Księgarnia Napojów Księżyca - Dongwon Seo - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Księgarnia Napojów Księżyca ebook i audiobook

Dongwon Seo

3,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Podnosząca na duchu opowieść o magicznej księgarni, której klienci mogą cofnąć się w czasie, zobaczyć swoje życie na nowo i uwierzyć, że każdy problem da się rozwiązać.

Tu zbiegi okoliczności stają się przeznaczeniem

Odwiedźcie dziś wieczorem Księgarnię Napojów Księżyca. Sprawdźcie, co może wam polecić niebieskowłosy Mun. Jego imię brzmi jak angielskie „moon” ale oznacza po koreańsku „drzwi”. Mun potrafi otwierać drzwi do bardzo odległych miejsc. Może chcecie cofnąć się w czasie i naprawić coś ze swojej przeszłości? Może chcecie przestać żałować tego, co zrobiliście i tego, czego nie zrobiliście? Jesteście w dobrym miejscu. Tu, jak w prawdziwej księgarni, znajdziecie coś dla siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 23 min

Lektor: Bartosz Głogowski
Oceny
3,2 (167 ocen)
25
39
64
30
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
squirr

Z braku laku…

Niestety ta historia nie trafiła do mnie tak bardzo jak inne, równie powolne, azjatyckie powieści o życiu. Duże "nie" dla podróżowania w czasie.
30
Ilona_Maria

Nie polecam

Autor trafnie opisał moje wrażenia po przeczytaniu jego książki: "Za­mknął księ­gę po za­koń­cze­niu lek­tu­ry. Nic po sobie nie zo­sta­wi­ła. Czuł się z tym okrop­nie. Nie ro­zu­miał, jakie miało być jej prze­sła­nie." Wszystko było złe: od fatalnie wykreowanego świata przedstawionego, poprzez chaotyczną narrację, która wywołała u mnie dezorientację i frustrację, skończywszy na banalnych i płytkich historiach i ich bohaterach.
31
justynadomanska

Nie oderwiesz się od lektury

Mamy marzenia, mamy wspomnienia, czasami chcemy coś zmienić. Zawsze jednak chcemy mieć szansę, aby zrobić coś lepiej, powiedzieć więcej miłych słów. Magiczną książka, która bardzo chętnie przeczytałabym jeszcze raz. Magiczne spotkanie, czasami gorzkie, czasami słodkie, dokładnie takie jak życie.
31
Book-Lover

Z braku laku…

Jakie to było słabe... chyba m już dość tych cukierkowych opowieści.
31
kasiamazvrek

Z braku laku…

Specyficzna....
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:

달 드링크 서점[THE BOOKSTORE FOR DRINKING MOON GLOW]

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Monika Rossiter

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki, grafik i wyklejki: © Izabela Dudzik

달 드링크 서점

THE BOOKSTORE FOR DRINKING MOON GLOW

Copyright © 2022 서동원 (Seo DongWon)

Originally published by Moonhak Soochup Publishing Co., Ltd.

All rights reserved. No part of this book may be used or reproduced in any manner whatever without written permission except in the case of brief quotations embodied in critical articles or reviews.

Polish Translation Copyright © 2024 by Grupa Wydawnictwo Kobiece

Polish edition is published by arrangement with Moonhak Soochup Publishing Co., Ltd. through BC Agency, Seoul

Copyright © 2024 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Klaudia Ciurka, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-478-3

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik przygotował Woblink

woblink.com

Początek opowieści

Kryją się pomiędzy głośnymi budynkami lub wtapiają w spokojne obszary zielone. Czasami stoją samotnie w pobliżu parku, podobne do kawiarni.

Było to jedno z takich miejsc.

– No, jestem z Księżyca, jasne? Nikt mnie tutaj nie rozumie. – Pijana kobieta położyła głowę na stole. Z jej ust, najpewniej z powodu alkoholu krążącego w ciele, wylewały się pozbawione sensu słowa. – Banda durniów. Debili! Szlag niech ich wszystkich trafi!

Typowe pijackie wyzwiska.

Im bardziej uprzejma jest osoba, im częściej się uśmiecha, tym bardziej prawdopodobne, że jej prawdziwe „ja” pokrywa warstwa kurzu porównywalna do tej zalegającej na starych, zapomnianych woluminach. Tacy ludzie często kryją się za maskami twardymi niczym cement. Ona wyraźnie należała do tej grupy.

– Ech…

Niecodzienny widok stanowiły długie, jakby królicze uszy podskakujące nad jej głową.

– A ja się tak starałam! – wrzasnęła, by po chwili zanieść się płaczem.

Najwyraźniej została zwolniona z pracy. Była jedyną gościnią baru, za towarzystwo mając wyłącznie barmana.

Mężczyzna o niebieskich włosach w milczeniu przysłuchiwał się temu wybuchowi złości. Na przypiętej do jego piersi plakietce widniało imię: „Mun”.

– Ja pani wierzę – powiedział niespodziewanie, a po chwili dodał: – Że pochodzi pani z Księżyca i że jest pani bardzo silną Króliczką.

„Nazwał mnie silną Króliczką?” Głowa wydała jej się teraz kilkukrotnie cięższa niż zwykle. Ledwie ją uniósłszy, nawiązała kontakt wzrokowy z barmanem.

Stuk.

Położył coś na stole. Była to plakietka bardzo podobna do tej, którą miał na sobie.

– Chciałaby pani tu pracować?

Proponował pracę osobie, którą widział po raz pierwszy w życiu? Nie rozumiała, co nim kierowało. Nie miała jednak serca, by odrzucić tę niespodziewaną propozycję. Znalazła się w naprawdę podbramkowej sytuacji.

– Tak! Jestem naprawdę dobra. Zajmę się wszystkim, czym trzeba.

Gdy opuściła wzrok na identyfikator, szerzej otworzyła oczy. Czyżby się jej spodziewał? Na plakietce było już bowiem napisane: „Księżycowa Króliczka”.

1

A gdyby twoje życie było książką?

– Ależ ze mnie dureń.

Elegancki garnitur niepasujący do zaniedbanej brody, włosy mocno związane z tyłu. Daeil był dziś w nad wyraz podłym nastroju. Wyraziste rysy jego twarzy wyglądały przez to jeszcze ostrzej, jakby zostały wycięte mieczem.

„Gdybym wiedział, że to bar, tobym nie wchodził”.

Jak zwykle wyszedł z pracowni dopiero po świcie. Jego codzienną rutynę przełamał nowy lokal, który wypatrzył w wąskiej, rzadko uczęszczanej uliczce.

W normalnej sytuacji minąłby go, mrucząc pod nosem coś w stylu: „Otwierając sklep w takim miejscu, prosicie się o plajtę”. Jego uwagę zwrócił jednak slogan pod nazwą sklepu.

„A gdyby twoje życie było książką?”

Po latach poświęconych rzeczom stymulującym i prowokującym poczuł pewną nostalgię. Przyglądając się bliżej wnętrzu lokalu, ocenił, że przypomina on księgarnię, do której chodził w dzieciństwie.

Gdy był młodszy, zachodził do niej, by na stojąco czytywać książki. Posunięta w latach sprzedawczyni witała go ciepło, nawet jeśli niczego nie kupował. Wraz ze wspomnieniami w jego piersi pojawiło się ciepło, które spłynęło gardłem i rozgrzało zziębnięte ciało. Powoli unosząc głowę, zobaczył wielki szyld niepasujący do niedużego sklepiku.

„Księgarnia Napojów Księżyca”.

Czyż nie istnieje powiedzenie, że nic nie sprzedaje się tak dobrze jak wspomnienia? Wiedziony nostalgią, Daeil wszedł do środka.

– Jakiej historii sobie pan życzy?

Kelnerka podeszła do niego radośnie, trzymając w rękach menu. Do materiału na piersi miała przypiętą plakietkę z napisem „Księżycowa Króliczka”, a na głowie nosiła opaskę z króliczymi uszkami.

„Wszędzie to samo”.

Daeil pokręcił głową. Kelnerka przebrana za królika, bar udający księgarnię, krótko mówiąc: typowy symbol obecnych czasów, wykorzystujący nostalgię do zarabiania pieniędzy.

Kiedy świat tak bardzo upodobnił się do gotowych dań? Wszystko było szybsze, bardziej słone, bardziej pikantne. Gardził tym, jak mass media niszczyły pojęcie „zdrowego stylu życia”, jak bardzo kreowany przez nie obraz zaczynał przypominać festiwal próżności tych, którym udało się coś w życiu osiągnąć.

Ostatecznie i tak najlepiej sprzedawały się rzeczy, które przez chwilę pozostawiały na języku przyjemny posmak i tuczyły. I nie chodziło tylko o jedzenie.

Daeil Park. Przedstawiając się innym, wolał używać słowa „artysta”, nie „malarz”. Przynajmniej do niedawna.

„Piękne”.

Pamiętał dzień, w którym zobaczył pewien obraz i zalał się łzami. Chciałby namalować coś podobnego, zdolnego przynieść ukojenie, będącego jednocześnie dziełem sztuki i opowieścią.

Miał pewien talent. Gdy zamykał oczy, potrafił znów poczuć to, co kiedyś. Impuls wędrował przez układ nerwowy ku koniuszkom palców, które wręcz mrowiły, a następnie dawały upust nagromadzonym emocjom, niemal samodzielnie kreśląc obraz. To jednak należało już do przeszłości.

Pewnego dnia kurator wystawy, marszcząc brwi, powiedział mu:

– Panie Daeil, w tych czasach ludzie nie kupują tego typu rzeczy.

Nie wierzył. Malował w nadziei, że przyniesie komuś ukojenie. Kochał swoje obrazy, nawet jeśli się nie sprzedawały. Gdy ludzie stawali przed jego pracami i pogrążali się w zadumie, on sam wracał myślami do chwil, gdy je tworzył. Wystawiał się w różnych miejscach, nawet jeśli musiał za to płacić. Im dłużej oddawał się tej pasji, tym bardziej samotny się czuł.

„Myliłem się…”

Gdy nie było go stać nawet na tanie farby, musiał zaakceptować rzeczywistość. Zmierzyć się z obrazami, na jakie był popyt.

Słabość perfekcjonisty, Blondynka, która nie może zasnąć, Radość szaleńca, Emocje po zdradzie.

W jego oczach każdy z nich lekko lśnił. Ekscytował. Ale to wszystko. Wywoływany przez nie szok wybuchał w umyśle jak dynamit, po którym nie zostawało nic.

Wszelkie słowa pocieszenia czy wskazówki uważał za nieadekwatne, staroświeckie. Daeil musiał dusić w sobie nieprzyjemny dyskomfort, jaki wywoływały.

„Czy faktycznie o to tu chodzi?”

Miał wrażenie, jakby wielka, brutalna dłoń łapała go za włosy z tyłu głowy i wpychała jego twarz w niekończący się mrok.

A teraz czuł się dokładnie tak samo. „Przyrównują alkohol do opowieści”.

Menu w dłoniach kelnerki wyglądało żałośnie.

– Ta historia osadzona jest na Dzikim Zachodzie, ta w kosmosie. Ta z kolei w alternatywnej rzeczywistości na Ziemi.

Dłoń kobiety z króliczymi uszami przesuwała się nad menu tam i z powrotem. Wyglądało na to, że bar utrzymany był w literackim klimacie.

Gdyby nie królicze uszy, kelnerka nie zwracałaby na siebie uwagi. Żadnego skąpego body z króliczym ogonkiem, czarnego eyelinera na powiekach czy czerwonej pomadki na ustach. Długie, niefarbowane włosy i niewyzywająca mina nadawały jej wygląd wnuczki jakiegoś starego księgarza.

– Żadne z nich.

– Słucham?

Zaskoczony własnymi słowami, Daeil niedbale wskazał palcem pewną pozycję z karty.

– „Chłopiec, który dużo widział” – powiedziała kelnerka. – Tego sobie pan życzy?

Nie odpowiedział, skinął jedynie głową. Kelnerka z króliczymi uszami uśmiechnęła się lekko i odeszła w kierunku barmana.

„Znowu zachowałem się odpychająco”.

Celowo wybrał takie miejsce, w którym nie musiał wchodzić w kontakt z barmanem. Nie chciał angażować się w rozmowy z obcymi. Komunikował się z innymi jedynie poprzez swoje obrazy.

Daeil rozejrzał się po lokalu. Rozmowy z obcymi sprawiały mu dyskomfort, ale nie miał problemu z odwiedzaniem nowych miejsc. Czasami bywały one inspirujące. Ostatnio żył w ciągłym pośpiechu i nie miał czasu, by na spokojnie rozejrzeć się wokół, przez co pobyt w tak klimatycznym wnętrzu działał na niego odprężająco.

„Kiedy powstało to miejsce?”

Subtelny blask świateł zwracał uwagę w panującym półmroku. Wykonane z drewna meble przywoływały skojarzenia z biblioteką.

„Tyle że sprzedają tu alko, a nie książki”.

W lokalu nie było nikogo poza nim, dzięki czemu Daeil mógł wreszcie się odprężyć. Czy zdarzyło mu się odczuć taki spokój gdziekolwiek poza swoją pracownią? Czuł się nawet lepiej niż w studiu, gdzie musiał malować obrazy, które mu się nie podobały.

Spędził chwilę w ciszy. Tik-tak, tik-tak. Jego ciało zalała fala zmęczenia. Wskazówka odmierzająca sekundy w wiszącym na ścianie zegarze zdawała się zwalniać. Powieki mu ciążyły. Miał wrażenie, że zaraz zaśnie. „A może już zasnąłem?” Myśli miał tak zamglone, że nie był tego pewien.

Stuk!

Wzdrygnął się, zaskoczony nagłym hałasem. Przełknął ślinę i odruchowo się rozejrzał. Dźwięk zdawał się dochodzić tuż spod jego ucha, w okolicy nie było jednak nikogo.

– Historia, którą pan zamawiał.

Łagodny głos dobiegał z ust barmana o niebieskich włosach. Na kontuarze przed nim stała okrągła, smukła szklanka.

– Mmm, hmm…

By nie zdradzić się ze śladami senności, wstał z przesadnym rozmachem i ruszył pewnym krokiem. Podszedł do szklanki, wysunął krzesło i usiadł ostrożnie, żeby nie pomiąć ubrania. Był usatysfakcjonowany pozą, jaką udało mu się przybrać. Gdy zadowolony sięgał po szklankę, zdał sobie z czegoś sprawę: „Mogłem poczekać, by mi to podano!”.

Gdyby nie wstał, kelnerka przyniosłaby drinka do stolika. Niepotrzebnie naraził swoją dumę na szwank. Miał wrażenie, że zachował się niewłaściwie. Nie wiedział, jakie zasady panują w tego typu lokalach, co stanowiło niemały problem. Powiedziawszy A, musiał powiedzieć też B. Postanowił udać, że od samego początku chciał porozmawiać z barmanem.

– Bardzo tu przytulnie – powiedział Daeil, podnosząc szklankę. Czyżby się denerwował? Głos wydobywający się z jego ust brzmiał ochryple.

– Dziękujemy – odpowiedział obojętnie niebieskowłosy barman.

Ta wymiana uprzejmości nie zabrzmiała tak niezręcznie, jak się obawiał. Spojrzał na plakietkę przypiętą do koszuli barmana i odczytał słowo „Mun”.

– Interes nie idzie najlepiej? – Pożałował tego pytania, ledwie je zadał.

Widział, że ruch był raczej kiepski, więc jego słowa mogły co najwyżej sprawić przykrość rozmówcy. Zawsze tak było. Mówił rzeczy, które wprawiały innych w dyskomfort. Później zwykle winił sam siebie za brak wyczucia, ale jego usta kiepsko radziły sobie z relacjami międzyludzkimi i od razu wypowiadały to, co pojawiało się w myślach. Zawstydzony, nie potrafił wymyślić żadnych słów usprawiedliwienia. Te czasami pojawiały się później, kiedy kładł się do łóżka.

Takie nieprzemyślane wypowiedzi w połączeniu z ostrymi rysami twarzy sprawiały, że wielu darzyło go antypatią. Z tego też powodu w czasach studenckich jego jedynymi przyjaciółmi były książki i obrazy.

– Tak, nie mamy zbyt wielu gości – odpowiedział z delikatnym uśmiechem Mun. Nie wydawał się zakłopotany. Czy to dlatego, że jako barman miał do czynienia z najróżniejszymi ludźmi? – Dzięki temu mogę swobodnie z nimi rozmawiać. – Spojrzał na Daeila życzliwie, jakby byli przyjaciółmi.

Mężczyzna poczuł się z tym nieswojo. Spomiędzy jeszcze mocniej drżących warg wyrwały się kolejne słowa:

– Z takim podejściem na pewno będzie panu ciężko. Bez względu na to, jak bardzo lubi pan to, co robi, ostatecznie się pan złamie. – Spojrzał przenikliwie na rozmówcę. Wyrobił w sobie ten nawyk, by ukryć zakłopotanie własnymi nieprzemyślanymi słowami. „Dość! Dosyć!”, krzyczał do siebie w duchu, ale wargi kontynuowały: – Ach, chyba że macie wyśmienite drinki, to wtedy zupełnie inna rozmowa.

Zamierzał najpierw upić łyk, a później skomentować: „Ach! Ale drinki macie przednie, więc myślę, że niedługo będzie lepiej!”. Słowa padły jednak, zanim choćby dotknął ustami szklanki, a jego mózg tak sformułował wypowiedź, że zabrzmiała ona jak krytyka. Jakby barman nie radził sobie z drinkami. Tragedia.

– Proszę skosztować. – Barman wciąż spokojnie się uśmiechał.

Daeil z kolei utrzymał surowy wyraz twarzy, choć w głębi serca było mu go żal. Chciał jak najszybciej osuszyć szklankę i opuścić lokal.

Natychmiast otoczył dłonią naczynie. Nie przepadał za wonią alkoholu, więc chciał zamknąć oczy i wypić całą zawartość naraz. Jedno spojrzenie na wnętrze szklanki kazało mu jednak zmienić zdanie.

– Co to takiego?

Podany w przezroczystym naczyniu drink miał wyraźne kolorowe warstwy. Barwy nie zmieszały się ze sobą, gdy Daeil trącił szklankę, co jeszcze bardziej go zafascynowało.

– „Chłopiec, który dużo widział”. Zamawiał go pan. Myślę, że warto pić go warstwa po warstwie.

Koktajl wyglądał naprawdę ładnie. Barwne warstwy o bajkowym połysku zwracały uwagę Daeila, choć nie przepadał on za alkoholem. Kolory pięknie falowały pomiędzy szklanymi ściankami. Napój tak bardzo mu się podobał, że zaczął rozumieć, czemu ktoś mógłby go nazwać opowieścią.

– Wygląda przepysznie.

Niemal zbyt ładnie, by wypić. Wierzchnia warstwa miała kolor szmaragdu. Kojarzyła mu się z delikatnie drgającym ogonem.

Daeil ostrożnie upił łyk, uznając, że wejście do tego dziwnego lokalu było jednak dobrym pomysłem.

– Fuj, cóż to?!

Wypełniająca go ekscytacja zniknęła, ledwie skosztował drinka. Jego usta wypełnił gorzki, cierpki smak. Jakby napił się wody ze ścieku. Zamierzał wypluć napój, gdy w jego myślach zaczęły się pojawiać nieznane mu sceny.

Był jedynakiem. Urodził się z mocnymi nogami, z wiekiem zaczął lubić piłkę nożną. Więcej: pokochał ją oraz te chwile, gdy był przepocony i z trudem łapał oddech. Krok za krokiem, trening za treningiem stawał się bohaterem boiska. Miał nigdy nie zapomnieć momentu, gdy wybrano go do udziału w Mistrzostwach Świata Młodzików, piłkarskich zawodach dla dzieci.

Nieszczęście pojawiło się bez ostrzeżenia. Pewnego dnia zaspał. Spóźnił się na autobus, którym miał dojechać na zgrupowanie, więc zamówił taksówkę. Już w drodze bardzo złorzeczył matce. Opanował go szał niedojrzałego dzieciaka. Kto mógłby przewidzieć, że to jego ostatni tego typu wybuch?

Doszło do wypadku, jaki mógłby wydarzyć się w dowolnym miejscu na świecie. W tym konkretnym zderzeniu wzięła udział taksówka, którą jechał chłopiec. Na szczęście jego nogi nie ucierpiały. Odeszła jednak matka, próbująca ochronić go własnym ciałem. Na domiar złego szklany odłamek odbił się w niefortunnym kierunku, tak że inteligentne oczy chłopca straciły swój blask. Pozbawiony wzroku nie mógł grać w piłkę nożną, przez co jego dziecięce marzenie legło w gruzach.

– Uff, huff.

Nieprzyjemne uczucie w całym ciele zaczęło powoli ustępować. W gardle czuł taką suchość, jakby jego wnętrze strawił ogień. Daeil przełknął cały alkohol, jaki miał w ustach. Spojrzał na barmana, płonąc wściekłością.

– Co to miało być?!

– Podałem panu opowieść o chłopcu.

Wciąż wydawał się odprężony, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Daeila. „Co on mi dał, do diabła?”

Daeil nazywał obrazy „opowieściami”, gdyż każdemu, kto na nie patrzy, przywodzą one na myśl inne wspomnienia. To jednak było coś innego, swego rodzaju iluzja, doświadczenie podobne do rzeczywistości wirtualnej obserwowanej po nałożeniu na twarz specjalnego urządzenia.

„Czy w koktajlu były narkotyki?”

Zaczęły drżeć mu dłonie. Rozejrzał się. Z każdą upływającą chwilą czuł coraz dotkliwsze pragnienie. Miał wrażenie, że lada moment umrze. Chciał się napić czegokolwiek, byle je ugasić.

– Wody! Proszę dać mi wody!

– Napój ma pan przed sobą.

Daeil miał ochotę wrzasnąć, głos jednak uwiązł mu w płonącym z pragnienia gardle. Czy barman miał do niego żal o to, że obraził ten lokal? Ale przecież drink został przygotowany, jeszcze zanim zamienili ze sobą choćby słowo.

Znalazł się w niemożliwej do objęcia rozumem sytuacji, a wyobraźnia podsuwała mu najbardziej szalone wizje. Choćby taką, w której stojący przed nim barman jest zwariowanym mordercą. Może truł osoby, które przychodziły do baru, gdy nie było w nim nikogo innego?

– B-błagam!

Miał wrażenie, że umrze, jeśli czegoś nie wypije. Jak to się mówi, człowiek pokornieje w obliczu śmierci? Wypełniająca go wściekłość w mgnieniu oka zmieniła się w lęk. Jedyną osobą, która mogła go w tej chwili ocalić, był stojący przed nim barman.

– Druga warstwa jest łagodniejsza. – Mężczyzna wskazał ręką szklankę.

Ta szmaragdowa, z samej góry, zniknęła. Kolejna była intensywnie czerwona. Wyglądała raczej złowieszczo.

– Wody…!

Daeil był już na skraju wytrzymałości. Każdy oddech sprawiał mu ból, jakby jego nozdrza wypełniały ziarna pieprzu. Przestawał myśleć racjonalnie. Umysł wypełniała mu jedynie chęć ugaszenia pragnienia.

„Oby inny kolor faktycznie smakował lepiej”. Skupiony na tej jednej myśli, wypił drugą warstwę napoju.

– Ach.

Smakowała jak truskawki zmiksowane z zimnym mlekiem. Pulsujący ból zaczął powoli zanikać. Jego ciało zalała ulga, w umyśle zaś wykwitła kolejna wizja.

Rany zagoiły się z czasem, a życie chłopca wróciło do normy. Niczym mrok, na który skazała go utrata wzroku, spowijał je jednak smutek. Popadł w depresję, stracił chęć do życia. Ojciec dokładał wszelkich starań, by mu pomóc, nie potrafił jednak w pełni zrozumieć trosk syna. Chłopiec nauczył się żyć ze swoim smutkiem. Ojciec nie był jedyną osobą, która się o niego troszczyła.

Chłopiec miał przyjaciółkę. W przeciwieństwie do innych dzieci, które przestały się z nim trzymać, ona zawsze była obok.

Po wypadku chłopiec stał się szorstki w obyciu, przez co przebywanie z nim nie było łatwe. Istniało jednak coś, co zmiękczało jego serce: dźwięki pianina. Jego przyjaciółka bardzo dobrze grała na tym instrumencie. Pewnego dnia, nasłuchawszy się jej, chłopiec zapragnął sam zgłębić tajniki tej muzycznej sztuki. Dziewczynka wysłuchała jego prośby i otoczyła go swoją opieką tak troskliwie, że ciężko było uwierzyć, iż jest ledwie dzieckiem.

Czas płynął. Rozpoczęli naukę w szkole średniej, a chłopiec stał się bieglejszy w sztuce gry na pianinie niż dziewczynka.

– Khe, khe.

Kaszel ustąpił po chwili. Związany z nim ból okazał się tak dotkliwy, że w kącikach oczu zebrały się łzy.

– Ej. – Daeil znów spojrzał na barmana. Wobec powagi zaistniałej sytuacji jego na co dzień surowe spojrzenie stało się wręcz wrogie.

– Druga warstwa była słodka, prawda? – Barman zaśmiał się, jakby szczerze go to cieszyło. Roztaczał wokół siebie bardzo pozytywną energię, przez co ciężko było się na niego gniewać. Miał przy tym rację: druga, czerwona warstwa okazała się słodka. Nie tylko ukoiła wcześniejszy ból, ale jeszcze pozostawiła po sobie przyjemny posmak. Jej aromat był tak intensywny, że Daeil nie potrafił wypuścić szklanki z ręki.

– Jeśli podał mi pan coś dziwnego… to… – Język zaczął mu się plątać w połowie zdania.

Ciepło rozchodzące się od uszu po całej twarzy podpowiadało mu, że był już wstawiony.

Język wciąż odmawiał mu posłuszeństwa, więc całą energię skupił na nadaniu mocy swojemu spojrzeniu. Dobrze wiedział, że złowrogi wyraz twarzy czasami okazuje się pomocny.

– To dość nietypowy drink. – Barman nie okazał choćby najmniejszych oznak strachu mimo tego pokazu mocy. Wręcz przeciwnie: odpowiedział w nieco żartobliwy sposób.

Daeil nie był już pewny, dlaczego jeszcze chwilę temu unosił się gniewem. Wiedział, że istnieje wiele różnych rodzajów alkoholu, w tym takie powodujące pieczenie w przełyku. Byłoby miło, gdyby podając napój, barman uprzedził go o jego mocy. Jednocześnie tego typu ostrzeżenie nie stanowiło obowiązku, a jedynie przejaw dobrej woli. Daeil sam wybrał sobie drinka, barman tylko mu go zaserwował.

– Ekhem. – Zawstydzony swoim wybuchem złości, Daeil odchrząknął. – To przez alkohol, gadałem od rzeczy. Przepraszam.

– Pierwszy łyk był mocny, prawda? Przekąski dla pana. Na koszt firmy.

Na okrągłym talerzu ułożono połówki pomidorków koktajlowych. W połączeniu z sałatką i sosem wyglądały jak deser z wykwintnej restauracji.

W tym momencie Daeil przypomniał sobie o swoim chudym portfelu.

– Z góry uprzedzam: nie przelewa mi się.

– Bez obaw. Przekąsek dla gości nam nie zabraknie. Lodówka jest pełna.

Pogodny ton barmana zdjął kamień z jego serca.

– Macie tu tak dobrą obsługę, że lada moment zyskacie na popularności.

Wreszcie udało mu się powiedzieć to, co chciał przekazać wcześniej. Daeil nabił jeden z pomidorków na nieduży widelczyk i włożył do ust.

– Czy to danie też ma jakąś specjalną nazwę?

– Oczywiście. To nasze „Gadatliwe pomidorki”. Jedząc je, ma się ochotę coś o sobie opowiedzieć.

Daeil zachichotał cicho, słysząc bezsensowne wytłumaczenie barmana. Zakładał, że był to jeden ze sposobów zachęcenia go do częstszych wizyt, ale miał przy tym wrażenie, że mężczyzna faktycznie był ciekaw jego opowieści.

– Nic za darmo, tak?

– Mniej więcej.

Daeil nie przepadał za pogawędkami z obcymi. Dziś jednak, wyjątkowo, nie miał nic przeciwko nim.

– Maluję. Dla jasności: żadne dzieła sztuki. Maluję rzeczy, które się sprzedają. Prowokujące, pikantne. Skończyła się już moda na obrazy przedstawiające ważne chwile. Wszyscy mi mówią, żebym się nie poddawał, ale jednocześnie sugerują, że powinienem malować rzeczy brutalne, mocne. Czasami maluję akty, a później patrzę na nie i zastanawiam się, po co to robię. – Daeil nabił na widelec kolejnego pomidorka i go zjadł. Był rozdrażniony, po głowie wciąż krążyły mu negatywne myśli. – Jestem chodzącą porażką. Już dawno przestałem podążać za swoimi marzeniami.

Czuł się źle. Żadna liczba pomidorków nie była w stanie zetrzeć z jego języka posmaku goryczy. Nie chciał opowiadać o sobie, bo z jego ust padały wyłącznie gorzkie słowa. Były jak słój pełen zepsutych ryb. Ich otwarcie pozostawiało po sobie nieprzyjemny zapach i nic więcej.

– Jak na chodzącą porażkę prezentuje się pan bardzo dobrze – powiedział barman, jakby próbując poprawić atmosferę między nimi. Jego wzrok spoczywał na stroju Daeila.

Faktycznie, mężczyzna miał na sobie dobrze skrojony garnitur.

– Och, to zupełnie inna historia.

– Jaka?

– Hmm… Niewarta opowiadania.

– Życzy pan sobie więcej pomidorków?

– Szczwany z pana lis. – Daeil westchnął ciężko. Zaraz potem kąciki jego ust się uniosły.

Barman, w przeciwieństwie do innych, wydawał się żywo zainteresowany wysłuchaniem jego opowieści.

– Kochałem kiedyś kogoś. Pewnego razu ta osoba powiedziała mi, że przynoszę jej wstyd.

– O rany.

– Nie, nie. Rozumiem ją. Nosiłem się wtedy niechlujnie. Od tamtej pory zwracam dużą uwagę na to, jak wyglądam. Zacząłem nosić eleganckie ubrania, dbać o etykietę. Inni docenili tę zmianę, więc była to dobra decyzja. – Daeil uśmiechnął się wstydliwie, drapiąc szorstki zarost porastający mu brodę. – Choć wystarczy chwila nieuwagi, żeby się trochę zapuścić.

– Zazdroszczę panu brody. Ja w ogóle nie mam zarostu.

Daeil przeciągle spojrzał na twarz barmana. Wyglądał dość młodo jak na właściciela lokalu. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat.

– Tak, cóż… Pan za to ma swój własny bar w tak młodym wieku. Ja mam już pięćdziesiątkę na karku i wciąż nie spełniłem swoich marzeń.

Barman spojrzał na zegarek na nadgarstku.

„Naprawdę mam już pięćdziesiąt lat? – zastanowił się Daeil, ale szybko się otrząsnął. – Po prostu dawno nie piłem alkoholu, nic dziwnego, że czuję się dziwnie”.

– Może to poprawi panu humor? – Spojrzenie barmana spoczęło na dłoni Daeila. A konkretniej na trzymanej pomiędzy palcami szklance. – Kolejna warstwa będzie jeszcze słodsza.

– Jest dość niska.

– Bo dobre chwile zawsze szybko się kończą.

W szklance zostały już tylko dwa kolory. W przeciwieństwie do wcześniej spożytych warstw, z których każda zajmowała blisko trzecią część zawartości, ta przedostatnia była wyjątkowo wąska.

„Już poprzednia była słodka. Ile słodyczy będzie tym razem?”

Daeil uniósł szklankę do ust, czując, jak szybko bije mu serce.

– Hm…

Musujący, przyjemny w smaku napój wypełnił mu usta niczym puszysty obłok. Gdy przełykał drinka, miły aromat dotarł do jego nozdrzy, wywołując uśmiech.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej