Miasto Złodziei - Paulina Bazgier  - ebook
NOWOŚĆ

Miasto Złodziei ebook

Paulina Bazgier

3,0

64 osoby interesują się tą książką

Opis

Lily White — zdolna, ambitna złodziejka — nie znosi, gdy ktoś wchodzi jej w drogę. A już na pewno nie taki bezczelny łotr, który zawsze jest o krok przed nią i zgarnia to, co powinno należeć do niej. Zemsta? Oczywiście. Cel? Pokazać mu, gdzie jego miejsce.

 Problem w tym, że on też nie zamierza odpuścić.

 Ich rywalizacja szybko przeradza się w niebezpieczną grę, z której nie sposób się wycofać. Łotr wzburza krew w jej żyłach i doprowadza ją do szału — więc kiedy Lily dostaje szansę, by raz na zawsze się go pozbyć, nie waha się ani chwili. Niestety, by to zrobić, będzie musiała… mu pomóc. A co gorsza — zaufać.

 Miasto pełne tajemnic, bohaterowie z przeszłością i historia, w której granica między zemstą a czymś więcej może zniknąć szybciej, niż oboje przypuszczają.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 370

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
1
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tamalyssa

Nie oderwiesz się od lektury

Współpraca reklamowa /patronat medialny Lily to zadziorna, wygadana i piekielnie utalentowana złodziejka, która w swoim fachu nie ma sobie równych. Zna zasady ulicy, działa szybko, skutecznie i nie daje się złapać. No, chyba że na swojej drodze spotyka Renny’ego – pewnego natrętnego łotra, który od jakiegoś czasu zdaje się mieć osobistą misję uprzykrzania jej życia. Ta dwójka łączy wszystko i nic. Uparcie rywalizują, dogryzają sobie przy każdej okazji i nie ufają sobie nawet na długość ostrza noża. A jednak, kiedy Renny zwraca się do Lily z prośbą o pomoc w jednym ze swoich skoków, sytuacja nabiera zupełnie innego tempa. Bo czy można zaufać komuś, kto dotąd był tylko kłopotem? Paulina Bazgier zabiera czytelnika w fascynującą podróż przez świat pełen złodziei, szemranych interesów, skrytych intryg i… smoków. Jej debiut to opowieść pełna lekkości, humoru i chemii, która aż iskrzy między głównymi bohaterami. Ich relacja to idealny przykład motywu rivals to lovers, ale w wydaniu slow bu...
10
eediii

Nie polecam

Ale to było nudne ,kolejna słaba książka polskiego autora.
22



Copyright © Stargard 2025

Paulina Bazgier

Wydawnictwo Black Dragon

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być kopiowana, reprodukowana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

All rights reserved

Książka zawiera treści przeznaczone dla czytelników powyżej 16. roku życia

redakcja i korekta:

Dorota Łakomiak

okładka, skład i łamanie:

Szymon Bolek (Studio Grafpa, www.grafpa.pl)

druk i oprawa:

Totem

www.wydawnictwoblackdragon.pl

@wydawnictwoblackdragon

@paulina_bazgier_lilythyw

ISBN 978-83-974894-5-5

„Jeśli czasem przerasta Was jakieś wyzwanie,

pamiętajcie – razem możemy więcej.”

Kilkaset lat temu ludzie odkryli nowy kontynent. Zakładali tam nowe miasta i podporządkowywali sobie coraz większe obszary. W końcu natknęli się na istoty, jakich do tej pory nigdy nie widzieli – smoki. Zaczęli je zabijać dla skór, kości i mięsa. Traktowali jak zwykłe zwierzęta. Dlatego zaczęły się mścić. Niszczyły wszystko bez wyjątków. Straty były ogromne po obu stronach. W końcu pewien ambitny władca wykorzystał tę wojnę, by doprowadzić do zjednoczenia czterech księstw ludzi w jedno królestwo i ramię w ramię stanąć przeciwko wspólnemu wrogowi.

Dopiero wtedy podpisano pakt, zapewniający pokój między obiema rasami, a smoki widywane były później tak sporadycznie, że w końcu uznano je za baśnie. Niestety nie wszyscy ludzie w nie wierzyli i po latach znów sięgnęli po coś, co do nich nie należało…

Księga IAshen

Prolog

– Na Macha! Znów ten parszywy łotr! – zaklęłam, wzywając boga chaosu.

Przed sobą widziałam tylko powiewające poły płaszcza tego barana. Śmiejąc się dziko, uciekał na ogierze, którego zamierzałam właśnie ukraść. W pewnej chwili nawet machnął ręką w geście pożegnania, jakby wiedział, że skądś go obserwuję. Krew we mnie zawrzała ze złości.

Wszystkie nasze spotkania kończyły się srogą awanturą. Jego arogancja, wybujałe ego i pewność siebie wielkości smoka irytowały mnie do granic. Ciągle wtykał nos w nie swoje sprawy i zawsze znajdował się akurat tam, gdzie nie powinien. Nie mógłby się choć raz powstrzymać? Nie wejść mi w drogę, nie zwędzić łupu? Nie chciało mu się ruszyć dupska, więc korzystał z mojej ciężkiej pracy. Zawsze śledził to, co robiłam tylko po to, żeby uciec z moją własnością! No, może nie do końca moją, ale z całą pewnością mogłaby należeć do mnie, gdyby nie Renny.

Renny Hornan.

Zaczęło się niemal niewinnie. Pewnego mglistego poranka obrabował mężczyznę, na którego sama się zasadzałam. W Ashen zdążyłam już sobie wyrobić pewną opinię wśród innych złodziei, dlatego nie mogłam mu tego puścić płazem. Zemściłam się w ten sam sposób, przez co wylądował za kratami. Byłam młoda i pewna tego, że cała sprawa skończy się jego wyjazdem. Niestety, nie mogłam bardziej się mylić. Od tamtego dnia minęły trzy wiosny. Złodziej pojawiał się w moim życiu głównie po to, by wywrócić do góry nogami moje plany i zaraz potem zniknąć. Jak natrętna, upojona nadchodzącą burzą tłusta mucha, która zawsze wracała.

Rozdział 1

Pościg

Lily

Rankiem obudziłam się owinięta w prześcieradło. Przeciągnęłam się i przez przypadek szturchnęłam leżącego obok mnie mężczyznę. Zamrugałam szybko, żeby odgonić resztki snu i przypomnieć sobie, co się takiego, u licha, wczoraj stało. Obrazy zaczęły chaotycznie przelatywać mi w głowie. Ach, tak. Hornan. Aż się skrzywiłam, kiedy go sobie przypomniałam. Co za bezczelny łotr! Ukradł nowego ogiera naszego kowala, na którego miałam chrapkę. Uzyskane za niego pieniądze chciałam przeznaczyć na świętowanie swojej osiemnastej wiosny, ale wyglądało na to, że znów musiałam zmienić plany.

Z tego powodu wczoraj zawitałam do mojego ulubionego obiektu użyteczności publicznej, a mianowicie do Złotej Rybki. W tym mieście wiecznie cuchnącym rybami wszystko musiało mieć z nimi jakiś związek. Przybytek był w niezłym stanie, a na dodatek znajdował się niedaleko mojego domu, na granicy dzielnic rzemieślniczej i kupieckiej. Złota Rybka nie odbiegała wystrojem od innych wyszynków. Ustawione w rzędach drewniane ławy, szynkwas i kuchnia na zapleczu. Szczyciła się jednak swoimi daniami rybnymi i musiałam przyznać, że były całkiem niezłe. Tak samo jak domowe przetwory, ustawione na półkach ciężkiej drewnianej komody w kącie sali.

W okolicy zawsze kręciło się mnóstwo ludzi, którzy za dnia odwiedzali pobliskie stragany, a po zmroku przychodzili napić się niezłego piwa. Tej nocy ja również miałam taki zamiar, choć planowałam wlać w siebie ciut więcej niż zwykle. Renny zalazł mi za skórę i musiałam go stamtąd wypłukać. Weszłam do środka i podeszłam do krzątającej się za szynkwasem dziewczyny o płomiennie rudych włosach.

– Po twojej zaciętej minie widzę, że jutro będę ci współczuć, Lily – przywitała mnie wesoło.

– Na razie nalej mi piwa – rzuciłam i usiadłam ciężko na stołku. – Ciebie również dobrze widzieć, Gwen – dodałam już bardziej przyjaźnie.

– Kiepski dzień? – zapytała z wyczuwalną w głosie troską.

Złotą Rybkę otworzył jej ojciec. Niestety zmarł kilka lat temu, ale zostawił wszystko swojej żonie, Rosemary. Razem postanowiły, że nie sprzedadzą jego dorobku i same zajęły się interesem. Gwen najczęściej obsługiwała klientów, podczas gdy królestwem jej matki była kuchnia.

– W zasadzie powinnam się już przyzwyczaić. Nie wiem, co za każdym razem dalej tak mnie rozpala od środka – odparłam poirytowanym głosem.

– Już ja wiem co. – Uśmiechnęła się chytrze Gwen, zadzierając do góry swój krótki piegowaty nosek i podając mi kufel. – Renny Hornan, jak mniemam? – zapytała, niewinnie trzepocząc długimi rzęsami.

– A żebyś wiedziała, że Hornan! Zabiję go kiedyś. Przysięgam. Znów wszedł mi w drogę! Jak on to robi, że wie dokładnie, o czym myślę i czego pragnę? – zapytałam nie oczekując odpowiedzi.

– Jak ja bym chciała mieć kogoś takiego. – Rozmarzyła się Gwen. – Założę się, że byłby świetny w łóżku. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, nonszalancko odrzucając ręką niesforny rudy kosmyk z twarzy.

Poczułam, że zrobiło mi się gorąco. W życiu nie przyszłoby mi to do głowy. Gwen dużo gadała na ten temat, ale sama jeszcze nigdy nie była tak blisko z mężczyzną. Dopiero mężowi planowała oddać swój wianek. Ja miałam nieco inne podejście do tematu cielesnych przyjemności. Nie chciałam się z nikim wiązać na stałe, ale nie zamierzałam też sobie tego odmawiać.

Gwen wiedziała o mnie sporo. Jakimś cudem, może dzięki ogromnym pokładom optymizmu, stała się najbliższą mi osobą. Długie kręcone włosy zwykle spinała wysoko i, jak przystało na damę, zawsze chodziła w sukniach. Wiedziałam, że robiła to głównie po to, żeby przyciągnąć klientelę okazałym biustem, którego zresztą jej zazdrościłam.

Poznałyśmy się jakieś dwie wiosny temu dokładnie w tym samym miejscu i z tego samego powodu. Kiedy miałam już wystarczająco dużo alkoholu we krwi, zaczęłam jej opowiadać o tym skunksie. Oczywiście na drugi dzień tego żałowałam i poszłam sprawdzić, w jaki sposób mogłabym zamknąć jej gębę. Na szczęście okazało się to niepotrzebne, bo Gwen zgadzała się ze mną w zupełności. Dzięki temu pojawiło się między nami coś, co mogłabym w przybliżeniu nazwać przyjaźnią i do dzisiaj dzieliłam się z nią swoimi frustracjami.

– Nie gadaj tyle, tylko napełnij mi kufel. – Spojrzałam na nią spode łba. – Znajdź mi kogoś, kto równie świetnie wie, czego pragnę. Kogoś, kogo będę mogła zabrać dziś ze sobą do domu. Byłoby świetnie, gdyby ten ktoś ukoił moje zszargane nerwy i nie był Hornanem.

– Jak sobie chcesz. Edgar tu jest. – Nieco obrażona wskazała kierunek podbródkiem i odwróciła się do innych klientów. – Aha, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, gburku. – Wystawiła język i dała mi już spokój.

Poczułam się głupio, że tak ją potraktowałam. Wszystko przez tego łotra. Jak zwykle wyprowadził mnie z równowagi i wyżywałam się teraz na niewinnej osobie. Westchnęłam, odwróciłam się na pięcie i rozejrzałam po sali. Wystrój daleki był od wyszukanego, ale zawsze panował tu porządek. Na stołach stały świeżo ścięte kwiaty, a lada aż lśniła.

Szybko odnalazłam wzrokiem znajomą twarz. Edgar był wysoki i dobrze zbudowany, miał ciemne brązowe włosy oraz łagodne piwne oczy. Pomagał ojcu prowadzić warsztat płatnerski, a ciężka praca wyrzeźbiła jego sylwetkę. Wiedziałam, czego się po nim spodziewać, a on wiedział, czego oczekiwać ode mnie.

Idealnie.

– Proszę, proszę, dawno cię tu nie widziałam – zagadnęłam, zbliżając się z kuflem do jego stolika. – Mogę się przysiąść?

Edgar podniósł na mnie wzrok. Nie siedział sam, ale sądząc po mętnym wzroku towarzysza, ten był bliski tego, żeby niedługo go opuścić.

– Siadaj, Lily. Zawsze miło cię widzieć! – Uśmiechnął się i wskazał mi miejsce naprzeciwko siebie.

Przesunęłam odrobinę bezwładne ciało jego towarzysza, żeby nie spaść z ławy i zagadnęłam:

– Co u taty? Przekaż mu proszę, że najdalej do końca tygodnia zapłacę za pokój.

Ojciec Edgara swego czasu wynajął mi izbę nad swoim sklepem i od tamtej pory tam mieszkałam. Tak się poznaliśmy.

– Jasne. Wiesz jak jest, w warsztacie mamy co robić i nie możemy narzekać, choć nadchodzący ślub Sevi każdemu daje się we znaki. – Westchnął i spojrzał na mnie przeciągle. – A co u ciebie?

Edgar, w przeciwieństwie do Gwen, nie wiedział, czym się zajmuję. Zazwyczaj udawało mi się wymknąć niepostrzeżenie z jego łóżka, ale od czasu do czasu mnie przyłapywał na ucieczce. Próbował wtedy wyciągnąć ze mnie jakieś informacje, jednak zbywałam każde jego pytanie na ten temat. Po prostu nie widziałam powodu, dla którego miałabym mu cokolwiek zdradzać.

– Konkurencja mnie ubiegła i właśnie zapijam smutki. Może chcesz się przyłączyć? – zapytałam wymownie.

Od razu poprawił się niespokojnie na stołku. Był nawet bardziej niż chętny.

– Gwen, podaj nam jeszcze wino! – zawołał do mojej przyjaciółki, nie odrywając ode mnie wzroku i uśmiechnął się.

Tak właśnie zakończyła się ta noc. W zasadzie tyle z niej pamiętałam, ale reszty mogłam się domyślić, widząc śpiącego obok mnie Edgara. Dzień jak co dzień. Przynajmniej Hornana miałam z głowy na jakiś czas. Skoro myślał tak jak ja, to kilka dni nie będzie go w Ashen. Miałam nadzieję nieźle dorobić się na tej kradzieży, ale odbiję to sobie następnym razem. Teraz moja kolej na zniweczenie mu planów i już nie mogłam się tego doczekać.

Nie chciałam przed sobą tego przyznać, ale ta nasza rywalizacja dawała mi większą motywację do pracy nad sobą, niż na początku sądziłam. Nie zmieniało to faktu, że gdy tylko gdzieś mignęła mi jego czarna czupryna, od razu przyspieszało mi tętno, a całe ciało nerwowo się napinało. Nie cierpiałam go z całego serca. Te kilka dni poświęcę dla siebie, a kiedy wróci dowiem się, co zamierza i mu w tym przeszkodzę.

– Lily? – Usłyszałam spomiędzy koców przytłumiony głos. – Coś się stało? Jesteś rozpalona. Jeszcze ci mało? – zapytał nieprzytomnie Edgar, rzucając mi spojrzenie spod półprzymkniętych powiek.

Odgoniłam rozkoszne myśli na temat zabójstwa Renny’ego Hornana i pocałowałam szybko młodego płatnerza.

– Dla ciebie zawsze jestem i jeszcze z tobą nie skończyłam – powiedziałam kusząco znad jego ust.

Musiałam dać ujście nagromadzonej złości, więc jak zwykle wykorzystałam do tego mężczyznę leżącego obok. Jego ręce błądziły po moim ciele, docierając do każdego, nawet najbardziej intymnego zakamarka. Wiedział dobrze, jak ukoić szalejącą we mnie burzę i zrobił to bardzo skrupulatnie.

Tak jak sobie zaplanowałam, przez następnych kilka dni zajmowałam się tylko sobą. Poza tym, z czegoś jednak trzeba żyć. Nie miałam ochoty na planowanie większego skoku, więc zadowoliłam się szybkimi akcjami z podcinaniem mieszków. Nie wymagało to zbyt wiele polotu, ale mimo wszystko był to niezły trening. Uznałam też, że to dobry czas na inne ćwiczenia. Edgar sprawdzał się świetnie nie tylko w łóżku, ale również jako nauczyciel fechtunku i często urządzaliśmy sobie małe sparingi.

Do pewnego momentu używałam tylko noża myśliwskiego, który dostałam od ojca, ale kiedy już mogłam sobie na to pozwolić, wyposażyłam się dodatkowo w krótki miecz i kilka sztyletów. Obecnie trenowałam, aby móc posługiwać się dwoma klingami jednocześnie. Na początku sprawiało mi to sporo trudności, ale po kilku księżycach ćwiczeń radziłam już sobie całkiem nieźle. Edgar był zaskoczony i nieco oporny, kiedy pierwszy raz poprosiłam go o lekcje fechtunku. Sądzę, że moja koszula lepiąca się do ciała po ćwiczeniach miała coś wspólnego z tym, że ostatecznie się zgodził.

Zazwyczaj spotykaliśmy się na placu treningowym jego ojca. Był to kawałek ziemi na zapleczu jego warsztatu, otoczony innymi budynkami. Stały tam drewniane manekiny, słomiane tarcze dla łuczników, a także stojaki z różnymi rodzajami broni. Tego dnia wymienialiśmy się ciosami już co najmniej od jednego dzwonu, kiedy na balkonie zauważyłam jakiś poruszający się zwinnie cień. Od razu wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba i poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Wybiegłam na zewnątrz tak jak stałam i z dzikim wzrokiem rozglądałam się wokoło. Usłyszałam za sobą zdziwiony krzyk Edgara:

– Hej! Jeszcze nie skończyliśmy, wracaj tutaj!

Zignorowałam go. Gdy tylko zobaczyłam ruch na innym dachu, pospieszyłam w tamtą stronę. Przechodnie oglądali się za mną i nie było w tym nic dziwnego. Biegłam alejkami, nie patrząc pod nogi, z dwoma obnażonymi klingami w rękach. Uznałam, że przynajmniej mogłabym broń skierować ostrzami w kierunku ziemi, ale biegłam dalej, bo wiedziałam, kogo ścigam.

Czułam to każdą częścią mojego ciała. Instynkt podpowiadał mi, gdzie skręcić, a chwilę później dostrzegłam kawałek płaszcza lub cień znikający za rogiem. W swojej szaleńczej pogoni zabrnęłam do mało uczęszczanej części dzielnicy rzemieślniczej. Znajdowały się tu tylko warsztaty, a że było już po godzinach pracy, wokół panowała cisza i spokój.

Zwolniłam kroku i zaczęłam rozglądać się uważnie wokół siebie, oddychając szybko. Wiedziałam, że tu był, tylko gdzieś się czaił. Nagle usłyszałam jakiś hałas za plecami. Odwróciłam się błyskawicznie i przyjęłam pozycję do ataku. W tym samym momencie poczułam czyjś gorący oddech na karku.

– Jesteś coraz lepsza – powiedział szeptem, wprost w moje ucho.

Podskoczyłam jak oparzona, jednocześnie odwracając się do niego przodem.

– Za to ty coraz wolniejszy. Dogoniłam cię, Hornan – wytknęłam mu to z pełną satysfakcją.

– Czy aby na pewno? Jesteś dokładnie tu, gdzie chciałem cię mieć. Byłem ciekaw, czy połkniesz haczyk – stwierdził, uśmiechając się do mnie zawadiacko i drapieżnie zarazem. – Jak widzę, nadal działam na ciebie mocniej niż twój worek treningowy.

Ubrany w czarny podróżny płaszcz wyglądał na bardzo pewnego siebie, co mnie jeszcze bardziej rozjuszyło. Zmierzwione włosy zachodziły mu na uszy i opadały na czoło. Spod ciemnej grzywki wyzierała para osadzonych głęboko mrocznych oczu. Wyraźnie zarysowane brwi jeszcze potęgowały wrażenie niebezpiecznych czeluści. Lekko zaróżowione policzki uwydatniły częściowo skrytą pod zarostem bliznę. Biegła powyżej linii żuchwy i dodawała ostrości jego rysom. Mimo tego, że trzymałam przed sobą wyciągnięte ostrza, nie czułam się bezpiecznie. Może i był szczupły, ale przez to zwinny, a swoim rapierem potrafił wiele zdziałać. Postanowiłam nie reagować na jego zaczepki.

– Za ile poszedł ten kary ogier, Hornan? – zapytałam zamiast tego.

– Chyba nie będziemy rozmawiać o koronach – odpowiedział, mrużąc oczy. Wiedziałam, że nie podobało mu się, kiedy zwracałam się do niego w ten sposób, więc robiłam to specjalnie, żeby go zirytować.

– Teraz moja kolej i obiecuję ci, że na każdym rogu będziesz czuł mój wzrok na plecach – rzuciłam wyzywająco.

– Lily, naprawdę lubię tę naszą grę. Nawet czasami cieszę się, że trafiłem do tego miasta – odpowiedział nonszalancko, nic sobie nie robiąc z mojej groźby.

– Dla mnie to nie jest żadna gra! Jesteś tępy jak smok spiżowy! Nic do ciebie nie dociera, tak samo jak do tego gada zakopanego w ziemi. To moje życie, a ty mi je po prostu kochasz uprzykrzać! – Opuściłam broń wzdłuż ciała. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi. Za bardzo kręciła go ta słowna potyczka.

– Nie było mi dane spotkać żadnego smoka, więc nie odniosę się do twojego barwnego porównania. I zanim wdasz się ze mną w dalszą dyskusję, to wiem, ty do wszystkiego podchodzisz poważnie. Jednak kochasz to tak samo jak ja. To, co jest między nami, dodaje temu dodatkowego dreszczyku – rzekł, bezskutecznie powstrzymując się od uśmiechu.

– Między nami nie ma nic, poza wzajemną niechęcią i ostrzem noża – odparowałam, może trochę bardziej szorstko niż zamierzałam. – Co teraz planujesz? Kiedy wróciłeś? – Zmieniłam temat.

– Jak tylko przyjechałem do miasta, udałem się prosto na plac treningowy. Liczyłem, że cię tam znajdę i nie zawiodłem się. Chciałem się tylko przywitać. Swoją drogą, wyglądasz dziś wyjątkowo apetycznie. Okazuje się, że jednak chowasz coś ciekawego pod tą zbyt dużą koszulą, którą zwykle nosisz. – Jego wzrok spłynął w dół na moją klatkę piersiową. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że bluzka, którą miałam na sobie, oblepiała moje ciało w nader nieprzyzwoity sposób. – To dla mnie się tak wystroiłaś? – zapytał z miną niewiniątka.

Tego było już za wiele. Rzuciłam się na niego, a on tylko na to czekał. Z zadowoloną miną parował każdy mój cios. Próbowałam wykorzystać wąską alejkę na swoją korzyść, ale przejrzał moje zamiary. Gdy tylko odbiłam się nogą od muru, żeby zaatakować go od góry, wykonał unik i chwycił mnie od tyłu, przyciskając koniuszek rapiera do mojego gardła.

– Nadal jestem od ciebie lepszy, Lily – powiedział z ustami przy moim uchu, a ja poczułam na ciele zimny dreszcz.

– Do czasu, Renny, do czasu. Obiecuję ci to – wycedziłam wściekle przez zaciśnięte zęby.

– Z niecierpliwością czekam na nasze następne spotkanie, moja mała złodziejko. – Usłyszałam zza pleców.

– Nie jestem twoja, łotrze! – Próbowałam wyszarpnąć się z uścisku, ale trzymał mnie mocno. Przerzuciłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą, szykując się do kopnięcia go piętą w czułe miejsce.

– Lily, chcesz tego czy nie, jestem jedyną niezmienną rzeczą w twoim życiu. Różnica jest taka, że raz ja gonię ciebie, a raz ty mnie. – Nie czekając na odpowiedź ani mój ruch, popchnął mnie do przodu, żebym straciła równowagę.

To wystarczyło, by wspiął się na dach i zniknął mi z oczu. Pomyślałam tylko, że znów koniecznie muszę się napić, co niepokojąco zaczynało wchodzić mi w nawyk. Mógłby w końcu dać spokój i wynieść się z mojego miasta. Tak po prawdzie to nie wiedziałam, co go tu trzymało tyle czasu. Lubiłam Ashen, ale piękne to ono nie było. Z całą pewnością gdzieś tam znajdowały się przyjemniejsze miejsca, ale nie! On musiał irytować mnie na każdym kroku swoją obecnością i arogancją wielkości smoka.

Wściekła jak osa wróciłam do mieszkania i robiłam wszystko, byle tylko te czarne oczy ulotniły się spod moich przymkniętych powiek.

Następnego dnia wybrałam się na nabrzeże, aby dzięki uspokajającemu szumowi fal jakoś oczyścić umysł. Port zewnętrzny stanowił najgorszą część mojego ukochanego miasta. Wybitnie ciasne uliczki, w których wiecznie panował półmrok, błoto lub ziemisty pył. Przemykałam przez coś na kształt labiryntu chatek i domostw o różnych cudacznych kształtach. Przy kaplicy Bahariego minęłam jakąś grupkę dzieci prowadzoną przez mężczyznę w długiej granatowej szacie. Kapłan chyba coś im opowiadał. Zaciekawiona podeszłam bliżej i zaczęłam się przysłuchiwać.

– Bogowie towarzyszą nam od zawsze. Nikt ich nie widział, ale każdy wierzy w ich istnienie. Wiecie, co to wiara? – Duchowny zapytał gromadkę, która zgodnie pokręciła głowami.

– Wiara jest wtedy, kiedy czegoś nie możesz dotknąć, ani zobaczyć, ale gdzieś głęboko w sobie czujesz, że poza tym, co widzimy wokół nas, jest coś jeszcze – tłumaczył.

– Tak jak miłość? – zapytało jedno z dzieci.

– Dokładnie! – Ucieszył się mężczyzna. – Miłość nie istnieje bez wiary w drugą osobę i odwrotnie. Żeby wierzyć trzeba czuć, kochać, a nie szukać dowodów. To piękne, jak to wszystko się idealnie równoważy. Taką harmonię uosabiają nasi bogowie. Kifo, bóg śmierci i Vijana, bogini życia. Hewa czuwająca nad ładem i porządkiem. Przeciwieństwem tych wartości jest chaos, którym włada Macha. No i nie możemy zapomnieć o naturze, która nas otacza. Mój ukochany Bahari, bóg morza, oraz Asili, bogini roślin i ziemi – wyjaśniał cierpliwie, a dzieci patrzyły na niego szeroko otwartymi oczami.

– A co ze smokami? – Odważył się zapytać mały chłopiec.

Też mnie to ciekawiło. Odruchowo dotknęłam ucha, w którym znajdował się malutki, niepozorny kolczyk z zielonym oczkiem. Moja matka była zielarką i jedyne co mi po niej pozostało, to właśnie ta biżuteria oraz jej zielnik. Znajdowały się w nim receptury na przyrządzenie różnego rodzaju specyfików, zarówno tych przynoszących ukojenie, jak i sprowadzających cierpienie. Na ostatniej stronie ktoś, być może moja rodzicielka, narysował te kolczyki. Nie to jednak było najdziwniejsze, a podpis pod ryciną:

Smocza Krew.

Wolałam nie wiedzieć, co tak naprawdę oznaczało to określenie.

– Są cztery rodzaje smoków. – Kapłan kontynuował, nieświadomy moich ponurych rozważań: – Wiele lat temu rozpętała się wojna między nimi a ludźmi, ale na szczęście wszystko zakończyło się traktatem pokojowym. Dzisiaj już się ich nie widuje. W każdym razie mamy wężowe, niebieskie smoki morskie, spiżowe i masywne smoki ziemi, potężne, ogniste czarne smoki oraz perłowo białe smoki zgody.

Podpisany wtedy dokument ustanowił wszystkich jako równych sobie. Traktuj bliźniego jak siebie samego i podobne głupoty. Co z tego, skoro ludzie skakali sobie do gardeł? Krzywdzili, gwałcili i mordowali? Nawet wśród naszej rasy nie było równości i pokoju.

– Czy te białe rzeczywiście potrafiły wywoływać strach? – zapiszczała jakaś dziewczynka z wielkimi jak spodki oczami.

– Nie tylko strach. Gniew, smutek, ale także pozytywne emocje jak radość, czy spokój. Niestety, na skutek mieszania się ras nie można ich już spotkać, a przynajmniej tak słyszałem. – Uśmiechnął się szeroko i mrugnął do nich porozumiewawczo. – Dobrze, kto ma ochotę na ciasto? – Klasnął w ręce, a dzieci aż podskoczyły z radości i podążyły za swoim przewodnikiem w stronę kaplicy.

Odprowadziłam ich wzrokiem. Nie spodziewałam się, że tutaj na nich trafię. Wiedziałam, że kapłan prowadził małą szkołę, ale znajdowała się ona w dzielnicy kupieckiej. Ashen może nie było bardzo duże w porównaniu z innymi miastami księstwa Elowyn, lecz dzięki dostępowi do morza szybko się rozrastało. Wielu marynarzy, którzy nie zaznali szczęścia na morzu, postanowiło się tu osiedlić. Kaplica boga mórz oraz jakieś zorganizowane zajęcia dla dzieci w tej chwili były już koniecznością.

Po tym zaskakująco pouczającym wykładzie zmieniłam zdanie i zamiast na nabrzeże poszłam do Gwen. Wczorajsze przejścia spowodowały, że potrzebowałam damskiego towarzystwa. Znalazłam ją za szynkwasem w Złotej Rybce, po czym wylałam na nią wszystkie moje żale i frustracje.

– I tak po prostu rzuciłaś wszystko i pobiegłaś za nim? Mając przed sobą cudownie umięśnionego oraz lśniącego od potu Edgara? – zapytała z niedowierzaniem po wysłuchaniu mojej historii.

– W ogóle mnie nie słuchasz. Może Macha mnie opętał? Musiałam się przekonać, że to on. To było silniejsze ode mnie. – Westchnęłam.

– Raczej nie Macha, tylko Vijana. – Uśmiechnęła się pobłażliwie, przywołując imię bogini płodności. – Dlaczego nie przyznasz, że Renny cię kręci? – zapytała.

– Kręci to mnie w żołądku na jego widok. Z obrzydzenia. – Skrzywiłam się. – Dajmy już temu spokój, chcę zająć się czymś innym, zanim dobiorę się do jego skóry. Teraz moja kolej na rujnowanie mu życia.

– Czy to jakaś niepisana zasada, że robicie to na zmianę? – Zaśmiała się zaciekawiona Gwen.

– Nie, samo jakoś tak wyszło. Każde z nas pragnie zemścić się na tym drugim i tak w kółko. – Wzruszyłam ramionami. W tym momencie nawet nie umiałam sobie wyobrazić sytuacji, kiedy bylibyśmy kwita.

Poszłyśmy na plac targowy i zaczęłam się rozglądać po straganach. Potrzebowałam nowego wytrycha, ale tutaj niestety nie dało się go dostać. Obecnie rozglądałam się za kotwiczką i liną. Musiałam być gotowa, kiedy Renny ruszy do akcji, a nie wiedziałam, co zaplanuje.

– Dlaczego nie kupisz sobie czegoś ładnego? Na pewno przyciągnęłabyś tym jego uwagę – zagadnęła nagle Gwen, przeglądając jakieś sukna.

– Hm? Czyją uwagę? – zapytałam rozkojarzona.

– Renny’ego, oczywiście – odparła, śmiejąc się z mojej zdziwionej miny.

– A po co mi jego uwaga? To on musi uważać na mnie, żebym nie wbiła mu noża w plecy, kiedy tylko się odwróci – odparłam naburmuszona.

Nagle usłyszałam z boku jakiś łoskot. Włosy na karku stanęły mi dęba. Rozejrzałam się i, tak jak się spodziewałam, ujrzałam obserwującego nas Hornana. Miał prawo tu być, a mimo to zaskoczyła mnie jego obecność i spojrzenie, wiercące dziurę w moim czole.

– Przyjdziesz dziś do Złotej Rybki? Do Ashen zawitał jakiś bard i ma u nas wystąpić – zagadnęła.

– Jasne, dlaczego nie – rzuciłam lekko ironicznie, na co ruda spojrzała na mnie oburzona. Niespecjalnie miałam ochotę na wysłuchiwanie czyichś lamentów, ale po chwili namysłu uznałam, że to może nie najgorszy pomysł. Postanowiłam przynajmniej zobaczyć, o co tyle hałasu. Jeszcze nigdy nie widziałam żadnego barda, ale słyszałam, że ich występy cieszyły się dużą popularnością. – Zajmij mi miejsce, dobrze? – poprosiłam, co zdecydowanie poprawiło jej humor.

– Świetnie! – pisnęła Gwen i klasnęła w ręce. – Zobaczysz, że będziemy się dobrze bawić. Występ zaczyna się zaraz po ostatnim dzwonie.

– W takim razie widzimy się wieczorem. – Pomachałam jej na pożegnanie i udałam się do siebie, aby odsapnąć od zgiełku targowiska.

Zdecydowanie wolałam delikatną ciszę nocy.

Rozdział 2

Pieśń

Renny

Stojąc przed drzwiami Złotej Rybki uśmiechnąłem się do siebie na wspomnienie wczorajszej gonitwy za moją małą złodziejką. Mimo tego, że miałem nadzieję na taką reakcję, nie do końca się jej spodziewałem. Lily zazwyczaj była mocno zdystansowana i chłodna, dlatego uzyskanie od niej czegoś innego niż drwiące spojrzenie sprawiało mi dużo satysfakcji. Myślałem, że po kilku dniach zdążyła przeboleć kradzież tego ogiera, a tu proszę, dalej była wściekła jak osa.

Przyjemnie połechtało to moje ego.

Nigdy bym tego nie wyznał na najgorszych torturach, ale to właśnie ona zatrzymała mnie w Ashen. To miasto miało być tylko kolejnym przystankiem w mojej podróży na południe, ale kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy trzy wiosny temu po tym, jak obrabowała na targu kobietę, na którą się zasadzałem, nie mogłem tak po prostu odpuścić. Co prawda widziałem ją z daleka, ale ten zadowolony z siebie uśmieszek długo śnił mi się po nocach. Byle jaka dziewucha z jakiejś zapadłej dziury rzuciła mi wyzwanie! Musiałem się zemścić za tę zniewagę i nieświadomie rozpocząłem naszą dziwną grę.

Pamiętam dobrze nasze pierwsze prawdziwe spotkanie.

Dopiero co wylądowałem w tej zapyziałej mieścinie, a już wpadłem w jakieś kłopoty. Za trzy dni miałem wypłynąć w dalszą podróż razem z marynarzami z Mureny. Tym razem nie mogłem już zabrać się na gapę. Obiecałem, że zapłacę z góry za swoje miejsce, więc musiałem jakoś na nie zarobić. Po tym, jak tamta cholera mi przeszkodziła, musiałem szybko się odkuć.

Widocznie Macha nade mną czuwał, bo napotkany przypadkiem pijany wartownik sprzedał mi interesującą informację, dzięki której mógłbym zapłacić za dalszą podróż. Niestety moja nowa ciemnowłosa znajoma musiała się znowu wtrącić. Nie dość, że mi przeszkodziła, to jeszcze dopadli nas strażnicy. Razem udałoby się nam uciec, ale ta szuja musiała mnie wystawić. Dzięki jej uprzejmości następną noc spędziłem wtedy w areszcie.

To przez tę małą, irytującą złodziejkę utknąłem w tej dziurze. Okazało się, że w celi można było usłyszeć wiele interesujących rzeczy. Ostatecznie nie wsiadłem na następny statek, ani nawet na kolejny, a od tego czasu tamta złodziejka, Lily White jak się później dowiedziałem, stała się moją obsesją. Niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu.

Otrząsnąłem się ze wspomnień i wróciłem myślami do rzeczywistości. Skupiłem wzrok na zawiadomieniu przede mną, żeby w końcu przeczytać ze zrozumieniem to, na co patrzyłem. Dzisiejszego wieczoru w Złotej Rybce miał się odbyć występ jakiegoś barda. Powinienem się wybrać. Dawno żadnego nie widziałem, a do tego na ich występach zawsze zjawiały się tłumy ludzi, więc może nadarzy się okazja, żeby coś ciekawego podsłuchać albo zwędzić. Do występu pozostało jeszcze sporo czasu, więc postanowiłem przeczekać gwar południa w swojej kwaterze, jednak w tym celu musiałem się najpierw przedrzeć przez stragany na drugą stronę placu targowego.

To miejsce zdecydowanie nie należało do moich ulubionych. Zewsząd atakowały mnie przeróżne zapachy. Smród ryb mieszał się tu z perfumami mijanych przeze mnie kobiet. Gdy przeciskałem się przez tłum, w sąsiedniej alejce ujrzałem burzę rudych włosów. Gwen?

Poszukałem lepszej pozycji do obserwacji. To rzeczywiście była ona. Próbowała wcisnąć Lily pod nos jakieś sukno w kolorze cytrynu.

Powodzenia, ruda – prychnąłem w duchu.

Przeszły do kolejnego straganu, a ja podążyłem za nimi niczym cień. Gwen była w swoim żywiole, a Lily tylko jej potakiwała półprzytomnie. Tak bardzo się od siebie różniły. Nie miałem pojęcia, jakim cudem się w ogóle przyjaźniły.

– Uważaj pan, jak leziesz! – Usłyszałem nagle przed sobą i omal nie wpadłem na niskiego, grubego mężczyznę.

Lily od razu odwróciła wzrok w moją stronę, a nasze spojrzenia spotkały się ponad koszami wypełnionymi rybami wszelkich gatunków. Przez chwilę przyglądała mi się uważnie, po czym zmarszczyła nos i pociągnęła Gwen za łokieć w przeciwnym kierunku. Jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w jej plecy, po czym wzruszyłem ramionami i poszedłem w swoją stronę. W końcu miałem dziś plany na wieczór i nie pozwoliłbym, żeby spotkanie z Lily mi je zrujnowało.

Udałem się wcześniej do Złotej Rybki. Nie chciałem ryzykować, że nie znajdę w środku żadnego miejsca i będę musiał tłoczyć się przy ladzie. Przy szynkwasie stała matka Gwen, ale wzięła sobie kogoś do pomocy. Mądra kobieta. Dziś na pewno nie będzie mogła narzekać na brak klientów. Na występ czekało już całkiem sporo ludzi. Zamówiłem kufel piwa i zabrałem go ze sobą w kąt sali, z którego mogłem spokojnie obserwować scenę.

Popijałem swój trunek powoli, dla zabicia czasu dłubiąc końcem noża w stole. Wokół słyszałem tylko gwar rozmów. Jeden wielki szum. Żadnych szans na to, że uda mi się usłyszeć choćby strzępek przydatnej informacji. Pewnie jak zwykle zakończę wieczór w Chętnej Syrenie, a za poszukiwania wezmę się dopiero jutro z samego rana… no, może koło południa.

Nudziłem się czekając i już miałem wstać, kiedy zobaczyłem Gwen witającą się z matką. Stała z nią jakaś dziewczyna odwrócona do mnie plecami, jednak coś w jej postawie wydawało mi się znajome. Nie dawało mi to spokoju, aż w końcu pojąłem.

To była Lily.

Przez chwilę nie potrafiłem sobie uzmysłowić, dlaczego od razu nie poznałem tej podłej złodziejki. Zlustrowałem wzrokiem jej sylwetkę. Zamiast swojej luźnej koszuli miała na sobie ciemnozieloną tunikę i czarny gorset zawiązany ciasno w pasie. Buty z cholewą sięgającą za kolano podkreślały jej długie nogi. Brązowe włosy, zwykle przykrywające połowę twarzy, spięła na karku. Cienie błąkały się na jej twarzy, budząc mrok czający się w ciemnozielonych oczach. Kontrastowało to z lekkim uśmiechem. To właśnie dlatego jej nie poznałem. Ten widok był dla mnie tak rzadki, że w pierwszej chwili nie skojarzyłem go z kobietą, która samą swoją obecnością wzburzała mi krew w żyłach.

Lily zachowywała się nad wyraz swobodnie. Dobrze się czuła w towarzystwie Gwen i Rosemary. Nagle poczułem się nieswojo, jakbym oglądał coś nieprzeznaczonego dla moich oczu. Odwróciłem głowę i schowałem ją między ramionami. Postanowiłem jednak poczekać na koniec występu i wmieszać się w tłum wychodzących ludzi.

– Proszę o ciszę! – zawołał ktoś z boku sceny. – Mistrz Farren za chwilę rozpocznie swój występ.

Rozmowy ucichły. Na twarzach wokół mnie malowało się podekscytowanie. Widocznie artysta był dość znany. Ciekawiło mnie, czy ja też miałem okazję gdzieś go posłuchać. Usilnie się nad tym zastanawiałem, a panujący w karczmie nastrój także i mnie zaczął się udzielać.

Farren, Farren… Gdzieś już chyba słyszałem to imię. Coś mi świtało w głowie, lecz zorientowałem się dopiero, kiedy bard wyszedł na scenę i ukłonił się nisko. Ubrany w barwną koszulę przewiązaną luźno pasem z lutnią w ręce, wyglądał trochę jak jakiś kolorowy ptak.

No jasne! Farren! Prawie klepnąłem się w czoło. Jak mogłem zapomnieć?

Zanim przypłynąłem do Ashen, spędziliśmy razem noc za kratami w Dustin. Siedziałem za rabunek, a on podobno za obronę honoru jakiejś damy. Przynajmniej tak twierdził. Bard przywitał się z publiką, odrzucił na plecy swój jasny kucyk i rozpoczął występ od znanego wszystkim utworu. Ludzie zebrani pod prowizoryczną sceną natychmiast zaczęli śpiewać razem z nim. Wcześniej słuchałem tylko jego przechwałek przez połowę nocy, ale musiałem przyznać, że szło mu całkiem nieźle.

Zagrał jeszcze dwie inne ballady, po czym zapowiedział następną część występu:

– Panie i panowie, a teraz spełnię swoją powinność jako posłaniec szerzący wieści z okolicznych miast. Zrobię to jednak na swój sposób. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi tego za złe. – Mrugnął porozumiewawczo do kogoś na widowni i zaczął śpiewać:

Gdzie wieść niesie i ja chodzę;

Gdzie szum głosów i ja słucham.

Tam, gdzie możni, ja, pokorny sługa

Wysłuchałem, teraz mówię wam:

Przesilenie się zbliża, razem z nim nasz pan;

Pan ze świtą zawita, zajrzy w każdy kram,

Zajrzy w każdy mieszek, zliczy całą trzodę;

Jak coś się nie zgodzi, weźmie się pod brodę,

Pogrozi tłustym palcem, rzuci kilka gróźb,

Weźmie się pod boki, powie: ma być trup!

I tak dla przykładu, na placu zawisną

Ci, co nieuczciwie nie płacili wiosną.

Uciekaj, kto może, przed hrabiego gniewem,

Zapomnij o omaście, żyj o wodzie i chlebie.

– Przekazałem, co miałem przekazać, teraz wróćmy do przyjemniejszej części – rzekł wesoło na zakończenie, żeby rozluźnić nieco wisielczą atmosferę spowodowaną słowami jego pieśni.

Mimo nieszczęsnego poselstwa, na zakończenie bard dostał gromkie brawa. Poprzetykane były jednak pomrukami niezadowolenia. Widziałem, że publika doceniła jego wykonanie pieśni, ale treść już zdecydowanie mniej im odpowiadała. Nie zdziwiło mnie to. W końcu zapowiadał nieszczególnie wesołe wydarzenie.

Mnie występ także się podobał, a część o hrabim Jowanie wzbudziła moją ciekawość. Musiałem wziąć Farrena na słówko i wypytać, o czym jeszcze słyszał. Poczekałem aż opuści go wianuszek wielbicieli i podszedłem do niego.

– Witaj, kamracie! – przywitałem go, uśmiechając się szeroko.

– Witaj? – Uniósł brwi w pytającym geście. – Znamy się?

– Nie pamiętasz brata zza krat? Siedzieliśmy razem w Dustin. Renny Hornan, do usług. – Skłoniłem się lekko.

– Dustin? Renny? – Zmarszczył brwi, próbując sobie coś przypomnieć. – Albo kłamiesz, albo byłem zbyt wstawiony, żeby pamiętać, iż w ogóle odwiedziłem Dustin. Niestety, jest to możliwe – odparł po namyśle.

Myślałem, że pójdzie szybciej, ale co mi tam. Z tego, co kojarzyłem, ciekawy był z niego jegomość, więc nawet jeżeli niczego bym się nie dowiedział, to przynajmniej spędzę czas w innym towarzystwie niż własne.

– Może coś ci się przypomni jak się razem napijemy? Ja stawiam. Najwyżej zajmę odrobinę twojego czasu, a ty dostaniesz trunek za darmo. Co ty na to? – zaproponowałem.

– Myślisz, że tutaj nikt nie pragnie mojego towarzystwa? Jestem całkiem pewny, że mam szansę na coś więcej niż dwa kielichy – zauważył bard. Zapewne całkiem trafnie, ale nie chciałem tu zostać, więc spróbowałem innego podejścia:

– Pewnie tak, ale powiedz mi, jakiego towarzystwa dzisiaj szukasz? Tam, gdzie chciałbym pójść, będziesz mógł sobie przebierać w chętnych do dzielenia się z tobą czymś więcej niż trunek. – Spojrzałem na niego wymownie i chyba wychwycił, o co mi chodziło.

– Wiesz co? Skoro tak bardzo nalegasz, to kim jestem, żeby ci odmówić? – Uśmiechnął się i nie czekając na mnie, ruszył najpierw w stronę szynkwasu.

Również skierowałem się w tym kierunku, ale zanim zrobiłem choćby krok, kątem oka dostrzegłem Lily rozmawiającą z Edgarem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i założyła za ucho ciemny kosmyk, który wyplątał się z upięcia. Jej dłoń pozostała na szyi chwilę dłużej, niż było to konieczne.

W zasadzie relacje złodziejki nie powinny mnie obchodzić. Sam nie byłem lepszy. Jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby nie napsuć jej krwi. Nie chciałem tam zostawać z Farrenem i patrzeć, jak młody płatnerz ślini się do Lily, ale postanowiłem, że powinienem przynajmniej zaznaczyć swoją obecność. Dałem znać bardowi, że zaraz do niego dołączę. Podszedłem do gołąbeczków tak, aby to ona zauważyła mnie pierwsza. Kiedy jej wzrok skierował się na mnie, w momencie zmienił się w lodowatą pogardę. Paradoksalnie, było w tym spojrzeniu coś tak znajomego, że od razu poprawił mi się humor.

– Lily! Jak miło cię widzieć! Nie sądzę, żebyś znów za mną pobiegła, ale może jednak się skusisz? – Spojrzałem na jej towarzysza. Chciałem dać mu do zrozumienia, że to dla mnie opuściła go poprzednim razem.

– Odwal się, Renny – wyrwał się płatnerz, stając między nami.

– Dziękuję ci, Edgarze, ale sama potrafię prać swoje brudy – wycedziła Lily. Mężczyzna był od niej dużo wyższy i większy, ale to ona miała nad nim przewagę. Podobało mi się to.

– Widzisz, Edgar? Dama cię nie potrzebuje. – Wyszczerzyłem się. Z jakiegoś powodu za każdym razem, kiedy go widziałem, miałem ochotę skopać mu dupę. Zupełnie jakby smok zgody mieszał mi w głowie.

– Spadaj stąd, Hornan. To ty nie jesteś mi do niczego potrzebny. – Jej mina nie wyrażała nic więcej ponad zimną kalkulację. – Właściwie po co wylazłeś z tego swojego kąta? – zapytała. Czyli zauważyła mnie już wcześniej. W zasadzie mogłem się tego spodziewać.

– Wybieramy się z Farrenem poszukać szczęścia gdzieś indziej i postanowiłem się pożegnać. Mimo wszystko nie jestem takim chamem, za jakiego mnie uważasz – odpowiedziałem gładko.

– Jesteś dokładnie takim chamem, za jakiego cię uważam. Przylazłeś tu tylko po to, żeby popsuć mi wieczór – stwierdziła, krzywiąc się.

– Miło mi, że uważasz mnie za na tyle istotną osobę w twoim życiu, że mam wpływ na twój nastrój. Myślałem, że nic do mnie nie czujesz. – Uśmiechnąłem się z przekąsem, kładąc prawą rękę na sercu i zmierzyłem ją od stóp do głów, żeby jeszcze bardziej wkurzyć obydwoje. – Tak poza tym… to nieźle ci w zielonym. – Odwróciłem się, nie czekając na jej reakcję i wyciągnąłem Farrena na zewnątrz. Nie wiedziałem, dlaczego to powiedziałem i nie chciałem tego analizować. Wciągnąłem głęboko w płuca wszechobecny zapach ryb i powiedziałem do barda:

– Chodźmy do Chętnej Syreny. W Rybce zrobiło się zbyt ciasno na luźną pogawędkę.

Uznałem, że to będzie najlepszy wybór. Jak już wyduszę z Farrena wszystkie informacje, wrócę sobie do domu, a jego oddam słodkim syrenom na pożarcie. Z pewnością żadna ze stron nie będzie miała o to do mnie pretensji.

Usiedliśmy na wolnych miejscach i zamówiłem dla nas dzban piwa. Najpierw rozmawialiśmy chwilę o Dustin. Okazało się, że jednak coś nie coś pamiętał ze swojego pobytu tam, ale z tamtej nocy nie kojarzył nic. W każdym razie uwierzył w końcu, że go znałem i przyznał, że nie pierwszy raz zdarza mu się coś podobnego. Przy następnych kolejkach i zmianie trunku na bimber ostrożnie zacząłem wypytywać go o tekst recytowany w Rybce.

– Sam to napisałeś? – zagadnąłem.

– Owszem, a kto miał mi to pisać? – zapytał oburzony. – Hrabia Jowan kazał mi przekazać informację, to przekazałem, czyż nie? Oczywiście musiałem dodać odrobinę finezji do tego nudnego poselstwa.

Bard wlewał w siebie trunek szybciej, niż bym się tego spodziewał. Miałem tylko nadzieję, że uzyskam od niego jakieś informacje, zanim pochłoną go czarne czeluści butelki.

– Przekazałeś, tylko nie do końca rozumiem, co to oznacza. Nie jestem tak górnolotny jak ty. – Spróbowałem pochlebstwa i przekonałem się, że był to dobry ruch. Wypiął dumnie pierś.

– Nasz łaskawy pan objeżdża wszystkie miasta i sprawdza księgi rachunkowe. Zacznie od poborców podatkowych i nadzorców portu, a skończy na najpodlejszym szczurze, byle wycisnąć z ludzi ostatni grosz. Czego tu nie rozumieć? – zapytał i pociągnął kolejny łyk z butelki.

– Z twojej recytacji wnioskuję, że ta wątpliwa przyjemność spotka nas w okolicy letniego przesilenia?

To wypadało chyba za jakieś cztery siedmiodni.

– Zgadza się. Zostanie tu pewnie kilka dni i ruszy dalej – przytaknął.

– Założę się o jajo morskiego smoka, że zatrzyma się za centralnym murem. – Myślałem głośno, a koła zębate w mojej głowie powoli zaczynały pracować.

– Nie mam pojęcia. Wysłał mnie przodem, żebym zapowiadał jego przyjazd do poszczególnych miast. Porusza się z całą świtą i mnóstwem straży. To pierwszy objazd, na który zabrał córkę i jej męża. Ona się nudzi, a on poznaje ziemie swojego teścia.

– W takim razie napijmy się za nasze głowy, aby nie nazbyt szybko odpadły od korpusów – rzekłem, unosząc kielich w toaście.

Tak oto znalazłem cel, jakiego się nie spodziewałem, a który mógł zmienić całe moje życie. Po takim rabunku długo nie musiałbym się martwić o złoto. Później bard opowiadał mi o swoich podróżach. Nie miał dotąd okazji, aby odwiedzić pozostałe trzy księstwa naszego królestwa, ale bardzo ciekawiły mnie jego anegdoty dotyczące naszej stolicy. Znajdująca się tam siedziba księcia Thorana podobno przyćmiewała nawet zamek królewski w Aranel.

Rozmawialiśmy, dopóki Farren nie został porwany na górę przez którąś z syren.

Niech Bahari ma go w opiece – pomyślałem.

Ja natomiast lekko chwiejnym, acz pewnym, krokiem udałem się w stronę swojej kwatery.

Rozdział 3

Alkohol

Lily

„Nieźle ci w zielonym”. Co to w ogóle miało być? Komplement? Ironia? Prawdopodobnie to drugie. Tak czy inaczej, mój wieczór z Edgarem został zrujnowany. Jak wszystko w moim życiu, kiedy pojawiał się ten cholerny złodziej. Westchnęłam i skupiłam się nie na tym, co mówił, a jak się zachowywał. Znałam go już na tyle dobrze, by widzieć, że coś knuł i ewidentnie potrzebował do tego Farrena. Przewidywałam, że zabrał go do Chętnej Syreny.

Może powinnam popsuć mu nastrój? Tak jak on zrobił to dzisiaj z moim? – zapytałam sama siebie.

Nie był to głupi pomysł. Zwłaszcza, że mogłam się dowiedzieć, co chodziło mu po głowie. Uśmiechnęłam się do siebie szelmowsko i przyspieszyłam kroku. Nie wiedziałam, ile czasu zamierzał tam spędzić, ale nie mogłam pozwolić, żeby mi uciekł. Stanęłam pod pękniętym ogonem szyldu z napisem „Chętna Syrena”. Nazwa nie pozostawiała miejsca na domysły, choć po przejściu przez drzwi odnosiło się w miarę przyzwoite wrażenie.

Przynajmniej pierwsze.

Cały lokal był swoistym hołdem dla Bahariego, boga mórz. Obwieszono go akcesoriami rybackimi. Wszędzie walały się muszle, kawałki łodzi wyrzucone na brzeg, sieci rybackie, coś, co miało imitować wodorosty oraz harpuny wszelkiej maści. Nad barem wykonanym z części jakiegoś statku wisiała półnaga syrena, zapraszając gestem do siebie. Jednak lepiej było nie przyglądać się zbyt długo, bo można by dostrzec, że sieci są porwane, muszle popękane, harpuny pordzewiałe, drewno spleśniałe od wiecznej wilgoci, a z syreny zaczynała odchodzić farba.

Mężczyźni wchodzili i wychodzili. Szczególnie często zahaczali o schody na piętro, gdzie mieściły się pokoje syren. Pośród klientów na dole także kręciło się kilka kobiet, a ich strój mówił sam za siebie. Zbyt duży dekolt w zbyt ciasno zawiązanym gorsecie i prawie do pasa odsłonięta noga zachęcały gości do wejścia na górę. Rzadko który odmawiał sobie tej przyjemności.

Zajrzałam przez jedyne okno do środka Syreny i zobaczyłam, że Farren już ledwo trzymał się prosto, a na jego kolanach kołysała się na wpół naga syrena. Znaczyło to tyle, że najprawdopodobniej niedługo zajmą się sobą. Na wszelki wypadek zapamiętałam, którą dziewczynę obmacywał bard i uznałam, że poczekam na rozwój wypadków po drugiej stronie ulicy.

Nie zdążyłam się specjalnie znudzić, nim zza drzwi wypadł Hornan, ledwo utrzymujący się na nogach. Wyglądało na to, że nie widział nawet czubków własnych butów. Szedł, kierując się chyba tylko węchem. Z rozbawieniem patrzyłam, jak maca okoliczne ściany niczym najmilsze kochanki. Ta obserwacja sprawiła mi nie lada frajdę. Ciemnobrązowe włosy miał w nieładzie większym niż zwykle. Potknął się kilka razy, ale się nie wywrócił. Kiedy skręcił do swojej alejki, śmiało ruszyłam za nim.

Był bezbronny jak baranek idący na rzeź.

Skręciłam za róg i zobaczyłam, że zniknął na schodach prowadzących na piętro. U ich szczytu znajdowały się kolejne drzwi, otwarte na oścież, które jakby zapraszały mnie do środka. Z wewnątrz sączyło się jedyne w okolicy światło.

Powoli weszłam na pierwszy stopień. Usiłowałam ujrzeć coś w jasnej plamie przed sobą. Ostrożnie skradałam się do góry, uważając, aby nic mnie nie zdradziło. W panującej ciszy słyszałam swój płytki oddech i przyspieszone bicie serca. Ciągnęło mnie do tego światła jak ćmę, która wiedziała, że tam czaiło się niebezpieczeństwo, ale i tak podążała w jego stronę, dopóki nie zakończyła swojego żywota w płomieniach. Czułam się dokładnie tak jak ten owad. Jakby sterowała mną jakaś niewidzialna siła.

Dotarłam do ostatniego stopnia. Teraz już tylko dwa, może trzy kroki dzieliły mnie od drzwi. Nigdy wcześniej nie dotarłam tak daleko. Ruszyłam znów w stronę tej jasności. Gardło miałam ściśnięte. Kolejne oddechy z ledwością się przez nie przedostawały. Nadal oślepiona nie widziałam jeszcze, co było w środku. Poruszałam się tak wolno i ostrożnie, jak to tylko było możliwe.

Zrobiłam drugi krok.

Sięgnęłam do drzwi, do tego światła, kiedy poczułam, że coś łapie mnie za rękę. Zaskoczona, nie zdążyłam wykonać uniku i po chwili trwającej krócej niż mgnienie oka, ujrzałam długie przedramiona krzyżujące się na mojej talii i przyciskające mi ręce do boków. Za plecami wyczułam twardą klatkę piersiową. Odruchowo wbiłam napastnikowi obcas w stopę i usłyszałam za sobą jęk. Niestety nie zwolnił swojego chwytu na tyle, bym mogła się wyrwać z tego uścisku.

– Co chciałaś zrobić? Obrabować mnie? – zapytał Renny.

Przeszedł mnie dreszcz. Złodziej wiele razy naruszał moją przestrzeń, ale to… to było inne. Niepokojące. Jego dotyk mnie paraliżował. Sprawiał, że zapominałam o oddychaniu, a serce uderzało o moje żebra z siłą kowalskiego młota. Musiałam się natychmiast wyrwać.

– Z czego miałabym cię obrabować? Nie widzę tu niczego cennego – powiedziałam, rozglądając się wokół i oceniając swoje szanse na ucieczkę.

Kiedy złodziej kopniakiem zamknął drzwi, światło już tak mnie nie raziło i zobaczyłam, że jego izba była podobna do mojej. Zamiast łóżka miał tylko siennik, ale za to obłożony grubo owczymi skórami, a na manekinie w kącie wisiała skórznia. W całym pomieszczeniu unosił się delikatny zapach skóry i pszczelego wosku, którym zapewne natłuszczał swój pancerz.

– Może chciałaś pozbawić mnie cnoty? – Zaśmiał się ochryple. Czułam się dosłownie jak mysz w potrzasku.

– Chyba kpisz! Poza tym, jakiej cnoty? W ogóle wiesz, co to takiego? Mam nadzieję, że codziennie modlisz się do Vijany, żeby za kilka lat nie goniło cię po ulicach stadko dzieciaków. – Zaczęłam się wyrywać. Utarczki słowne z nim zdecydowanie za bardzo pochłaniały moją uwagę.

– Wijesz się jak morski smok. O dzieci się nie martw, nie zamierzam sobie uprzykrzyć życia, ale miło, że się o mnie troszczysz. – Zacieśnił swój chwyt w odpowiedzi na moje ruchy.

Myślałam gorączkowo. Hornan górował nade mną wzrostem. Choć nie mógł równać się muskulaturą z Edgarem, to w jego ramionach czułam drzemiącą siłę. Spróbowałam zrobić wykrok w bok, jednocześnie pochylając się i przenosząc swój środek ciężkości do przodu, dzięki czemu drugą nogę mogłam umieścić za nim. Złapałam go pod kolanami i naparłam na niego. Przewróciliśmy się na plecy, a złodziej zwolnił swój chwyt. Nie trwało to jednak długo, bo natychmiast wlazł na mnie i przyszpilił do zimnej podłogi. Zapach sfermentowanego chmielu, damskich perfum i tego cholernego wosku uderzył we mnie ze zdwojoną mocą. Naparł na mnie niemal tak samo jak jego cielsko.

Musiałam zastosować inną taktykę, bo im mocniej się szarpałam, tym mocniej mnie ściskał. Spróbowałam się przetoczyć tak, żeby to on leżał na plecach, ale udało się tylko w połowie. Teraz oboje leżeliśmy na boku. Chciałam sięgnąć do sztyletu schowanego w cholewie, ale ten łotr przełożył swoją ciężką nogę przez moje biodra, unieruchamiając mnie kompletnie.

– Może byś tak mnie puścił? – Spróbowałam po dobroci.

– Nie chcę… Dobrze mi tak. Obawiam się też, że jak cię puszczę, to mnie ugryziesz – wysapał, przyciskając mnie mocniej do siebie.

– Ale mnie nie jest dobrze. Strasznie mnie gnieciesz. – Wszystkie mięśnie miałam napięte, żołądek ściśnięty, ale nadal się z nim szarpałam. Niestety pozycja, w jakiej się znaleźliśmy, skutecznie utrudniała mi wszelkie działanie.

– Jak się rozluźnisz, to będzie ci wygodniej. – Czułam, że się uśmiecha. Uwielbiał się ze mnie naigrywać, bęcwał jeden.

– Nie żartuj sobie! Wypuścisz mnie, jak obiecam, że nic ci nie zrobię? – zapytałam.

– Daj mi dobry powód. Na razie nie mam ochoty – droczył się dalej.

Nie będzie to proste. – Westchnęłam w duchu i zmówiłam krótką modlitwę do Hewy o cierpliwość. Co mnie w ogóle podkusiło, żeby tu za nim leźć? Sama byłam sobie winna.

– Przecież nie możemy tak leżeć w nieskończoność. – Próbowałam dalej negocjować.

– Obecnie jestem na tyle pijany, a podłoga na tyle miękka, że ten pomysł bardzo mi się podoba. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a jego oddech ogrzał mój odsłonięty kark. Wzdrygnęłam się lekko.

– Co robisz? – Zaniepokoiłam się, wyczuwając za sobą dziwny ruch.

– Układam się wygodniej, skoro mamy tak spędzić wieczność. – Zrozumiałam, że mościł się za moimi plecami.

Niedoczekanie.

– Jesteś niemożliwy. Może obiecam, że przy następnym skoku nie wejdę ci w drogę?

– A gdzie w tym wszystkim frajda? Dzięki tobie bardziej się staram i jestem mniej niechlujny.

– Czy ty właśnie powiedziałeś mi coś miłego? Co się z tobą dzisiaj dzieje? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej się to zdarzyło, a dziś już dwukrotnie.

– Nie zwracaj na to uwagi. To przez ten bimber – wymruczał w moje włosy. Miałam wrażenie, że robił się coraz cięższy. Chyba w końcu dopadał go sen.

– Renny? Renny, naprawdę musisz mnie puścić… proszę. – Musiałam uciec się do ostateczności. Nienawidziłam tego robić.

– Podoba mi się, kiedy prosisz… i już się nie wiercisz – zauważył sennie.

– Jak zaśniesz, to ci się odwdzięczę – wycedziłam przez zaciśnięte ze złości zęby.

– Już usypiam, nie będziesz musiała długo czekać. – Usłyszałam ziewnięcie i znów poczułam ciepło na karku. Złodziej odrobinę rozluźnił swój chwyt, ale wiedziałam, że jeśli teraz spróbuję się wyrwać, zacieśni go znowu. Musiałam poczekać.

Naraz mnie olśniło. Będę mogła bez przeszkód przeszukać jego izbę. Ta myśl wydała mi się wybitnie kusząca.

– Hornan? – wyszeptałam po chwili.

– Hmm…?

– Nic. Śpij, poczekam.

– Ja też czekam. – Westchnął.

Co to miało znaczyć?

Minęło jeszcze trochę czasu, zanim jego oddech się ustabilizował, a ciało rozluźniło. Dzięki Asili za alkohol. W końcu chmiel i cała reszta roślin to jej sprawka. Inaczej chyba nigdy by mnie nie puścił. Powoli podniosłam rękę, którą otaczał mnie w pasie i wyślizgnęłam się z jego ciepłych objęć. Momentalnie zrobiło mi się chłodno, ale zignorowałam to. Wreszcie mogłam normalnie odetchnąć. Rozejrzałam się zaciekawiona.