Łowca legiona - Kozińska Anna - ebook + książka

Łowca legiona ebook

Kozińska Anna

3,5

Opis

Czasem to, co próbują nam wmówić inni, nie ma nic wspólnego z prawdą. Bo prawda jest w nas…

Gdy Skalne Miasto przestaje istnieć, dziesięcioletni elf Vinceennt trafia do zamku Południowego Zakonu Pięciu Bohaterów. Pod skrzydłami mistrza Zallena rozpoczyna mozolny kilkuletni trening, który ma mu umożliwić dołączenie do grona strażników bram Piekła. W trakcie nauk przekonuje się, że demony, które do tej pory były uznawane za śmiertelne niebezpieczeństwo, mogą stać po jego stronie, a wszystkie prawdy głoszone przez Zakon są częścią intrygi służącej jedynie utrzymaniu władzy…
Czy Vinceennt będzie potrafił wybrać właściwą ścieżkę, gdy nadejdzie czas próby? Kim jest Legion, który ma zagrażać bezpieczeństwu żyjących na powierzchni? I gdzie tak naprawdę przebiega cienka granica między prawdą a kłamstwem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 166

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (6 ocen)
1
3
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział I

Skalne Miasto

Nie spodziewałem się, że ten poranek stanie się początkiem mojego koszmaru trwającego nieustannie przez kilkaset lat, dzień w dzień, z nielicznymi tylko przerwami, w których było mi dane zaczerpnąć powietrza normalności.

Mieszkałem w małym miasteczku na południowym skraju kontynentu. Miasto leżało przy niewielkiej zatoce otoczonej wysokimi klifami o gładko ciosanych brzegach. Do dziś w pamięci mam zapach słonej wody rozbijającej się o przybrzeżne skały oraz bryzę, która otulała każdy kawałek nadoceanicznej okolicy. Domy o białych ścianach z pomarańczowymi dachami wznosiły się wzdłuż krętych, wąskich uliczek. Większość mieszkańców zajmowała się rybołówstwem, toteż całe dnie spędzali na spokojnych wodach. Wszyscy byli dla siebie bardzo życzliwi, nikt nie poznał biedy, nikt nie został bez pomocy – żyło nam się idealnie.

Handel kwitł, miasto rozrastało się w oczach. Powstawały kolejne domy, na plac zjeżdżali kupcy nawet z odległych krain, a w karczmach dobudowywano kolejne piętra pod naporem przejezdnych. Tak zapisało się w mojej pamięci rodzinne miasto, w którym spędziłem najwspanialsze chwile życia.

***

Tego dnia rano obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno do pokoju. Powoli się podniosłem i usiadłem na łóżku. Moje stopy dotknęły drewnianej podłogi. Matka krzątała się w kuchni, piekła ciasto, a w całym domu unosił się słodko-kwaśny zapach owoców.

– Dzień dobry, kochanie. – Wychyliła się zza ściany kuchni. Jej uśmiech był piękny, taki czuły i pełen miłości. – Samuel już był po ciebie. Czeka na zewnątrz. Macie ważne sprawy do załatwienia?

– Tak.

Moja matka była najpiękniejszą kobietą w miasteczku. Zawsze nosiła wplecione w złote włosy kwiaty. I te jej oczy, za którymi tęskniłem tyle razy…

Ubrałem się czym prędzej i wybiegłem z domu. Po przekroczeniu progu uderzyła we mnie ściana gorąca. Lato było bardzo suche.

– A śniadanie? Zaraz będzie gotowe ciasto.

– Zjem później, mamo – rzuciłem, nie zatrzymując się.

Ulica była pusta, jednak wszędzie unosił się kurz.

Gdybym wiedział, nie wyszedłbym tego dnia. Umarłbym przy niej.

***

– Vin! – Usłyszałem za plecami cienki, dziecięcy, dobrze mi znany głos.

Szybko odwróciłem się w stronę, z której dochodził. Moje stopy ślizgały się na drobnym piachu.

Samuel.

Odkąd tylko sięgam pamięcią, był moim najlepszym przyjacielem. Nie wyobrażałem sobie, by mogło być inaczej. Mój przyjaciel do końca świata.

– Czekałem na ciebie. Idziemy? Mój tata zostawił nam łódkę w zatoce. Chcesz płynąć? – Uśmiechnąłem się szeroko.

Kochałem ocean. Jego szum, jego zapach, jego chłód. Często pływałem – albo z Samem, albo z ojcem, albo sam. Było bez znaczenia, kto mi towarzyszył. Ważne, by być na wodzie.

Zbiegliśmy ulicą, mijając kilka małych domów. Nieliczne o tej porze dnia stawały się schronieniem dla mieszkańców.

– Nie tak szybko, Sam! – Złapałem zadyszkę, próbując dotrzymać mu kroku.

Samuel był o wiele sprawniejszy ode mnie. Każdego wieczora pomagał ojcu złożyć sieci, gdy ten wracał z połowu, potem biegł do matki, która pracowała w jednej z karczm na skraju miasta.

Mimo że ja zwolniłem, mój przyjaciel nadal utrzymywał tempo.

– Szybciej, bo cię zostawię na plaży! – Roześmiał się.

Minęliśmy ogromny plac z fontanną w centrum. Potem pognaliśmy schodami w dół wprost na gorący od słońca piach. Łódka stała przycumowana na końcu długiego drewnianego pomostu. Była mała, ledwo się w niej obaj mieściliśmy. Mój przyjaciel szybko rozstawił żagiel i odbiliśmy od brzegu. Ocean był spokojny, delikatny wiatr pchał nas na bezkresne wody, oddalając łódkę od lądu. Miasto z daleka wyglądało jak z książki z bajkami, które czytali nam rodzice. Witraże katedry, która stała przy rynku, rozbłyskały w słońcu setkami kolorów, a jej strzeliste wieże przecinały bezchmurne niebo. Żółto-czerwone flagi powiewały leniwie pomiędzy stadem ptaków krążących nad miastem i popiskujących co jakiś czas. Piaskowe uliczki przebijały się pomiędzy białymi ścianami zabudowań.

Włożyłem dłoń w orzeźwiającą taflę.

– Gdzie płyniemy? – Łódka nabierała prędkości. Sam chwycił ster w dłonie i skierował nas ku otwartym wodom.

– Płyńmy gdziekol… – Poczułem wstrząs, jakby większa ryba uderzyła o kadłub. Sam puścił ster, wychylił się i spojrzał w wodę. – Mielizna?

– Niemożliwe. Jesteśmy za daleko od lądu – powiedział mój przyjaciel, ponownie łapiąc za ster. Pokierował łódź w stronę skalistego brzegu na lewo od plaży. – Może to jakiś żółw. – Przełknął głośno ślinę.

Usłyszałem krzyki ludzi z miasta, a łódź ponownie zadrżała. Straciłem równowagę, zsunąłem się z belki, na której siedziałem, i upadłem. Chyba uderzyłem w coś głową, bo poczułem tępy ból okalający czaszkę. Obraz rozmazał mi się przed oczami.

Moja świadomość wróciła, dopiero gdy poczułem na skórze zimną wodę. Wypadłem z łódki. Szybko otrząsnąłem się i wypłynąłem na powierzchnię. Z trudem wziąłem wdech. Oczy i nos piekły od soli. Podniosła się duża fala, a ja nigdzie nie widziałem Sama oraz łodzi. Spojrzałem w stronę brzegu i zamarłem.

Miasto stało w ogniu. Jeden budynek po drugim rozsypywały się jak zamki z piasku. Krzyki nie ustawały, gromada ptaków wzbiła się ponad chmury czarnego dymu, który zasłonił niebo. I ten ryk, od którego trzęsła się ziemia oraz upadały pobliskie drzewa… Patrzyłem, jak mój dom zostaje pożarty przez ogień i istotę, która za nim szła. Prosto z samego piekła. Potężne łapska wynurzyły się spod ziemi, zalewając mieszkańców żarem, płomieniami i pyłem.

Przykryła mnie jedna z fal, a prąd wciągnął pod wodę. Ogarnęła mnie słabość. Płuca domagały się powietrza. Potem przybyła ciemność.

***

Poczułem na policzku szorstki, przenikliwie zimny piach. Nie miałem siły wykrzesać z siebie choć małego ruchu ciałem, by obrócić się na plecy, ale byłem na lądzie, na dobrze mi znanej plaży.

– Weźcie jeszcze tego. – Do moich uszu dotarł sykliwy ochrypnięty głos. Mężczyzna, do którego należał, stał przy mojej twarzy. – Żyje. Potraktujcie to jako część rekompensaty. Wasze szeregi ostatnio uległy małemu uszczupleniu.

– Wystawiasz moją cierpliwość na wielką próbę! – Kolejny głos z wyraźną złością, zupełnie przeciwny niż wcześniejszy, niski, o głębokiej barwie, starca. – Liczę na stosowne wyjaśnienia od twojego pana. Naruszyliście pakt.

– Możesz być tego pewien. – Młody mężczyzna o ochrypniętym głosie się oddalił. Ziarnka piasku szeleściły pod jego butami. – Wypadki się zdarzają.

Otworzyłem lekko oczy, by jak przez mgłę zobaczyć, że odchodzi w głąb lądu, w kierunku syczących zgliszczy budynków.

Rozdział II

Nowy początek

Nigdy więcej nie postawiłem stopy na miejscu Skalnego Miasta. Jeśli podróż zależała ode mnie, unikałem południowych wybrzeży. Przeżyli nieliczni. A ci, którym się to udało, odeszli, pozostawiając majątek swojego życia i nadpalone zwłoki bliskich wśród popiołów.

Zostałem zabrany z plaży i wozem przewieziony w głąb kontynentu. Podróż pamiętam niewyraźnie, bo naprzemiennie odzyskiwałem i traciłem przytomność. Wraz ze mną ze Skalnego Miasta jechał jeszcze jeden chłopiec. Młodszy ode mnie. Nieustannie pociągał nosem. Nie dziwiłem mu się. Sam najchętniej wyłbym z całych sił. Siedział na przeciwnym skraju wozu otulony w gruby tkany koc. Co jakiś czas dwóch mężczyzn, którzy powozili, rzucało nam trochę jedzenia. Nie odzywali się nawet do siebie.

Siły zaczęły do mnie wracać, gdy wjechaliśmy do jednej z niedużych wiosek tak licznie rozsianych po tamtejszej krainie. Zaskoczyły mnie głosy jej mieszkańców, które podniosły się, kiedy wóz mijał kolejne domostwa.

– Biedne dzieci. Przywożą coraz młodszych chłopców. To będą nasi obrońcy! – rozległy się pogwizdywania i krzyki chłopek.

Żadna z osób, które stały i wpatrywały się w nasze zapłakane oczy, nie znała tragicznej historii snującej się za nami niczym cień. Nie wiedzieli, że jeszcze kilka dni temu byłem całkiem normalnym szczęśliwym dzieciakiem.

Za wioską powóz zwolnił. Konie z wysiłkiem ciągnęły go pod górę, a jeden z mężczyzn zaczął przeszukiwać kieszenie, by w końcu wyciągnąć kawałek złożonego papieru.

Zatrzymaliśmy się za grubymi kamiennymi ścianami. Usiadłem na kolanach, by mieć możliwość rozejrzenia się wokół. Znaleźliśmy się na dziedzińcu pośród murów ogromnego surowo urządzonego zamku, którego wieże wznosiły się tak wysoko, że musiałem zadrzeć głowę, by ujrzeć dach. Mężczyźni zsiedli z wozu i wdali się w rozmowę z kobietą zamiatającą kamienną część placu.

– Najwyższy Mistrz już wrócił?

– Jeszcze nie. – Dobiegł mnie kobiecy głos, podobny do głosu matki. Łzy same napłynęły mi do oczu, a serce rozdarł przenikliwy ból i tęsknota. Ukryłem twarz w spękanych i poszarzałych od brudu dłoniach.

– Zabierz tych chłopców do medyka. Niech ich opatrzy i postawi na nogi.

– Elfy? – Oparła narzędzie o jedną z kolumn podtrzymujących zabudowaną część. Podeszła do nas z uśmiechem. Była jedyną kobietą, którą dostrzegłem na zamku.

– Dzień dobry. – Wyciągnęła dłoń najpierw do zapłakanego chłopca, który bez wahania się do niej doczołgał. Potem spojrzała na mnie. Gdy schodziłem z wozu, pogłaskała mnie po głowie, następnie całą drogę w nieznane trzymała dłoń na moim ramieniu. Z perspektywy czasu nie wspominam tego dotyku dobrze, ponieważ był marną próbą zbudowania bezpieczeństwa, które straciliśmy.

Rozdział III

Pięciu plus jeden

– Istoty żyjące pod ziemią to bestie żądne krwi i ludzkiego mięsa. Niszczą, okaleczają, odbierają życia. Pragną śmierci wszelkich stworzeń, które zamieszkują powierzchnię. Demony to zwierzęta. Dzikie, nieokrzesane, przed którymi musimy chronić ziemię. – Tak brzmiały pierwsze słowa wypowiedziane z ust człowieka, który uratował mnie z plaży, przywódcy Południowego Zakonu Pięciu Bohaterów. Powtarzał je po wielokroć, by mogły wbić się w nasze głowy. – Musimy za wszelką cenę chronić tych, którzy nie są w stanie się bronić, za słabych, zbyt zlęknionych. Demony to bestie.

Legenda głosiła, że na początku świata Bogowie stworzyli sześć istot, a ziemia miała stać się ich domem. Swoje miasto wznieśli w lesie, gdzie owoce rosły dorodne, a zwierzyny nigdy nie brakowało. Stworzyli pierwszą cywilizację, która opierała się na zaufaniu, dobroci i przyjaźni. Miasto rozrastało się, tak jak liczba jego mieszkańców, a sześciu Bohaterów stało na straży jego dostatku.

Po czasie Bogowie zwrócili się do Wielkiej Szóstki z pytaniem, czy jest coś, czego pragną dla swojego ludu. Tak wystąpił pierwszy z nich i rzekł:

– Nudzą nas leśne ostępy. Pragnę, by mój lud zamieszkiwał wodne krainy.

A Bogini Oceanu się na to zgodziła. Oderwała kawałek lądu i zatopiła go. Pozostali Bogowie podarowali im możliwość zaczerpnięcia powietrza pod wodą. W zamian zażądali ich opanowania. I tak narodziła się złość, a Bogowie zgodzili się, by część mieszkańców ziemi zasiedliła świat głębin.

Następnie wystąpił drugi z nich i rzekł:

– Nudzą nas leśne ścieżki. Pragnę, by mój lud wzniósł się ponad ziemię.

A Bóg Nieba się na to zgodził. Oderwał kawałek lądu i wzniósł go ponad góry. Pozostali Bogowie zmienili ich ramiona w skrzydła, by mogli przemierzać na nich bezkresy nieba. W zamian zażądali ich odwagi. I tak narodziło się tchórzostwo, a Bogowie zgodzili się, by część mieszkańców ziemi zasiedliła świat ponad nią.

Trzeci wystąpił i rzekł:

– Nudzi nas wieczne życie bez uciech. Pragnę, by mój lud doznawał wszelkich radości życia.

A Bóg Rozsądku się na to zgodził. Odebrał im wieczne życie i obdarzył ich poczuciem pożądania, spełnienia i rozkoszy. Pozostali Bogowie podarowali im siłę, by bezpiecznie mogli przeżyć swe życia. W zamian zażądali ich podziwu. I tak narodziła się zazdrość, a Bogowie zgodzili się uczynić część mieszkańców śmiertelnymi.

Potem głos zabrał czwarty i rzekł:

– Nudzą nas drzewa i ptaki. Pragnę, by mój lud odkrył nieznane nam tereny.

A Bóg Suszy się na to zgodził. Oderwał kawałek lądu i spalił na nim życie, zamieniając go w piach i pył. Pozostali Bogowie podarowali im skórę, która w dzień chroniła ich przed gorącem, a w nocy przed mrozem. W zamian zażądali ich potulności. I tak narodziła się pycha, a Bogowie zgodzili się, by część mieszkańców ziemi zasiedliła pustynne tereny.

Piąty wystąpił i rzekł:

– Las jest naszym domem. Pragnę, by mój lud stał się jego panami.

A Bóg Lasu się na to zgodził. Rozkazał zwierzętom i roślinom być poddanymi istot zamieszkujących korony drzew. Pozostali Bogowie podarowali im zwinność, spryt oraz doskonałe oczy, by mogli niepodzielnie rządzić tymi ziemiami. W zamian zażądali ich magii. I tak narodziła się rasa, która nie mogła zaznać boskiej potęgi, a Bogowie zgodzili się, by część mieszkańców ziemi królowała nad lasami.

Ostatni, szósty, wystąpił i rzekł:

– Mój lud niczego nie pragnie. Jednak ja chcę, by żyli w bezpieczeństwie.

A Bogowie byli wzruszeni postawą szóstego, bo jako jedyny nie był pchnięty własnymi żądzami, chęcią zysku i władzy, a troską. Z ich łez zrodziła się najpiękniejsza kobieta, jaką widział którykolwiek z nich. Podarowali mu ją, nie żądając niczego.

Sześciu Wielkich Bohaterów odeszło do swych ludzi, zasiedlając całą ziemię i jej wody.

Królestwa ziemi, wody i powietrza rozrastały się, a Bohaterowie stali na straży pokoju między nimi. Jednak ten nie mógł trwać wiecznie, bo nic w naturze wieczne nie jest. Trzeci Bohater w szale zazdrości oraz pierwszy Bohater w szale złości pod osłoną nocy ranili śmiertelnie wysłannicę Bogów, oskarżając przy tym szóstego z nich. Został sprowadzony do najgłębszej jaskini i przykuty do jednej z jej ścian, by konał w samotności przez wieki. Taką karę wymierzyło mu pięciu Bohaterów.

Przepełnione żalem, rozpaczą i złością serce pękło. I tak narodziło się najpotężniejsze z pragnień – zemsta. Przemieniła się w żar, który wypalił mu oczy, język i tętnice. Ogień, który trawił jego ciało, rozerwał jego skórę i rozpłynął się po kamiennym więzieniu. Żadne łańcuchy nie były w stanie powstrzymać istoty, która pochłonęła pęknięte serce szóstego Bohatera. Pierwsze kroki, które stawiał, to były pierwsze kroki demonów. Gdy wypełzł z jaskini, wymordował setki istot, napełniając ich duszę swoim szałem.

Trwało to dziesięć dni. Dziesięć dni zrównało pięć królestw z ziemią. Gdy w heroicznej walce ducha wyzionął pierwszy z Bohaterów, Bogini Oceanu zstąpiła z boskiego piedestału, swoją mocą podarowała spokój dla strapionego, demonicznego serca i ku pamięci wspaniałych czasów zawarła pakt między demonami a ziemią. Pakt ten obowiązuje po dziś dzień. Demon i stworzone przez niego kreatury zeszły do królestwa podziemi, pozostawiając ludzi w spokoju i pozwalając im odbudować dom. Powstał wówczas Zakon Pięciu Bohaterów, który stał na straży pokoju między światami i który na cześć pierwszego Bohatera zaprzysiągł, nawet za cenę życia, chronić ziemię przed zagładą z piekieł.

Demony to bestie…

Rozdział IV

Zakon Południowych Ziem

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII

Łowca legiona

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-618-4

© Anna Kozińska i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Jędrzej Szulga

Korekta: Magdalena Brzezowska-Borcz

Okładka: Krystian Żelazo

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek