MVP. The Most Valuable Proposition. Christmas edition - Ola Rochowiak - ebook + książka
NOWOŚĆ

MVP. The Most Valuable Proposition. Christmas edition ebook

Rochowiak Ola

4,0

63 osoby interesują się tą książką

Opis

Tęskniliście za Mią i Troyem z „MVP. The Most Valuable Prize”?

Poznajcie świąteczną nowelkę z kontynuacją historii ukochanych bohaterów!

Miłość kontra ambicje. Czy można je pogodzić?

Troy ponownie będzie musiał wybrać, co jest dla niego najważniejsze.

Troy otrzymuje propozycję nie do odrzucenia – wraz z drużyną uniwersytecką ma zagrać w świątecznym meczu charytatywnym w Nowym Jorku i wykonać pierwszy krok ku karierze w NBA. Ale jest jeden problem...

Tegoroczne Boże Narodzenie miał spędzić w Weston. Ze swoją dziewczyną.

Żeby nie rezygnować ze wspólnych planów, w ramach prezentu postanawia zabrać Mię ze sobą i spędzić ten wyjątkowy czas we dwoje.

To miała być romantyczna i niezapomniana podróż pachnąca przyprawami korzennymi i cynamonem. Niestety, podczas tygodniowego pobytu w Nowym Jorku uczucia Mii i Troya zostają wystawione na próbę.

Czy świąteczna atmosfera pomoże uratować ich związek?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
2
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
szczerbajka

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Julciaa_03

Całkiem niezła

Bardzo przyjemna :)
00



Redaktorka prowadząca i wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska

Redakcja: Olek Zawisza

Korekta: Patrycja Klempas

Projekt okładki: Anna Jamróz

Grafiki na stronach rozdziałowych: © Frogella.stock, mumindurmaz35, W.O.W / Stock.Adobe.com

Copyright © Aleksandra Rochowiak, 2025

Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece

Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-535-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował

Jan Żaborowski

Jeśli myślisz, że to koniec,pamiętaj, że może być on początkiem czegoś lepszego

1Część wspólna

Mia

Jesień rozgościła się w Bostonie na dobre już jakiś czas temu, a chłodne powietrze i krótsze dni stały się moim utrapieniem. Nie pomógł widok kolorowych liści, opadających miękko na zadbany trawnik, ani rozgrzewające herbaty i kawy, które stały się moją jedyną przyjemnością. Długie wieczory przy lampce biurowej i książkach oraz perspektywa kolejnych lat poświęconych zdobywaniu wiedzy za wszelką cenę nie wpływały pozytywnie na zapał do nauki, choć matematyka nadal była jedną z moich największych pasji.

Na szczęście pierwszy semestr na uczelni powoli dobiegał końca. Zaliczałam ostatnie egzaminy, a każdą wolną chwilę spędzałam w uniwersyteckiej bibliotece. Powtarzałam materiał i nieustannie kartkowałam sterty uporządkowanych notatek. W przerwach między obliczaniem całek i wkuwaniem algorytmów uczęszczałam też na dwa dodatkowe koła naukowe, udzielałam się w samorządzie studenckim, a nawet pojawiłam się na kilku treningach uniwersyteckiej drużyny pływackiej. Co prawda minęło już trochę czasu od moich występów na zawodach, ale wciąż ciągnęło mnie do wody. Nie pierwszy raz biłam się z myślami, czy dam radę połączyć nauki ścisłe, sport i miłość.

Tak czy inaczej studia na Harvardzie okazały się nie tylko spełnieniem moich marzeń, lecz także harówką, na którą chyba nie do końca byłam przygotowana. I to najbardziej mnie smuciło. Na nic się zdało czytanie artykułów w internecie ani rozmowy z absolwentami tej prestiżowej uczelni, kiedy byłam jeszcze uczennicą Weston High School. Według mnie po prostu nie dało się ubrać w słowa tego, jakiego ogromu pracy wymaga zdobycie wymarzonego wykształcenia i jak wiele trzeba poświęcić, by utrzymać się na powierzchni oceanu pełnego zaliczeń, projektów i nawału informacji. Wykładowcy nie odpuszczali. Wymagali znacznie więcej niż nauczyciele w liceum i nie akceptowali wymówek.

Mimo to zamierzałam przetrwać. W końcu nie tylko poświęciłam cały poprzedni rok, by znaleźć się w tym miejscu, lecz także przeszłam wszystkie etapy edukacji, skupiając się na zgłębianiu tajników tej dziedziny nauki. Nie było łatwo, nie było też dobrze, ale życie nauczyło mnie szukania pozytywów nawet tam, gdzie na pierwszy rzut oka ich nie widać. Może gdyby nie marzenia o Harvardzie, nigdy nie utknęłabym za bufetowym okienkiem w liceum, a co za tym idzie – nie przeżyłabym tylu cudownych chwil i nie poczuła, jak to jest, gdy serce w piersi rwie się już na sam dźwięk głosu ukochanej osoby.

Cokolwiek by się wydarzyło, szklanka zawsze była do połowy pełna, prawda? A przynajmniej tak sobie wmawiałam, ślęcząc nad książkami dłużej niż Pitagoras nad sformułowaniem swojego słynnego twierdzenia.

– Mia, idziesz z nami? – Sally, moja współlokatorka z akademika, przysiadła na biurku i dłonią zakryła przygotowane przeze mnie notatki. – Chcemy coś zjeść na mieście.

Byłam zbyt zestresowana, by cokolwiek przełknąć. Zresztą każda godzina spędzona poza kampusem zabierała mi czas na rozwiązywanie równań trygonometrycznych albo powtarzanie niezbędnych definicji i wzorów.

– Nie mogę. – Pokręciłam głową. – Za dwa dni mam ostatnie zaliczenie z trygonometrii. Jeśli chcę wrócić do domu na święta, muszę zdać w pierwszym terminie. Profesor zaplanował poprawkę dzień po Nowym Roku. Musiałabym wkuwać, zamiast spotykać się z bliskimi.

– Daj spokój – Sally podeszła do mnie i zatrzasnęła mój zeszyt. – Przecież do tej pory zawsze zdawałaś śpiewająco! Wszystko zaliczasz w pierwszym terminie.

Oczywiście, że tak było. Matematyka to mój konik. Od zawsze. Fascynowała mnie niczym rozszczepienie jąder uranu i plutonu Roberta Oppenheimera, ale gdyby nie długie godziny spędzone nad książkami i odrzucenie zbędnych przyjemności, czekałyby mnie poprawki.

Moim celem było do tego nie dopuścić.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz. – Skrzywiłam się, otwierając brulion na odpowiedniej stronie. – Ale na razie wolałabym tego uniknąć.

Tym bardziej że na czas egzaminów zrezygnowałam nawet z tego, co kochałam.

– Jesteś pewna? – Sally przekrzywiła głowę i przybrała skruszoną minę.

Westchnęłam, przytakując. Postukałam ołówkiem w podręcznik i dodałam przyciszonym głosem:

– Królowa nauk nie ma litości.

– Szkoda. Gdybyś zmieniła zdanie, to dzwoń. Będziemy pewnie niedaleko.

