My perfect opposite - Ola Rochowiak - ebook
NOWOŚĆ

My perfect opposite ebook

Rochowiak Ola

4,0

202 osoby interesują się tą książką

Opis

Emery Blossom zawsze wiedziała, że jej przyszłością jest muzyka. Od dziecka marzyła o studiach w Królewskiej Akademii Muzycznej. Zanim jednak osiągnie swój cel, musi podnieść średnią i wykazać się podczas dodatkowych zajęć sportowych. Tocząc nierówną walkę z brakiem kondycji, w akcie desperacji prosi trenera o taryfę ulgową. A wtedy dostaje… Calluma Finnegana. Popularnego piłkarza, szkolną gwiazdę i jej całkowite przeciwieństwo. Chłopak okazuje się jednak jedyną osobą, która może pomóc.

Dla Emery Callum to uosobienie wszystkiego, czego ona unika: braku ambicji, luzu i dobrej zabawy. Ona jest dla niego z kolei totalną zagadką – to uparta i odrobinę zgorzkniała perfekcjonistka. Są totalnymi przeciwieństwami, ale z czasem coś zaczyna się zmieniać.

Każdy wspólny trening, każde nieporozumienie zbliżają ich do siebie bardziej, niż mogliby przypuszczać.

Czy uda im się odnaleźć wspólny język?

„My Perfect Opposite” to opowieść o pasji, presji i poszukiwaniu siebie. O tym, że czasem najważniejsze bitwy toczą się nie na boisku, tylko wewnątrz nas. I że nawet największe różnice mogą zrodzić coś wyjątkowego…

Dla fanów sportowych dram, romantycznych napięć i historii, które zostają w sercu jeszcze długo po ostatniej stronie. Przeczytajcie, jeśli lubicie książki dla młodzieży i pokochaliście „Give Me One Reason” i „MVP. The Most Valuable Prize”.

O autorce:

Ola Rochowiak (A.G. Raven) – nałogowa czytelniczka i okładkowa sroka zakochana w romansach i książkach YA/NA. Przygodę z pisaniem zaczęła od powieści obyczajowych, jednak to słodkie młodzieżówki skradły jej serce. Znana z bestsellerowych powieści „MVP. The Most Valuable Prize” i „Give Me One Reason”.

W wolnych chwilach publikuje opowiadania na Wattpadzie, gdzie można ją znaleźć pod pseudonimem AGRaven12. Jeśli siada do laptopa, to tylko ze słuchawkami w uszach, bo w ciszy nie potrafi się skupić. Nie wyobraża sobie życia bez kawy i muzyki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
0
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

Emery

Doskonale! – Ostatni czysty dźwięk wypełnił niewielkie pomieszczenie, którego ściany wyłożono wyciszającymi panelami z gąbki.

Mogłam wreszcie uspokoić oddech. I choć nauczycielka nie szczędziła mi pochwał, w tamtym momencie jedyne, na co było mnie stać, to wymowne prychnięcie, bo obok doskonałości to ja nawet nie stałam.

– To może na koniec coś łatwego? – zaproponowała, wychylając się zza pianina.

– Łatwego? Madame żartuje? – Uniosłam brwi i poprawiłam zsuwające się z nosa okulary.

Może zabrzmiałam trochę niegrzecznie, ale nic nie mogłam na to poradzić – nie lubiłam prostych rozwiązań. Potrzebowałam dodatkowych wyzwań, a nie taryfy ulgowej. Nie po to przez te wszystkie lata całe swoje życie podporządkowałam muzyce, by teraz iść na łatwiznę. Tym bardziej, że tego dnia miałam sobie wiele do zarzucenia. Bez przerwy się rozpraszałam i myliłam. Nie trafiałam palcami w klapy i zdarzało mi się spowalniać tempo. A to przecież totalnie nie w moim stylu!

Miałam sześć lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w telewizji kobietę grającą na flecie poprzecznym. Rodzice oglądali jakiś koncert, chyba bożonarodzeniowy, a kamera w pewnym momencie zatrzymała się na eleganckiej, młodej flecistce, która z przymkniętymi powiekami wkładała całe serce w wygrywaną melodię. Wyglądała jak anioł. A może panna młoda? W każdym razie miała na sobie długą, białą suknię z rozszerzanymi, jedwabnymi rękawami i biały wianek z kwiatów na głowie. I była taka piękna, delikatna, ale też pewna siebie i dostojna, że od razu zapragnęłam być jak ona. Nie mam pojęcia, kim była. Czy odniosła międzynarodowy sukces, czy tylko stanowiła tło dla innych, popularniejszych artystów. Mimo to nie mogłam przestać o niej myśleć. A właściwie o dźwiękach, jakie wydawał jej instrument.

Od tamtego czasu flet poprzeczny stał się moją małą obsesją. Nie było dnia, żebym nie prosiła rodziców, by pozwolili mi na nim grać i zapisali mnie na prywatne lekcje. By dogonić marzenia, sama konstruowałam jego niezbyt udane imitacje z rolek po ręcznikach papierowych czy patyków w nadziei, że w ten sposób wpłynę na ich decyzję. Niestety mama i tata byli nastawieni dość sceptycznie i długo ignorowali moje błagania. Twierdzili, że jestem za mała, by wiedzieć, co chcę robić w życiu. Tak naprawdę martwili się, że przez nawał pracy nie będą mieli czasu, by wspierać moją pasję. Pewnego dnia, za namową babci Maddie kupili mi zabawkowy, kolorowy flet prosty, który wyglądem i brzmieniem nijak nie przypominał instrumentu, którego tak bardzo pragnęłam. Nieużywany przeleżał w kącie dobrych kilka miesięcy i stanowił doskonały argument dla mamy, która od samego początku uważała, że się poddam. Ale ja, Emery Blossom, wolę walki mam we krwi. Dlatego mimo oporów zaczęłam grać na tym, co miałam. Jak to mówią: jeśli los daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę. Moja okazała się niezwykle orzeźwiająca, choć początkowo nic na to nie wskazywało.

Najpierw moje palce, zbyt małe i sztywne, nie dawały rady zakryć wszystkich otworów. Z czasem, po wielu godzinach ćwiczeń, nauczyłam się grać kilka podstawowych dźwięków, a to tylko zmotywowało mnie do dalszej pracy. Po pół roku gama brzmiała w moim wykonaniu niemal bezbłędnie i zaskakująco czysto, a kiedy zaczynałam szkołę podstawową, rodzice wreszcie docenili moją determinację i postanowili zapisać mnie na lekcje gry. Co prawda przez dwa pierwsze lata zmuszali mnie, bym skupiła się na flecie prostym, ale byłam nieugięta. Bez słowa sprzeciwu uczęszczałam na indywidualne zajęcia, z tym że po powrocie do domu niemal przez cały czas wierciłam im dziurę w brzuchu, by w święta Bożego Narodzenia znaleźć pod choinką najpiękniejszy instrument, jaki widział świat. Chyba jeszcze nigdy nie wylałam tylu łez, co tamtego wieczoru. I nigdy nie byłam tak szczęśliwa.

– Emery, od godziny ćwiczyłaś La Flûtede Pan Jules’a Mouqueta. – Madame Davison, moja nauczycielka gry na flecie poprzecznym, zamknęła nakrywę klawiaturową pianina i wsparła się na niej łokciem.

Znałyśmy się lata. To ona stała się moją mentorką, gdy jako dziewięciolatka zaczynałam swoją przygodę z flauto traverso*. Mimo to wciąż traktowała mnie jak dziecko, którym już przecież nie byłam. Nie chciałam, by się nade mną litowała, nie potrzebowałam odpoczynku. Wręcz przeciwnie – musiałam ćwiczyć więcej i częściej.

Dlatego otworzyłam nuty na początku problematycznej sonaty i nerwowo docisnęłam klapy do otworów instrumentu.

– I wciąż się mylę w trzeciej części.

– Bo jesteś już zmęczona. Pan i nimfy* to skomplikowana opowieść.

– Więc powinnam ją ćwiczyć do skutku.

– Emery. – Przekrzywiła głowę, a jej ciemne, proste włosy spłynęły po ramieniu. – Pozwól sobie na chwilę wytchnienia, odpoczynku.

– Odpocznę, kiedy przestanę się mylić.

– Wiesz, że to może się nie udać. Regeneracja też jest ważna.

– Nie jestem zmęczona.

– Ale obawiam się, że może dojść u ciebie do wypalenia. Widzę, że się starasz, ale mam wrażenie, że gdzieś po drodze zgubiłaś to, co najważniejsze: pasję.

– Komisja w Królewskiej Akademii Muzycznej będzie miała w nosie moje samopoczucie. Mam grać bezbłędnie.

Madame Davison przetarła dłonią twarz i wypuściła ze świstem powietrze z ust.

– Umówmy się tak: za tydzień skupimy się tylko na Panie i nimfach, dobrze? Teraz i tak niczego nie poprawimy. Przy następnym spotkaniu będziemy ćwiczyć tak długo, aż wyeliminujemy kłopotliwy fragment, a teraz proszę cię, zagrajmy Wiosnę Vivaldiego. Zawsze poprawiała ci humor.

– Madame, błagam. Grałam to, jak miałam dziewięć lat – jęknęłam, opuszczając instrument wzdłuż tułowia.

– I chodziłaś wtedy uśmiechnięta od ucha do ucha.

– Byłam młoda i nie wiedziałam, co mnie czeka.

– A teraz niby nie jesteś?

– Jestem. Ale muzyka przestała być dla mnie zabawą. To cel, nie mogę o tym zapomnieć.

Kiedy to powiedziałam, zorientowałam się, że właściwie potwierdziłam słowa nauczycielki. Gdzie w tym wszystkim było miejsce na miłość?

Mimo to Madame Davison nie drążyła tematu.

– W takim razie zobaczymy, czy nadal pamiętasz Wiosnę. – Mrugnęła do mnie.

– Nie muszę nawet wyciągać nut.

– Doskonale. – Ucieszyła się, po czym odsłoniła klawisze i uderzyła w nie palcami, by określić tonację. – Może tym razem zaczniemy od Largo*?

– Od środka?

– Czemu nie? – Wzruszyła ramionami.

– Niech będzie. – Skrzywiłam się. – Ale za tydzień tego Madame nie daruję. – Wycelowałam w nią palcem, po czym przybrałam prostą, stabilną postawę. Poprawiłam okulary, ściągnęłam usta i przyłożyłam je do ustnika, tak by równomiernie wtłaczać przez niego powietrze, za którego sprawą wydobędę pożądany dźwięk. Gdy Madame Davison dała mi znak, przymknęłam powieki i zaczęłam grać.

 

– I jak było na lekcji? – Mama wychyliła się zza kuchennych drzwi, wycierając dłonie o stary, wyblakły już fartuszek. Choć dopisywał jej humor, widziałam, że jest zmęczona. Zaraz po pracy w restauracji, którą prowadziła razem z moim tatą, biegła do domu, by opiekować się babcią.

Odłożyłam futerał z instrumentem na najniższy schodek i przysiadłam na nim, układając głowę na kolanach. Moje kręcone włosy musnęły podłogę, wabiąc największego drapieżnika, jakiego znałam. Eltona. Czym prędzej się wyprostowałam i przymknęłam powieki.

– Fatalnie.

– Na pewno nie było aż tak źle. – Słyszałam, że się uśmiecha. Jak zawsze zresztą. Mama była najmilszą osobą, jaką znałam, a do tego niepoprawna z niej optymistka. W przeciwieństwie do mnie. Perfekcjonizm i pesymizm odziedziczyłam po tacie, podobnie jak znienawidzone przeze mnie kręcone włosy.

– Nie pamiętasz już, jak wiele radości sprawiało ci samo dmuchanie w flet? Zanim jeszcze poszłaś na pierwszą lekcję?

– Pamiętam.

– I co? Teraz się złościsz?

Odchyliłam się do tyłu i pokręciłam głową. W tym samym momencie rudy kot babci Maddie, który został nazwany na cześć jej ulubionego wokalisty, Eltona Johna, zaczął ocierać się o moje łydki. Podrapałam go za uchem, za co nagrodził mnie głośnym mruknięciem.

– Hej, Elton, znowu rozrabiasz?

– Wymknął się z pokoju. Powinnam go odprowadzić, zanim znów coś stłucze.

Roześmiałam się. Mama lubiła zwierzęta, ale czternastoletni maine coon uwielbiał dawać się nam we znaki i kiedy tylko udawało mu się uciec spod czujnego oka babci, czekał, by jakoś nabroić.

– To powiesz mi, co było nie tak na lekcji? – dociekała mama.

Warknęłam, wywróciwszy oczami. Miałam nadzieję, że ten temat jest już za nami.

– Ciągle się myliłam. Jak tak dalej pójdzie, nie dostanę się na wymarzoną uczelnię.

– Może nakładasz na siebie zbyt dużą presję? – Zerknęła na mnie spod przymrużonych powiek, a kiedy zaprzeczyłam, zachichotała cicho. – Znam cię i wiem, że tak jest. Odpuść trochę, masz jeszcze dużo czasu.

– Co wy dziś z tym odpuszczaniem! Madame Davison mówiła to samo.

– Bo może mamy rację?

Jasne, pomyślałam z przekąsem.

Już otwierałam usta, żeby zaprzeczyć, kiedy w domu rozległ się dźwięk dzwonka. Zerwałam się i pobiegłam do drzwi. W ostatniej chwili odskoczyłam przed Eltonem wyciągającym swoją uzbrojoną w długie pazury łapkę.

– Jestem! Zaskoczona? – Brooke Carter, moja najlepsza przyjaciółka, pocałowała mnie w policzek na powitanie. Jej lśniące, długie czarne włosy, podpięte kolorowymi kokardkami, spłynęły w dół ramienia, kiedy odkładała torbę na podłogę w przedpokoju.

– Miałaś być dopiero wieczorem – przypomniałam jej, spoglądając na zegarek w telefonie.

– Wiem, wiem. Ale odwołałam spotkanie z Porterem.

– Jak to? Coś się stało?

To kompletnie nie w stylu Brooke. Porter to jej nieoficjalny chłopak, na którego punkcie ma małą obsesję. Nieoficjalny, bo do tej pory nie zapytał jej wprost, czy chciałaby zostać jego dziewczyną. Przez to dochodziło między nimi do wielu nieporozumień, ale mimo to od wakacji spędzali ze sobą właściwie każdą wolną chwilę. Po rozwoju ich relacji sądziłam, że Brooke nie jest gotowa na choćby jedno popołudnie bez jego towarzystwa.

– Uznałam, że powinien za mną zatęsknić. Może wtedy coś się między nami zmieni. Dzień dobry, pani Blossom! – przywitała się z moją mamą.

– Witaj, Brooke, miło cię widzieć. Wpadłaś się pouczyć?

– Mamo, pytasz, jakbyś nie znała Brooke. Ona nigdy się nie uczy.

Wszystkie zachichotałyśmy.

Ale to akurat prawda. Moja kumpela była niesamowita. Jej mózg z jakiegoś niezrozumiałego powodu zapamiętywał dosłownie wszystko, czego uczyliśmy się w szkole, dzięki czemu zamiast ślęczeć godzinami po lekcjach przy książkach, miała mnóstwo wolnego czasu. Do tego uwielbiała K-pop, wszędzie jej było pełno, a jej uroda przyciągała wzrok większości chłopców w naszej szkole.

– Musimy z Emery wybrać dodatkowe zajęcia na ten semestr. Mamy czas do piątku.

– Dodatkowe zajęcia? – Mama ściągnęła fartuszek przez głowę i zmięła go w dłoniach. Elton, widząc plączące się wokół jej nóg sznureczki, natychmiast przystąpił do ataku. – Dopiero co rozmawiałyśmy o odpuszczaniu.

– To wpłynie na naszą końcową ocenę – oświadczyłam.

– Tylko proszę, nie bierz na siebie zbyt wiele – poprosiła mnie.

– Niech się pani nie martwi. – Brooke zarzuciła mi rękę na plecy i mnie przytuliła. – Już ja ją przypilnuję.

– Trzymam cię za słowo.

– Idziemy? – Schyliłam się po futerał z fletem i pociągnęłam za sobą przyjaciółkę.

– Dokąd tylko zechcesz.

Kiedy wspinałyśmy się po schodach, mama właśnie zaczynała walkę z Eltonem, który za nic w świecie nie zamierzał oddać jej ulubionego fartuszka.

– Wracając do tematu Portera… – podjęłam, kiedy ułożyłyśmy się z laptopem na moim łóżku. – Nie sądzisz, że powinnaś zapytać go wprost? No wiesz, czy jesteście parą.

– Ale to chyba oczywiste, że nią jesteśmy.

– To czemu ciągle się na niego obrażasz?

– Bo mam wrażenie, że on nie traktuje tego poważnie.

– Więc z nim porozmawiaj! – Trąciłam ją w ramię. Brooke wprawdzie była geniuszem, ale w sprawach damsko-męskich zdecydowanie brakowało jej doświadczenia.

Podobnie jak mnie, ale to już zupełnie inna sprawa. Ja nie potrzebowałam chłopaka.

– Poczekam. Może sam się domyśli.

Przewróciłam oczami i ułożyłam się wygodnie między stosem puszystych poduszek, przebiegając spojrzeniem po ścianach, które pokrywała pięciolinia z rozpisanym najważniejszym utworem mojego życia.

I moim przekleństwem.

Brooke odpaliła komputer i usiadła obok, świdrując mnie wzrokiem.

– Dość o Porterze. Gdybym chciała zawracać sobie nim głowę, to zamiast u ciebie siedziałabym z nim na trybunach.

– Znów poszedł oglądać trening?

Porter był wielkim fanem piłki nożnej i od lat kibicował drużynie, w której skład wchodziło kilku uczniów naszego liceum.

– Tak – prychnęła. – Przesiadywałby tam codziennie. Ale zmieńmy temat. Lepiej mi powiedz, czy myślałaś już, co wybierzesz.

– Trochę tak – przyznałam zgodnie z prawdą.

– I nad czym się zastanawiasz?

Przygryzłam dolną wargę i zerknęłam na listę zajęć dodatkowych, która pojawiła się na ekranie.

– Orkiestra, ale to nic nowego.

– Mhm – mruknęła.

– I waham się między komitetem imprezowym a kółkiem chemicznym.

Brooke wyciągnęła dłoń i szybkim ruchem zatrzasnęła laptopa, piorunując mnie wzrokiem.

– Poważnie? Czyś ty zwariowała?

– Niby czemu? – Usiadłam i założyłam skłębione loki za uszy. – Lubiłam chemię, a komitet imprezowy zawsze miał wiele ciekawych zadań do wykonania.

– No właśnie!

– Co „właśnie”? To się bardzo dobrze prezentuje w liście polecającym.

– Jesteśmy w ostatniej klasie, czemu chcesz się zarzucać takim nawałem obowiązków? Wystarczy, że przez dwa lata udzielałaś się w wolontariacie i byłaś prawą ręką pani Willis. Nie wiem, po co miałabyś brać na siebie coś aż tak angażującego.

Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersi.

– Żeby dostać się na wymarzoną uczelnię?

– Chyba żeby paść przed rozdaniem dyplomów. Em, jak ty chcesz pogodzić naukę, lekcje gry na flecie, próby orkiestry i organizację licealnych imprez? Albo co gorsza, zostawać po lekcjach, żeby opisywać reakcje chemiczne? Przecież nadal nie rozumiesz niektórych tematów! – Zadrżała teatralnie. Choć Brooke nigdy nie miała najmniejszych problemów z tym przedmiotem, to szczerze go nienawidziła.

Wzruszyłam ramionami.

– Jakoś dam radę.

– Jakoś? A co z życiem prywatnym? Chcesz przez cały rok siedzieć nad książkami?

– Może nie będę miała innego wyjścia. Nie wszyscy mają tak genialny umysł jak ty.

– To nie powód, żeby się tak zawalać obowiązkami.

– Muszę zyskać dodatkowe punkty.

– Ale możesz to zrobić, dając sobie trochę luzu. Nie myślałaś o zajęciach sportowych albo kółku gastronomicznym? Twoi rodzice prowadzą restaurację, pewnie gotowanie masz w jednym palcu!

– Nie lubię gotować. Co najwyżej piec, a kółka cukierniczego nikt jeszcze nie założył.

– Więc zostaje nam sport – stwierdziła, jakby to było takie oczywiste.

– Za sportem też nie przepadam.

Brooke powoli traciła cierpliwość.

– Przecież nikt nie będzie ci tam kazał skakać przez płotki czy rzucać młotem, to nie igrzyska. Trochę pobiegasz i tyle.

Poprawiłam okulary, które zsunęły mi się na czubek nosa, i wypchnęłam wnętrze policzka językiem. Może Brooke miała rację? Tylko problem polegał na tym, że ja nie lubiłam łatwych rozwiązań. Chciałam dawać z siebie sto procent. A ze sportem… delikatnie mówiąc, było mi nie po drodze. W grach zespołowych byłam wybierana jako ostatnia, bo miałam dwie lewe nogi i ręce. Podczas biegania miałam wrażenie, że moje płuca za moment zajmą się ogniem, a ćwiczenia siłowe w ogóle nie wchodziły w grę. Musiałam dbać o dłonie, które były przecież moją przepustką do wymarzonej przyszłości! Jakakolwiek kontuzja wszystko by przekreśliła.

Chyba że mogłabym podczas tych zajęć skupić się na czymś łatwym. Tańcu albo delikatnym stretchingu…?

– A ty? Na co się zapisujesz? – Przeniosłam uwagę na przyjaciółkę, by zyskać na czasie.

– Na rozszerzoną fizykę.

– Jesteś szalona! Mnie zabraniasz się zapisywać na chemię, a sama będziesz się bawić w Marię Skłodowską-Curie?

– Nic mnie tak nie kręci, jak badanie zjawisk i ciał fizycznych. – Roześmiała się i ponownie otworzyła laptopa. – Ale ja mogę sobie na to pozwolić, bo po lekcjach nie dmucham godzinami w metalową rurkę.

– To nie rurka, tylko flet! – oburzyłam się i cisnęłam w nią poduszką. Jedna z kokardek zsunęła się z jej idealnie prostych włosów.

– Przecież tylko się z tobą droczę. – Zarzuciła mi ręce na szyję i przytuliła. – To jak, idziesz gotować czy biegać?

Zamyśliłam się. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty ani na jedno, ani na drugie. Ale jeśli chciałam dobrze się przygotować do przesłuchania na Królewskiej Akademii Muzycznej powinnam z czegoś zrezygnować, by po szkole skupić się na muzyce. A Brooke miała rację – chemia czy komitet zabiorą mi zbyt wiele czasu, który powinnam przeznaczyć na doskonalenie gry na flecie albo inne lekcje. Nie widziałam też siebie w licealnej kuchni, dlatego mój wybór padł na jedyną opcję niewymagającą zbytniego wkładu czasowego.

– Zapiszę się na zajęcia sportowe.

Brooke zaczęła podskakiwać, wprawiając w ruch całe moje łóżko.

– Jestem z ciebie dumna! – pisnęła. – Ktoś tu dorasta i uczy się odpuszczać.

– Uważaj, bo zaraz zmienię zdanie – zagroziłam.

– Już nic nie mówię. – Udała, że zamyka usta na kłódkę, a kluczyk wyrzuca za plecy. Mogłam więc liczyć na chwilę spokoju.

Wypełniłyśmy dokumenty, które następnego dnia miałyśmy złożyć w sekretariacie, po czym odrobiłyśmy pracę domową na jutro. Kiedy się żegnałyśmy, Brooke o czymś sobie przypomniała.

– Wiesz, Miles Cox podobno też wybrał sport. – Mrugnęła do mnie.

Skrzywiłam się i niemal wypchnęłam ją na zewnątrz. To ostatnia rzecz, jaka miała dla mnie w tym momencie znaczenie.

– Nic mnie to nie obchodzi.

– Ale myślę, że jego tak. – Chichotała dalej, doprowadzając mnie do szału.

– I dlatego tak bardzo ci zależało, żebym wybrała właśnie te zajęcia? – oburzyłam się.

– Nie, serio miałam na celu twoje dobro, ale teraz pomyślałam, że dodatek w postaci Milesa dobrze ci zrobi.

– To ty tak uważasz – odparłam i zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Przez jakiś czas słyszałam, jak wyśpiewuje pod moimi drzwiami jakąś K-popową piosenkę.

Gdy zniknęła za rogiem ulicy, odetchnęłam z ulgą.

Bo choć Miles Cox był moim kolegą z orkiestry i od zeszłego roku, po tym jak zgodziłam się raz z nim spotkać, próbował się ze mną ponownie umówić, nie byłam nim zainteresowana. I raczej się to nie zmieni, bo w moim sercu było miejsce tylko dla muzyki.

* Flet altowy poprzeczny (wł.).

* Trzecia część La Flûte de Pan (Fletni Pana) autorstwa Jules’a Mouqueta.

* Largo – druga z trzech części Wiosny Vivaldiego.

2

Callum

Dzięki za dzisiaj, było całkiem nieźle. – Trener Gibson poklepał po ramieniu zbiegającego z boiska Martina, jednego z najlepszych pomocników w naszej drużynie, i pokiwał głową z uznaniem. To był ostatnio dość rzadki widok, w końcu od jakichś pięciu spotkań nie wygraliśmy żadnego meczu.

Zadowoleni dopadliśmy do ławek, przekrzykując się i wymieniając uściski. Sięgaliśmy właśnie po swoje rzeczy, żeby znaleźć się najszybciej w szatni, kiedy zaalarmowany naszym zachowaniem trener zagwizdał, by zwrócić na siebie uwagę.

– Hej, nie tak szybko, panowie! Pozbierajcie pachołki i dajcie mi jeszcze chwilę, mam małe ogłoszenie dla chłopaków z St. Joseph’s School.

– Szlag… – przekląłem pod nosem i zawróciłem, rzucając torbę na ziemię. Naprawdę nie lubiłem jego podsumowań i motywacyjnej gadki na treningach. Wolałem, gdy zostawiał ją sobie na czas rozgrywek.

Zresztą właśnie skończyliśmy godzinny trening przygotowujący nas do meczu towarzyskiego z zaprzyjaźnionym klubem i byłem pewien, że nie tylko ja nie miałem ochoty wysłuchiwać Gibsona. Co prawda podczas sparingów czy innych rozgrywek dawaliśmy z siebie dużo więcej niż na zwykłych ćwiczeniach ze stałych fragmentów gry, ale po całym wyczerpującym dniu pragnęliśmy już tylko wrócić do naszych domów. Lubiłem grać. Sport stał się moją odskocznią od codzienności i przebywanie na boisku pozwalało mi oczyścić głowę. Nie wiązałem jednak przyszłości z klubem Northwood City. Nie wiedziałem nawet, czy po skończonej szkole dalej chciałbym się realizować sportowo. Czy będę miał na to w ogóle czas?

Drużyna piłki nożnej, do której należałem od czterech lat, składała się głównie z uczniów St. Joseph’s School i nie zaliczała się do krajowej czołówki. Zdarzało nam się od czasu do czasu pokonać kilku naprawdę poważnych przeciwników, a raz nawet otrzeć się o eliminacje do krajowych mistrzostw. Ale potem… potem wszystko się zmieniło. Najlepsi zawodnicy przenieśli się do innych klubów, a finansowanie Northwood City spadło, podobnie jak jego notowania. Straciliśmy motywację, na naszej drodze pojawiało się coraz więcej problemów, piłka przestała być moim priorytetem. W ostatniej klasie liceum obiecaliśmy sobie jednak z chłopakami, że damy z siebie dwieście procent i chociaż nie przyniesiemy wstydu trenerowi. Nie liczyliśmy na jakieś spektakularne sukcesy, znaliśmy aż za dobrze swoje możliwości, ale chcieliśmy zostawić po sobie jak najlepsze wrażenie. To mogłoby być idealne zwieńczenie naszej nauki i być może przepustka do lepszych, bardziej zaawansowanych klubów dla tych, którzy pragnęli rozkręcić karierę.

– Musimy zostawać wszyscy? – dopytywał Martin, który nie chodził do naszego liceum.

– Jesteście drużyną, więc jako drużyna czekacie na to, co mam wam do powiedzenia.

Rozległ się niezbyt głośny, ale mimo to pełen niezadowolenia jęk.

– Aż się boję. – Ezra, który podobnie jak ja grał na pozycji napastnika, przewrócił oczami i nachylił się, by podnieść dwa jaskrawe krążki. – Jak sądzicie, to będzie coś złego czy dobrego?

– Gibson nigdy nie ma dobrych wieści – mruknąłem, ocierając twarz koszulką, którą ściągnąłem jednym sprawnym ruchem.

– Cokolwiek to będzie, bierzesz na siebie – roześmiał się Odell Keller i trącił ramieniem swojego brata bliźniaka, Sama, który był naszym kapitanem. Obaj wyglądali niemal identycznie i gdyby nie to, że Sam zapuścił swoje ciemne włosy, w życiu byśmy ich nie odróżnili.

– Jeśli zrobiliśmy coś źle, to na pewno przez ciebie – odparł Sam, po czym rzucił w Odella jednym z pachołków. Ten uchylił się w ostatniej chwili, unikając ataku prosto w twarz.

– Chłopaki, z życiem tam! Nie mam całego popołudnia! – Trener Gibson poprawił czapkę, z daszkiem zawsze skierowanym w tył, i podparł się dłońmi pod boki. – Też mam co robić w domu.

– Wylegiwanie się na kanapie przed telewizorem to żadne zajęcie! – zażartowałem, za co zostałem nagrodzony karnym okrążeniem wokół boiska.

Cóż, przynajmniej nie musiałem sprzątać reszty sprzętu sportowego.

– I proponuję ci się przyłożyć, Finnegan. – Gibson zagroził mi palcem. – Inaczej na jednym się nie skończy.

Lekko zdyszany, z T-shirtem przewieszonym przez kark, dopadłem do siedzącej na ławkach drużyny. Trener, który jednocześnie prowadził zajęcia w moim liceum, bawił się przez chwilę gwizdkiem zawieszonym na szyi, po czym zmierzył mnie karcącym wzrokiem. Chciało mi się śmiać na widok jego poważnej miny, która w ogóle nie pasowała do sytuacji ani do jego usposobienia. Gibson był niepozornym mężczyzną średniego wzrostu, o bardzo poczciwym sposobie bycia. W kontaktach prywatnych i na treningach był raczej łagodny jak baranek, dlatego każda wymierzona przez niego kara bardzo nas bawiła. Dopiero podczas międzyklubowych rozgrywek wychodziło z niego prawdziwe monstrum, które potrafiło zagrzewać nas do walki z całkiem niezłym skutkiem.

Chłopaki rozpychały się na siedziskach, popijając wodę. Część z nich głośno komentowała ostatnią ze szkolnych afer, dotyczącą wycieku odpowiedzi z testu z algebry. Dwóch obrońców, Dave i Steven, było przeciwnych każdej formie oszustwa, za to reszta drużyny miała nadzieję, że jeszcze nie raz znajdzie się śmiałek, który dobierze się do dokumentacji nauczycieli matematyki.

– No już! Cisza! – wrzasnął trener, po czym zadął w gwizdek.

Zająłem miejsce obok Brada Huxleya, naszego bramkarza i mojego najlepszego kumpla. Zabrałem mu z ręki do połowy opróżnioną butelkę wody i przechyliłem ją nad karkiem, by odrobinę się ochłodzić.

– Zamierzałem to wypić – powiedział, patrząc, jak ostatnie krople skapują z moich ciemnych włosów.

Potrząsnąłem głową, ochlapując nie tylko jego, ale i niezadowolonego trenera.

– Wiem. – Wyszczerzyłem się i potargałem dłonią zaczesaną do tyłu jasną czuprynę Brada.

On natychmiast ją wygładził, obrzucając mnie niezadowolonym spojrzeniem.

– I ubierz się. Nie musisz się tak chwalić, na trybunach nie ma żadnych dziewczyn.

– Nie? – Udałem, że się rozglądam, i westchnąłem z wyreżyserowanym żalem. – No to koniec przedstawienia.

Mój kumpel od razu przestał się na mnie boczyć i wyszczerzył zęby w uśmiechu, a ja wyjąłem z torby czystą koszulkę.

To nie tak, że starałem się komukolwiek zaimponować czy szukałem poklasku. Po prostu lubiłem czuć na sobie wzrok kibicujących dziewczyn i od czasu do czasu uciekałem się do sztuczek, które przyciągały ich uwagę.

W tym samym czasie Amir, nasz pomocnik, przeglądał coś na telefonie, leniwie przesuwając palcem po wyświetlaczu, Ezra i Martin przepychali się na ławce, a Odell i Rob nachylali się do siebie, szepcząc o czymś zawzięcie.

– Czy ktoś mnie w ogóle słucha?! – zagrzmiał Gibson.

Nikt się za bardzo nie przejął wybuchem trenera.

– Ej, chłopaki! – Sam Keller, nasz kapitan, wstał i zagwizdał na palcach tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach. Od razu skupił na sobie uwagę całej drużyny. – Zamknąć się!

– Dzięki, Sam. – Trener skinął do niego głową, po czym mruknął pod nosem: – Czasami się zastanawiam, po co wciąż to sobie robię… Mógłbym pracować po cztery godziny dziennie w liceum bez użerania się z waszymi leniwymi tyłkami.

– Leniwymi? Chciałem zauważyć, że to my biegaliśmy przez godzinę po boisku, a trener jedynie spacerował sobie wzdłuż linii – wypaliłem.

Chłopaki parsknęły śmiechem. Gibson wycelował we mnie palcem wskazującym.

– Gdyby nie to, że nie chce mi się już na was patrzeć, zrobiłbyś jeszcze dwa karne okrążenia, Finnegan. Ale zamierzam powiedzieć to, co zaplanowałem, i stąd spadać, zrozumiano?

– Oczywiście! – zawołał Sam i posłał mi spojrzenie pełne dezaprobaty. – Wytrzymaj dwie minuty bez otwierania jadaczki, dobra?

Pokazałem mu kciuka, którego szybko zamieniłem na środkowy palec, gdy tylko się ode mnie odwrócił. Brad zachichotał, a trener przewrócił oczami.

– Jak wiecie, z końcem września zaczynamy nabór do naszego klubu – zaczął Gibson. – Planujemy zamknąć nowy skład przed świętami Bożego Narodzenia. Testy sprawnościowe zostaną przeprowadzone w kilku lokalnych liceach, ale zgodnie z ustaleniami dyrektora Northwood City to St. Joseph’s School wprowadzi program, w którym starsi koledzy będą mogli wesprzeć młodszych podczas dodatkowych sportowych zajęć.

– I jaki to ma związek z nami? – zapytałem. – Przecież żaden z nas… – Wskazałem na Brada, Thoma, Odella, Sama, Stevena i Dave’a. – …nie zapisuje się w tym roku na te zajęcia. Wystarczą nam treningi.

Chłopaki popatrzyły po sobie i skinęły głowami.

– Dlatego o tym mówię, bo warto to rozważyć. A ty jak zwykle nie dałeś mi skończyć, Finnegan – sprostował trener. – To wasza ostatnia klasa. Dodatkowe punkty przydadzą się na podaniu do wymarzonej uczelni.

– O ile ktoś się na taką w ogóle wybiera – powiedziałem tak cicho, że usłyszał mnie tylko Brad.

Gibson kontynuował:

– Rozmawiałem dziś z dyrekcją. Każdy, kto zgłosi się na ochotnika, będzie miał wpisany w akta wolontariat, który jest wyjątkowo dobrze postrzegany przez wiele uniwersytetów. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu. Będziecie się skupiać przede wszystkim na kandydatach do klubu, ale możliwe, że pojawią się też licealiści ze starszych klas, którzy będą chcieli zażyć trochę ruchu i poprawić sprawność, a przy okazji podciągnąć średnią ocen.

Jeszcze czego. I ja niby miałbym się użerać z jakimiś nowicjuszami, których matka natura obdarzyła dwiema lewymi nogami, tylko dla jakiegoś dennego wpisu?

– To wciąż nie ma nic wspólnego ze mną – oświadczyłem, wstając. – A teraz wybacz, trenerze, ale muszę iść.

– Siadaj, Finnegan. Uwierz mi, że ma więcej, niż myślisz. Jako twój nauczyciel mogę szepnąć jedno czy dwa słowa dyrektorowi à propos twojego zachowania na treningach.

Przygryzłem dolną wargę, chcąc powstrzymać cisnące się na usta przekleństwo, i ponownie zająłem miejsce obok kumpla.

– Zdążysz. Podwiozę cię – zapewnił mnie.

– Dzięki.

On jedyny wiedział, że każda minuta spędzona poza domem naprawdę dużo mnie kosztuje.

– Możecie się do mnie zgłaszać już od jutra, wtedy będę miał pełną listę uczniów – dodał trener.

– I mamy to robić tylko dla jakiejś głupiej notatki? – Dave nie wyglądał na zadowolonego.

– Ta „głupia notatka” może być twoją przepustką na studia, a co za tym idzie: do wymarzonego klubu – warknął trener.

Dave skinął głową i nachylił się do Amira, by mu coś powiedzieć. Siedzący obok mnie Brad podniósł rękę.

– Huxley? – wywołał go Gibson.

– I tylko my bierzemy udział w tym „projekcie”? – Przy ostatnim słowie Brad zaznaczył w powietrzu cudzysłów.

– Oczywiście, że nie. Lekkoatleci i drużyna pływacka z St. Joseph’s też. Ale jeśli chodzi o wsparcie nowych piłkarzy, to w was pokładamy największą nadzieję. W końcu kto jak nie wy zna się na tym najlepiej? Macie doświadczenie, niezbędne umiejętności. No i znam was, do diabła, wiem, na jak wiele was stać. Poradzicie sobie!

Wśród członków drużyny rozległ się niezbyt optymistyczny pomruk, świadczący o tym, że chętniej wyszorowaliby szkolne łazienki, których wygląd i zapach pozostawiał wiele do życzenia, niż tracili wolne godziny na uganianiu się za żółtodziobami.

– Pamiętajcie, że wy też kiedyś zaczynaliście! – Niezrażony Gibson uniósł pięść, jakby przed chwilą zagrzewał nas do walki.

Problem w tym, że jedyna walka, jaką miałem ochotę rozegrać, to był dylemat, czy tego wieczora postawię na Netflixa czy Prime’a.

– Przemyślimy to – obiecał Sam.

Miałem ochotę odkrzyknąć, by mówił za siebie, ale przecież to nie moja sprawa. Jeśli chcą, niech tracą czas na poklepywaniu po plecach pierwszoklasistów. Mnie proszę w to nie mieszać.

– Czekam na waszą decyzję do najbliższego treningu – zaznaczył Gibson.

– Możemy już iść? – Widziałem, jak Martin, którego cała ta sytuacja nie dotyczyła, przebierał nogami.

– Jasne. – Trener poprawił czapkę i przyłożył gwizdek do ust. Do naszych uszu dotarł przenikliwy gwizd. – Do następnego treningu, Northwood!

– Do następnego! – odkrzyknęliśmy i złapaliśmy za torby, by czym prędzej opuścić teren klubu.

Ku mojemu zadowoleniu Brad zrezygnował z prysznica i postanowił od razu podwieźć mnie do domu. Kiedy wskoczyliśmy do jego niebieskiego Nissana, natychmiast odpalił silnik i z piskiem opon wyjechał na ulicę.

– Serio nie zamierzasz brać w tym udziału? – zapytał mnie, włączając się do ruchu.

– A ty w ogóle to rozważasz? – prychnąłem. – Mało gówna wisi nad nami w tym roku?

– To tylko godzina tygodniowo. I będzie dobrze wyglądało w aktach. Poza tym to początek roku, mało się dzieje, zawsze możesz zrezygnować, a i tak zaliczą ci to jako wolontariat.

– W dupie mam te akta. Wiesz, że nie wybieram się na studia. I nawet na początku roku mam co robić po lekcjach. Wystarczy, że część wolnego czasu przeznaczam na treningi.

– Możesz jeszcze zmienić zdanie.

Wbiłem poirytowany wzrok w profil kumpla.

– Zmiana zdania nie ma tu nic do rzeczy.

Brad podrapał się po głowie. Jego zazwyczaj zaczesane jasne włosy sterczały teraz we wszystkich kierunkach.

– Wiesz, że to nie jest przesądzone. – Spróbował wpłynąć na mnie ponownie.

Ale problem polegał na tym, że w tym wypadku nie mogłem podjąć innej decyzji. Nie miałem żadnej mocy sprawczej nad tym, co czekało mnie w przyszłości.

– Nie mam siły ani czasu, żeby o tym myśleć. Skoro wam zależy na ocenach, to proszę bardzo. Ja chcę tylko dostać jakikolwiek dyplom, a w wolnych chwilach pokopać w piłkę.

– Sądzisz, że Gibsona to zadowoli?

– Musi. Inaczej zrezygnuję nawet z gry dla Northwood City.

3

Emery

Pierwsza próba orkiestry w tym roku szkolnym okazała się równie wielką klapą jak moja ostatnia lekcja z Madame Davison. Miałam wrażenie, że część należących do niej uczniów przez okres wakacji kompletnie zapomniała o tym, do czego służą instrumenty, na których grali przecież od lat. Do tego akordeonistka Darcy Benson ciągle się myliła, bo zamiast patrzeć w ustawione przed nią na pulpicie nuty, gapiła się bez przerwy na Milesa Coxa. Swoją drogą Cox wylał na siebie tego dnia chyba cały flakonik perfum. Przez niego z trudem zaczerpywałam powietrza, które później musiałam wtłoczyć przez ustnik fletu, i wydawane dźwięki nie brzmiały do końca czysto. Jakby tego było mało, za nic nie potrafiliśmy się zgrać. Tempo wybranej przez nauczycielkę melodii było nierówne, gitary Milesa i Westa, jego najlepszego kolegi, wciąż brzmiały jak rozstrojone, choć upierali się, że to nieprawda, a bębniarzom brakowało energii. Właściwie jedyne, z czego mogliśmy być dumni, to frekwencja, bo rzadko udaje nam się pojawić na próbach w pełnym składzie.

– Nie, nie i jeszcze raz nie! – Pani Willis, nasza nauczycielka muzyki i prowadząca orkiestrę, z rezygnacją przyłożyła dłoń do czoła. – Chyba niektórzy z was są jeszcze myślami na letnich wyjazdach.

– Możemy otworzyć okno? – poprosiłam, modląc się w duchu, by wczesnojesienny wiatr zabrał ze sobą tę gryzącą woń bijącą od Milesa.

– To chyba dobry pomysł – przyznała pani Willis.

Dzięki Ci, Panie, bo mało brakowało, a zaczęłyby mi łzawić oczy.

– Przewietrzymy umysły, oczyścimy płuca i zaczniemy jeszcze raz – dodała nauczycielka.

Odgarnęła za uszy swoje długie srebrne włosy i z kołyszącą się wokół kostek zieloną suknią podeszła do drzwi. Uchyliła je, a w sali pojawił się przeciąg. Kiedy delikatny powiew uderzył mnie w plecy i za chwilę wypełnił świeżością moje nozdrza, w końcu udało mi się odetchnąć.

Niestety nie na długo.

– Co jeszcze wybrałaś? – Miles Cox nachylił się w moim kierunku, ocierając się ramieniem o moje ramię.

W ostatniej chwili powstrzymałam się przed zatkaniem palcami nosa. Nie do końca rozumiałam też, co miał na myśli, dlatego w odpowiedzi jedynie zmarszczyłam brwi.

– Chodzi mi o zajęcia dodatkowe. – Uniósł jeden kącik ust i uśmiechnął się krzywo. Według niektórych dziewczyn Miles był całkiem atrakcyjny. No chyba że zapytałabym o to Darcy, wtedy usłyszałabym najprawdziwszy elaborat na temat jego zalet i cech wyglądu zapierających dech w piersiach. Ale według mnie był po prostu przeciętny. Nosił przeciętne ciuchy, grał przeciętnie na gitarze, dorównywał wzrostem większości chłopców w St. Joseph’s School i uczył się też tak, jak na przeciętniaka przystało. I nie było w tym absolutnie nic złego! Po prostu miał też zbyt wiele cech, które go dyskwalifikowały. Jego jasne, lekko za długie włosy często wchodziły mu w oczy o błękitnym odcieniu i irytowały mnie do tego stopnia, że za każdym razem, kiedy z nim rozmawiałam, miałam ochotę je odgarnąć. Zastanawiałam się, jak może w ogóle cokolwiek widzieć przez tę plątaninę kosmyków, i odruchowo sama przeczesywałam palcami swoje loki, wierząc naiwnie, że tym sposobem zmuszę go, by zrobił to samo. W dodatku spryskiwał się jakąś żrącą substancją, którą nazywał perfumami, i nie rozumiał słowa „nie”. No i najważniejsze – bez przerwy naruszał moją osobistą przestrzeń.

– Ach, to. – Skinęłam głową i odwróciłam wzrok, by nie musieć wpatrywać się w jego częściowo przysłonięte oczy. – Zdecydowałam się na zajęcia sportowe z trenerem Gibsonem.

– Poważnie? – Miles aż podskoczył. Krzesło, na którym siedział, wydało z siebie żałosne jęknięcie, a gitara klasyczna omal nie zsunęła mu się z kolan. – Też na nie idę!

Czyli Brooke miała rację. Zaczęłam poważnie podejrzewać, że jej troska to w rzeczywistości podstęp. Odkąd wiosną Cox zaprosił mnie do kina, nie dawała mi spokoju i starała się za wszelką cenę wepchnąć mnie prosto w jego ramiona.

Wiem, że robiła to z dobroci serca, ale cóż…

Po moim trupie.

– Super. – Udałam, że się cieszę, i zaczęłam polerować okulary, by zamaskować obojętną minę. Ponownie zaciągnęłam się gryzącymi perfumami Milesa i w ostatniej chwili powstrzymałam wyrywający się z ust kaszel.

– Jeśli chcesz, możemy po nich wracać razem do domu. To znaczy… – Wyraźnie się zmieszał. – Chodziło mi o to, że mogę cię podwozić. Pewnie będziesz zmęczona po wszystkim, w końcu to wysiłek i w ogóle…

– O czym rozmawiacie? – Zazdrosna Darcy stanęła przed nami, kręcąc na palcu długiego, pszenicznego loka, którego wyłuskała z idealnie ułożonych hollywoodzkich fal. Byłam jej za to wdzięczna, nie musiałam w końcu odpowiadać na niezręczną propozycję Milesa.

– O zajęciach dodatkowych – odpowiedziałam.

– Tak? I co wybrałeś, Miles?

No cóż, Darcy miała mnie za swoją rywalkę. Nic dziwnego, że wykluczyła mnie z tej dyskusji. Oczywiście nie miałam jej tego ani trochę za złe. Zostałabym jej dłużniczką, gdyby odeszła w najdalszy kąt sali i przy okazji zabrała ze sobą chłopaka, którego grzywka wyzwalała we mnie nerwicę natręctw.

– No już, kochani! Wszyscy w gotowości!

Nim Miles zdążył otworzyć usta, pani Willis kazała nam wrócić na stanowiska.

Cox posłał rozczarowanej Darcy przepraszający uśmiech, a w moim kierunku wyszeptał:

– Dziś też mogę cię odwieźć.

Mało brakowało, a upuściłabym flet. Cox najwyraźniej przez te wszystkie miesiące nie nauczył się czytać mojej mowy ciała, która za każdym razem, kiedy znajdował się w pobliżu, krzyczała wręcz: ODCZEP SIĘ!

I właściwie te słowa miałam na końcu języka, kiedy przysunął swoje krzesło tak blisko mojego, że gryf jego gitary ocierał się o mój łokieć. Mimo to zachowałam zimną krew i udałam, że go nie usłyszałam.

To nie tak, że chciałam go upokorzyć czy być dla niego niemiła. Ja zwyczajnie nie potrzebowałam na tym etapie swojego życia żadnego kłopotu w postaci chłopaka, randek czy nawet niezobowiązujących spotkań, które – uwaga, spoiler! – zawsze w mniejszym czy większym stopniu do czegoś zobowiązują.

Przekonałam się o tym na własnej skórze, wychodząc do tego przeklętego kina z Milesem. Chciałam być miła (co nie zdarza się często), dlatego się zgodziłam. Wcześniej uprzedziłam go jakieś sto razy, by nie robił sobie nadziei. Zapewnił mnie, że to jedynie koleżeński wypad, a później zabrał mnie na komedię romantyczną, która w ogóle mnie nie interesowała, i podczas całego seansu próbował mnie objąć aż trzy razy! Po tej katastrofie odprowadził mnie pod same drzwi i tylko ostre pazury Eltona, który rzucił się na dyndającą na wietrze smycz wystającą z kieszeni Milesa, uratowały mnie przed pocałunkiem.

Od tego czasu starałam się unikać chłopaka, którego napastliwość coraz bardziej mnie frustrowała.

– Powtórzymy hymn szkoły, w sam raz przed nadchodzącymi rozgrywkami – oznajmiła pani Willis, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna. Gdy zaczęła odliczać, odetchnęłam z ulgą. – Raz, dwa… raz, dwa, trzy!

Niewielką salę, gdzie odbywały się próby orkiestry, wypełniły dźwięki melodii, którą musiał znać każdy uczeń St. Joseph’s School. Brzmieliśmy okropnie. Gitara Coxa zakłócała moją osobistą przestrzeń, a Darcy piorunowała mnie wzrokiem.

Marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu.

 

Po wyjściu z budynku szkoły natknęłam się na Brooke, która właśnie żegnała się w dość obcesowy sposób ze swoim nieoficjalnym chłopakiem, Porterem, badając dogłębnie i z wzajemnością jego aparat mowy.

– Wracasz ze mną? – Stanęłam obok nich na trawniku. Przez moje pytanie Brooke musiała oderwać się od ust niezadowolonego Portera.

Ten otarł wierzchem dłoni napuchnięte wargi i odrzucił do tyłu długie, lekko falowane blond włosy.

– Hej, Emery – przywitał się.

Uniosłam rękę w pozdrawiającym geście i uśmiechnęłam się krzywo. Lubiłam go. Pasowali do siebie z Brooke i szczerze im kibicowałam. Nie rozumiałam tylko, czemu mojej kumpeli tak bardzo zależy na tym, by usłyszeć z ust Portera oficjalną deklarację. Każdy, kto miał oczy, wiedział, że są parą.

– Obiecałam Porterowi, że pójdę z nim na trybuny… – Przybrała marsową minę i ścisnęła chłopaka za rękę. Dziś Northwood City mają ostatni trening przed meczem z Brave Bears. – Może do nas dołączysz?

– Dzisiaj? Odpada. – Pokręciłam głową. – Mama będzie w restauracji, muszę zajrzeć do babci Maddie.

Odkąd babcia podupadła na zdrowiu, nieczęsto opuszczała swój pokój. Musieliśmy dotrzymywać jej na zmianę towarzystwa, dbając o jej potrzeby i samopoczucie. A ja kochałam spędzać z nią czas. Pomimo wieku tryskała energią i była moją wielką inspiracją. To właśnie jej miłość do Eltona Johna sprawiła, że zapragnęłam studiować na tej samej uczelni co on.

– Szkoda. – Kąciki ust mojej przyjaciółki opadły, podobnie jak jej lśniące włosy podpięte barwnymi, brokatowymi spineczkami. Nagle podskoczyła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję, po czym wyszeptała: – Chętnie wróciłabym z tobą, ale ostatnio już wystawiłam Portera i nie chcę, żeby się na mnie obraził.

– Wiesz, że to trochę zgubne myślenie? – odpowiedziałam równie cicho.

Porter w tym czasie wpatrywał się w ekran telefonu.

– Nie chcę mu po prostu dawać powodu do sprzeczki.

– Czyli ty możesz się złościć, a on nie?

– Właśnie. – Odsunęła się i wyszczerzyła w szerokim uśmiechu.

Nie podobało mi się jej podejście do tego związku. Jednego dnia chodziła wokół Portera na palcach, byle go do siebie nie zrazić, a innego stawała na rzęsach, by zwrócić na siebie uwagę w dość negatywny sposób. Powinna z nim szczerze porozmawiać, a tymczasem zachowywała się jak dziecko.

– Okej, jak wolisz. – Poprawiłam plecak i futerał z fletem. – A teraz uciekam, bo Miles chciał mnie odwieźć, a ja wciąż nie potrafię odmawiać innym. Moja asertywność leży.

– Jej! Zgódź się! – Brooke podskoczyła, klaszcząc i piszcząc jednocześnie.

Posłałam jej spojrzenie pełne niedowierzania.

– No chyba nie – prychnęłam. – Widzimy się jutro. – Pomachałam jej i idąc tyłem, wróciłam na chodnik prowadzący do bramy, a wtedy poczułam, jak moje ramię wpada na coś wielkiego i twardego. Siła uderzenia była tak potężna, że nie miałam najmniejszych szans, by uratować się przed starciem z twardym chodnikiem.

Kiedy moja dłoń, którą za wszelką cenę próbowałam zamortyzować upadek, dotknęła betonu, a później wraz z nadgarstkiem odczuła miażdżącą siłę grawitacji, modliłam się tylko o to, by mój flet wyszedł z tego cało.

Chwała temu, kto wymyślił futerały na instrumenty dęte!

Sekundę później mój mózg otrzymał informację o obezwładniającym bólu dłoni, która przyjęła na siebie niemal całą falę uderzeniową.

Moje biodro z impetem runęło na betonową powierzchnię, zadzierając w górę plisowaną spódniczkę od szkolnego mundurka. Skóra na nodze, dłoni i łokciu zaczęła mnie piec z bólu. Okulary zawisły na czubku nosa, a moją twarz jak nic wykrzywił najbardziej odpychający grymas na świecie. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie i mogłam przysiąc, że świat na moment się zatrzymał. Kiedy zaś na powrót ruszył, usłyszałam wołającą mnie przerażoną Brooke.

– Emery!

– Jak łazisz?! – dobiegł mnie inny, zdecydowanie bardziej wkurzony niż przejęty głos.

– Nic ci nie jest? – Moja przyjaciółka padła obok na kolana i próbowała mnie podnieść.

– Chyba nie. – Ocalałą dłonią poprawiłam okulary i chwyciłam obolały nadgarstek. Zaczęłam nim poruszać, by sprawdzić, czy przypadkiem nie został zwichnięty albo co gorsza złamany! Na skórze zauważyłam dość głębokie otarcie i wyciekające z niego kropelki krwi.

– Mogłeś zrobić jej krzywdę! – wydarła się Brooke na pochylającego się nade mną chłopaka, na którego wcześniej nie zwróciłam uwagi. Jego poczerwieniała twarz – jak mniemam: ze złości – zaciśnięte w wąską linię usta i ciemne, delikatnie zakręcone włosy już na zawsze wyryły się w mojej pamięci z krótką biograficzną notką zawierającą dosadną informację: nieczuły dupek.

Wszystko wskazywało na to, że to przez niego właśnie sprawdzałam właściwości ścierne płyty chodnikowej. I że w żaden sposób nie przejął się moim losem.

– Co się stało? – Porter pojawił się obok nas i pomógł Brooke postawić mnie na nogi. Niestety dość szybko przekonałam się, że moje biodro i udo są zbite, a skóra na nodze przetarta równie mocno co na wnętrzu dłoni.

– Auć – syknęłam.

– Wlazła mi pod nogi. – Wysoki i niewątpliwie ponadprzeciętnie umięśniony chłopak, który najwyraźniej miał bardzo zawężone pole widzenia, skoro nie zauważył dziewiętnastoletniej, mierzącej metr siedemdziesiąt nastolatki z plecakiem i dużym czarnym futerałem na ramieniu i po prostu w nią wbiegł, obrzucił mnie pełnym pogardy spojrzeniem.

– A ty nie musiałeś mnie od razu taranować, jakbyś był jakimś przeklętym buldożerem – broniłam się, świdrując go wściekłym spojrzeniem. Dopiero teraz go rozpoznałam. Był jednym z piłkarzy klubu Northwood City. To na ich treningach i meczach przesiadywali Porter z Brooke.

– Niby jak miałem się zatrzymać, kiedy biegłem, a ty pojawiłaś się znikąd?

– Stałam pół metra od chodnika, zanim zaczęłam się cofać!

– No właśnie! Szłaś tyłem i to ty mnie nie zauważyłaś – upierał się.

– Callum, spokojnie. – Porter poklepał wpienionego chłopaka po ramieniu. – To był wypadek.

– Ale to Emery ledwo uszła z niego z życiem – wtrąciła Brooke.

– Nie przesadzaj, dobra? – upomniał ją piłkarz. Callum.

– Wszystko mnie boli – mruknęłam pod nosem, schylając się po futerał z fletem. – Ale kto by się tym przejmował?

– Coś mówiłaś? – Nabzdyczony chłopak skrzyżował ręce na piersi i wbił we mnie wzrok.

– Że powinieneś kupić sobie okulary, skoro masz problemy ze wzrokiem.

– Może oddasz mi swoje, skoro i tak nie masz z nich żadnego pożytku – odgryzł się.

– Dość. – O dziwo to Brooke miała w sobie na tyle zdrowego rozsądku, by zakończyć naszą słowną przepychankę. – Zachowujecie się jak dzieci w piaskownicy.

– Chyba on – prychnęłam pod nosem.

– Słucham? – Nachylił się do mnie.

– To nie podsłuchuj, nie mówiłam do ciebie.

Brooke wywróciła oczami, a Porter westchnął.

– Okej, nie mam na to czasu. – Machnęłam ręką i przerzuciłam futerał przez ramię. – Będę żyła. Miło było, ale muszę się już pożegnać.

– Powinnaś przeprosić. – Callum zagrodził mi drogę.

Mało brakowało, a roześmiałabym się mu w twarz.

– Chyba sobie żartujesz?!

– Stary, odpuść. – Porter znów położył mu dłoń na ramieniu, jakby Callum miał tam ukryty przycisk, który wprowadzał go w stan spoczynku. O dziwo wielkolud go posłuchał, a jego czarne oczy przestały wpatrywać się we mnie z nienawiścią.

– Dasz radę chodzić? – Brooke zerknęła na moją obtartą na całej długości nogę.

– Chyba tak. – Zrobiłam krok do przodu. Odrobinę utykałam, ale tylko dlatego, by nie podrażnić rany.

– Może jednak wrócę z Emery do domu – zwróciła się Brooke do Portera. – Pomogę jej chociaż z plecakiem.

– Nie trzeba. – Uśmiechnęłam się do niej. – Powoli, ale dojdę.

– Może ty ją podrzucisz? – Pytanie Portera skierowane do antypatycznego piłkarza omal nie zwaliło mnie z nóg. – Mieszkacie chyba w tej samej dzielnicy.

– Nie wiem, gdzie ona mieszka, ale na pewno nie w mojej okolicy – warknął.

– Dziękuję, nie skorzystam – oświadczyłam w tym samym czasie.

– Emery, ledwo chodzisz, nie bądź uparta. – Brooke złapała mnie za ramię. – Ja bym ci pomogła, ale nie mam dziś auta.

– A ja spieszę się na trening i też… – wtrącił piłkarz, ale moja przyjaciółka weszła mu w słowo:

– Zaczyna się dopiero za godzinę. Em mieszka dziesięć minut drogi stąd, a to przez ciebie cierpi. – Ta zdrajczyni wzięła stronę swojego nieoficjalnego chłopaka.

– Sama jest sobie winna – warknął Callum.

– Gdybyś nie zrobił sobie bieżni z publicznego chodnika… – odparowałam.

– Przestańcie, nieważne, kto zawinił – wtrącił Porter, nim ponownie się nakręciliśmy. – Pomóż jej.

– Nie potrzebuję pomocy! – pisnęłam, wbijając wzrok w piłkarza.

Ku mojemu przerażeniu widziałam, że Callum bije się z myślami.

– Serio, poradzę sobie – stwierdziłam i już miałam odejść, kiedy tuż obok mnie, zupełnie niespodziewanie, zmaterializował się Miles Cox.

– Emery, co się stało?!

Chryste, co za dzień!

– Nic, to tylko mały wypadek – odparłam, odsuwając się od zanieczyszczającej powietrze woni jego perfum.

W tym samym momencie oczy Brooke zaczęły łzawić od tego gryzącego odoru.

– Źle to wygląda. – Przykucnął, by przyjrzeć się mojej zaczerwienionej nodze, przez co czułam się milion razy niezręczniej niż podczas naszego wyjścia do kina.

– Przesadzasz – uspokoiłam go, jednocześnie dociskając spódniczkę do ud.

– Może cię podwieźć? Nie powinnaś iść do domu sama w takim stanie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

4

Callum

Dostępne w wersji pełnej

5

Emery

Dostępne w wersji pełnej

6

Callum

Dostępne w wersji pełnej

7

Emery

Dostępne w wersji pełnej

8

Callum

Dostępne w wersji pełnej

9

Emery

Dostępne w wersji pełnej

10

Callum

Dostępne w wersji pełnej

11

Emery

Dostępne w wersji pełnej

12

Callum

Dostępne w wersji pełnej

13

Emery

Dostępne w wersji pełnej

14

Callum

Dostępne w wersji pełnej

15

Emery

Dostępne w wersji pełnej

16

Callum

Dostępne w wersji pełnej

17

Emery

Dostępne w wersji pełnej

18

Callum

Dostępne w wersji pełnej

19

Emery

Dostępne w wersji pełnej

20

Callum

Dostępne w wersji pełnej

21

Emery

Dostępne w wersji pełnej

22

Callum

Dostępne w wersji pełnej

23

Emery

Dostępne w wersji pełnej

24

Callum

Dostępne w wersji pełnej

25

Emery

Dostępne w wersji pełnej

26

Callum

Dostępne w wersji pełnej

27

Emery

Dostępne w wersji pełnej

28

Callum

Dostępne w wersji pełnej

29

Emery

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Callum

Dostępne w wersji pełnej

Przepis na cynamonki Calluma

Dostępne w wersji pełnej

Od Autorki

Dostępne w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Kinga Dąbrowicz

Projekt okładki: Anna Jamróz

Grafika na okładce i wyklejka: © Anna Jamróz

Copyright © 2025 by Aleksandra Rochowiak

Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-343-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa: Ola Rochowiak, My perfect opposite

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

Epilog

Przepis na cynamonki Calluma

Od Autorki

Karta redakcyjna