Lśnienie w ciemności. Dla uczczenia dwudziestolecia Lilja’s Library -  - ebook + audiobook

Lśnienie w ciemności. Dla uczczenia dwudziestolecia Lilja’s Library ebook i audiobook

3,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Odważ się wejść do mrocznego świata mistrzów grozy

Niezapomniana antologia opowieści grozy najbardziej znanych i najbardziej

utalentowanych autorów tego gatunku

Książka Lśnienie w ciemności powstała dla uczczenia dwudziestolecia Lilja’s Library – strony

internetowej poświęconej Stephenowi Kingowi. Ta kolekcja budzących przerażenie opowiadań to

idealna propozycja dla fanów horrorów. Część zawartych w niej tekstów nie została wcześniej

nigdzie opublikowana, niektóre powstały specjalne do tej antologii. Najstarszym utworem jest

Mowne serce Edgara Allana Poe z 1843 roku, najnowszym zaś Koniec wszystkich rzeczy Briana

Keene’a z 2016 roku. Nie mogło oczywiście zabraknąć tekstu samego Stephena Kinga – Niebieski

kompresor to historia, która nie ukazała się dotąd w żadnym innym zbiorze. Oprócz tego znalazły

się tu opowieści autorstwa między innymi Clive’a Barkera, Johna Ajvide Lindqvista czy Ramseya

Campbella.

Niektóre opowieści to horror w czystej postaci. Inne sprawią, że poczujecie się niepewnie.

Niektóre zmuszą was do myślenia. Część wzruszy, część rozbawi. Każde z pewnością was wciągnie

i przyprawi o szybsze bicie serca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 49 min

Oceny
3,3 (29 ocen)
5
11
5
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PaulinaJ29

Dobrze spędzony czas

Przyzwoity zbiór opowiadań, choć tytuł od Stepana Kigna nieco rozczarowujący.
00
Kredka_73

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś innego. Bardziej strasznego
00
Chassefierre

Dobrze spędzony czas

Opowiadania dobre, chociaż miały zaskakująco mało wspólnego z horrorem.
00
kaxbe1972

Całkiem niezła

Taki sobie zestaw opowiadań.
00
Wiola_loves_books1

Całkiem niezła

😱😱 RECENZJA 😱😱 "Lśnienie w ciemności" Zbiór autorów Przychodzę dziś do was z książką w której znajdują się opowiadania mistrzów grozy. "Niebieski kompresor" Stara, gruba i olbrzymia maciora. O kim mowa i co się z nią stało? "Sieć" Czat z znajomym może się różnie zakończyć bo wszystko zależy od ilości kłamstw. "Opowieść o Holocauście" Wspomnienia bywają trudne ale czasem warto je pomieszać z fikcją i zapisać. "Aeliana" Mrok skrywa tajemnice i postacie które mimo zwierzęcego instynktu mają w sobie namiastkę człowieczeństwa. "Pidgin i Theresa" Czy można zyskać ludzką postać bez konsekwencji? "Koniec wszystkich rzeczy" Czasem cierpienie i tęsknota za bliskimi pcha nas w kierunku śmierci. "Cmentarny taniec" Jest w życiu taki moment że musimy zapłacić za swoje czyny. "Wciągnięty w ogień" Czasem zabawa może okazać się początkiem koszmaru. "Towarzysz" Lunapark potrafi wywołać nie tylko wspomnienia ale też paranoję. "Mowne serce" Nawet dobrze zaplanowana zbrodnia nie musi być...
00

Popularność




Pod redakcją Hansa-Åke Lilja Lśnienie w ciemności. Dla uczczenia dwudziestolecia Lilja’s Library Tytuł oryginału Shining in the Dark: Celebrating 20 Years of Lilja’s Library ISBN Shining in the Dark copyright © 2017 by Hans-Åke Lilja The Blue Air Compressor copyright © 1971, 1981, 2017 by Stephen King The Net copyright © 2006 by Jack Ketchum and P. D. Cacek The Novel of the Holocaust copyright © 2006 by Stewart O’Nan Aeliana copyright © 2017 by Bev Vincent Pidgin and Theresa copyright © 1993 by Clive Barker An End to All Things copyright © 2017 by Brian Keene Cemetery Dance copyright © 2017 by Richard Chizmar Drawn to the Flame copyright © 2017 by Kevin Quigley The Companion copyright © 1976 by Ramsey Campbell A Mother’s Love copyright © 2017 by Brian James Freeman The Keeper’s Companion copyright © 2017 by John Ajvide Lindqvist All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2022 Redakcja Anna Szymczak Projekt okładki i stron tytułowych Urszula Gireń Projekt typograficzny i łamanie Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla wszystkich czytelników Lilja’s Library. Gdyby nie Wy, ta książka nigdy by nie powstała! Dla Stephena Kinga. Dumny jestem z tych dwudziestu lat. Mam nadzieję, że Ty też.

Wstęp: dwudziesta rocznica Lilja’s Library

Dwadzieścia lat. Czujecie to? Dwadzieścia lat! To bardzo długo. Co się wydarzyło u was w ciągu ostatnich dwudziestu lat? Jeśli chodzi o mnie: ożeniłem się, doczekałem się dwójki dorosłych dzieci. I mieszkałem w tym czasie w trzech różnych domach. Ale najważniejsze (przynajmniej w kontekście tej książki) jest to, że prowadziłem przez całe te dwadzieścia lat stronę Lilja’s Library — The World of Stephen King. Nie odświeżałem jej wprawdzie codziennie, ale robiłem, co tylko mogłem, żeby moi czytelnicy byli zawsze na bieżąco ze wszystkim, co działo się w Królestwie Steve’a. I jeśli wypada tak o sobie powiedzieć (no i jeśli świadczy o tym ta książka), odwaliłem kawał niezłej roboty.

Tak więc gdy dwudziesta rocznica już się zbliżała — może jakiś rok wcześniej — zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem jej uczcić czymś wyjątkowym. Nie mogłem przecież pozwolić, by przeszła niezauważona. Rozmawiałem kiedyś o tym z Brianem Freemanem z Cemetery Dance i to chyba on zapytał mnie: „czy dla uczczenia rocznicy nie moglibyśmy zrobić jakiejś antologii?”. Czemu nie — pomyślałem — ale jeśli ten pomysł miał zadziałać, potrzebowałem zgody na wykorzystanie jakiegoś opowiadania Stephena Kinga, bo jak zrobić książkę dla uczczenia dwudziestej rocznicy strony poświęconej Stephenowi Kingowi bez włączenia do niej jakiegoś tekstu napisanego przez tego człowieka? To by była jakaś żenada.

Zabrałem się zatem do załatwiania pozwolenia na wykorzystanie któregoś jego opowiadania i w połowie lipca dostałem zielone światło na publikację Niebieskiego kompresora — historii, która nie ukazała się dotąd w żadnym zbiorze opowiadań Kinga. Wyobraźcie sobie moją reakcję. Mogę tylko zdradzić, że były podskoki, okrzyki i szalony śmiech. Mając taki tekst na początku, mogłem się zabrać do zestawiania reszty antologii, co po zdobyciu zgody na Niebieski kompresor wydawało mi się zadaniem „z górki”. Jak bardzo się myliłem! Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam każdy z tych utworów, ale było to dla mnie całkiem nowe doświadczenie, więc cieszyłem się, że miałem do pomocy Briana Freemana. Nie wyobrażałem sobie, jak wygląda kwestia honorariów za tego rodzaju prace, nie miałem też pojęcia, jak przygotować umowy z autorami. W gruncie rzeczy nie znałem się na mnóstwie spraw, ale jakoś przez to przebrnąłem i, jak już powiedziałem, byłem zachwycony każdym aspektem tego przedsięwzięcia.

Miałem też wtedy możliwość porozmawiania z niektórymi z największych autorów. I faktycznie rozmawiałem z większością z tych trzynastu pisarzy (a jak załatwić kwestie prawne z trzynastoma autorami?), których utwory znalazły się w tej antologii… i z paroma nieuwzględnionymi ostatecznie w tym tomie. Dotarcie do niektórych wymagało trochę czasu (bo to nie była kwestia zwykłego wygooglowania ich i uzyskania adresu mailowego czy numeru telefonu), a inni już po paru godzinach odpowiadali na moje maile. Wszyscy ci, którzy zdecydowali się dołączyć do mnie w świętowaniu tej rocznicy, zgodzili się na umieszczenie w antologii jakiegoś opowiadania opublikowanego już dawno albo przeznaczyli do tej książki jakiś niewydany jeszcze tekst (bycie jednym z pierwszych czytelników zupełnie nowych opowiadań jest bardzo szczególnym doświadczeniem). Sześć z tych dwunastu opowiadań (tak, bo jedno powstało we współpracy, mamy więc trzynastu autorów i dwanaście opowiadań) nie zostało wcześniej nigdzie opublikowanych, a niektóre powstały nawet specjalnie do tej antologii. Z pozostałych sześciu część ukazała się tylko w czasopismach. Jest więc duża szansa, że większość opowiadań zamieszczonych w tym tomie przeczytacie po raz pierwszy. Przyznam, że czuję pewną ekscytację z tego powodu.

Jedno opowiadanie zostało nawet napisane w moim rodzimym języku, szwedzkim — to Księga Strażnika Johna Ajvide Lindqvista. Przetłumaczyła je Marlaine Delargy, ja zaś omawiałem szczegóły przekładu z Johnem, co było dla mnie niezwykłym przeżyciem. Nigdy nie pomyślałem nawet, że będę się konsultował z największym — w moim przekonaniu — szwedzkim autorem horrorów.

Najstarszym tekstem w tej książce jest opowiadanie Edgara Allana Poe, który napisał Mowne serce w 1843 roku, a więc ponad sto siedemdziesiąt lat temu; najnowsze zaś opowiadanie w tym zbiorze, Koniec wszystkich rzeczy Briana Keene’a zostało ukończone w środku kwietnia 2016 roku. Tak więc antologia zawiera opowiadania grozy trzynastu autorów. Niektóre teksty poznałem dopiero co, a inne znałem od dwudziestu lat. Część z nich to czysty horror. Pewne z nich sprawią, że poczujecie się nieswojo. A niektóre zmuszą was do myślenia. Jedne będą, jak to się mówi, do płaczu, a inne do śmiechu. Mam jednak nadzieję, że wszystkie was wciągną i że pokochacie je tak jak ja, na swój własny sposób. A kiedy skończycie tę książkę, nie zapomnicie powiedzieć „dobranoc” swoim bliskim. Bo nigdy nie wiadomo, czy będziecie mieli następną szansę…

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

STEPHEN KING

Niebieski kompresor. Opowiadanie grozy

Dom był wysoki, z niewiarygodnie stromym dachem pokrytym dachówką. Podchodząc do niego z nadbrzeżnej drogi, Gerald Nately pomyślał, że to całkiem osobne miejsce, geografia w mikrokosmicznej skali. Dach wznosił się i opadał pod różnymi kątami nad głównym budynkiem i dwoma skrzydłami dziwnie jakoś rozłożonymi; przeszklona galeria otaczała kopułę, która wyglądała jak kapelusz grzyba i otwierała się w kierunku morza; ganek wychodzący na wydmy i wrześniowy trawnik, wyschnięty i bez połysku, był dłuższy niż pulmanowski wagon i przeszklony. Stromizna dachu sprawiała, że dom zdawał się unosić brwi i panować nad otoczeniem. Jakby był pradziadkiem rzeczywistego domu.

Nately podszedł do ganku i po chwili wahania otworzył przeszklone drzwi, za którymi były następne, podświetlone. Powitały go tam tylko wiklinowy fotel, zardzewiała huśtawka ogrodowa i zniszczony koszyk do robótek na drutach. W zacienionych kątach pod sufitem pająki tkały swoje sieci. Zapukał.

