Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness - ebook

Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 ebook

Deborah Harkness

4,6

Opis

Jeszcze raz poddajcie się urokowi Diany i Matthew w oszałamiającej kulminacji opowieści zapoczątkowanej przez "Księgę czarownic" i "Cień nocy".

Świat czarownic, demonów i wampirów. Manuskrypt zawierający tajemnice ich przeszłości i klucz do przyszłości. Historia zakazanej miłości Diany i Matthew.

Po podróży w czasie w "Cieniu nocy", drugim tomie fascynującego cyklu Deborah Harkness, historyczka i czarownica Diana Bishop i naukowiec wampir Matthew Clairmont wracają do teraźniejszości, żeby stawić czoło nowemu kryzysowi i starym wrogom. W rodzinnym domy Matthew we Francji ponownie spotykają się ze swoimi rodzinami... z jednym smutnym wyjątkiem. Ale prawdziwe zagrożenie dla ich przyszłości dopiero ma się pojawić, a wtedy naglącą sprawą stają się poszukiwania nieuchwytnego rękopisu Ashmole 782 i jego brakujących stron. Korzystając ze starej wiedzy i współczesnej nauki, Diana i Matthew w końcu dowiadują się, co przed wiekami odkryły czarownice.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 841

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (742 oceny)
543
144
39
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kassfelis

Nie oderwiesz się od lektury

Burzliwe, ale przy tym idealne zakończenie historii. Warto czytać do końca.
00
ClaudiaSz

Dobrze spędzony czas

Uwielbiam!
00
paulinalawniczek17

Nie oderwiesz się od lektury

cala serio jest cudowna
00
alicja436

Dobrze spędzony czas

mile zakonczenie
00
Ajmsam75

Nie oderwiesz się od lektury

polecam cala serie
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Book of Life

Copyright © 2014 by Deborah Harkness Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG

Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dark Crayon Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń

Wydanie IIISBN 978-83-66409-99-6 Warszawa 2019

Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl

Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o. o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 733 50 10 www.dressler.com.pl

Przeżywa gatunek nie najmocniejszy, nie najinteligentniejszy, ale taki, który najlepiej przystosowuje się do zmian.

Philippe de Clermont,

Sol w Raku   Znak Raka odnosi się do domów, ziem, skarbów iwszystkiego, co ukryte. To czwarty dom Zodiaku. Oznacza śmierć ikoniec rzeczy.  

Rozdział 1

Duchy nie mają dużo masy. Składają się głównie ze wspomnień i serca. Na jednej z okrągłych wież Sept-Tours Emily Mather przycisnęła przezroczystą rękę do piersi, którą nawet teraz dławił lęk.

Czy kiedyś będzie łatwiej? Jej głos był prawie niesłyszalny. Patrzenie? Czekanie? Wiedza?

Nie zauważyłem, odparł krótko Philippe de Clermont. Stał niedaleko i wpatrywał się w swoje równie przeświecające palce. Ze wszystkich rzeczy w byciu martwym, których nie lubił – tego, że nie może dotknąć żony Ysabeau, że nie czuje jej zapachu ani smaku, że nie ma mięśni, żeby stoczyć pojedynek – na szczycie listy znajdowała się niewidzialność. Ona wciąż mu przypominała, jaki się stał nieważny.

Emily wydłużyła się mina, a Philippe przeklął się w myślach. Odkąd czarownica umarła, była jego stałą towarzyszką, dzieliła jego samotność. Co sobie myślał, żeby warczeć na nią jak na służącą?

Może będzie łatwiej, kiedy już przestaną nas potrzebować, odezwał się Philippe łagodniejszym tonem. Może i był bardziej doświadczonym duchem, ale to Emily rozumiała metafizykę ich sytuacji. To, co mu powiedziała, zupełnie nie zgadzało się z tym, co on sam myślał o zaświatach. Sądził, że żywi widzą zmarłych, bo czegoś od nich potrzebują: pomocy, wybaczenia, odpłaty. Emily twierdziła, że to tylko ludzkie mity i że martwi mogą się ukazać żywym wyłącznie wtedy, kiedy ci odpuszczą i pójdą dalej.

Dzięki tej informacji łatwiej było mu znosić to, że Ysabeau go nie widzi. Ale niewiele łatwiej.

– Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć reakcję Em. – Ciepły alt Diany popłynął w stronę blanków. – Będzie taka zaskoczona.

Diana iMatthew, powiedzieli jednocześnie Emily i Philippe, zerkając w dół na brukowany dziedziniec otaczający château.

Tam. Philippe wskazał na podjazd. Nawet martwy zachował wzrok wampira, ostrzejszy niż ludzki. Z szerokimi ramionami i szatańskim uśmiechem nadal był aż nazbyt przystojnym mężczyzną. Spojrzał z tym właśnie uśmiechem na Emily, a ona nie mogła się powstrzymać; musiała go odwzajemnić. Są piękną parą, prawda? Spójrz, jak zmienił się mój syn.

Wampiry nie powinny się zmieniać wraz z mijającym czasem, dlatego Emily spodziewała się, że zobaczy te same ciemne włosy, czarne z granatowym połyskiem; te same zmienne szaro-zielone oczy, chłodne jak zimowe morze; tą samą bladą skórę i duże usta. Ale podobnie jak Philippe ona też zauważyła kilka subtelnych różnic. Włosy Matthew były krótsze, a z brodą wyglądał jeszcze groźniej niż zwykle, jak pirat. Emily wydała stłumiony okrzyk zaskoczenia.

Czy Matthew jest... większy?

Tak. Podtuczyłem go, kiedy on iDiana byli tutaj wtysiąc pięćset dziewięćdziesiątym. Przez książki robi się miękki. Musi więcej walczyć, amniej czytać. Philippe zawsze uważał, że istnieje coś takiego jak nadmiar edukacji. Matthew był na to żywym dowodem.

Diana też wygląda inaczej. Bardziej jak jej matka ztymi długimi miedzianymi włosami, stwierdziła Em, odnotowując najbardziej widoczną zmianę u swojej siostrzenicy.

Diana potknęła się na bruku, a Matthew natychmiast wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać. Kiedyś Em uważała jego nadopiekuńczość za przejaw zaborczości charakterystycznej dla wampirów. Teraz, z nowej perspektywy, zrozumiała, że on po prostu dzięki nadnaturalnej spostrzegawczości widział najdrobniejszą zmianę wyrazu twarzy i nastroju Diany, każdą oznakę zmęczenia czy głodu. Jednakże dzisiaj jego troska wydawała się zwielokrotniona.

Zmieniły się nie tylko jej włosy. Na twarzy Philippe’a odmalowało się zdumienie. Diana nosi dziecko... dziecko Matthew.

Emily uważniej przyjrzała się siostrzenicy, korzystając z większej wnikliwości, którą dała jej śmierć. Philippe miał rację, częściowo. Chciałeś powiedzieć: „dzieci”. Diana będzie miała bliźnięta.

Bliźnięta, powtórzył z zachwytem Philippe. Jego wzrok przyciągnęła żona. Spójrz, tam są Ysabeau, Sara, Sophie iMargaret.

Co się teraz stanie, Philippie? Serce Emily ściskał coraz większy lęk.

Końce. Początki. Philippe celowo mówił niejasno. Zmiana.

Diana nigdy nie lubiła zmian, stwierdziła Emily.

To dlatego, że boi się tego, czym musi się stać, odparł Philippe.

* * *

Marcus Whitmore widział wiele okropności od tamtej nocy w roku 1781, kiedy Mathew de Clermont uczynił go wampirem. Ale żadna nie przygotowała go na dzisiejszą próbę: poinformowanie Diany Bishop, że jej ukochana ciocia Emily Mather nie żyje.

Marcus odebrał telefon od Ysabeau, kiedy razem z Nathanielem Wilsonem oglądali w rodzinnej bibliotece wiadomości telewizyjne. Żona Nathaniela Sophie i ich córka Margaret drzemały na kanapie.

– Świątynia – rzuciła naglącym tonem Ysabeau. – Przyjdź. Natychmiast.

Marcus bez pytania posłuchał babki. W drodze do drzwi zatrzymał się tylko po to, żeby zawołać swojego kuzyna Gallowglassa i ciotkę Verin.

W letnim przedwieczornym świetle dotarł do polany na szczycie wzgórza, rozjaśnionej przez nadprzyrodzony blask, który przesączał się między drzewami. Od wiszącej w powietrzu magii Marcusowi zjeżyły się włosy.

Potem wyczuł obecność wampira Gerberta z Aurillac. I jeszcze kogoś. Czarownicy.

Lekkie, zdecydowane kroki rozbrzmiały na korytarzu, przenosząc Marcusa z powrotem do teraźniejszości. Ciężkie drzwi otworzyły się ze skrzypieniem.

– Cześć, kochanie.

Marcus odwrócił wzrok od krajobrazu Owernii i wziął głęboki wdech. Zapach Phoebe Taylor przypominał mu gęstwinę bzów, które rosły przed czerwonymi drzwiami jego rodzinnej farmy. Delikatny, ale zdecydowany aromat zapowiadał wiosnę po długiej zimie Massachusetts i zawsze przywoływał obraz jego od dawna nieżyjącej matki i jej wyrozumiałego uśmiechu. Teraz kojarzył mu się jedynie ze stojącą przed nim drobną kobietą o żelaznej woli.

– Wszystko będzie dobrze. – Phoebe poprawiła mu kołnierzyk. Jej oliwkowe oczy były pełne troski.

Przerzucił się na bardziej oficjalne ubrania niż T-shirty mniej więcej w tym czasie, kiedy zaczął podpisywać listy imieniem i nazwiskiem Marcus de Clermont zamiast Marcus Whitmore, pod którym to nazwiskiem znała go Phoebe, zanim opowiedział jej o wampirach, ojcach liczących sobie tysiąc pięćset lat, francuskim zamku pełnym groźnych krewnych i o czarownicy Dianie Bishop. Według Marcusa z cudem graniczyło to, że dziewczyna z nim została.

– Nie będzie. – Marcus pocałował ją w dłoń. Phoebe jeszcze nie poznała Matthew. – Zostań tu z Nathanielem i resztą. Proszę.

– Mówię ci po raz ostatni, Marcusie Whitmore, że będę stała u twojego boku, kiedy będziesz witał swojego ojca i jego żonę. Nie wierzę, że nadal musimy o tym dyskutować. – Phoebe wyciągnęła do niego rękę. – Idziemy?

Marcus ujął jej dłoń, ale zamiast ruszyć do drzwi, tak jak narzeczona się spodziewała, przyciągnął ją do siebie. Phoebe popatrzyła na niego zaskoczona, z jedną ręką w jego dłoni, drugą przyciśniętą do jego serca.

– Dobrze. Ale jeśli ze mną pójdziesz, musisz spełnić pewne warunki. Po pierwsze, przez cały czas będziesz ze mną albo z Ysabeau.

Phoebe otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale uciszyło ją poważne spojrzenie Marcusa.

– Po drugie, jeśli każę ci wyjść z pokoju, zrobisz to. Bez zwłoki. Bez pytań. Idź prosto do Fernanda. On będzie w kaplicy albo w kuchni. – Marcus przyjrzał się jej twarzy i zobaczył na niej niepewność, ale też akceptację. – Po trzecie, pod żadnym pozorem nie znajdziesz się w zasięgu ręki mojego ojca. Zgoda?

Phoebe pokiwała głową. Jako dobra dyplomatka była gotowa przestrzegać jego zasad... na razie. Jednakże jeśli ojciec Marcusa okaże się takim potworem, za jakiego uważano go w tym domu, ona zrobi to, co musi.

* * *

Fernando Gonçalves wylał ubite jajka na gorącą patelnię, pokrywając nimi smażone ziemniaki. Jego tortilla espańola była jedną z niewielu potraw, którą jadała Sarah Bishop, a akurat dzisiaj wdowa potrzebowała sił.

Gallowglass siedział przy kuchennym stole i wydłubywał krople wosku z pęknięć w starych deskach. Z blond włosami sięgającymi do kołnierza i muskularną budową wyglądał jak ponury niedźwiedź. Jego przedramiona i bicepsy pokrywały kolorowe zawijasy tatuaży. Ich tematyka stanowiła odbicie tego, co Gallowglass myślał w momencie ich robienia, ponieważ na wampirze tatuaże utrzymywały się przez zaledwie kilka miesięcy. Teraz wielkolud najwyraźniej myślał o swoich korzeniach, bo jego ręce były pokryte celtyckimi węzłami, runami i baśniowymi stworzeniami z norweskich i gaelickich mitów i legend.

– Przestań się martwić. – Głos Fernanda był ciepły i dojrzały jak sherry starzone w dębowych beczkach.

Gallowglass podniósł na chwilę wzrok i wrócił do swojego zajęcia.

– Nikt nie przeszkodzi Matthew w tym, co on musi zrobić. Pomszczenie śmierci Emily to sprawa honoru.

Fernando wyłączył kuchenkę i podszedł do stołu, sunąc bezszelestnie bosymi stopami po kamiennej podłodze. Idąc, odwinął rękawy białej koszuli, nieskazitelnie czystej mimo godzin spędzonych tego dnia w kuchni. Wepchnął koszulę za pasek dżinsów i przeczesał palcami ciemne falujące włosy.

– Marcus spróbuje wziąć na siebie winę, przecież wiesz – stwierdził Gallowglass. – Ale śmierć Emily to nie wina chłopaka.

Scena, którą ujrzał na górze, była dziwnie spokojna, zważywszy na okoliczności. Gallowglass przybył do świątyni chwilę po Marcusie. Zastał tam tylko ciszę i Emily Mather klęczącą w kręgu wytyczonym przez jasne kamienie. Za nią stał czarownik Peter Knox z rękami na jej głowie i wyrazem oczekiwania – nawet głodu – na twarzy. Gerbert z Aurillac, wampir i najbliższy sąsiad de Clermontów, przyglądał się im z zainteresowaniem.

– Emily! – Udręczony krzyk Sarah przeszył powietrze z taką siłą, że nawet Gerbert cofnął się o krok.

Zaskoczony czarownik puścił Emily Mather, a ona osunęła się na ziemię nieprzytomna. Sarah zaatakowała Knoksa tak potężnym zaklęciem, że ten przeleciał przez całą polanę.

– Nie, Marcus jej nie zabił – powiedział Fernando. – Ale jego zaniedbanie...

– Brak doświadczenia – przerwał mu Gallowglass.

– Zaniedbanie – powtórzył Gonçalves – odegrało rolę w tej tragedii. Marcus o tym wie i bierze na siebie odpowiedzialność.

– Marcus nie prosił o przywództwo – zagrzmiał Gallowglass.

– Nie. Ja wyznaczyłem go na to stanowisko, a Matthew zgodził się, że to słuszna decyzja. – Fernando krótko uścisnął ramię olbrzyma i wrócił do kuchenki.

– To dlatego przyjechałeś? Bo czułeś się winny, że odmówiłeś kierowania zakonem, kiedy Matthew poprosił cię o pomoc?

Nikt bardziej od Gallowglassa nie był zaskoczony, kiedy Fernando zjawił się w Sept-Tours. Gonçalves unikał tego miejsca, odkąd ojciec Gallowglassa Hugh de Clermont umarł w czternastym wieku.

– Jestem tutaj, bo Matthew był przy mnie, kiedy francuski król kazał stracić Hugh. – Zostałem wtedy sam na całym świecie, nie licząc mojej żałoby. – Głos Fernanda był szorstki. – A odmówiłem dowodzenia Rycerzami Świętego Łazarza, bo nie jestem de Clermontem.

– Byłeś partnerem mojego ojca! – zaprotestował Gallowglass. – Jesteś tak samo de Clermontem jak Ysabeau albo jej dzieci!

Fernando starannie zamknął drzwi piekarnika.

– Jestem partnerem Hugh – oświadczył nadal odwrócony plecami do stołu. – Twój ojciec nigdy nie będzie dla mnie przeszłością.

– Przepraszam – powiedział ze smutkiem Gallowglass. Choć Hugh nie żył od prawie siedmiu wieków, Fernando nigdy nie przebolał straty. A on wątpił, czy to kiedykolwiek się stanie.

– A jeśli chodzi o to, czy jestem de Clermontem – ciągnął Fernando, wpatrując się w ścianę nad kuchenką – Philippe się na to nie zgadzał.

Gallowglass znowu zaczął nerwowo wyskubywać wosk ze szpar. Fernando nalał dwa kieliszki czerwonego wina i zaniósł je do stołu.

– Proszę. – Wręczył jeden pasierbowi. – Ty też będziesz dzisiaj potrzebował sił.

W tym momencie do kuchni wpadła Marthe. Gospodyni Ysabeau rządziła tą częścią château i nie była zadowolona, że widzi w niej intruzów. Posławszy Fernandowi i Galloglassowi kwaśne spojrzenie, pociągnęła nosem i otworzyła piekarnik.

– To moja najlepsza brytfanna! – rzuciła oskarżycielskim tonem.

– Wiem – powiedział Fernando i napił się wina. – Dlatego jej używam.

– Pańskie miejsce nie jest w kuchni, dom Fernando. Proszę iść na górę i zabrać ze sobą Gallowglassa.

Marthe sięgnęła do półki nad zlewem po paczkę herbaty. I wtedy zobaczyła imbryk owinięty w ścierkę, stojący na tacy obok filiżanek, spodków, mleka i cukru. Mars na jej twarzy się pogłębił.

– Co jest nie w porządku w mojej obecności tutaj? – zapytał Fernando.

– Nie jest pan służącym – odparła Marthe. Zdjęła pokrywkę z imbryka i podejrzliwie powąchała zawartość.

– Ulubiona Diany. Mówiłaś mi, co ona lubi, pamiętasz? – Fernando uśmiechnął się ze smutkiem. – I wszyscy w tym domu służą de Clermontom, Marthe. Jedyna różnica polega na tym, że ty, Alain i Victoire dostajecie za to sowitą zapłatę. Reszta z nas ma być wdzięczna za ten przywilej.

– I nie bez powodu. Inni manjasang marzą o tym, żeby być częścią tej rodziny. Proszę pamiętać o tym na przyszłość, dom Fernando. – Marthe położyła nacisk na jego wielkopański tytuł. Wzięła tacę. – I o cytrynie. A przy okazji, jajka się palą.

Gonçalves skoczył im na ratunek.

– Jeśli chodzi o ciebie – Marthe wbiła wzrok w Gallowglassa – nie powiedziałeś nam o Matthew i jego żonie tego, co powinieneś.

Gallowglass wpatrywał się ze skruszoną miną w swoje wino.

– Twoja babka później się z tobą policzy. – Po tej mrożącej krew w żyłach zapowiedzi Marthe wymaszerowała z kuchni.

– Co znowu zrobiłeś? – zapytał Fernando, stawiając na kuchence tortillę, jeszcze nie spaloną, Alhamdullillah. Doświadczenie nauczyło go, że cokolwiek nabroił Gallowglass, miał dobre intencje i całkowitą pogardę dla możliwych konsekwencji.

– Nooo... – Gallowglass przeciągnął samogłoskę, jak to tylko Szkot potrafi – być może pominąłem w opowieści jedną czy dwie rzeczy.

– Na przykład? – naciskał Fernando, wyczuwając pośród domowych kuchennych zapachów woń katastrofy.

– Na przykład to, że cioteczka jest w ciąży... i to z nikim innym jak z Matthew. I że dziadek ją adoptował. Panie, jego przysięga krwi była ogłuszająca. – Gallowglass się zamyślił. – Myślisz, że nadal będziemy mogli ją usłyszeć?

Fernando stał z rozdziawionymi ustami.

– Nie patrz tak na mnie. Podzielenie się nowiną o dziecku wydawało mi się niewłaściwe. Kobiety potrafią być dziwne w takich sprawach. A Philippe przed śmiercią powiedział cioteczce Vertin o przysiędze krwi i ona też nie pisnęła o tym słowa od tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego!

Powietrze rozdarł huk, jakby zdetonowano niewielką bombę. Coś zielonego i ognistorudego przemknęło za kuchennym oknem.

– Co to było, do diabła? – Fernando gwałtownie otworzył drzwi i osłonił oczy przed jasnym blaskiem słońca.

– Pewnie wkurzona wiedźma. – Ton Gallowglasa był posępny. – Sarah musiała powiedzieć Dianie i Matthew o Emily.

– Nie eksplozja, tylko to! – Fernando wskazał na dzwonnicę w Saint-Lucien.

Okrążała ją skrzydlata dwunożna istota ziejąca ogniem. Gallowglass wstał, żeby lepiej się przyjrzeć.

– To Corra – powiedział rzeczowym tonem. – Ona jest zawsze tam, gdzie cioteczka.

– Ale to przecież smok. – Fernando spojrzał na pasierba dzikim wzrokiem.

– To żaden smok. Nie widzisz, że ma tylko dwie nogi? Corra to smok ognisty. – Gallowglass wykręcił ramię, żeby zademonstrować tatuaż ze skrzydlatą istotą, która bardzo przypominała latającą bestię. – Właśnie taki. Mogłem pominąć ze dwa szczegóły, ale ostrzegałem wszystkich, że cioteczka Diana nie będzie taką samą czarownicą jak wcześniej.

* * *

– To prawda, skarbie. Em nie żyje.

Stres związany z wyznaniem prawdy Dianie i Matthew najwyraźniej okazał się dla niej zbyt silny. Sarah mogłaby przysiąc, że widzi smoka. Fernando miał rację. Powinna ograniczyć whiskey.

– Nie wierzę ci. – Głos Diany był piskliwy i ostry.

Przeszukała salon Ysabeau, jakby się spodziewała, że znajdzie Emily ukrytą za jedną z ozdobnych sof.

– Emily nie ma. – Ściszony głos Matthew był pełen żalu i czułości. – Odeszła.

– Nie. – Diana próbowała go ominąć, ale on chwycił ją w ramiona i przytulił.

– Tak mi przykro, Sarah – powiedział.

– Nie mów, że ci przykro! – krzyknęła Diana, próbując się uwolnić z silnego uścisku. Zabębniła pięścią w ramię męża. – Em żyje! To koszmar. Obudź mnie, Matthew, proszę! Chcę się obudzić w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym pierwszym.

– To nie jest koszmar – Długie, samotne tygodnie uświadomiły Sarah, że śmierć Em to straszna prawda.

– Więc wybrałam niewłaściwy zakręt... albo zawiązałam zły węzeł w zaklęciu. Nie tutaj mieliśmy trafić! – Diana cała się trzęsła z żalu i szoku. – Em obiecała, że nigdy nie odejdzie bez pożegnania.

– Em nie miała czasu się pożegnać... z nikim. Ale to nie znaczy, że cię nie kochała. – Sarah przypominała to sobie setki razy w ciągu dnia.

– Diana powinna usiąść – stwierdził Marcus, przyciągając krzesło.

Syn Matthew teraz też wyglądał jak dwudziestoparoletni surfer, który zeszłej jesieni w październiku zjawił się w domu Bishopów. Skórzany rzemyk z dziwną kolekcją przedmiotów zbieranych przez stulecia nadal wisiał na jego szyi wplątany w blond włosy. Na stopach Marcus miał ulubione converse’y. Nowy był jedynie smutny, pełen rezerwy wyraz jego oczu.

Sarah była wdzięczna za obecność Marcusa i Ysabeau, ale osobą, którą naprawdę pragnęła mieć w tej chwili przy sobie, był Fernando. W tym trudnym okresie okazał się dla niej opoką.

– Dziękuję, Marcusie – powiedział Matthew, sadzając żonę na krześle.

Phoebe próbowała wcisnąć jej do ręki szklankę wody. Kiedy Diana spojrzała na nią pustym wzrokiem, Matthew wziął naczynie i postawił je na stole.

Wszyscy patrzyli na wdowę.

Sarah nie czuła się pewnie w takich sytuacjach. To Diana była w rodzinie historyczką. Wiedziała, od czego zacząć i jak uporządkować ciąg zagmatwanych wydarzeń w spójną opowieść ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem, może nawet z wiarygodnym wytłumaczeniem, dlaczego Emily umarła.

– Nie ma łatwego sposobu, by to opowiedzieć – zaczęła Sarah.

– Nic nie musisz nam mówić – odezwał się Matthew z oczami pełnymi współczucia. – Wyjaśnienia mogą poczekać.

– Nie. Oboje musicie wiedzieć. – Sarah sięgnęła po szklaneczkę whiskey, którą zwykle miała pod ręką. Teraz jej nie znalazła. Z niemą prośbą spojrzała na Marcusa.

– Emily umarła w starej świątyni – powiedział Marcus, biorąc na siebie trudne zadanie.

– Tej poświęconej bogini? – zapytała szeptem Diana, marszcząc w skupieniu czoło.

– Tak. – Sarah zakaszlała, żeby usunąć gulę z gardła. – Emily spędzała tam ostatnio coraz więcej czasu.

– Była sama? – Wyraz twarzy Matthew już nie był ciepły i pełen zrozumienia. Jego głos stał się lodowaty.

W pokoju zapadła cisza, tym razem ciężka i niezręczna.

– Emily nie pozwalała nikomu ze sobą chodzić – wyjaśniła Sarah, stawiając na szczerość. Gdyby minęła się z prawdą, Diana od razu by się zorientowała. Też była czarownicą. – Marcus próbował ją przekonać, żeby kogoś ze sobą zabierała, ale Emily odmawiała.

– Dlaczego chciała być sama? – spytała Diana, widząc niepokój ciotki. – Co się działo, Sarah!

– Od stycznia Em zwracała się ku wyższej magii. – Sarah odwróciła wzrok od wstrząśniętej siostrzenicy. – Miała straszne przeczucia śmierci i nieszczęścia. Chciała je zrozumieć.

– Ale Em zawsze mówiła, że wyższa magia jest zbyt mroczna, żeby czarownice mogły bezpiecznie się nią posługiwać – powiedziała Diana silniejszym głosem. – Mówiła, że czarownica, która uważa, że jest odporna na zagrożenia, przekona się boleśnie, jak potężne są te moce.

– Mówiła z doświadczenia – potwierdziła Sarah. – Ta magia potrafi uzależniać. Ona poznała jej atrakcyjność, ale nie chciała, żebyś o tym wiedziała, skarbie. Od dziesięcioleci nie dotknęła kamienia do wróżb ani nie próbowała wzywać duchów.

– Wzywać duchów? – Matthew zmrużył oczy. Z ciemną brodą wyglądał naprawdę groźnie.

– Myślę, że próbowała wezwać Rebeccę. Gdybym zdawała sobie sprawę, jak daleko posunęła się w tych swoich próbach, starałabym się ją powstrzymać. – Oczy Sarah wypełniły się łzami. – Peter Knox musiał wyczuć moc Emily, a wyższa magia zawsze go fascynowała. Gdy ją znalazł...

– Knox? – powtórzył Matthew cicho, a Sarah zjeżyły się włoski na karku.

– Kiedy ją znaleźliśmy, Knox i Gerbert też tam byli – wyjaśnił Marcus z nieszczęśliwą miną. – Em dostała ataku serca. Musiała być w ogromnym stresie, kiedy próbowała stawić opór Knoksowi. Była ledwo przytomna. Próbowałem ją reanimować. Sarah również. Ale nic nie mogliśmy już zrobić.

– Dlaczego Knox i Gerbert tam byli?! – krzyknęła Diana. – I co, u licha, Knox chciał uzyskać, zabijając Em?

– Nie sądzę, żeby Knox chciał ją zabić, kochanie – powiedziała Sarah. – Czytał w jej myślach albo usiłował to zrobić. Jej ostatnie słowa brzmiały: „Znam tajemnicę Ashmole’a nr 782, a ty nigdy jej nie poznasz”.

– Ashmole’a nr 782? – Diana osłupiała. – Jesteś pewna?

– Tak. – Sarah żałowała, że siostrzenica znalazła ten rękopis w Bibliotece Bodlejańskiej. Właśnie on był powodem większości ich obecnych problemów.

– Knox twierdził, że de Clermontowie mają brakujące strony manuskryptu i znają jego sekrety – odezwała się Ysabeau. – Verin i ja mówiłyśmy mu, że się myli, ale jedyne, co odciągało go od tego tematu, to dziecko. Margaret.

– Nathaniel i Sophie poszli za nami do świątyni – wyjaśnił Marcus w odpowiedzi na zdumione spojrzenie Matthew. – Margaret była z nimi. Zanim Emily upadła nieprzytomna, Knox zobaczył Margaret i zapytał, jakim cudem dwa demony spłodziły czarownicę. Powołał się na przymierze. Zagroził, że Kongregacja przeprowadzi śledztwo, czy nie doszło, jak to określił, do „poważnego naruszenia prawa”. Gdy my próbowaliśmy ocucić Emily i zabrać dziecko w bezpieczne miejsce, Gerbert i Knox się wymknęli.

Do niedawna Sarah zawsze uważała Kongregację i przymierze za zło konieczne. Nie było łatwo trzem gatunkom z innego świata – demonom, wampirom i czarownikom – żyć wśród ludzi. Wszystkie one w którymś momencie historii padały ofiarą ludzkiego strachu i przemocy, więc już dawno temu zgodziły się na przymierze w celu zminimalizowania ryzyka, że ich świat przyciągnie niepotrzebną uwagę. Ograniczało ono bratanie się gatunków, a także udział w ludzkiej polityce czy religii. Dziewięcioosobowa Kongregacja wprowadziła te ustalenia w życie i pilnowała, żeby byty ich przestrzegały. Teraz, kiedy Diana i Matthew wrócili do domu, Kongregacja mogła iść do diabła i zabrać ze sobą swoje przymierze, jeśli chodzi o Sarah.

Diana odwróciła głowę, a po jej twarzy przemknął wyraz niedowierzania.

– Gallowglass? – wyszeptała, czując w salonie zapach morza.

– Witaj w domu, cioteczko.

Złota broda zalśniła w blasku słońca. Diana przez chwilę ze zdumieniem patrzyła na wielkoluda, potem wyrwał się jej szloch.

– No, no! – Gallowglass porwał ją w niedźwiedzi uścisk. – Minęło trochę czasu od chwili gdy mój widok doprowadził kobietę do łez. Poza tym to ja powinienem płakać. Jeśli chodzi o ciebie, rozmawialiśmy zaledwie parę dni temu, a dla mnie minęły wieki.

Wokół Diany zamigotał tajemniczy blask, jakby powoli rozpalającej się świecy. Sarah zamrugała. Naprawdę będzie musiała odstawić alkohol.

Matthew i jego bratanek wymienili spojrzenia. Kiedy łzy Diany popłynęły większym strumieniem, a blask wokół niej stał się intensywniejszy, na twarzy jej męża odmalowała się jeszcze większa troska.

– Niech Matthew zabierze cię na górę. – Gallowglass sięgnął do kieszeni i wyjął z niej pogniecioną żółtą bandanę. Podał ją Dianie.

– Wszystko z nią dobrze? – zaniepokoiła się Sarah.

– Jest trochę zmęczona – odparł Gallowglass, prowadząc razem z Matthew Dianę do pokoju w odległej wieży.

Gdy wszyscy troje wyszli, Sarah straciła resztki kruchego opanowania i zaczęła płakać. Codziennie wciąż na nowo przeżywała śmierć Em, ale rozmowa z Dianą okazała się jeszcze bardziej bolesna. Fernando zbliżył się do niej z zatroskaną miną, przytulił ją i powiedział cicho:

– Wszystko w porządku, Sarah. Wyrzuć to z siebie.

– Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałam? – zapytała Sarah, szlochając głośno.

– Teraz jestem. – Fernando zaczął kołysać ją delikatnie. – A Diana i Matthew wrócili bezpiecznie do domu.

* * *

– Nie mogę przestać się trząść. – Dianie szczękały zęby, a nogi i ręce dygotały, jakby pociągały je niewidzialne sznurki.

Gallowglass zacisnął usta i odsunął się na bok, kiedy jego stryj otulał żonę kocem i masował jej ramiona.

– To szok, mon coeur – powiedział cicho Matthew, całując ją w policzek. Nie chodziło tylko o śmierć Emily, ale również o wspomnienie wcześniejszej, traumatycznej utraty rodziców. – Możesz przynieść trochę wina, Gallowglassie?

– Nie powinnam. – Wyraz twarzy Diany zmienił się raptownie, wróciły łzy. – Dzieci... Nigdy nie poznają Em. Nasze dzieci będą dorastać, nie znając Em.

– Proszę. – Gallowglass podał stryjowi srebrną piersiówkę.

Matthew spojrzał na niego z wdzięcznością.

– Jeszcze lepiej – powiedział, wyjmując korek. – Tylko łyk, Diano. Nie zaszkodzi bliźniętom, a pomoże ci się uspokoić. Każę Marthe przynieść czarną herbatę z dużą ilością cukru.

– Zabiję Petera Knoksa – rzuciła gwałtownie Diana, kiedy wypiła odrobinę whiskey. Blask wokół niej pojaśniał.

– Nie dzisiaj – uciął twardo Matthew, oddając piersiówkę bratankowi.

– Czy glaem cioteczki jest taki jasny, odkąd wróciliście? – Gallowglass wprawdzie nie widział Diany Bishop od 1591 roku, ale nie pamiętał, żeby wtedy ten blask był tak zauważalny.

– Tak, ale nosiła czar maskujący. Szok musiał go osłabić. – Matthew posadził żonę na kanapie. – Diana chciała, żeby Emily i Sarah cieszyły się tym, że zostaną babciami, nim zaczną wypytywać o jej większą moc.

Gallowglass zmełł w ustach przekleństwo.

– Lepiej? – zapytał Matthew, muskając wargami palce żony.

Diana pokiwała głową, choć zęby nadal jej szczękały. Gallowglass cierpiał na samą myśl, ile wysiłku musi ją kosztować panowanie nad sobą.

– Tak mi przykro z powodu Emily – powiedział Matthew, ujmując w dłonie twarz żony.

– Czy to nasza wina? Zostaliśmy w przeszłości zbyt długo, tak jak uważał tata? – Diana mówiła tak cicho, że nawet Gallowglass z trudem ją słyszał.

– Oczywiście, że nie – rzucił szorstko. – Zrobił to Peter Knox. Nikogo innego nie można obwiniać.

– Nie martwmy się tym, kogo obwiniać – rzekł Matthew, ale jego spojrzenie było gniewne.

Gallowglass pokiwał głową. Wiedział, że jego stryj będzie miał dużo do powiedzenia o Knoksie i Gerbercie... później. Teraz troszczył się o żonę.

– Emily chciałaby, żebyś skupiła się na sobie i Sarah. Na razie to wystarczy. – Matthew odgarnął miedziane pasma przyklejone do mokrych od łez policzków.

– Powinnam zejść na dół – stwierdziła Diana, przykładając do oczu żółtą bandanę Gallowglassa. – Sarah mnie potrzebuje.

– Zostańmy tu jeszcze trochę. Poczekajmy, aż Marthe przyniesie herbatę. – Matthew usiadł obok żony.

Diana oparła się o niego. Jej oddech był urywany, kiedy próbowała powstrzymywać łzy.

– Zostawiam was – mruknął Gallowglass.

Matthew skinął mu głową w niemym podziękowaniu.

– Dziękuję, Gallowglassie – powiedziała Diana, oddając mu bandanę.

– Zatrzymaj ją.

Wielkolud ruszył w stronę schodów.

– Jesteśmy sami – powiedział Matthew. – Teraz już nie musisz być silna.

Gallowglass zostawił stryja i jego żonę splecionych ze sobą w objęciach, z twarzami wykrzywionymi z bólu i smutku, dodających sobie nawzajem otuchy, której oddzielnie by nie znaleźli.

* * *

Nie powinnam cię tu wzywać. Trzeba było znaleźć inny sposób, żeby uzyskać odpowiedzi. Emily odwróciła się do najlepszej przyjaciółki. Powinnaś być ze Stephenem.

Wolę być tutaj zcórką niż gdzie indziej, odparła Rebecca Bishop. Stephen rozumie. Spojrzała na Dianę i Matthew, nadal smutnych i splecionych w objęciach.

Nie bój się. Matthew się nią zaopiekuje. Philippe nadal próbował rozgryźć Rebeccę Bishop, która okazała się istotą bardzo trudną i równie wprawną w strzeżeniu tajemnic jak wampiry.

Nawzajem osiebie się zatroszczą, stwierdziła Rebecca, trzymając rękę na sercu. Wiedziałam, że tak będzie.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.