Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Między wodą a niebem toczy się gra o władzę… i jej serce
Gdy ginie osiemnastoletni władca Visculi, Gabriel Polanowski, rządy obejmuje jego pogrążona w żałobie bliźniaczka, Apolonia. Zgodnie z wielopokoleniową tradycją, przejęcie tronu wiąże się z implantacją skrzeli – atrybutu przedstawicieli kolonii wodników – oraz wszczepieniem skrzydeł – przymiotu mieszkańców kolonii skrzydlatych.
Incydent podczas ceremonii pogrzebowej sprawia, że Głos Ludu zaczyna kwestionować zdrowie psychiczne dziewczyny i domaga się odsunięcia jej od władzy. Na mocy ultimatum Apolonia pozostaje u steru państwa, lecz jako gwarant bezpieczeństwa u jej boku musi stanąć przyszły mąż – młodszy brat władcy kolonii wodników lub nieprzystępny, owiany złą sławą władca skrzydlatych. Wkrótce Apolonia przekona się, że miłość i władza rzadko idą w parze…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 606
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jadwiga Majda
Kto mi dał skrzydła i skrzela
Główny trakt handlowy stolicy – aleja Bursztynowa – dawno nie oglądał takiego tłumu. W przeciągu dwóch ostatnich dni potroiła się liczba wrzaskliwych handlarzy ulicznych, nostalgicznych portrecistów, zawodzących grajków, przebiegłych kuglarzy – z kąśliwością, nierzadko z wielkim krzykiem przeganianych spod dużych witryn sklepowych przez ich właścicieli. Morska bryza zamiast orzeźwienia niosła przemieszaną woń wędzonych halibutów, czekoladowej waty cukrowej i karmelizowanych truskawek w chrupkiej pistacjowej glazurze. Turyści z całego kraju tłumnie stawili się do Trójgrodu.
Wodnicy i ziemscy ramię w ramię kroczyli zatłoczonym traktem na plac Szkarłatnych Piwonii. U stóp dwustumetrowej wieży ratusza wzniesiono okazałą scenę na dzisiejsze przemówienie przyszłego władcy państwa. Co niektórzy skrzydlaci również podążali razem z tłumem poddanych. Ich skrzydła nawet po złożeniu robiły wrażenie. Krocząc, zagarniali większą przestrzeń, przez co dystansowali innych od siebie. Zdecydowana większość skrzydlatych wybrała tradycyjny dla nich sposób przemieszczania się. Grupkami lub w pojedynkę wysoko nad tłumem szybowali w kierunku placu, ci zuchwalsi ze świstem skrzydeł przelatywali tuż nad głowami przechodniów.
– Choć raz mogliby okazać odrobinę szacunku innym – z teatralnym oburzeniem wysyczała do swojej towarzyszki wysoka wysportowana kobieta około czterdziestki.
– Od lat patrzą na nas z góry, więc dlaczego dzisiaj miałoby być inaczej? – odrzekła tamta z kpiącym uśmiechem, dumnie prężąc szyję, na której od uszu do obojczyków metalicznie pobłyskiwały skrzela, teraz zamknięte, lecz w zetknięciu z wodą gotowe przejąć transport tlenu do organizmu.
Tłum napierał coraz bardziej w kierunku sceny. Pola, nie zważając na pierwsze majowe upały, zasunęła pod szyję długi perłowozłoty kardigan z cieniutkiego jedwabiu. Przed wyjściem dłuższą chwilę mocowała się z włosami, aby je szczelnie upchnąć pod kaszkiet. Odpuściła tylko pojedynczym białym kosmykom z tyłu głowy, które były zbyt krótkie, aby je schować. Przez ciemne okulary obserwowała ożywienie tłumu, energiczne gestykulacje. Słyszała podniecone głosy. Z podsłuchanych rozmów wywnioskowała, że przyszły władca państwa – Gabriel Polanowski – dla większości jest nadzieją na ocieplenie stosunków między wodnikami, skrzydlatymi i ziemskimi mieszkańcami.
Z trudem udało jej się przecisnąć do samego przodu. Od sceny dzieliło ją zaledwie dziesięć metrów. Kamery wielkości motyli z cichym brzękiem latały nad głowami zebranych, próbując uchwycić jak najwięcej szczegółów z tego wydarzenia. Obraz bowiem był emitowany na żywo w odbiornikach całej Visculi.
Mieszanka zapachów upalnych dni: przepoconych pstrokatych koszulek, ciężkich, źle dobranych perfum i ostrego orkiszowego piwa nie umilały oczekiwania i w tym momencie Pola bardzo zazdrościła skrzydlatym, którzy zajęli bądź co bądź najlepsze miejsca wśród publiczności. Większość usadowiła się na dachach kamienic okalających plac, skąd mieli niezły widok i dużą ilość świeżego powietrza.
– Nareszcie – powiedziała do siebie dziewczyna, gdy na scenie pojawili się dwaj bracia, władcy wodników.
Na pierwszy rzut oka mężczyźni byli bardzo do siebie podobni, obaj wysocy, bladzi, barczyści, niezaprzeczalnie przystojni. Starszy był ubrany w jasnozielony uniform, bogato wysadzany dużymi kolorowymi kamieniami. Słomiane włosy, wysoko związane w niedbały męski kucyk, świetnie komponowały się z karmelem oczu i prostokątną szczęką mężczyzny. Młodszy z władców – w przeciwieństwie do brata, który zawadiacko uśmiechał się do hostess stojących obok sceny – zastygł w pozie z wysoko podniesionym podbródkiem. Jego schludnie zaczesane do tyłu włosy lśniły, jakby przepełzł przez nie przeszkolony pochód ślimaków. Po obu stronach głowy tuż nad uszami włosy miał wygolone, co potęgowało jego surowy wygląd. Nosił strój bardziej stonowany. Chabrowa marynarka, gdzieniegdzie tylko poprzetykana złotymi nićmi na wysokiej stójce kołnierza, prawie w całości zasłaniała skrzela. „To dziwne” – pomyślała Pola. Zarówno wodnicy, jak i skrzydlaci, których znała, ociekali dumą z powodu tego, kim byli, a skrzela i skrzydła wręcz obsesyjnie demonstrowali jako oznakę przynależności do swoich kolonii. Lecz nie ten mężczyzna. Młodszy z braci wodników miał osiemnaście lat, tak jak Pola, lecz wyglądał na dużo starszego. Chłodny, wyniosły, nieprzystępny. Tak go odbierała, przyglądając mu się spośród tłumu.
Jej rozmyślania przerwał chichot grupki dziewcząt stojących tuż przed nią. Podekscytowane półszepty zdradziły Poli ich spór o to, który z władców jest najprzystojniejszy. Karminowowłosa niska, pulchna dziewczyna o zaczerwienionych policzkach i licznych ciemnych piegach na nosie uparcie twierdziła, że choć ich przyszły ziemski władca Gabriel jest niczego sobie, to jednak wodnicy wygrywają z nim bez dwóch zdań. Chyba to „niczego sobie” rozjuszyło kolejną z nich, która zapomniała o przyciszonym głosie, i teraz Pola mogła wyraźnie słyszeć ich kłótnię.
– Ida, oszalałaś! – Ta druga dziewczyna swoim okrzykiem zwróciła na siebie uwagę kilku zaciekawionych gapiów. – Nie sądzisz chyba, że te wypacykowane, wiecznie dumne z siebie glonojady… – Ręka kolejnej z przyjaciółek w porę zatamowała gorzki potok słów tak chcących wydostać się z tej niewyparzonej buzi.
– Doria, siedź cicho! Ktoś cię usłyszy! – wysyczała szczupła brunetka stojąca tuż obok, panicznie rozglądająca się, czy ktoś zauważył to zamieszanie. Na jej szczęście w tym momencie na scenie pojawili się przedstawiciele władz skrzydlatych, co spotkało się z owacją ze strony ich podwładnych i zagłuszyło kłótnię dziewczyn.