Cisza. Niezamieszkana cisza. Miał już zapukać powtórnie, gdy jakieś krzesło, gdzieś wewnątrz, jęknęło z głębi swej istoty. Jakiś zmęczony odgłos. Znów cisza. A potem powolny, potwornie cierpliwy odgłos starych, przeciążonych stóp, szukających drogi przez korytarz. I akompaniament laski: stuk, stuk, stuk…

Podłoga skrzypiała i pojękiwała. Jakiś cień, olbrzymi i rozlazły, zamajaczył za bąbelkowym szkłem po drugiej stronie podświetlonych drzwi. Potem niekończące się gmeranie palców usiłujących odpiąć łańcuch, odciągnąć zasuwę i przekręcić zamek. Wreszcie drzwi się otworzyły.

— Witam — odezwał się słaby nosowy głos. — Pan Nately? Wynajął pan ten domek przy plaży? Domek mojego męża?

— Tak — odpowiedział Gerald, a język uwiązł mu w gardle. — Tak jest. A pani to…

— Pani Leighton — odezwał się znów nosowy głos, zadowolony zarówno ze swej szybkiej reakcji, jak i samego nazwiska, choć nie dało się tego wyraźnie wychwycić. — Jestem pani Leighton.

ale wielka i stara, o Jezu, jak ona wygląda w tej sukni we wzorki; musi mieć ze dwa metry, a jaka gruba, o mój Boże, gruba jak świnia z białą szczeciną na nogach, rusza się jak czołg, mogłaby mnie zgnieść jak czołg, a głos ma jak kazoo, Jezu słodki, ma co najmniej siedemdziesiątkę, jak ona może jeszcze chodzić o tej lasce, dłonie ma większe niż moje stopy, mogłaby zwalać dęby jeden za drugim jak czołg, na litość boską!

— Pisał pan. — Nie zaprosiła go do środka.

— Spodziewałem się czegoś mniejszego — odparł i roześmiał się, żeby pokryć nagłe zakłopotanie, w jakie wprawiła go ta mimowolna metafora.

— Pokaże mi się pan, jak się pan rozgości? — spytała. Jej oczy wydawały się wciąż jasne i myślące. Nie dotknął ich wiek, który zrujnował już resztę ciała.

zobacz, jaki obrazek:

„wiek zrujnował jej bujną cielesność: była jak dzika locha czy maciora pozostawiona w wielkim i dostojnym domu, by srać na dywan, rysować kłami po tej walijskiej komodzie i tłuc wszystkie te kryształowe puchary i kieliszki do wina, by zrobić z tych tapczanów winnej barwy bezkształtne tłumoki ze sprężyn i pakuł, by zryć ten lustrzany parkiet w wielkim holu barbarzyńskimi odciskami racic i zostawić na nim kałuże uryny”

okay jest tu jest opowieścią wyczułem ją

ciało, zrobić je obwisłym i rozdętym

— Jeśli sobie pani życzy — powiedział. — Nie dostrzegłem tego domku z Shore Road, pani Leighton. Mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie…

— Jest pan samochodem?

— Tak, zostawiłem wóz tam. — wskazał w kierunku drogi za wydmami.

Po jej ustach przemknął jakiś uśmieszek, dziwnie jednowymiarowy.

— To dlatego, że z drogi ledwo go widać. Jeśli się nie podejdzie bliżej, można go przegapić. — Wskazała na zachód, na wąski przesmyk między domem i wydmami. — To tam. Zaraz za tym pagórkiem.

— W porządku — odparł, a potem postał chwilę z uśmiechem na ustach. Nie miał pojęcia, jak zakończyć tę rozmowę.

— Może wstąpi pan na kawę? Albo coca-colę?

— Tak — zgodził się natychmiast.

Wydawała się zaskoczona tak szybką zgodą. W końcu był przyjacielem męża, nie jej. Nad Geraldem wzniosła się jej twarz, okrągła jak księżyc w pełni, jakby nieobecna, niezdecydowana. Potem zaprowadziła go do staromodnego przedpokoju.

Miała herbatę. I colę. Wydawało się, że śledzą ich miliony oczu. Czuł się jak włamywacz, który myszkuje w poszukiwaniu ukrytych historii, jakie mógłby z niej wyciągnąć, wykorzystując jedynie swój młodzieńczy urok i psychiczne światło.

Moje nazwisko to oczywiście Steve King i wybaczycie mi chyba to wdarcie się do tej historii — w każdym razie mam taką nadzieję. Mógłbym się uciec do argumentu, że postawienie się z boku tej bariery domniemań dzielącej czytelnika od autora jest dopuszczalne, skoro jestem pisarzem, co znaczy, że opowiem tę historię nie dla własnej przyjemności — ale jeśli czytelnik zostanie bez jej zakończenia, takie tłumaczenie niewiele znaczy. Zasada numer jeden obowiązująca wszystkich pisarzy mówi, że opowiadający nie jest wart funta kłaków w porównaniu do słuchacza. Ale dajmy z tym spokój, jeśli możemy. Wtrąciłem się do tego opowiadania z tego samego powodu, dla którego nawet papież korzysta z toalety: bo obydwaj musimy.

Powinniście wiedzieć, że Gerald Nately nigdy nie stanął przed sądem; jego zbrodnia nie została wykryta. Żył spokojnie. Po napisaniu czterech pokręconych, monumentalnych i niezrozumiałych powieści odciął sobie głowę gilotyną zdobioną kością słoniową, którą nabył w Kowloon.

Wynalazłem go w chwili nudy o godzinie ósmej na wykładzie Carroll F. Terrell z wydziału anglistyki Uniwersytetu Maine. Doktor Terrell mówiła o Edgarze A. Poe, a ja pomyślałem:

gilotyna z kości słoniowej kupiona w Kowloon

wynaturzona kobieta wśród cieni, podobna do świni

jakiś duży dom

Niebieski kompresor pojawił się dopiero później.

Pokazał jej trochę z tego, co napisał. Nie tę najważniejszą część, to opowiadanie, które napisał o niej, ale fragmenty poezji, zarys powieści, który uwierał go w głowie od roku niczym otorbiony szrapnel, cztery eseje. Była wnikliwą krytyczką, uzależnioną od robienia czarnym pisakiem uwag na marginesach. Ponieważ czasami wpadała, gdy wyjeżdżał do miasteczka, trzymał to opowiadanie w ukryciu, w składziku na tyłach plażowego domku.

Wrzesień rozpłynął się w chłodny październik, a opowiadanie było skończone, wysłane mailem do przyjaciela, odebrane z powrotem wraz z sugestiami (marnymi) i przeredagowane. Czuł, że było dobre, ale nie do końca. Brakowało w nim czegoś nieuchwytnego. Było jakieś nieostre. Zaczął się bawić myślą, by to ona spojrzała na nie swoim krytycznym okiem, ale zrezygnował, by potem znów wrócić do tego zabawnego pomysłu. W końcu to była jej historia; nie miał wątpliwości, że potrafiłaby jej nadać ostateczny kierunek.

Jego nastawienie do niej stawało się coraz bardziej niezdrowe; był zafascynowany jej wielgaśnym zwierzęcym cielskiem, tym powolnym żółwim tempem, w jakim przesuwała się ze swego domu do jego domku,

obrazek: „mamuci cień zgnilizny przesuwający się przez goły piasek, z laską trzymaną w skręconej ręce, na wielkich stopach w trampkach, które zapadały się i brnęły przez piasek, z twarzą jak półmisek, obrzmiałymi ciastowatymi ramionami, piersiami jak pagóry; cielesna geografia cielesnego kraju”

tym jej piskliwym bezbarwnym głosem; a jednocześnie czuł do niej odrazę, nie mógł znieść jej dotyku. Zaczął się czuć jak ten młody człowiek z opowiadania Mowne serce Edgara A. Poe. Czuł, że mógłby przez nieskończone północe stać w jej sypialni, posyłając promień światła skierowany na jej śpiące oko, gotowy, by je rozszarpać, kiedy tylko się otworzy.

Pokusa, by pokazać jej to opowiadanie, świerzbiła go nie do wytrzymania. Pierwszego grudnia postanowił to wreszcie zrobić. Decyzja nie przyniosła mu ukojenia, wbrew powieściowym konwenansom, ale dała mu poczucie jakiejś jałowej przyjemności. I tak być powinno — omega zazębia się z alfą. I to rzeczywiście była omega; piątego grudnia zwolnił domek. Tego dnia wrócił właśnie ze Stowe Travel Agency w Portland, gdzie zarezerwował sobie przejazd na Daleki Wschód. Zrobił to niemal bez namysłu: decyzje, by wyjechać, a także pokazać swój rękopis pani Leighton, zapadły jednocześnie, jakby kierowała nim jakaś niewidzialna ręka.

I rzeczywiście, zadziałała tu niewidzialna ręka — moja.

Dzień był chmurny, miał biały odcień, w powietrzu wisiał śnieg. Wydmy wyglądały już jak w zimie, gdy Gerald przecinał przestrzeń pomiędzy przykrytym dachówką domem właścicielki a niskim kamiennym domkiem, który wynajmował. Morze, nadąsane i szare, zawijało się falami na kamykach plaży. Mewy ujeżdżały je jak boje.

Przekroczył grzbiet wydmy i od razu dostrzegł, że tam była — jej laska z białą rączką stała oparta o drzwi. Dym wznosił się nad malutkim kominem. Gerald wszedł po drewnianych schodkach i obstukał głośno piasek z wysokich butów, by dać jej znać, że się zjawił, a potem wszedł do środka.

— Halo, pani Leighton!

Ale malutki salonik i kuchenka były puste. Okrętowy zegar na kominku tykał tylko dla siebie i Geralda. Jej gigantyczny płaszcz podbity futrem zwisał z fotela na biegunach jak jakiś zwierzęcy żagiel. Na kominku tliło się trochę żaru; pobłyskiwał i trzaskał. Na kuchni stał dzbanek do herbaty, a obok filiżanka wciąż czekająca na wodę. Zajrzał do wąskiego korytarza prowadzącego do sypialni.

— Pani Leighton?

W korytarzu i sypialni też nie było nikogo.

Już miał zawrócić do kuchni, gdy odezwał się ten mamuci chichot. Potężne, niepowstrzymane eksplozje zduszonego śmiechu, takiego wstrzymywanego przez lata i dojrzewającego jako wino (tu znów Edgar A. Poe). Chichot przerodził się w wybuchy śmiechu. Dochodziły zza drzwi na prawo od łóżka Geralda, ostatnich drzwi w domu. Ze składziku na tyłach.

jaja chodziły mi jak w podstawówce, ta stara tłusta suka śmiała się, znalazła to, do kurwy nędzy, ty stara kurwo, zrobiłaś to, bo mnie nie było, ty zasrana suko

Jednym susem dopadł do drzwi i otworzył je. Siedziała koło małego grzejnika w składziku, a suknię podciągnęła na klocowate kolana, żeby siedzieć po turecku; jego manuskrypt wydawał się malutki w jej opasłych łapach.

Ryki i wybuchy jej śmiechu krążyły wokół jego głowy. Gerald Nately widział przed sobą eksplozje barw. Była jakimś mięczakiem, robalem, jakąś gigantyczną pełzającą rzeczą, przepoczwarzającą się w tej komórce mrocznego nadmorskiego domku; jakimś ciemnym żukiem wykręcającym się w groteskową ludzką postać.

W słabym świetle padającym przez okienko zaciągnięte pajęczyną jej twarz przemieniła się w cmentarny księżyc podziurawiony jałowymi kraterami oczu i rozdarty postrzępioną rozpadliną ust.

— Nie śmiej się — powiedział sucho.

— Daj spokój, Gerald — odparła, śmiejąc się jednocześnie. — To takie słabe opowiadanie. Nie mam pretensji, że posługujesz się pseudonimem. Ale to jest — wytarła oczy z łez śmiechu — to jest obrzydliwe!

