Księżyc nad Miami - Aimee Carson - ebook

Księżyc nad Miami ebook

Aimee Carson

3,8

Opis

Znany prawnik Blake Bennington widział, jak policja zatrzymała Jacqueline Lee. Ponieważ w organizowanym przez nią happeningu brała 
udział również jego siostra, Blake na jej prośbę wyciąga Jacqueline z aresztu. Intryguje go odwaga i bezkompromisowość Jacqueline. Zgadza
się bronić jej w sądzie, ale w zamian za to ona zamieszka u niego w domu i zaopiekuje się jego chorą siostrą. Blake nie przeczuwa, jakie
problemy ściąga sobie na głowę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (8 ocen)
2
2
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aimee Carson

Księżyc nad Miami

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ukryty za ekskluzywnymi okularami słonecznymi marki Ray-Ban, Blake Bennington zbiegał po głównych schodach budynku sądu w Miami, zajęty rozważaniem, czy umówić się z Sarą przed powrotem do biura. Niezależnie od tej decyzji, jego zazwyczaj czternastogodzinny dzień pracy musi dziś i tak zostać skrócony ze względu na konieczność pojawienia się na corocznej imprezie dobroczynnej o poetyckiej nazwie „Księżyc nad Miami”. Co oznacza również zamianę garnituru na smoking po dziesięciu godzinach ciężkiej orki. Jednak to wszystko nic, jeśli zaangażowanie jego siostry Nikki w powyższe wydarzenie ma w jakikolwiek sposób odciągnąć ją od wpadania w nowe tarapaty.

Blake odsunął na bok ponure myśli, bo znalazł się właśnie w pobliżu bardzo efektownej brunetki o subtelnie kuszącym uśmiechu, którego unikał jak ognia, od kiedy po raz pierwszy pracowali razem, wiele lat temu, w departamencie do spraw walki z narkotykami w południowej Florydzie.

– Wyrok skazujący w sprawie Menendeza zaprowadzi cię prosto do awansu, Blake – powiedziała Sara. – Mam nadzieję, że to dossier pomoże.

– Każda, nawet najdrobniejsza informacja, jest pomocna. – Przystanęli na zatłoczonym chodniku. Mógł teraz do woli napatrzeć się na piękną prawniczkę. – Poważnie. Wielkie dzięki za poświęcony czas.

– Wiesz przecież, że dla ciebie zawsze go znajdę. – Kobieta mimochodem musnęła dłonią jego ramię. Gest wydawał się niewinny, ale Blake dobrze wiedział, co oznacza.

Sara miała klasę, była opanowana, a co najważniejsze niezwykle inteligentna. Słynęła ze swej zaciekłości na sali rozpraw, z pragmatyzmu i oddania, które całkowicie dorównywały jego poświęceniu pracy. Idealna kobieta dla niego. Była osobą doskonale rozumiejącą cele i ograniczenia zawodu prawnika.

Czemu więc ciągle się waha?

Gdy znów zaczął snuć swe rozważania, do Sary podszedł któryś z prawników i zajął ją rozmową. Blake zyskał czas. Przystanął i mógł sobie parokrotnie powtórzyć, że zachowuje się jak kompletny idiota, nie reagując na jednoznaczne zaproszenie w oczach tej kobiety. I nie ma na to usprawiedliwienia – bo nie jest nim konieczność zajmowania się absorbującą, ale jednak już dorosłą młodszą siostrzyczką ani aktualnie prowadzony przez niego „głośny” proces, bo innych zresztą nie prowadził. Przecież poza wszystkim jest pełen energii i jak każdy zdrowy mężczyzna lubi seks. Mimo że od dawna nadarza mu się wielka okazja, ostatnie pół roku budzi się sam w łóżku.

Czy coś z nim jest nie tak?

Gdy po raz kolejny głęboko się zamyślił, staranowała go nagle nastolatka w wysokich czarnych butach kowbojskich, całkowicie pochłonięta rozmową przez komórkę. Przytrzymał ją energicznie za ramiona i odruchowo spojrzał w dół. Miodoworude bardzo długie włosy, podkoszulek z Beatlesami, szorty ledwo zakrywające pośladki. Jego wewnętrzna debata na temat życia intymnego zawęziła się nagle do próby ustalenia jednej palącej kwestii: co dziewczyna ma pod skąpymi szortami: koronkowe majtki czy może stringi?

Z nim chyba naprawdę nie jest dobrze!

– Przepraszam, Krawaciku – oznajmiło dziewczę, schodząc ostatecznie z jego zdeptanych lakierków. – Trochę się spieszę, ale to i tak nie powód, żeby kogokolwiek źle traktować.

– Trzeba zawsze patrzeć, gdzie się idzie – rzucił, rozbawiony przezwiskiem, jakiego użyła. – Takimi butami można kogoś zmiażdżyć.

– Rozchmurz się, człowieku, może uda ci się pozwać mnie za ucieczkę z miejsca wypadku bez udzielenia pomocy.

Jej poczucie humoru było zaraźliwe. Nie próbowała też chyba w ogóle go uwodzić.

– Przecież nie uciekłaś. – Nawet nie usiłował już udawać, że rozmawiają na poważnie. – A gdybyś mi się jeszcze przedstawiła…

– Jeśli tak pan stawia sprawę… – Dziewczyna wyciągnęła do niego dłoń o niebywale gładkiej skórze. Uścisnął ją automatycznie, w przelocie zauważając maleńki tatuaż po wewnętrznej stronie nadgarstka. – Jacqueline Lee. A gdyby chciał się pan ze mną umówić na randkę, znajomi mówią do mnie Jax.

Blake uznał, że jego poprzednie słowa mogły zostać opatrznie zrozumiane.

– Nie umawiam się z nieletnimi.

– Wypraszam sobie! Mam dwadzieścia trzy lata i jestem w pełni władz umysłowych.

Tego nie mógł na razie zweryfikować.

– Nie spotykam się z kobietami, które każą się do siebie zwracać męskim imieniem.

– Ileż pan ma zasad do przestrzegania. – Pokręciła głową i ruszyła przed siebie. Na odchodnym rzuciła: – Jak będzie pan chciał którąś z nich złamać, to proszę dzwonić.

Długo patrzył w jej kierunku. Ile czasu upłynęło od ostatniego niewinnego flirtu? Najwyraźniej zbyt wiele. Powinien się znów zacząć umawiać z kobietami, bo interesują go już nawet dziewczyny, które zupełnie nie są w jego stylu.

Pod gmachem sądu stał stary volkswagen garbus, z którego nagle rozległa się głośna muzyka. Zauważył, że jego niedawna seksowna „napastniczka” znieruchomiała pośrodku ogromnego trawnika, którym szła, a po chwili zaczęła tańczyć. Ewidentnie wykonywała starannie przemyślany układ choreograficzny. Blake nie zdążył się zorientować, co się stało, gdy nie wiadomo skąd obok Jax zaczęli się pojawiać kolejni tancerze. Po chwili więcej niż tuzin młodych ludzi podrygiwał jak w transie, prezentując świetne przedstawienie, którego nie powstydziłaby się profesjonalna stacja telewizyjna.

– Na miłość boską, czy te dzieciaki nie mają nic innego do roboty? – warknęła pod nosem Sara, która dołączyła do niego w międzyczasie.

Blake patrzył na tańczących jak zaczarowany.

– Saro, oni się po prostu dobrze bawią – rzucił nieobecnym tonem. – Co w tym złego?

Sam jako młody człowiek bujał w obłokach i żył tylko zabawą, jednak po śmierci ojca szybko spadł na ziemię, bo trzeba się było zająć całą rodziną. Co nie oznacza, że każdy lekkoduch musi dostać lekcję od życia już w wieku dwudziestu lat. Jedyne zło, które widział obecnie, to jego niezdrowa fascynacja rudą tancerką, jej ciałem i pozycjami, które potrafiła przyjąć w ekstazie. Jax ożywiła jego kompletnie uśpioną wyobraźnię i pchnęła ją na dziwne tory.

– Co w tym złego? Zapytaj policję – odpowiedziała Sara.

Istotnie do tancerzy zbliżało się dwóch gliniarzy o ponurym wyglądzie. Blake natychmiast wyobraził sobie rudą dziewczynę skutą kajdankami i to w celu niemającym nic wspólnego z aresztowaniem.

Chyba zwariował…

Jeden z policjantów zatrzymał się przed grupą, która podrygiwała w takt hiphopowej melodii. Drugi puścił się pędem do zaparkowanego garbusa, źródła upiornych decybeli.

Wtedy po raz pierwszy Blake zauważył wystającą z volkswagena nogę w gipsie i zamarł. Nie miał wątpliwości, do kogo należy noga – niemożliwe, żeby w Miami były dwa identyczne gipsy ozdobione od góry do dołu czerwonymi smokami.

Jego nadzieje, że unieruchomienie utrudni siostrzyczce Nikki pakowanie się w kolejne tarapaty, okazały się płonne. A najbardziej w życiu nie lubił się mylić.

Sześć godzin później

– Przyjechałem załatwić, żeby zwolnili panią z aresztu. Robię to dla mojej siostry, panno Lee – powiedział Blake Bennington.

Jax, krzywiąc się w duchu, wypowiedziała modlitwy dziękczynne.

Czarne wnętrze limuzyny i doskonała prezencja prawnika stanowiły ogromny kontrast z chłodnym spojrzeniem jego szarych oczu.

– W umowie nie było negowania zasług policji z Miami – mówił dalej.

Jax wierciła się nerwowo na skórzanym siedzeniu. W zaistniałej sytuacji wykonanie telefonu z prośbą o radę do nowej znajomej Nikki Bennington wydawało się bardzo logiczne. Gdy niedawno poznana studentka prawa oznajmiła jej, że brata – prawnika nie ucieszyły specjalnie ich dzisiejsze wyskoki, Jax nie zainteresowała się bliżej obiekcjami jakiegoś nieznanego urzędasa. Dopiero potem zorientowała się, kim jest brat Nikki, i że nie pojechał na ważną imprezę dobroczynną, tylko zajął się wyciąganiem jej z opresji. Poprzysięgła sobie uszanować jego gest i trzymać język za zębami.

Na samo wspomnienie chwili, w której do aresztu wszedł nieoczekiwanie wcześniej poznany dżentelmen w garniturze, dostawała gęsiej skórki. Po tylu godzinach tkwienia na komisariacie powinna już niczego nie czuć. Ale gdy na ratunek przybywa kopia Jamesa Bonda, każda normalna dziewczyna czuje niesamowite zawirowanie.

– Nie negowałam wcale zasług policji z Miami! – spróbowała pojednawczo, ale wyszło żałośnie. – Ja tylko kwestionowałam listę ich priorytetów.

Zmusiła się, by wytrzymać jego spojrzenie. Było to równie trudne, jak trzymanie języka za zębami.

– Póki co to oni marzą o tym, żeby odpowiednio ulokować panią i pani listę priorytetów… Mają robotę do wykonania i wiąże ich litera prawa, więc na przyszłość: zakłócanie porządku, nawet najbardziej niewinne, jest nielegalne.

Jax po raz kolejny ugryzła się w język i powtórzyła sobie w myślach, że ma myśleć o Nikki… Myśleć o Nikki!

Przy pierwszym przypadkowym spotkaniu Blake wydawał się dość przyjazny. Jego pojawienie się w areszcie uświadomiło jej prawdziwą naturę prawnika, chociaż był stuprocentowo opanowany. A teraz na domiar złego nie mogła mu odmówić racji.

Jeszcze jedno zdanie, a potem naprawdę umilknie.

– Nie zaplanowałam tego happeningu, żeby łamać prawo!

Nagle przyjrzał jej się zaciekawiony.

– Jaki więc był plan?

– Pracuję jako terapeutka w świetlicy popołudniowej dla dzieci i nastolatków. South Glade Teen Center. Prowadzę muzykoterapię. Ratusz właśnie wstrzymał fundusze…

Świetlica była prawdziwym domem dla niejednego dziecka. Sama wiedziała o tym najlepiej: gdyby nie South Glade, nie przetrwałaby szkoły średniej ani ciągłych zmian rodzin zastępczych. Dla uspokojenia zaczęła rozcierać nadgarstki w miejscu, gdzie malutki tatuaż częściowo zakrywał dwie dobrze wygojone blizny. Pamiątki wojenne. Tak je nazywała w myślach. Symbole przeszłości. Przypominały, kim naprawdę była i jak bardzo się zmieniła.

Nie czas na wspomnienia i panikowanie.

– …wobec tego zależało mi na pozytywnym nagłośnieniu naszej sprawy.

– I stąd pomysł, żeby dać się aresztować?

Kpił z niej?

Wciągnęła głęboko powietrze, żeby nie stracić cierpliwości.

– Stąd wzięła się Nikki. Wspólna znajoma zapytała ją, jak postępować, żeby wszystko odbyło się legalnie.

Blake słuchał Jax beznamiętnie.

– Według raportu policji muzyka była tak głośna, że zakłócała porządek.

– Uprzedziłam Nikki, że trudno ocenić taki rodzaj muzyki.

Prawnik nadal ignorował wszelkie tłumaczenia.

– Nie mówiąc już o rodzaju tańca. – Sięgnął po jakąś kartkę. – Cytuję: „który w żaden sposób nie odpowiadał normom zachowania dopuszczalnym w miejscach publicznych”. Koniec cytatu.

Wbiła wzrok w podłogę.

– Po prostu było tak głośno, że nie usłyszałam, kiedy policjant kazał nam się rozejść.

– Dokładnie!

Miała ochotę go zamordować.

– Nie zamierzałam też kłaść się na chodniku. Potknęłam się przy robalu.

– Rozumiem, że to fachowe określenie figury tanecznej.

Jego sarkazm naprawdę doprowadzał ją do szału.

– Mieliśmy za mało czasu na przygotowanie i porządne przećwiczenie występu. Chcieliśmy od razu zareagować na cięcia budżetowe. Póki ludzie mają je na świeżo w pamięci.

– Wyprowadzenie na ulicę grupy nastolatków, nad którymi sprawuje się pieczę, zaaranżowanie sztucznego tłumu z ich udziałem i ryzyko aresztowania to dobre sposoby na wyrażenie niezadowolenia?

Powoli czuła się jak kompletna idiotka.

– Mówiłam już, że wszystko miało się odbyć legalnie! – Wtedy przyjrzała mu się uważnie i odniosła nagle wrażenie, że pomimo wygłaszanych tekstów, z trudem zachowuje powagę. – Tak naprawdę zabawna sytuacja, prawda?

– Tylko ten kawałek o kroku tanecznym, który zrujnował starannie zaplanowaną, zgodną z prawem demonstrację – zakpił.

– To może trzeba się odrobinę rozchmurzyć?

Sądząc z jego wyrazu twarzy, teraz ona nacisnęła mu na odcisk.

– Panno Lee, jeśli chodzi o osoby łamiące prawo, mam zwyczaj traktować swoją pracę bardzo poważnie.

Z przerażeniem zauważyła, że Bennington ma niebywale zmysłowe usta. Pewnie dla tych ust potrafiłaby zapomnieć o dawno złożonej przysiędze, że będzie unikać kontaktów z mężczyznami. Do chwili, gdy spotka takiego, który nie uzna jej za chorą umysłowo. Supermen, z którym podróżowała obecnie limuzyną, raczej nie zaliczał się do tej pożądanej kategorii.

Teraz pozostał im już tylko pojedynek na spojrzenia.

– Czy to ma być kazanie?

– Nie. Wskazanie, żeby słuchać uważnie dobrych rad.

Łatwo powiedzieć. Jak tu słuchać dobrych rad, kiedy człowiek, który ich udziela, całkowicie ją rozprasza. Nie tylko zmysłowymi ustami, ale też niezwykle szerokimi ramionami. Potrzeba by chyba dobrej mapy, żeby się nie zgubić pomiędzy jednym a drugim. Poza tym ramiona te obecnie spowite w nienaganny smoking przypominają dobitnie, że Blake Bennington poświęcił dla ratowania Jax uczestnictwo w ważnej imprezie charytatywnej.

Odchrząknęła nerwowo.

– Tak, wiem, że miał pan plany na wieczór. Przykro mi, że je zrujnowałam.

– Kwestia do dyskusji.

– Moja przykrość czy pana strata?

– Nie mogę ocenić jakości pani wyrzutów sumienia, natomiast wieczorne wyjście to obowiązek zawodowy, którego chętnie nie dopełniłem.

– To po co w ogóle pan tam szedł?

– Poczucie odpowiedzialności, panno Lee.

Klimatyzacja w limuzynie, zmęczenie po kilku godzinach spędzonych w areszcie, strój odpowiedni jedynie na występ, powoli robiły swoje. Jax była zziębnięta.

– Licząc się z zatrzymaniem, trzeba lepiej planować ubiór – zadrwił.

Westchnęła zrezygnowana.

– Czy możemy już uznać, że dzisiejszy dzień nie należy do moich najszczęśliwszych i po prostu przejść nad tym do porządku dziennego?

– Dopiero co się poznaliśmy. Muszę wierzyć na słowo.

Spojrzenie, jakim obdarzył Jax, zagęściło tylko atmosferę. Modliła się, by nie zauważył jej reakcji. Gdy niespodziewanie okrył ją swoją biurową marynarką o mocnym zapachu drogich perfum, poczuła się, jakby był to dotyk jego muskularnego ramienia.

– Dziękuję! Nie potrzeba! – zaprotestowała sztywno.

– Przestań się upierać, przecież ci zimno – zmienił nagle ton.

Zachowanie tego człowieka było dla niej trudne do przewidzenia i do wytrzymania.

– Posłuchaj, wiem, że rzadko masz do czynienia z kobietami w takim stylu jak ja, ale…

– Nie znasz mnie na tyle długo, żeby wiedzieć, z jakimi kobietami miewam do czynienia – przerwał jej natychmiast.

– Ale na tyle długo, żeby wiedzieć wszystko, co chcę – rzuciła szeptem.

– Niemożliwe.

Znieruchomiała. Paraliżował ją ten wszystko wiedzący ton. Nie mogła dalej milczeć.

– Mam ci powiedzieć, co o tobie myślę? – wypaliła.

– Nie potrafisz niczego zatrzymać dla siebie. Czemu miałabyś się nagle zmienić? – zadrwił po raz kolejny.

Nie odrywała od niego wzroku.

– Ubrania wybierasz na pokaz, nie dlatego, że ci się podobają. Mają symbolizować twój sukces. W pracy. A właściwie co ty robisz?

– Jestem prokuratorem.

– Imponujące. Włosy ścinasz grzecznie i staromodnie, ale zostawiasz jednak dłuższy fragment na górze. Żeby nie było za grzecznie. Ile masz lat? Trzydzieści? Więcej?

– Trzydzieści dwa.

No tak. Dzieliła ich przepaść pokoleniowa i wszelkie możliwe progi podatkowe. Jak ognia unikała wysokich, ciemnych, superprzystojnych facetów.

– I zakładam się, że te muskuły nie są efektem fascynacji sportem, ale domowej siłowni. Bo doskonała sylwetka to nieodłączna cecha wizerunku człowieka sukcesu. Podobnie jak samodyscyplina i takie tam rzeczy.

– Sztuka sama w sobie, pod którą, jak rozumiem, nie podpisujesz się.

– W relacje wchodzisz tylko z kobietami w swoim stylu. Zasady numer jeden i dwa brzmią: muszą być rozsądne i praktyczne.

– Pudło. – Przysunął się do niej. – To zasady numer dwa i trzy. Zasada numer jeden: muszą przestrzegać prawa.

Jax doskonale wiedziała, że z Blakiem zupełnie nic ich nie łączy. Jednak chęć sprowokowania go była zbyt silna, żeby odpuścić.

– Nie powiedziałam jeszcze o najważniejszym. A mianowicie: bokserki czy slipki?

Teraz wyglądał na szczerze rozbawionego. Patrzyła na niego zafascynowana.

– Nie wiesz? Tak samo znana kwestia jak to, co było pierwsze: jajko czy kura. Albo to, co ma większy wpływ: pochodzenie czy wychowanie.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że rodzaj noszonej przez faceta bielizny zdradza jego osobowość podobnie jak geny czy wpływ otoczenia.

– W pewnych kręgach tak!

– Widać to nie moje kręgi!

– Niewiele mi to mówi, a jeśli chodzi o DNA czy środowisko… – rozjaśniła się nagle – wierzę, że każdy z nas jest ich unikalną kombinacją.

Zamyślił się.

– A ja zawsze miałem nadzieję, że człowiek potrafi się im przeciwstawić i być sobą.

Zaintrygowała ją ta wypowiedź.

– To dlatego nosisz nienaganny garnitur? Żeby zagłuszyć swoje prawdziwe DNA?

– Proponuję ulepszoną wersję pytania: czy psychoanaliza za pośrednictwem rodzaju majtek to właściwy kurs dla terapeutki?

– Nie! – zaśmiała się. – Ale każdy wybór, jakiego dokonujemy, ujawnia jakąś naszą cechę. Na przykład dzisiejszy dzień pokazuje, że ja w życiu słucham głosu serca. – Przyjrzała się uważnie jego nieprzyzwoicie długim nogom. – A ty zdecydowanie należysz do facetów noszących slipki. Lubisz, żeby wszystko było porządnie i na miejscu.

Przez moment hipnotyzowali się dwuznacznymi spojrzeniami. Po chwili odpuściła i dodała:

– Emocje też.

Zdziwił się.

– Pozwól, że nie skomentuję konkluzji, jakoby moje emocje tkwiły w mojej bieliźnie! Zwłaszcza że nasze kontakty nie zakończą się na dzisiejszym dniu. Tak się umówiłem z siostrą.

Jax zmieszała się.

– Co mają wspólnego twoja umowa z Nikki i nasze dalsze kontakty?

– Nie powiedziała ci? W zamian za pomoc tobie, obiecała mi, że nareszcie zgodzi się, by ktoś na stałe zamieszkał z nami do pomocy. Dopóki ma gips.

– Nadal nie widzę związku!

Wtedy rozsiadł się wygodnie i ze swoim okropnym, nieznoszącym sprzeciwu uśmieszkiem powiedział:

– Jak to? Przecież tym kimś będziesz ty!

ROZDZIAŁ DRUGI

Blake nie odrywał wzroku od Jax. Chciał dokładnie zobaczyć jej reakcję, nim wybuchnie. Nie pomylił się. Najpierw kompletnie znieruchomiała, potem krzyknęła z furią:

– Nie! Albo lepiej: do cholery nie, nie, nie!

– To było wymowne – oznajmił z uśmiechem.

– I chyba klarowne!

– Ale czemu taki ostry sprzeciw? Nikki powiedziała mi, że cięcia budżetowe spowodują zawieszenie paru projektów centrum, w tym twojego. Czyli potrzebujesz pracy.

– Nie! Potrzebuję pomysłu, jak przywrócić dofinansowanie. Poza tym, bez obrazy… – choć jej ton sugerował coś zupełnie odwrotnego – …nie jestem aż tak w potrzebie, żebym musiała przyjmować pracę, która wiąże się z zamieszkaniem u ciebie w domu.

Słowa Jax zagęściły atmosferę do maksimum. Jakiś fragment świadomości Blake’a akceptował jej protest. Jednak z drugiej strony Nikki zwolniła już trzy osoby, które przyjął do pomocy. Odmówiła też korzystania z usług szofera. Gdy dotarło do niego, że na happening dojechała o własnych siłach, w gipsie do pasa kierując autem, prawie eksplodował. Jeśli będzie postępowała tak dalej, skończy jak ojciec. Zginie w wypadku.

Błyskawicznie odgonił napływającą falę wspomnień. Z premedytacją wpatrywał się w migające za szybą limuzyny palmy i samochody.

Tak. Siostra wkrótce doprowadzi go do obłędu. Ostatnie parę lat to było piekło. Teraz dodatkowo podejrzewał, że Nikki celowo stwarza większość problematycznych sytuacji. Żeby go dobić. Jak może skupić się na najważniejszym procesie w swej dotychczasowej karierze, jeśli cały czas podświadomie czeka na jej kolejny wybryk? Ktoś musi mu pomóc. A jedyną osobą, na którą zgadza się Nikki, jest rudowłosy diabeł w kowbojskich butach!

Zerknął ukradkiem w bok. Wyżej wymieniona diablica siedziała wpatrzona w siną dal. Jej nieokiełznane włosy do pasa oplatały falami całą sylwetkę, a z czarnych kozaków wystawały gołe, nieprzyzwoicie długie uda. Jax Lee… Kwintesencja problemów. Impulsywna, uparta, bardziej pyskata niż wszystkie jego byłe dziewczyny razem wzięte. Na domiar złego w jej zdrowym, ponętnym ciele tkwił zdrowy intelekt, który niestety nie oznaczał ani krzty zdrowego rozsądku czy poczytalności. Jedno wielkie ryzyko. Które będzie musiał podjąć!

Co gorsza, ta piekielna mieszanka bezgranicznie go podniecała.

Zebrał się w sobie i spojrzał na jeden z kowbojskich butów Jax, którym właśnie – świadomie czy też nie – wystukiwała jakiś rytm. Nie potrafiła siedzieć nieruchomo.

– Co może spowodować zmianę twojej decyzji? Pieniądze?

Przewróciła tylko oczami.

– Nieważne, jaką miałaś tygodniówkę. Potroję ją!

– Dzięki. Szukaj kogoś innego.

– Nikki odmawia. Jeśli chodzi o rodzinę, mamy jeszcze matkę, ale to ona namówiła małą, żeby sama prowadziła w gipsie. – Na widok niemego zapytania w oczach Jax poczuł się zobligowany dorzucić jakiekolwiek wytłumaczenie. Jak jednak wyjaśnić dziwne zjawisko, jakim jest Abigail Bennington? – Moja matka nie uznaje stawiania granic.

Coś, z czym można się było pogodzić, dopóki żył ojciec. Po jego śmierci to Blake musiał się zatroszczyć, żeby dwunastoletnia wówczas Nikki dotrwała do pełnoletniości w jednym kawałku. Prawdziwe wyzwanie.

– W sumie ty doskonale porozumiałabyś się z moją matką. Ona też wierzy, że wszyscy powinni się kierować tylko głosem serca – dodał.

– Sprytna dama.

– Jasne. Wierzy też w eliksiry miłosne, karty tarota i parapsychologiczne telefony zaufania. Zdecyduj więc sama.

– Już ją lubię – zaśmiała się.

Abigail Bennington była całkowicie niewiarygodna, nieprzewidywalna i stanowiła niezmiennie źródło frustracji. Jednym słowem potrafiła doprowadzić człowieka do rozpaczy. Kochał ją bardzo, miała wiele uroku, ale kontakty z nią nie należały do łatwych. Była zupełnie zwariowana jak ruda diablica w kozakach.

– Posłuchaj – zaczął bardzo wyważonym tonem. – Nikki potrzebuje towarzystwa, ja właśnie zajmuję się sprawą, która zabiera bardzo dużo czasu, a terminarz spotkań towarzyskich naszej matki wpędziłby w kompleksy Pierwszą Damę Ameryki. Większość znajomych Nikki ze szkoły średniej już tu nie mieszka, reszta pracuje. Ona czuje się kompletnie samotna.

Twarz Jax złagodniała. Chyba rozważała zmianę decyzji. Rzecz jasna, kierując się bardziej współczuciem niż pieniędzmi. Blake postanowił bezwzględnie wykorzystać to odkrycie.

– Tak bardzo czekała na te wakacje. No a teraz co? Tkwi sama w domu. – Jako prawnik nabrał doświadczenia w odgadywaniu tajników ludzkiej duszy i chętnie na nim polegał. – Nie ma kontaktu z rówieśnikami. – W głębi duszy uważał, że Nikki najbardziej przydałby się dozorca ze złym psem.

– Dobrze, zgadzam się – przerwała mu Jax. Z trudem zdławił triumfalny uśmiech. – Ale pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Zajmiesz się także moją sprawą.

Uśmiech przygasł.

– Jestem oskarżycielem, nie obrońcą!

– Nie stać mnie na adwokata, nawet za potrójne wynagrodzenie.

– Dostaniesz obrońcę z urzędu. Większość z nich to świetni prawnicy. Bardziej przydatni w twoim przypadku.

– Daruj, Krawaciku – odezwała się nagle bardzo poważnym tonem – ale trochę się na tym znam. Jako dziesięcioletnie dziecko znalazłam się w systemie rodzin zastępczych, co oznacza, że od kilkunastu lat mam do czynienia z pracownikami opieki społecznej, urzędnikami i sądami rodzinnymi. Mam więc prawo być nieco nieufna wobec tych instytucji. Oczywiście, że mogę mieć szczęście i trafić na kogoś rewelacyjnego, jednak zbyt dobrze wiem, co ze mną będzie, gdy stanie się odwrotnie.

W jej głosie nie było żadnego użalania się nad sobą. Tylko bardzo wysoki poziom pogodzenia się z sytuacją. Zrobiło to duże wrażenie na Blake’u. Miała wiedzę i doświadczenie zdecydowanie ponad swój wiek. Szkoda, że nie potrafiła z nich zrobić użytku. Chciał ją jakoś pocieszyć, ale doskonale wiedział, że zły obrońca to czasem konsekwencje na resztę życia.

– Niech to będzie handel wymienny – stwierdziła. – Jeśli mam ci pomóc z Nikki, takie są moje warunki.

Przy jego obecnym grafiku zajęć zgoda oznaczała ślęczenie po nocach. Ale obsesyjne myślenie o siostrze pozostawionej bez nadzoru też nie pomagało mu w pracy.

– Dobrze, ale będziesz mnie słuchać co do joty.

– Da się zrobić.

– Żadnych kłótni.

– Doskonale potrafię utrzymać język za zębami.

– Zobaczymy… – wyszeptał.

Nie odpuściła ani na sekundę. Ekscytowała go do szaleństwa.

– Zobaczymy! – powtórzyła z uśmiechem.

Rano Jax odważyła się zostawić Nikki relaksującą się nad basenem z tabletem w ręku i ruszyła w stronę głównej części posiadłości Blake’a. Do tej pory udało jej się unikać właściciela, gdyż jej pokój zlokalizowany był w osobnym domku dla gości, lecz niestety reszta dnia zapowiadała się inaczej.

Po raz tysięczny pożałowała, że przyjęła tę pracę, chociaż potrzebowała pieniędzy i musiała być mobilna, jeśli miała nadal zajmować się odzyskaniem funduszy na centrum. Poza tym dobrze znała uczucie samotności, więc sytuacja Nikki ostatecznie zadecydowała o wyborze. Dodatkowo Blake był doskonałym prawnikiem, a tego również potrzebowała. Jednak wizja bycia jego pracownikiem i mieszkania na jego posesji całkowicie ją frustrowała.

Jak również jego podejście do niej. Gdy z trudem hamował śmiech.

Kiedy poprzedniego wieczoru limuzyna zajechała pod gmach sądu, zauważyli, że nie ma tam już volkswagena. Blake natychmiast zadzwonił na komisariat, gdzie dowiedział się, że niewłaściwie zaparkowane auto zostało odholowane, a na właścicielkę nałożono mandat.

Musiała więc zagryźć zęby i wytrzymać jego towarzystwo, gdy pakowała rzeczy w swoim mieszkaniu. Co gorsza, pan prawnik wyglądał na coraz bardziej rozbawionego. A ona? Z przerażeniem odkryła, że nie jest jej to obojętne. Wprost przeciwnie: miała ochotę się rozpłakać, bo facet ewidentnie uważał ją za wariatkę!

Teraz niestety będzie musiała mu przypomnieć o czekającej ich wycieczce na parking skonfiskowanych aut.

Po chwili wciągnęła głęboko powietrze i weszła do wnętrza imponującego domostwa, gdzie natychmiast rozejrzała się bezradnie, nie wiedząc, w którą stronę iść. W starych, wytartych dżinsach poczuła się głupio w otaczających ją nowoczesnych marmurowych salonach. Rezydencja leżała w bezpośrednim sąsiedztwie South Miami Beach. Miała przeszklone ściany, z których rozpościerał się niesamowity widok na zatokę Biscayne.

Szybko odechciało jej się podziwiania pięknej scenerii, gdy w najdalszym rogu wielkiego pokoju zauważyła Blake’a. Zwolniła, ale serce zaczęło jej bić szybciej i głośniej. Zastanowiła się, czy nie uciec. Niestety zdradził ją odgłos tenisówek na ekskluzywnej posadzce i zanim zdążyła się wycofać, prawnik już na nią patrzył. Sekundę później wstał i ruszył w jej stronę. Nienagannie ubrany i ogolony. Zupełnie jak wczoraj. Zamienił tylko smoking na marynarkę. Czy naprawdę nie zauważył, że jest niedziela? I dlaczego wydawał się taki atrakcyjny? Uosabiał wszystko, czego nie lubiła najbardziej.

– Nie mów mi tylko, że przyjmujesz łapówki od mafii – przywitała go.

– Słucham? – zdębiał.

– Nieważne, jak wysoko się wywindowałeś. Nie wmówisz mi, że zarobiłeś na ten dom z pensji prokuratora. Chyba że bierzesz łapówki – wyjaśniła.

Uśmiechnął się.

– Przysięgam, że nie biorę łapówek. I uwierz mi: nikt normalny nie wybiera kariery prawnika dla szybkich pieniędzy. Przynajmniej przez pierwsze dwadzieścia lat. A ja istotnie mam to szczęście, że rachunki mnie nie dotyczą. Całą fortunę odziedziczyłem.

Czyli ktoś bliski zmarł. Ale sądząc z jego wyrazu twarzy, to nie był temat do rozmowy, raczej należy go omijać. Zatem ten wszechmocny człowiek też ma jakiś słaby punkt. Jax poczuła, że mięknie.

– No to będę musiała zweryfikować swoje pierwsze wrażenia o tobie. Nie jesteś jednak Jamesem Bondem. Wszystko przez ten smoking.

– Pewnie tak.

– Z drugiej strony bogacz walczący o sprawiedliwość to bardziej Zorro albo Batman.

– Ale oni działali poza prawem! Poza tym wolę smoking niż rajstopy. – Blake najwyraźniej podchwycił grę.

– Facet w rajstopach… ciekawe… – wymamrotała speszona obrazem, jaki pojawił się od razu w jej wyobraźni.

Spojrzeli na siebie.

Czas się na moment zatrzymał.

Musiała być dla niego czytelna. Widziała to w jego czujnym spojrzeniu.

Wielki błąd, Jax. Naprawdę wielki, powiedziała sobie.

Przejażdżka po mieście z Blakiem w takiej sytuacji nie wydawała się najlepszym pomysłem. Z drugiej strony brak samochodu czynił z niej więźnia w jego domu.

Zrezygnowana odchrząknęła i postanowiła połknąć przysłowiową żabę.

– A na serio, miałam nadzieję, że podrzucisz mnie na parking po auto.

Spoważniał. Zirytował się czy usiłował ukryć rozbawienie? Nie wiedziała już co gorsze.

– Po południu jestem wolny. – Ucieszyła ją perspektywa opóźnienia ich wycieczki, ale gdy usłyszała resztę, poczuła, że uginają jej się kolana. – Najpierw musimy jednak omówić warunki twojej umowy o pracę.

Westchnęła i ruszyła za nim niczym skazaniec, modląc się, żeby biuro było tak ogromne jak salon, bo przebywanie na małej przestrzeni w towarzystwie Blake’a Benningtona kosztowało ją zbyt wiele zdrowia.

Blake usadowił się za potężnym biurkiem, które na szczęście dla Jax całkowicie ich rozdzielało. Dziewczyna otworzyła wręczony jej kontrakt i zaczęła chodzić w kółko, czytając go pod nosem.