Na scenę sfrunęły dwie osoby: niewysoki mężczyzna ze szpiczastą, misternie przystrzyżoną srebrną bródką i skrzydłami w kolorze popiołu, a także szczupła kobieta około pięćdziesiątki. Pola wiedziała, że jest to matka prawowitego władcy skrzydlatych, którego nieczęsto można było spotkać podczas publicznych zgromadzeń. Wśród ludzi krążyły plotki, że to ona nadal włada kolonią, choć dobrych kilka lat temu oficjalnie przekazała rządy swojemu jedynemu synowi.
Gloria Sokołowa, dumna monarchini skrzydlatych, dobrotliwie, jakby patrzyła na bawiące się dzieci, skierowała uśmiech w stronę braci wodników, lecz jej migdałowe ciemne oczy pozostawały zimne. Oszczędnym skinieniem odpowiedziała na milczące powitanie mężczyzn. Wiosenny wiatr igrał z jej czarnymi długimi włosami, zarzucając je na jej brązowoczarne skrzydła. „Jest piękna” – pomyślała Pola. Z tej drobnej postaci biła wyraźna energia.
Dyskretnie wymienione uprzejmości zdradzały dystans i napięcie pomiędzy tą czwórką. Stojący na uboczu sceny młody konferansjer Robert Lem – znana i poważana postać medialna – oznajmił długo wyczekiwany przez zebranych moment. Na scenę wkroczył Bruno Polanowski – głowa ziemskiej kolonii – wraz z synem.
Pola zza grupki rozradowanych, teatralnie wzdychających dziewcząt zerkała na centralny punkt sceny, na której pojawili się mężczyźni. Od innych władców odróżniało ich to, że posiadali zarówno skrzela, jak i skrzydła, pomimo sprawowanej władzy w koloniach ziemskich. Miało to podłoże historyczne.
Około osiemdziesięciu lat wcześniej, od czasu zakończenia bratobójczego konfliktu pomiędzy trzema koloniami ludności zamieszkującej państwo Viscula, wprowadzono ustawę zezwalającą ziemskim monarchom na implantację skrzydeł i skrzeli jako znaku równości wobec innych władców. Główne rządy w państwie sprawowali odtąd monarcha ziemski, skrzydlaty i wodnik. Jednak decyzje dotyczące wyłącznie jednej z kolonii podejmował samodzielnie jej hierarcha. W przypadku wodników oficjalnie rządził starszy z braci, lecz nie ukrywał, że zdanie młodszego brata wiele dla niego znaczy. Był on jedynym jego doradcą i dzielił wraz z nim szacunek należny władcy.
Panujący wodnicy mogli mieć skrzydła, a skrzydlaci skrzela, lecz i jedni, i drudzy byli na tyle dumni z przynależności do „swoich”, że z pokolenia na pokolenie nowi panujący dziedziczący władzę odmawiali wszczepienia innych implantów niż te, które posiadali ich poddani. Z prawa tego niezmiennie od kilku pokoleń korzystali ziemscy władcy.
Tubalne „Witajcie!” Bruna Polanowskiego było zapłonem do wybuchu tysiąca okrzyków uznania i głośnej owacji. Aż do tej pory Pola nie zdawała sobie sprawy, że pięciohektarowy główny plac stolicy jest wypełniony po brzegi. Bruno uciszył tłum podniesioną ręką.
– Szacowna władczyni ludności zamieszkującej obszary górskie Visculi, Glorio Sokołowa – tutaj zrobił kilkunastosekundową pauzę na oklaski, po czym kontynuował – szanowni władcy ludności zamieszkującej obszary wodne Visculi: Dominicu, Aroniuszu Rincodonowie – i tu przeznaczył kilka chwil na aplauz – a także wy, mieszkańcy naszego Zjednoczonego Królestwa, witajcie! – Ponownie rozległy się wiwaty i brawa wśród tłumu, lecz tym razem Bruno nie uciszał zebranych, tylko odczekał, aż wrzawa przycichnie. – Mam zaszczyt jako władca obszarów ziemskich Visculi, a także jako ojciec pierworodnego potomka rodu Polanowskich oficjalnie przedstawić wam mojego następcę, który już za niespełna dwa dni samodzielnie obejmie panowanie i osiądzie tutaj w Trójgrodzie jako prawowity hierarcha obszarów ziemskich i jeden z trzech władców naszego kraju. Mieszkańcy Visculi, oto Gabriel Polanowski!
Młody mężczyzna z bujnymi kędzierzawymi włosami w kolorze platyny i o twarzy urzekającej jak u anioła, z półuśmiechem zbliżył się do mikrofonu. Odczekał jedną, a może dwie krótkie chwile i gdy już miał skierować pierwsze słowa do swych przyszłych poddanych, to nagle uśmiech na jego twarzy zastąpiły zupełnie nowe grymasy, tak bardzo niepasujące do tego ślicznego oblicza. Usta ściągnęły się mocno, lwia zmarszczka zarysowała się głęboko, a pięści zacisnęły twardo. Trwało to może sekundę, ale Pola już wiedziała, że coś tu nie gra. Natychmiast podążyła za jego wzrokiem.
Zemdliło ją, gdy to zobaczyła. Na przeciwległym końcu placu między dwiema kamienicami ktoś rozwiesił ogromny czarny baner, na tyle ogromny, aby ze sceny można było rozpoznać wymalowaną na nim postać. Połamane skrzydła, rozszarpane skrzela, nicość w oczach. Srebrzystobiała głowa obficie skropiona krwią. Zdjęcie to było tak realistyczne, że Pola jeszcze raz zerknęła na scenę, aby upewnić się, że to nie on, że prawdziwy on stoi kilka metrów dalej. Gabriel nie ruszył się z miejsca, a z jego twarzy trudno było cokolwiek odczytać. Coraz więcej osób zaczęło obracać się w kierunku rozwieszonej czarnej płachty. Szmer wzrastał z sekundy na sekundę. Oczy kamer również zauważyły przyczynę zamieszania. Kilkanaście sekund upłynęło, zanim dowódcy poszczególnych jednostek straży królewskiej zaczęli wykrzykiwać rozkazy do swoich żołnierzy. Część z nich sprawnie otoczyła ludzkim murem scenę, inni, podzieleni na mniejsze kilkunastoosobowe zwarte oddziały, próbowali w kilku miejscach przebić tłum i przedostać się do epicentrum zamętu, przez co zebrani zaczęli falować jak tafla wody pod wpływem rzuconego w nią kamienia. Pchnięta czyimś łokciem Pola zgubiła swoje przeciwsłoneczne okulary. Strażnicy jak pług śnieżny rozpychali ludzi na boki, lecz w kilkunastotysięcznym tłumie szybkie dotarcie na koniec placu było niemożliwe.
Pola znów spojrzała na scenę. Dominic i Aroniusz eskortowani przez grupę ciężko uzbrojonych ochroniarzy znikali w opancerzonym samochodzie, który nagle pojawił się tuż pod sceną. Z niej w szybkim tempie wzbijała się duża grupa skrzydlatych, tworząc żywą tarczę dla swej „królowej”. Tylko Gabriel stał w tym samym miejscu przy mikrofonie z zaciętą miną, jakby nie słyszał słów ponaglania strażników, którzy go okrążyli. Nagle młody ziemski monarcha odnalazł wzrokiem Polę. Już wiedziała, że ją rozpoznał. Wpatrywali się w siebie ulotną chwilę, lecz straciła go z oczu pchnięta przez niespokojny tłum. Gdy spojrzała jeszcze raz w tamtą stronę, scena była już pusta. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Jakimś cudem wyzwoliła się z tłoku i przystanęła w cieniu wysokiej kamienicy w wąskiej uliczce. Z placu dochodziły okrzyki straży próbującej nie dopuścić do wybuchu paniki, z dobrym zresztą skutkiem, bo tumult przycichał. Najbardziej martwiło ją teraz to, że ojciec zauważy jej nieobecność. A do domu wróci lada chwila. Nie pozostawało jej nic innego, jak zacząć biec. Trucht zamieniła na mocne tempo. Miasto znała dobrze, ale nie mogła pozwolić sobie na najkrótszą trasę główną ulicą, pełno na niej było straży i ludzi. Obrała zatem wąskie cieniste uliczki najstarszej z dzielnic miasta.
Nagle przed nią na ulicy mignął cień. Dziwny niepokój skierował jej spojrzenie w górę. Zobaczyła rosłą postać skrzydlatego, który znikał za niewysoką kamienicą. Przyspieszyła jeszcze mocniej. Gdyby tylko miała skrzydła… Od zawsze podziwiała skrzydlatych. Wiedziała, że niełatwo jest im żyć w górach, gdzie znajdują się ich miasta, lecz ta wolność, którą dawały skrzydła, wynagradzała wiele. Gdy tylko wbiegła w Mosiężną, od razu pożałowała wyboru trasy, bo kocie łby bezlitośnie wbijały jej się w śródstopia. Gdyby wiedziała, że czeka ją długi i szybki bieg, na pewno włożyłaby buty do biegania, a nie lekkie mokasyny. Z chwilą, kiedy miała skręcić w Kobaltową, usłyszała za sobą znajomy warkot silnika. Zwolniła tempo, kiedy motor zwinnie ją wyprzedził i z lekkim poślizgiem zahamował tuż przed nią. Kierowca ściągnął swój kask, zostawił jednak kominiarkę odsłaniającą jedynie oczy, i rzucił nim w kierunku Poli. Dziewczyna bez słowa go złapała, zdjęła swoją czapkę, upchnęła ją w kieszeni kardigana, wcisnęła go na głowę, wsiadła na motocykl i mocno oplotła kierowcę rękami.
Odwróciła się jeszcze za siebie, bo coś nie dawało jej spokoju. I słusznie. Na dachu niewielkiego budynku, niecałych kilkadziesiąt metrów od nich, przykucnął ten sam skrzydlaty, którego widziała chwilę wcześniej. Teraz wpatrywał się w nią bez najmniejszego skrępowania. Dziewczynę ogarnął strach. Nie wiedzieć czemu, mężczyzna ten wydał jej się groźny i dziki. Kruczoczarne, lśniące, długie włosy, tego samego koloru krótko przystrzyżona broda i ogromne ciemne skrzydła w kolorze smoły mocno odcinały się na wypłowiałej czerwonej dachówce. Ruszyli. Motor szarpnął do przodu. Bojąc się utraty równowagi, dziewczyna z powrotem odwróciła głowę w kierunku jazdy, jeszcze mocniej ścisnęła kierowcę, prosząc go w myślach, aby jak najszybciej się oddalili. Dziwny dreszcz na plecach nie chciał zniknąć.
– Jeszcze pięćset metrów i będziesz musiała przejąć kierownicę! – przekrzykując świst wiatru, Dawid odchylił głowę w bok, aby mogła go usłyszeć. – Moja przepona pracuje na oparach!
– Przepraszam! – wykrzyczała do niego Pola i zwolniła swój uścisk.
Swoją drogą, przyjemnie było obejmować umięśnioną sylwetkę przyjaciela. Dawida znała od dziecka. Był od niej starszy o dwa lata, lecz przyjaźnili się, odkąd sięgała pamięcią.
Dawid wjechał na jedną z głównych ulic stolicy. Zwinnie wyprzedzał inne pojazdy raz z jednej, raz z drugiej strony. Energiczna, pewna jazda chłopaka dawała jej swego rodzaju spokój. Nie był to jej pierwszy raz na miejscu pasażera tego motocyklu. Wyjechali z centrum miasta. Daleko po ich prawej stronie linia horyzontu łączyła ze sobą niebo i morze. Dawid zmienił bieg i wyraźnie zwolnił, kiedy droga zaczęła piąć się w górę. Dopiero teraz Pola odważyła się spojrzeć na przemierzające tę samą trasę co oni popołudniowe słońce uwięzione w wysokich szklanych wieżowcach. Po około dziesięciu minutach zaparkowali w brzozowym zagajniku, pod wysokim kamiennym ogrodzeniem parku, z dala od jakichkolwiek niechcianych spojrzeń. W plątaninie bluszczu oplatającego mur parku była furtka, niewidoczna zza gęstej kotary zieleni.
Polę od domu dzieliło już niecałych kilkaset metrów. Zeskoczyła z pojazdu i już miała zanurkować w kierunku przejścia, kiedy przypomniała sobie o dwóch rzeczach: po pierwsze, na głowie wciąż miała kask Dawida, a po drugie, zastanowiła ją jeszcze jedna kwestia.
– Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? Jak mnie znalazłeś? Skąd wiedziałeś, że będę dzisiaj na placu? – Zdejmując z głowy kask, zaczęła wyrzucać z siebie pytania, tak jakby chłopak umiał udzielić na nie odpowiedzi w ułamku sekundy, który dzielił jedno pytanie od drugiego. Dawid, wciąż siedzący na swym czarnym lśniącym motocyklu, jednym ruchem ręki ściągnął kominiarkę. Bujna rudawa czupryna wyszła bez szwanku spod materiału, niestety włosy Poli wydawały cichutkie trzaski, gdy zdejmowała kask. Mogła się tylko domyślać, że w tym momencie przypomina córki Forkosa, a właściwie jej włosy sterczące w każdą możliwą stronę świata upodobniły się do wężowych wijących się kosmyków sióstr Gorgon. Przyjaciel zarechotał, gdy Pola próbowała choć trochę poskromić naelektryzowane pasma na głowie. – Więc? – ponaglała dziewczyna.
– Za nic w świecie nie przepuściłabyś takiej okazji, aby się wyrwać. – Kąciki jego ust uniosły się w niewinnym uśmiechu. – Poza tym wypatrzyłem tę twoją starą czapkę w tłumie – odparł, udając odrazę. – Nikt takich już nie nosi, Pola, jak chcesz, kupię ci nową – przekonywał z politowaniem. Dziewczyna automatycznie sięgnęła do kieszeni, sprawdzając, czy jej nie zgubiła. Na szczęście była na swoim miejscu. Choć była już nieco sprana i przetarta w kilku miejscach, to Pola ją uwielbiała. Był to prezent od brata, a poza tym nie miała innego nakrycia głowy, które by tak świetnie zasłaniało twarz. W tym momencie żartobliwy uśmiech Dawida ulotnił się z jego bystrej piegowatej buzi. – A tak właściwie to chyba powinnaś być już w domu. – Miał rację, czas uciekał.
– Dzięki, uratowałeś mnie!
– Hej, Pola, posłuchaj… – zaczął mniej pewnym głosem. Pojęła, co chce powiedzieć.
– Jutrzejszy wieczór aktualny! – uprzedziła go, zanim cokolwiek zdążył dodać. Od miesiąca planowali wspólne wyjście z okazji jego dwudziestych urodzin. Musiało się udać.
– Będę czekał, ale jak się nie zjawisz, to zrozumiem. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujesz, są kłopoty. Zmykaj! – ponaglił, wymachując rękoma w powietrzu.
Dawid założył kask i zdecydowanym kopnięciem odpalił silnik motocyklu. Pola nie czekała, aż odjedzie, tylko zwinnie zanurkowała w wodospad zarośli. Furtka przy masywnym rozmiarze muru wydawała się przejściem dla krasnali. Dziewczyna przy swoich niecałych stu siedemdziesięciu centymetrach wzrostu musiała się mocno pochylić, aby się przedostać. Gęstwina liści nie przepuszczała zbyt wiele światła słonecznego. Pola po omacku wyszukała i nacisnęła na chłodną klamkę w kształcie brzydkiej głowy karła, która bez oporów ustąpiła. Dobrze, że nie zamknęła jej wcześniej na klucz, który teraz wyciągała spod bluzki. Na szyi miała zawieszony długi łańcuszek, przez który przewieszony był zaręczynowy pierścionek jej matki, odziedziczony przez Polę po jej śmierci, były też dwa wisiorki: jeden w kształcie piórka, drugi – rybiej łuski, a także klucz od przejścia pod murem. Wskazującym palcem prawej dłoni odszukała chropowatą powierzchnię zamka, lewą dłonią zlokalizowała klucz dyndający na łańcuszku i z cichym szczękiem zamknęła furtkę, będąc już po stronie parku. Odgłos silnika motoru powoli się oddalał.
Zanim wbiegła do parku, upewniła się, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym sprintem pobiegła ku tylnym drzwiom domu, szerokim łukiem omijając główne alejki. Miała nadzieję, że nikt jej nie zobaczył, oficjalnie przebywała w swoim pokoju z uciążliwą migreną, tak dokuczliwą, że ciężko jej było zwlec choćby jedną nogę z łóżka. Nie wytłumaczyłaby się łatwo, gdyby ktoś zauważył jej karykaturalny galop między drzewami.
Dotarła do tylnych drzwi, na szczęście nie były zamknięte. Wbiegła do ciemnego małego korytarza, minęła wejście do kuchni, w której kręciło się kilka osób, i niezauważona popędziła na wąskie schody dla służby prowadzące na piętro. Tutaj już po cichu weszła w długi korytarz, uważając, by sędziwy parkiet nie zajęczał pod jej stopami. Była w północnym skrzydle domu, gdzie znajdowały się sypialnie ojca, brata, a także jej własna i kilka wolnych pokoi dla gości. Za załamaniem korytarza od strony głównych schodów usłyszała podniesiony głos ojca, który szybko zbliżał się w jej kierunku. Wiedziała, że zajrzy do niej osobiście. Najciszej, jak mogła, nacisnęła na klamkę, wskoczyła do pokoju, delikatnie domknęła drzwi i nie zdejmując nawet butów, zanurkowała pod ciężką, ręcznie tkaną narzutę łóżka i szczelnie się nią opatuliła. Nie myliła się. Kilka sekund później usłyszała niegłośne pukanie. Nie odpowiedziała. Ciche skrzypnięcie drzwi oznajmiło, że ojciec sprawdzał, czy z nią wszystko w porządku. Oczy przez cały ten czas miała zamknięte. Powstrzymywała się od zbyt szybkiego oddechu, a mimo to wydawało jej się, że każde uderzenie serca to bicie dzwonu. Po chwili wyszedł. Odetchnęła z ulgą. Odczekała dobrą minutę, zanim wyszła z łóżka. Nagle drzwi ponownie się otworzyły, lecz tym razem gwałtowniej. Jej brat bliźniak wkroczył do pokoju, nie zważając na zakłopotanie siostry. Chwycił ją za przedramiona i energicznie wyszeptał:
– Oszalałaś?! Co tam robiłaś?! Mógł cię ktoś zauważyć!
– Spokojnie! Przecież nikt mnie tam nie znał – zaczęła go uspokajać.
– Wiesz, że gdyby ojciec się o tym dowiedział, to twoje wypady na miasto nie byłyby już tak nieoficjalne! – Teraz to ją wkurzył. Nie była na niego zła za to, że ją niańczył, ale denerwowała ją myśl, że miał rację.
– Martw się lepiej o siebie! – Chcąc mu dopiec, nie zastanowiła się nad tym, co mówiła. Jego twarz stężała. Puścił ręce dziewczyny i bez słowa podszedł do okna.
Był odwrócony do niej tyłem. Patrzyła na jego złożone śnieżnobiałe skrzydła. Każdy implant skrzydeł tuż po wszczepieniu jest idealnie biały. Z upływem miesięcy nabiera jednak własnego koloru. Najczęściej niczym nie różni się on od barwy włosów posiadacza implantu. Ma to związek z idealnym sparowaniem układów nerwowego i krwionośnego biorcy z syntetycznymi układami implantu. W krótkim czasie wszczep staje się integralną częścią ciała, jak ręce czy nogi. U jej brata bliźniaka czysta biel skrzydeł idealnie współgrała z platynowym kolorem jego włosów, co więcej, przez ponad pół roku od wszczepu nie zmieniła się ani o ton. Usiadł na podłodze. Pola podeszła tuż obok i usiadła przy nim.
– Widziałaś… – zmienionym głosem zwrócił się do siostry. – Nie chcą mnie – powiedział zraniony.
– Gabriel, daj spokój. – Próbowała zbagatelizować incydent z placu. – Nie możesz dać się zastraszyć jakiejś grupce szaleńców. – Oboje jednak wiedzieli, że dzisiejsza sytuacja odbije się głośnym echem w całym kraju. Publiczna groźba śmierci przyszłego władcy nie mogła pozostać bez odzewu. – Znajdą ich, zobaczysz, ojciec tego dopilnuje, a wówczas…
– Tu nie chodzi o to, czy ich ukarzą – zimnym głosem przerwał młody mężczyzna.
– Co masz na myśli? – Spojrzała na jego idealny profil. Głowę zwiesił pomiędzy szczupłymi, lecz silnymi ramionami. Łokcie oparł na ugiętych kolanach.
– Chodzi o szczerość… – dodał z rezygnacją.
– Gabriel, ja też tam byłam! Rzesza ludzi witała cię, jakbyś już był władcą. Poradzisz sobie! – Nie wiedziała, skąd u niego wzięła się ta chwila zawahania, przecież nie znała bardziej szczerej i godnej zaufania osoby niż brat.
Spojrzał na nią przygaszonym lazurem swoich oczu, po czym głośno westchnął. Zwinnym ruchem objął ją ramieniem, na które bez zastanowienia położyła głowę.
– Spójrz, czego dokonało dzisiaj tych kilku szaleńców – powiedział z niesmakiem, jakby przeżuwał padlinę i posmak jej wciąż pozostawał mu w ustach. – Sprawili, że nie wykrztusiłem z siebie ani jednego słowa. Sprowokowali mnie, obnażyli moją słabość. – Przerwał i ucałował jej włosy. – Nie umiałem być ponad to. Nie takiego władcy potrzebuje Viscula. To nie ja dzisiaj powinienem tam stać. – Ostatnie słowa z trudem wyszeptał tuż nad jej głową.
Myślała, że się przesłyszała. Czyżby na dwa dni przed oficjalną ceremonią przekazania władzy dopadły go wątpliwości? Przecież od dziecka wiedział, że przyjdzie ten moment. Każdy dzień jego życia był jednym wielkim przygotowaniem do tej chwili. A mimo to ujrzała w jego oczach coś, czego nie potrafiła nazwać. Nie był to strach. Znała brata, nie bał się kroczyć do przodu według zasad, to ona zawsze szukała okrężnych dróg, pozostając w tyle. On potrafił wychodzić do ludzi, ona wolała czekać w cieniu. On jako pierwszy ujrzał ten świat, ona – trzy minuty później, co też zdecydowało o ich przyszłym losie. Gabriel jako pierworodny potomek zostanie władcą. Jest mu to pisane od urodzenia.
Niespodziewanie poderwał się na równe nogi, pięściami uderzył w grubą, dźwiękochłonną szybę, po czym oparł czoło o zimną taflę, która nie zdążyła się jeszcze nagrzać od wiosennych promieni słońca. Pozostał w tej pozycji jeszcze kilka sekund. Potem oboje usłyszeli pukanie do drzwi.
– Apolonio? – Łagodny, lecz zaniepokojony głos Alicji dobiegający zza drzwi zdradził, że musiała usłyszeć podniesiony ton rozmowy rodzeństwa. – Apolonio, za pół godziny kolacja, czy pomóc ci w przygotowaniach?
– Nie, dziękuję – odparła Pola stanowczo, dając tym samym do zrozumienia gosposi domu, że pomocy nie potrzebuje ani przy wyborze garderoby na wieczór, ani przy ułożeniu fryzury, ani tym bardziej w rozmowie ze swoim jedynym bratem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Kto mi dał skrzydła i skrzela
ISBN: 978-83-8373-975-5
© Jadwiga Majda i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Katarzyna Darkiewicz
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Agnieszka Wrycz-Szybowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