Ruszył ku niej na sztywnych nogach.

— Nie zrobiłeś ze mnie tak wielkiej, jak trzeba, Geraldzie. W tym jest problem. Jestem zbyt wielka dla ciebie. Może Poe, Dostojewski czy Melville… ale nie ty, Geraldzie, nie ty…

Wybuchnęła znów śmiechem, gigantyczną eksplozją dźwięku.

— Lepiej się nie śmiej — powiedział Gerald twardo.

Składzik był w stylu Zoli:

Drewniane ściany, przez które przezierały promienie światła, a po kątach wisiały pułapki na króliki; para zakurzonych sflaczałych śniegowców; zardzewiały grzejnik, w którym żółte płomyki migotały niczym kocie oczy; grabie i łopata; sekator do żywopłotu; jakiś starodawny wąż ogrodowy, obrączkowany jak wąż pończosznik; cztery łyse opony ułożone jak donaty; zardzewiała strzelba winchester bez paska; dwuręczna piła; zakurzony stół warsztatowy, a na nim dwa młotki, gwoździe, śruby, paski, podkładki, hebel, złamana poziomica, niekompletny gaźnik, który kiedyś pracował w packardzie kabrio z 1949 roku, oraz kompresor powietrza o mocy czterech koni mechanicznych, pomalowany na elektryczny błękit, podłączony do przedłużacza niknącego gdzieś we wnętrzu domku.

— Lepiej się nie śmiej — powtórzył Gerald, ale ona wciąż kiwała się w tę i z powrotem, trzymając się za brzuch, a manuskrypt polatywał w podmuchach jej świszczącego oddechu jak jakiś biały ptak.

Jego dłoń odnalazła zardzewiałego winchestera. Zamachnął się na nią jak toporem.

Większość opowieści grozy ma podłoże seksualne.

Przykro mi, że muszę się wtrącić z tą informacją, ale sądzę, że powinienem to wyraźnie powiedzieć, by otworzyć drogę przerażającej konkluzji tego utworu, który jest, przynajmniej z psychologicznego punktu widzenia, jasną metaforą lęku przed seksualną impotencją z mojej strony. Wielkie usta pani Leighton symbolizują waginę, wąż kompresora to penis. Jej kobiece cielsko to mityczne przedstawienie seksualnej obawy, która kryje się w każdym mężczyźnie, w mniejszym czy większym stopniu; obawy, że kobieta, ze swoją przyrodzoną otwartością, go pożre.

W dziełach Edgara A. Poe, Stephena Kinga, Geralda Nataly’ego i innych uprawiających ten szczególny gatunek literacki pisarzy przyzwyczailiśmy się znajdować zamknięte pokoje, podziemia, opuszczone posiadłości (wszystko to symbole macicy); sceny pochówków żywcem (seksualna impotencja); zmarłych wracających z grobu (nekrofilia); groteskowe monstra czy istoty ludzkie (upostaciowany strach przed aktem płciowym); tortury i/albo mordy (egzystencjalne alternatywy stosunku seksualnego).

Nie zawsze tak to działa, ale czytelnicy i pisarze z epoki postfreudowskiej muszą to brać pod uwagę, gdy zabierają się do tego gatunku.

Psychiczne anomalie stały się częścią ludzkiego doświadczenia.

Wydała z gardła jakiś gruby, nieartykułowany odgłos, gdy on kręcił się wokół jak szalony, szukając czegoś; tymczasem jej głowa zwisała bezwładnie na grubym pniaku szyi.

Chwycił wąż od kompresora.

— W porządku — powiedział niewyraźnie. — Już dobrze, wszystko w porządku.

suka, tłusta stara suka, nic nie było dla ciebie dość duże, no to dobra, teraz zrobię cię jeszcze większą, gigantyczną

Chwycił ją za włosy, odciągnął głowę do tyłu i wbił jej w usta wąż od kompresora, głęboko, aż do gardła. Mimo to coś tam jeszcze krzyczała kocim głosem.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki