Mister Perfect - Anna Podsiadło - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Mister Perfect ebook i audiobook

Podsiadło Anna

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

70 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy mężczyzna doskonały istnieje?

 Ala wraz ze swoim przyjacielem rozkręca wspólny biznes. Skupiona na pracy, zapomina o nieudanym związku i samotności, która jej doskwiera. Za namową przyjaciółki wybiera się do jednego z katowickich klubów. Tam poznaje Mateusza – mężczyznę idealnego. Zbombardowana miłością i poczuciem, że ktoś dostrzega jej piękno, szybko przystaje na propozycję wspólnego zamieszkania.

Związek Ali i Mateusza nabiera rumieńców, a kobieta nawet nie zauważa, że mimowolnie odsuwa się od przyjaciół i traci kontrolę nad własnym życiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 296

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 34 min

Lektor: Lena Schimscheiner
Oceny
4,3 (55 ocen)
30
14
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gonick

Nie oderwiesz się od lektury

Daje 5 gwiazdek, bo temat toksycznego związku z narcyzem jest ważny i fajnie, żeby ta książka trafiła do szerokiego grona czytelniczek.
51
maduska

Dobrze spędzony czas

Książka świetnie opisuje osobowość narcystyczną. Warto przeczytać aby zrozumieć, jak taka osoba działa. Być może wielu osobom otworzy oczy na ten „problem”.
30
FullracerKinga

Z braku laku…

Nie mogłam przez nią przebrnąć.
10
agalis81

Dobrze spędzony czas

Dobrze spędzony czas
00
edytac37

Z braku laku…

A taka sobie. Ani to erotyk, ani poradnik, ani romans, ani nic. Takie w sumie niewiadomo co. Irytująca główna bohaterka. Na upartego da się czytać.
00

Popularność




PROLOG

– To dokąd idziemy, solenizantko? – zapytałam Ankę, która właśnie świętowała swoje urodziny.

– Nie mamy wielkiego wyboru, więc ciśniemy do Sceny – stwierdziła.

– Tylko błagam, nie każ mi znowu pić czystej wódki – poprosiłam.

– Będziesz piła to, co ci każę. Mam już trzydzieści lat. Musisz mnie słuchać, gówniaro! – zażartowała Anka, choć nie do końca byłam pewna, czy to żart.

– No wiesz, to tylko kilka miesięcy różnicy. – Wzruszyłam ramionami.

– Te kilka miesięcy ma wielkie znaczenie. Mnie szybciej zaczęły rosnąć cycki.

– I chyba nadal nie przestały… – powiedziałam z ironią.

– Że co? – Anka spojrzała na mnie zaskoczona.

– Nic, nic. Jak ci się podoba mój prezent na tak zacną okoliczność?

– Jeszcze pytasz? Stara, marzyłam o wycieczce do Paryża! Na dodatek z tobą! Już to sobie wyobrażam. Bagietka, wino, my pod wieżą Eiffla, a wokół sami przystojni Francuzi. – Moja przyjaciółka wyraźnie się rozmarzyła.

– Myślisz, że się z nimi dogadasz?

– Co jak co, ale na miłości francuskiej znam się doskonale, więc nie będzie problemu. – Przyjaciółka pokazała mi język.

Zaśmiałam się. Anka miała trzydzieści lat i nadal była wariatką. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kochałam w niej tę dziecięcą naiwność i pozytywne nastawienie do życia.

Weszłyśmy do Sceny chwilę po dwudziestej trzeciej. Obiecałam sobie, że wypiję tylko jednego drinka. Byłam już po butelce prosecco i było mi dobrze. Nie chciałam przesadzać.

– Idę do baru. Czego chcesz się napić? – zapytała Anka.

– Zostanę przy prosecco, jeśli mogę. – Spojrzałam na nią błagalnym wzrokiem.

– Dobra. Zaraz wracam.

Przyglądałam się tańczącym ludziom. Jedni tańczyli jak zawodowcy, inni próbowali złapać rytm, nikt się niczym nie przejmował. Wszyscy byli szczęśliwi i uśmiechnięci.

Nagle z rozmyślań wyrwał mnie męski głos:

– Cześć.

Znów poczułam kołatanie serca i ciepło ogarniające całe moje ciało. Miałam wrażenie, że zaraz zapłonę. Odwróciłam się w lewo.

– Cześć – odpowiedziałam, patrząc na jego śnieżnobiały uśmiech.

– Pięknie wyglądasz…

ROZDZIAŁ I

Dwadzieścia jeden miesięcy wcześniej…

Nareszcie piątek. Piątek to jedyny dzień tygodnia, w którym nie robiłam nadgodzin. Był dla mnie świętszy niż niedziela. O szesnastej zamykałam komputer i celebrowałam spokój oraz ciszę. Choćby skały srały, nie wyściubiałam nosa za drzwi mojego mieszkania. Musiałam odespać cały tydzień, a tym razem – osiem­dziesiąt dwie godziny pracy. Chociaż nie był to mój rekord. Kiedyś w ciągu pięciu dni przepracowałam dziewięćdziesiąt cztery godziny. Ale tego osiągnięcia nie zamierzałam pobijać. Mogłam pobić rekord leżenia pod kocem. Albo rekord oglądania serialu, ale na pewno nie pracy.

Zamknęłam komputer i głośno westchnęłam. Poczułam ulgę na myśl o tym, że przez kolejne dwa dni go nie otworzę. Zrobiłam herbatę i usiadłam na kanapie. Gorący kubek parzył mi palce, ale to było całkiem przyjemne. To uczucie przypominało mi, że za jakieś pięć miesięcy znowu będzie ciepło, a nawet bardzo ciepło, i że ja jako jedyna nie będę narzekać na upały.

Telefon zaczął wibrować na biurku i z każdą sekundą przybliżał się do jego krawędzi. W ostatniej chwili obroniłam go przed upadkiem. Kiedy spojrzałam na wyświetlacz, już wiedziałam, co mnie czeka.

– Piątek, piąteczek, piątunio! – powitała mnie moja przyjaciółka Anka.

– A jutro sobota, pojutrze niedziela… – powiedziałam takim tonem, jakbym chciała nauczyć ją dni tygodnia.

– Ale w piątki są najlepsze imprezy! – krzyknęła.

Czułam, co się zaraz wydarzy.

– Nie, Anka. Dzisiaj nie idę na imprezę – oświadczyłam stanowczo.

Za oknem jesień rozgościła się na dobre, co oznaczało, że nie miałam najmniejszej chęci do wychodzenia dokądkolwiek. Tym bardziej do katowickich klubów, gdzie opary alkoholu powodują, że nawet trzeźwy staje się pijany.

– Ala, proszę cię. Miałam ciężki tydzień w pracy, muszę odreagować – prosiła.

– I musisz iść akurat na Mariacką, i bawić się tak dobrze, że jutro cały dzień będziesz mi wysyłać pożegnalne wiadomości?

– Co takiego?

– Na kacu zawsze żegnasz się z życiem.

– A potem odradzam się jak Feniks z popiołów. Słuchaj, ja wiem, że jesienią zamieniasz się w niedźwiedzia, wchodzisz do swojej gawry i opuszczasz ją dopiero wtedy, kiedy co najmniej przez trzy dni jest piętnaście stopni na plusie, ale to wyjątkowa sytuacja.

– Jaka? – Zaczęłam się irytować.

– Umówiłam się przez Tindera z takim jednym kolesiem. Chciałabym, żebyś była w pobliżu, gdyby okazało się, że ten przystojniak ze zdjęcia jest tak naprawdę geekiem noszącym koszule w kratę.

Anka od zawsze była egoistką.

– Czy ty przypadkiem nie mówiłaś ostatnio, że już nigdy nie umówisz się z żadnym typem przez internet?

– Mówiłam, ale ten wydaje się inny. Świetnie mi się z nim rozmawia.

Naiwna ta moja Anka.

– Czyli mam rozumieć, że ty będziesz szczebiotać jak trzpiotka do tego gościa, który, daj Boże, okaże się księciem na białym koniu, a ja mam siedzieć przy barze i być w pogotowiu, tak?

– Co będę robić? – spytała.

– Nieważne, pójdę tam, ale jak tylko upewnię się, że jesteś zadowolona z otrzymanego towaru, znikam do swojej – jak ty to nazywasz? – gawry.

– Mówiłam ci już, że cię kocham? – zapiszczała Anka.

– Zawsze tak twierdzisz, kiedy czegoś ode mnie chcesz – odparłam zrezygnowana.

– Będę po ciebie o dziewiętnastej. Wypijemy razem drinka. Ewentualnie cztery.

– Dobrze, idź się szykować, bo nie zdążysz się zrobić na bóstwo i okaże się, że to ten facet potrzebuje pomocy, a nie ty. – Nie mogłam się powstrzymać od złośliwości.

– Bardzo śmieszne.

Anka się rozłączyła. Po osiemnastu minutach bez­sensownej rozmowy mogłam liczyć na chwilę ciszy.

Ankę znałam całe życie. Przebrnęłyśmy wspólnie przez podstawówkę i liceum, choć łatwo nie było. Moja przyjaciółka przyciągała kłopoty jak magnes i lubiła mieszać się w nie swoje sprawy. Ja od zawsze byłam tą bardziej rozsądną i dojrzałą. Nauczyciele dziwili się, że trzymam sztamę z osobą, która uczy się przeciętnie, otwiera buzię wtedy, kiedy powinna siedzieć cicho, i po kryjomu pali papierosy w szkolnej toalecie. A ja jej po prostu potrzebowałam. Dzięki niej mogłam się wyluzować. Zapomnieć na chwilę o surowych rodzicach, którzy przerzucali na mnie swoje ambicje.

Całe życie słyszałam, że nauka jest najważniejsza i dzięki niej otworzę sobie drzwi do kariery lekarskiej. Tymczasem ja wcale nie chciałam iść na medycynę. Krew budziła we mnie obrzydzenie, a na sam widok strzykawki mdlałam. Nie czułam powołania do tego zawodu. A byłam przekonana, że lekarzem powinno się zostać właśnie z powołania. Podobnie jak księdzem. Wprawdzie zdarzają się wyjątki, ale ja nie chciałam być wyjątkiem. Chciałam robić coś, co da mi sto procent satysfakcji. Wstawać rano do pracy z uśmiechem na twarzy. Cieszyć się tym, co robię. Zwłaszcza że uważałam, że każdy zawód może być misją, jeśli wykonuje się go z pasją.

W drugiej klasie liceum, za namową Anki, zbuntowałam się i oświadczyłam rodzicom, że wcale nie wybieram się na medycynę, a moją pasją jest szeroko rozumiana informatyka. Uwielbiałam rozkładać na części pierwsze budowę stron internetowych, wykrywać i diagnozować błędy informatyków, którzy zapewniali właścicieli stron, że stosowane zapory sieciowe są nie do ruszenia. Kiedy przekazałam rodzicom tę radosną nowinę, moja matka wpadła w histerię, a ojciec jedynie rzucił: „Nie tak cię wychowaliśmy”, a potem przestał się do mnie odzywać.

Ta sytuacja przyczyniła się do traumy, która nadal odbijała mi się czkawką, ale również uświadomiła mi, że nikt nie przeżyje za mnie życia i że nie mogę spełniać oczekiwań wszystkich dookoła, a zapominać o swoich. Bez pomocy rodziców, z którymi od tamtej pory miałam sporadyczny kontakt, założyłam start-up. Pozyskałam sponsorów i oto niebawem zamierzałam wypuścić swój włas­ny produkt na rynek. No, może nie sama. Założyłam spółkę z kolegą ze studiów – Wojtkiem.

Wojtek to jedyny facet, dla którego „przyjaźń” nie zaczyna się wyjściem na piwo, a kończy na wspólnym śniadaniu. To był po prostu prawdziwy przyjaciel. I nie chodziło o to, że Wojtek mi się nie podoba, bo chyba nie było kobiety, która by nie zwróciła na niego uwagi, ale odkąd go znałam, zawsze był z Kamilą. Teraz byli małżeństwem, ale od samego początku tworzyli power couple. Niczym Ania i Robert Lewandowscy. Programista i psychoterapeutka, kto by pomyślał, że to ma rację bytu? Przecież od dawna wiadomo, że informatyk to stan umysłu, ktoś, kto śmieje się z własnych żartów. A jednak znaleźli nić porozumienia. Dopełniali się idealnie. Natomiast Anka prowadziła sklep z damską odzieżą i nie znałam szczęś­liwszej osoby niż ona. Tak trzeba żyć!

Spojrzałam na zegarek – była siedemnasta. Ustawiłam budzik na osiemnastą i zamknęłam oczy. Nie miałam zamiaru szykować się jakoś specjalnie na ten wieczór, więc godzina powinna mi wystarczyć, żebym się nieco zregenerowała. Prowadzenie własnego biznesu było intensywne i wyczerpujące, ale zawsze wiedziałam, po co to robię. I choć rodzice nie zaszczepili mi wiary we własne możliwości, to kilkuletnia terapia u psychologa sprawiła, że byłam już we właściwym miejscu. Oczywiście, zdarzały się gorsze dni, kiedy miałam ochotę wszystko rzucić i zatrudnić się u Anki jako sprzedawczyni, ale wtedy moja przyjaciółka stawiała mnie do pionu i przypominała mi o celu, do którego starałam się dążyć.

Ze snu wyrwał mnie głos Zelli Day. Słyszałam, że nie powinno się ustawiać ulubionej piosenki jako dzwonka budzika, bo szybko się ją znienawidzi, jednak ja ciągle czułam niedosyt tego spokojnego, kojącego głosu. Wstałam z łóżka, nie mając pewności, czy moje ciało jest na to gotowe; byłam potwornie zmęczona i śpiąca. Zwyzywałam się w myślach za brak asertywności – powinnam Ance odmówić. Zaparzyłam kawę i poszłam pod prysznic, żeby zmyć z siebie resztki snu.

Dotykając piersi, odtworzyłam w myślach dzień, w którym ostatni raz uprawiałam seks. Pamiętałam go jak przez mgłę, ponieważ od tego czasu minęły prawie dwa lata. Byłam wtedy z Marcelem – facetem, którego uważałam za miłość swojego życia. Zresztą byłam przekonana, że on czuje to samo wobec mnie, do momentu, kiedy pojechał na wieczór kawalerski swojego przyjaciela i przespał się z tancerką, która notabene miała być „prezentem” dla przyszłego pana młodego. Sam mi powiedział o zdradzie. Miał ogromne wyrzuty sumienia i tłumaczył się, że tamtego wieczoru wypił za dużo tequili. Ale zdrada to zdrada, w tej kwestii nie uznawałam żadnych argumentów ani wyjątków. Pod wpływem emocji otworzyłam szafę, wyciągnęłam wszystkie ubrania Marcela i wyrzuciłam je przez okno. Zupełnie jak w moim ulubionym świątecznym filmie Holiday. Kiedy go oglądałam, nie spodziewałam się, że kiedyś odegram rolę Cameron Diaz i odtworzę tę scenę w filmie zwanym życiem. Od mojego rozstania z Marcelem minęło już tyle czasu, a ja za każdym razem, kiedy sobie o nim przypominałam, czułam się, jakby ktoś wbijał mi w serce igłę.

Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie o Marcelu, jednak natura okazała się silniejsza i zaczęłam mocniej masować swoje piersi, a potem łechtaczkę. Pozwoliłam, by woda z prysznica zalewała mi oczy. Coraz szybciej poruszałam ręką, żeby doprowadzić się do orgazmu. Drugą rękę oparłam o ścianę i przyspieszając ruchy, czekałam na to miłe uczucie ogarniające całe ciało. Zastanawiałam się, dlaczego mężczyźni mają problem z doprowadzeniem kobiet do orgazmu, skoro nam samym udaje się to zrobić w niespełna minutę. Czy to oznacza, że jesteśmy samowystarczalne? Czy mężczyźni są nam potrzebni do tego, żebyśmy czuły się zaspokojone? Gdyby Anka usłyszała moje refleksje, zapewne rzuciłaby tekstem, że gadam jak feministka, choć miałam wrażenie, że nie do końca rozumiała znaczenie tego słowa.

Kiedy wyszłam spod prysznica, była osiemnasta dwadzieścia. Wypiłam jednym haustem kawę i zaczęłam się malować. Nałożyłam na twarz podkład, a na policzki lekki róż. Pomalowałam rzęsy ulubionym tuszem, a usta bezbarwną pomadką. Wysuszyłam włosy i przejechałam po nich palcami, żeby dobrze się ułożyły. Zawsze były proste jak struna, nigdy nie używałam prostownicy. Anka mi ich zazdrościła. Swoje musiała katować prostownicą kilka razy dziennie, a i tak nie wyglądały tak dobrze jak moje. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Natura dała Ance biust w rozmiarze D, a mnie proste włosy – równowaga została zachowana.

Otworzyłam szafę i przez chwilę lustrowałam jej zawartość.

– Nie mam się w co ubrać! – powiedziałam do siebie.

Byłam taka sama jak reszta kobiet. Nie powinnam się oszukiwać, że wyróżniam się z tłumu.

Poszukałam wzrokiem skórzanych spodni, a potem wyciągnęłam czarny top. Nie do końca byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Uznałam, że mój dzisiejszy strój będzie odzwierciedleniem jesiennej aury panującej za oknem – szarej, chłodnej i ponurej. Nie wiem, kto wymyślił określenie „złota polska jesień”, ale miał ogromne poczucie humoru. Mnie jesień kojarzyła się jedynie z bezustannie kapiącym z nieba deszczem i mgłą, która niestety w ostatnich dniach już na dobre rozgościła się na ulicach. Dlatego bliższe mi było stwierdzenie, że jesień jest najbardziej depresyjną porą roku.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu.

– Już jadę, będę za sześć minut – powiedziała ucieszona Anka.

– Dobrze, zaraz wychodzę.

Zarzuciłam na siebie czarny żakiet i płaszcz i ruszyłam do drzwi.

„Miejmy to już za sobą” – powiedziałam do siebie w myślach, pełna nadziei, że zaraz z powrotem znajdę się w domu.

– Cześć, królewno – przywitała mnie radośnie Anka.

– Cześć. – Zatrzymałam wzrok na tych częściach jej garderoby, które udało mi się dostrzec przez otwarte drzwi taksówki. – Czy ty nie przesadziłaś z ubiorem?

– Wychodzę na imprezę, a nie do kościoła! Helooo!

– Idziesz na pierwszą randkę, a masz na sobie tak mało materiału, że facet nie musi się starać, żeby wyobrazić sobie ciebie nago.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Jakoś mnie to nie dziwi – burknęłam pod nosem, chociaż byłam pewna, że Anka doskonale mnie zrozumiała.

Trochę było mi jej szkoda. Miałam wrażenie, że w kwestiach damsko-męskich jej samoocena sięga jądra Ziemi, a ona sama uważa, że jedyne, co może zaproponować facetowi, to dobry seks. A to była nieprawda. Miała doskonałe poczucie humoru, była niezależna i od zawsze wiedziała, czego chce. W przeciwieństwie do mnie.

– Proszę nas tu wysadzić. – Anka wskazała na chodnik tuż przed przejściem dla pieszych.

Kierowca głośno westchnął, najwyraźniej dając do zrozumienia, że zatrzymuje się w niedozwolonym miejscu.

– Za to sapanie nie dostanie napiwku. – Anka wzięła telefon i oceniła przejazd na trzy gwiazdki.

– Widać, że nie masz prawa jazdy – skwitowałam. – Mógł dostać spory mandat.

– Nie przesadzaj, wyjście z samochodu zajęło nam mniej niż minutę.

Przemilczałam te słowa. Wiedziałam, że jeśli coś odpowiem, to przez całą drogę będziemy na ten temat dyskutowały.

Żeby dojść do Prime’a, musiałyśmy przejść przez całą Mariacką. Rozglądałam się na boki, chociaż tę okolicę znałam doskonale. Byłam zdziwiona, że ludziom chce się wychodzić w taką pogodę. Od tej myśli od razu przeszył mnie dreszcz i mocniej opatuliłam się płaszczem. Spojrzałam na Ankę i jej odsłonięty dekolt. Miałam wrażenie, że piersi służą jej za nawigację.

W końcu dotarłyśmy do celu. Klub jeszcze świecił pustkami. Zajęta była jedna loża, z której co chwila dobiegały damskie i męskie śmiechy. Mnie tam do śmiechu nie było. Gdybym potrafiła, za pstryknięciem palca przeniosłabym się na moją wygodną kanapę.

– Drinka? – Anka wyrwała mnie z zadumy.

– Nie, dzięki, poproszę wodę z cytryną.

– Stresuję się.

– Czym? Randki z nieznajomymi to dla ciebie chleb powszedni. Mogłabyś udzielać porad w tym temacie. Już to sobie wyobrażam. Ty jako coach i pełna sala sfrustrowanych kobiet.

Anka zignorowała mój przytyk.

– Stresuję się tym, że to będzie pierwsza i ostatnia randka z tym typem.

Anka mnie zaskoczyła. Odwróciłam się do niej i czekałam, aż znów zacznie mówić.

– Męczą mnie już pytania o ulubiony kolor i neutralne rozmowy. Chciałabym iść o krok dalej.

– W takim razie trzymam kciuki, żeby ci się tym razem udało. Ale tylko o krok! I nie mam na myśli kroku milowego.

Anka chyba usłyszała zwątpienie w moim głosie, bo spojrzała na mnie pytająco.

– Przecież wiesz, co myślę na temat poznawania facetów przez portale randkowe. To są miejsca dla zboków i ludzi, którzy mają problemy psychiczne – wy­jaśniłam.

– W takim razie gdzie mogę kogoś poznać?

Nastała cisza, ponieważ nie potrafiłam jej od­­po­wie­dzieć na to pytanie. Już chciałam stwierdzić, że wszędzie można kogoś poznać, ale sceny, w których kobieta idzie do spożywczaka, upuszcza torbę z zakupami i nagle zjawia się przystojny mężczyzna, który ją podnosi, patrząc kobiecie głęboko w oczy, zdarzają się jedynie w tanich romantycznych filmach. Takich, których nie cierpiałam. Oprócz Holiday, rzecz jasna.

– Masz rację – odpowiedziałam zrezygnowana. – Pozostają nam jedynie portale randkowe.

– Czy to oznacza, że też założysz sobie profil na Tinderze? – W jej głosie słychać było podekscytowanie.

– Tego nie powiedziałam, ale na pewno to przemyślę.

– W takim razie wypijmy za twórców portali rand­kowych!

Zaśmiałam się głośno i uniosłam szklankę, oddając hołd osobie, która stworzyła Tindera.

Kolejną godzinę rozmawiałyśmy na temat pracy. Anka opowiadała mi o swoich klientkach. Wszystkie traktowała jak koleżanki i pewnie temu zawdzięczała sukces, który odniosła. W jej sklepie zawsze było dużo ludzi i wszyscy czuli się dopieszczeni pod każdym względem. Parzyła im kawę, karmiła ciastem, słuchała, kiedy klientka żaliła się na męża lub dziecko. Znała nawet pikantne szczegóły z ich życia. Później dzieliła się nimi ze mną. Za każdym razem, kiedy słuchałam tych historii, dziękowałam losowi za moje nudne życie.

– O kurwa! – Anka kiwnęła głową w stronę kolesia, który rozglądał się po klubie.

To był zdecydowanie jej typ. Łysy, napakowany, z ogromnym logo znanej marki na koszulce. W ręku trzymał czerwoną różę. Bardziej pasowałby do niego kij baseballowy, ale trzeba było przyznać, że ten kwiatek dodawał mu pewnej łagodności. Od razu przypomniał mi się mój sąsiad. Facet podobnej budowy, wychodzący na spacer z yorkiem o imieniu Sunia – zabawny widok.

Dałam Ance po kryjomu kopa w tyłek na szczęście i lekko popchnęłam ją w kierunku jej romea.

Odwróciłam się w stronę baru i zamówiłam kolejną szklankę wody. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przeglądać Facebooka. Dodałam krótkie info na fanpage’u mojego start-upowego profilu, że niebawem rusza pilotaż naszego systemu w jednej z firm, po czym przeniosłam się do wirtualnego sklepu, żeby pobrać aplikację Tindera. Duży napis „Załóż konto” kłuł mnie w oczy. Nie mogłam się przemóc, żeby w niego kliknąć.

– To nie jest dobry pomysł – usłyszałam za sobą męski głos.

Przestraszona, że ktoś zauważył mój akt desperacji, chciałam szybko schować telefon, a zamiast tego wylałam całą zawartość szklanki.

– A niech to! – krzyknęłam.

Nieznany mi mężczyzna usiadł obok na krześle i posłał mi taki uśmiech, jakby grał w reklamie pasty do zębów. Miał ciemne włosy, mocno zarysowaną szczękę i przeszywający wzrok.

Odwzajemniłam uśmiech, lekko speszona.

– Chciałam zrobić test – zaczęłam się tłumaczyć nieznajomemu.

– Na czym miał on polegać? – zapytał zaciekawiony.

– Doszłam do wniosku, że w moim wieku szybciej poznaje się kogoś przez internet niż w sklepie spożywczym. Chciałam sprawdzić, czy faktycznie tak jest. – Wzruszyłam ramionami.

Mężczyzna jeszcze bardziej wyszczerzył zęby.

– Dlaczego akurat w sklepie spożywczym?

– Nie kojarzysz takich scen w filmach, że kochankowie przypadkowo natrafiają na siebie w alejce z proszkiem do prania i workami na śmieci?

– Nie. Zdecydowanie wolę inne gatunki filmów. – Uśmiechnął się.

– Ja też, ale moja przyjaciółka uwielbia tanie romansidła i czasem jestem zmuszona je oglądać.

– Mój przyjaciel woli bajerować kobiety na Tinderze, ale nigdy nie traktuje tego poważnie. Zresztą zobacz, jest tam. – Mężczyzna wskazał palcem na koksa, który siedział z moją Anką.

– A naprzeciwko niego siedzi moja przyjaciółka, właś­nie ta, z którą oglądam romanse – wyjaśniłam zdenerwowana.

Wiedziałam, że przez te portale randkowe nie można poznać nikogo normalnego.

– Ups, ale wpadka. Co zamierzasz z tym zrobić?

– Na razie nic. – Jeszcze raz przyjrzałam się przyjaciółce, która ewidentnie była zadowolona.

– Więc pozwól, że postawię ci drinka. Przeze mnie wylałaś to, co miałaś pić.

„A później wrzucisz do niego tabletkę gwałtu i zaciąg­niesz mnie do swojego mieszkania” – pomyślałam.

– Dzięki, ale nie.

– Przecież to tylko drink. Nie jestem gwałcicielem – odpowiedział, jakby czytał mi w myślach. – Mateusz. – Mężczyzna wyciągnął do mnie rękę.

– Alicja. – Uścisnęłam jego dłoń. – Poproszę wodę z cytryną – powiedziałam po chwili.

Mateusz przywołał barmana i zamówił dla siebie whisky, a dla mnie wodę.

Nie wyglądał na gwałciciela, a postawienie napoju należało mi się jak psu buda. W końcu przez niego go wylałam.

Upiłam łyk i spojrzałam na swojego towarzysza.

– W takim razie jakie gatunki filmów lubisz najbardziej? – rzuciłam, żeby podtrzymać rozmowę.

– Jestem fanem Marvela – powiedział z dumą w głosie.

– Naprawdę? Ja też!

Nie wiem dlaczego, ale czułam się podekscytowana.

– Wyglądasz na taką, co lubi Czarną Wdowę. – Mateusz z uśmiechem spojrzał na mój czarny strój.

– Niech zgadnę. Ty utożsamiasz się z Kapitanem Ameryką.

– Skąd wiedziałaś?

– Nie wiedziałam. Przecież powiedziałam, że zgaduję. – Wzruszyłam ramionami.

Tak mnie wciągnęła rozmowa z Mateuszem, że nie zauważyłam, kiedy Anka wyszła z klubu. Gdy się zorientowałam, sięgnęłam do torebki po telefon. Miałam kilka nieodczytanych wiadomości.

 

Jest spoko, możesz wracać do domu

Widzę, że Ty również jesteś mocno zajęta 😉

Wychodzę z Markiem. Miłej zabawy!

Zdzwonimy się jutro!

W pośpiechu zaczęłam jej odpisywać.

 

Wszystko w porządku?

– Nie martw się. Marek to romantyk, nic złego nie stanie się twojej przyjaciółce.

Znowu poczułam się, jakby znał moje myśli.

– Pamiętaj, że jeśli coś jej się stanie, to cię znajdę. – Pogroziłam mu palcem.

– I co? – zapytał.

– Jeszcze nie wiem co.

– Ciekawe, jak chcesz mnie znaleźć, skoro nawet nie znasz mojego nazwiska. O numerze telefonu nie wspomnę. – Mateusz machnął ręką.

– Poszukam cię na marvelowskich grupach, na pewno jesteś chociaż na jednej.

– I tu mnie masz! – Zaśmiał się.

Znałam go zaledwie dwie godziny, a już pragnęłam widzieć jego uśmiech cały czas. Dawno żaden facet nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Ale nie chciałam robić sobie nadziei. Znalazł się tutaj z tego samego powodu co ja. Chciał sobie po prostu zająć czas. Cieszyłam się, że mi go tak umilił.

– Będę się zbierać. – Wyjęłam ponownie telefon, żeby zamówić Ubera.

– Daleko mieszkasz?

– Dwadzieścia minut piechotą.

– Więc cię odprowadzę. – Mateusz zaczął się podnosić z krzesła.

– Wiesz, że nie zaczyna się zdania od „więc”?

Nie wiem, skąd mi przyszła do głowy ta złośliwość.

– Skończyłaś polonistykę?

Tym razem to ja zaśmiałam się głośno.

– Nic z tych rzeczy, ale reguły mam w małym palcu. – Zrobiłam minę, jakbym zdobyła złoty medal w pchnięciu kulą.

– Czy mogę cię odprowadzić? – poprawił się.

– Możesz. – Chwyciłam za torebkę i skierowałam się do wyjścia.

Kiedy wyszłam na zewnątrz, poczułam, jak mroźny wiatr owiewa mi szyję i sięga aż do ramion. Zadrżałam.

– Zimno ci?

– Tak. Nie cierpię jesieni. W zasadzie akceptuję tylko lato – przyznałam.

Mateusz ściągnął z siebie kurtkę i narzucił mi ją na ramiona.

– Dziękuję.

Kto ostatnio zrobił dla mnie coś takiego? Nie pamiętałam, kiedy jakiś facet przepuścił mnie w drzwiach, a co dopiero oddał mi swoje ubranie, na dodatek wtedy, kiedy piździło jak w Kieleckiem. Swoją drogą, jest to ciekawe powiedzenie. Nadużywane na Śląsku. Jestem pewna, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent osób nawet nie wie, skąd się wzięło. Otóż dworzec w Kielcach wybudowano na sporym wzniesieniu, gdzie zawsze wiał mocny, zimny wiatr. Ot, cała historia. Natomiast podobno nie jest już tak źle. Budynki wzniesione wokół dworca osłaniają ludzi od wiatru.

Ale wracając do tematu mężczyzn… Zauważyłam, że zawsze pchają się przodem, nie patrząc na to, kto obok nich idzie. Zapominają o kulturze osobistej, nie wspominając o zasadach savoir-vivre’u. Podejrzewam, że gdybym zapytała dziesięciu facetów, co to słowo oznacza, tylko jeden odpowiedziałby prawidłowo. A gdyby mieli wyjaśnić, co to jest zalotka, to bankowo stwierdziliby, że to kobieta, która pierwsza zaczyna się zalecać do mężczyzny. I nigdy nie wpadliby na to, że wynalazcą zalotki był właśnie mężczyzna.

Rozmawiało nam się tak dobrze, że nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy pod mój dom. Czułam niedosyt. Rozmowy, patrzenia na ten śnieżnobiały uśmiech i głębokiego spojrzenia, którym mnie obdarowywał. Ściągnęłam kurtkę i podałam ją Mateuszowi.

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się czule.

– Za co? – Mateusz schował ręce za plecami, jakby był onieśmielony.

– Za miły wieczór i za uratowanie mnie przed za­marznięciem.

– Czy byłoby to nie w porządku, gdybym poprosił cię o numer telefonu? – Nowy znajomy posłał mi najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.

Moje wewnętrzne ja zaczęło skakać do góry z radości.

– Jasne – palnęłam.

– Jasne, czyli byłoby to nie w porządku?

– Jasne, że byłoby to w porządku – sprostowałam.

Wymieniliśmy się numerami telefonów i pożegnaliśmy się. Nie znałam nazwiska Mateusza, więc zapisałam go sobie jako „Kapitana Amerykę”.

Weszłam do domu i kiedy ściągnęłam buty, poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Miałam wrażenie, że spada mi poziom endorfin. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. W chwili kiedy podłączałam telefon do ładowarki, przyszedł SMS.

 

Dotarłem do domu. Dobranoc, Czarna Wdowo.

Dobranoc, Kapitanie Ameryko.

Odpisałam mu i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

ROZDZIAŁ II

Obudziłam się koło jedenastej. Otworzyłam oczy, czując, że mam na twarzy szeroki uśmiech. Zniknął on bardzo szybko, ponieważ przypomniałam sobie o Ance. Przecież od wczoraj nie miałam z nią kontaktu! Chwyciłam telefon i wybrałam numer. Nie odbierała. Cholera, a jeśli coś jej się stało? Wprawdzie Mateusz zapewniał mnie, że jego kolega jest w porządku, ale przecież jego też nie znałam. Wzięłam ponownie telefon, żeby zadzwonić do Mateusza, ale w tym samym momencie zatelefonowała Anka.

– Żyjesz – stwierdziłam z ulgą.

– A czemu miałabym nie żyć?

– No wiesz. Wybrałaś się na randkę z facetem poznanym przez internet. Różnie się to mogło skończyć.

– I skończyło się jak zwykle.

– To znaczy?

– Daj spokój, poszliśmy wczoraj do Marka na chatę i to była totalna porażka! – krzyknęła do słuchawki.

– Uspokój się i przejdź do konkretów – poprosiłam.

– No więc…

„Nigdy się do tego nie przyzwyczaję”.

– Marek zapytał, czy mam ochotę iść do niego, zgodziłam się, ale to, co odwalił, przechodzi ludzkie pojęcie!

– Anka, do rzeczy!

– Zaczęliśmy się ruchać, a on wyciągnął z szuflady jakiś pasek i chciał mi nim związać ręce! Odmówiłam, więc wziął mnie od tyłu i zaczął mi dawać takie klapsy w tyłek, że do tej pory boli mnie dupa – jęknęła.

Zaczęłam się głośno śmiać.

– Co cię tak śmieszy?

– Przecież mówiłam ci, że na Tinderze są sami psychole.

– Facet naoglądał się Trzystu sześćdziesięciu pięciu dni i myśli, że znalazł swoją Laurę.

– Czyli macie ze sobą coś wspólnego – zakpiłam.

– A co to za koleś, z którym wczoraj siedziałaś? – Anka zmieniła temat.

– Mateusz. – Starałam się wypowiedzieć to imię spokojnym tonem, żeby Anka nie zaczęła mi organizować ślubu i planować, jakie imiona będą miały nasze dzieci. – Przyjaciel twojego Massima, przyszedł do klubu w tym samym celu co ja.

– Powiem ci, że niezły typ. Fajniejszy niż ten cały Mareczek – zaakcentowała mocno ostatnie słowo.

– Całkiem w porządku. Miło nam się rozmawiało – powiedziałam szczerze.

– Jasne, widziałam, jak się w niego wpatrywałaś. Przyznaj się, że wpadł ci w oko.

– Przestań, Anka. Po prostu rozmawialiśmy. Jeśli już mam pewność, że żyjesz i nikt nie zaciągnął cię do lasu, kończę. Muszę w końcu napić się kawy.

– Zdzwonimy się później! Pa!

Uff. Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam rozpamiętywać wczorajszego wieczoru. Taki facet jak Mateusz na pewno ma podobne zainteresowania jak jego przyjaciel i zapewne co tydzień bajeruje inną laskę.

Nagle usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. To pewnie Anka. I pewnie pisze, że powinnam brać się za Mateusza, bo to superkoleś. Zdecydowałam, że najpierw napiję się kawy, a później przeczytam jej złote rady.

Stanęłam blisko okna balkonowego. Nie mogłam się przyzwyczaić się do chłodnego, porannego powietrza. Latem codziennie piłam kawę na balkonie. Rozkoszowałam się promieniami słońca, które padały mi prosto na twarz, klaksonami zniecierpliwionych kierowców i jeżdżącymi na sygnale karetkami. Postanowiłam, że kawę wypiję przy stole. Po czym złamałam się i chwyciłam za telefon. Nieodczytana wiadomość od „Kapitana Ameryki”. Czego on ode mnie chce? Może stwierdził, że jednak nie należał mi się ten drink, którego mi postawił, i mam mu zwrócić te dziesięć złotych? A może siedzi teraz na ostrym dyżurze z zapaleniem płuc przez to, że wczoraj dał mi swoją kurtkę? Zawahałam się, ale jednak odczytałam SMS-a.

 

Cześć, Czarna Wdowo. Może masz ochotę zjeść ze mną obiad?

Tego się nie spodziewałam. Serce zabiło mi mocniej, a oddech przyspieszył. Jasne, że chcę iść z nim na obiad! Ale czy to na pewno jest lepsza opcja niż spędzenie całego dnia pod kocem z laptopem na kolanach? Odłożyłam telefon. Próbowałam wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

 

Chętnie.

Ale się wysiliłam.

Nie byłam dobra w te klocki. Ostatni raz byłam na randce rok temu. W zasadzie to na podwójnej randce. Były facet klientki Anki zaprosił ją na randkę, a ta wypaliła, że w sumie to ma fajną koleżankę i czy mógłby zabrać ze sobą jakiegoś kolegę. Typ zrobiłby dla niej wszystko, więc wziął swojego kumpla. Obaj pasjonowali się jazdą na motorze, więc zaproponowali, że zabiorą nas nad zalew Chechło. Po raz kolejny dałam się namówić Ance na głupi pomysł. Dlaczego głupi? Ponieważ koleś zasuwał dwieście kilometrów na godzinę, co nie uszło uwadze mojej chorobie lokomocyjnej. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zsiadłam z motoru i zaczęłam wymiotować. Pomijając fakt, że zrobiłam to przy trzech osobach, to zarzygałam facetowi jego nowe buty. Do końca dnia już się do mnie nie od­zywał, a ja stwierdziłam, że wrócę do domu Uberem. Ta randka sporo mnie kosztowała – wstydu i pieniędzy.

 

Podjadę po Ciebie o 13. Może być?

Jasne

Odpisałam i od razu popędziłam pod prysznic.

Po orzeźwiającej kąpieli podeszłam do szafy, żeby wybrać strój na dzisiejsze spotkanie. Wyciągnęłam szary sweter i przyłożyłam go do siebie. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że będę w nim przypominać worek na kartofle. Reszta ubrań wyglądała podobnie. Dopiero w tym momencie zorientowałam się, jaki mam beznadziejny styl. Anka wiele razy mi to sugerowała, ale różniłyśmy się pod każdym względem. Ja zawsze lubiłam stonowane kolory i proste kroje, ona zaś falbany, kolorowe wzory i dodatki, które czasem wyglądały, jakby ukradła je Cygance wróżącej z ręki przy dworcu głównym. Wygrzebałam z czeluści szafy zielony sweter opadający na jedno ramię. Do tego włożyłam czarne dzwony, które ostatnio kupiłam, i botki na niewysokim obcasie.

Przejrzałam się w lustrze. Wydawało mi się, że dobrze wyglądam. Wydawało, bo nigdy nie zwracałam specjalnej uwagi na wygląd, a tym bardziej na to, jak kto chodzi ubrany. Zwłaszcza w taką pogodę. Miało mi być po prostu ciepło. Wzięłam ostatni łyk kawy i narzuciłam na siebie płaszcz. Mateusz już czekał. Kiedy mnie zobaczył, wyszedł z auta i szeroko się uśmiechnął.

– To dla ciebie – powiedział, wręczając mi różę.

– Dziękuję – odpowiedziałam nieco speszona.

Ostatni raz dostałam kwiatka w liceum. Na dodatek od swojego taty. Na Dzień Kobiet.

Mateusz wyprzedził mnie i otworzył mi drzwi samochodu. Był z niego prawdziwy dżentelmen.

– To gdzie jedziemy? – zapytałam.

– Do Tychów. Jest tam świetna restauracja. – Mateusz przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik jego samochodu wydał głośny dźwięk.

– Nie byłam w żadnej restauracji w Tychach.

– W takim razie mam nadzieję, że miło cię zaskoczę. – Odwrócił się do mnie i znów się uśmiechnął.

Poczułam, jak moje ciało się napina. Jego uśmiech paraliżował mnie i sprawiał, że mocno się zarumieniłam.

– Jak się miewa twoja koleżanka? – zapytał nagle.

– A twój kolega ci nie mówił? – Chciałam poznać męską wersję wydarzeń.

– Podobno się go przestraszyła. – Zaśmiał się.

– A dziwisz się? Facet wyskakuje w stroju Batmana na pierwszej randce. Na jej miejscu też bym się przestraszyła.

Mateusz zaczął się głośno śmiać.

– Z czego się śmiejesz? – zapytałam.

– Uwielbiam twoje poczucie humoru – odpowiedział, ciągle się śmiejąc.

– To nie był żart. – Spojrzałam na niego surowo i po chwili również zaczęłam się śmiać.

– Jak taka piękna i inteligentna dziewczyna może być sama? – Mateusz odwrócił się i spojrzał na mnie.

– Jestem sama, ale nie samotna. – Wzruszyłam ramionami. Paulo Coelho ze mnie.

Redakcja: Anna Karska

Korekta: Justyna Szymkiewicz, Bernadeta Lekacz

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Mariusz Banachowicz

Zdjęcia wykorzystane na okładce:

© archiwum Mariusza Banachowicza

 

Skład i łamanie: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

 

ISBN 978-83-68005-22-6