie na więcej? To szaleństwo, które kosztować nas będzie podium – albo jedną z moich nóg – ale jestem przekonana, że i tak byśmy go nie zdobyli.

Moje usta rozciągają się w podekscytowanym uśmiechu, który przyciąga uwagę Waltera. Z odległości dostrzega zmianę w mojej posturze i widzę, jak blednie. Domyśla się, co zamierzam zrobić, o sekundę za późno.

Nie daję sobie czasu na zmianę zdania ani pochłonięcie przez strach. Uspokajam oddech i gotuję się do wybicia w powietrze. Robię salto w tył, mimo że ta figura została oficjalnie zakazana z uwagi na niebezpieczeństwo z nią związane. Na mistrzostwach została wykonana jedynie raz, przez Suryę Bonaly, której zawdzięcza swoją nazwę.

Na krótką chwilę czas się zatrzymuje.

Upadnę na głowę. Połamię sobie kręgosłup.

Zegar znów zaczyna tykać i nagle spadam... na jedną nogę!

Wybałuszone oczy Waltera uświadamiają mi, że się udało. Zrobiłam to!

Moje nogi drżą tak mocno, że boję się, że się pode mną załamią, ale jadę dalej i biorę go za rękę. Widownia wpada w szał, ale nie zwracam na nią uwagi. Serce dudni mi w uszach, zbyt głośno, zagłusza pozostałe dźwięki. Z mojej twarzy na pewno da się wyczytać dumę, gdy wykonujemy resztę naszego programu.

Muzyka dobiega końca, a Walter obraca głowę w moim kierunku. Targają nim mieszane emocje, podziw, ale także gniew. Byłam samolubna, ani przez chwilę nie pomyślałam o nim, gdy pogodziłam się ze wszelkimi konsekwencjami mojego aktu buntu.

– Pogięło cię?

– Przepraszam – mówię uśmiechnięta, ze łzami w oczach.

Oboje wiemy, że to nieszczere przeprosiny.

– Zawsze to robisz... – mamrocze przez zaciśnięte zęby. – Myślisz tylko o sobie.

Nie myli się i dlatego powstrzymuję się przed powiedzeniem mu, że się od siebie różnimy. Walter został łyżwiarzem figurowym, bo to kocha, ja, ponieważ nie mogę bez tego żyć. Zadowala się bezosobowymi i prostymi programami, nie szukając nigdy wyzwania, a ja nieustannie dążę do perfekcji. Chcę pracować tak nieustępliwie, by przelewać pot, czuć nieznośny ból skurczy szarpiących za łydki i wylewać łzy.

Moim jedynym przeciwnikiem jest mój własny potencjał.

Moim jedynym wrogiem jest mój perfekcjonizm.

Schodząc z lodu, szukam Oriona wzrokiem, świadoma uwagi, która ciąży na moich plecach, oraz kpiarskich komentarzy sędziów. Niestety nigdzie go nie widzę, ale mam nadzieję, że on widział mnie.

Trenerka gromi mnie wzrokiem w ciszy, ale zachowuje wyrzuty na później, gdy będziemy same. Nie mam nawet na tyle przyzwoitości, by udawać skruchę.

Mój brak poszanowania dla zasad sprowadził na nas srogą karę. Orion i Harper zdobywają złoto, co nikogo nie dziwi, a Walter i ja spadamy na ostatnie miejsce. Mimo to niczego nie żałuję. Bo po dzisiejszych zawodach wiem, że ludzie zapamiętają moje nazwisko.

Grudzień

1

LILY

grudzień 2023, Montreal

– Jeszcze raz! – krzyczy Isabella z założonymi rękami. – Musisz być ostrzejsza, jesteś zbyt sflaczała.

Podnoszę się z trudem, kryjąc grymas bólu. Pot spływa z włosów na moje czoło, a całe ciało protestuje przeciw sama nie wiem której już próbie, ale go nie słucham.

