Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie ocalisz świata bez rozlewu krwi
Sprawa morderstwa Adrianny de Vott została rozwiązana, ale jej tragiczny finał przyniósł coś znacznie mroczniejszego od samej zbrodni – groźbę zniszczenia Mirabelium i wszystkich pozostałych światów.
Aurarium – miejsce nauki i źródło pradawnej wiedzy – wpadło w ręce siepaczy cara Vitoriusa i tylko Mojmir Lupej może je wyzwolić. Detektyw staje przed wyborem: ratować krainę, którą zna, czy biernie patrzeć, jak pogrąża się w grozie Ponurych Dziejów.
Tymczasem na tronie Lotrum zasiada Druga Królowa. Mirabelium rozdzierane jest przez coraz potężniejsze siły chaosu, a Mroczna Pani Glaaki hoduje zastępy zmarzów, by wkrótce zalać wszystko falą śmierci…
„Mirabelium. Druga Królowa” to spowita mistyczną aurą, pełna zwrotów akcji, kontynuacja przygód detektywa Lupeja, w której wielowątkowa intryga, magia i widmo krwawej zagłady grają pierwsze skrzypce.
Brutalność zmarzów przerastała nawet najgorsze wyobrażenia, do jakich zdolni byliby ludzie lub istoty im podobne. Zmarzowie nie mordowali, by podbijać i zdobywać, tylko żeby niszczyć wszelkie ślady życia, budzić strach i zadawać cierpienie.
Krzyki nacierających wysłanników Mrocznej Pani Glaaki zaalarmowały strażników w osamotnionym na wybrzeżu grodzie Willanka. Dzwony alarmowe błyskawicznie postawiły na równe nogi cały gród, było to jednak tyleż daremne, co tragiczne. Strach mieszkańców jeszcze bardziej motywował zmarzów do brutalności i zajadłości. Bez trudu wdrapywali się na wały i jeden po drugim przeskakiwali nad ostrokołem po to, by od razu rzucać się do ataku na bezbronnych i niewinnych. Bo to właśnie mordowanie bezbronnych i niewinnych sprawiało zmarzom największą satysfakcję.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 459
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Amon Lewandowsky
Mirabelium
Druga Królowa
Tym trzem, bez których moje życie
byłoby trzy razy mniej kolorowe.
Zawieja śnieżna, kolejna w ciągu ostatnich dni, dawała się im już mocno we znaki. Mojmir, rusałka Sor i Liwia niosąca w tobołku małego wołchwa parli do przodu krok po kroku. Ten jeden raz detektyw ubolewał, że nie skorzystają z portalu otwartego przez rusałkę. Mały wołchw nie mógł wchodzić do tak dużych strumieni skoncentrowanej aury. Nie mieli wyboru, musieli poruszać się pieszo. Ostre niczym groty rusałczych strzał kryształy zmrożonego śniegu chłostały im twarze, powodując ból i rozdrażnienie. Było bardzo zimno. Mojmir wiedział, że szybko powinni znaleźć jakieś schronienie, w przeciwnym razie mogą nie doczekać kolejnego dnia. Uciekali na południe, w stronę chatki, w której mieszka Erika i wiedźma Ursula Vanessa Wynn. Detektyw liczył, że Ursula podpowie im, co zrobić z małym wołchwem. Jednak gdy tylko oddalili się od ruin Hasz-Geberon na tyle, by nie zagrażały im gadziny, wpadli w objęcia żywiołu, który uparcie starał się zrobić wszystko, byle tylko nie udało im się opuścić Burych Bagien. Huk dmącego wiatru był wręcz ogłuszający. Zaczynało się ściemniać. W obecnej sytuacji nawet magiczne zdolności rusałki nie były zbyt użyteczne. Detektyw starał się odpychać od siebie te myśli, ale coraz intensywniej kołatało mu w głowie przeczucie, że to może być ich koniec. „Zasypani śniegiem na Burych Bagnach…” – wyobraził sobie takie epitafium na szarym, szorstkim kamieniu ich wspólnego grobu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że tutaj nie będzie żadnego grobu, po prostu wiosną gadziny rozszarpią ich rozmarzające ciała, a resztki rozwloką po całej okolicy. Pogrążony w tych ponurych myślach dostrzegł w oddali migoczący, ledwo przebijający się przez tumany śniegu płomień lampy olejnej. Skierował się w tamtą stronę. Sor i Liwia z tobołkiem dreptały za nim, dla bezpieczeństwa cała trójka związała się ze sobą powrósłem.
Im dłużej szli, tym śnieżyca bardziej zażarcie z nimi walczyła. Przecierający szlak Mojmir wytężał wzrok ze wszystkich sił, byle tylko nie zgubić z oczu wątłej nadziei, którą dawało majaczące w oddali światełko. Z ulgą w sercu zorientował się, że zaczęło się zbliżać. Nagle tuż przed detektywem jakby spod ziemi wyrósł wysoki niby góra rudobrody mężczyzna w imponującym, i zapewne ciepłym, futrzanym płaszczu. Mojmir podziwiał odzienie z zazdrością. Mężczyzna osłaniał rękawem lampę, której światło zwabiło zabłąkanych. Machnął ręką, dając Mojmirowi znak, żeby szedł za nim. Detektyw rozpoznał w mężczyźnie Rudolfusa Zerka – myśliwego, którego spotkał kilka lunarisów wcześniej, podczas podróży do Lichych Sadyb. Wtedy Rudolfusowi towarzyszyli jego dwaj synowie: Zezen i Zolur. Mojmir spodziewał się, że myśliwy zna jakieś bezpieczne schronienie w okolicy. Nie rozczarował się.
Wchodząc do jaskini, cała trójka wymęczona nierówną walką ze śnieżycą mogła w końcu odetchnąć. Widząc płonące ognisko i piekące się nad ogniem mięso, rusałka aż radośnie pisnęła. Już sobie wyobrażała, jak zatopi ostre kiełki w miękkim, gorącym mięsie i poczuje na języku jego słodki smak. Oblizała usta. Synowie Rudolfusa siedzący na pniach tuż obok ogniska wstali i podeszli do ojca ciekawi, kogóż to przyprowadził. Mojmir otrzepywał się ze śniegu, Sor i Liwia robiły dokładnie to samo. Gdy już doprowadzili się do względnego porządku i zaczęli przypominać istoty rozumne, a nie śniegowe zaspy na dwóch nogach, detektyw spojrzał w twarz rudobrodego.
– Życie wam zawdzięczamy – powiedział, wyciągając rękę. Rudolfus przez dłuższą chwilę mierzył detektywa surowym wzrokiem. Mojmir nie cofnął ręki. W końcu Rudolfus wyciągnął swoją i uścisnął dłoń detektywa. Nieco za mocno.
– Życie trza ratować – odpowiedział rudobrody i spojrzał na kobiety za Mojmirem. – Aleś chyba dobre interesy poczynił. Ostatnio gdyśmy się widzieli, prowadziłeś pięknego ogiera, teraz dwie piękne… klacze – zaśmiał się Rudolfus. Rusałka spiorunowała go wzrokiem. W normalnych warunkach za nazwanie klaczą wpakowałaby mu sztylet w gardło, tym razem przełknęła tylko ślinę i zdławiła duszącą potrzebę zemsty. Na jakiś czas…
– Nie jesteśmy kobyłami na wymianę – powiedziała łagodnym głosem Sor, obnażając ostre, lśniące kiełki. Rudolfus zorientował się, że ma do czynienia z rusałką, cofnął się o krok. Nie lubił rusałek. Poza niewątpliwą i bezdyskusyjną urodą miały cechę, której on, potężny myśliwy, nie tylko u kobiet nie cenił, lecz także uważał, że należy ją ze wszystkich sił tępić: własne zdanie.
– Wybacz pani, nie chciałem honoru uszczerbić.
– Skąd wiedzieliście, że idziemy? – zapytał detektyw.
– Znikąd. Bogi chciały, cobym was napotkał. Gdyby nie to, z pewnością minęlibyście grotę. Tu łatwo pobłądzić. Chodźmy do ognia, rozgrzejemy się. Synkowie, skoczcie no po pniaki dla gości, ale żywo! Hop, hop!
Detektyw i Sor podeszli niemal od razu, Liwii chwilę zajęło wygrzebanie opatulonego w koce małego wołchwa. Opieka nad maluchem w takich warunkach stanowiła nie lada wyzwanie, całe szczęście rusałka miała i wiedzę, i umiejętności niezwykle przy tym pomocne. Choć większość czasu dziecko spędzało, śpiąc w tobołku Liwii, to Sor czarami sprawiała, że miał czystą pieluchę i pełny brzuch. Przy pomocy swojej magii skłoniła piersi Liwii do produkcji sycącego mleka. Było to bardzo ryzykowne, bogini Mokosz niechętnie patrzyła na takie praktyki, jednak tym razem nie było innego wyjścia. Głodny mały wołchw mógłby być potwornie niebezpieczny, nawet jako niemowlę. Wystarczyłoby, żeby wyrwał dziurę w aurze, a Bure Bagna przestałyby istnieć. Początkowo Sor sama chciała karmić małego, ale mleko rusałki obdarzonej ogromną aurą mogłoby niekorzystnie wpłynąć na małego i Mojmir uznał, że lepiej nie ryzykować. Liwia sceptycznie podeszła do tego pomysłu, wciąż była osłabiona po tym, co spotkało ją w ruinach Hasz-Geberon, nie miała jednak wyjścia. Teraz jej zaangażowanie w opiekę nad malcem zaczynało nabierać znacznie głębszego wymiaru. Mojmir nieco się tego obawiał. Nie chciał, żeby dziewczyna zbyt mocno się do berbecia przywiązała. W końcu nie wiedzieli, co z nim dalej będzie. Gdy raz zasugerował, że może Sor spróbowałaby go nakarmić jakoś inaczej, Liwia zareagowała nad wyraz ostro. Krzyknęła, że radzi sobie dobrze i że jako facet mógłby upolować coś na kolację, a nie wpieprzać się w kobiece sprawy. Mojmir uznał, że lepiej jej nie drażnić, ostatecznie wciąż tkwili w zaspach do pasa, a droga na południe szła im wyjątkowo mozolnie.
– Bogowie, panie Mojmir, tego tom się nie spodziewał. – Rudolfus nie krył zdziwienia, widząc dziecko w ramionach Liwii. – Co też was podkusiło do podróży przez Bure Bagna w zimie z dzieckiem w betach? Toż to szaleństwo i pewna śmierć!
– Przymus, udajemy się do znajomej na południu – odpowiedział detektyw.
– To musi być ważna znajoma, skoroście się takiej desperacji nie przelękli…
– Zaiste. – Mojmir sięgnął do swojej torby, wyjął z niej spory kawał nieco już zmrożonego udźca z sarny i podał go jednemu z synów Rudolfusa. Chłopak od razu zrozumiał, co ma z tym zrobić. Kilka chwil później skwierczące różowe mięso piekło się już nad ogniskiem, wypełniając grotę słodkim zapachem przypraw.
– A daleko na południu mieszka ta wasza znajoma? – Rudolfus spojrzał na detektywa zaciekawiony.
– Latem byłoby stąd najwyżej piętnaście dni drogi…
– Rozumiem – odparł myśliwy, kręcąc na boki rudym wąsem. – Zolur, weź no, to już będzie… – Wskazał jednemu z synów mięso, które piekło się jeszcze zanim Mojmir, Sor i Liwia przybyli do groty. Chłopak wyjął z torby kilka niedużych desek i sprawnie rozdzielił mięso na porcje, a potem podał je kolejno wszystkim. Jedli szybko, w milczeniu. Zwłaszcza Liwia, wymęczona karmieniem małego wołchwa własną piersią, pochłaniała kolejne kęsy z szybkością ucieczki spłoszonego zająca.
– Teraz droga niełatwa – zagaił myśliwy. – Może moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc…
Detektyw spojrzał na mężczyznę zaciekawiony, co też ten brodacz ma na myśli. Już planował się odezwać, ale zauważył, że wzrok myśliwego notorycznie uciekał w kierunku Sor i Liwii.
– Tyś jeden, a kobiety pod bokiem masz dwie, my żadnej baby dawno żeśmy nie widzieli… – powiedział myśliwy, choć nie starczyło mu odwagi, żeby detektywowi lub Sor spojrzeć w twarz. Mówił niby od niechcenia, nieco pod wąsem, sam do siebie. Mojmir już chciał zaprotestować, ale nim to zrobił, zauważył kpiący uśmieszek rusałki. Sor patrzyła na niego w sposób dający do zrozumienia, żeby się nie odzywał.
– A cóż mości panie zaoferujesz za nasz czas? – zapytała rusałka, ciepło się uśmiechając. Rudobrody myśliwy wyraźnie się ucieszył nadzieją, którą rozbudziła w nim Sor. Mojmir zauważył, że Liwia wlepiała w rusałkę przerażone spojrzenie.
– Jak żem wspomniał, droga daleka i żmudna – tłumaczył Rudolfus. – Mogę wam jednak pomóc tak, że i szybciej, i łatwiej znajdziecie się na południu. Tu niedaleko swoje brzegi ma Siniucha. Rzeka nie zamarza nawet w takie mroźne dni jak dziś. Mamy łodzie w krzakach ukryte, gdyby się nam ryb zachciało. Damy wam jedną…
– Was trzech – odezwała się rusałka, taksując ich surowym spojrzeniem. – My ledwo dwie i zdrożone, Liwia w połogu wciąż…
– Dwóch, mości pani, jeno ja i Zezen. Zolur. – Mężczyzna spojrzał na młodszego syna z wyraźnym zakłopotaniem. – On ma inne gusta…
Sor zerkała na myśliwego, unosząc jedną brew. Mojmir widywał już to spojrzenie wcześniej. Liwia wierciła się niespokojnie, siedząc obok Mojmira. Detektyw spojrzał na dziewczynę łagodnym wzrokiem. Wiedział, że rusałka coś knuje, nie wiedział jeszcze co, ale domyślał się, że myśliwi nie wyjdą dobrze na targach z nią. Chwycił Liwię za rękę i lekko pogłaskał. Wyczuł, że jest spięta. – Spokojnie – szepnął do niej.
– Sądzę – rusałka zrobiła poważną minę – że to uczciwa wymiana. Musicie jednak zważyć, mości dobrodzieje, że jak już wspomniałam, moja towarzyszka w połogu jest, niedawno powiła dziecko. Muszę ja wystarczyć dla was obu, ale zapewniam, że podołam wyzwaniu. Czy taki układ ci odpowiada?
Rudolfus przez chwilę patrzył na rusałkę, jakby oceniał, czy rzeczywiście da radę takim ogierom jak oni. Mojmir pomyślał, że myśliwy musi strasznie mało wiedzieć o rusałkach. Igrał z siłami, które go przerastały, a Sor z całą pewnością miała z tego spory ubaw. W tej chwili określenie tego, kto jest myśliwym, a kto ofiarą nie było takie oczywiste jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. W końcu Rudolfus skinął głową.
– Dobrze więc. – Przyjął ofertę rusałki. – Ja pójdę pierwszy. Chłopaki, zrobić nam posłanie, ale już! Osłonić je płachtami, ma być wygodnie i ustronnie! – Jego podekscytowany głos wznosił się na wyższe niż zazwyczaj rejestry.
Synowie myśliwego szybko wymościli obszerne posłanie, rozłożyli na ziemi kilka futrzanych płaszczy. Całość odgrodzili, stawiając obok prowizoryczny parawan z gałęzi, na której zawiesili jedno z okryć. Zmierzchało, jaskinię oświetlało już tylko ognisko, nad którym wciąż piekło się mięso z sarny. Gdy wszyscy napełnili brzuchy, Rudolfus wyjął z torby karafkę mocnej nalewki miodowej. Rozlał do kubków i podał rusałce i detektywowi. Mojmir zastanawiał się, co Sor kombinuje. Jej chytre spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, że nie ma czystych intencji. Nie znał jej zbyt dobrze, ale tyle ile wiedział o rusałkach wystarczyło, żeby wzbudzić w nim podejrzliwość. Rudolfus najwyraźniej nie był aż tak spostrzegawczy. Ani ostrożny. Detektyw uznał jednak, że nie będzie się wtrącał. Pozwolił Sor robić co chce, w końcu to jej ciało i jej sprawa, jak go używa. A jeśli zdobędą dzięki niej łódź, to tym lepiej. Nalewka miodowa przyjemnie rozgrzała Mojmirowi skostniałe wnętrzności. Choć na zewnątrz śnieżyca dwoiła się i troiła, żeby zasypać całe Mirabelium grubą warstwą białego puchu, oni byli bezpieczni, najedzeni i wygrzewali się przy ognisku. Zniecierpliwiony Rudolfus spojrzał na rusałkę wymownie. Sor nie potrzebowała zachęt. Wstała i udała się na przygotowane uprzednio legowisko, bo łożem tych kilku futer na kamieniu nazwać nie było można.
Mojmir z Liwią czuli się zażenowani, słuchając chrapliwego sapania myśliwego. Detektyw czuł też dość intensywnie wibrującą w grocie aurę. Był niemal pewien, że Sor raz za razem uderza w myśliwego czarami. Nie wiedział, co konkretnie mu robi, ale był przekonany, że szykuje mu okrutną niespodziankę. Gdy Rudolfus wyszedł zza prowizorycznego parawanu, był czerwony na twarzy, spocony jak mysz i zdyszany, ale oczy miał wielce uradowane. Ciekawe, co ci zrobiła?, pomyślał detektyw, widząc jego uśmieszek. Gdy za parawan wszedł Zezen, sytuacja się powtórzyła. Intensywna, wręcz agresywna aura wypełniła grotę. Mojmir czuł lekkie zawroty głowy. Niemal słyszał, jak rusałka uderza w chłopaka kolejnymi zaklęciami. Przez moment było mu go nawet trochę szkoda. Szybko mu jednak przeszło, gdy ból głowy stał się na tyle uciążliwy, by utrudnić mu żywienie współczucia. Na szczęście młodzik nie przedłużał sprawy. Wszystko skończyło się po kilku chwilach cichym, zduszonym pisknięciem.
Reszta nocy wszystkim minęła spokojnie. Gdzieś nad ranem zamieć zaczęła się uspokajać, a wraz ze wschodem słońca skończyła się zupełnie. Wstał całkiem ładny dzień. Mojmir przeciągnął się i otworzył oczy. Ujrzał leżącą obok niego Liwię. Dziewczyna jeszcze spała. Mały wołchw spał tuż obok. Jednak po chwili i oni się zbudzili. Liwia ciepło uśmiechnęła się do Mojmira. Zgodnie z umową, którą Rudolfus zawarł z Sor, dziś myśliwy wskaże im łódź i dalszą drogę pokonają, płynąc z prądem Siniuchy, aż do jeziora Warczyn. Wygrzebali się z futer, a detektyw podszedł do ogniska i rozsunął dopalające się polana. Znalazł jeszcze tyle żaru, że już po kilku chwilach znowu zapłonął ogień. Chwilę później wstał Rudolfus i jego synowie.
– Zjemy i Zolur odprowadzi was do łodzi – powiedział myśliwy. – Ja z Zezenem ruszamy zaraz obejść sidła.
– Nie oczekujesz zwrotu łodzi? – zapytał detektyw.
– Nie, jest wasza. Mamy jeszcze dwie inne zacumowane w okolicy. A teraz – Rudolfus spojrzał Mojmirowi w oczy – bywajcie.
– Bywajcie – odpowiedział detektyw.
Myśliwi z synem ruszyli przed siebie. W grocie, zgodnie ze słowami Rudolfusa, został Zolur. Mojmir odniósł wrażenie, że relacja między Zolurem a Rudolfusem jest co najmniej oziębła, choć chłopak wyraźnie starał się zdobyć uznanie w oczach ojca. Zaraz po śniadaniu wyruszyli w dalszą drogę. Mały wołchw nie spał, ale był spokojny. Opatulony kocami patrzył ciekawymi oczami na świat. Mojmir zastanawiał się nawet, jak tak delikatne i niewinne stworzenie może stwarzać aż tak niepojęte zagrożenie dla całego Mirabelium.
Obiecywana przez Rudolfusa łódź okazała się całkiem solidna. Bez problemu się zmieścili, mieli nawet sporo wolnego miejsca. Załadowali to, co ze sobą mieli, i detektyw pomógł Liwii wejść na pokład. Sor wyciągnęła dłoń w kierunku chłopaka. Zolur nieco zmieszany uścisnął dłoń rusałki. Mojmir poczuł silną, ale ciepłą falę aury. Zaraz po tym rusałka zwinne wskoczyła do łodzi.
– Nie musicie się obawiać, rzeka jest spokojna aż do samego jeziora. Na tym odcinku prąd jest bardzo szybki, więc jeśli dobrze pójdzie i nic was nie zatrzyma to nazajutrz wieczorem wypłyniecie na otwarte wody Warczyna – powiedział, zwracając się do detektywa.
– Dziękuję. – Mojmir uścisnął wyciągniętą przez chłopaka dłoń i też, jako ostatni, wskoczył do łodzi, która lekko się zakołysała. Chłopak pomógł im zdjąć cumy i odepchnął łódź od brzegu, pozwalając im wpłynąć w nurt Siniuchy. Detektyw z zadowoleniem zauważył, że na dnie leżą dwa długie wiosła. Teraz, gdy byli już sami, Mojmir wreszcie mógł zaspokoić zżerającą go ciekawość. Spojrzał wymownie na Sor.
– Wieczorem czułem aurę w grocie, gdy ty i…
– Aj tam… – Rusałka machnęła lekceważąco dłonią.
– Co im zrobiłaś? – dopytywał detektyw. Nie był pewien, czy chce to wiedzieć, ale ciekawość wzięła górę.
– No co! – Sor zmarszczyła nosek. – Musiałam go ukarać…
– Ukarać? – Mojmir patrzył na nią zdziwiony. Liwia też była zaskoczona.
– No tak. – Rusałka uśmiechnęła się. – Staruch zasugerował, że jesteśmy niewolnicami na sprzedaż i że może sobie z nas skorzystać jak z ladacznic…
– Co im zrobiłaś?
– Nic wielkiego… Ich kuśki za kilka dni zaczną się kurczyć i usychać, aż całkiem im odpadną, jajca zaś opuchną do rozmiarów sporych gruszek, będą ich okrutnie bolały i śmierdziały gnijącą rybą. Nie będę zdziwiona, gdy ich wycie usłyszą w Trajtarze. Poza tym każdy fragment ich ciał, którym ważyli się mnie tknąć, wkrótce boleśnie owrzodzieje. Będą gnić żywcem przez piętnaście dni. Po tym czasie bardzo powoli wszystko zacznie im odrastać i wracać do normy. – Gdy skończyła opisywać tortury, które czekają myśliwego i jego syna, wyszczerzyła lśniące kiełki uradowana. Mojmir wzdrygnął się, Liwia patrzyła na rusałkę zdegustowana.
– Wariatka – mruknął detektyw. Sor potrafiła wzbudzać skrajnie różne emocje. Jej uroda i czar bywały urzekające, ale czasami jej zachowanie przyprawiało o wymioty. Potrafiła być ordynarna i sadystyczna, a przy tym powabna i zniewalająca. Mimo wszystko Mojmir czuł, że ma dobre serce, tylko czasami jej nieco złośliwa rusałcza natura bierze górę.
– Ranisz moje uczucia Mojmirku. Chciałam się tylko trochę rozerwać. Co prawda ich możliwości fizyczne mocno mnie rozczarowały, ale za to zaklęcia chłonęli jak karczmarz kruszec za rozwodnione piwo. – Sor pomachała do detektywa rzęsami, robiąc przy tym minę niewiniątka.
– A jemu co zrobiłaś?
– Zolurowi?
– No…
– To miły chłopak. – Uśmiechnęła się. – Już nigdy nie chybi z łuku ani kuszy. Niedługo też będzie znacznie silniejszy od ojca i brata, razem wziętych…
– To tak można? – Mojmir wytrzeszczył oczy.
– Zapomnij – prychnęła rusałka. – Taka wiązka aury wpakowana w twoje tkanki zmieniłaby ci mózg w otręby owsiane.
***
Prąd Siniuchy był spokojny, ale bardzo szybki. Łódź pędziła przez rzekę z prędkością galopującej kawalerii. Zgodnie ze słowami Zolura, już następnego dnia, jeszcze przed zachodem słońca, wypłynęli na wody jeziora Warczyn. Zima zatrzymała się na brzegu i nic nie wskazywało na to, żeby wybierała się dalej na południe. Już gdy zbliżali się do jeziora, detektyw zauważył, że grubość warstwy śniegu wyraźnie się zmniejsza, poczuł też na twarzy przyjemny, ciepły, wiosenny wietrzyk. Liwia trzymała w ramionach małego wołchwa. Sor siedziała obok, bez celu głaszcząc opuszkami palców wodę za burtą. Mojmir wyciągnął z dna łodzi wiosła i osadził je w stalowych dulkach przypominających otwarte ku górze podkowy. Ustawił się i zebrawszy siły, zaczął wiosłować. Szło mu znacznie lepiej i sprawniej, niż by przypuszczał. Rano czuł lekkie wibracje i trochę piekło go z tyłu głowy, podejrzewał, że rusałka maczała w tym swoje czarodziejskie palce, nie dopytywał jednak. Jeśli działa, to nie ma sensu drążyć.
Siniucha, znajdująca ujście w jeziorze Warczyn, swoją kontynuację miała niedaleko, po zachodniej stronie zbiornika. Zostawiwszy zimę i chłody za plecami uznali, że nie ma sensu porzucać łodzi i resztę drogi, prawie do samej chatki, pokonają rzeką. Od celu dzieliło ich już tylko kilka dni. Jedzenia mieli aż w nadmiarze. Sor nudząc się, wabiła magią ryby tuż pod powierzchnię wody, a detektyw sprawnie nabijał otumanione ofiary na szpikulec do pieczenia mięsa. Gdy zbliżały się wieczory, dobijali do jednego z brzegów i nocowali w urządzonych na szybko prowizorycznych obozowiskach. Detektyw piekł ryby, Liwia karmiła małego wołchwa, a Sor zazwyczaj leżała i gapiła się w gwiazdy. Jak zwykle – nieskończenie z siebie zadowolona.
– O czym myślisz? – zapytał detektyw i w sumie od razu pożałował tego pytania.
– Zastanawiam się, któremu pierwszemu odpadnie – prychnęła wesoło.
– Sor… – burknął zniesmaczony.
– No co, jestem rusałką, nie wolno mi?
– Wolno – rzucił na odczepne detektyw.
– Jutro wieczorem będziemy na miejscu.
– Wiem, to dobrze, Liwia trochę odpocznie…
– Nie sądzę, żeby rwała się do odpoczynku – szepnęła rusałka, zwracając twarz w kierunku Mojmira.
– Co masz na myśli?
– Daj spokój, przecież widzisz, jak ona się zachowuje, zupełnie tak, jakby to było jej dziecko…
– To potencjalnie problematyczne.
– Potencjalnie problematyczne? – Ton, jakim Sor zadała to pytanie, nie pozostawiał detektywowi złudzeń. Rusałka doskonale wiedziała, że mogą z tego być poważne kłopoty. – Jeśli Ursula doradzi, żeby małego zabić, Liwia się wścieknie…
– Nie sądzę, żeby jej wściekłość mogła coś zmienić – powiedział, choć nie brzmiało to przekonująco.
– Oj – mruknęła rusałka – może, i to całkiem sporo, wierz mi…
– Dlaczego?
– Bo mały może odmówić współpracy – powiedziała ponuro Sor. – Delikatnie mówiąc…
– Możesz jaśniej?
– Chodzi o to, że jeśli on poczuje więź z Liwią i poczuje, że ta więź jest odwzajemniona, jeśli uzna ją za matkę, to zabicie go może być niemożliwe. Przypominam ci, że to mały wołchw, a nie pierwszy lepszy bachor. Drzemią w nim siły, których nie potrafimy opanować ani kontrolować. Jeśli poczują się zagrożone lub uznają, że Liwia jest zagrożona, zaczną się bronić. A ostatnie czego chcemy, to wkurwić pradawne moce wołchwów…
Mojmir słuchał rusałki w milczeniu. Choć starał się odsunąć od siebie te myśli, to podejrzewał, że może dojść do takiej sytuacji. Zachowanie Liwii zmieniało się coraz bardziej. Pozostało żywić nadzieję, że nie będzie tak źle jak opisała to Sor.
Zgodnie z planem kolejnego dnia wieczorem dopłynęli do miejsca, z którego w oddali widzieli delikatny dym unoszący się z komina chatki Ursuli. Detektyw wciągnął łódź na brzeg, uwiązał ją do drzewa i wszyscy ruszyli po skarpie w górę. Niedługo po tym dojrzeli między zaroślami pierwsze przebłyski światła w oknach chatki. Detektyw poczuł, jak ogarnia go spokój i zmęczenie. Cieszył się na myśl, że w końcu wyśpi się w normalnym łóżku. W końcu będą mieli trochę spokoju. Nim podeszli do drzwi, te otworzyły się, a w progu stanęła (o ile można stanąć w progu, lewitując) Ursula Vanessa Wynn.
– Jesteście w końcu. – Detektyw usłyszał jej ciepły głos w głowie.
– Witaj Ursulo – odpowiedział na głos. – Przyprowadziliśmy kogoś jeszcze… – To mówiąc, odwrócił twarz w stronę Liwii niosącej małego wołchwa.
– Czuję. – Usłyszał w głowie. – Wejdźcie, mamy wiele do omówienia…
Po dotarciu do chatki Mojmir, Sor i Liwia z małym wołchwem przez kilka dni odpoczywali. Mimo pozornego spokoju atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Liwia zazdrośnie patrzyła na Erikę, bez skrępowania spoufalającą się z Mojmirem. Detektyw starał się hamować jej zapędy na tyle, by jej nie urazić. Wciąż obwiniał się za to, że straciła rękę. Sytuacji nie poprawiała krzątająca się po obejściu Anette. Chatka pełna była rannych lub skrzywdzonych z jego powodu kobiet. Czuł się trochę jak w potrzasku, otoczony swoimi winami. Zaczynał poważnie wracać do swoich rozważań na temat wyprawy na wschód. Jedynie Ursula, lewitując tu i tam, zachowywała się tak, jakby ta napięta atmosfera była jej całkowicie obojętna. Mojmir wiedział, że czarownica cały czas słyszy myśli wszystkich, jej uwaga skupiała się jednak głównie na Liwii i małym wołchwie. Mojmir uznał, że najwyższy czas porozmawiać z czarownicą i postanowić, jakie będą ich kolejne kroki. Szybko przekonał się, że Ursula była podobnego zdania.
– Obawiam się, że moja wiedza i umiejętności mogą tu nie wystarczyć – detektyw usłyszał w głowie przyjemny, kołyszący jego aurę głos Ursuli. Więc co proponujesz? – pomyślał. Zależało mu, żeby rozmowa została tylko między nim i Ursulą.
– To ci się nie spodoba – usłyszał odpowiedź w myślach. Ton, jakim Ursula to wyraziła sprawił, że detektyw poczuł dreszcze. Pomyślał, że czarownica chce jakoś zabić małego wołchwa. – Nie, nie możemy go uśmiercić, a już na pewno nie teraz. Na razie musimy się dowiedzieć, jak go ochronić przed światem i osobami, które nawet nie powinny wiedzieć o jego istnieniu. To dziecko jest tworem przeciwnym naturze i to, co mówiła ci o nim twoja żona, nie jest ani trochę przesadzone. Powiedziałabym raczej, że było to duże niedopowiedzenie. Mały posiada moc, jakiej nawet ja nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Jego aura jest bezpośrednio połączona i zsynchronizowana z aurą samego Welesa. Nie tylko posiada jego moc magiczną, lecz także jego boską świadomość. Za jakiś czas, gdy już nauczy się mówić, będzie w stanie przepowiadać przyszłość i kierować wydarzeniami wbrew woli Doli i Rodzanic. Nie tylko wydarzeniami z teraz, ale też tymi z przeszłości i przyszłości. Jego świadomość wyrasta poza czas i przestrzeń. Wołchwowie nie bez powodu zniknęli z tego świata.
– Znasz kogoś, kto może nam pomóc? – Mojmir starał się o tym nie myśleć, ale podejrzewał, kogo Ursula może mu wskazać.
– Tak – usłyszał w głowie – choć nie osobiście…
– Mokosz… – szepnął detektyw. Ursula spojrzała mu w oczy i lekko skinęła głową, przytakując.
– Wiem, jak skończyła się twoja ostatnia wizyta w Treesanti – ponownie usłyszał w głowie łagodny głos czarodziejki. – Obawiam się jednak, że nie mamy innego wyjścia…
– Trudno, zrobię co trzeba, nawet jeśli wymaga to ponownego skontaktowania się z Mokoszą. – Detektyw silił się na dziarski ton. Niepotrzebnie. Ursula i tak doskonale wiedziała, co czuje i myśli.
– Zabierzesz ze sobą Sor i Liwię, ale małego zostawicie tutaj. – Słowa Ursuli uspokajały detektywa. Martwiła go więź, jaka zaczęła się tworzyć między Liwią i małym. Co prawda Mojmir o tym nie wspominał, ale był przekonany, że Sor prowadzi z czarownicą długie telepatyczne rozmowy i z całą pewnością zwróciła na to jej uwagę. – Tak będzie lepiej dla wszystkich – kontynuowała czarownica – a już na pewno dla Liwii. Nie powinna żywić do tego dziecka głębszych uczuć…
– Kiedy mamy ruszyć? – zapytał detektyw.
– Wyruszycie jutro rano. Do tego czasu odpocznij jeszcze trochę. W nocy zajmę się regeneracją twojej aury. Nieco ułatwi ci to pracę w Treesanti…
– Dziękuję, ale nie tylko za to… Chciałem też podziękować za to, co robisz dla Anette… Praktycznie ją uzdrowiłaś…
– Jeszcze wiele pracy przed nią. – Mojmir usłyszał lekki śmiech Ursuli w głowie. – Ale sądzę, że za jakiś czas wróci do pełni zdrowia. – Czarownica uśmiechnęła się, ale tym razem nie w myślach. Tak naprawdę, fizycznie. Mojmir rzadko widywał jej prawdziwy uśmiech. Tym bardziej docenił ten gest.
Zgodnie z ustaleniami, tuż po obfitym śniadaniu przygotowanym przez Erikę, ruszyli w drogę do klasztoru Mokoszy w Treesanti. Na wieść, że mały wołchw ma zostać pod opieką Eriki, Liwia zareagowała tak, jak się tego spodziewali – histerią, wyzwiskami i groźbami rękoczynów. Jej złość osiągnęła takie pułapy, że zapomniała nawet o ciągle dokuczającym jej bólu nadgarstków, który został jej po przybiciu do drzwi ruin Hasz-Geberon, i uderzała pięściami w stół raz za razem. Krzyczała i kłóciła się długo i głośno, w końcu jednak uległa słowom Ursuli. Naburmuszona jak borsuk siedziała przy stole, rzucając oczami we wszystkich gromy. Dobrych kilkanaście razy przypominała Erice, o której mały lubi spać, jakie ma pory karmienia i jakie zabawy go śmieszą. Wspomniała, co zrobić, gdy się wystraszy i wytłumaczyła, jak go tulić, gdy potrzebuje bliskości. Erika zniosła te instruktaże wyjątkowo spokojnie. Na prośbę Ursuli pozwoliła Liwii się wygadać. W końcu, oglądając się co chwilę za siebie, Liwia ruszyła za Mojmirem i Sor. Przestała się odwracać dopiero gdy chatka zniknęła jej z oczu za zakrętem.
Sor mogła oczywiście otworzyć im portal i przenieść ich prosto na przystań, w której cumują łodzie transportujące pielgrzymów do klasztoru. Dla rusałki wspomaganej mocami Ursuli nie stanowiłoby to żadnego problemu. Ale na prośbę Mojmira, Sor i Ursula uznały, że Lunaris w siodle dobrze Liwii zrobi. Początkowo dziewczyna wydawała się przygnębiona, powoli jednak, dzień po dniu, uśmiech coraz częściej gościł na jej twarzy. Mojmir nie raz łapał się na tonięciu w odmętach jej pięknych, roześmianych, lazurowoniebieskich sarnich oczu. Wieczorami swoje posłania układali tuż obok siebie. Sor zazwyczaj zachowywała pewien wygodny dla wszystkich dystans, dając im nieco przestrzeni.
Ani Liwia, ani Sor nigdy nie były w klasztorze Treesanti. Obie wiedziały, że do klasztoru płynie się łodzią. Nie spodziewały się jednak, że morski odcinek będzie tak długi i obfitujący w zagrożenia. Właściciele łódek doskonale znali tutejsze wody, więc wystające z wody ostre czarne słupy skał nie były dla nich niczym nowym. Na Liwii zrobiły jednak spore wrażenie, a i rusałka nie kryła fascynacji grozą Pazurów. Według legend skały wystające z wody w tym rejonie to pozostałości po głazach, które więksi przodkowie dzisiejszych Stolemów rzucali do Twardych Wód podczas swoich krwawych zawodów. Zapędzali wtedy schwytanych w okolicznych wioskach ludzi, całe rodziny, do małych łódek i próbowali trafić w uciekających w przerażeniu biedaków. Rzadko zdarzało się, żeby któryś Stolem chybił. W praktyce oznaczało to tyle, że pod każdym z głazów spoczywały szczątki innej rodziny. Mojmir znał tę legendę, ale uznał, że nie ma potrzeby dzielić się tą wiedzą z Liwią i Sor.
Łódka napędzana jedynie siłą mięśni wynajętego wioślarza cięła wodę szybko i pewnie. Kilka razy przepływali tak blisko skał, że Liwia była niemal pewna, że się rozbiją i już – zerkając w stronę lądu – zaczynała obliczać, jakie szanse na przeżycie mają. Jej zdaniem były praktycznie zerowe. Liczne wiry i ostre prądy prędzej czy później porozbijałyby ich targane przez wodę ciała o skały przypominające pazury wystające z wody. Jak łatwo się domyślić, stąd też wzięła się ich złowróżbna nazwa. Sytuacji nie poprawiało to, że Liwia pływała jak siekiera bez trzonka. Wynik tych obliczeń był oczywisty. Gdy w oddali, tuż pod ścianą klifu dostrzegła przystań, odetchnęła i uświadomiła sobie, że niemal od samego ranka ani razu nie pomyślała o małym wołchwie. Poczuła się zawstydzona, jak matka, która zapomniała o własnym dziecku. Miała z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, ale wiedziała, że małemu pod czujnym okiem Ursuli nic nie grozi. Gdy dopłynęli do przystani, Liwię przeraziły wąskie, mokre i śliskie kamienne schody wiodące niemal pionowo w górę, do wrót klasztoru. Dopiero teraz zrozumiała, że przeprawa drogą wodną wcale nie była tak niebezpieczna. Prawdziwe ryzyko dopiero przed nimi. Jeśli się poślizgnie, najpewniej zginie, roztrzaskując się o skały wystające z wody lub nadzieje na jedną z nich, a jej truchło aż do kolejnej zimy będzie obgryzane przez miejscowe ptactwo.
Jednak nie tym razem. Jeszcze trochę pożyję – pomyślała sapiąca ze zmęczenia Liwia, gdy w końcu stanęli przed bramą klasztoru w Treesanti. Fasada była bardzo podobna do tej, jaką znała z klasztoru w Wierzbowisku. Mojmir podszedł do drzwi i pociągnął za wiszący obok nich łańcuch, zardzewiały od słonej wody. Słyszeli, jak w środku wesoło zadzwoniły dzwonki. Kilka chwil później drzwi otworzyły się, a w progu stanęła młoda kapłanka.
– Witajcie – powiedziała miło.
– Witaj – odparł Mojmir. – Przybyliśmy, aby omówić ważne sprawy z Panującą Kapłanką.
– Gość w dom, życie w dom. – Młoda kapłanka skłoniła się lekko i cofnąwszy się o krok, wpuściła ich do środka. Wnętrze klasztoru było urządzone w podobny sposób jak klasztor we Wszeborach, z tą jednak różnicą, że tutaj na środku stał posąg, który Mojmir znał aż za dobrze. Kapłanka zamknęła za nimi drzwi i ruszyła w kierunku jednej z naw bocznych po prawej stronie, patrząc od wejścia. Podróżni ruszyli za nią do oświetlonego lampami olejnymi korytarza z rzędami drzwi po jednej i drugiej stronie.
– Te trzy cele są wolne. – Dziewczyna wskazała im drzwi.
– Wystarczą nam dwie – sprostowała Liwia, patrząc na Mojmira uśmiechnięta. Sor słysząc to, też lekko uśmiechnęła się pod nosem. Kapłanka nic na to nie odpowiedziała, detektyw jednak zauważył, że nie była zadowolona, słysząc deklarację Liwii.
– Kiedy będziemy mogli się spotkać z Panującą Kapłanką? – zapytał, chcąc zmienić temat na wygodniejszy.
– Przekażę, że macie takie życzenie. Jak cię zwą, panie?
– Mojmir Lupej – odpowiedział detektyw. Kapłanka wzdrygnęła się, słysząc jego nazwisko. Sprawiała wrażenie wystraszonej, wręcz spłoszonej. Ponownie skłoniła się delikatnie i szybko przebierając nogami, podreptała do swojej przełożonej.
***
Po wejściu do celi Liwia od razu mocno przytuliła się do detektywa. Zaskoczyło go to, ale nie zamierzał jej odpychać. Jego sytuacja i tak nie dawała mu zbyt wielkiego pola manewru, więc uznał, że nie ma nic do stracenia. Bądź co bądź, nadal był poszukiwanym przestępcą. I nadal nie porzucił swoich planów odejścia na wschód. Zastanawiał się nawet, czy nie poprosić jej, żeby wyruszyła z nim, gdy już ta cała kołomyja się skończy.
– Myślisz, że Mokosz coś nam doradzi? – zapytała Liwia.
– Nie wiem, nawet nie mamy pewności, czy w ogóle zechce się ze mną połączyć…
– Nie sądziłam, że może odmówić.
– To bogini – przypomniał detektyw. – Może w zasadzie wszystko…
– Na przykład? – dopytywała. Detektyw zauważył, że wygląda na lekko wystraszoną.
– Na przykład po połączeniu zrobi mi z mózgu pasztet – zaśmiał się. Dziewczyna lekko uderzyła go w ramię pięścią. W tym samym momencie rozległo się pukanie. – Wróciła szybciej, niż zakładałem. – Detektyw spoważniał. Podszedł i otworzył drzwi. Zobaczył tę samą młodą kapłankę, która ich przyjmowała.
– Panująca Kapłanka prosi pana na rozmowę – oświadczyła. Mojmir nie zamierzał kazać jej czekać. Puścił do Liwii porozumiewawcze oczko i ruszył za kapłanką. Po chwili stanął przed drzwiami kancelarii. Młoda kapłanka otworzyła mu je, odsunęła się o krok i wskazała dłonią, żeby wszedł do środka.
– Wiedziałam, że przybędziesz, nie spodziewałam się tylko, że tak szybko… – rzuciła Panująca Kapłanka, ujrzawszy Mojmira.
– Witaj – odpowiedział detektyw, podchodząc bliżej.
– Witaj. – Zmierzyła go wzrokiem. – Zmizerniałeś…
– Dziękuję. – Detektyw wyszczerzył zęby w uśmiechu. Kapłanka tylko pokręciła głową zażenowana.
– Mokosz nas uprzedziła o twoim przybyciu – wyjaśniła Panująca Kapłanka. – Powiedziała też, jaki przyświeca ci cel…
– To dobrze, nie muszę tłumaczyć… – Mojmir nie krył zadowolenia.
– Trochę musisz. – Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie. – Na przykład przydałoby się wyjaśnić, co to za dwie kobiety ze sobą przyprowadziłeś i dlaczego jedna z nich najwyraźniej zamierza dzielić z tobą celę… Znasz nasze zwyczaje…
– Jest bliska mojemu sercu. – Mojmir spoważniał.
– Jest twoją żoną?
– Formalnie nie.
– Więc formalnie powinna spędzać noce we własnej celi… – Kobieta wygłosiła te słowa oficjalnym tonem. – W oczach bogów jesteś wdowcem, dopóki nie odnajdzie się Sonia, więc twoje noce w klasztorze należą do mnie i moich dziewcząt…
– Sonia żyje, poza tym nie sądzę, żebyście miały pociechę z potomstwa po mnie… – powiedział detektyw. Zaskoczona kapłanka wytrzeszczyła i tak już wyłupiaste oczy. – Długo by tłumaczyć…
– Nie spieszy się nam. – Popatrzyła na detektywa wzrokiem sugerującym, że nie da się łatwo zbyć.
– Ech… – jęknął. Nie miał ochoty wszystkiego jej wyjaśniać. Wiedział jednak, że nie ma wyjścia i musi opowiedzieć przynajmniej część historii w taki sposób, żeby zaspokoić jej ciekawość. W gruncie rzeczy, zawdzięczał jej bardzo wiele. Chociażby noszoną na nadgarstku Wergderselingę.
– Okazało się, że Sonia usiłowała sprowadzić do Mirabelium wołchwa. Użyła do tego celu siostry tej dziewczyny, która ze mną przybyła. We współpracy z żercą z Wierzbowiska przeprowadzili rytuał przywołania, ale nie wszystko poszło po myśli Sonii. Wybrana jako naczynie Adrianna miała własne plany i teraz mały wołchw jest pod opieką zaufanej czarownicy…
– Mały wołchw?
– Tak, Adrianna, ta, która miała posłużyć za przekaźnik, przed śmiercią urodziła syna – wyjaśnił detektyw.
– Jakim to cudem zaszła w ciążę? I jak udało jej się przeżyć rytuał?
– Wiedziała, że ma umrzeć podczas rytuału. Nawiązała współpracę z alchemikiem, który stworzył jej klona. Klon oczywiście miał umrzeć, przekazując całą moc wołchwa Adriannie, tej prawdziwej. Niestety o jej planach dowiedziała się Sonia i namówiła żercę, żeby zapłodnił dziewczynę. Sonia wiedziała, że to dziecko przejmie moc… Ono w jakiś sposób jest połączone z Sonią. Ona potrafiła kierować dziewczyną, gdy jeszcze nosiła je w sobie.
– Rozumiem, więc Mirabelium drży w posadach, a my nawet nie jesteśmy tego świadomi… – Kobieta spojrzała na detektywa zamyślona. – Zamierzasz prosić Mokosz o radę?
– Mniej więcej… Mam nadzieję, że doradzi nam, co zrobić z dzieckiem…
– Dlaczego po prostu go nie uśmiercicie? Skoro posiada moc wołchwów, to stanowi zagrożenie dla całego Mirabelium i pozostałych światów.
– Nie można go zabić… To znaczy fizycznie można, ale niemal od razu gdzieś by się odrodziło. W tym lub jakimkolwiek innym świecie. Teraz przynajmniej mamy je pod kontrolą, a zabijając, bylibyśmy straceni…
– Skąd ta pewność? – Ton, jakim kapłanka to powiedziała, zaskoczył Mojmira. Brzmiało to tak, jakby podawała w wątpliwość strach detektywa przed małym wołchwem i jego nieopanowanymi mocami.
– Co masz na myśli?
– Może Dola i Rodzanice mają jakieś inne plany? Zastanowiłeś się nad tym?
– Zastanawiam się nad tym cały czas… Jakiekolwiek plany mają, uważam, że nie możemy siedzieć i czekać, aż Sonia położy na nim łapy. Przynajmniej spróbujemy i zobaczymy, co powie bogini.
– Długo jej szukałeś – powiedziała kapłanka.
– Chyba zbyt długo… – Mojmir posmutniał.
– To musi być dla ciebie trudne, kochałeś ją… Ona, jestem tego pewna, ciebie też…
– Każdy dokonuje wyborów. Sonia też wybrała. Uznała, że jej plany są ważniejsze ode mnie… – powiedział, a kobieta siedząca za biurkiem usłyszała w jego głosie trzeszczącą nutkę żalu. Patrzyła na niego przez chwilę w milczeniu. W końcu uznała, że nie warto rozdrapywać zasklepionych ran.
– Kiedy chcesz przeprowadzić rytuał?
– A kiedy będziecie gotowe? – Mojmir spojrzał na Panująca Kapłankę z nadzieją w oczach.
– Teoretycznie jesteśmy gotowe cały czas, ale chwila odpoczynku dobrze wam zrobi. Skoro już tu dotarliście, to odpocznijcie, a jutro po południu przeprowadzimy rytuał. – Detektywa ucieszyła jej propozycja. Zależało mu na rytuale, ale czuł też pewnego rodzaju stres na myśl o nim. Z ostatniego nie zapamiętał zbyt wiele. Mokosz większość przed nim ukryła. Miał nadzieję, że tym razem będzie inaczej i będzie mógł bardziej otwarcie wymienić myśli z boginią.
Gdy wrócił do celi, zastał Liwię zabierającą się właśnie za jedzenie posiłku przyniesionego przez jedną z kapłanek. Sor siedziała w swojej celi i jak przypuszczał detektyw, spała lub zajmowała się swoimi rusałczymi sprawami. Wiedział, że przynajmniej do rana nie powinna go niepokoić. Świadomość, że spędzi czas z Liwią sam na sam, aż do rana, wywoływała w nim skrajnie różne emocje. Z jednej strony się cieszył. Łaknął jej obecności w każdej możliwej formie. Z drugiej – czuł się nieswojo. Świadomość, że Sonia żyje, była równie uspokajająca, co irytująca. Porzuciła go. Czuł się zraniony i choć kiedyś była dla niego najważniejsza i niewiele było rzeczy, których by dla niej nie zrobił, dziś żywił do niej głównie żal i jakąś nieprzyjemną, meczącą niechęć. Nie chciał o niej myśleć, a już tym bardziej myśleć źle, a mimo tego nie potrafił przestać. Starał się przywoływać jakieś dobre wspomnienia, jednak te – złośliwie i niemal od razu – w świetle ostatnich wydarzeń zmieniały swój kontekst i znaczenie. Efekt był taki, że czuł się jeszcze gorzej.
Noc minęła mu szybciej, niż by tego chciał. Po śniadaniu poszedł do klasztornej biblioteki. Sam do końca nie wiedział po co, chyba pomyśleć w samotności. Czuł napięcie związane ze zbliżającym się rytuałem. Był ciekaw, co Mokosz mu powie. Cokolwiek by to nie było, wiedział, że lekceważenie słów bogini może się fatalnie skończyć. Nie był do końca pewien, jakie relacje panują między bóstwami, ale obawiał się, że Mokosz może pożalić się na niepokornego człowieka samej Doli lub Rodzanicom i te mogą się na nim okrutnie mścić. Po chwili zaśmiał się na głos, sam z siebie i swojego ludzkiego gderania.
– Wesoło ci. – Mojmir usłyszał dźwięczny głos rusałki. – Myślisz, że bogowie robią nam żarty?
– Mi na pewno – powiedział. – Czasami wydaje mi się, że całe moje życie to jedna wielka kpina. – Sor nic nie odpowiedziała, tylko przyglądała mu się czujnie, jak zwykle lekko uśmiechnięta.
– Słyszałam, jak w nocy intensywnie przygotowywaliście się do rytuału… – Rusałka wyszczerzyła kiełki. Nie myślałam, że ona będzie się do tego aż tak przykładać…
– Sor, błagam cię, zlituj się…
– Oj, no już marudo, tylko się nie obrażaj… Nawet trochę jej zazdrościłam…
– Sor!
– Wybacz, zmieniłam zdanie, jednak jej współczuję… – Rusałka głośno się zaśmiała.
Rytuał rozpoczął się tak samo jak poprzednio. Mojmir usiadł na podwyższeniu przed posągiem Mokosz, a kapłanki w pewnej odległości za nim, po okręgu. Panująca Kapłanka rozwinęła na pulpicie pergamin opisujący przebieg rytuału. Kapłanki trzymające złote garnuszki uderzyły w nie kamiennymi pałeczkami. Cały klasztor wypełnił się dźwiękiem i wibracjami. Siedzące na uboczu Sor i Liwia wzdrygnęły się. Rusałka czuła falującą aurę. Obserwowała Mojmira, wiedziała o jego wrażliwości i zastanawiała się, jak to znosi, ale najwidoczniej było w tej aurze coś, co sprawiało, że nie miał z tym problemu. Panująca Kapłanka zaczęła nucić Pieśń Połączenia. Kilka chwil później Sor i Liwia dostrzegły połyskującą tęczową linę łączącą Mojmira z posągiem. Zaskoczona Liwia zorientowała się, że powietrze wypełnił zapach kwiatów, a ciało Mojmira zaczęło się unosić. Szturchnęła łokciem siedzącą obok Sor, chcąc zwrócić na to jej uwagę, ale zorientowała się, że rusałka bacznie wszystko obserwuje. Obie jednocześnie zauważyły, że z ciała Mojmira świetlistymi falami emanuje piękna fioletowa aura. Panująca Kapłanka ani na moment nie przerywała nucenia Pieśni Połączenia. Tak ustaliła z detektywem. Mojmir chciał tym razem samodzielnie porozmawiać z boginią. Rytuał miał trwać do czasu, aż jego ciało opadnie na podest, a połączenie zostanie przerwane. Mojmir połączył się świadomością z Mokosz.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:
NADCHODZĄ PONURE DZIEJE…
Detektyw Mojmir Lupej z zasady nie lubi świąt – rodzą kłopoty. Nie jest więc zaskoczony, gdy w Noc Kupały zostaje wyrwany ze snu. Zgodnie z rozkazem stawia się na Placu Festiwalowym, a tam odkrywa, że córka hrabiego Werkusa de Vott została zamordowana.
Kiedy podejmuje się rozwiązania skomplikowanej zagadki, nie podejrzewa, że będzie to jednocześnie najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna sprawa w całej jego karierze. W trakcie jej prowadzenia przekonuje się, jak szybko z myśliwego można stać się zwierzyną. Do tego musi zmierzyć się z wyzwaniem rzuconym przez przędące nici losu Rodzanice i wejść do jedynego miejsca w całej krainie, którego progu przekraczać mu nie wolno… Czy uda mu się wyjść z tego cało i rozwiązać sprawę morderstwa Adrianny de Vott?
Mirabelium to pełna intryg opowieść przesiąknięta mistyczną aurą. Angażuje czytelników w niezwykłą zagadkę kryminalną i wprowadza ich do pełnego magii oraz fantastycznych istot świata, nad który stopniowo nadciąga zagłada…
Mirabelium. Druga Królowa
ISBN: 978-83-8373-141-4
© Amon Lewandowsky i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Katarzyna Darkiewicz
KOREKTA: Anna Grabarczyk
OKŁADKA: Krystian Żelazo
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek