Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
67 osób interesuje się tą książką
Czy Antosia zakłada konto w aplikacji randkowej, podaje się za swoją mamę i w jej imieniu prowadzi konwersację z Henrykiem65? Możliwe… Na szczęście mężczyzna nie okaże się ani mordercą, ani zboczeńcem, ani nawet oszustem, a Tosi wszystko ujdzie na sucho i na dodatek – dzięki nowemu znajomemu swojej mamy – pozna Miłosza, z którym ze spotkania na spotkanie zacznie ją coraz więcej łączyć. I kiedy już będzie jej się wydawało, że trafiła na odpowiedniego dla siebie faceta, na horyzoncie pojawi się Marcel – były narzeczony. Nietrudno przewidzieć, że to skomplikuje sytuację.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sytuacje opisane na kartach tej powieści nie wydarzyły się w prawdziwym życiu. Ale mogły.
Moim przyjaciółkom: Agacie, Izie i Martynie, które tak chętnie pakują się ze mną we wszystkie szalone i absurdalne sytuacje.
PS Najbardziej na świecie lubię Was rozśmieszać!
Wtorek, 9 maja 2023
– Szlag by to trafił! – mówię do siebie, usiłując zetrzeć czerwoną plamę z bluzy.
Ślady sosu, który jeszcze przed chwilą był na pizzy, tworzą artystyczną mozaikę na moim dekolcie. Próbuję usunąć dowody własnej niezdarności papierowym ręcznikiem, ale to niespecjalnie pomaga. Będę musiała ją wyprać, znowu! Przecież dopiero co ściągnęłam ją z suszarki. To moja ulubiona bluza, noszę ją od liceum i nie mogę uwierzyć, że nadal się w nią mieszczę. Liczę, że pralka poradzi sobie z pomidorowymi śladami. Ubranie jest dowodem na to, że pranie naprawdę należy segregować kolorami. Bluza, niegdyś biała, teraz w kolorze majtkowego różu, wraz z legginsami tworzy mój comfort uniform. Siedzę w swoim mundurku, zjadam wegańską pizzę i scrolluję coś w telefonie. Ot, zwyczajny wieczór. Na Facebooku dostrzegam reklamę nowej aplikacji: Zobacz, jak będziesz wyglądać na starość! Pobieram, bo właściwie co mi zależy sprawdzić. Po kilku chwilach orientuję się, że lepiej było nie wiedzieć. Cóż, pozostaje mi młodo umrzeć. Albo zawczasu umówić się na modne teraz masaże kobido i inne mezoterapie. Ewentualnie tu i tam wstrzyknąć botoks, ale to już ostateczność. Muszę zapytać Igę, ona na pewno wie, gdzie robią takie rzeczy. Otwieram historię połączeń w telefonie. Liczę, że kiedyś będzie tam jakiś Dziubek, Skarb czy inny Tygrysek, na razie jednak króluje Matka Rodzona. Łączę.
– Mamo, słuchaj. Jest taka nowa aplikacja, w której można zobaczyć, jak się wygląda na starość. Wyślę ci zdjęcie... – mówię zamiast powitania.
– Nie! Nic nie wysyłaj! Absolutnie żadnych zdjęć tam nie dodawaj! – przerywa mi matka.
– A co, kradnie dusze?
– Gorzej. Mówili w telewizji śniadaniowej, że to Rosjanie wypuścili!
– A no to faktycznie kiepsko – przyznaję.
– Poza tym oni tych zdjęć używają, żeby uczyć ejaj do...
– Kogo uczyć?
– No, ejaj. Sztuczną inteligencję! Naprawdę, Tosiu, czy ty telewizji nie oglądasz? – pyta zniesmaczonym tonem moja rodzicielka.
– Nie mam telewizora.
Kątem oka zerkam na swoje zwierzęta. Moja dalmatynka wbija pełen niedowierzania wzrok w legowisko, które opuściła dosłownie przed chwilą, żeby napić się wody. Gdy wróciła, posłanie było zajęte przez leżącego do góry brzuchem burego kocura. Naprawdę nie wiem, co ją tak dziwi, to nie jest pierwsza taka sytuacja.
– Ale w tym twoim internecie też o tym na pewno pisali. – Głos mamy przywraca mnie do rzeczywistości. – Zawsze taka jesteś na bieżąco! No więc uczą sztuczną inteligencję, żeby się uczyła... rozpoznawać... czy tworzyć...
– Plączesz się, mamo – stwierdzam.
– Och, no bo nie wiem, co dokładnie, ale Wellman i Prokop rozmawiali o tym z jednym specem od komputerów, i on wszystko tłumaczył. Konkluzja była taka, żeby tam żadnych zdjęć nie wrzucać ani danych nie podawać.
– Jezu, mamo. A czy ja jestem jakimś wojskowym albo inną personą, żeby się obawiać? Poza tym za późno. Już wrzuciłam zdjęcia. I moje, i twoje. Chcesz zobaczyć, jak będziesz wyglądać? Odmłodzoną wersję też mam – kuszę.
– Wyślij. – Moja rozmówczyni kapituluje, wzdychając.
Rozłączam się i wysyłam zdjęcie przez WhatsAppa. Moją mamę zdecydowanie bardziej zachwyca wersja dwudziestoletnia niż osiemdziesięcioletnia. Nie dziwię się.
Po zainstalowaniu aplikacji zostają dla mnie stworzone całkiem nowe algorytmy. I nowe reklamy. Głównie środków na hemoroidy, wkładek na nietrzymanie moczu i kleju na trzymanie protezy. Kolejny powód, by zwinąć się z ziemskiego padołu, zanim dopadnie mnie starość. Ale przyznaję, jedna z reklam zainteresowała mnie bardziej niż inne. „Portal Stary Człowiek i Może to szansa na znalezienie miłości na jesień życia!” – czytam, i myślę, że copywritera to zbyt lotnego nie mają. Mogłabym dla nich pracować; zaraz ułożyłabym im takie hasła reklamowe, że cała starszyzna pchałaby się drzwiami i oknami. Niektórzy nawet wkładaliby drewniane laski w szprychy wózków rywali. Znowu dzwonię do matki.
– Mamo, znalazłam coś jeszcze – oznajmiam.
– Wyszłabyś gdzieś, a nie tak ciągle przed komputerem siedzisz. – Słyszę, jak wzdycha, i niemal widzę, jak wznosi oczy ku sufitowi.
– Przed telefonem – poprawiam ją.
– Wszystko jedno. Zobaczysz, starą panną zostaniesz. W internecie męża nie znajdziesz.
– Widzisz, mamo, o tym chciałam właśnie porozmawiać. Jest taki portal...
– Randkowy? – W głosie mamy słychać zainteresowanie.
– Tak.
– O proszę! Znalazłaś kogoś godnego uwagi?
– Jeszcze nie zaczęłam szukać. Zresztą to nie dla siebie będę próbowała znaleźć parę.
– To dla kogo? – Słyszę pierwsze tony podejrzliwości.
– Dla ciebie. Ten portal to strona randkowa dla starych ludzi.
– Antonina!
– No dobrze, dobrze, wcześnie urodzonych, cytując babcię. Czekaj, włączę laptopa, będzie mi łatwiej przeglądać ich stronę.
Podchodzę do komputera i czekam, aż się uruchomi. Trochę to trwa, nie jest najnowszy, a jego pamięć zawalają gigabajty niepotrzebnych rzeczy.
– To jaki chcesz mieć nick? – rzucam do telefonu.
– Co? – Moja rodzicielka nie rozumie.
– No nick, nazwę użytkownika, pod którą będziesz się logowała na konto, żeby pisać z mężczyznami w sile wieku.
– Nie chcę żadnej nazwy! Ani konta! – oświadcza kategorycznie moja matka. – Pisać też z nikim nie będę.
– Ale dlaczego? – Uruchamiam przeglądarkę i wpisuję odpowiedni adres, przyciskając telefon do ucha ramieniem.
– Bo nie i już.
– Jezu, mamo, czemu ty się tak upierasz? Nawet nie chcesz spróbować.
Milknę i czekam na zezwolenie albo chociaż jakąś furtkę, która pozwoli mi przekonać matkę do mojego genialnego pomysłu. Niestety nic takiego się nie dzieje, moja rozmówczyni wymownie milczy.
– To co, imię po prostu? – Nie daję za wygraną.
– Absolutnie!
– No to może MatkaTeresa? – pytam moją osobistą matkę Teresę.
– Bardzo śmieszne – mówi z przekąsem, ale słyszę lekką wesołość w jej głosie.
– WesołaWdówka? StaraAleJara? – Rzucam coraz śmielszymi propozycjami, aż doczekuję się wybuchu śmiechu po drugiej stronie. – StudentkaToJa – oznajmiam tym razem poważniej. – Bo wiesz, uniwersytet trzeciego wieku i tak dalej.
– O, to nie jest złe, tak szczerze mówiąc – przyznaje mama.
– Okej.
– Co okej?! Mówiłam ci, że nie chcę żadnego konta!
– Za późno. Założyłam. Napiszę później, bo muszę uzupełnić twój profil. Pa, mamo! – Naciskam czerwoną słuchawkę i odkładam telefon.
Wracam do pytań w aplikacji na stronie. Zainteresowania? O, wystarczy zaznaczyć. Książki? Jest. Taniec? Jest. Spacery? Okej. Zwierzęta? Jasna sprawa. Modlitwa? No niekoniecznie. Wypełniam cały formularz i ładuję zdjęcie matki. Ładne, aktualne. Sama jej takie zrobiłam. Po chwili, z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku, zamykam laptopa i wychodzę na spacer z psem.