Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy jestem wolnym człowiekiem? W obliczu tego pytania stanie Serith Ravirion, stworzony w laboratorium modyfikowany genetycznie człowiek, Anioł, jak nazwali go Twórcy, jeden z Zarządców całej cywilizacji. Odpowiedź – choć pozornie prosta – zdaje się mu wymykać.
Po zerwaniu kontaktu z pierwszą kosmiczną kolonią Serith musi zmierzyć się ze swoją naturą, aby ocalić dzieło swojego życia.
Anioł odkrywa najgłębiej ukryte tajemnice człowieczeństwa, których istnienia nigdy nawet nie podejrzewał. Dostrzega siłę w niemodyfikowanych ludziach, którymi Aniołowie na co dzień gardzą.
Gdzieś na horyzoncie pojawia się także Kościół Genomu – kult, który wierzy, że modyfikowani genetycznie ludzie są ich bóstwami.
Jego członkowie twierdzą, że do tej pory prowadził ich jeden z Aniołów, lecz teraz odszedł. Nikt nie wie jednak dlaczego...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 225
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KU ŚWIATŁU
Jakub Sobalski
Ku światłu
Text © Jakub Sobalski, 2025
BOOKEA POLAND sp. z o.o.
Romana Dmowskiego 3 /9
50-203 Wrocław
www.lavapublishing.pl
ISBN 978-83-971019-5-1
A.D. 2164
Skrzek mewy rozdarł przestrzeń. Niebiosa przybrały brudny, błękitno-szary odcień. Idący plażą mężczyzna pozostawiał błoto i ślady butów na piasku.
Przystanął i spojrzał w stronę horyzontu. Od strony morza nadciągały chmury burzowe i zerwał się silny wiatr, rozwiewając jednocześnie jego długie włosy i zmierzwioną brodę. Twarz, o rysach antycznej rzeźby, rozświetliły blade promienie zimnego słońca. Zmarszczył brwi i pochylił głowę.
Przyjrzał się swoim dłoniom, które były brudne od piachu i ziemi. Wypłukał je w słonej wodzie. Gdzieś w oddali uderzył piorun, dzieląc niebiosa krzywym świetlistym zygzakiem. Zamk-nął powieki i trwał bez ruchu, czekając na nadejście deszczu.
Dobrze było być wolnym, choć przez chwilę. Poczuł jak dwie przeciwstawne siły ścierają się w nim. Potrząsnął głową. Gdyby tylko burza mogła go oczyścić…
Ożywił się nagle i ruszył spiesznym krokiem w stronę swojego samochodu. Był to wysłużony terenowy pojazd, na którym oliwkowy lakier mieszał się już z rdzawymi wykwitami. Otworzył bagażnik i zmienił buty, wyrzucając stare w pobliskie krzaki. Schował się do kabiny, odpalił silnik i ruszył.
Krople wody stawały się coraz większe. Uruchomił wycieraczki, które zaczęły wystukiwać równy rytm.
Przeklął pod nosem. Czuł, że w końcu pochłonie go pustka… a wtedy po prostu zniknie zapomniany. Przecież miało być zupełnie inaczej… Westchnął.
Może odnalazłby sens, gdyby mógł mieć dzieci. Ten chłopak, którego ostatnio poznał… cholera, jak on się nazywał? Nie mógł sobie przypomnieć. Był bystry, pełny życia i ideałów. Tego, co on już dawno utracił.
Mógłby być jego ojcem. Odebrano mu jednak ten przywilej.
Wjechał w las i włączył dodatkowe światła. Burza szalała wokół niego. Wycieraczki nie nadążały z odprowadzaniem wody. Świat za szybą rozmył się, przybierając dziwne, nierealne kształty i barwy. Poczuł, że szaleństwo znów wdziera się w jego świadomość. Zdołał zatrzymać samochód na poboczu. Uderzył pięścią w kierownicę.
Skąd ten ból? Dlaczego nie mógł znieść swojego istnienia? Czy to świat go tak zatruł? Roześmiał się gorzko. Miał być przecież światłem samym w sobie, taki nakaz otrzymał. Gdyby tylko Twórcy…
Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Zatracił poczucie czasu i świadomość otoczenia. Sen przyszedł nagle.
Gdy się przebudził, deszcz zelżał, niemal minął. Okolica pojaśniała. Strugi białego słonecznego światła przebijały się przez korony drzew. Uruchomił silnik i ruszył w dalszą drogę.
Roślinność zaczęła się przerzedzać i w końcu dotarł do otwartej przestrzeni. Minął kilka zakrętów i wjechał do niewielkiego przybrzeżnego miasteczka. Od razu poczuł morską bryzę i zapach ryb, których zapasy znajdowały się w pobliskich magazynach.
Przemknął główną ulicą i znalazł się przy nabrzeżu. Od portu dobiegły go dźwięki łodzi i kutrów, które kołysały się na falach. Pośród nich widać było kilku rybaków. Wiatr świstał pośród want.
Skręcił ostro i jechał teraz wzdłuż linii brzegowej. Droga była kręta i wspinała się ku wzgórzu, na którym znajdował się niewielki samotny dom. Zaparkował auto przy budynku i wysiadł.
Przystanął i wpatrzył się na chwilę w znajdujący się z tyłu las. Wydawało mu się, że widzi przemykające w nim cienie. Potrząsnął głową, znów spojrzał w stronę gęstwiny i tym razem nic nie dostrzegł. Roześmiał się, a potem zamknął oczy. Nie pozostawało nic więcej do zrobienia, resztą zajmą się wyznawcy genomu…
Podszedł do drzwi. Drewniana fasada budynku pokryta była łuszczącą się białą i zieloną farbą. Wyjął klucz, zamek zazgrzytał, a on wszedł do środka.
W niedużym salonie znajdowały się kanapa, stolik, koza i niewielki zapas drewna. Sięgnął po leżącą na blacie, wpół pełną, butelkę whisky i upił kilka solidnych łyków. Rozpalił piec i dorzucił kilka drew. Już wkrótce wszystko się skończy.
Położył się na kanapie i sięgnął znów po alkohol. Leżał, wpatrując się w sufit.
– Chodźcie, demony, nie boję się – wyszeptał i uśmiechnął lekko.
Pomieszczenie wypełniały dźwięk trzaskającego ognia i światło gasnącego dnia. Czuł, jak alkohol rozlewa się po ciele przyjemnym ciepłem.
Nawet nie drgnął, kiedy do pomieszczenia, niczym zawierucha, wpadło sześciu ubranych w pancerze, uzbrojonych ludzi. Wycelowali w niego broń.
Za nimi wszedł mężczyzna w garniturze. Spojrzał wściekłym, jadowitym wzrokiem na leżącego w bezruchu gospodarza.
– Skaza pochłonęła cię całkowicie, czym ja się łudziłem?! – krzyknął gniewnie.
Właściciel domu usiadł powoli, złożył dłonie i pochylił głowę, patrząc w oczy przybysza spode łba.
– Jakie to ma znaczenie? – rzekł głuchym, niskim tonem.
– Jak śmiesz?! – Mężczyzna podszedł do niego i uderzył go pięścią.
Krew pociekła mu z ust, jednak nie zrobiło to na nim wrażenia.
– Dalej, śmiało – zachęcił intruza i nadstawił mu drugi policzek.
– Co zrobiłeś? Mów. Na co ci było te kilka godzin bez nadzoru?!
– Nigdy się nie dowiesz. – Uśmiechnął się bezczelnie. – Wiesz dobrze, że nie będziesz w stanie mnie zmusić – dodał, a później osunął się na oparcie kanapy, a jego głowa opadła.
Przybysz podszedł bliżej i spojrzał mu w oczy. Zobaczył, jak gaśnie w nich życie. Popatrzył z przerażeniem na leżącą obok butelkę, odkorkował ją i powąchał.
– Kurwa! – wykrzyknął. – Szybko dawać tu lekarza! Szykujcie transport na oddział toksykologii!
Dwóch ludzi natychmiast wybiegło, pozostali opuścili nieco broń.
– Ty marny gnoju. – Mężczyzna w garniturze potrząsnął półprzytomnym człowiekiem, a później przytulił go ze łzami w oczach. – Dlaczego…? – wyszeptał.
Ten w odpowiedzi odepchnął go resztką sił, zacisnął dłoń w pięść, uniósł ją na wysokość jego twarzy i wyprostował środkowy palec.
A.D. 2196
Jaskrawe światła gigametropolii odbijały się w kałużach. Lekki deszcz bębnił o taflę wody, tworząc na jej powierzchni spektakl kropel i barw. Po cewkach pobliskiej stacji energetycznej przebiegały wyładowania elektryczne. Odgłosy nigdy niezasypiającego miasta oraz wilgoć deszczu i zapach ozonu mieszały się ze sobą. Sztuczne słońce umieszczone w centralnym punkcie dzielnicy jarzyło się teraz bladym światłem nocnego nieba, które transmitowane było tutaj z łapacza promieni znajdującego się wysoko ponad chmurami.
Serith Ravirion poprawił zatrzask przy hełmie swojego skafandra, wprowadził kilka komend na swoim komputerze osobistym i ruszył wzdłuż ulicy pewnym krokiem. Dzielnica, w której przebywał, znajdowała się na platformie umiejscowionej pomiędzy kolosalnymi budowlami, nazwanymi potocznie filarami. Z jakiegoś powodu lubił tu przychodzić, by zbierać myśli.
Mijał rozrzucone w chaotyczny sposób budynki. Krzykliwe neony i holoprojekcje zapraszały go do środka wszelkiej maści przybytków. Mężczyzna jednak nie zwracał na nie uwagi. Przeszedł dwie przecznice, skręcił w lewo i znalazł się w parku. Tutaj panował półmrok. Nieliczne lampy nie dawały wiele światła, a sztuczne słońce przyprószyło ogród srebrną poświatą. Fantazyjne kształty egzotycznych roślin wiły się wokół niego, a liście powstrzymywały kapiące krople. Kręte alejki prowadziły go dalej.
