Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miłość nigdy nie ustaje...
„Mroczne historyje o miłowaniu i przemijaniu” nawiązują do średniowiecznych canzon – lirycznych pieśni, które opiewały romanse rycerskie i wojenne przygody.
Siedem opowieści przedstawionych w niniejszym zbiorze traktuje o miłości – niespełnionej, niezaspokojonej albo niedosięgłej – której nie odstępuje mroczna towarzyszka: śmierć.
Miłość krąży wokół bohaterów, nie zważając na to, iż świat śmiertelnych szybko przemija, a na końcu ziemskiej drogi czeka wszystkich nieuchronny kres. A gdy to następuje, nie daje za wygraną – wykracza nawet poza grób, tyle że zamiast światła przynosi mrok, a zamiast ciepła – chłód i wilgoć cmentarnej ziemi…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Beata Ziaja
Mroczne historyje o miłowaniu i przemijaniu
To był mój ulubiony ogród… Przychodziłem tu, szukając natchnienia! Przychodziłem tu, szukając spokoju! Kwiaty skłaniały główki w moją stronę i szeptały bajki! Palmy rozkładały szeroko chropawe ramiona, jak gdyby chciały objąć mnie na przywitanie… Wietrzyk szeleścił psotnie w koronach drzew… Moi wierni, oddani przyjaciele!
Nie mogłem wiedzieć, że tak się wszystko odmieni! I że wpadnę właśnie tutaj w pułapkę! Nie wiedziałem, że strzeliste drzewa, bujne trawy i krzewy róż będą knuć za moimi plecami i zmylać moje kroki! Gdy nie patrzę w ich kierunku, przesuwają się szybko! Przez to ogród ciągle się przemienia i nie mogę rozpoznać, czy przemierzyłem już wcześniej tę ścieżkę…
Ale jeszcze jest jasno, zachód słońca dopiero się rozpoczyna, więc będę nadal cierpliwie biegać po alejkach, uparcie szukając wyjścia! Która to już ścieżka? Niestety, straciłem rachubę…
Najgorsze jest to, że nie jestem tu sam! Widzę od czasu do czasu na zakrętach jakieś szare cienie – jakby zarysy ludzkich postaci – w długich płaszczach, z kapturami na głowach… Kiedy się przybliżam, chowają się! Pojawiły się dopiero niedawno, ale wciąż ich przybywa!
Muszę się stąd jak najszybciej wydostać, jednak ciągle nie mogę odnaleźć wyjścia! Jest tylko jedna brama – ale gdzie?! Boję się, że krzewy coś sobie umyśliły i jak tylko się przybliżam, zasłaniają ją! Ale będę próbował dalej. Oto kolejna ścieżka przede mną… Naprzód!
Obawiam się, że to nie tylko psotne krzewy i złośliwe drzewa tak mi mieszają szyki. Na pewno stoi za tym też Anna, w której tak głupio i bez pamięci się zakochałem! To w sumie dosyć niepokojące, że tak mówię – bo przecież Anna naprawdę nie istnieje! Ta mroczna piękność jest tylko wytworem mojej wyobraźni, podobnie jak wszystkie inne bohaterki i bohaterowie moich książek… Ale dla mnie Anna jest teraz bardziej realna niż ta cała męcząca, nudna codzienność!
Tak, im bardziej zagłębiałem się w dzieło tworzenia, tym bardziej intrygowała mnie nietuzinkowa młoda kobieta, której przeszłość skrywała jakąś ponurą tajemnicę. Z wdziękiem grała naiwną małżonkę u boku starzejącego się króla. Władca okazywał jej wiele względów i często rozkoszował się urokami młodej żony na masywnym królewskim łożu. Było ono okolone bogato haftowanymi zasłonami, które po wejściu do łożnicy król starannie zasuwał. Przez to nie mogłem się przypatrywać, co tam wyczynia z alabastrowym ciałem pięknej Anny. Może to i lepiej, bo byłbym jeszcze bardziej zazdrosny?
Jednak niemłody już władca nie wystarczał pełnej temperamentu młodej pani, bo wkrótce znalazła sobie jeszcze kochanka. Właściwie to on ją znalazł – dopadł w mrocznej altance zamkowego parku i tam przyniewolił. Aby tę dramatyczną scenę zajmująco przedstawić, dołączyłem do opowieści obraz mojego ulubionego miejskiego ogrodu. Był teraz paradnym ogrodem przy królewskim zamku. Jego krętymi alejkami prześladowana królowa uciekała przed rozpalonym żądzą zalotnikiem, aż wpadła w altanę – pułapkę, z której nie było wyjścia… Tam musiała mu ulec.
Odtąd zaczął się ich burzliwy romans, w trakcie którego coraz mniej było dla mnie jasne, kto właściwie jest zdobyczą, a kto myśliwym. Na początku wszystko wydawało się oczywiste: pyszny a jurny dostojnik w sile wieku, spokrewniony z samym królem, zuchwale ośmielił się podnieść oczy na niedoświadczoną młodą królową i prześladować ją natrętnie swoją namiętnością, aż udało mu się trwale zawładnąć jej ciałem. Ale z czasem byłem coraz mniej pewny, jak to było naprawdę. Przypominałem sobie znaczące spojrzenia, jakie spod przymrużonych powiek urodziwa młódka rzucała na masywnie zbudowanego rycerza… Przywoływałem półuśmiechy i drażniące śmieszki Anny w jego towarzystwie. Nawet przestrach, jaki widziałem na jej obliczu, gdy znalazła się sama w otoczonej gąszczem krzewów altanie – której jedyne wyjście zamykał podniecony prześladowca – wydał mi się nie do końca szczery. Ale czemu służyła ta gra?
Nie wiedziałem, ale sprawy posuwały się szybko do przodu! Miłosna afera rozkwitała… Kochankowie dobrze maskowali namiętność, nie zdradzały ich ani porozumiewawcze spojrzenia, ani westchnienia tęsknoty. Ich płomienne schadzki odbywały się zawsze w odległej zamkowej wieży, położonej w załomku murów przy samym końcu ogrodu. Były tam sekretne schody, które dawały szansę ucieczki, gdyby ktoś dowiedział się o tej kryjówce. W kamiennej, pozbawionej sprzętów komnacie stało tylko proste łoże bez zasłon, z niedbale rzuconymi nań skórami dzikich zwierząt. Na nich to rozgrywały się sceny niesłychanego wyuzdania. Jurny wielmoża samowolnie przejął rolę mistrza i biegle wprowadzał swoją królewską kochankę w arkana sztuki miłości. A ona okazała się posłuszną i pojętną uczennicą! Zarozumiały dostojnik wyobrażał sobie, że uczyni z pięknej Anny coś na kształt królewskiej dziewki, ulegle zaspokajającej wszystkie jego żądze, zaś jego pycha krzepiła się tym, że oddawała mu się sama żona króla. Jednak w miarę upływu czasu coraz mniej byłem pewien, kto czyim jest instrumentem. Widziałem, jak z każdym miłosnym aktem to Anna wykuwa sobie posłuszne narzędzie z tego osiłka, który staje się coraz bardziej zależny od cielesnych przyjemności, jakie mu daje królowa! Przeczuwałem, że przyjdzie czas, gdy dawny zdobywca będzie błagał na kolanach o więcej i uczyni wszystko, aby nie odbierać mu kształtnej czary, z której nawykł obficie czerpać rozkosz.
Już wtedy podejrzewałem, że Anna o niewinnym liczku i ciele bez skazy, zachowując pozór posłuszeństwa i pełnej uległości zarówno wobec króla, jak i wobec drapieżnego kochanka, ma jakiś sekretny plan, z którym nikomu się nie zdradza… Dobrze obmyślony plan, który cierpliwie i udatnie wciela w życie…
Przyłapałem ją kilka razy, gdy była zupełnie sama i spoglądała w lustro. Uśmiechała się wtedy do siebie osobliwym, niedobrym uśmiechem, a jej zielone oczy błyszczały po kociemu. W takich momentach madame była szczególnie czujna, wydawało się nawet, że wyczuwa jakoś moją obecność, bo nagle odwracała się do tyłu i szukała kogoś wzrokiem. By zmylić ukrytego obserwatora, jej twarzyczka przybierała wtedy ten naiwny wyraz, który tak bardzo podobał się mężczyznom!
A miała dobre przeczucie, bo oprócz króla i jurnego kochanka pojawił się jeszcze jeden natrętny wielbiciel – byłem nim ja. Dzięki swojej uprzywilejowanej pozycji kreatora mogłem wymyślać i oglądać najbardziej intymne sceny z życia Anny, i to kiedy tylko zapragnąłem! Robiłem to coraz częściej, bo tak bardzo chciałem wejść w jej życie i zażyć z nią rozkoszy! Coraz trudniej było mi się przekonywać, że przecież Anna i wydarzenia wokół niej to tylko świat fantastyczny, przeze mnie wymyślony. Anna stała się częścią mnie, a ja chciałem za wszelką cenę stać się częścią jej świata! Jednak wciąż mogłem oglądać ją tylko z daleka! Nie potrafiłem odnaleźć drzwi do jej rzeczywistości!
Tak więc gorączkowo pisałem dalej, a z czasem jasny dziewczęcy obraz tajemniczej ukochanej coraz bardziej mroczniał i przerażał… Jednak i to trzeba było przenieść na papier!
Pewnej grudniowej nocy, gdy w sekretnej komnacie płonął ogień w kominku, a na zewnątrz hulał zimowy wicher, Anna i jej kochanek leżeli nadzy w łożu, odpoczywając po burzy namiętności. Króla nie było w zamku, bo pilne sprawy wezwały go na rubieże królestwa, więc wiarołomcy mieli całą noc dla siebie. Anna nie skąpiła wyszukanych pieszczot swojemu lubemu, który spoczywał koło niej, wyczerpany rozkoszą.
Królewska wszetecznica przytuliła się do niego. Całując czule, szepnęła coś, od czego jej przyjaciel otworzył szeroko oczy i popatrzył ze zgrozą. Niezrażona tym kochanka raz jeszcze powtórzyła to samo. Wielmoża z widocznym wzburzeniem zaprotestował. W końcu zrozumiałem, o co chodzi – Anna zapragnęła zgładzić króla, a kochanek miał jej pomóc w tym potwornym czynie!
Z jurnego rycerza wyszła para. Został tylko przestraszony chłopczyk, który miotał się w panice i podnosił gwałtowny sprzeciw. Gdy spór się nasilił, królowa niecierpliwie wstała z łożnicy, przyodziała się szybko i nawet nie rzuciwszy okiem na nagiego wspólnika miłosnych zabaw, pospiesznie wyszła z komnaty. Kochanek był tak oszołomiony, iż nie próbował jej zatrzymywać. Gdy Anna wybiegła sama w wietrzną, zimową noc, rzucił się zmartwiały na łoże i ukrył twarz w zwierzęcym futrze. Jeszcze nie pojmował dobrze, co się stało, a już tęsknił za ciepłym, białym ciałem, tak powolnym jego żądzom!
Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że misterna gra Anny w pełni się powiodła. Po kilku dniach odrzucony wielbiciel usychał z tęsknoty i błagał panią swego serca o schadzkę. Długo się opierała, ale w końcu ustąpiła płomiennym namowom, które stawały się coraz bardziej natarczywe i nieostrożne. Cudzołożnicy znowu spotkali się w wyściełanej futrem kryjówce i po długich miłosnych igrach ujarzmiony pyszałek stał się posłusznym narzędziem w białych rączkach madame. Nie słyszałem, jak Anna uzasadniała konieczność zabicia króla, ale można było przypuszczać, iż omamiła kochanka obietnicą swojej nieustającej miłości i wspólnie sprawowanej władzy nad królestwem. Czy takiej pokusie mógł się oprzeć ambitny i zakochany do szaleństwa rycerz?
Spiskowcy zaczęli działać, a perfidii dodawał fakt, że Anna wobec starego króla nadal grała posłuszną i uległą żonę. Nie tylko w łożu, gdzie król regularnie sycił się wdziękami nadobnej młódki, ale i w rozmowach małżeńskich, w czasie których królowa nieustannie wyrażała podziw i zachwyt dla swojego władcy – co mile bechtało jego próżność. Nic nie wzbudzało podejrzeń satrapy! Przyszli królobójcy mieli więc ułatwione zadanie…
***
Moja praca nad tą mroczną opowieścią posuwała się zbyt szybko! Wzdragałem się myśleć, co się stanie, gdy postawię ostatnie słowo na końcu rękopisu. Kochałem szaleńczo zdradziecką Annę, marzyłem o jej bliskości i kształtnym ciele. Zauważyłem, że królowa, gdy jest sama, coraz częściej odwraca głowę i czujnie patrzy w moim kierunku, jakby przeczuwając, że tam jestem. Nie wiedziałem jednak, jak do niej przemówić, jak wejść w ten świat, który mogłem obserwować tylko z daleka!
Ten niezdrowy stan i ciągła tęsknota zaczęły odciskać się na moim zdrowiu. Rozchorowałem się i nie mogłem pisać przez parę dni. Doprowadzało mnie to do nieznośnej frustracji. Chciałem wypocząć, ale nie udawało mi się zasnąć! Leżałem w nieznośnym napięciu nerwów na swoim łóżku, a kiedy w końcu sen zamykał mi powieki, ciągle śniłem o Annie. Młoda królowa uśmiechała się do mnie ponętnie a tajemniczo z głębiny nocnych marzeń.
W końcu bliscy zaordynowali mi wizytę u specjalisty, który zalecił przerwę w pisaniu, relaksującą rozrywkę i długie miejskie spacery.
– Musi pan się oderwać od tej zajmującej opowieści! Oczywiście nie na zawsze, tylko na jakiś czas! Aż pan się trochę odpręży i przestanie ciągle o niej myśleć. Zarówno panu, mistrzu, jak i utworowi wyjdzie to na pewno na dobre! Wiem, że zwykle woli pan samotnie spacerować w naszym malowniczym miejskim ogrodzie, ale teraz proszę zanurzyć się w zgiełku miasta… Niech pan spotka się z przyjaciółmi, posiedzi w barze! Proszę bywać tam, gdzie coś się dzieje!
Posłuchałem lekarza i zamknąłem rękopis w sekretarzyku. Jeździłem do centrum miasta i posłusznie zatapiałem się w jego hałaśliwej codzienności. Odnowiłem wiele dawnych znajomości i zwiedziłem chyba wszystkie bary. Po wielu nocach spędzonych w zatłoczonych lokalach, nasyconych głośną muzyką i dymem papierosów, obraz Anny i mężczyzn jej życia zaczął powoli blaknąć. Zdawało mi się, że odzyskuję znowu równowagę ducha!
I wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Wiecie, jak to jest, człowiek idzie ulicą i patrzy trochę nieprzytomnie na przechodniów… Wzrok zawisa przez chwilę na ich twarzach. Czasami wydaje się, że to ktoś znajomy przeszedł obok, ale trudno jest od razu przypisać osobę do twarzy…
Tak właśnie było pewnego wiosennego dnia. Był chłodny i wietrzny, więc wszyscy chodzili szczelnie opatuleni w płaszcze albo kurtki… Ja sam, lekko skurczony z zimna, przeciskałem się właśnie przez tłum płynący główną ulicą. Nagle jakiś atletycznie zbudowany mężczyzna wpadł na mnie, prawie mnie przewracając. Nie przeprosił, tylko coś wściekle burknął! Spojrzałem na niego i miałem silne wrażenie, że widziałem już kiedyś tę twarz… Wytrąciło mnie to z równowagi, nie mogłem przestać o nim myśleć! Cały czas usiłowałem sobie przypomnieć, gdzie spotkałem tego gbura! Dopiero gdy przekroczyłem próg swojego przytulnego domostwa, poraziła mnie groza, bo oto uświadomiłem sobie, iż napotkany mężczyzna przypominał jota w jotę aroganckiego kochanka mojej książkowej femme fatale! Dreszcz mnie przeszedł, bo przecież było to zupełnie niemożliwe, aby istniała przypadkowa osoba tak podobna do bohatera opowieści, którego stworzyłem w swojej wyobraźni! Frapowało mnie także, dlaczego ten człowiek odniósł się do mnie z taką niechęcią, ba, nawet z gniewem… Bałem się jednak dalej rozważać tę dziwną przygodę!
Następnego dnia znowu wyszedłem na spacer. Tym razem, przechodząc obok parku położonego nieopodal mego domostwa, zauważyłem siedzącą na ławce młodą kobietę w kapeluszu. Głowę miała opuszczoną na piersi. Jakoś nie mogłem odwrócić od niej wzroku, kogoś mi bardzo przypominała! Stałem tak niemądrze pośrodku ruchliwej alei i nie spuszczałem oka z nieznajomej.
W pewnym momencie pani podniosła na mnie wzrok i z wielkim zdziwieniem rozpoznałem w niej rozpustną Annę z niedokończonej opowieści! Utkwiła we mnie zalotne spojrzenie zagadkowych zielonych oczu i uśmiechnęła się mocno umalowanymi wargami, odsłaniając przy tym białe zęby. Nogi się pode mną ugięły, chciałem najpierw uciekać, a potem jednak podejść bliżej… Niestety jakaś rozbawiona wycieczka przecięła mi drogę. Gdy wreszcie przeszła, ławka, na której siedziała Anna, była pusta! Długo biegałem po ciemniejącym parku, rozglądając się za królową, ale jej nie znalazłem! Oprzytomniałem, gdy zrobiło się zupełnie ciemno… Z lękiem, oglądając się cały czas za siebie, pospiesznie ruszyłem w stronę domu.
Następnego ranka, kiedy za oknem zaświeciło słońce i zapachniało wiosną, wydawało mi się, że wszystko, co przeżyłem wczoraj, było tylko złym snem. Zapragnąłem jak najszybciej wybiec na zewnątrz, by sycić się świeżym powietrzem, światłem! Zapomniałem o Annie, zapomniałem o ponurej intrydze zamkniętej w rękopisie, rzuconym na samo dno sekretarzyka. Po lekkim śniadaniu wyszedłem na ulicę i skierowałem kroki w stronę pobliskiego parku! Jakież było moje przerażenie, gdy nagle od jednego z drzew oderwała się masywna, ciemna sylwetka. Rozpoznałem w niej ponurego rywala do względów Anny, który teraz zastąpił mi groźnie drogę. Stał na szeroko rozstawionych nogach, a jego czarne oczy mierzyły mnie nienawistnie. Gdy spojrzałem ponad jego ramieniem, ujrzałem kilkadziesiąt metrów dalej panią jego serca. Stała sobie spokojnie w zgrabnie wykrojonym płaszczyku, opierając się o drzewo w alejce. Patrzyła na mnie trochę wyzywająco, a trochę szyderczo. Jej towarzysz musiał się domyślić, na kogo wytrzeszczam oczy, bo pchnął mnie brutalnie na ziemię. Upadłem na plecy i głośno krzyknąłem. Przechodnie ruszyli mi na pomoc, chcieli podnosić z ziemi, wzywać lekarza… W międzyczasie napastnik – o dziwo, niezatrzymywany przez nikogo – oddalił się spokojnie. Kiedy wspomagany przez życzliwe dusze stanąłem chwiejnie na nogach, zobaczyłem, że dołączył do Anny i teraz stoją razem pod drzewem, wpleceni w siebie i zatopieni w długim pocałunku. Zazdrość ukłuła mnie ostrą igłą w serce. Więcej na nich nie patrzyłem, bo musiałem się odwrócić, aby dojść do swojego domostwa…
Od tego czasu bałem się opuszczać dom. Zostałem w nim de facto uwięziony, bo gdy tylko wychylałem się przez okno, zawsze widziałem parkę spiskowców czających się gdzieś w pobliżu. Stali w pewnej odległości od siebie i pilnowali, bym nie wyszedł na ulicę. Po paru dniach tej tortury zrozumiałem, o co im chodzi – miałem powrócić do pisania książki!
Na próżno zaniepokojeni bliscy namawiali mnie do kontynuacji spacerów, oferując swoje towarzystwo. Lęk przed zjawami był tak silny, że żadna ludzka siła nie mogła mnie skłonić do opuszczenia mieszkania! Wstydziłem się jednak opowiadać o tym rodzinie. Tym bardziej, że nikt jakoś nie zwrócił uwagi na stałą obecność dwóch obcych osób w okolicy wejścia do naszego domu. Wezwany lekarz zapisał mi jakieś środki uspokajające i zalecił, aby zostawić mnie w spokoju.
Jedynym zmaganiem, na które jeszcze było mnie stać, była zacięta walka z samym sobą, aby nie otworzyć sekretarzyka i nie powrócić do pisania. Było to bardzo trudne i jak się okazało, skazane na niepowodzenie, bowiem do akcji wkroczyła osobiście Anna. Pewnej nocy ocknąłem się z przykrym wrażeniem, że ktoś na mnie patrzy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że na brzegu łóżka siedzi kobieta w ponętnym negliżu, która wpatruje się we mnie zalotnie. Była to oczywiście podstępna młoda królowa! Kiedy wyciągnąłem do niej tęsknie rękę, z drażniącym śmieszkiem szybko wstała i oparła się o pobliski sekretarzyk. Niedbale upięte kasztanowe włosy rozsypały się na kształtne ramiona. W ręku trzymała klucz, który mi zaraz wręczyła. Chciałem ją wtedy objąć, ale wymknęła się zręcznie, po drodze psotnie stukając palcem w wieko sekretarzyka. Potem zniknęła w mroku korytarza.
Posłusznie otworzyłem sekretarzyk, wyjąłem rękopis i zacząłem czynić to, czego sobie życzyła moja kusicielka – zacząłem znowu pisać! Powiem otwarcie – robiłem to także ze strachu, obawiałem się bowiem, iż wkrótce może nawiedzić mnie w pokoju również jej brutalny towarzysz… Z tą silną motywacją praca nad manuskryptem posuwała się szybko do przodu!
***
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:
NA KOŃCU KAŻDEJ ŚCIEŻKI MOŻE KRYĆ SIĘ MROK
Tajemnice otaczają ludzi ze wszystkich stron. Kiedy przypadkiem trafi się na ich trop i podąży ich śladem, nie ma odwrotu… Pochłaniają człowieka w całości.
Już wkrótce przekona się o tym rodzina imigrantów, wynajmująca malowniczy domek na odludnej plaży, nieświadoma ciążącej nad nim klątwy. I zakochany mężczyzna, owładnięty namiętnością graniczącą z obsesją.
Doświadczy tego każdy z bohaterów U schyłku czasów – zbioru dziesięciu opowiadań, które łączy stopniowo gęstniejąca atmosfera niezwykłości. Autorka kreśli w nich dramatyczne losy swoich postaci, jednocześnie zadając uniwersalne pytania o naturę dobra i zła, sens ludzkiej egzystencji oraz wiarę w świat pozamaterialny.
Mroczne historyje o miłowaniu i przemijaniu
ISBN: 978-83-8373-788-1
© Beata Ziaja i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Angelika Kotowska
KOREKTA: Joanna Kłos
OKŁADKA: Wiola Pierzgalska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek