Narzeczony na święta - Aga Wysocka - ebook
NOWOŚĆ

Narzeczony na święta ebook

Aga Wysocka

4,6

745 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwudziestotrzyletnia Madison Brock nie znosi trzech rzeczy: pracy w redakcji „Celebrity Life” – najbardziej plotkarskiego serwisu w Nowym Jorku, Bożego Narodzenia oraz swojego zabójczo przystojnego i nadętego szefa, Zaydena Harringtona. Gdy nadarza się okazja, aby spotkać się z Liamem Parkerem, nieuchwytnym pisarzem zamieszkującym jej rodzinne miasteczko Wilmington, Maddy zgłasza się na ochotnika. Jest gotowa za wszelką cenę przeprowadzić wywiad i pobyć kilka dni jak najdalej od pracy oraz Zaydena, nawet jeśli oznaczałoby to spędzenie świąt z rodziną i znoszenie przytyków oraz uporczywych pytań: „Dlaczego nadal nie masz chłopaka?”.

 

Kiedy trzy dni przed wyjazdem Madison dowiaduje się, że jej młodsza siostra wychodzi za mąż, postanawia posłuchać rady przyjaciółki i wynająć faceta, który przez okrągły tydzień będzie udawał jej narzeczonego. Sytuacja się komplikuje tuż przed wyjazdem, kiedy okazuje się, że „narzeczony” złamał nogę. W desperacji Madison zgadza się, aby chłopaka zastąpił jego kuzyn. Gdy dociera na miejsce spotkania z nieznajomym, zastaje Zaydena Harringtona – faceta, z którym nie chciałaby spędzić nawet minuty.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (17 ocen)
13
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Angelika9315

Nie oderwiesz się od lektury

genialna♥️
00
Evi500

Całkiem niezła

Milo sie czytało ... Jednak moim zdaniem sceny zbyt skrajnie przechodzą z słodkich w wulgarne. Bohaterowie blyskawicznie zmieniają nastawienie , swoje zdanie i uczucia ...
00
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

Ale to bylo milutkie , oj ike to juz tych książek przeczytałam w podobnym klimacie . .. ona potrzebuje narzeczonego na wynajem, na chwilę , chce udowodnić, pokazać sie rodzinie że też ma obok siebie kogoś . No cudowna , przeczytałam w 3 godzinki, polecam ❤️
00
chili555

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam💚
00
xporcelana
(edytowany)

Z braku laku…

nie rozumiem skąd dobre oceny. ani nie było to porywające, ani słodkie. początkowe kłótnie były trochę na siłę, jakby autorka chciała na maxa upchnąć wątek enemies-lovers. pan "idealny" zdecydowanie nie był idealny, a madison była totalnie głupia, ich wybory, impulsywność, wszystko. na siłę wepchniety wątek złej siostry, później jeszcze fakt, ze przyjaciele wszystko ukartowali. zayden miał narzeczoną(!!) i był wielce zdruzgotany jak odeszła, a kilka dni później wyznaje miłość lasce, której podobno tak bardzo nienawidził. wątek, ze został zdradzony, a jego narzeczona związała się z ex madison, ktory jednocześnie okazał się tym wielkim pisarzem też taki naciągnięty
00



Wszystko, co zostało opisane w tej książce, nie wydarzyło się naprawdę i jest wyłącznie wytworem zwariowanej wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób, miejsc i sytuacji są zupełnie przypadkowe.

Madison

Pięć dni do świąt

– Nie wierzę! Naprawdę nie wierzę, że to zrobił! – Poderwałam się z krzesła i z impetem zamknęłam MacBooka. Filiżanka malinowego macchiato zachwiała się na stole, a odrobina kremowej pianki skapnęła na mankiet mojej koszuli, zostawiając na nim różowy ślad. – Cholera! – jęknęłam, ścierając ją palcem. Patrzyłam przerażona, jak landrynkowa plama przybiera rozmiar buraka, coraz bardziej odznaczając się na białej tkaninie.

– Lepiej się przebierz. Wiesz dobrze, że Pan Obrzydliwie Idealny zauważy nawet okruch.

Obejrzałam się przez ramię i rzuciłam przyjaciółce krótkie spojrzenie.

– Mam gdzieś Pana Obrzydliwie Idealnego i to, co sobie pomyśli – burknęłam wściekle, nadal mając przed oczami ten przeklęty grafik. Zdjęłam marynarkę z oparcia krzesła i zaczęłam w pośpiechu ją zakładać, łudząc się, że choć trochę zakryję tę przeklętą plamę.

Abby, z którą wynajmowałam mieszkanie w samym centrum Nowego Jorku, przewróciła oczami.

– Masz zamiar siedzieć tak ubrana w biurze przez cały dzień? Upieczesz się i będziesz wyglądać jak indyk na Święto Dziękczynienia – skomentowała, po czym wpakowała do ust łyżkę owsianki. – Zdejmij to. Zaraz ci coś pożyczę. – Odłożyła na stół miseczkę paskudnej papki i stukając obcasami o drewnianą podłogę, pomaszerowała do sypialni.

Westchnęłam i z powrotem usiadłam na krześle. Wyjęłam z torebki długopis oraz notatnik, otworzyłam go na ostatniej zapisanej stronie – tam, gdzie widniała lista zadań do wykonania – i nabazgroliłam kolejny punkt:

12. Oddać koszulę do pralni.

Włożyłam zatyczkę długopisu do ust i dalej gotując się ze złości, dopisałam:

13. Zwolnić się z „Celebrity Life”!!!

– „Punkt czternasty: Wbić widelec w zajebisty tyłek Pana Idealnego”. – Abby zachichotała, zerkając na kartkę. – Pisz – rozkazała, machając przede mną granatową sukienką z Primarka. – Może ci ulży, jak wyrzucisz z siebie trochę złości. A właściwie dlaczego tak się wkurzyłaś? Czyżby Idealny już od rana grał ci na nerwach? – Wydęła kokieteryjnie wargi.

W pośpiechu dopisałam ostatnie zdanie. Wrzuciłam notes do torby, wstałam i odebrałam od przyjaciółki kieckę.

– Ten dupek wpisał mnie w grafik na całe święta! – Uniosłam głos i wskazałam palcem na MacBooka. – Rozumiesz? Na całe. – Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– No i?

– „No i”? – powtórzyłam, nie rozumiejąc, i poprawiłam okulary, które zsunęły mi się z nosa.

– Jesteś jedynym pracownikiem, który nie ma świątecznych planów, poza tym nienawidzisz Bożego Narodzenia – rzuciła luźno Abby i wzruszyła ramieniem.

– Nienawidzę – potwierdziłam zgodnie z prawdą – ale nie znoszę też swojej pracy oraz Zaydena Harringtona, a tak się składa, że mój przeklęty szef od przeszło trzech lat nie wziął w święta ani jednego dnia wolnego.

– Może nie znosi ich tak samo jak ty? – Abby przesunęła palcami po swoich długich blond włosach i przełożyła je za ramiona.

– Może, ale to nie znaczy, że musi je spędzać razem ze mną. – Skrzyżowałam ręce na piersi w obronnym geście i nerwowo przygryzłam wargę, wyobrażając sobie, jak Idealny kolejny raz krytykuje mój najlepszy artykuł, wytyka mi błędy albo wymyśla te, które w rzeczywistości nie istnieją. Westchnęłam, przyłożyłam do siebie kieckę i zerknęłam na Abby. – Muszę coś wymyślić, abym nie musiała spędzać w redakcji tych przeklętych świąt. Może się rozchoruję albo porwą mnie kosmici – wymamrotałam z nadzieją.

– Myślę, że kosmici nie mieliby zbyt dużego pożytku z takiej wariatki. – Przyjaciółka zaczęła chichotać. – Lepiej się przebierz, bo jeśli kolejny raz spóźnimy się do pracy, Idealny znów obetnie nam premię – zakomunikowała i przeniosła wzrok na zegar. – Czy on nie wskazuje cały czas tej samej godziny? – Nie czekając na moją odpowiedź, podeszła do kuchennego blatu. Sięgnęła po telefon i spojrzała na wyświetlacz. – O kurwa! – jęknęła na cały głos, zasłaniając usta dłonią.

– Co jest? – zapytałam przez zaciśnięte gardło, podświadomie szykując się na nadchodzący armagedon.

– Chyba wyczerpały się baterie – odpowiedziała, w dalszym ciągu wpatrując się w ekran. – Jest dokładnie siódma czterdzieści pięć. Wiesz, co to oznacza? – Przeniosła na mnie wzrok.

– To, że mamy niecałe piętnaście minut, żeby dotrzeć do biura. Piętnaście. – Rozszerzyłam powieki w zdziwieniu, bo dotarło do mnie, co właściwie powiedziałam. – Piętnaście – powtórzyłam, gdy Abby pokiwała głową, i od razu wpadłam w panikę. – Cholera! Niech to szlag! Przecież to niewykonalne! – krzyknęłam, przechadzając się po salonie od lewej do prawej. – Nie ma szans, żebyśmy w kwadrans przejechały Broadway, dotarły na Times Square, wjechały windą na sześćdziesiąte dziewiąte piętro Starlight Tower, a później niepostrzeżenie przemknęły obok biura Idealnego! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem, pakując do torebki resztę szpargałów. Odpięłam kilka guzików poplamionej koszuli i najszybciej, jak się dało, przeciągnęłam ją przez głowę. Kątem oka zerkałam na Abby, która jedną ręką zakładała kurtkę, a drugą dojadała śniadanie.

– Zapomniałaś dodać: „ubierzemy się”, „zamkniemy mieszkanie” i „dotrzemy do samochodu” – burknęła po przełknięciu owsianki.

Podeszłam bliżej, stanęłam naprzeciw przyjaciółki i odwróciłam się do niej plecami, coraz bardziej przekonana, że musiałby stać się cud, abyśmy przybyły do redakcji przed naszym szefem.

– Zapniesz?

Abby odłożyła naczynie.

– Może nie będzie tak źle i Idealny utknie w korku – dodała, starając się mnie pocieszyć, i pociągnęła za zamek.

– Może zepsuje mu się samochód – zagadnęłam. Dotarło do mnie, że nadal mam na sobie spódnicę. Zsunęłam ją z tyłka i potykając się o materiał, podbiegłam do drzwi. – Później posprzątam – wymamrotałam, ignorując bałagan.

Zdjęłam z wieszaka wełniany płaszcz. Nie znosiłam go, ale pasował do tych wszystkich sztywniackich ciuchów, które musiałam nosić jako dziennikarka w „Celebrity Life” – najbardziej plotkarskim serwisie w całym Nowym Jorku. Chcąc nie chcąc, spojrzałam w lustro, które zajmowało jedną ze ścian pomieszczenia będącego jednocześnie salonem, kuchnią oraz holem.

– Cholera! – wyjęczałam na cały głos. – Ta kiecka jest na mnie za szeroka. Wyglądam, jakbym założyła na siebie worek.

Przyjaciółka zlustrowała mnie wzrokiem od stóp do głów i podała mi czapkę.

– To tylko jeden rozmiar – rzuciła w pospiechu. – No dobra, może dwa – sprostowała, gdy spiorunowałam ją wzrokiem. – Zresztą Idealny nawet nie zauważy, co masz na sobie. Jest poniedziałek, a w poniedziałki zawsze mamy najwięcej pracy. Jestem pewna, że Zayden Harrington nie wychyli nawet nosa zza drzwi.

– Obyś miała rację, bo coś czuję, że inaczej nie omieszka mi tego wytknąć – skomentowałam, chowając swoje długie kasztanowe włosy pod materiałem grubej zimowej czapki. Wiedziałam, że nie mam najmniejszej szansy, aby wyprasować cokolwiek, co nadawałoby się do ubrania bardziej niż kiecka Abigail.

Odetchnęłam głęboko. Dobrze, że chociaż zdążyłam nałożyć makijaż. Moje długie rzęsy były starannie wytuszowane, ciemne brwi podkreślone, a powieki subtelnie muśnięte grafitowym cieniem, który komponował się z zielenią moich tęczówek.

– Idziemy? – Abby wcisnęła mi torebkę w ręce.

Pokiwałam głową, a gdy otworzyła przede mną drzwi, pobiegłam do windy, aby jak najszybciej wcisnąć guzik.

– Cholera! – Stanęłam jak wryta i zerknęłam na kartkę z napisem „AWARIA”. Odwróciłam się w stronę mieszkania bliska płaczu. – Najpierw ten przeklęty grafik, później zegar, a teraz jeszcze to. Mam przeczucie, że to będzie paskudny dzień.

Abby wrzuciła klucze do kieszeni i pociągnęła mnie za rękę.

– Nie nastawiaj się negatywnie, do jego końca jeszcze wiele może się wydarzyć. Chodź, biegniemy. To tylko trzy piętra. Ciesz się, że winda nie zepsuła się w naszym biurowcu, bo wtedy dotarłybyśmy dopiero wieczorem. – Zachichotała.

W myślach przyznałam jej rację. Podążając tuż za nią, wyobrażałam sobie, jak wspinam się na sześćdziesiąte dziewiąte piętro w Starlight Tower. Od razu dostrzegłam jakiś plus w tym całym pochrzanionym dniu. Abby, jakby czytając w moich myślach, ścisnęła moją dłoń i posłała mi szeroki uśmiech, odwracając głowę przez ramię. Wyglądała jak zwykle ślicznie, a radosny wyraz na jej twarzy skutecznie odciągał uwagę od kilku dodatkowych kilogramów, które były jej zmorą, i sprawiał, że prezentowała się jeszcze korzystniej.

– Okej. Widzisz, nie było tak źle – wydyszała, gdy wreszcie dotarłyśmy na parking.

Usiadłam na fotelu kierowcy, oddychając, jakbym przebiegła maraton. Zdjęłam z głowy czapkę i włożyłam kluczyk do stacyjki.

– Co jest? – burknęłam, gdy zamiast warkotu silnika mojego starego Fiata usłyszałam charczenie. Poprawiłam się nerwowo i przekręciłam klucz jeszcze raz. – Nie! Nie, do cholery, nie! Nie rób mi tego dzisiaj! Nie dziś! Słyszysz? – wyjęczałam i zrezygnowana położyłam głowę na kierownicy. Podskoczyłam jak oparzona, porażona dźwiękiem klaksonu.

– Zadzwonię po taksówkę – powiedziała Abby, odchrząkując. Wyjęła z torebki telefon i przyłożyła go do ucha. – Wszystko jest okej! – zawołała, gdy zza jednego z filarów wyłonił się ochroniarz.

– Może on nam pomoże? – zagadnęłam, bo żaden lepszy pomysł nie przychodził mi do głowy.

– Przestań, Conor nie wymieniłby nawet żarówki. – Pomachała do niego wolną dłonią i przyłożyła palec do ust. – Halo? Potrzebuję taksówki na Battery Place 10a/12. Pilnie – dodała. – Mamy szczęście, że mają kogoś w pobliżu i przyjedzie za pięć minut. Musimy wyjść na zewnątrz – zakomunikowała, gramoląc się z mojej pięćsetki.

– Ładne mi szczęście, skoro za chwilę mamy być w biurze. – Przewróciłam oczami, zamykając samochód, i bez entuzjazmu podążyłam za Abby, której mina nie była już taka radosna co wcześniej.

Trzęsąc się z zimna, zanotowałam w głowie, że muszę dopisać kolejne zadanie do mojej listy (Punkt 15. Odholować samochód do mechanika). Objęłam się rękoma i wysoko uniosłam głowę. Stałyśmy z Abby przy najbardziej ruchliwej ulicy Nowego Jorku, pełnej nowoczesnych szklanych wieżowców, których architektura kontrastowała z historycznymi budynkami.

– O czym myślisz? – zagadnęła moja przyjaciółka, zakładając na głowę czapkę, w chwili, gdy skrzywiłam się na widok faceta przebranego za Mikołaja.

– O świętach, tym całym zamieszaniu, prezentach – odpowiedziałam drżącym głosem i pomachałam dłonią w stronę nadjeżdżającej taksówki. – Będę musiała wybrać się na zakupy, zamówić kuriera – dodałam, gdy samochód zatrzymał się tuż obok nas – no i wypisać te idiotyczne kartki, które moja rodzina wręcza sobie co święta.

– Idiotyczne? – Abby chwyciła mnie pod rękę. – Przecież to bardzo uroczy zwyczaj.

– Nie, gdy co roku cała rodzina życzy ci tego samego.

– Abyś w końcu znalazła sobie faceta. – Poruszyła temat, który za każdym razem wywoływał we mnie frustrację.

– Właśnie – burknęłam pod nosem, pociągając za drzwi od taksówki, a gdy wsiadłam, odwróciłam twarz w stronę okna.

– Na Times Square. – Abby nachyliła się w stronę kierowcy, po czym położyła dłoń na moim ramieniu i odsunęła z niego kosmyk włosów, który wyłonił się spod mojej czapki. – To nie takie łatwe, prawda?

– Co masz na myśli?

– Znalezienie sobie faceta.

– Nie każdy ma tyle szczęścia co ty i Nathan – rzuciłam z przekąsem, w dalszym ciągu wpatrując się w widok za oknem. Gdy w samochodzie, który stał na lewym pasie, równolegle do naszego, dostrzegłam znajomy profil, zmrużyłam oczy i z całych sił zagryzłam wargę. – Szlag! – krzyknęłam na cały głos, bo facet, idealny dupek i mój przeklęty szef, znajdował się dokładnie trzy stopy ode mnie. – Schowaj się! – rozkazałam, próbując opanować panikę.

– Schowaj? Ale po co…?

Schyliłam głowę i pociągnęłam za sobą Abby.

– Po to, aby Zayden Harrington nie wlepił nam kolejnej nagany – wyszeptałam tuż przy jej twarzy. – Siedzi w aucie obok taksówki.

– Żartujesz? – Przyjaciółka spojrzała na mnie z nadzieją, a gdy pokręciłam głową, przyłożyła palce do skroni. – Miałaś rację, twierdząc, że dzisiejszy dzień jest pechowy – jęknęła półgłosem.

– Niekoniecznie – odparowałam, gdy w głowie zaświtała mi pewna myśl. – Może jest jeszcze szansa, aby dotrzeć do redakcji tuż przed nim – odetchnęłam z ulgą i uniosłam wzrok w kierunku kierowcy.

– Ej, wszystko w porządku tam z tyłu? – Mężczyzna spoglądał na nas w lusterku wstecznym.

– Będzie, jak wyprzedzisz tego faceta w czarnym Audi po lewej. Zapłacimy ci podwójnie – zaproponowałam i posłałam Abby konspiracyjny uśmiech. – Chyba miałaś rację, mówiąc, że nie będzie tak źle.

Wjeżdżając na sześćdziesiąte dziewiąte piętro Starlight Tower, myślałam tylko o tym, aby Zayden Harrington faktycznie dotarł do redakcji tuż po nas. Nie chodziło mi wcale o premię (choć nie miałabym nic przeciwko kilku dodatkowym dolcom) ani o to, że mój uparty szef wlepi mi kolejną naganę, ale o fakt, że wizerunek profesjonalnej dziennikarki, który budowałam z takim uporem, znów zostanie nadszarpnięty, a ja po raz kolejny ujrzę w oczach Idealnego ten przeklęty błysk mówiący: „Znów dałaś plamę”.

Wzdrygnęłam się na tę myśl i oderwałam spojrzenie od szyldu zawieszonego nad wejściem do redakcji. Srebrny napis wykonany ze stali emanował nowoczesną prostotą i elegancją, doskonale komponując się z wyrafinowanym wnętrzem biurowca. Gdy szklane drzwi się rozsunęły, wmaszerowałam z przyjaciółką do środka.

– Wpadnę w przerwie na lunch – zakomunikowała Abby, posyłając mi swój najsłodszy uśmiech.

– Jasne. Zobaczymy się na przerwie – odpowiedziałam z dużo mniejszym entuzjazmem.

Pomachałam do przyjaciółki, która zniknęła w jednym z pomieszczeń oddzielonych od siebie szklanymi ścianami, i skierowałam się w stronę mojego biura przylegającego do tego, które zajmował obiekt moich wszystkich rozterek.

Westchnęłam, przyspieszając kroku. W dalszym ciągu nie miałam pewności, czy gdzieś po drodze nie ujrzę Harringtona wychodzącego z któregoś z gabinetów albo nie usłyszę za sobą jego niskiego głosu. „Głosu…”, powtórzyłam i natychmiast oblała mnie fala ciepła, gdy znajomy, lekko ochrypły ton rozbrzmiał gdzieś w pobliżu.

– A niech to – warknęłam pod nosem, odwracając się przez ramię. Nie był to dobry pomysł, bo w tej samej chwili potknęłam się i runęłam jak długa. – Szlag! – cisnęłam na cały głos, odrywając wzrok od dywanu, którego nigdy wcześniej nie widziałam w tym miejscu. – Kto, do jasnej cholery, położył tutaj to paskudztwo? – warknęłam sama do siebie. Zacisnęłam zęby z bólu i podniosłam z posadzki torebkę, która wyleciała mi z dłoni. Cieszyłam się, że wszyscy wokół zajęci są swoją pracą. – Oczywiście jak zawsze nie ma winnego – dopowiedziałam, poprawiając przekrzywione okulary i dysząc ze złości.

Kucnęłam i zaczęłam pakować do torby to, co z niej wypadło. Telefon, długopis, kilka świątecznych kartek…

Uniosłam głowę.

– Przełóż spotkanie z Lincolnem na jutro i jak najszybciej skontaktuj się z menadżerką Liama Parkera. Chcę jeszcze dziś umówić termin spotkania.

Głos Zaydena Harringtona się przybliżał i z każdą sekundą stawał coraz donośniejszy. Ton mężczyzny był stanowczy, a każde słowo brzmiało jak rozkaz.

– Musimy kuć żelazo póki gorące. Kto wie, czy jeszcze kiedykolwiek nadarzy się okazja, aby przeprowadzić…

– Cholera! A niech to! – wymamrotałam pod nosem.

W popłochu porwałam torebkę i popędziłam w stronę mojego biura, kuśtykając i nie oglądając się za siebie. Ostatnie, czego pragnęłam, to aby Idealny zobaczył mnie leżącą tuż przed jego stopami.

Odetchnęłam głęboko, gdy w końcu zamknęłam za sobą drzwi. Spojrzałam na kiczowaty budzik stojący na brzegu biurka – czerwony z rogami renifera, ubiegłoroczny gwiazdkowy prezent od mamy. Zdałam sobie sprawę, że gdybym nie dotarła do redakcji przed Idealnym, dostałabym z Abby niezłą reprymendę. Ba, dostałabym niezły ochrzan. Godzina! Przeszło godzina spóźnienia! Uzmysłowiłam to sobie, zdejmując czapkę i wpychając ją do kieszeni. Potrząsnęłam głową, a brązowe sprężyste fale rozsypały się wokół mojej twarzy i spłynęły na plecy.

– Cześć, Maddy. Straszny dzisiaj ziąb. Masz ochotę na gorącą kawę? – David, wysoki rozczochrany blondyn o zawadiackim uśmiechu oraz świetnym poczuciu humoru, którego biuro znajdowało się dokładnie naprzeciwko mojego, zastukał w szybę i nie czekając na odpowiedź, wsunął głowę do środka.

– Chętnie. Z mlekiem, podwójnym cukrem i czekoladową posypką! – zawołałam.

– Już się robi! – powiedział, puszczając mi oczko.

– Dzięki. Jestem twoją dłużniczką – rzuciłam z wdzięcznością, ignorując wnikliwe spojrzenie, które w ogóle do niego nie pasowało.

Odwiesiłam okrycie na stalowy wieszak, usiadłam na skórzanym profilowanym fotelu i odpaliłam komputer, ukradkiem zerkając, czy mój szef zjawił się już w swoim gabinecie. Spuściłam wzrok i zaczęłam udawać zajętą. Wsłuchiwałam się w dźwięki dzwoniących telefonów, niszczarki do papieru i warkot komputerów.

Nagle usłyszałam ponownie ten cholernie przenikliwy głos, co sprawiło, że moje serce znów zabiło szybciej. Odpaliłam pocztę w nadziei, że lista dzisiejszych zadań od Idealnego przyniesie choć odrobinę spokoju, ale zamiast odczytać wiadomość, którą mi wysłał, otworzyłam mail od Abby.

Co dostałaś na dzisiaj? Ja dwa artykuły i wywiad. Zwijam się zaraz po lunchu, muszę dotrzeć na Upper East Side.

PS. WIEM, ŻE GO CHOLERNIE NIE ZNOSISZ, ALE PRZYZNAJ, ŻE TYŁEK MA ZAJEBISTY.

Powoli wychyliłam głowę zza monitora i spojrzałam na wprost. Zwilżyłam usta, po czym przejechałam wzrokiem po seksownych pośladkach Idealnego podkreślonych przez granatowe chinosy. Jak na złość stał zwrócony przodem do okien, z których roztaczał się widok na cały Manhattan.

Wzruszyłam ramionami i zacisnęłam usta, patrząc na jego długie nogi oraz mocne uda. Odetchnęłam głęboko, po czym ponownie zerknęłam na ekran.

Może tyłek ma całkiem niezły, ale straszny z niego gbur.

Wystukałam odpowiedź, wcisnęłam „wyślij” i włożyłam koniec długopisu do ust. Kiedy się zorientowałam, że zbyt ostentacyjnie spoglądam na szefa, odwróciłam się w stronę recepcji. Po Amber, sekretarce, nie było śladu.

Uff! Odetchnęłam z ulgą. Zaczęłam się wachlować rozkładówką naszej plotkarskiej gazety, stwierdzając, że ostatnie, czego mi brakowało w tym całym pochrzanionym dniu, to żeby ktokolwiek pomyślał, że lecę na Zaydena Harringtona.

Wyrzuciłam tę niedorzeczną myśl z głowy. To byłaby mega wpadka. Nie, to byłaby prawdziwa katastrofa i – co najważniejsze – to nie byłaby prawda, dopowiedziałam pewnie i wróciłam do pracy.

Odłożyłam wiadomości od Abby na później, sprawdziłam listę zadań i zabrałam się do pisania nudnego artykułu o równie nudnej aktorce, która stała się sławna głównie za sprawą diety trzystu kalorii dziennie, dwudziestej operacji biustu oraz romansu z wokalistą Lone Star.

Kiedy wreszcie kończyłam pisanie, drzwi do mojego biura otworzyły się na oścież i do środka wparowała Harper, redaktorka i zarazem najwytrwalsza pracownica – ze wszystkich nas to ona mogła się pochwalić najdłuższym stażem.

– Cześć, Maddy. Jak ci idzie? – zawołała wesoło. – Słyszałaś już najnowszego newsa? – spytała w pośpiechu, nie ukrywając ekscytacji.

Podniosłam wzrok znad ekranu i sięgnęłam po kubek chłodnej już kawy, którą przyniósł mi David.

Harper usiadła na krześle, przysunęła je bliżej biurka i spojrzała na mnie wyczekująco, poprawiając swoje długie miedziane loki.

– Jeszcze nie. Ale nie wiem, czy chcę usłyszeć. Dzisiejszy dzień jest taki pokręcony…

– I ekscytujący! Liam Parker zgodził się udzielić wywiadu „Celebrity Life”! Wyobrażasz sobie? To dla nas ogromny sukces. Jeszcze żadnej redakcji nie udało się nakłonić go do rozmowy. – Pisnęła tak głośno, że Zayden Harrington wychylił się zza swojego monitora. Uniósł wysoko czarną, mocno zarysowaną brew i spojrzał na mnie z uwagą.

Odchrząknęłam i szybko przeniosłam wzrok na Harper.

– To rzeczywiście fantastyczna wiadomość – odparłam, nie podzielając jej zachwytu, ale to wcale nie zniechęciło Harper do dalszego paplania.

– Fantastyczna! Tylko jest jeden minus: wywiad ma zostać przeprowadzony w święta – wypaliła bez zająknięcia.

– Dlaczego akurat w święta?

– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami. – Podobno Parker to straszny dziwak.

– Jak Idealny – mruknęłam pod nosem.

– Kto? – Nachyliła się jeszcze bardziej i spojrzała mi w oczy, gotowa na kolejną gorącą plotkę.

Poprawiłam nerwowo okulary.

– Nikt ważny. – Machnęłam dłonią, ucinając temat. – Mów dalej.

Harper kiwnęła głową.

– Teraz wszyscy się zastanawiają, na kogo wypadnie. Wiesz, nikt nie ma ochoty urywać się z rodzinnego spotkania po to, aby przeprowadzić wywiad, w dodatku w Wilmington – wyjaśniła. – Przecież to pięć godzin jazdy od Nowego Jorku.

– Czekaj, powiedziałaś: Wilmington? To Wilmington?

– Dokładnie to samo.

Wyprostowałam się i w zamyśleniu zagryzłam wargę.

– Coś się stało?

– Nie, nic takiego. – Wyszczerzyłam zęby i spojrzałam na Idealnego. Wizja, że uda mi się spędzić święta jak najdalej od niego, nagle stała się realna. – To… Co powiedziałaś przed chwilą? Nie ma chętnego?

Harper nadal trajkotała, ale myślami byłam już gdzie indziej – w miasteczku otoczonym górami, w którym święta zawsze upływają w radosnej atmosferze, główne ulice są przystrojone świątecznymi dekoracjami, a otaczające je lasy pokryte śniegiem. W Wilmington, w którym mogę znaleźć wszystko, od czego tak skutecznie uciekam od kilku lat.

– Pójdę już, bo zaraz będę musiała odrobić przerwę na lunch. – Harper wyrwała mnie z zamyślenia, zerknęła w stronę Harringtona i zachichotała. Gdyby nie fakt, że miała przeszło czterdzieści lat, a Idealny dobijał trzydziestki, pomyślałabym, że na niego leci.

Zupełnie nie rozumiałam, co te wszystkie napalone laski w nim widzą. Zaczęłam dumać, podążając za jej wzrokiem. No dobra, może i Zayden jest przystojny, stwierdziłam po chwili z niechęcią. Kruczoczarne włosy zawadiacko opadające na czoło, idealnie białe zęby, wydatne usta, no i te przenikliwe oczy… Ale przecież połowa facetów w Nowym Jorku wygląda podobnie, pomyślałam i korzystając z faktu, że skupiał się na pracy, obdarzyłam go jeszcze jednym szybkim spojrzeniem.

– Dobra, lecę. Muszę wracać do pracy. – Kiedy Harper była już przy wyjściu, odchrząknęła. – Co ci się stało z okularami?

– Okularami?

– Są trochę… – zawahała się, zanim dopowiedziała – …przekrzywione.

Zdjęłam je z nosa. Wszystko przed moimi oczami zaczęło przypominać plamę.

– O kurczę! – Teraz dopiero się zorientowałam, dlaczego David tak dziwnie na mnie patrzył. – Spadły mi, nie zauważyłam – skłamałam.