Moje legginsy są pokryte kryształkami lodu pozostawionymi przez niekończące się podejścia; popołudnie spędziłam na ćwiczeniu swojego potrójnego axla. Siedmiu upadkom towarzyszyło niezadowolone spojrzenie trenerki oraz pełne współczucia kolegów i koleżanek z klubu. Zwłaszcza Piper, która ćwiczy to samo.

Moja przyjaciółka uśmiecha się zachęcająco, gdy jadę po lodzie, zdeterminowana, by wykonać idealny skok. Póki co udaje mi się to tylko w dwóch próbach na trzy. Uginam kolana i wyrzucam wolną nogę do przodu. Moje ciało wzlatuje i wykonuje jeden, drugi, trzeci i jeszcze pół obrotu. Kiedy jednak ląduję, wykończone mięśnie ulegają pod ciężarem uderzenia. Upadam boleśnie na lód.

– Kurwa!

Prawie to miałam.

Jestem tak wkurzona niepowodzeniem, że pozwalam sobie na głośne przekleństwo. Piper podjeżdża do mnie i wyciąga dłoń, oferując pomoc. Przyjmuję ją niechętnie.

– Dzięki – mamroczę pod nosem.

Isabella wpatruje się we mnie surowym wzrokiem z pierwszego rzędu trybun. Wiem, co sobie myśli: że nie jestem gotowa wygrać mistrzostw świata. I ma rację, nawet jeśli są dopiero za cztery miesiące.

– Będziesz musiała popracować nad lądowaniem – karci mnie, gdy podchodzę do niej po wyminięciu uczniów, którzy dalej wykonują swoje figury, nie zwracając na mnie uwagi. – Nie jesteś wystarczająco skupiona.

– Nie spałam dzisiaj zbyt dobrze...

– Odżywiasz się odpowiednio? Wyglądasz, jakbyś przytyła. Jutro rano cię zważymy.

Kiwam głową w milczeniu, choć chciałabym jej przypomnieć, że jestem tu od ósmej rano, a jedyną przerwę miałam o dwunastej, na obiad. Jak codziennie. Nie wiem, jak miałabym przytyć.

– Idź odpocząć – rozkazuje. – W takim stanie do niczego się nie nadajesz.

W tej samej chwili Piper wykonuje podwójnego salchowa i ląduje na nodze z gracją. Isabella jej gratuluje, co mnie zdumiewa. Nie jest zbyt skora do komplementowania; coś o tym wiem, borykam się z tym od trzech lat.

Po mistrzostwach świata, na których zajęliśmy z Walterem ostatnie miejsce, zmieniłam klub, by zbliżyć się do Oriona Williamsa. Mój brat wyzywa mnie od stalkerek, ale nic nie rozumie. Skoro trenerowi Oriona udało się uczynić z niego najlepszego juniora swojego pokolenia, to właśnie pod jego skrzydła powinnam trafić. Oczywiście Orion zniknął akurat, gdy przyszłam do klubu... Koniec końców trafiłam do Isabelli i nie miałam nic do gadania w kontekście nowego partnera, Olivera.

– Co tu jeszcze robisz? – pyta mnie trenerka, widząc, że nadal stoję przy barierce. – Sio!

Nie każę sobie powtarzać. Zazwyczaj jestem tą, która zostaje na lodowisku aż do zamknięcia. Nigdy nie narzekam. Trenuję bez wytchnienia, mimo siniaków i potu. Dzisiaj jednak padam z wyczerpania.

Kuśtykam do szatni; mój prawy pośladek wyjątkowo oberwał podczas upadków. Rozbieram się i krzywię na widok siniaka, który zaczyna kwitnąć na biodrze.

– Wow! Nie oszczędzałaś się.

Odwracam głowę ku Piper, która przyszła za mną; wyciąga w moją stronę worek lodu. Przyciskam go do siniaka i natychmiast czuję, jak ból słabnie.

– Czemu tylko ja tak ciężko trenuję? – wzdycham, siadając, ubrana jedynie w sportową bieliznę. Gdzie jest Oliver?

Nie wiem nawet, po co zadaję to pytanie. Mój partner pewnie właśnie pije szoty z kumplami albo ucina sobie drzemkę. Presja? To nie dla niego. Ciężka praca najwyraźniej też nie. Oto co nas najbardziej różni i przez co – choć nikomu nigdy tego nie powiem – wiem, że nie poprowadzi mnie tam, dokąd dążę.

Dwie juniorki wchodzą nagle do szatni i pierwsza z nich zwraca się do mnie:

– Lily, twój brat na ciebie czeka.

Stękam pod nosem. Nie znoszę, gdy mój starszy brat po mnie przyjeżdża. Nie tylko dlatego, że w samochodzie zmusza mnie do słuchania tego kretyńskiego rapu – wraz ze swoim równie miernym śpieworapem – ale przede wszystkim dlatego, że dziewczynom odbija za każdym razem, gdy się pojawia.

– Jane tu jest? – dziwi się Piper, ukradkiem poprawiając włosy.

Patrzę na nią w osłupieniu, przejęta grozą, choć w zasadzie jestem przyzwyczajona do tego, że przyjaciółki lecą na mojego głupkowatego brata, i to już od podstawówki. Nigdy nie rozumiałam dlaczego. Ciągle muszę je napominać, że ten hokeista o czarującym uśmiechu zmienia skarpetki raz na cztery fazy księżyca i nie wzgardzi nawet trzydniową pizzą. Miejcie jakieś standardy, błagam!

– Nie... Piper, proszę, tylko nie ty.

– No co?

– Obojętnie kto, tylko nie Jane!

Rumieni się i patrzy na mnie z ukosa.

– Czy tego chcesz, czy nie, twój brat jest ciachem. W przeciwieństwie do ciebie, oślepionej przez więzy krwi, ja widzę świetnie.

Udaję, że wymiotuję, czym ją rozśmieszam. To raczej ona i wszystkie pozostałe są zaślepione koszulką, w której mój brachol występuje na lodzie. Dziewczyny mają fioła na tym punkcie. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Jane wybrał ten zawód z tego właśnie powodu.

– Serio... Na świecie są miliardy mężczyzn, co jeden to bardziej rozczarowujący, a ty obrałaś na cel akurat mojego brata?

– Jeśli wszyscy są tacy rozczarowujący, to chyba lepiej postawić chociaż na kogoś przystojnego, co nie? – uśmiecha się do mnie. – Dam głowę, że robi świetne min...

Tłumię drugi odruch wymiotny tak przekonująco, że Piper wybucha śmiechem, nie kończąc zdania. Absolutnie nie chcę słyszeć więcej.

– Wyślę ci rachunek za terapię – zapewniam, wkładając łyżwy do torby.

– Opłacę z przyjemnością. Trzymaj. Na tyłek – mówi, podając mi tubkę kremu.

Dziękuję jej i ubieram się do końca. Jane jest kretynem, którego ulubionym hobby jest uprzykrzanie mi życia. W telefonie ma mnie zapisaną jako „Stworek”, skrzat domowy z Harry’ego Pottera. Mimo to przyjeżdża po mnie samochodem zawsze, gdy tylko może, dzięki czemu nie muszę wracać w śniegu. Ma nie tylko wady...

– O kurczę, słyszałyście? – szepcze wchodząca do szatni dziewczyna z zaniepokojoną miną.

Jej grupka przyjaciółek pyta, o co chodzi. Pozostałe rzucają ciekawskie spojrzenia w ich kierunku, włącznie ze mną i Piper. Postanawiam jednak nie zajmować się głupotami i skupiam się na sznurówkach swoich tenisówek. Nie znoszę plotek, nie tylko dlatego, że te same dziewczyny obgadują mnie za plecami. Tutaj każda sobie rzepkę skrobie. Siostrzeństwo? Nie tu.

Zakładam płaszcz i już chcę wychodzić, gdy czuję, jak wszystkie spojrzenia padają na mnie. Zamieram, nie rozumiejąc. Niektóre z łyżwiarek zdają się przerażone; trzymają dłoń na ustach, a inne krzywią usta w wyrazie współczucia.

– Powie mi ktoś, o co chodzi? – pytam na głos, z dłonią zaciśniętą na pasku torby.

Żadna nie ma na tyle odwagi, by wyjaśnić, co się stało. W końcu Piper powtarza pytanie i jedna z dziewczyn odchrząkuje zakłopotana, po czym padają okrutne słowa:

– Oliver wylądował w szpitalu. Słyszałam, jak Isabella rozmawiała o tym przez telefon, dosłownie pięć minut temu...

Szok spada na mnie ze straszliwą siłą. Chwieję się na nogach, ale Piper łapie mnie pod rękę. Absolutnie się tego nie spodziewałam. Oliver w szpitalu?

Może i miesiącami modliłam się o zmianę partnera, ale nie chciałam, żeby stało mu się coś złego, przysięgam!

Wypadam z szatni spanikowana. Moje serce wali jak młot, gdy w końcu znajduję swoją trenerkę koło trybun. Dyskutuje żywo z jakimś postawnym szatynem, na którego nie zwracam nawet uwagi.

– Isabella! – wołam, próbując nie okazać strachu. – Co się stało? Co z Oliverem?

Trenerka bierze wdech na mój widok i dla uspokojenia kładzie dłoń na moim ramieniu.

– Zespół ciasnoty przedziałów powięziowych...

Zamieram z przerażoną miną. ZCPP to częsta kontuzja u niektórych sportowców. W jej wyniku ciśnienie wokół pewnych mięśni wzrasta na tyle, że zakłóca krążenie krwi. W ciężkich przypadkach, gdy tkanka kończyny obumiera, może się to skończyć amputacją. Taki scenariusz jest tragedią dla każdego, ale dla sportowca to najgorszy z koszmarów.

– Będą go operować, tak?

Isabella kiwa głową i opanowuję dreszcz grozy. Wyobrażam sobie go w szpitalu, samego, przerażonego wizją utraty nogi. Jego narzędzia pracy. Nie wypowiadam tych myśli na głos, bo wiem, co ludzie powiedzą. Oliver sam powtarza, że nie mam serca, że myślę tylko o sobie. Dowiaduję się, że może go czekać amputacja, a ja martwię się końcem jego kariery. Bo dla mnie to właśnie jest najważniejsze.

Bez łyżwiarstwa jestem nikim.

– Mam nadzieję, że się nie boi...

– Tego typu rzeczy się zdarzają. Wyjdzie z tego.

Kiwam głową, pogrążona w myślach. Jeśli operacja pójdzie pomyślnie, będzie musiał nadgonić sporo treningów. A przecież już za miesiąc występujemy na mistrzostwach Kanady, z kolei mistrzostwa świata są za niecałe cztery. To duża przeszkoda, ale możemy ją pokonać. Zrobię wszystko, by nadgonić treningi, by zrekompensować jego zaległości, nawet jeśli oznacza to trenowanie potrójnego axla dzień i noc.

– Myślisz, że wróci w styczniu na lód? Wiem, że po operacji będzie potrzebował trochę odpoczynku, ale...

Słowa giną w moim przełyku. Isabella patrzy na mnie jak na kretynkę. Jej rozmówca, do tej pory milczący, wzdycha ze współczuciem. Dopiero teraz, gdy na niego spoglądam, zdaję sobie sprawę z tego, kim jest. O cholera! Wybałuszam oczy, nie wiedząc, co powiedzieć.

To on. Scott Martinez. Jest wysoki, na jego głowie widać pierwsze oznaki łysienia. Masywna sylwetka mogłaby onieśmielać, ale wesołkowaty wyraz twarzy sprawia, że wygląda jak wielki pluszowy miś. Wiem, rzecz jasna, kim jest. Po części właśnie dla niego przyszłam do tego klubu.

– Lily... Myślę, że nie zrozumiałaś.

Unoszę brew, patrząc na Isabellę, ogarnięta złym przeczuciem. Odpowiada mi Scott:

– Oliver nie weźmie udziału w mistrzostwach Kanady za miesiąc. Ani w żadnych innych zawodach w dwa tysiące dwudziestym czwartym roku.

Coś we mnie pęka. Bo doskonale wiem, co to oznacza. Jeśli Oliver nie może jeździć, ja także nie mogę. Tak to działa w parze.

Żadnych zawodów w tym roku.

Nie jestem ani smutna, ani zawiedziona. Jestem sfrustrowana i wściekła, choć wiem, że nie powinnam. To nie ja jestem na stole operacyjnym i nie ja boję się, że stracę nogę. Ale co z moim marzeniem?

– Czyli... Trenowałam przez rok jak opętana na nic? – mówię cichutko z drżącymi ramionami. – Przelewałam pot, krew i łzy, by teraz się wycofać? Isa, ja nie mogę...

Fizycznie mnie to przerasta. Oczy mi się szklą, ale powstrzymuję płacz. Nie chcę płakać z takiego powodu, a tym bardziej nie przed moją trenerką. Ona tego nie znosi. Zawsze mi powtarza, że to słabość, że jest naprawdę niewiele rzeczy, które warte są przelania łez.

– Nic nie poradzę, Lily. Czego ode mnie oczekujesz?

– Znajdź mi innego partnera – błagam, chwytając ją za dłonie.

To okropne, wiem, ale odbieram tę sytuację jako znak. Jako okazję, by coś zmienić.

– To nie takie proste. Nawet jeślibym na szybko kogoś znalazła, dogranie całkowicie nowych partnerów na lodzie to samobójstwo. Będziesz musiała poczekać rok, to nic wielkiego.

„Nic wielkiego?” Oczywiście, że to coś wielkiego! Ona nie rozumie, nikt nie rozumie. Obiecałam sobie jedną rzecz: że pobiję rekord Oriona Williamsa. Za wszelką cenę chciałam przejść do historii i zdobyć złoto na mistrzostwach świata w wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat. On miał dwadzieścia trzy tamtego roku, gdy uśmiechnął się do mnie i życzył mi powodzenia.

Czuję się, jakby Isabella właśnie przeszywała moje nastoletnie marzenia zatrutym ostrzem. Trucizna rozchodzi się i infekuje wszelką nadzieję. Dociera do mnie, że płaczę. Scott wyciąga chusteczkę, którą przyjmuję ze wstydem.

– Złoto ci się marzy, co, dziewczyno?

Podnoszę głowę tak szybko, że naciągam sobie kark, jak głupia. Zmrużonymi oczami patrzy prosto w moje. Mam wrażenie, jakby oceniał, ile jestem warta. Przytakuję, a moje serce wyrywa się z piersi. W jego ciemnych tęczówkach błyska dziwna iskra.

– Dobrze się składa, bo mnie też. Widziałem cię na lodzie... Jesteś bezwzględna, niepowstrzymana.

– Jest też uparta jak osioł, który nie słucha, co się do niego mówi – mamrocze Isabella.

Scott się uśmiecha, jakby traktował tę uwagę bardziej jako komplement.

– Jak każdy wybitny sportowiec, co nie? Jeśli dla wygranej jesteś gotowa na wszystko, to będę w stanie ci pomóc

– Do czego zmierzasz, Scott? – pyta moja trenerka.

Isabella i ja patrzymy na niego z mieszanką zaciekawienia i nieufności.

– Znam kogoś, kto mógłby cię wyratować z opresji – obwieszcza. Zalewająca mnie ulga niemal odbiera mi dech. – Pewnie powie, że mam się jebać, ale jeśli trochę go przycisnę... Jest szansa, że przyjmie propozycję. Złotemu medalowi się nie odmawia, czyż nie?

Z trudem powstrzymuję się przed wyściskaniem go. Mogłabym go nawet pocałować, tak bardzo się cieszę i jestem wdzięczna za jego pomoc. Jeśli Scott znajdzie mi partnera, obojętnie jakiego, będę mogła dać z siebie wszystko.

Isabella przygląda mi się z wahaniem i zakłada ręce na piersi.

– No, słucham. Kogo dokładnie masz na myśli?

Scott uśmiecha się, a następnie spogląda mi w oczy.

– Oriona Williamsa. Zakładam, że wiesz, kto to taki.

Co?!

Czuję się, jakby moje serce wybuchło, jak balon przebity szpilką. Uśmiech znika z mojej twarzy, zastąpiony przerażeniem. Przesłyszałam się, prawda? To z pewnością sprawka wyobraźni, która płata mi figle. Czy ja śnię? To nie pierwszy raz, gdy tego typu niewiarygodny zbieg wydarzeń nawiedza moje sny.

Milcząc, szczypię się w przedramię. Nie, to zdecydowanie rzeczywistość.

– Orion? – powtarza Isabella, jakby nie zrozumiała. – Myślałam, że zawiesił łyżwy na kołku.

– Skąd takie nowiny? Na pewno nie ode mnie.

Słucham ich, nie mogąc otworzyć ust. Jestem wstrząśnięta.

– Dosłownie zewsząd, Scott. Twój protegowany nie był widziany od trzech lat. Nie zgrywaj głupiego, musiałeś słyszeć pogłoski, jakie o nim krążą.

Isabella ma rację, coś tu nie gra. Nie wspominając o tym, że Orion i ja nie jesteśmy na tym samym poziomie, to wszyscy wiedzą, że już nie jeździ na łyżwach.

Słyszałam plotki, które ludzie powtarzają na jego temat, choć szybko je ignoruję. W głębi duszy od początku wierzyłam, że któregoś dnia Orion powróci w chwale, z wielką pompą, ku powszechnemu zaskoczeniu. Ale nie tak. Nie u mojego boku.

– Tak jak powiedziałem, będę musiał trochę go urobić... Pytanie raczej brzmi, czy nasza kandydatka czuje, że podoła wyzwaniu. A konkretnie czy jest gotowa zacząć od zera i sięgnąć poziomu Oriona.

Oboje trenerzy zwracają się ku mnie z wyczekującym spojrzeniem.

Nie jestem mu równa, wiem to.

Mogę jednak dorównać, jeśli dostanę ku temu warunki.

Na przestrzeni jednej szalonej sekundy wyobrażam sobie siebie na lodowisku, trzymającą go za dłoń i wznoszącą złoty medal na najwyższym stopniu podium... Decyzja podjęta. Nie ma się nad czym zastanawiać.

– To będzie dla mnie zaszczyt – oznajmiam zdecydowanie, z wyprostowanymi plecami i zdeterminowaną miną. – Jestem gotowa na wszystko.

– Jakieś to podejrzane – wcina się Isabella. – Czemu wybrałeś akurat Lily?

Scott wzdycha, a następnie uśmiecha się szczerze.

– Powiem wprost: jestem zdesperowany. Nikt nie chce go za partnera. Wszystkie, którym do tej pory to proponowałem, zbytnio się boją.

Niemożliwe. Jak można się wahać w obliczu takiej szansy?

– Nie rozumiem. Czego się boją?

Zapada niezręczna cisza, którą przerywa szept Scotta:

– Tych plotek nie słyszałaś? Wszystkie mówią, że Orion jest przeklęty.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

PRZYPISY

1 Sia, z albumu 1000 Forms of Fear [przyp. aut.]. ↩