– Jasne. – Posłałam jej uśmiech i wróciłam do obliczeń.

Sally przewróciła oczami i wybiegła na zewnątrz. W pokoju zapadła cisza. Ostatnimi czasy to moja jedyna towarzyszka.

Od długiego czasu nie zależało mi na niczym tak bardzo jak na powrocie do Weston. Co prawda widziałam się z rodzicami całkiem niedawno, bo w Święto Dziękczynienia, i już pierwszego dnia musiałam przyznać, że odzwyczaiłam się od chaosu panującego w naszej rodzinie, ale po powrocie do akademika brakowało mi krzątającej się w kuchni, ekscentrycznej mamy, rozważnego taty, psiaków, których sierść znajdywała się dosłownie wszędzie, i oczywiście Emily. Moja młodsza siostra to dziesięcioletnie wcielenie huraganu siejącego spustoszenie wszędzie, gdzie tylko się pojawi, a mama od zawsze ciężko znosi jej szalone pomysły. Mimo to cudownie było znów pleść jej warkocze i biegać razem z nią oraz Brunchem i Ore po parku. Kochałam ten odrobinę szalony świat Jonesów, ale to nie za nimi tęskniłam najbardziej.

Końcówka semestru i ciążące nade mną naprawdę skomplikowane egzaminy zmusiły mnie do odwołania cotygodniowych spotkań z Troyem, moim chłopakiem, który studiował na uczelni oddalonej od Harvardu jedynie trzydzieści pięć mil. Do tej pory widywaliśmy się niemal w każdy weekend, o ile nie wyjeżdżał z uniwersytecką drużyną na jakiś międzystanowy turniej. Choć i wtedy bywało, że stęskniona pojawiałam się na trybunach z podręcznikiem do statystyki, by go wesprzeć. Jednym okiem zerkałam wtedy na obliczenia mediany i dominanty, drugim śledziłam pędzącą po boisku jedenastkę, skandując jego imię. Teraz jednak to ja ponosiłam winę za naszą rozłąkę i zamierzałam zrobić wszystko, by te święta i przerwę trwającą aż do Nowego Roku spędzić w jego ramionach. Z głową wolną od rozważań o studiach i zbliżającym się drugim semestrze. W chwilach zwątpienia przypominałam sobie historię Steve’a Jobsa. Koleś założył firmę w garażu i stał się miliarderem. Kto wie, jak by skończył, gdyby nie poświęcił się nauce. Idąc za jego przykładem, nie mogłam się poddawać. Nakierowana na sukces, myślałam wyłącznie o sinusach i cosinusach, a wszelkim rozpraszaczom mówiłam stanowcze „nie”. Byłam pewna, że Leonhard Euler* nie robił sobie przerw, kiedy zajmował się odkrywaniem związków między funkcjami trygonometrycznymi a funkcją wykładniczą.

Za oknem zapadła ciemność, gdy wyznaczałam wartość kolejnej funkcji i poprawiałam wychwycony przed chwilą błąd. Zadowolona z siebie, w końcu zapisałam poprawny wynik, a potem sięgnęłam po nowy zbiór zadań, kiedy schowany pod poduszką największy pożeracz czasu dwudziestego pierwszego wieku i wynalazek wcześniej wspomnianego Steve’a wydał z siebie znajomy dźwięk. Kąciki ust natychmiast powędrowały mi do góry. Byłam jak pies Pawłowa. Wystarczyło charakterystyczne piknięcie, by mój układ nerwowy zamieniał się w park rozrywki. Avery, moja najlepsza przyjaciółka, wróciła już do Weston i z tego, co wiedziałam, bawiła się na jakiejś imprezie, a rodzice dawno poszli spać. Jedyną osobą, która mogła do mnie napisać, był Troy. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam po smartfon, by odczytać wiadomość od chłopaka, który kilka miesięcy temu skradł moje serce.

I to dosłownie.

Zabrał je bez pytania i wyglądało na to, że nie zamierzał zwracać. A ja… cóż, nie miałam mu tego ani trochę za złe.

Żeby była jasność, wcale nie chciałam zakochiwać się w Troyu. Właściwie to w ogóle nie miałam w planach żadnej relacji romantycznej, ale w wyniku układu, który oboje zawarliśmy, by ratować jego pozycję kapitana w licealnej drużynie koszykówki, nasza znajomość niespodziewanie przerodziła się w coś głębszego. A teraz? Teraz nie mogłam przestać o nim myśleć.

Troy: Co powiesz na małą niespodziankę?

Ugh. Troy zawsze wiedział, jak wzbudzić moją ciekawość. Wiedziałam, że powinnam czym prędzej wrócić do nauki, ale chyba zasłużyłam na krótką przerwę, prawda?

Tylko minutę.

Wyznaczanie kątów między wektorami mogło chwilę poczekać.

Zadowolona, szczerząc się od ucha do ucha, wystukałam odpowiedź:

Niespodziankę?

Jeśli nie jest nią Troy Evans we własnej osobie,

to nie jestem zainteresowana.

Uwielbiałam się z nim droczyć. Z natury byłam raczej cicha i spokojna, ale gdy zachodziła taka potrzeba, potrafiłam się też kłócić albo bronić. Przy Troyu nie miałam większych oporów, by się otworzyć, a w dodatku znał mnie na tyle, że naprawdę rzadko musiałam mu coś tłumaczyć. Teraz jednak, przygryzałam końcówkę ołówka i wpatrywałam się w wyświetlacz, nerwowo uderzając stopami o nóżki krzesła. Czy zrozumiał mój żart? A może jak typowy mężczyzna wziął go zbyt dosłownie i się obraził? Choć byliśmy parą od blisko ośmiu miesięcy, wciąż ekscytowałam się każdym, nawet najkrótszym SMS-em, zupełnie jakbyśmy dopiero co zaczęli się spotykać, ale też czułam strach, czy przypadkiem nie przesadziłam. Na szczęście odpowiedź w końcu nadeszła, a ja mogłam odetchnąć.

Troy: Nie jesteś? Ani trochę?

Trochę może tak.

Ale tęsknię. I zamiast niespodzianki wolałabym Ciebie

Troy: To całkiem nieźle się składa.

Zmarszczyłam czoło.

Co się nieźle składa?

Już miałam odpisać, kiedy usłyszałam pukanie. Z telefonem w dłoni zbliżyłam się do drzwi. Pewnie ktoś z mojego kierunku chciał pożyczyć notatki, a ja zawsze chętnie się nimi dzieliłam. Sally nie kłamała, naprawdę byłam jedyną osobą na roku, która do tej pory nie musiała powtarzać ani jednego egzaminu, dlatego gdy ktoś potrzebował matematycznego wsparcia, w pierwszej kolejności przychodził do mnie. Nacisnęłam klamkę i z uśmiechem na ustach wyjrzałam na korytarz, a moje serce zerwało się do galopu.

– Niespo…

Nie dałam mu dokończyć.

– Troy! – pisnęłam.

Niewiele myśląc, upuściłam smartfon i rzuciłam się chłopakowi na szyję. Oplotłam go nogami i zacisnęłam dłonie na jego karku. Poczułam, jak silne, znajome ramiona otulają moje plecy, i natychmiast przywarłam ustami do jego ust. Pod moją skórą eksplodowały tysiące iskier. Byłam w domu.

Troy był moim domem.

– Co ty tu robisz? Jest po dziesiątej! – domagałam się odpowiedzi, gładząc dłońmi jego policzki. Były pokryte jednodniowym zarostem i przyjemnie drażniły opuszki palców.

Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy, wślizgnęliśmy się do pokoju. Troy trzymał mnie za rękę, a ja miałam ochotę tańczyć z radości. Odrobinę za długa grzywka przysłaniała ciemne oczy, które tak bardzo kochałam, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Znów go pocałowałam, a po wszystkim uszczypnęłam się w ramię. Widok ukochanego chłopaka na progu mojego pokoju po trzech tygodniach rozłąki był nierealny, a zarazem przepełniał mnie taką euforią, że nie byłam pewna, czy przypadkiem nie zasnęłam nad podręcznikami.

– Hej, przestań. – Złapał mnie za dłoń i powstrzymał przed kolejnym uszczypnięciem.

– Sprawdzam, czy to nie sen.

– Zapewniam cię, że nie. Jestem tu. – Nachylił się i cmoknął mnie w nos.

Nagrodziłam go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.

Może na co dzień mieliśmy inne pasje i cele. Na pierwszy rzut oka wyglądaliśmy jak dwa kompletnie różne zbiory, pełne skomplikowanych cech i odrębnych wartości. Ale kiedy się spotykaliśmy, łączyliśmy się w niewidocznej gołym okiem części wspólnej. Naszej małej, idealnej przestrzeni. Przy nim byłam kompletna.

– Widzę. Ale jak? Nie mówiłeś, że wpadniesz. Byłeś w okolicy?

Pokręcił głową.

– Stęskniłem się – odpowiedział wesoło, jakby czterdziestominutowa podróż samochodem nie robiła na nim żadnego wrażenia.

– Miałam się uczyć – przypomniałam mu.

Choć bardzo chciałam spędzić z nim ten wieczór, nie mogłam zrezygnować z nauki. Jeśli obleję trygonometrię, to albo nie wrócę do domu na święta, albo całą przerwę semestralną spędzę nad książkami. A to by oznaczało, że nie zobaczymy się przez kolejne kilkanaście dni.

– Wiem, dlatego wpadłem tylko na chwilę. Muszę ci o czymś powiedzieć. – Przy ostatnim słowie zadrżał mu głos.

Czujne ucho Mii Jones natychmiast wychwyciło tę anomalię.

Po raz pierwszy tego wieczoru zaczęłam podejrzewać, że coś tu nie gra. Że Troya coś trapi i nie bez powodu wpadł do mnie w środku nocy. Mimo to postanowiłam zignorować to uczucie.

Pewnie byłam przemęczona i źle odczytałam jego intencje.

Troy podszedł do biurka, chwycił mnie w pasie i posadził na blacie obłożonym podręcznikami i notatkami. Nawet nie trudził się z przesunięciem ich na bok. Znów objęłam go za kark i oplotłam nogami. Skoro już się zjawił, postanowiłam wyprzytulać go na zapas. Naładować baterie jego obecnością.

– Nie mogłeś zadzwonić? Przejechałeś kawał drogi. – Przybrałam marsową minę.

Cieszyłam się, że mam go przy sobie i w końcu mogę poczuć jego zapach, ciepło… ale nie chciałam, żeby siedział za kółkiem o tak późnej porze. Poprzedniego dnia wrócili z meczu wyjazdowego w Wilmington. Musiał być wykończony.

Nachylił się wsparł podbródek na plątaninie moich włosów. Zadowolona, przymknęłam powieki.

– To nic. Chciałem cię zobaczyć, to było silniejsze ode mnie. Zresztą wiesz, że lubię prowadzić.

– Jak nastroje po sparingu? – zagadnęłam, muskając ustami jego obojczyk.

– Całkiem niezłe – powiedział po chwili. – W końcu nas docenili i… – urwał, jakby bał się, że powie za dużo.

Ogarnął mnie niepokój.

Odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy. Na moment uciekł spojrzeniem w bok, a ja wiedziałam, że czegoś mi nie mówi.

– Docenili i…? – Ciągnęłam go za język.

– O tym właśnie chciałem pogadać – westchnął.

Na moim karku pojawiła się gęsia skórka.

Skoro przyjechał, sprawa musiała być dość poważna. Jego ściągnięte brwi podpowiadały mi to samo.

Tętno mi przyspieszyło.

Uśmiechnęłam się blado, dobierając ostrożnie słowa, nim ponownie się odezwałam.

Bo chyba niestety wiedziałam już, co go sprowadza.

– Widzimy się przecież za trzy dni na lotnisku… Mogliśmy omówić to wtedy, prawda?

W moim małym, skromnym akademickim pokoju na moment zapadła cisza.

– No właśnie… – westchnął ciężko, a ja poczułam, że robi mi się zimno.

Marzyłam o tym, by zakopać się pod pościelą na niewygodnym łóżku i uciec od tego, co za chwilę usłyszę. Mimo to zebrałam się w sobie i posłałam Troyowi pytające spojrzenie. Przygryzłam dolną wargę w oczekiwaniu na najgorsze.

– Nie lecisz ze mną do Weston. Zgadłam? – zapytałam wprost.

Jeśli rezygnował ze wspólnych świąt, wolałam wiedzieć o tym od razu. W matematyce nie było czasu na dodatkowe obliczenia, które nic nie wnoszą. Liczył się wynik, a w tym wypadku obawiałam się, że okaże się on niesatysfakcjonujący. Musiałam się jednak z tym pogodzić.

– Mia… – szepnął i pogładził mnie po policzku. Zaczęły mnie mrowić powieki. – Chciałbym zaprzeczyć, ale…

To „ale” pozbawiło mnie złudzeń. Miałam rację. Troy nie wraca do domu. Jak przystało na wyrozumiałą i wspierającą dziewczynę, przywołałam na usta najbardziej fałszywy uśmiech świata.

– Musisz mieć ważny powód. A ja chyba powinnam zagrać na jakiejś loterii – dodałam wesoło, choć czułam się fatalnie. – Może znów trafię.

– Nie musisz udawać… – Splótł ze mną dłonie.

– Nie udaję! – zapierałam się. – Lepiej mów, dlaczego nie wracasz. Czy to jakaś tajemnica? Kolejna niespodzianka? – Mrugnęłam do niego, choć tak naprawdę miałam nadzieję, że przymknięte powieki powstrzymają łzy.

Troy westchnął ciężko i wypchnął wnętrze policzka językiem.

– Wczoraj po meczu dostaliśmy propozycję, której chyba żaden z nas się nie spodziewał – wydusił w końcu, przeczesując palcami włosy. – Trener chce, żebyśmy wzięli udział w spotkaniu charytatywnym.

– Wow. To brzmi poważnie – odparłam szczerze.

Mecze charytatywne nie zdarzają się często. A w dodatku nie angażuje się w nie zwykłych uczelnianych drużyn. Jeśli już, to kojarzą się z wielkimi nazwiskami, gwiazdami sportu lub telewizji.

Nie dziwiło mnie, że Troy był gotowy zrezygnować ze świąt w Weston na rzecz takiego wydarzenia. Pewnie na jego miejscu zrobiłabym to samo.

– Kiedy gracie? – Szczerząc się jak w gabinecie u dentysty, pogładziłam go po napiętych ramionach.

Nie zrobił niczego złego. Powinien się rozluźnić.

– Dwudziestego siódmego grudnia, ale zgrupowanie zaczynamy dzień wcześniej, więc muszę być na miejscu w Boże Narodzenie. Będziemy grać na Madison Square Garden, w Nowym Jorku.

Skinęłam głową, przetwarzając wszystkie zebrane informacje. Podsumowując: Troy wylatuje na święta do Nowego Jorku, by rozegrać mecz swojego życia. Dowiedział się o tym po spotkaniu w Wil­mington. By przekazać mi te wieści jak najdelikatniej, w środku nocy przyjechał do mojego akademika. Przyjechał, żeby się pożegnać. Zdradzieckie łzy coraz bardziej cisnęły mi się do oczu. Otarłam je szybkim ruchem ręki, gdy tylko Troy odwrócił wzrok.

– To wielkie wydarzenie. Podobno mają być na nim obecni skauci NBA** – usprawiedliwiał się, skruszony. – Mówiłem ci, że obserwowali kilka naszych meczów, a ten… to może być okazja, żeby ostatecznie ich przekonać.

– Cudownie. – Ujęłam jego twarz w dłonie i ucałowałam. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnęłam się prawie naturalnie. Z takimi umiejętnościami aktorskimi jak nic czekał mnie angaż na Broadwayu. – Pokaż im, kto tu rządzi.

Brawo, Mia. Tryb coacha został pomyślnie aktywowany.

– Nie mogę lecieć do Weston.

– To już ustaliliśmy. Czyli przyjechałeś wcześniej po swój prezent bożonarodzeniowy? Poczekaj, mam go w szafie. – Próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku, jednak on mnie zatrzymał.

Założył kosmyk moich włosów za ucho i skrzyżował ze mną wzrok.

– Przyjechałem, bo chciałem cię zobaczyć. I przeprosić.

– Mnie? Przeprosić? Oszalałeś?

Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Ale Troy od zawsze był właśnie taki. Czuły, opiekuńczy i troskliwy. Nigdy nie chciał sprawić mi przykrości. Zrezygnował ze studiów na prestiżowej uczelni, która szczyci się doskonałą drużyną koszykarską, by być bliżej mnie. Twierdził, że grać może wszędzie, a jego talent sam się obroni. To dlatego oboje znaleźliśmy się w tej części Stanów Zjednoczonych. Ja podążałam za miłością do matematyki, a on – za uczuciem do mnie. Nie mogłabym się na niego złościć. Nie, kiedy w końcu chce postawić na siebie. Kiedy próbuje zadbać o swoją karierę. Wcześniej to właśnie koszykówka była całym jego światem i nie miałam prawa mu tego świata przysłaniać.

– Nie widzieliśmy się tyle czasu, a przecież obiecałem ci, że następny tydzień spędzimy razem.

– Nie przejmuj się tym. – Nachyliłam się i złożyłam szybki pocałunek na jego ustach. – Przed nami jeszcze wiele wspólnych świąt. Zresztą po Nowym Roku wszystko wróci do normy. Egzaminy się skończą, a my znów będziemy mieli dla siebie więcej czasu. Spotkania co weekend na nowo staną się naszą codziennością.

– Wiem, ale…

– Nie myśl za dużo, Troy. Lepiej skup się na tym, żeby dostać się do jak najlepszej drużyny. Inaczej nasza rozłąka pójdzie na marne, a tego byśmy nie chcieli. – Puściłam mu oczko i zeskoczyłam z biurka.

Przez uchylone okno słyszałam, jak kilkoro studentów kręcących się po dziedzińcu zaczęło głośno krzyczeć. Kilka sekund później o parapet rozbiły się pierwsze krople marznącego deszczu. Na samą myśl o tym, że Troy będzie wracał w taką pogodę, dostałam gęsiej skórki.

– Jesteśmy! – Sally otworzyła drzwi na całą szerokość i wpadła do naszego pokoju z dwiema siatkami w dłoni. – O, hej, Troy.

Mój chłopak uniósł rękę w geście powitania i przeczesał palcami włosy.

Przez ostatnie miesiące zdążyli się całkiem nieźle poznać. Troy wpadał do mnie przy każdej możliwej okazji, więc moja współlokatorka musiała przyzwyczaić się do jego obecności.

– Będę się zbierał.

Żałowałam, że nie mogę mu zaproponować noclegu.

– Co? Zostań jeszcze! Przyniosłam przekąski. – Sally zaszeleściła torbami i wyszczerzyła się w szczerym uśmiechu. – Chyba że w czymś wam przeszkodziłam, to już mnie nie ma i…

– Nie, w porządku. Późno już. – Spojrzał na zegarek w telefonie i skierował się do wyjścia.

– W takim razie szerokiej drogi! – Pomachała mu na pożegnanie.

– Odprowadzę cię. – Splotłam z nim palce.

– Naprawdę cię przepraszam. Żałuję, że nie mogę być w dwóch miejscach naraz.

– Nie masz za co, mówię poważnie. – Zatrzymałam go i wspięłam się na palce, by sięgnąć ustami jego policzka.

Troy był wysoki, jak na koszykarza przystało, i uwielbiałam to, że przy nim czułam się taka drobna.

Zamknął mnie w uścisku i przyłożył czoło do mojego. Staliśmy przed wyjściem z budynku, a ochroniarz spoglądał na nas z dezaprobatą. Było już po czasie odwiedzin, więc – chcąc nie chcąc – musiałam wypchnąć za drzwi mojego przybitego rozgrywającego.

– Nie jest ci przykro? – upewnił się.

– Odrobinę. – Nie było sensu kłamać. I tak by się zorientował. – Ale powinieneś się martwić, gdyby tak nie było. Przynajmniej masz pewność, że będę tęsknić.

Pocałowaliśmy się po raz ostatni.

– Ja też będę. Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. Ale zobaczymy się niedługo – obiecał.

– Wiem. – Uśmiechnęłam się. – Wysyłaj mi dużo zdjęć z Nowego Jorku, musi być tam pięknie o tej porze roku. Szkoda, że nie będę mogła ci kibicować na miejscu.

Kiedy zniknął na zewnątrz, pobiegłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. Choć przy Troyu starałam się udawać wesołą, tak naprawdę było mi potwornie smutno. Rozumiałam go i oczywiście cieszyłam się z propozycji, którą otrzymali. Występ na jednej z największych sal widowiskowych? To dopiero coś! Nie mógł przegapić takiej szansy. A ja nie mogłam go powstrzymywać.

Mimo to tęsknota za nim robiła swoje. Nie miałam głowy do dalszej nauki ani ochoty na wieczór filmowy z Sally. Z zaciśniętym gardłem zaczęłam szykować się do snu.

* Leonhard Euler – szwajcarski matematyk i fizyk. Jako pierwszy w historii użył pojęcia i oznaczenia funkcji [wszystkie przypisy pochodzą od autorki].

** Skaut NBA – obserwuje i werbuje zawodników drużyny koszykówki na poziomie college’u.

2Tripple double

Troy

Kiedy dotarłem na uczelnię, jeszcze przez długi czas nie potrafiłem się zmusić do opuszczenia auta. Kotłowało się we mnie tyle emocji i uczuć, że nie do końca radziłem sobie z ich przetworzeniem. Kochałem kosza i wiedziałem, że nie potrafiłbym robić w życiu nic innego. Byłem stworzony do gry i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Od dziecka przygotowywałem się na dzień, w którym będę mógł wybiec na boisko ubrany w koszulkę drużyny NBA. Ale kochałem też Mię i widok jej sztucznego uśmiechu łamał mi serce.

W drodze do Bostonu bez przerwy zastanawiałem się, czy zrobię dobrze, jeśli zgodzę się zagrać w pierwszym składzie meczu charytatywnego na Madison Square Garden. Wcześniej obiecałem Mii, że po tych kilku tygodniach rozłąki w końcu skupimy się tylko na sobie. Nasz związek był stosunkowo świeży, byliśmy parą od zaledwie kilku miesięcy i zależało mi, żeby być przy niej tak często, jak to tylko możliwe. Cieszyłem się na te dni wypełnione radosnym śmiechem mojej dziewczyny, spacerami z jej niesfornymi psami i niewyparzonym językiem Emily, jej młodszej siostry.

Poprzedniego dnia, zaraz po zwycięstwie nad Rekinami z Wilmington, trener ogłosił jednak, że wytypowana wcześniej drużyna należąca do NCAA* ze względu na epidemię grypy musiała w ostatniej chwili zrezygnować z zaplanowanego meczu i to my zajmiemy ich miejsce. Mieliśmy bardzo mało czasu na podjęcie decyzji, ale takich okazji się nie przepuszcza.

Na początku byłem niesamowicie podekscytowany! Do tej pory bywałem w tej słynnej hali jedynie w charakterze kibica! Perspektywa rozegrania tam najprawdziwszego meczu totalnie mną zawładnęła. Przez całą drogę do akademika nie rozmawialiśmy z chłopakami o niczym innym, ale kiedy tylko sięgnąłem po telefon, by podzielić się tą informacją z Mią, dotarło do mnie, że wyjazd do Nowego Jorku przekreśli nasze plany. Czułem jednak, że postępuję właściwie. Gdybym nie przyjął tej propozycji, żałowałbym tego do końca życia. Wiedziałem też, że Mia zrozumie. Moja kariera była dla niej ważna, a ona sama zawsze okazywała mi wsparcie. Mimo to świadomość, że ją zawiodę, potwornie mnie uwierała. By złagodzić jej smutek i swoje wyrzuty sumienia, postanowiłem powiedzieć jej o wszystkim osobiście. Liczyłem naiwnie, że kilka uścisków i pocałunków choć w niewielkim stopniu uśmierzy żal wywołany przez moją decyzję. Niestety, wspomnienie jej smutnych oczu prześladowało mnie przez całą drogę powrotną. Moim celem, od samego początku, było ukończenie pierwszego roku studiów i wzięcie udziału w drafcie** do NBA. Zgodnie z przepisami przyjętymi w dwa tysiące piątym roku, od razu po ukończeniu liceum nie mogłem grać w lidze, dlatego tak jak większość aspirujących koszykarzy zdecydowałem się na one & done***. Początkowo zależało mi na prestiżowej uczelni, jednak po głębszym zastanowieniu i rozmowie z rodzicami uznałem, że liczy się to, jak zaprezentuję się podczas poszczególnych rozgrywek, a nie, na jakim uniwersytecie wyląduję. Skoro prędzej czy później i tak zamierzam porzucić naukę, ranking uczelni nie miał tu znaczenia. Z takim przekonaniem łatwiej było mi podążać za Mią. Ale w obecnej sytuacji, kiedy nadarzyła się okazja, by pokazać skautom, na co mnie stać, musiałem zaryzykować. Ten jeden, jedyny raz. Nawet kosztem wspólnych świąt.

Jej reakcję, choć entuzjastyczną, przyprószyła warstwa rozczarowania, i właśnie przez to było mi z tym wszystkim źle. Kochałem Mię i nienawidziłem być źródłem jej złego samopoczucia. Nigdy nie zapomnę, jak w wyniku nieporozumienia uciekła z Weston do przyjaciółki, by ukryć się przed internetowym skandalem, który wywołała moja była dziewczyna. Myślałem wtedy, że między nami wszystko skończone. Gdy wreszcie udało mi się ją odzyskać, obiecałem sobie, że już nigdy nie pozwolę, by smuciła się z mojego powodu. Choć zdarzało się nam posprzeczać, nigdy jeszcze nie żegnaliśmy się w atmosferze tak ciężkiej do zniesienia jak dziś.

Przywitałem się z kilkoma znajomymi studentami, koczującymi z piwem przed wejściem do budynku, i pobiegłem na trzecie piętro. Mój współlokator, z którym raczej niewiele mnie łączyło, jak co noc grał na laptopie w gry online i nawet nie zauważył, kiedy wróciłem. Mógłbym się założyć, że nawet nie był świadomy, iż przez kilka godzin przebywałem poza pokojem. Dałem znać Mii, że dotarłem cały i zdrowy na miejsce, i poszedłem wziąć szybki prysznic. Gdy stałem przed częściowo zaparowanym lustrem i wpatrywałem się w wilgotne, zmierzwione włosy, zacząłem odtwarzać w głowie dzisiejszą rozmowę. Skrzywiłem się na samo wspomnienie zawiedzionego głosu Mii. Była taka przygaszona, gdy zrozumiała, że nie wrócimy razem do Weston. Z jej oczu zniknął tak dobrze znany mi blask, a kąciki ust, choć bez przerwy uniesione, sugerowały raczej, że wkłada cholernie dużo wysiłku w to, by się nie rozkleić.

Ale w tamtej chwili przypomniało mi się coś jeszcze. Słowa, które padły z jej ust chwilę przed moim odejściem.

Szkoda, że nie będę mogła ci kibicować na miejscu.

Na miejscu? Czy miała na myśli Nowy Jork?

Doznałem olśnienia.

A co, gdyby mogła?

Przebrałem się szybko w piżamę i pognałem do pokoju. Nie tracąc ani chwili, odpaliłem laptopa i zacząłem przeglądać stronę linii lotniczych. W pierwszej kolejności spróbowałem znaleźć połączenia z Miami do Nowego Jorku. Może mógłbym podarować Mii bilet, by dzień po świętach do mnie dołączyła? A wtedy nasza rozłąka trwałaby o wiele krócej, a do tego spędzilibyśmy razem końcówkę roku, jak to zaplanowaliśmy!

Miałem zatrzymać się w mieszkaniu rodziców na Manhattanie, więc Mia mogłaby zamieszkać ze mną. Jedynie w nocy z dwudziestego szóstego na dwudziestego siódmego grudnia razem z Diabłami z Manchesteru musiałbym spać w hotelu ufundowanym przez organizatorów, ale przecież to nie problem. Zaraz po meczu zatonąłbym w jej ramionach i zrobił wszystko, by nasz pobyt w Nowym Jorku uczynić wyjątkowym.

Z szeroko otwartymi oczami przebiegałem wzrokiem po poszczególnych stronach, czując, jak adrenalina powoli zaczyna krążyć w moich żyłach. To było jak zdobycie tripple double podczas licealnych rozgrywek, kiedy uzyskałem dwucyfrową liczbę zbiórek, punktów i asyst w jednym meczu.

Niestety sekundę później mój zapał osłabł… Ze względu na okres przedświąteczny wszystkie kursy z lotnisk znajdujących się w niedalekiej odległości od Weston w kierunku Nowego Jorku były wyprzedane.

Nie chciałem się poddawać. Brałem pod uwagę różne rozwiązania. Byłem gotów pojawić się w domu rodzinnym nawet na jeden dzień i pożegnać z Mią stary rok, ale i w tym przypadku brakowało miejsc.

– Szlag.

Sfrustrowany, odłożyłem laptopa na pościel i przetarłem twarz dłońmi. Chwilę wcześniej byłem tak entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, że nie brałem w ogóle pod uwagę niepowodzenia. Oczami wyobraźni już widziałem, jak czekam na Mię w terminalu, a potem zamykam ją w uścisku, szczerząc się od ucha do ucha, gotów na naszą nowojorską przygodę. Ta wizja napędzała mnie do działania. W końcu jako wieloletni kapitan Błyskawic, a teraz rozgrywający Diabłów, miałem we krwi dążenie do zwycięstwa. Zacząłem wpisywać w wyszukiwarkę inne daty i lotniska, które pozwoliłyby Mii dołączyć do mnie w choćby na chwilę! Niestety, brakowało miejsc zarówno w klasie ekonomicznej, jak i w pierwszej. Miałem ochotę krzyczeć.

– Zajebiście – warknąłem pod nosem i zatrzasnąłem laptopa.

Zerwałem się z łóżka i zacząłem krążyć po pokoju, przesuwając wzrokiem po skromnym wyposażeniu. Zaciskałem i otwierałem pięści, mrucząc pod nosem najróżniejsze epitety, by wyładować frustrację, aż poczułem, że w tył mojej głowy uderza coś miękkiego.

– Co jest? – Zerknąłem na poduszkę leżącą u moich stóp.

Damien, mój współlokator, zsunął słuchawki z uszu i obrzucił mnie poirytowanym spojrzeniem.

– Za chwilę wydepczesz dziurę w podłodze.

– Sorry – sapnąłem, odrzucając jego własność.

Kiedy ponownie opadłem na krzesło, Damien wciąż mi się przyglądał.

– Coś się stało? – zapytał w końcu.

To do niego niepodobne. Zazwyczaj mnie ignorował.

Zaprzeczyłem. Sfrustrowany, przetarłem twarz dłońmi.

On jednak nie dawał za wygraną.

– Przecież widzę. Wyduś to z siebie, bo idzie z tobą oszaleć.

– Ze mną?! – Uniosłem brwi i obrzuciłem go skonfundowanym spojrzeniem.

– Od wczoraj chodzisz jak struty. Kręcisz się tam i z powrotem. Kiedy cię nie było, miałem chociaż spokój, a teraz znowu nie mogę się skupić na grze. – Ręką wskazał monitor i duży napis game over.

Ze świstem wypuściłem powietrze z ust i pokręciłem głową.

– To też mój pokój – przypomniałem mu niezbyt miłym tonem. – Może zabronisz mi jeszcze oddychać, co?

– Nie. – Damien poprawił się na łóżku i podrapał po głowie. – Ale zrób coś ze sobą, bo tak się nie da żyć.

– Nie martw się, za dwa dni wylatuję, nie będziesz mnie widział do końca semestru. Nie dziękuj.

– Nie zamierzam. – Zaśmiał się. – Co, święta z dziewczyną?

A co go to nagle obchodzi? Byłem pewien, że nawet nie wie o moim związku.

– Tym razem nie.

Jego brwi podskoczyły.

– Albo mi się wydawało, albo słyszałem, jak wcześniej mówiłeś, że wracacie do domu.

– Plany się zmieniły. Mam mecz w Nowym Jorku. – Sam nie wiem, po co zdradzałem mu te szczegóły.

– I to dlatego jesteś taki wściekły? Bo ona wraca, a ty nie?

Już miałem burknąć, że to nie jego interes, ale zamiast tego skinąłem głową. Mieliśmy mieszkać razem jeszcze przez kilka miesięcy. Wolałem nie pogarszać i tak napiętych stosunków.

– To lećcie razem, co to za problem. – Wzruszył ramionami i ponownie założył słuchawki. – Jesteście dorośli – dodał jeszcze. – Chyba jej rodzice zrozumieją, jeśli raz nie pojawi się przy stole.

Najpierw mnie korciło, by wyzwać go od szaleńców, jednak ułamek sekundy później zrozumiałem, że miał rację. Przecież mogłem to zrobić! Zabrać Mię na tygodniowy wypad do Nowego Jorku.

Tylko czy zechciałaby spędzić ze mną święta w taki sposób? Bez rodziców i bliskich? Co by powiedziała, gdybym zaproponował jej wspólny pobyt na Manhattanie? Otworzyłem kalendarz w telefonie i zacząłem myśleć.

Moglibyśmy wylecieć dzień po jej ostatnim egzaminie i zostać tam aż do Nowego Roku. Wiedziałem, że nigdy nie była w tamtej części Stanów, i z chęcią pokazałbym jej kawałek miasta. A jednocześnie mógł się nasycić jej obecnością dwadzieścia cztery godziny na dobę. Żadne z nas nie musiałoby wracać do domu, razem ubralibyśmy choinkę, zjedli świąteczny obiad i po prostu cieszyli się swoim towarzystwem. No i zobaczyłbym ją na trybunach, a nie od dziś wiadomo, że to właśnie Mia dodawała mi skrzydeł, kiedy tylko mój wzrok padał na nią podczas rozgrywek.

Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł.

– Dzięki, Damien! – krzyknąłem, jednak on już skupił całą uwagę na kolejnej grze.

By nie tracić czasu, zarezerwowałem i opłaciłem dla nas dwa bilety na dwudziestego czwartego grudnia. Loty z Bostonu do Nowego Jorku odchodziły kilka razy dziennie i było ich tak wiele, że właściwie mogłem wybrać dowolną porę i datę. Miałem nadzieję, że Mii spodoba się mój plan.

Zadowolony, ułożyłem się do snu z myślą, że jutro czeka mnie kolejna podróż do Bostonu.

***

Kiedy z samego rana stanąłem pod drzwiami pokoju mojej dziewczyny, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wiedziałem, że będzie zaskoczona i to nie tylko kolejną wizytą, lecz także pomysłem, na który wpadłem dzięki Damienowi. Wierzyłem jednak, że się zgodzi. Uniosłem rękę, uderzyłem dwukrotnie w lakierowane drzwi i wstrzymałem oddech. Kilka sekund później ujrzałem piękną i kompletnie zszokowaną twarz Mii.

Moja dziewczyna miała na sobie długą, ciepłą piżamę w figury geometryczne. Włosy spięła w niedbały kok, z którego wysunęło się kilka niesfornych kosmyków.

Była idealna. Na jej widok po moim wnętrzu rozlało się płynne szczęście.

– Okej, chyba się jeszcze nie obudziłam. – Poklepała się po twarzy i przetarła duże, czekoladowe oczy, kręcąc głową. – Tak bardzo za nim tęsknię, że to wszystko sobie wyobraziłam. – Mamrotała pod nosem, szczypiąc się w policzki.

– Przestań. – Ująłem jej dłonie i przyłożyłem do ust. – To ja.

– Troy? – Jej ciemne tęczówki rozbłysły, a kąciki pełnych warg niemal natychmiast powędrowały do góry. Uderzenie serca później oplotła mnie ramionami i wtuliła policzek w moją pierś. – To niemożliwe, przecież wczoraj… – urwała, tłumiąc ziewnięcie. – Wczoraj się widzieliśmy. Coś się stało? Zaczynam się bać.

– Mam do ciebie bardzo ważne pytanie – oznajmiłem i wepchnąłem ją do środka.

– Hej, Troy! Ty znowu tutaj? – Sally siedziała ze skrzyżowanymi nogami na łóżku i zapisywała coś w zeszycie. – Mamy po śniadaniu iść do biblioteki, pamiętasz, Mia?

– Zajmę jej tylko chwilę – obiecałem.

Sally zatrzasnęła notatnik i wcisnęła go pod pachę.

– Dam wam trochę prywatności. – Wyszczerzyła się. – Poczekam u Christiana.

– Kim jest Christian? – zapytałem, gdy tylko drzwi się za nią zatrzasnęły.

– Mówiłam ci już. Sally się z nim spotyka.

– Na pewno? – Uniosłem brwi.

– Na pewno. Ale z ciebie zazdrośnik. – Przewróciła oczami i popchnęła mnie na łóżko. – A teraz mów, o co chodzi. – Nachyliła się nade mną i złożyła delikatny pocałunek na mojej szczęce.

Oplotłem ją ramionami i przycisnąłem do piersi tak, by jej głowa spoczywała tuż pod moim podbródkiem.

– Mam pytanie.

– To już wiem. – Zachichotała. – Tylko mi się nie oświadczaj, nie zgodzę się ubrana w piżamę.

Roześmiałem się, a zaraz po tym poczułem, jak wpija mi palce między żebra. Zacisnąłem dłonie na jej nadgarstkach, przetoczyłem ją po łóżku tak, by znajdować się na górze, i w odwecie zacząłem ją łaskotać. Piszczała i odpychała mnie dość nieudolnie, błagając o litość.

– Troy! Troy, przestań! – W kącikach jej oczu pojawiły się łzy. – Przysięgam, że pożałujesz!

– Sama się o to prosiłaś – odparłem, wzmagając łaskotkowe tortury.

– Troy! Błagam! Zrobię… wszystko! – krzyczała i chichotała.

Zabrałem ręce i przycisnąłem usta do jej pełnych warg, by odrobinę ją udobruchać, a kiedy uspokoiła oddech, spojrzałem w jej duże lśniące oczy i rzuciłem prosto z mostu:

– W takim razie lećmy razem do Nowego Jorku.

– Okeeej. – Wesołym, powątpiewającym tonem przeciągnęła ostatnią sylabę i pokiwała głową. – Tylko się spakuję, dobra? Myślisz, że jedna walizka wystarczy? – Sekundę później wybuchła śmiechem.

– Nie żartowałem – oświadczyłem z powagą.

Mia zamilkła. Wpatrywała się we mnie jak w wyjątkowo skomplikowane działanie, po czym przygryzła wnętrze policzka i przewróciła oczami.

– Jasne. A ja jestem Archimedesem – ironizowała. Może i nie pamiętałem, czym konkretnie zajmował się wspomniany przez nią człowiek, ale szczerze wierzyłem, że moja dziewczyna jest równie inteligentna jak on, dlatego przytaknąłem. Posłała mi wyjątkowo kpiarskie spojrzenie. – A teraz już na poważnie, mów, o co chodzi.

Postukałem ją palcem wskazującym w czoło.

– Właśnie o to. Polecisz ze mną do Nowego Jorku?

Nagle spoważniała.

– To nie był żart?

– Nie.

Uniosła brwi i zmrużyła powieki. Wyglądała uroczo, kiedy się nad czymś intensywnie zastanawiała.

– No dobrze, załóżmy, że ci wierzę. W takim razie… kiedy miałabym tam z tobą lecieć?

– Po twoim egzaminie.

– Przed świętami? – Czekoladowe oczy znów skupiły na sobie całą moją uwagę.

– Mhm. – Nachyliłem się i ponownie musnąłem jej rozchylone wargi. Nie doczekałem się żadnej reakcji. – Posłuchaj, wszystko przemyślałem i uważam, że to najlepsze rozwiązanie. Chcę, żebyś spędziła ze mną Boże Narodzenie i przyszła na mecz. Chcę zobaczyć cię na trybunach. Wiem, że proszę o wiele, ale obiecuję, że nie pożałujesz.

Wciąż wpatrywała się we mnie, oniemiała. Jej wargi drżały, a źrenice stawały się coraz większe,

– Ale… jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytała w końcu.

Wsparła się na łokciach i usiadła. Zająłem miejsce naprzeciwko i ująłem jej drobne dłonie.

– Normalnie. Wylecimy dwudziestego czwartego grudnia rano i zatrzymamy się w mieszkaniu moich rodziców, na Manhattanie. Spędzimy tam święta, zwiedzimy okolicę, a później przyjdziesz do Madison Square Garden.

– Poczekaj, poczekaj. – Uniosła ręce. – To wszystko brzmi cudownie, ale co z samolotem? Biletami?

Sięgnąłem po telefon i pokazałem jej elektroniczną rezerwację.

– Już kupione. – Wyszczerzyłem się.

Ściągnęła brwi i zmarszczyła nos. Jej mimika nie przestawała mnie bawić.

– Ale… mnie nie stać. Wiesz, że to dla mnie za duży wydatek. Poza tym zapłaciłam już za lot do Miami.

– Potraktujmy to jako część twojego świątecznego prezentu ode mnie. Nie musisz dziękować. A te do Miami zwrócimy, mamy jeszcze czas.

– Naprawdę wszystko zaplanowałeś.

Przytaknąłem.

– I naprawdę chcę, żebyś tam ze mną była – dodałem.

Po chwili ciszy Mia zarzuciła mi ręce na szyję i wdrapała się na moje kolana. Wsunąłem nos w jej włosy i zaciągnąłem się znajomym kokosowym zapachem jej ulubionego szamponu.

– Troy, to cudowny pomysł i w ogóle… ale to święta. Nie chcę sprawić przykrości rodzicom. Obiecałam już Emily, że zobaczymy się w grudniu. A wiesz, jaka jest Emily.

– O tym też myślałem. Ale może jeden raz przymkną na to oko? Wynagrodzimy im to. No i widzieliśmy się przecież w Święto Dziękczynienia

– Nie zrozum mnie źle, Troy. Marzę o tym, by być przy tobie w tym okresie. Wyjazd do Nowego Jorku jest dla mnie niczym gwiazdka z nieba! Ale nie lubię rozczarowywać mamy.

– Twoja mama jest najbardziej wyluzowaną osobą, jaką znam. I ma do mnie słabość. – Wyszczerzyłem się.

– Do ciebie tak, ale do mnie już nie. – Zaśmiała się cicho.

– To może… zadzwońmy do niej i zapytajmy? Jeśli uznasz, że ma coś przeciwko, zwrócę twój bilet – zaproponowałem.

Nie chciałem jej do niczego zmuszać, ale musiałem spróbować ją przekonać. Dopóki piłka w grze, wszystko może się zdarzyć, prawda?

– Teraz?

– A dlaczego nie? – Wzruszyłem ramionami. – Im wcześniej będziemy wiedzieć, tym lepiej.

Kilka minut później oboje wpatrywaliśmy się w ekran telefonu Mii w oczekiwaniu na połączenie. Ja byłem nastawiony na sukces. Mia rzucała mi sceptyczne spojrzenia, wykrzywiając przy tym palce.

– Będzie dobrze – powiedziałem bezgłośnie.

– Mia! W końcu przypomniałaś sobie o matce – przywitała ją teatralnym, surowym tonem pani Jones.

– Rozmawiałyśmy trzy dni temu, mamo. – Moja dziewczyna zachichotała. Znajomy, ironiczny ton sprawił, że się rozluźniła. – Nie przesadzaj.

– Masz pojęcie, ile się u nas wydarzyło w tym czasie? – Kobieta westchnęła, jakby niosła na barkach cały świat. – Trzy dni u ciebie, w Bostonie, to przynajmniej rok świetlny w Weston.

– W takim razie aż boję się zapytać, co u was.

Pani Jones nie potrzebowała zachęty, by wyrzucić wszystko, co leżało jej na sercu.

– Wyobraź sobie, że Emily i ten jej przyjaciel, Samuel, wpuścili mi do salonu węża! – uskarżała się. – Przysięgam, zabronię im się widywać.

Zakryłem usta dłonią i omal nie wybuchłem śmiechem. Mia również wyglądała na rozbawioną. Jej siostra była niemożliwa, a ja już nie raz miałem okazję się o tym przekonać na własnej skórze.

– Mamo, to tylko dzieci.

– Te dzieci wrzuciły węża, powtarzam: węża, długiego i wijącego się, do salonu.

– To był brązowy wąż wodny! W dodatku młody. Nie są jadowite! – usłyszeliśmy krzyk Emily.

– Co nie zmienia faktu, że nie powinien się znaleźć w domu!

– Założyliśmy się – oburzyła się dziewczynka.

– Prosiłam, żebyście skończyli z tymi zakładami. Z tego nigdy nie wynikło nic dobrego.

Mia zachichotała. W tle rozległo się szczekanie psów.

– Gdybyście się tak przykładali do nauki jak do tych…

– Tata wrócił! – pisnęła Emily, ignorując słowa matki.

– Oszaleję – westchnęła pani Jones.

– Mówiłam, że Emily nie pozwoli ci się nudzić – zauważyła wesoło Mia.

– Ona nie pozwoli mi zaznać spokoju. Ona i jej kolega. Dlaczego nie mogła poszukać sobie jakiejś spokojnej koleżanki, jak ty?

Z tego, co wiedziałem, Avery wcale nie była taka spokojna, a rozbawiona mina Mii to potwierdziła.

– Wyrośnie z tego – zapewniła ją Mia.

– Obyś miała rację. Bo jestem cierpliwa, ale do czasu.

– Mamo – podjęła nieśmiało Mia. – Bo ja właściwie dzwonię, żeby cię o coś spytać. – Szybko przeszła do sedna.

– Emily! W nowej sukience tarzasz się z psami? Przebierz się. Brunch, Ore, spokój! Przepraszam, Mia, co mówiłaś?

– Mam pytanie. – Dziewczyna nabrała powietrza w płuca i wypuściła je ze świstem. – Chodzi o mnie i Troya – oznajmiła powoli. – Troy przyjechał dziś rano i…

– Troy tam jest!? – ucieszyła się pani Jones. – Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?

Mia przewróciła oczami, prychając pod nosem.

– Dzień dobry – przywitałem się.

– Troy! Jak tam studia? Nie męczą cię za bardzo na treningach? – zaświergotała.

– Dziękuję, wszystko w porządku.

– Mamo – wtrąciła Mia – Mam pytanie.

– Przecież cię słucham.

– Chodzi o święta. Troy przyjechał dziś rano i zaproponował, żebym wyleciała z nim do Nowego Jorku. Na tydzień.

– Święta w Nowym Jorku?

– Mhm – przytaknęła. – Chciałabym mu towarzyszyć i…

– Jeśli będziecie tam razem, nie widzę przeszkód – odparła uradowana.

Wymieniliśmy z Mią zaskoczone spojrzenia.

To już? Tak szybko?

– Jesteś… pewna?

– Jasne! Oczywiście szkoda, że nie zobaczymy się z Troyem przy stole…

– Mamo, tęsknisz za nim bardziej niż za własną córką? – udała oburzoną.

Posłałem jej szeroki uśmiech i wypiąłem dumnie pierś.

Pani Jones od zawsze mnie lubiła. Kiedy dowiedziała się, że ja i Mia się spotykamy, dostała małej obsesji i myślę, że właśnie dzięki temu mogłem już świętować zwycięstwo.

– Oj, wiesz, jak jest. Za tobą też bardzo tęsknimy, ale Troy to nasz ulubieniec.

– Nie musisz mi tego tłumaczyć, mamo. – Moja dziewczyna zachichotała. – Też go lubię.

– Tylko lubisz? – zapytałem bezgłośnie.

Mia pokazała mi język, a ja w odpowiedzi zarzuciłem jej ramię na plecy i przyciągnąłem do siebie, całując w skroń.

– Czyli mogę lecieć? – upewniła się.

– Leć, leć. I baw się dobrze – dodała jej mama radośnie. Po chwili jednak ton jej głosu uległ diametralnej zmianie. – Emily!

– Dziękuję, mamo, będę kończyć, pa! – Mia szybko się rozłączyła.

Sekundę później już mocno mnie przytulała.

– To co? – Uniosłem brwi, taksując jej roześmianą, zarumienioną twarz.

– Lecimy do Nowego Jorku!

Dalsza część w wersji pełnej

* NCAA – National Collegiate Athletic Association (Narodowe Stowarzyszenie Sportów Akademickich).

** Draft – selekcja mająca na celu przydzielenie do drużyn NBA zawodników uniwersyteckich.

***One & done (rok i z głowy) – potoczna nazwa sytuacji, gdzie zawodnik kończy jedynie pierwszy rok studiów, by móc wziąć udział w drafcie do NBA.

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Spis treści

1. Część wspólna

2. Tripple double

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dedykacja

Spis treści