Założyłam je z powrotem, podniosłam z podłogi torebkę i zaczęłam wertować wnętrze w poszukiwaniu notesu, który – byłam pewna – schowałam do środka. Przestałam, gdy poczułam w pomieszczeniu czyjąś obecność. Pociągnęłam nosem, zaciągając się zapachem perfum Hermès, i z całej siły zacisnęłam usta.

Uniosłam głowę, a krew w jednej chwili odpłynęła mi z twarzy, bo mój szef stał dokładnie naprzeciwko mnie. Mało tego – trzymał w dłoni mój notatnik. Ten sam, w którym wspomniałam o jego tyłku!

Zayden

Dawno nie czułem takiej satysfakcji jak w chwili, gdy Panna Spóźnialska zobaczyła ten przeklęty notatnik. Podsunąłem go jej pod nos i najostrzejszym tonem, na jaki mnie było stać, oznajmiłem:

– Musiałem zajrzeć do środka, ponieważ nie był podpisany. Po charakterze pisma oraz ciętym języku wnioskuję, że to twój zeszyt, Madison Brock.

Madison, najbardziej uparta i nieposłuszna dziennikarka, jaka kiedykolwiek pracowała w „Celebrity Life”, spłonęła rumieńcem. Wstała niezdarnie, głośno przesuwając krzesło, i wbiła wzrok w brulion, unikając mojego spojrzenia.

– Ja… yyy…

Uniosłem wysoko brew i głośno chrząknąłem, aby podnieść napięcie.

– Jaaa… Musiał mi wypaść, kiedy… gdy… Ja… – bełkotała bez żadnego składu, co rusz poprawiając okulary. – Yyy… Nieważne. – Wciągnęła głośno powietrze i wypuściła je ze świstem. – Dziękuję – powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszałem, i przycisnęła notatnik do siebie.

Zachowałem kamienną twarz i skrzyżowałem ręce na piersi. Starałem się ukryć rozbawienie, bo widok zażenowanej Madison nie zdarzał się często.

– Drobiazg. Znalazłem go na korytarzu – rzuciłem jak gdyby nigdy nic i spojrzałem ponad jej głową na widok rozciągający się z ostatniego piętra ekskluzywnego wieżowca. – Spory dziś ruch. Zauważyłaś? – zagadnąłem, aby na moment zmienić temat.

Madison obejrzała się przez ramię i spojrzała na panoramę Nowego Jorku. Przyglądała się jej przez krótką chwilę, po czym odwróciła twarz w moją stronę.

– Nic dziwnego – wymamrotała półgłosem. – W poniedziałki jest najbardziej tłoczno.

Spuściła wzrok.

– I w poniedziałki mamy najwięcej pracy – oznajmiłem, po czym zrobiłem krótką przerwę. Patrzyłem na nią z wyczekiwaniem i skrywaną satysfakcją. – Zapewne wspominałem już, że sumienność to najważniejszy z filarów w naszej pracy, Madison. – Starałem się, by mój ton brzmiał jeszcze bardziej surowo. – Nie ma tu miejsca na półśrodki, a od każdego członka mojego zespołu oczekuję pełnego zaangażowania. Wszyscy bez wyjątku muszą się dostosować do panujących zasad i wypełniać swoje obowiązki z jednakową starannością – kontynuowałem, przyglądając się, jak Panna Spóźnialska próbuje drżącą dłonią założyć niesforny kosmyk włosów za ucho.

– Zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziała cicho, wbijając zielone tęczówki w posadzkę. – Dlatego staram się…

– Starasz się – przerwałem i przyjrzałem się jej uważniej. – Ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że robisz to niewystarczająco.

– Co masz na myśli? – Zagryzła nerwowo wargę.

– To, że w pracy takiej jak ta potrzebuję wyłącznie pracowników, którzy są w pełni zaangażowani i zawsze punktualni – doprecyzowałem, celowo zerkając na zegarek, żeby podkreślić ostatnie słowa.

– Jeśli chodzi ci o te ostatnie spóźnienia, to były to wyjątkowe sytuacje – zaczęła się usprawiedliwiać.

– Wyjątkowe, powiadasz? – Potarłem podbródek, dając jej do zrozumienia, że nie jestem przekonany. – Madison, w tej branży nie ma miejsca na wyjątkowe okoliczności. – Oparłem się o biurko, a moje spojrzenie stało się jeszcze surowsze. – Każdy z nas ma swoje obowiązki i oczekuję, że będą one wykonywane bez zarzutu. Jeśli nie czujesz się u nas komfortowo lub nie lubisz tej pracy, zawsze możesz poszukać czegoś innego. Jestem pewien, że jako dziennikarka bez problemu znajdziesz zatrudnienie w innym miejscu – dopowiedziałem, myśląc o przedostatnim punkcie, który nabazgroliła w zeszycie.

Wyprostowałem się, ledwo tłumiąc uśmiech. Zauważyłem, jak zadrżała, a palce, którymi nerwowo skubała brzeg notesu, nagle zastygły. Przypuszczałem, że kolejny raz pomyślała o tym, czy przypadkiem nie przeczytałem czegoś więcej niż tylko jej notatki służbowe, i jeszcze bardziej ucieszyłem się na tę myśl.

– Wiem, że moje spóźnienia bywają problemem, ale staram się nad tym pracować – powiedziała, z trudem spoglądając mi w oczy. – Mimo że możesz myśleć inaczej, naprawdę zależy mi na tej pracy.

– Świetnie – oznajmiłem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy przypadkiem nie jestem dla niej zbyt surowy, ale kontynuowałem, nie zmieniając tonu. – Skoro jest tak, jak mówisz, chcę zobaczyć w końcu konkretne rezultaty. Musisz być punktualna i sumienna we wszystkim, co robisz. Liczy się nie tylko całość twojej pracy, ale też każdy najmniejszy szczegół. Pamiętaj o tym, Madison.

Jej zaróżowione policzki jeszcze bardziej poczerwieniały.

– Oczywiście. Zrobię, co w mojej mocy, aby spełnić twoje oczekiwania – odpowiedziała, próbując zabrzmieć pewnie, jednak jej głos ją zdradził.

– Dobrze. Mam nadzieję, że nie każesz mi długo czekać na efekty – powiedziałem, kończąc rozmowę. – A teraz wracaj do pracy, masz dziś sporo do zrobienia.

Ruszyłem do wyjścia.

– Zaydenie, zaczekaj! – zawołała, kiedy byłem już przy drzwiach.

Odwróciłem się i uniosłem głowę, podkreślając swoją dominację. Coraz bardziej podobały mi się momenty, w których Madison Brock czuła się przy mnie niepewnie.

– Chciałam o coś zapytać – oznajmiła, patrząc na mnie z obawą.

– Słucham? – zapytałem chłodno, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Starałem się zachować niewzruszoną postawę, choć przychodziło mi to z trudem.

– Ten pisarz, Liam Parker… – zaczęła, ale po chwili zwilżyła wargi. Spojrzała na mnie zza przekrzywionych okularów, które tylko podkreślały jej chaotyczny wygląd. Choć nie chciałem tego przyznać, musiałem zauważyć, że te okulary, zmierzwione włosy i niefortunnie dobrana sukienka na swój sposób dodawały jej uroku. – Słyszałam, że zgodził się na wywiad – dodała, gdy przesunąłem wzrokiem po jej sylwetce.

– To zasługa Zoe – wyjaśniłem z powagą. – To ona przekonała Parkera do rozmowy, choć nie chce wyjawić, w jaki sposób jej się to udało. Od lat zabiegaliśmy o ten wywiad.

– Wyznaczyłeś już osobę, która go przeprowadzi? – zapytała z wahaniem, poprawiając włosy.

– Nie miałem czasu nad tym pomyśleć – odparłem, unosząc brew w geście, który zawsze wpędzał ją w jeszcze większe zakłopotanie.

Maddy westchnęła cicho, nie mając odwagi spojrzeć mi w oczy.

– Gdybyś…

– Tak? – Zmarszczyłem brwi, czekając na jej odpowiedź.

– Gdybyś nie miał nikogo chętnego, mogłabym pojechać do Wilmington – powiedziała, zerkając na mnie z wyczekiwaniem.

Potarłem brodę, zastanawiając się nad jej słowami.

– Nie wiem, czy dałbym radę ci zaufać, Madison Brock – wyznałem zgodnie z prawdą. – Pewnie bałbym się, że zapomnisz, co miałaś zrobić, zgubisz drogę albo – tu specjalnie zrobiłem przerwę – nie dotrzesz we wskazane miejsce na czas. Z tego, co mi wiadomo, dzisiaj również nie stawiłaś się w redakcji punktualnie.

Poczerwieniała jeszcze mocniej, poprawiając okulary.

– Zaydenie, ja…

– Wracaj do pracy, Maddy. Z tego, co mi wiadomo, zostajesz dzisiaj godzinę dłużej. – Przerwałem jej, znów czując satysfakcję z jej zakłopotania.

Przyjrzałem się jej wnikliwiej. Madison miała wszystkie cechy, których tak cholernie nie znosiłem: upór, niepunktualność oraz tendencję do naginania wszelkich zasad, ale do diabła, była zdolna. Piekielnie zdolna. Jej artykuły przyciągały uwagę, a wywiady, które przeprowadzała, były zawsze pełne życia. Właśnie dlatego, mimo tylu jej wad oraz tego, że nieustannie doprowadzała mnie do szaleństwa, zależało mi, żeby nadal dla mnie pracowała. Oczywiście nie przeszkadzało mi to w dawaniu upustu swojej złości, aby zmotywować ją do lepszego działania.

– A, byłbym zapomniał. Od jutra na stołówce obowiązuje całkowity zakaz używania widelców. Tak na wszelki wypadek – powiedziałem jak najbardziej poważnie. Pchnąłem lekko drzwi, starając się ze wszystkich sił nie parsknąć śmiechem.

Nie dałem jej szansy, aby mogła odpowiedzieć. Wyszedłem na korytarz, czując na plecach jej wzrok i wyobrażając sobie, jak rozchyla usta w zdziwieniu, a później znów pokrywa się tym cholernie seksownym rumieńcem. Ciekawe, czy w łóżku też się tak czerwieni – przemknęło mi przez myśl, a obraz nagiej Madison przeleciał mi przed oczami, wywołując w moich lędźwiach jakieś dziwne napięcie.

Wyrzuciłem go jak najszybciej z głowy i udałem się prosto do restauracji na przedostatnim piętrze, gdzie umówiłem się z Zoe. Zamówiłem jej ulubione danie: zimową sałatkę z rukolą, figami oraz orzechami. Zastanawiałem się, czy moje wykłady w końcu przyniosą korzyści i Panna Spóźnialska rzeczywiście zabierze się mocno do pracy, pokazując, na co tak naprawdę ją stać.

Odetchnąłem głęboko i zacząłem się rozglądać za narzeczoną, która była całkowitym przeciwieństwem roztrzepanej Madison. Przede wszystkim zawsze stawiała się w pracy punktualnie.

Teraz również tak było. Zegar na ścianie – jedynej, która nie była ze szkła – wskazał równo południe, gdy za plecami usłyszałem jej głos:

– Cześć, Zaydenie.

– Zoe.

Odwróciłem się i wstałem, aby pocałować ją w usta, ale udało mi się jedynie lekko musnąć jej policzek, bo Zoe uchyliła głowę, aby poprawić ubranie. Wyglądała jak zawsze perfekcyjnie: miała starannie ułożone blond włosy, a elegancka beżowa ołówkowa spódnica i biała bluzka podkreślały jej nienaganną sylwetkę. Odsunąłem jej krzesło i dopiero gdy usiadła, zauważyłem, że trzyma w dłoniach plik dokumentów.

– To coś pilnego? – Wskazałem na nie palcem. – Myślałem, że zjemy obiad i zrobimy sobie krótką przerwę od obowiązków. – Zoe? – nacisnąłem, bo zbyła moje pytanie milczeniem.

– Nie wiem, od czego zacząć – powiedziała poważnie, gdy kelner postawił na naszym stole przystawki. – Nie mam odwagi poinformować cię o tym sama i chyba nie powinnam przeciągać tej chwili. – Wzięła głęboki oddech i podała mi teczkę. W jej oczach malował się niepokój.

– Wypowiedzenie? – Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy otworzyłem folder i spojrzałem na papier. – Co to ma znaczyć? – Pokręciłem głową, odłożyłem dokumenty na stół i spojrzałem na Zoe z niedowierzaniem. – Chcesz się zwolnić?

– Właśnie to robię. To chyba najlepsze wyjście w obecnej sytuacji.

– W obecnej sytuacji? Przecież planowaliśmy, że po ślubie awansuję cię na moją asyst… – Urwałem, gdy spuściła wzrok i nerwowo poprawiła się na krześle. – Czekaj… – Nagle naszła mnie niepokojąca myśl. – Nie chodzi tylko o pracę. Prawda?

Zoe pokręciła głową.

– Poznałam kogoś.

Przełknąłem ślinę, chwyciłem szklankę z wodą i wypiłem odrobinę. Poczułem, jak lodowate krople spływają po moich plecach, wywołując drżenie w każdej komórce mojego ciała.

– Przykro mi – wyszeptała.

– Przykro? – powtórzyłem jak w transie, nie dowierzając, że sytuacja, w której się znalazłem, naprawdę ma miejsce. Czułem się jak we śnie, w koszmarze, z którego chciałem się jak najprędzej wybudzić.

– Nie planowałam tego i nigdy nie chciałam cię skrzywdzić, choć nie wiem dlaczego, ale podświadomie przeczuwałam, że w którymś momencie stanie się coś, co zburzy nasz idealny związek. Tę iluzję, którą razem stworzyliśmy.

– Iluzję? Chyba nie mówisz poważnie! – uniosłem głos, nie dowierzając w jej słowa. – Przecież idealnie do siebie pasujemy, wspieramy się, mamy podobne zainteresowania, uwielbiamy spędzać razem czas, a w łóżku jest nam niesamowicie. Nasz związek jest doskonały pod każdym względem.

Moja „narzeczona” potrząsnęła głową, a łzy zaczęły napływać jej do oczu.

– To tylko złudzenie, Zaydenie. Żyjemy razem, ale nigdy tak naprawdę nie jesteśmy sobą. Próbuję dostosować się do twoich oczekiwań, a ty do moich. Wszystko jest sztuczne i wymuszone, a ja nie chcę dalej udawać kogoś, kim nie jestem. Znalazłam mężczyznę, przy którym nie muszę tego robić. Przy nim mogę być sobą.

Zadrżałem. Świat zwalił mi się na głowę. Moje serce biło coraz mocniej, a w głowie miałem potworny mętlik. Próbowałem zrozumieć, co się właśnie stało, ale każde słowo Zoe sprawiało, że czułem się coraz bardziej zagubiony.

– Zoe, może to jeszcze przemyśl… Jeszcze możemy… – zacząłem, choć w głębi serca wiedziałem, że nic z tego nie będzie.

Przerwała mi, kładąc dłoń na mojej.

– To nie jest twoja wina, ja po prostu potrzebuję tej zmiany, aby żyć zgodnie ze swoimi pragnieniami: śmiać się wtedy, kiedy nie wypada, nosić ubrania, które naprawdę lubię, i spełniać marzenia, mimo że wydają się nieosiągalne. Chcę żyć według własnych zasad, a nie według tego, co wypada i co powiedzą inni.

Nie odezwałem się. Patrzyłem, jak Zoe wstaje i kładzie dokumenty na stole. Nie miałem wątpliwości, że jej decyzja jest ostateczna.

– Dziękuję za wszystko, Zayden – powiedziała ściszonym głosem. Zdjęła z palca pierścionek zaręczynowy, który wręczyłem jej w zeszłoroczne święta, odłożyła go na stół i nie patrząc więcej w moją stronę, ruszyła w stronę wyjścia.

Od kiedy Zoe opuściła restaurację, minęło osiem godzin i dwadzieścia dwie minuty. Słońce, które w dzień niepewnie wyłaniało się zza ciężkich szaro-granatowych chmur, teraz schowane za horyzontem zwiastowało nadejście nocy. W redakcji powoli cichły odgłosy telefonów oraz drukarek. Stukanie szpilek, które rozlegało się na korytarzu, powoli zastępowały buczenie odkurzaczy oraz rozmowy ekipy sprzątającej porządkującej biura na koniec dnia. W tle słychać było zamykanie szafek i gaszenie świateł. Pracownicy zbierali swoje rzeczy, przygotowując się do wyjścia.

– Hej! Zostajesz dłużej? – Sekretarka Claire stanęła w drzwiach, gotowa do wyjścia. Miała na sobie elegancki wełniany płaszcz, a jej profesjonalny wygląd był nienaganny jak zawsze. Zazwyczaj wychodziła zaraz po mnie, ale dzisiaj wszystko wskazywało na to, że to ja wyjdę z redakcji ostatni.

Odwróciłem się w fotelu, mrugając powiekami.

– Wybacz, zamyśliłem się. O co pytałaś? – Rozmasowałem skronie i spojrzałem mętnym wzrokiem na drobną szatynkę.

– Pytałam, czy zostajesz po godzinach. – Na jej twarzy malowała się troska.

Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową.

– Niestety. Muszę zatwierdzić jutrzejsze artykuły, przeglądnąć plotki dnia, zredagować nagłówki, sprawdzić najnowsze zdjęcia celebrytów i przygotować plan publikacji na cały tydzień. – Przetarłem twarz dłońmi. – Nie wyjdę zbyt prędko. – Poruszyłem myszką, aby rozświetlić ekran monitora.

– To tak jak Madison. Podobno zostaje po godzinach.

Pokręciłem głową, próbując zebrać myśli.

– Madison?

– Brock.

– Wiem, że Brock. – W moim głosie pojawił się cień irytacji. – Z tego, co wiem, pracuje tutaj tylko jedna Madison. Dwie, no cóż, to byłoby zbyt wiele… dla moich nerwów – oznajmiłem, rzucając krótkie spojrzenie w stronę sąsiedniego pokoju.

Claire zachichotała.

– Podejrzewam, że dwóch Zaydenów Harringtonów to byłoby coś, czego nie udźwignęłaby nasza Maddy – odpowiedziała, a jej wzrok powędrował w kierunku biura, które przylegało do mojego. – Pójdę już. – Poprawiła torebkę zawieszoną na ramieniu. – Nie siedź zbyt długo. Pamiętaj, jutro też jest dzień.

Chwyciłem w dłoń kubek zimnej kawy.

– Jasne – zapewniłem, zanim wyszła.

Odstawiłem naczynie na szklany blat i otworzyłem jedną z szuflad. Spojrzałem na pierścionek, który oddała mi Zoe. Został wykonany z białego złota, szafirów oraz kilku różowych diamentów. Zastanowiłem się po raz kolejny, w którym momencie popełniłem błąd i dlaczego nie zauważyłem, że w naszym związku coś przestało grać. Nie dostrzegłem tego, co widziała Zoe, a co zaważyło na naszej przyszłości.

Gula w moim gardle drgnęła. Sięgnąłem po pierścionek i zacząłem obracać go w palcach. Zamknąłem oczy, a przytłaczające poczucie pustki wróciło. Żal znów dał o sobie znać, a z nim pojawiło się poczucie porażki, z której, byłem pewien, nie podniosę się zbyt łatwo.

Odetchnąłem ciężko i otworzyłem oczy. Zastygłem, kiedy zauważyłem Madison stojącą na środku pomieszczenia, zupełnie jak cień. Z nerwów pierścionek wyślizgnął mi się z palców i poturlał po podłodze.

– Do jasnej cholery, Madison! Czy ty zawsze musisz się tak skradać? – warknąłem ze złością, rozglądając się za obrączką.

– Przepraszam, pukałam, ale chyba byłeś zamyślony – powiedziała niepewnie. – Chciałam tylko pogadać – dodała zmieszana i zrobiła krok w tył.

– Nie masz od tego przyjaciółek? Nie jestem terapeutą – rzuciłem wściekle, sunąc wzrokiem po grafitowej posadzce.

– O pracy… – zaczęła, nerwowo przestępując z nogi na nogę, jakby próbowała znaleźć właściwe słowa. – Chciałam omówić pewne kwestie – kontynuowała z lekkim uśmiechem, choć widać było, że jest zdenerwowana.

Uniosłem wzrok.

– W porządku, wejdź – burknąłem, choć w tej chwili Madison Brock była ostatnią osobą, którą miałem ochotę widzieć. – Usiądź – rozkazałem, wskazując na krzesło, gdy podeszła bliżej.

Lekko zwilżyła usta, spoglądając na mnie w napięciu.

– Wolę postać.

– Jak chcesz. – Wzruszyłem ramionami i oparłem plecy o fotel, po czym zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów.

– Szukałam Zoe, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. – Zerknęła w bok. – Claire powiedziała, że nie pracuje już w redakcji. To prawda?

Poczułem, jak w moim wnętrzu coś się zaciska. Zawahałem się na moment, jednak po chwili potwierdziłem skinieniem głowy.

– Do czasu, aż nie wyznaczę kogoś, kto ją zastąpi, przejmuję jej obowiązki – oznajmiłem niepodobnym do siebie głosem. – Jeśli miałaś do niej pytania, rzeczywiście musisz obgadać je ze mną.

– Tak, to znaczy nie, nie mam pytań. – Spuściła wzrok, szukając słów.

– W takim razie dlaczego była ci potrzebna? – przerwałem ciszę pytaniem.

– Chciałam z nią pogadać o Liamie Parkerze. Zoe musi mieć o nim więcej informacji, skoro udało jej się namówić go na wywiad.

– Całkiem możliwe – potwierdziłem. – Nie rozumiem tylko, do czego są ci potrzebne. Jeśli myślisz, że dam ci ten wywiad, Madison, to muszę cię rozczarować. Nie dostaniesz go.

Madison uniosła brwi w zaskoczeniu.

– Zaydenie…

– Powiedziałem nie – oznajmiłem stanowczym tonem.

– Powiedziałeś mi… – Urwała i głośno przełknęła ślinę, jednak po chwili dodała. – Dzisiaj, gdy rozmawialiśmy… To znaczy ty mówiłeś, a ja posłusznie słuchałam twoich poleceń… Dałeś mi jasno do zrozumienia, że jeśli chcę nadal pracować w twojej firmie, muszę dać z siebie więcej niż do tej pory. Ale żeby to się stało, żebym mogła pokazać, na co mnie stać, potrzebuję przestrzeni do działania oraz twojego zaufania. Bez tego wszelkie moje starania będą na nic.

Westchnąłem i przetarłem twarz dłonią, czując, jak narasta we mnie frustracja.

– Zacznijmy od czegoś mniejszego: przestań się notorycznie spóźniać. Jeśli ci się to uda, pomyślę o wywiadzie, przy którym będziesz miała szansę się wykazać.

– Ale święta są za pięć dni – jęknęła i spojrzała na mnie z niedowierzaniem, zapewne próbując znaleźć jakieś wyjście z sytuacji.

Usiadłem wygodniej, zacisnąłem dłonie na krawędzi biurka i nachyliłem się lekko w jej stronę.

– Przykro mi, ale nie zmienię zdania.

– Chodzi ci o notatnik, który znalazłeś? Jesteś na mnie wściekły za to, co o tobie napisałam?

Westchnąłem, próbując zebrać myśli.

– Nie, Madison. Nie jestem wściekły. Ja po prostu uważam, że nie jesteś na tyle mocna, aby udźwignąć ten wywiad.

– Nie jestem? Świetnie! – rzuciła uniesionym głosem. – W takim razie będziesz musiał przeprowadzić go sam, bo wszyscy twoi pracownicy, oprócz mnie, mają w tym czasie wolne. Ale ty chyba nie masz świątecznych planów, prawda? – Schyliła się, podniosła z posadzki pierścionek i odłożyła go na biurko. – Przynajmniej już nie masz. – Odchrząknęła i odwróciła się na pięcie, sprawiając, że wszystkie moje nerwy zadrżały z wściekłości.

Poderwałem się z krzesła.

– Wracaj! – krzyknąłem za nią. – Jeszcze nie skończyłem z tobą rozmawiać! Madison!

Szybkim krokiem podszedłem do drzwi, ale po Pannie Spóźnialskiej nie było już śladu.

Uparta, rozwydrzona i krnąbrna. Jakim cudem ktoś taki pracuje w mojej redakcji? – pomyślałem, ale szybko przypomniałem sobie o wszystkich wywiadach, które przeprowadziła, i jej artykułach, które były najchętniej komentowane i cieszyły się najlepszymi opiniami. O jej umiejętności znajdowania niezwykłych tematów, które zawsze przyciągają uwagę czytelników, i tym, że nawet najbardziej banalne informacje potrafi zamienić w coś wyjątkowego.

Choć nie chciałem, musiałem przyznać, że Madison była jednym z powodów, dla których nasza redakcja miała tak dobrą reputację. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie oceniłem jej zbyt pochopnie. Może rzeczywiście jest w niej coś wyjątkowego? Może powinienem dać jej szansę, żeby mogła udowodnić, na co naprawdę ją stać?

Wyszedłem na korytarz, zastanawiając się, gdzie mogła się udać. Redakcja świeciła pustkami, w jej biurze nadal wisiał płaszcz, a na biurku stał kubek z kawą, nad którym unosiła się para.

Zajrzałem do kilku pomieszczeń: kuchni, sali konferencyjnej oraz archiwum, ale nigdzie jej nie znalazłem. Zastanawiałem się, gdzie jeszcze mogła się schować. Może w biurze Abigail, gdzie często spędzała przerwy, albo w pokoju socjalnym? Dumałem, choć płaszcz oraz kawa sugerowały, że nadal jest w redakcji. Ostatecznie postanowiłem zajrzeć jeszcze do toalety. Może schroniła się tam przed moją złością, pomyślałem. Z braku innych pomysłów skierowałem się w stronę łazienki.

Zapukałem delikatnie w drzwi, a gdy nie usłyszałem odpowiedzi, powoli wszedłem do środka. Z założonymi rękami oparłem się o umywalkę i znieruchomiałem na moment, bo z jednej z kabin dobiegło do mnie ciche chlipanie.

– Madison – odezwałem się najłagodniejszym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć. Zacząłem żałować tego, w jaki sposób ją potraktowałem. Dałem upust swojej złości i próbowałem odreagować niepowodzenie z Zoe. Cichy płacz Madison całkowicie mnie rozwalił, sprawiając, że moje emocje zaczęły łagodnieć. – Hej, jesteś tam? – zagadnąłem.

Szloch nagle ustał. Przez chwilę panowała absolutna cisza, zupełnie jakby Madison zastanawiała się nad tym, czy rzeczywiście chce się odezwać.

– Nie ma mnie – rzuciła cicho ochrypłym od płaczu głosem, po czym wysiąkała nos.

Przewróciłem oczami, mimowolnie się uśmiechając.

– Posłuchaj…

– Czego chcesz? – weszła mi w zdanie. – Jeśli przyszedłeś mnie dręczyć, to daruj sobie. Możesz być z siebie dumny, doskonale udało ci się schrzanić mi humor.

Podszedłem bliżej i wsparłem się ręką o drzwi. Wziąłem głęboki oddech i kontynuowałem, choć nie było to dla mnie łatwe.

– Powinienem cię przeprosić. – Faktycznie żałowałem tego, że wyładowałem na niej wszystkie frustracje. – Nie byłem w stosunku do ciebie fair. Wkurzyłem się dzisiaj rano, gdy zobaczyłem cię w taksówce, a później, gdy znalazłem ten notatnik. Nie powinienem był go czytać, choć przynajmniej potwierdziło to moje przypuszczenia, że za mną nie przepadasz.

Madison milczała. Jej obecność za drzwiami była jedynym dowodem na to, że mnie słucha.

– Ty również mnie nie lubisz – odezwała się po chwili.

– Bo doprowadzasz mnie do furii, Madison. Nadszarpujesz moje nerwy, notorycznie naginając zasady, które panują w firmie. Nie znam drugiej kobiety, która wywoływałaby we mnie tyle skrajnych emocji – przyznałem szczerze. – To nie zmienia jednak faktu, że musimy znaleźć sposób, by lepiej współpracować. Dla dobra nas obojga i całej redakcji – sprecyzowałem.

Przez chwilę jakby przetwarzała moje słowa.

– Daj mi od siebie odpocząć i przenieś moje biuro w inne miejsce – powiedziała cicho. – Może z dala od siebie uda nam się dogadać. Zbyt wiele nas różni, żebyśmy odnaleźli wspólny język. Jesteśmy jak ogień i woda, Zaydenie, nigdy nie będziemy płynąć w jednym kierunku.

Zamilkła. Po chwili usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka. Odsunąłem się i kątem oka spojrzałem w stronę okna. Zwilżyłem wargi, kiedy zauważyłem białe płatki powoli osiadające na szklanej tafli.

– Zajmiesz biuro Zoe. – Odwróciłem się do niej twarzą, gdy poczułem na plecach jej wzrok. – Będziemy się kontaktować wyłącznie przez maila. Może twój pomysł rzeczywiście jest jedynym rozsądnym wyjściem. – Zahaczyłem kciuki o kieszenie spodni. Starałem się odczytać emocje z jej twarzy, ale nie potrafiłem ich rozszyfrować. Dostrzegłem jedynie jakąś dziwną pustkę w jej oczach.

– Dziękuję – powiedziała cicho, a w jej głosie słychać było ulgę. – Pójdę już. – Zrobiła krok w stronę drzwi wyjściowych, ale zatrzymała się na chwilę, jakby chciała jeszcze coś dodać, jednak ostatecznie zrezygnowała i uciekła od mojego spojrzenia.

– Poczekaj! – zawołałem, gdy była już przy drzwiach. – Chcę…

Zatrzymała się i niepewnie spojrzała w moją stronę.

– Tak?

– Wywiad… – zacząłem, przyglądając się jej z uwagą. – Dam ci go, jeśli nadal chcesz, ale pod jednym warunkiem: jeśli schrzanisz rozmowę z Parkerem albo nie dojedziesz we wskazane miejsce na czas, odejdziesz z firmy.

Madison zamrugała kilkakrotnie, wyraźnie zaskoczona moją propozycją. Rozchyliła usta, ale chwilę trwało, zanim znalazła odpowiednie słowa.

– A jeśli wywiad okaże się strzałem w dziesiątkę i podniesie prestiż redakcji? Co wtedy?

Zastanowiłem się przez chwilę, rozważając odpowiedź. Przeczesałem palcami włosy i zmrużyłem oczy zaskoczony tym, jak bardzo jest zdeterminowana.

– Wtedy awansuję cię na moją asystentkę – rzuciłem, sam nie wierząc w swoje słowa. – Ale to oznacza, że będziemy musieli się nauczyć ze sobą dogadywać – powiedziałem pewnym tonem. – Czy to uczciwy układ?

Maddy przez chwilę milczała, myśląc intensywnie nad moją propozycją. W końcu skinęła głową, choć jej oczy nadal zdradzały niepewność, ale i determinację.

– Zgoda. Pokażę ci, że warto było dać mi szansę.