Dziś tego dokonali. Pierwsza wyprawa mająca na celu założenie kolonii pozaplanetarnej dotarła do celu i rozpoczęła proces budowy placówki. Ravirion nie odczuwał jednak satysfakcji, a snuł już plany na najbliższe lata. Zamierzał przyśpieszyć proces zasiedlania planety. Jego perfekcyjny umysł kreślił skomplikowane ścieżki i wybierał z nich te najbardziej optymalne.
Serith był jednym z Aniołów, nadczłowiekiem stworzonym w laboratorium. Jego geny zostały zmodyfikowane, ułożone w odpowiednie sekwencje. Tym samym zyskał idealny zestaw cech. Na świecie żyło kilka tysięcy ludzi takich jak on. To oni podejmowali kluczowe decyzje kształtujące kierunek rozwoju całej cywilizacji, mieli wprowadzić ją w Złotą Erę podboju kosmicznego. Jemu przypadło w udziale zarządzanie kosmodromem X3, który był największym tego typu obiektem na Ziemi.
Serith przystanął, gdyż komputer osobisty na jego nadgarstku zawibrował. Odczytał wiadomość i zmarszczył brwi. Kontakt z kolonią został utracony. Ogarnęły go złe przeczucia, lecz po kilku sekundach rozwiały się jak babie lato. Serith wystukał kilka poleceń na ekranie i szybkim krokiem skierował się do najbliższego wyjścia z parku.
Za bramą znów oblały go kolorowe światła i deszcz, który spływał grubymi strugami po hydrofobowej warstwie jego kombinezonu. Wzdłuż asfaltowej ulicy zaparkowane były tradycyjne samochody. Serith odetchnął głęboko i cierpliwie wpatrywał się w ekran komputera, na którym co chwila wyświetlały się nowe informacje.
Do jego uszu dobiegł cichy szum. Mężczyzna spojrzał w stronę niebios. Jego maszyna z napędem antygrawitacyjnym w końcu dotarła i wylądowała tuż przed nim. Ravirion zniknął w jej środku. Drzwi pojazdu zamknęły się automatycznie, uniósł się w przestworza i z ogromną prędkością pomknął w stronę kosmodromu.
Wzleciał ponad chmury. Deszcz przestał zacinać w poszycie pojazdu, a przed nim rozciągnął się przestwór nocnego nieba. Olbrzymie budowle z betonu, stali i szkła skąpane były w srebrnej poświacie księżyca. Poniżej, w czarnych obłokach, kotłowała się furia wody i elektronów.
Kosmodrom X3, znajdujący się na olbrzymiej platformie umieszczonej na szczycie najwyższego z filarów, połyskiwał łuną błękitnych świateł. Zabudowania, wieże kontroli lotów i wyrzutnie startowe pięły się jeszcze wyżej ku przestrzeni kosmicznej. Pomarańczowe pasy pomiędzy nimi wyznaczały ściśle określone ścieżki transportowe. Błyski cewek wydzielonych stacji energetycznych przeszywały czasem przestrzeń mlecznobiałym światłem. Całość placówki otoczona była siatką półprzenikalnego pola siłowego, które utrzymywało w środku optymalną atmosferę.
Pojazd Seritha wylądował na samym środku kompleksu. Mężczyzna wysiadł i ogarnął przestrzeń wzrokiem. Podbiegło do niego dwóch ludzi w mundurach obsługi portu. Zasalutowali mu, a on spojrzał na nich spode łba przez przyciemniony wizjer hełmu. Jednym gestem zasygnalizował, żeby odeszli. Nie potrzebował ich pomocy.
Skierował się w stronę głównej bramy, gdzie kłębił się tłum ludzi i panował gwar. Kiedy się zbliżył, dostrzegł lampy błyskowe aparatów i kamer oraz kobietę w ubraniu kosmicznego pioniera. Od razu ją rozpoznał, to była Reviel Delkat, niemodyfikowana kosmonautka. Udzielała właśnie wywiadu.
– …to tragiczne zdarzenie. Obawiam się tego, co tam się mogło stać… to byli nasi współpracownicy… być może nie żyją… – Do uszu Anioła dobiegł roztrzęsiony głos.
Dziennikarze chłonęli każde jej słowo.
Serith nie musiał słuchać dalej. Jak zwykle niemodyfikowani wykazywali się niekompetencją. Irytowało go to. Zamknął oczy i po jednym uderzeniu serca zły nastrój minął.
Kobietę wcielono do pierwszego korpusu kosmicznych pionierów tylko po to, aby wytworzyć pozory równości pomiędzy Aniołami a resztą populacji. Z perspektywy przyszłych ekspedycji miała stanowić czynnik zerowy. Miała nie przeszkadzać, nie wnosiła dla członków załogi żadnych wartości.
Wystukał kilka poleceń na osobistym komputerze. Po chwili rozległ się warkot silnika i pisk opon. Przy bramie zatrzymał się opancerzony czarny samochód z karabinem na dachu. Wysiadło z niego pięciu rosłych mężczyzn ubranych w ciemnobłękitne kombinezony. Rozpychając się łokciami, dotarli do Reviel i otoczyli ją kręgiem, przerywając wywiad. Później ostrożnie zaczęli wyprowadzać ją z tłumu.
Serith nie zwracał już uwagi na to, co działo się dalej. Odwrócił się, odetchnął – teraz już absolutnie spokojny – i udał się do wieży komunikacyjnej.
Dotarł do stóp olbrzymiej konstrukcji, która pięła się ponad inne zabudowania. Spojrzał w górę. Budowlę pokrywały talerze, których wewnętrzna strona skonstruowana była z luster przeznaczonych do łapania promieni przyśpieszonego światła, a obok nich znajdowały się potężne soczewki stanowiące emitery tego sygnału.
Anioł wcisnął guzik znajdujący się przy stalowej śluzie. Rozległ się delikatny, wysoki pisk i kabina windy opadła z prędkością dźwięku, po czym wyhamowała w polu magnetycznym, tuż ponad gruntem. Ravirion wystukał na komputerze osobistym kilka poleceń, przesyłając swoje protokoły do sterownika windy.
Śluza rozwarła się z sykiem siłowników pneumatycznych. W kabinie znajdował się, blady i roztrzęsiony niemodyfikowany mężczyzna w mundurze oficerskim. Był to generał brygady, który pełnił dziś dyżur zarządzającego kosmodromem. Czoło pokryte miał potem, a na widok Anioła przełknął ciężko ślinę i skulił się. Po chwili jednak odzyskał panowanie nad sobą.
– Dowódco! – Wyprężył się i zasalutował. Patrzył na przełożonego rozbieganym wzrokiem, jakby chciał spojrzeć przez przyłbicę skafandra i wysondować nastrój modyfikowanego.
– Won – uciął krótko Serith. Jego delikatny, głęboki baryton, zniekształcony przez kilka warstw materiałów, z których składał się kombinezon, zabrzmiał chropowato i mechanicznie.
Generał, nie pytając o nic więcej, wyminął go szybkim krokiem, po czym ruszył prosto w stronę najbliższych zabudowań.
Ravirion wszedł do windy i po chwili znalazł się na samym szczycie. Znaczną część pomieszczenia łącznościowców zajmowały urządzenia i panele kontrolne. Wszyscy siedzieli w nerwowej ciszy, ze słuchawkami na uszach, próbując wyłapać najdrobniejszy szmer, urywek wiadomości.
Na widok człowieka w kombinezonie dyżurny oficer wstał i zasalutował. Pozostali obdarzyli Anioła przelotnym spojrzeniem i wrócili do swoich czynności.
Serith spojrzał na mężczyznę. Miał bladą twarz i przymknięte powieki. Jego oczy jednak ożywiły się, gdy zobaczył Anioła, a oblicze nieco się rozpogodziło. Na piersi żołnierza zauważył medalion – splecioną wstęgę Mobiusa, symbol Kościoła Genomu. W kosmodromie pracowało wielu jego wyznawców, jednym z założeń ich wiary była pomoc Aniołom. Serith gestem nakazał mu spocząć.
– Proszę o raport – rzekł.
– Dowódco, około godziny dwudziestej drugiej pięćdziesiąt siedem kontakt z kolonią pozaplanetarną na Terra-epsilon-1707 został utracony. Ich urządzenia całkowicie zamilkły i nie wysyłają raportów zwrotnych. Próby wywołania kolonii odbywają się co trzy minuty, jednak do tej pory nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Dodatkowo próbujemy skontaktować z nimi poprzez podprzestrzenne fale elektromagnetyczne, nasza wiadomość dotarła do nich… – Spojrzał na zegarek. – Dotarła do nich czternaście minut temu, jednak nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Koledzy z kosmodromu X1 i X4 monitorują nasze impulsy i prowadzą nasłuch całego spektrum, więc mamy pewność, że problem nie leży po naszej stronie.
Anioł milczał, rozważając sytuację. Oficer przyglądał mu się uważnie, oczekując dalszych poleceń.
– Co pan o tym sądzi? – odezwał się w końcu Serith.
– Gdyby to była zwykła usterka, członkowie ekspedycji powinni naprawić ją w około dziesięć minut. Prawdopodobieństwo wadliwości części podstawowych i zamiennych to tysięczny ułamek procenta. Uszkodzenie stabilizatora pola grawitacyjnego nie wchodzi w grę, urządzenia działałyby nadal, natomiast one nie zdołały nawet wysłać ostatniego tchnienia, impuls został drastycznie urwany… to tak, jak gdyby zostały zniszczone w ciągu nanosekundy. Musiało się tam stać coś dziwnego… wybuch, katastrofa, spotkanie obcej cywilizacji? – Mężczyzna pokręcił głową w zdumieniu. – Jeśli tylko członkowie wyprawy żyją, nawiążą z nami kontakt. Każdy z nich ma wystarczające kompetencje, aby od podstaw skonstruować nowy nadajnik, wszyscy to Aniołowie.
Serith zmarszczył brwi, jednak ludzie w pomieszczeniu nie mogli tego widzieć. Trop, który sugerował niekompetencję niemodyfikowanych z centrum łączności, zawiódł. Skinął głową do oficera, chciał wydać dalsze polecenia.
– Ty już wiesz, prawda, świetlisty? – Żołnierz odezwał się niespodziewanie z wiarą i nadzieją w głosie.
Raviriona zirytowało to pytanie. Niemodyfikowany zwrócił się do niego tak, jak nazywali ich wyznawcy genomu. Jeszcze bardziej denerwowało go, że żadna logiczna czy prawdopodobna hipoteza nie przychodziła mu do głowy. W mgnieniu oka jednak wszystkie uczucia przeminęły.
– Nasłuchujcie dalej. Wysyłacie również wywołanie polem podprzestrzennym – rzekł, zamiast odpowiedzieć. – Nie muszę mówić, że w razie nawiązania kontaktu mam być poinformowany w pierwszej kolejności? – zapytał retorycznie.
– Tak jest! – Oficer zasalutował i wrócił na swoje miejsce, mówiąc coś cicho do siebie.
Serith obrócił się na pięcie i chciał odejść, jednak dzięki doskonałemu słuchowi usłyszał szeptane słowa. „…będą podejmować próby, niezłomni w swym zadaniu, gardząc swym życiem, skradną światło gwiazd”. Później zamieniły się one w mantrę: „Nie obawiajcie się, świetliści czuwają, nie obawiajcie się, świetliści czuwają, nie obawiajcie się, świetliści…”.
Serith nie słuchał tego już dłużej, tylko szybkim krokiem udał się do windy. Słowa krążyły w jego umyśle. W końcu pokręcił głową i otrząsnął się. Musiał teraz zająć się istotniejszymi kwestiami. Kult genomu składał się z samych szaleńców i nie było potrzeby zawracać sobie nimi głowy.
Anioł wszedł do swojego gabinetu, planując kolejne czynności.
Znalazł się w przestronnym luksusowym pomieszczeniu, urządzonym w stylu modernistycznym. Wielkie okno z widokiem na wyrzutnie startowe zajmowało jedną ze ścian. Ravirion usiadł za biurkiem, które znajdowało się na środku. Holomonitor natychmiast rozbłysnął przed jego oczami, a ekran komputera osobistego przygasł. Anioł ściągnął swój hełm i położył go na biurku. Odetchnął głęboko.
Przeglądał dane i wydał jeszcze kilka poleceń, tym razem na głos. Wtem z korytarza dobiegł go odgłos kroków, a później usłyszał pukanie. Ravirion nacisnął przycisk znajdujący się na blacie i śluza do jego gabinetu rozsunęła się z sykiem siłowników.
W otworze stała Reviel Delkat. Jej złotobrązowe włosy były rozwichrzone, a zielone oczy nieco napuchnięte i przekrwione. Założony w pośpiechu oficjalny mundur leżał na niej źle, nie zdążyła też przypiąć swoich insygniów. Serith nie poświęcał jej wcześniej żadnej uwagi, ale teraz musiał przyznać, że jak na niemodyfikowaną, była piękną kobietą.
– Melduję się, dowódco! – Wyprężyła ciało na baczność i zasalutowała.
– Spocznij, podejdź bliżej – odpowiedział całkowicie naturalnym tonem.
– Tak jest. – Wykonała polecenia, a śluza zaraz się za nią zamknęła.
– Kosmiczna pionierko, co pani sobie myślała, udzielając tego wywiadu? Nie otrzymała pani zezwolenia, placówka ma wydać oficjalne oświadczenie w sprawie zerwania kontaktu.
Reviel zmieszała się i spojrzała na niego, a jej oczy rozszerzyły się i nieco zeszkliły. Wpatrywała się przez chwilę w napięciu w twarz Anioła, jednak nic z niej nie wyczytała. Potem przełknęła ślinę i zwilżyła wargi językiem.
– Dowódco, to była chwila słabości, targały mną silne emocje. Zaczęłam mówić, chciałam tylko zdawkowo odpowiedzieć na pytanie, lecz… słowa popłynęły same – odpowiedziała w końcu.
– Chwila słabości? My jesteśmy elitą, zdaje sobie pani z tego sprawę? My nie miewamy chwil słabości. A pani… pani została wyniesiona niemal do rangi Anioła. To zobowiązuje panią, by być jeszcze lepszą.
– Dowódco, proszę o wybaczenie. To już się więcej nie powtórzy. To była normalna ludzka reakcja…
– Proszę się nie tłumaczyć. Miała pani uczestniczyć w kolejnej wprawie, dołączyć za kilka lat do nowo powstałej kolonii na Terra-epsilon-1707. Niestety wykazała się pani niekompetencją, której nie możemy tolerować. Niniejszym wydalam panią z korpusu kosmicznych pionierów. Proszę spakować swoje rzeczy i opuścić stację.
– Nie! – krzyknęła kobieta, napinając wszystkie mięśnie. W jej oczach pojawiła się determinacja. – Nie może pan tego zrobić. To moje marzenie. Całe życie na to pracowałam.
– Niech pani nie histeryzuje, ta decyzja jest nieodwołalna. Wprowadziłem już w system polecenie i autoryzowałem je swoją sygnaturą. To już się stało. Jeśli nie opuści pani kompleksu, zostanie pani wydalona z niego siłą.
Reviel spuściła głowę, zacisnęła pięści, a potem nagle podniosła wściekły, dumny wzrok.
– Pan nie jest człowiekiem, lecz dziwnym tworem z ego rozrośniętym poza granice wszechświata – rzuciła gniewnie przez zaciśnięte zęby. Odwróciła się na pięcie i sztywnym krokiem udała się w stronę drzwi.
Serith zapamiętał jej słowa, lecz nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. To naturalne, że niemodyfikowani okazywali wobec Aniołów wrogość i zazdrość.
Spojrzał na czarno-złoty zegar stojący na gustownej stylizowanej komodzie. Do oficjalnej konferencji prasowej, którą kazał zwołać, pozostało pół godziny. Na niej ogłosi, że kosmonautka straciła poczytalność w związku z ostatnimi wydarzeniami i została wycofana z programu kosmicznego, jej słowa nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Brakowało mu jeszcze jednego elementu układanki.
Ktoś znów zapukał do drzwi. Ravirion bez zastanowienia otworzył śluzę. Mężczyzna o błękitnych oczach i krótkich kruczoczarnych włosach przyprószonych siwizną wszedł do środka pewnym krokiem. Skóra jego twarzy była ogorzała od słońca, widać było powoli rysujące się na niej zmarszczki. Poprawił niemal niezauważalnym gestem nienaganny mundur, stanął na baczność i zasalutował.
– Melduję się, dowódco – powiedział.
– Spocznij. Podaj imię, nazwisko, jednostkę i stopień – padł rozkaz. Serith przyglądał mu się z wielką uwagą.
– Nexir Veletron, drugi korpus kosmicznych pionierów, kapitan – odpowiedział bez wahania.
– Kapitanie, zostajecie awansowani do rangi majora i wcieleni do korpusu pierwszego. Czy wie pan, co to oznacza?
Głowa Nexira drgnęła, spojrzał zaskoczony na Seritha.
– Czyżby w jedynce utworzono nowe miejsce dla niemodyfikowanego? – zapytał nieco zdziwiony.
Ravirion pokręcił głową i spojrzał na niego dobrodusznie.
– Nie. Major Delkat została zwolniona ze służby. Zajmie pan jej miejsce.
Świeżo awansowany żołnierz milczał przez chwilę i zdawało się, że sonduje wzrokiem dowódcę.
– Popełnia pan błąd – odezwał się w końcu, patrząc prosto w oczy Anioła. – Delkat powinna uczestniczyć w kosmicznej ekspedycji.
Dowódca pierwszy raz w życiu poczuł się zbity z tropu. Pojawiły się w nim dziwne, nieznane uczucia. Trwały kilka uderzeń serca, by po chwili wypalić się jak główka zapałki.
Anioła ogarnęła zwykła dla niego spokojna obojętność.
– Ja nie mogę popełnić błędu – rzekł. – Rozumie pan to? – zapytał retorycznie. – Jeśli pan odmawia, to niech pan ma świadomość, że to jednorazowa propozycja, na to miejsce mamy setki innych kandydatów. Ze względu na obecny kryzys w stacji muszę szybko podjąć pewne decyzje, oczekuję jasnej odpowiedzi.
– Odmawiam. Nagłe zerwanie kontaktu z kolonią było dla wszystkich szokiem, dla Reviel pewnie jeszcze większym… Mam pewną teorię na temat wydarzeń na Terra-epsilon. Jeśli zechce mnie pan wysłuchać, być może zrozumie pan… – Nexir urwał, oczekując na reakcję dowódcy.
Anioł poczuł, jak nici gniewu i irytacji przesiąkają do jego umysłu. Zamknął na chwilę oczy. Uczucie trwało kilka sekund, nieco dłużej niż zazwyczaj. Po chwili wszystko odpłynęło.
– Niech mi pan uwierzy, że przeanalizowałem już wszystkie dane w sprawie ostatnich wydarzeń. Jeśli dałoby się znaleźć logiczne wytłumaczenie, już bym je znał. Uważa pan, że taki niekompetentny niemodyfikowany osobnik może wiedzieć więcej niż ja? Niech się pan nie wygłupia. Usłyszałem wystarczająco, od teraz nie pracuje pan już w stacji i zostaje wydalony z korpusu kosmicznych pionierów.
– Rozumiem – odpowiedział Nexir, uśmiechnął się do dowódcy i wzruszył ramionami. Zerwał insygnia z munduru i złożył je na biurku Seritha.
Anioł przyglądał mu się przez chwilę z zaciekawieniem.
– Czy to pana bawi? – zapytał.
– Jestem wolnym człowiekiem, dlaczego miałbym się przejmować? – odpowiedział mu Nexir ze spokojem i spojrzał na Anioła jakby ze współczuciem. Skinął głową na pożegnanie i opuścił gabinet.
Umysł Seritha zaczął natychmiast badać ścieżki, po których nigdy nie stąpał. Anioł zacisnął pięści i przywołał się do porządku. Marnowanie czasu i energii na próżne myśli było niegodne modyfikowanego.
Spojrzał na zegarek. Konferencja rozpocznie się za kilka minut. Zaczął się zbierać. Niestety nie zdoła przedstawić na niej kolejnego niemodyfikowanego kosmonauty, ale rozwiązał większość najważniejszych kwestii. Kosmodrom już przygotowywał kolejną wyprawę.
Ravirion wydał jeszcze kilka poleceń i udał się na spotkanie z dziennikarzami.
Była późna noc. Pojazd Seritha przekroczył półprzenikalną barierę i znalazł się w otulonej nią biosferze, usytuowanej na dachu jednego z filarów metropolii. Przeleciał nad kilkoma posiadłościami, wokół których kwitły wielobarwne ogrody. W końcu maszyna dotarła do wielkiego budynku znajdującego się na wzgórzu i wylądowała.
Anioł wysiadł i zmierzył budowlę wzrokiem. Składała się ona z trzech kondygnacji, a jej fasada zbudowana była z drewna i miała wielkie okna. Pchnął duże drzwi, które ustąpiły z łatwością. Światła zapaliły się automatycznie. Znalazł się wewnątrz olbrzymiego holu, w którym stały eleganckie meble, dekoracje oraz obrazy przedstawiające nadmorskie pejzaże. Chciał udać się do łazienki, lecz z góry dobiegł go hałas.
Kobieca sylwetka zamajaczyła wśród półcieni nocnego oświetlenia. Schodziła do niego, nie przestając się uśmiechać. Jej idealna talia i pełne piersi poruszały się z młodzieńczą naturalnością w rytm jej kroków. Odziana była w białą koszulę nocną, na którą spływały długie proste włosy. Gdyby miała skrzydła, naprawdę mogłaby konkurować z aniołami.
Serith przystanął i zaczekał, aż jego żona do niego dołączy.
– Witaj. – Jej głos był miękki i delikatny, a krystalicznie czyste błękitne oczy wpatrywały się w niego.
– Dobry wieczór, Espero. Spodziewałem się, że będziesz już spać – odpowiedział i ucałował ją w policzek.
– Nie darowałabym sobie informacji z pierwszej ręki. – Przepiękna twarz Espery przybrała poważny wyraz. – Opanowałeś sytuację? – Bardziej stwierdziła, niż zapytała.
– Oczywiście. – Serith obdarzył ją uwodzicielskim uśmiechem, choć wiedział, że go sprawdza.
– Więc?
– Nadal brak kontaktu z Terra-epsilonem. – Pokręcił głową.
– Wiesz, co tam się mogło stać?
– Gdyby istniało logiczne wytłumaczenie… W kolonii znajdują się sami Aniołowie, więc błąd ludzki nie wchodzi w grę. Jeśli zawiodły urządzenia, powinny wysłać ostatni raport, dodatkowo załoga powinna naprawić je bez problemu. Pozostaje czynnik zewnętrzny, lecz zbadaliśmy dokładnie planetę, występująca tam flora i fauna są niegroźne, środowisko stabilne. Czy coś przeoczyliśmy? Czy może spotkali tam coś, czego nie udało się znaleźć przez całe stulecia obserwacji kosmosu? – zapytał retorycznie i zamyślił się przez chwilę.
Ona również milczała.
– A jednak prawdopodobieństwo tych wydarzeń jest tak nikłe, że zdają się być niemożliwe – dodał.
– Nie ma żadnych innych informacji? – zapytała z pozoru nieśmiało. Nadal go testowała.
Nie miał o to pretensji, postępowała zgodnie z procedurami przeznaczonymi dla Aniołów. W odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
– Prędzej czy później dowiemy się, co się stało. Wydałem polecenia, kosmodrom już szykuje wyprawę ratunkowo-zwiadowczą. Poświęcimy na nią gigantyczne środki, lecz to jedyne rozwiązanie.
Uśmiech na powrót rozjaśnił jej twarz.
– Natychmiast podjęta trudna decyzja, jak zawsze perfekcyjny.
– Przestań – odpowiedział jej szarmancko. – Dobrze wiemy, że my nie popełniamy błędów. Muszę jednak większą uwagę przywiązać do sytuacji z niemodyfikowanymi. Dziś musiałem zwolnić major Delkat za jej zbyt długi język. Czy oni zawsze muszą wszystko psuć? – zapytał nieco zirytowanym tonem, lecz po chwili znów powróciła jego obojętność.
– Czego innego można się spodziewać? Dopiero osiemdziesiąt lat temu ocknęli się z Wieku Mroku. – Wzruszyła ramionami. – Pamiętaj o dyrektywie OMEGA – dodała.
– W kolejnej wyprawie musi uczestniczyć niemodyfikowany. Nie mamy dostępnej odpowiedniej liczby Aniołów, większość została wysłana do założenia kolonii.
Espera wyprostowała się i zapatrzyła w sufit. Trwało to kilka sekund, a później przeniosła wzrok, w którym odbijała się jej tajemnicza niewinność, na Seritha.
– To nieoczekiwane. Jednak nie powinieneś mieć problemu z doborem odpowiedniej osoby. Przeanalizuj…
– Wiem – przerwał jej gwałtownie. Zamknął na chwilę oczy i gniew w końcu odpłynął. – Chodzi o to, że jedyny niemodyfikowany, który spełniał wszystkie parametry, odmówił mi.
– Weź więc kolejnego. Wiesz, że ostatecznie liczy się tylko jedno, bo gdy zwiędną nasiona światła, pochłonie was czerń i pustka – zwróciła się do niego z czarującym uśmiechem.
Serith odetchnął głęboko i chciał powiedzieć, że coś go niepokoi. Powstrzymał się jednak, gdy uświadomił sobie, jak absurdalnie to brzmi. Ich sekretne pozdrowienie przypomniało mu natychmiast, czym są i jak są istotni.
– Masz rację. Idę pod prysznic – rzekł tylko.
Skręcił w długi korytarz i dotarł do łazienki. Gdy przestąpił próg pomieszczenia, rozbłysło światło, a z prysznica zaczęła się lać ciepła woda. Ściągnął kombinezon i odzież ochronną, która się pod nim znajdowała. Jego ruchy były automatyczne, cały czas rozmyślał. Robot sprzątający zabrał z podłogi zbędne rzeczy, a podajnik schowany w ścianie podał mu świeże odzienie.
Serith zrozumiał, że Espera nie jest w stanie mu pomóc, a rozmowy z nią nie mają żadnej wartości. Byli do siebie zbyt podobni – ich kod genetyczny posiadał tylko nieznaczne różnice. Ona myślała czysto i chłodno o całej sprawie… a on… no właśnie, co on myślał? Zamknął oczy.
Gdy je otworzył, spojrzał w lustro. Odbijała się w nim twarz młodzieńca o brunatnych włosach, brązowych oczach i idealnie zarysowanej szczęce. Uśmiechnął się do siebie i widział, że w każdym calu jest perfekcyjny. Tak było w istocie… Aniołowie byli doskonali, nie popełniali błędów i nie mogli się mylić. Mężczyzna zanurzył się w strumieniu ciepłej wody.
Antygrawitacyjny pojazd Anioła rozciął niebo stalową smugą gazów wylotowych. Górne warstwy gigametropolii oblane były światłem jutrzenki. Szczyty wieżowców zdawały się żeglować po oceanie pomarańczowo-różowych obłoków.
Serith siedział wygodnie w fotelu i poprzez komputer osobisty wydawał polecenia dotyczące wyprawy zwiadowczej. Musiał doprowadzić do jak najszybszego startu, liczyła się każda minuta.
Nagle oderwał wzrok od niewielkiego monitora i wpatrzył się w panoramę za wizjerem. Na horyzoncie rysowały się sylwetki wyrzutni kosmicznych. Anioł zmarszczył brwi. Wrócił myślami do wczorajszej rozmowy z żoną. Espera wspomniała o dyrektywie OMEGA – kodeksie postępowania w stosunku do niemodyfikowanych ludzi. Nie było wątpliwości, że wczoraj postąpił słusznie.
Od najmłodszych lat wychowywany był zgodnie z procedurą, która miała go przygotować do prowadzenia cywilizacji. Uczęszczał do szkół wszystkich stopni wraz ze zwykłymi ludźmi, nigdy jednak nie mogli nawet się do niego zbliżyć. Najtrudniejsze problemy rozwiązywał z nienaturalną łatwością, jego wyniki sprawnościowe i siłowe przewyższały czołowych sportowców. Stosowne sekwencje genowe powodowały, że do nauki i ćwiczeń podchodził z ochotą i entuzjazmem.
Edukację ukończył kilka lat przed niemodyfikowanymi rówieśnikami. Pracę rozpoczął na niskim stanowisku inżynierskim, lecz już po krótkim czasie zarządzał fabryką komponentów kosmicznych. Później rozpoczęto wdrażanie programu ekspansji kosmicznej, a on objął kierownictwo nad kosmodromem X3. Uczestniczył w jego projektowaniu i budowie. Jego celem było umożliwienie ludzkości podboju kosmosu. Twórcy, jak Aniołowie nazywali naukowców zajmujących się programem modyfikowanych genetycznie ludzi, doskonale wszystko zaplanowali.
Nagle przeszyła go niespodziewana myśl. Założenie kolonii pozaplanetarnej na Terra-epsilon-1707 było, jak do tej pory, największym osiągnięciem ery międzygwiezdnej. Powinien czuć dumę i spełnienie. Mimo to po tej krótkiej ekscytacji wrócił, niemal od razu, do snucia dalszych planów. Gdzie więc leży kres?
Mężczyzna potrząsnął głową. Skąd to dziwaczne pytanie?
Zamknął oczy i odczekał chwilę. Wszystkie złe uczucia i myśli odpłynęły natychmiast. Znów czuł się sobą. Podziękował w duchu Twórcom, że takim go uczynili. Był doskonały – nie mógł marnować sił na wątpliwości.
