Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
62 osoby interesują się tą książką
Gdy biurokracja spotyka magię, wszystko może się zdarzyć.
Podejrzane perfumy, podziemne potyczki, piana party pod pałacem, porozumienie ponad podziałami – to i wiele więcej czeka Elizkę Żaczek w drugim tomie Instytutu Absurdu!
Eliza pogodziła się już z tym, że są na świecie rzeczy, które nie śniły się zwykłym studentkom i polubiła pracę w Instytucie Absurdu – magicznym urzędzie, który odpowiada za utrzymanie w ryzach magii i nonsensu. Praca za biurkiem i skrupulatne sporządzanie raportów zalatują jednak nudą, więc stażystka gorliwie towarzyszy inspektorom w ich kolejnych misjach.
Razem z Jagą wyjaśnia sprawę podejrzanych perfum, z Marcelem prowadzi sprawę kryształowej kuli z przemytu, pomaga też ustalić, kto u licha zanieczyścił studnię Wodnika Miecia i urządził mu niechciane piana party.
W wirze absurdalnych wydarzeń nie zapomina jednak o najważniejszym zadaniu: musi ustalić tożsamość Pana P., który coraz odważniej pogrywa sobie z pracownikami Instytutu i wydaje się wyprzedzać ich zawsze o krok… Lub sto lat!
Rozwiązanie zagadki może kryć się w archiwum, no ale jak tu ślęczeć nad tonami dokumentów, gdy za drzwiami Instytutu czeka świat pełen przygód i absurdów?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich potrzebujących w życiu odrobiny magii i absurdu
Od momentu, kiedy Eliza Żaczek zaczęła staż w Instytucie Absurdu, wielokrotnie znajdowała się w doprawdy dziwnych sytuacjach, ale obecna nieśmiało wychodziła na prowadzenie w jej prywatnym rankingu. I to wszystko na własne życzenie. Pomyśleć tylko, że chciała sobie ułatwić powrót do Wrocławia… No to sobie ułatwiła!
Uznała, że zamiast wracać do mieszkania Kościejowej już w niedzielę wieczorem, po weekendzie spędzonym u rodziców, świetnym pomysłem będzie przenieść się do Instytutu prosto spod domu – zawsze to jakaś oszczędność na kosztach dojazdu i czasie podróży. Nazmyślała mamie, że z uwagi na zaplanowane prace serwisowe w poniedziałek wyjątkowo zaczynają później, więc nie musi się spieszyć. Niestety, nie wpadła na to, że mama zechce odwieźć ją na dworzec, żeby pomóc z bagażem. Elizie nie udało się jej przekonać, że sama sobie poradzi – kobieta nie chciała słyszeć o powrocie do domu i wyglądało na to, że nie odpuści sobie możliwości wpakowania córki do pociągu i pomachania jej na pożegnanie.
Zegar na stacji pokazywał wpół do ósmej. Eliza zazgrzytała zębami. Musiała szybko coś wymyślić, bo inaczej spóźni się do pracy. Rytmiczny stukot kółek walizek innych pasażerów dudnił jej w uszach, co ani trochę nie pomagało jej się skupić. Co tu zrobić? Przecież nie mogła na oczach mamy korzystać z magicznych przejść – dała już rodzicom dość powodów do niepokoju. Musiała coraz bardziej kombinować, by się nie zdradzić, stos sekretów wzrastał z każdym dniem… A wystarczyło, żeby magiczny budynek pozwolił jej się dostać na dziennikarstwo! Ale wtedy nie miałaby tylu przygód i nie poznałaby świetnych ludzi – i nie tylko ludzi.
– Elizka – zagadnęła nagle matka, przerywając jej intensywne rozmyślania – pamiętałaś, żeby spakować te słoiczki domowego dżemu, co zostawiłam na stole?
– Przecież sama mi je schowałaś do walizki, mamo.
– A, racja. Będziesz miała do kanapek na śniadanie, co?
– Mhm…
– A co z…
– Ciasto też wzięłam. Naprawdę mam wszystko. – Dziewczyna westchnęła głęboko i podjęła kolejną próbę: – Nie musisz tu ze mną ster…
– Nonsens. – Kobieta zagarnęła córkę ramieniem. – Kto wie, kiedy się znowu pofatygujesz do rodziców.
Na peronie gromadziło się coraz więcej ludzi. Chwilę później niewyraźny głos z megafonu zapowiedział wjazd pociągu – najprawdopodobniej, bo Eliza nie dałaby sobie ręki uciąć, że właściwie rozszyfrowała zniekształcony komunikat. W oddali błysnęły światła lokomotywy. Dziewczyna wyściskała i ucałowała mamę, a potem nie miała innego wyjścia, jak wsiąść do najbliższego wagonu. W środku przepuściła wszystkich pasażerów, którzy przepychali się, aby znaleźć wolne siedzenie, a sama rozglądała się za jakimkolwiek miejscem, gdzie będzie mogła w spokoju przywołać wrota do Instytutu. Jedynym, co rzuciło jej się w oczy, były drzwi od toalety w drugim wagonie. Niespecjalnie zachęcające, ale z braku innej opcji…
Próbowała się przecisnąć w tamtą stronę pomiędzy leżącymi na podłodze bagażami, gdy ktoś ją zawołał:
– Elizka! Też jedziesz do Wrocławia?
Odwróciła się i zobaczyła Hanię, swoją koleżankę z byłej klasy. Normalnie ucieszyłaby się z przypadkowego spotkania i chętnie dowiedziałaby się, co u niej słychać, ale musiała jak najszybciej wydostać się z pociągu – najlepiej, zanim zacznie się kontrola biletów.
– Cześć! Tak, właśnie idę poszukać miejsca do siedzenia. Na razie!
– Czekaj, tam już chyba nic nie ma!
Udała, że nie słyszy nawoływań Hani, i wcisnęła się do drugiego wagonu.
„Żeby tylko Hania nie pomyślała sobie, że specjalnie przed nią uciekłam”, Eliza jęknęła w myślach. W sumie to specjalnie uciekła, ale nie bez powodu. Tego brakowało, żeby wszyscy znajomi uznali, że zadziera teraz nosa.
– Proszę przygotować bilety do kontroli – rozbrzmiał w wagonie donośny głos konduktora.
Szlag! Już przeciskał się między pasażerami, nie miała szans, żeby go ominąć i dotrzeć do toalety. Nie mogła się też cofnąć, bo na pewno zwróciłaby na siebie uwagę.
„Instytucie! Proszę, proszę, proszę. Zrób mnie niewidzialną dla zwykłych ludzi!”, błagała w myślach.
Nie miała pewności, czy się udało, bo mężczyzna, który właśnie sprawdzał legitymacje grupce uczniów, co chwilę zerkał w miejsce, gdzie stała. Uderzyła ją fala gorąca. Ciężkie krople potu zaczęły spływać jej po czole mimo działającej klimatyzacji. Zrobiła nieznaczny krok do tyłu. Konduktor skanował bilety kolejnych osób. Już prawie dotarł do Elizy, gdy pociąg zahamował i zatrzymał się na stacji. Mężczyzna przerwał sprawdzanie, by wyjrzeć na peron i po chwili dać sygnał do odjazdu.
Eliza skorzystała z uśmiechu losu i wyrwała do przodu, uważając, by nikogo nie zahaczyć walizką. Już z daleka przywoływała wrota do Instytutu. Drzwi toalety pokryły się odcieniami fioletu. Jeszcze chwila… Wyciągnęła rękę, by chwycić klamkę, i wtedy pociąg ruszył. Zachwiała się i uderzyła plecami w osobę stojącą za nią.
– Bardzo przepraszam! – rzuciła pośpiesznie.
Spanikowała, gdy zarys wrót Instytutu, nakładający się na drzwi toalety, zaczął się rozmywać. Dopadła do klamki i nacisnęła ją z całych sił. Drzwi się uchyliły, więc Eliza rzuciła się do środka, a ciężka walizka wylądowała z hukiem na podłodze… w holu Instytutu. Wrota zabłysły na chwilę bladym fioletem i się zatrzasnęły, a dziewczyna się wzdrygnęła, gdy przypominała sobie o słowach Jagi. Portal już się przenosił, ale się udało, zdążyła w ostatniej chwili!
Złapała za wysuwaną rączkę walizki i jęknęła na myśl o czekającej ją wspinaczce po schodach. Przez moment rozmyślała nad tym, czy nie lepiej poczekać na kogoś, kto pomógłby jej z bagażem. „Przydałby się Moras ze swoją siłą… Często się spóźnia, więc może zaraz się pojawi”, przyszło jej do głowy, ale sprawdziła godzinę i zaklęła pod nosem. Dawno powinna być na swoim stanowisku. Nie miała wyjścia – musiała poradzić sobie sama.
Stuk. Jeden schodek.
Stuk. Stuk. Drugi schodek…
Gdy wycieńczona dotarła na półpiętro, przeszło jej przez myśl, czy nie zostawić walizki przy rzeźbie Sobierada Bezumnego. Nie odważyła się jednak zaryzykować. Kto wie, czy taka wiedźma Smysława nie przyjdzie po coś do Instytutu Absurdu i z wrodzonej złośliwości nie zrzuci jej bagażu na dół?
Z trudem dotarła do sekretariatu. Zamierzała właśnie otworzyć drzwi, gdy ktoś na nią wpadł. Odwróciła się i zobaczyła Grażkę, nerwowo poprawiającą włosy, których kolor kojarzył się dziewczynie z dojrzałym bakłażanem.
– Dziecko drogie, co ty się tak pod nogami plączesz?! – Księgowa bezceremonialnie złapała ją za ramiona i przesunęła na bok, choć szerokość korytarza umożliwiała jej swobodne przejście.
– Och, przepraszam – wypaliła zdenerwowana Eliza, ignorując to, że przecież stała w miejscu i to ona została uderzona. W myślach powtórzyła słowa Aldony: „To nie dyrektor ma tutaj ostatnie zdanie”. Wszystko, cała przyszłość Elizy, zależało od znalezienia w budżecie funduszy na stałe zatrudnienie kolejnego pracownika… Nie chciała w żadnym wypadku podpaść księgowej.
No, przynajmniej do czasu, aż dostanie umowę na czas nieokreślony.
– Proszę zaczekać, mam coś dla pani!
Przypomniała sobie, że mama spakowała jej ogromną porcję ciasta. Otworzyła zamek walizki i wyciągnęła jeden z pakunków.
– Domowej roboty szarlotka – wyjaśniła i podała ciasto Grażce, z zadowoleniem obserwując zmianę jej zachowania.
– Och! Dziękuję, dziękuję. Będę miała do kawusi! – Księgowa chciwie złapała zawiniątko i nawet całkiem sympatyczny uśmiech zakwitł na jej twarzy.
– To nic takiego. – Eliza wyszczerzyła sztucznie zęby i zignorowała natrętną myśl, że zachowuje się jak pospolity lizus. – Smacznego!
„Udało mi się na stałe udobruchać księgową? Oby!”, pomyślała i skrzyżowała za plecami palce. W końcu to od Grażki zależało jej zatrudnienie.
Całe wieki później zdołała wtargać walizkę na trzecie piętro. Weszła do biura i zatrzymała się na chwilę przy drzwiach. Odetchnęła głęboko, przywitała się, otarła pot z czoła i znów chwyciła za rączkę bagażu. Garlicki spojrzał na nią z niedowierzaniem i natychmiast zerwał się ze swojego miejsca.
– Ależ, panno Elizo! – zawołał z wyraźną naganą w głosie. – Trzeba było kogoś poprosić o pomoc. – Zdecydowanym ruchem odebrał jej bagaż. – To niedopuszczalne, żeby panna sama nosiła takie ciężary.
– Dziękuję – odparła uprzejmie.
Tyle się już nadźwigała, że dałaby radę dotachać tę walizkę i do końca, ale nie zamierzała sprawiać przykrości Garlickiemu, skoro najwyraźniej chciał się wykazać jako dżentelmen. Niemal tak silny jak Moras, bez trudu uniósł bagaż jedną ręką, przeszedł przez biuro i zostawił go przy Granicie.
– Spoko, Elizka, popilnuję. Będę trzymał jak kolumna sklepienie – obiecał gargulec i oparł łokieć na bagażu.
Podziękowała obojgu i rozejrzała się po biurze. Obecni byli niemal wszyscy – brakowało Oskara, co było normą, nigdzie też nie zauważyła Morasa. Czyli jednak nie spóźniła się aż tak bardzo.
– A gdzie Wiktor? Znów zaspał? – zagadnęła.
– Wziął urlop na żądanie – zaczęła Jaga z zadziorną miną – co oznacza, że albo dzisiaj będzie pełnia, albo wczoraj zabalował.
– Albo jedno i drugie – dodał złośliwie Garlicki, który zdążył wrócić do swojego biurka. Rozsiadł się w fotelu, a sterta papierów, których nigdy nie ubywało, zasłoniła go niemal w całości.
Eliza westchnęła ze zrozumieniem. Przypomniała sobie, jak wczoraj z okna swojego starego pokoju – ale sto razy bardziej przytulnego od tego u Kościejowej – podziwiała piękny, okrągły księżyc. „Biedny Wikuś i jego kleszcze”, pomyślała, wyjmując z bagażu drugi pakunek z szarlotką.
– Gargulce jedzą ciasto?
– Nie – odpowiedział jej Granit. – Ale jakbyś miała trochę cementu?
– Następnym razem – obiecała.
– Co to? Szarlotka? Dla nas? – zainteresował się Feliks.
Eliza kiwnęła głową, a uradowany mężczyzna klasnął w dłonie i chwycił za czajnik, by zagotować wodę. Po chwili podał współpracownikom kubki z parującymi napojami. Stażystka w tym czasie pożyczyła od Marcela nóż i pokroiła ciasto; kolegom zostawiła po kawałku, a z pozostałymi podeszła do dziewczyn. Jaga zacmokała z zadowoleniem i bez skrępowania wybrała największy kawałek. Eliza już dawno zauważyła, że wiedźma ma słabość do słodyczy. Drugi kawałek ciasta trafił na biurko Mai. Zerkający zza jej ramienia Narcyś wyglądał, jakby też chciał spróbować szarlotki, więc Eliza zbliżyła się do niego, ale wtedy odchylił niby-głowę na bok niczym grymaszące dziecko.
– Nadal obrażony za gramofon? – zapytała cicho rusałkę. „Bardziej niż pan Aleks”, dodała w myślach.
– Przejdzie mu – zapewniła Maja, częstując muchołówkę kawałkiem bezy.
Eliza odłożyła porcję ciasta dla siebie i z ostatnim kawałkiem skierowała się w stronę Garlickiego. Zamarła w pół kroku, gdy wampir pokręcił głową. Zmieszana, wróciła na swoje stanowisko, podsuwając po drodze szarlotkę Jadze.
Miała do skończenia sprawozdanie o Smoczycy Wawelskiej, więc przysunęła bliżej maszynę do pisania i umieściła w niej czysty arkusz papieru. Znad maszyny zerknęła na pracującego wampira. Co za wtopa, chciała poczęstować go szarlotką! Parsknęła, a jej śmiech rozniósł się po biurze i wytrącił pozostałych ze skupienia. Pod nieobecność Morasa panowała tu wyjątkowa cisza, odczuwalna tym mocniej, że ostatnio Wiktor zdawał się nie robić nic poza ględzeniem o swojej odwadze i sile w starciu ze Smoczycą.
Eliza zerknęła do tyłu na zamontowaną na ścianie tablicę korkową. Od felernego wypadu do Białegostoku nie przyczepiła do niej żadnej nowej informacji. Brak kolejnych zniknięć oznaczał brak kolejnych wizytówek. Może Pan P. się uspokoił? Albo próbuje uśpić ich czujność? A może przesadził ze swoimi nikczemnymi mocami i padł ofiarą własnej klątwy? „Może sam siebie zniknął”, pomyślała z rozbawieniem, ale zaraz spoważniała.
Nie, to byłoby zbyt proste rozwiązanie. Poza tym wtedy nigdy nie dowiedzieliby się prawdy ani nie odnaleźliby zaginionych.
***
Około południa w biurze zrobiło się nieco luźniej. Inspektorzy nie mieli dla Elizy żadnych raportów czy notatek do przepisania, więc postanowiła skorzystać z chwili wolności i posiedzieć w archiwum. Uznała, że najwyższy czas ponownie zająć się poszukiwaniami informacji o Panu P., tak jak to obiecała Instytutowi Absurdu.
Ostatnio nie znalazła żadnego punktu zaczepienia, więc teraz dłuższą chwilę się zastanawiała, od czego w ogóle zacząć, a obecność ducha ani trochę nie pomagała jej w skoncentrowaniu się na zadaniu. Sulima w swojej domenie szybował swobodnie po całym archiwum i sprawdzał ułożenie dokumentów na każdej półce. Elizka wzdrygała się, gdy zauważała, że archiwista przenika przez ściany lub meble. Kiedy przystawał na dłużej, by poszukać czegoś na regale pod sufitem, jego głowa albo ręka często wystawały ze środka szafy znajdującej się niżej i sprawiały wrażenie odciętych. Z czasem stażystka przyzwyczaiła się do podobnych widoków, zwłaszcza że wątły staruszek zupełnie nie zwracał na nią uwagi, jednak spędzanie z nim czasu miało swoje wady. Jeden raz popełniła ten błąd nowicjusza i spojrzała w górę akurat wtedy, gdy przelatywał nad jej głową – od tej pory pilnowała się, by patrzeć w notatki, gdy wyczuwała, że znajdował się w pobliżu, żeby przypadkiem znów nie dostrzec czegoś niepożądanego pod jego tuniką.
Materiały przyniesione przez Trefnisia, których nie zdążyła ostatnio przejrzeć, nadal czekały na nią na biurku, więc postanowiła zacząć poszukiwania od zapoznania się z nimi. Ledwo zdążyła się wygodnie rozsiąść, a do archiwum wszedł Feliks. Położył na wolnym stoliku kilka teczek z dokumentami i zbliżył się do Elizy.
– Nie pamiętam, czy ci to mówiłem, ale oba podpisy pochodzą od tej samej osoby. – Położył przed nią na blacie świstek znaleziony w Poznaniu. – Może ci się do czegoś przyda. Niestety mam tylko tyle.
– Podpowiesz mi, od czego powinnam zacząć? – zapytała z nadzieją Eliza. – Poprosiłam Trefnisia o wszystkie dokumenty dotyczące dziwnych zaginięć, ale strasznie tego dużo i nic z nich nie wynika.
– Przykro mi, ale nie mogę ci pomóc – odpowiedział ku jej rozczarowaniu inspektor. – Przeszukałem wszystko i niczego nie znalazłem. Mam dość tej sprawy – dodał głosem pozbawionym emocji, przecierając jakby od niechcenia szkła w okularach. – Poza tym, zgodnie z wolą Aldony, mieliśmy się nie wtrącać. Masz się zdać na swoją intuicję. Może faktycznie coś przeoczyłem.
Uśmiechnął się kwaśno i Eliza wyczuła, że znów w nią nie wierzy. Zmotywowało ją to do jeszcze cięższej pracy i udowodnienia starszemu koledze, że kolejny raz się myli. Postanowiła, że to zrobi: rozwiąże sprawę Pana P. Ale oczywiście nie powiedziała tego na głos, w razie gdyby jednak jej nie wyszło.
Inspektor wrócił na swoje miejsce i zabrał się za studiowanie przytarganych dokumentów. Zachowywał się przy tym tak cicho, że Eliza miała wrażenie, jakby w ogóle go nie było w archiwum – nawet bezszelestny lot Sulimy wydawał się głośniejszy.
Trefniś natomiast okazał się nieocenionym pomocnikiem. Bez szemrania przynosił jej po kolei każdą teczkę, o jaką go prosiła. Skończyła przeglądać najstarsze dokumenty zawierające wzmianki o dziwnych zniknięciach, ale nie znalazła w nich niczego wartego uwagi. Pozbierała dokumenty, by oddać je skrzatowi i poprosić go o kolejną partię, ale gdy rozejrzała się po archiwum, nigdzie go nie dostrzegła.
Podniosła się z krzesła i skierowała w stronę otworu z krętymi schodami prowadzącymi w dół.
– Trefnisiu? – zawołała do dziury.
Podskoczyła i złapała raptownie za barierkę, gdy skrzat pojawił się tuż za nią.
– Och, tu jesteś! – Odetchnęła ciężko, próbując opanować kołatanie serca. – Proszę. – Podała mu dokumenty. – Możesz przynieść mi kolejne?
– Już się robi, Elizko!
Skrzat uśmiechnął się szeroko i dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że dwójka jego przednich zębów jest odrobinę większa od pozostałych, co w połączeniu z jego wzrostem i brakiem zarostu dodawało mu dziecięcego uroku.
Trefniś wrócił po chwili, niosąc kolejny stos teczek, które następnie wręczył Elizie. Ich ogrom przysłonił jej pole widzenia i niechcący weszła w tor lotu ducha. Nim się zorientowała, przeszła centralnie przez jego niematerialną formę. Poczuła, jakby wtargnęła pod lodowaty strumień powietrza. Przeszły ją ciarki, a włoski na jej rękach się podniosły. Zacisnęła mocno powieki i opanowała ochotę, by się wzdrygnąć.
– Trefnisiu, pójdźże migiem na sam dół. Nim szkód poczynią, trza by rozprawić się z tymi gryzoniami parszywymi – zagrzmiał duch.
– Wielkie nieba! Już lecę! – Skrzat poderwał się na dźwięk polecenia.
– Powtarzam wam zawżdy, nicponiu, byście wszelkie zakamarki spatrzali!
Trefniś spuścił nos na kwintę i z zawstydzoną miną pognał do jednej z szaf. Wyciągnął z niej pułapki na myszy i pudełko z trutką.
– Ostatnio przegoniłem jedną miotłą – pochwalił się Elizie. Machnął wymownie piąstką, a drugą ręką poprawił opadającą mu na oczy czerwoną czapeczkę. – Nie można dopuścić, by się ich więcej zalęgło. Pogryzą dokumenty i zrobią sobie z nich gniazda.
– No, ale myszy to chyba lepiej niż mole książkowe, co? – zagadnęła go.
– Mole! – Trefniś załamał ręce. – Oczywiście, że lepiej, Elizko! Proszę wypluć te słowa. Z gryzoniami zaraz sobie poradzę, ale mole… Mole!
Zbiegł szybko po schodach, ale zaraz wrócił i przystanął na najwyższym schodku. Przez moment wpatrywał się uważnie w Elizę, po czym wyciągnął ostrzegawczo palec w jej kierunku.
– To bardzo czyste archiwum – powiedział zdecydowanym głosem. Jego wyjątkowo poważna mina mocno kontrastowała z bajkowym wyglądem. – Żadne mole się tu nie zalęgną za mojej kadencji.
– Oczywiście, przepraszam. Nie zamierzałam cię urazić – odparła zmieszana Eliza. Przecież chciała tylko zażartować…
– Mole! – westchnął skrzat, rozkładając ręce, i znów zbiegł na dół.
– Nie strasz go tak, bo biedak spadnie i coś sobie złamie – mruknął Feliks, który skończył przeglądanie teczek. – Idę do biblioteki. Jakbyś coś znalazła – zrobił pauzę i wykrzywił usta w wyrazie sceptycyzmu – albo czegoś potrzebowała, to daj znać.
Eliza wróciła do stolika, zagłębiła się w lekturze i po kilkunastu minutach odłożyła kolejną sprawdzoną teczkę na stertę jej podobnych, w których również nie znalazła niczego konkretnego, co mogłoby wiązać się z jej sprawą. Oparła głowę na rękach i zerknęła na zegarek. Czas leciał, a ona nie robiła żadnych postępów. Od dłuższej chwili zresztą miała wrażenie, że to, co robi, nie ma sensu – skoro Feliks tu tyle siedział i nie doszukał się niczego, to czy jej mogłoby się to udać? Ale jeśli nic nie znajdzie, to wyjdzie na to, że inspektor miał rację. Sapnęła poirytowana i powróciła do studiowania zapisków.
Najstarsze dokumenty były często zabrudzone, a pojedyncze litery lub całe wyrazy rozmazane. Nie pomagały również wszędobylskie archaizmy. Eliza musiała nieźle główkować, by odczytać niewyraźne pismo i zrozumieć jego sens. Wytężała zmęczony wzrok i czuła, że pęka jej głowa. Co chwilę łapała się na tym, że po kilka razy czyta te same linijki. Brnęła jednak dalej, równocześnie sporządzając notatki, zapisując daty, miejscowości i nazwiska zaginionych. Lista rosła, a kolejny przypadek zniknięcia różnił się tak bardzo od poprzedniego, że nie potrafiła uwierzyć, że mógłby istnieć między nimi jakiś wspólny mianownik.
Przysypiała nad zawartością kolejnej teczki, gdy drzwi archiwum otworzyły się z hukiem. Eliza momentalnie wyprostowała się na krześle. Do środka wpadła rozemocjonowana Jaga. Trzymała w ręce kartkę i gwałtownie nią wymachiwała. Eliza zdołała rozpoznać anonimowy list niczym z tanich filmów detektywistycznych – tekst ułożono z powycinanych literek z nagłówków gazet.
– Co to? – zapytała. Dopadł ją nagły niepokój. Anonimowe donosy nigdy nie wróżyły niczego dobrego. A może to był list z pogróżkami?
Jaga wzięła głęboki oddech i podała jej papier.
– Czytaj – rzuciła krótko.
Eliza rozprostowała list i oniemiała z wrażenia na widok pieczołowicie wyciętych i poprzyklejanych literek. Każda z nich miała inny rozmiar i styl czcionki, a razem tworzyły eklektyczny chaos, który kłuł w oczy.
Odchrząknęła i zaczęła czytać:
– Szanowni Pracownicy Instytutu Absurdu, uprzejmie informuję, że w Lublinie dzieją się rzeczy przekraczające wszelkie pojęcie. Proszę o natychmiastowe zainteresowanie się tematem… – Urwała na chwilę, gdy dotarła do podpisu. – P. – dokończyła szeptem. – Samo „P.”? Bez „Pana”?
– Bez, i raczej się nie odkleiło. Przyszło dzisiaj. Nie wiem, co o tym myśleć. – Jaga wyglądała na szczerze przejętą. Przysiadła na krańcu blatu i wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń, bezwiednie skubała nitki z dziury w jeansach.
– Ale jakie niby rzeczy ten ktoś ma na myśli? Myślisz, że w Lublinie ktoś zaginął? – Eliza przerwała ciszę.
– Albo dopiero zaginie, a to – Jaga pomachała donosem – jest ostrzeżenie. Pójdziesz to ze mną sprawdzić, co? – spytała i natychmiast się ożywiła.
Eliza ochoczo kiwnęła głową. Widząc przebiegły uśmiech i błysk kocich oczu wiedźmy, czuła, że będzie się z nią dobrze bawić. Jeszcze nie była w Lublinie, a co ważniejsze – naprawdę chciała rozwiązać sprawę Pana P. Dlaczego podpis był niekompletny? Czy to mogło być ostrzeżenie od niego? Tyle czasu się nie odzywał…
Jaga poleciła Elizie zaczekać w holu, a sama szybko pobiegła do pracowni, by zabrać ze sobą podstawowe eliksiry, które mogły się im przydać. Wróciła po chwili z planem Lublina, który szczęśliwie miał przy sobie Garlicki. Zgodził się go pożyczyć pod warunkiem, że tym razem jego własność zostanie mu zwrócona w stanie nienaruszonym.
Eliza otworzyła wrota Instytutu i obie kobiety wyskoczyły na wybrukowany kostką rynek. Uznały, że skoro anonim nie precyzował miejsca niepożądanych zdarzeń, najlepiej będzie zacząć od sprawdzenia Starego Miasta.
Rynek w Lublinie był znacznie mniejszy od wrocławskiego, ale otaczały go równie urokliwe kamieniczki bogato zdobione w detale i pomalowane na żywe kolory. Po placu kręciło się kilkanaście osób – niektórzy przemierzali go w pośpiechu, inni spacerowali i rozglądali się wokół. Nic nie wskazywało, żeby działo się tu coś niezwykłego.
Na środku rynku stał budynek o jasnej elewacji, wzorowany na antycznej świątyni, który od razu przyciągnął wzrok Elizy.
– To Trybunał Koronny, prawda? – spytała Jagę, ale dostrzegła jej niewyraźną minę, więc dodała: – No, kojarzę z lekcji historii. Szlachecki sąd ostatniej instancji ustanowiony za króla Batorego. To chyba koniec szesnastego wieku, co? Tysiąc pięćset siedemdziesiąt… – Urwała i spojrzała wyczekująco na koleżankę.
Jaga przystanęła i przyjrzała się Elizie, a ta zauważyła lekką panikę w jej oczach.
– Rany, nie zadawaj mi takich pytań! Ja nie pamiętam, co robiłam w ostatni weekend, a co dopiero jakieś daty z historii. – Wiedźma prychnęła i wykrzywiła znacząco usta. – Ale numer! Przygruchałam sobie Feliksa w spódnicy. Oj, będę musiała cię rozkręcić… – Ostatnie zdanie wypowiedziała półgłosem, jakby do siebie.
Eliza, która nie miała żadnych przydatnych w tej sytuacji magicznych zdolności, domyśliła się, że Jaga zabrała ją po prostu do towarzystwa. Postanowiła więc nie zawracać głowy inspektorce Uciążliwych Uroków pięknymi zabytkami czy bogatą historią Lublina, tylko w ciszy podziwiała miasto. Co jakiś czas zerkała na Jagę, która kręciła głową na wszystkie strony i robiła tę swoją czujną, wiedźmowatą minę. Cały czas mamrotała coś pod nosem i przestała w ogóle zwracać uwagę na otoczenie.
Po kilkunastu minutach Eliza uznała, że nie może dłużej znieść milczenia.
– Jak w ogóle wyczuwasz magię? – zagadnęła, korzystając z chwili przerwy w mamrotaniu.
Jaga ocknęła się niczym z transu i popatrzyła przytomnie na stażystkę.
– Niektóre wiedźmy mają dodatkowy zmysł. To się po prostu czuje. – Wzruszyła ramionami. – Ty czujesz zapachy, słyszysz dźwięki i widzisz obrazy, ja dodatkowo odbieram magię.
Eliza kiwnęła głową na znak, że rozumie. Pomyślała, że to musi być niesamowite uczucie, i pożałowała, że nie ma takiej zdolności.
– A ten ślad magii to jakiś zapach, dodatkowy kolor? – Uznała za równie stosowne, co ciekawe, żeby zagłębić się w temat.
– Aura. To taki ni to płynny, ni to gazowy kształt z przenikających się ze sobą kolorów. Ostatnio miałam małą robótkę w Toruniu: przypadkowo uwolniono starą klątwę i ludzie kompletnie zgłupieli, rozdawali obcym swoje oszczędności. Udało mi się wykryć źródło klątwy przez pozostawioną aurę w kolorach brudnej zieleni i czerni.
– A co z Lublinem?
– Nie wyczuwam tu nigdzie zniknięć. Może chodziło o coś innego, może o inne miejsce…
Wysłanniczki Instytutu Absurdu okrążyły cały plac i właśnie miały skręcić w jedną z ulic odchodzących od rynku, gdy Jaga zmrużyła oczy i mocnym szarpnięciem za ramię zatrzymała Elizę w połowie kroku. Dyskretnie wskazała jej dość niecodzienną scenę: środkiem uliczki szła tryumfalnie dziewczyna, a za nią podążał tłum złożony z pewnie najprzystojniejszych mężczyzn z okolicy. Gdyby chodziło o Maję, Elizy nie zdziwiłaby taka reakcja, ale obiektowi ich westchnień daleko było do ideału.
Dość pulchna blondynka o tlenionych włosach, które nawet z tej odległości wyglądały na przepalone, uśmiechała się z nieopisaną satysfakcją. Mocny makijaż nie zdołał ukryć jej kulfoniastego nosa, wyłupiastych oczu i masywnej żuchwy, a ciało, ledwo przykryte kusą sukienką z koronki, nijak niepasującą do pary białych kozaczków, krzyczało o uwielbieniu dla solarium.
„Zupełnie jakby to ona zaliczyła spotkanie ze Smoczycą Wawelską”, pomyślała złośliwie Eliza.
Panowie podsuwali blondynce na zmianę kwiaty lub czekoladki, na które ta kręciła nosem. Ani trochę niezniechęceni, kontynuowali zaloty, coraz bardziej się przed nią płaszcząc. Gdy dziewczyna przystanęła i wskazała kałużę, która wyrosła na trasie jej spaceru i którą spokojnie mogłaby ominąć, podążający za nią mężczyźni wpadli w szał. Wyglądało, jakby kłócili się o to, który z nich powinien przenieść ukochaną przez przeszkodę. W końcu jeden z adoratorów zdjął bluzę i rozłożył ją na bruku, by spacerowiczka nie wdepnęła w błoto.
Przechodnie oglądali się na nich z niedowierzaniem. Niektórzy z gapiów stukali się w czoła, dając do zrozumienia, co myślą o żenującym przedstawieniu, inni nagrywali zdarzenie telefonami – kto wie, czy nie z zamiarem udostępnienia filmiku w mediach społecznościowych. Adorowana blondynka, dumna jak paw, dreptała dalej, by po chwili zniknąć w bramie jednej z kamienic. Zdruzgotani panowie ustawili się w półkolu i czekali wiernie na jej powrót.
Eliza i Jaga spojrzały na siebie porozumiewawczo. To było nietypowe zachowanie z anonimu jak malowane.
– Nie podoba mi się to. Idziemy do nich – zarządziła inspektorka.
Podeszły do grupki mężczyzn kłócących się o to, którego z nich kocha najpiękniejsza kobieta na świecie.
– O co chodzi? – Jaga zaczepiła najmniej agresywnego z adoratorów.
Brunet złapał się za głowę i wyszczerzył od ucha do ucha, a Eliza mogłaby przysiąc, że w jego oczach widzi serduszka.
– Spotkałem dziś najpiękniejszą, najcudowniejszą dziewczynę. Anioł, nie kobieta!
– Aha, na pewno – mruknęła inspektorka. – Już ja mam patent na takie anioły.
Sięgnęła do torby i przez chwilę przebierała palcami wśród buteleczek. Wybrała mlecznobiały płyn – Elizie zdawało się, że to było to samo uniwersalne antidotum, które miało posłużyć do odczarowania olbrzyma Janusza – i spryskała chłopaka. Ten ocknął się, spojrzał na nie oszołomiony, po czym wytarł resztki płynu z twarzy i z wciąż nieco głupią miną ruszył przed siebie. Jaga tymczasem sprytnie wcisnęła się między panów, którzy zajęci przepychankami na nic innego nie zwracali uwagi. Wstrząsnęła butelką i rozbiła ją o bruk. W ułamku sekundy otoczyła ich gęsta, biała mgła; gdy opadła, mocno zdziwieni mężczyźni popatrzyli po sobie i się rozeszli.
– Uroki miłosne – wyjaśniła Jaga. – Obstawiam, że to robota jakiejś wiedźmy albo to rusałki szaleją.
– Zobacz, tam idzie następna! – Eliza wskazała na kolejną dziewczynę, za którą pomału tworzyła się podobna grupka adoratorów. Podążali za nią wąską ulicą, zakończoną dumnie górującą nad miastem Wieżą Trynitarską. Budowla robiła ogromne wrażenie i musiał się z niej rozciągać przepiękny widok na Lublin, ale uwagę Elizy zwróciło coś innego. Na skrzyżowaniu przy jednej z kamienic leżał płaski głaz. Czuła odchodzące od niego dziwne zimno. Zrobiło jej się nieprzyjemnie, jakby żelazne okowy zacisnęły się mocno wokół żołądka.
– Co to? – Wskazała na kamień i chciała podejść bliżej, ale Jaga złapała ją za rękę i zatrzymała.
– To akurat wiem. – W jej głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – Kamień nieszczęścia.
Eliza zmarszczyła czoło. Wyglądał niepozornie, ale im dłużej się mu przypatrywała, tym gorzej się czuła.
– Czyli przynosi pecha, tak? – rzuciła półżartem, ale lekki uśmiech zamarł jej na ustach, gdy zobaczyła wyraz twarzy Jagi.
– Dawno temu kat ściął na nim niewinną osobę. Nie wiedzieli, że była wiedźmą. Tuż przed śmiercią rzuciła urok na kamień i od tej pory przynosił pecha każdemu, kto go dotknął. Różne rzeczy się z nim działy, ale to już musisz sobie doczytać, bo dokładnie nie pamiętam.
Eliza z przekory się zastanawiała, czy mimo wszystko nie dotknąć głazu, jednak poczuła się dziwnie, gdy się do niego zbliżyła. Ciarki przeszły jej po plecach, a do tego głowa zaczęła ją ćmić.
– Ja bym nie dotykała. Czuć jeszcze pozostałości magii. Zabić nie zabije, ale jak nie urok, to… No. Nie chcesz dostać na przykład biegunki. – Jaga musiała wyczuć intencje stażystki, bo powtórzyła ostrzeżenie.
Głaz leżał niewzruszony, ale Eliza, niechętna na żołądkowe perturbacje, ominęła go z daleka, jakby miał się na nią rzucić. Ruszyła za Jagą, która już skręciła w wąski zaułek. Uważnie wypatrywała tej drugiej adorowanej dziewczyny, którą uznała za znacznie mniej urodziwą od poprzedniej. Dostrzegła ją dopiero na końcu uliczki, podchodzącą do chłopaka, który z wyglądu i postury mógłby być młodszym bratem Morasa. Opierał się o ścianę przy wejściu do restauracji i ze znudzoną miną przeglądał coś na telefonie. Gdy tylko dziewczyna się do niego odezwała, natychmiast uniósł wzrok znad ekranu i spojrzał na nią z uwielbieniem. Przez chwilę rozmawiali, po czym chłopak zapisał najpewniej numer telefonu nieznajomej, bo ściskając w dłoni telefon i nie zważając na to, że patrzą na niego ludzie, zaczął skakać z radości jak w Deszczowej piosence. Brakowało mu tylko deszczu i parasola.
Jaga i Eliza zaczekały, aż chłopak wejdzie do budynku, i dogoniły dziewczynę.
– Hej! Zaczekaj! Co robisz, że masz takie powodzenie? – zapytała ją wprost stażystka.
W odpowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się znacząco, ukazując rząd krzywych, żółtych zębów.
– Och! To wspaniałe, prawda? Zdradzę wam mój sekret, kupiłam cudowne perfumy!
– Perfumy? – Na czole Jagi pojawiła się pionowa zmarszczka. Eliza podeszła bliżej i pociągnęła nosem. Uderzył ją kwiatowy zapach, tak mocny, jakby dziewczyna wylała na siebie połowę butelki.
– No, w perfumerii Bernadety Zawieruchy. Dodają pewności siebie i wabią mężczyzn. – Chyba chciała zachichotać, ale zdaniem Elizy dźwięk przypominał raczej rżenie osła. – To takie… felietony, czy jakoś tak. – Machnęła lekceważąco ręką.
– A gdzie znajdę tę perfumerię? – dopytywała wiedźma. Jej lodowaty ton nie wróżył niczego dobrego.
– No, na tej… na Grodzkiej? – odparła niezbyt lotna rozmówczyni, nie zauważając zmiany nastroju. – No, tego… Wybaczcie, ale się spieszę. Pa!
– Dzięki! – zawołała za nią Eliza i truchcikiem ruszyła za Jagą, która już obrała właściwy kierunek, zaciskając dłonie w pięści i przeklinając kogoś, kogo nazwała „Bercią”. – Kim jest ta cała Bercia? – wysapała, gdy dogoniła inspektorkę.
– Wiedźmą.
Po sposobie, w jaki to wymówiła, Eliza domyśliła się, że to kolejna przedstawicielka świata wiedźm, z której Jaga nie jest zbyt dumna. Słusznie przeczuwała, że zaraz złożą Bernadecie Zawierusze oficjalną wizytę jako przedstawicielki Instytutu Absurdu.
Po drodze spostrzegła kolejne dziewczyny, które oddziaływały na otoczenie, jakby używały wzmocnionego daru Mai. Grupka oszalałych z miłości panów nie odstępowała ich na krok. Jaga ograniczyła się do pobieżnego zerkania na rozgrywające się sceny i mamrotania pod nosem inwektyw. Jak wyjaśniła, stosowanie miłosnych uroków, zwłaszcza na zwykłych ludziach, zostało zakazane. Eliza wcale się temu nie dziwiła. Miłość wydała jej się w tym momencie najniebezpieczniejszą i najbardziej nieprzewidywalną siłą we wszechświecie, a przekraczanie granicy intymności, obdzieranie ludzi z ich woli i zmuszanie do zachowywania się wbrew sobie było okrutne. „A te dziewczęta śmieją się i cieszą, jakby zostały Miss Universe. Egoistki”, podsumowała je w myślach krótko i konkretnie.
Wyszły z wąskiej uliczki i znalazły się tuż przy Bramie Krakowskiej na Bramowej, która prowadziła dalej do rynku i przechodziła w Grodzką. Stażystka zerknęła przelotnie na mijany Trybunał Koronny, a potem przyglądała się barokowym i klasycystycznym kamieniczkom, w których na parterze usytuowane były różne lokale usługowe: kawiarnie, restauracje i inne przybytki. Starała się wypatrzeć w ich chmarze podejrzaną perfumerię.
Gdy stanęły przed Atelier Aromatów – Eliza stwierdziła, że to idealnie pretensjonalna nazwa dla tego miejsca – natychmiast wiedziały, że trafiły pod dobry adres. Część elewacji budynku, gdzie znajdował się lokal, pomalowano na okropnie intensywny róż, a szyby perfumerii oklejono zdjęciami wdzięczących się dziewczyn w diamentowych koliach i tiarach oraz sukniach przypominających torty bezowe. W puste miejsca na szkle wkomponowano róże, motylki i serduszka.
Jaga skrzywiła się ze wstrętem i posłała koleżance zdegustowane spojrzenie. Podeszła bliżej, ale chwilę zwlekała z wejściem, jakby brzydziła się złapać za klamkę.
– Jak można tak nisko upaść? – Pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym westchnęła rozpaczliwie, zapewne chcąc sobie dodać otuchy, i weszła do środka, a Eliza podążyła za nią.
Wnętrze urządzono konsekwentnie, ale przez to wcale nie prezentowało się lepiej. Róż w najróżniejszych odcieniach i formie kapał ze ścian i sufitu na podłogę wyłożoną wykładziną przypominającą watę cukrową. Na półkach pyszniły się zdobione flakoniki z płynem w różnych odcieniach różu, a w powietrzu unosiła się mieszanina intensywnych zapachów, które kręciły Elizę w nosie. Moras czy Garlicki pewnie zwariowaliby w takim miejscu nawet z wydłubanymi oczami.
Stażystka rozglądała się po pomieszczeniu z niesmakiem, ale przestała, gdy kątem oka zauważyła, że Jaga i sprzedawczyni – kobieta przed czterdziestką, o włosach przypominających czerwone sprężynki – patrzą na siebie z czystą nienawiścią. Inspektorka podeszła bliżej lady, a Bernadeta Zawierucha złapała się pod boki, co uwydatniło jej zaokrąglone kształty, i tak podkreślone przez obcisły strój. Przywodziła na myśl nieudaną kopię pani Lusi.
– Sprzedawanie eliksirów miłosnych zwykłym ludziom jest karalne – oświadczyła bez zbędnych wstępów wiedźma.
– Och, cześć, Jadźka! – wyrzuciła z siebie właścicielka, a mięśnie twarzy inspektorki zadrżały na to określenie. – Jak zwykle brakuje ci dobrych manier! I zupełnie nie wiem, o co ci chodzi, co się dzieje? – Przesłodzony głos Berci brzmiał tak sztucznie, że Eliza zazgrzytała zębami.
– Sprzedajesz eliksiry miłosne.
– To nie są eliksiry miłosne, tylko perfumy. Mają zupełnie inny skład i nie są magiczne. – Bercia założyła ręce na piersi w obronnej postawie, po czym uniosła cienką, ale mocno przyciemnioną kredką brew, rzucając Jadze wyzwanie.
– Doprawdy? – Jaga zacisnęła dłonie w pięści.
Eliza nie kupowała bajki właścicielki. Przypatrywała się uważnie podejrzanemu towarowi. Nie dość, że perfumy miały różowawy kolor, to napełniono nimi buteleczki w kształcie serca – zdecydowanie niepokojące, a na pewno kiczowate.
Stażystka miała wrażenie, że wiedźmy zaraz przystąpią do ataku i zaczną się szarpać, drapać i wyrywać sobie włosy. Przeszło jej przez myśl, że Bercia może mieć przewagę dzięki bardzo długim, szpiczastym paznokciom.
– Oczywiście! Chcesz próbkę? Sprawdzisz sobie. Chyba nie ma paragrafu na sprzedaż perfum, co? – zapytała napastliwym tonem Bernadeta.
– Po Lublinie kręcą się dziewczyny, za którymi podąża tłum oszołomionych wielbicieli. Nie powiesz, że to normalne. Jedna z nich wskazała ciebie i twoje perfumy.
– Dziewczęta po prostu dzięki moim perfumom czują się pewniejsze siebie, tyle.
Eliza przenosiła wzrok raz na jedną, raz na drugą wiedźmę, niczym w meczu tenisa. Poirytowana Jaga tymczasem postukała palcami w blat, wygrywając nerwowy rytm.
– Dlaczego zatem mężczyźni zachowywali się jak w transie i antidotum pomogło ich otrzeźwić?
– Nie wiem. Nie jestem jedyną wiedźmą w Lublinie, może panny potrzebowały dodatkowej pomocy i skorzystały z usług kogoś innego? – zasugerowała Bercia i sięgnęła po jedną z próbek ustawionych na blacie. – Ja mam czyste zamiary. Proszę, masz perfumy. Nie są magiczne. To po prostu bardzo dobra mieszanka zapachów.
– Dziwny zbieg okoliczności.
– Myśl, co chcesz.
Jaga wyrwała jej próbkę z ręki. Odkręciła flakonik i długo wąchała, aby w końcu z irytacją zamknąć opakowanie. Właścicielka uśmiechnęła się z wyższością i zwróciła do Elizy:
– Też chcesz, dziewczynko?
Stażystka zignorowała złośliwe określenie i podeszła do wiedźmy. Wzięła od niej flakonik, również powąchała, ale oprócz tego, że poczuła ładny, choć zbyt intensywny kwiatowy zapach, nie potrafiła niczego więcej stwierdzić. Pomyślała, że Alicji, jej przyjaciółce, spodobałaby się ta kompozycja, ale Jaga pewnie by ją zabiła, gdyby choć wspomniała o zamiarze zakupu. Bardzo dobrze widziała jej rosnącą irytację.
– Co masz na zapleczu? – wypaliła inspektorka, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić.
– Nie twój interes. Masz nakaz przeszukania? – Zawierucha zmrużyła oczy. – Tak myślałam. Jeśli chcecie coś kupić, to zapraszam. Jeśli nie, to… – Urwała i sugestywnie wskazała na drzwi.
„Jeśli ktoś tak mocno się broni, to przeważnie ma coś na sumieniu”, pomyślała Eliza, ale nie potrafiła pomóc Jadze.
Wiedźma najwidoczniej również nie miała pomysłu na dalsze przesłuchanie, bo bez słów skierowała się do wyjścia. Eliza już zamierzała ruszyć za nią, gdy jej wzrok prześlizgnął się po rozłożonych na blacie cukierkoworóżowych ulotkach. Z miną niewiniątka wzięła jedną z broszurek, by schować ją od razu do kieszeni.
– Do widzenia – pożegnała się grzecznie i wyszła ze sklepu.
Odeszły raptem kilka kroków od perfumerii, gdy Jaga, nadal obracająca w dłoni flakonik z próbką perfum, wypaliła:
– Jestem pewna, że to ona.
– Ale nie wyczułaś magii? – upewniła się Eliza.
W odpowiedzi inspektorka pokręciła głową.
– Ale to o niczym nie świadczy – dodała szybko. – Jak ją znam, to znów coś kombinuje.
– A skąd się znacie?
– To długa historia.
Jeśli Jaga myślała, że taka odpowiedź wystarczy, to mocno się przeliczyła. Wzrok Elizy przyszpilił ją w niemej prośbie.
– Dobra, tak w skrócie: jak stary mag Alojzy szedł na emeryturę, to ja i Bercia najdalej zaszłyśmy w castingu na nowego inspektora Uciążliwych Uroków. Naturalnie wybrano mnie, bo jestem lepszą wiedźmą, a Bercia do dziś nie może się pogodzić z przegraną. Zawsze była szurnięta… Jak każdy z Wieprzydołka. To magiczna wioska wiedźm koło Lublina – uzupełniła, domyślając się, że Eliza zechce i o to zapytać.
– To jest więcej magicznych wiosek?!
Stażystka przystanęła oczarowana, a jej wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Już widziała wąskie, pełne ostrych zakrętów uliczki, przy których nierówno stały chyboczące się domki na kurzych nóżkach, otoczone grządkami z ogromnymi dyniami i słonecznikami…
– No, trochę ich jest i wszystkie ze sobą rywalizują. Wieprzydołek najbardziej ściera się z Kurzonóżkami, więc Smysława strasznie się cieszyła, że wygrałam z Bercią, bo już wolała w Instytucie kogoś z Chochlowic.
– Myślałam, że jesteś z Poznania.
– No bo Chochlowice są pod Poznaniem. – Jaga wypięła dumnie pierś. – Najlepsza wioska. Już piąty raz z rzędu wygraliśmy Złoty Kociołek w dorocznym konkursie na najlepszy wywar.
Zachwycona Eliza natychmiast zapragnęła dowiedzieć się więcej o niezwykłych wioskach, może nawet tam pojechać z Instytutem, by poznać wiedźmy i ich zwyczaje. Już miała zadać kolejne pytanie, ale Jaga miała inne plany.
– No, to wracając do sprawy, ja nie wyczuwam magii, ale może tu działa coś innego. Zamknij oczy.
– Co?
– Nie marudź. Zamykaj.
Jaga wyciągnęła schowany wcześniej flakonik i nie żałując perfum, obficie spryskała Elizę. Dziewczyna rozkaszlała się, gdy wyczuła unoszącą się wokół niej intensywną mgiełkę.
– Zwariowałaś?! Cały dzień będę walić jak drogeria! – zawołała z wyrzutem, ale inspektorka zupełnie się tym nie przejęła.
– Zaczep tamtego gościa – poleciła, wskazując całkiem atrakcyjnego kelnera sprzątającego stolik w jednym z ogródków piwnych.
– Po co?
Wiedźma przewróciła oczami, a na jej twarzy odmalował się nieukrywany zawód.
– Oj, takie podstawy też mam ci tłumaczyć? Jeśli to miłosne perfumy, to zadziałają za ciebie i nic nie musisz robić. Uśmiechnij się, odgarnij włosy i mrugnij. No, już! Do dzieła!
Eliza jęknęła, ale ociężałym krokiem ruszyła w stronę chłopaka. Starała się nie zastanawiać nad tym, czy bardziej żenujące będzie, gdy się przed nim zbłaźni, czy gdy perfumy jednak zadziałają.
Zaczepiła go z wymuszonym uśmiechem i zapytała o godzinę. Nieco zaskoczony kelner zerknął na zegarek i odpowiedział grzecznie, ale neutralnie. Nic nie wskazywało na to, żeby został zaczarowany. Eliza podziękowała i czmychnęła, nim zdążyła zwrócić uwagę podejrzanym zachowaniem i zapachem.
– Zwykłe perfumy – oświadczyła, gdy wróciła do Jagi.
– Nie wierzę!
– To ja nie wierzę, że w dalszym ciągu jesteście w pracy. Czyżbyście robiły dziś na drugą zmianę, drogie panie? – Tuż za nimi rozbrzmiał znajomy, wampirzy głos, przeciągający sylaby.
Stażystka odwróciła się i uśmiechnęła do jak zwykle eleganckiego, odzianego w trencz, kapelusz i szal Garlickiego, który w jednej ręce swobodnie trzymał jej bagaż.
– Och, pan Aleks. I moja walizka! Zupełnie o niej zapomniałam.
Nawet mimo szczelnego przykrycia zauważyła, że inspektor dziwnie zmarszczył nos, przez co jego okulary przeciwsłoneczne nieco się zsunęły. „Pewnie to te perfumy”, pomyślała zirytowana Eliza. „Zamiast przyciągać, to odpychają potencjalnych adoratorów. Wielkie dzięki, Jaga!”
– Widziałem, Jaguś, jak podpuściłaś naszą podopieczną. Następnym razem sama wzięłabyś się do roboty, miast demoralizować nam pannę Elizę.
– Ja dopiero zacznę ją demoralizować. – Wiedźma wyszczerzyła się upiornie.
– Cóż… Może nie stójmy tak na tym słońcu. Zapraszam do siebie. Panno Elizo, proszę się nie obawiać, pomogę potem pannie z walizką – zaproponował inspektor.
Eliza zawahała się, ale nie zdążyła dobrze przemyśleć zaproszenia Garlickiego, bo Jaga złapała ją pod pachę.
– Na drinka do wampirka – szepnęła jej na ucho.
Garlicki poprowadził je w głąb Grodzkiej. Koniec ulicy znaczyła ozdobna brama z półkolistym przejazdem. Na jej szczycie Eliza spostrzegła rząd pozłacanych rzymskich cyfr. Chwilę jej zajęło, nim rozszyfrowała datę: tysiąc siedemset osiemdziesiąty piąty. Postanowiła zapytać Garlickiego o zabytek – w końcu rodowity lublinianin, w przeciwieństwie do Jagi, powinien podzielić się z nią ciekawymi informacjami.
– Co to za brama?
– To Brama Grodzka, panno Elizo. Prowadzi na zamek królewski.
– Mieszka pan w zamku?! – Uradowana stażystka klasnęła w dłonie i natychmiast wyobraziła sobie hrabiego kryjącego się w ciemnych murach monumentalnej budowli.
– Yhm, nie.
Elizka nie wiedziała, czy wampiry mogą się rumienić, a przez szal skrywający twarz Aleksa nie mogła się o tym przekonać. Podejrzewała jednak, że Garlicki właśnie to zrobił, bo wyglądał na mocno zmieszanego.
Inspektor machnął ręką w kierunku jednej z pobliskich kamienic. Wcześniej nie zwróciła na nią uwagi, ale teraz wydawało jej się, że coś dziwnego dzieje się z budynkiem. Gdy zmrużyła oczy, dostrzegła dobudowane na szczycie piętro, niewidzialne dla przeciętnych ludzi.
Garlicki wskazał im wejście do klatki schodowej i zaprowadził na samą górę. Na ostatnim piętrze, na ścianie między drzwiami do zwyczajnych mieszkań, pojawił się niewidoczny do tej pory elegancki portal, opatrzony gustowną tabliczką z danymi wampira. Brakowało numeru mieszkania, co Eliza przyjęła z rozczarowaniem, gdyż spodziewała się czegoś na miarę peronu dziewięć i trzy czwarte.
– Zapraszam, drogie panie. – Wampir otworzył przejście i przepuścił je do środka.
Wdrapywali się po wąskich schodach, a Eliza rozmyślała o tym, jakie może być jego mieszkanie. Nie zdziwiła się, że pierwszym, co zanotowała, były panujące wewnątrz olśniewająca biel i czystość. Wszystkie okna zostały zamurowane, a wnęki po nich wypełniono ładnymi fototapetami, ale strategicznie rozmieszczone lampy punktowe rekompensowały brak słońca.
Garlickiemu udało się połączyć nowoczesne, surowe wnętrze z historycznymi akcentami w postaci zawieszonych na ścianach pamiątek: szabel, obrazów i gobelinów. Elizę zaciekawił herb wiszący nad kominkiem. Na czerwonym polu znajdował się element wyglądający jak złoty łuk. „To chyba strzemię”, stwierdziła po chwili. „Ciekawe, czy prawdziwy i czy Feliks go widział?”
– Rozgośćcie się, drogie panie.
Głos Garlickiego wyrwał ją z zamyślenia. Przysiadła na skórzanej kanapie, tymczasem Jaga wybrała fotel i bez skrępowania się w nim rozwaliła.
– Niestety nie mam nic do jedzenia, nie spodziewałem się gości. – Gospodarz uśmiechnął się przepraszająco. – Ale mam coś lepszego.
Skierował się w stronę wyglądającego na drogi sprzętu audio i Eliza zadrżała na myśl, że włączy jedną ze swoich płyt, ale minął odtwarzacz i sięgnął do barku, skąd wyjął butelkę i trzy lampki. Zgrabnie i bez wysiłku odkorkował wino i po kolei obsłużył gości.
Eliza upiła łyk. Nigdy nie uznałaby się za znawczynię wina, ale trunek bardzo jej zasmakował. Jaga natomiast wyglądała na mało zadowoloną.
– Wolałabym coś mocniejszego – wybrzydzała. – A nie taki… kompocik.
Garlicki nie raczył odpowiedzieć. Obdarzył ją jednak takim spojrzeniem, jakby nie spodziewał się po wiedźmie innego komentarza.
– Mnie smakuje. – Eliza poczuła się w obowiązku, by okazać wdzięczność gospodarzowi.
– Bardzo mnie to cieszy.
W przyjemnej atmosferze straciła poczucie czasu; lekka, niezobowiązująca rozmowa toczyła się w najlepsze, ale w końcu wiedźma zarządziła, że czas zająć się sprawą uroków. Podała Aleksowi plan Lublina. Rozłożył go na fikuśnym stoliku kawowym, a ona położyła obok donos z wyciętych liter.
Eliza nachyliła się nad mapą i pokazała palcem przebytą trasę.
– Zdążyłyśmy przejść się tylko po centrum. Szkoda, bo liczyłam, że zobaczę zamek i Pomnik Unii Lubelskiej…
Ucichła na widok przygnębionej miny Garlickiego.
– Powiedziałam coś nie tak?
– Oj, to nic takiego. – Jaga machnęła lekceważąco ręką. – Po prostu zbliża się rocznica dnia, w którym został wampirem.
Elizę na moment zatkało, ale poczuła, że powinna coś dodać, więc wymamrotała:
– Domyślam się, że to nie jest radosne święto…
– Nie bardzo – przyznał krótko Aleks. Dziewczyna myślała, że na tym skończy wypowiedź, ale za chwilę podjął: – To się stało w dniu odsłonięcia pomnika. Wyprawiliśmy ucztę, na której doprowadziłem się do niedopuszczalnego stanu. W środku nocy bezmyślnie wracałem sam do domu. W pewnej chwili usłyszałem, że ktoś się za mną skrada. Myślałem, że chce mnie napaść i okraść, ale okazało się, że chodziło o coś zgoła innego. Ledwo zdołałem uciec, ale było już za późno… – Urwał i potarł dłonią czoło. – Następnego dnia przekonałem się, że moje „życie” całkowicie się zmieniło.
– To musiało być dla pana takie trudne. – Eliza zamrugała, powstrzymując napływające łzy.
Wampir spojrzał na nią ciepło, jakby jej reakcja go rozczuliła. Nachylił się w jej stronę, chyba chciał powiedzieć coś więcej, ale zmarszczył nos i się odsunął.
„Nawet Edward nie krzywił się tak na Bellę”, stęknęła w myślach. „Jaga wisi mi butelkę magicznego żelu pod prysznic na zmycie tego zapachu”.
– Dobra tam! – Wiedźma klepnęła wampira w plecy. – Nie rozklejać mi się tu. Powiedz lepiej, o co chodzi z tą perfumerią.
– No cóż, pojawiła się niedawno, ale nie czułem potrzeby odwiedzenia tego miejsca. Wystrój wydał mi się dość, hmm, osobliwy.
– I to, mój drogi, był błąd.
Jaga krótko streściła wycieczkę po Lublinie, podkreślając nietypowe zachowanie mężczyzn i opisując wizytę w perfumerii. Na samo wspomnienie jej właścicielki zaczęła nerwowo zaciskać dłonie w pięści, jakby nawet wizji swojej konkurentki chciała spuścić potężny łomot.
– Jeśli to nie magia, to może sprawka rusałek? Sporo ich mieszka w okolicy. A gdyby tak pannę Maję poprosić o pomoc? – zasugerował Garlicki po wysłuchaniu całej opowieści.
– Może to i dobry pomysł. – Wiedźma kiwnęła w zamyśleniu głową. – Na pewno trzeba się temu przyjrzeć uważniej. A ty, Elizka, co uważasz?
Stażystka już zamierzała odpowiedzieć, że przecież się nie zna, ale przypomniała sobie o ulotce. Wyciągnęła ją z kieszeni i rozłożyła obok planu miasta.
– Wzięłam ją, wychodząc, bo rzucił mi się w oczy ten projekt. Chyba widziałam identyczną w poczcie pani Lusi jakiś czas temu, ale myślałyśmy, że to zwykły śmieć. Może ją też przysłała osoba od anonima?
– Doskonała robota, panno Elizo. To by oznaczało, że ktoś chciał zwrócić naszą uwagę na Bernadetę Zawieruchę. Pytanie: dlaczego?
– Ja już nic z tego nie rozumiem. – Jaga podrapała się po głowie. – Może serio Bercia jest niewinna i ktoś jej podkłada świnię? Sama nie wierzę, że jej bronię.
Zachmurzona wiedźma złożyła pieczołowicie ulotkę i schowała do torby. Poklepała się po udach, a jej oczy błysnęły z ożywieniem.
– Dobra, dosyć tego marudzenia. – Posłała im przebiegły uśmiech. – Chodźcie na miasto. Idziemy się łajdaczyć!
– Nie powinniśmy raczej zająć się sprawą?
– Oj, Elizka, nie ucz inspektora prowadzić śledztwa. Wiem, co robię, prawda, Aleks?
Wampir nie potwierdził, tylko westchnął donośnie, co wiedźmie wystarczyło, by postawić na swoim. Zaciągnęła ich do magicznego baru o chwytliwej nazwie Urżnięty Żmij. Ukryto go w podziemiach rynku, a wejście zamaskowano żeliwnym włazem, opatrzonym wizerunkiem dwugłowego stwora – jedna z głów piła alkohol z beczki, drugą w połowie odciął topór.
„Co za zabawa słowami! O historii Lublina mało wie, ale takie miejsca to zna”, pomyślała ironicznie Eliza.
– Odkryłam tę miejscówkę, jak kiedyś poszliśmy się integrować po pracy – wyjaśniła Jaga, jakby czytała jej w myślach. – Aleks wcześniej tu nie zaglądał. On tylko do takich ekskluzywnych chodzi, a to dla niego speluna. – Przewróciła oczami i szepnęła Elizie na ucho: – Najchętniej to by nas do teatru zabrał, ale tam się niczego nie dowiemy.
– A we Wrocławiu też są takie magiczne bary? – zapytała Eliza, a zszokowana mina Jagi wystarczyła jej za odpowiedź.
– Nie mów, że jeszcze w żadnym nie byłaś!
Nie odpowiedziała. Z Alicją czy innymi koleżankami z byłej klasy z przyczyn oczywistych odwiedzała raczej tamtejsze kawiarnie, muzea czy kina.
Jaga wzniosła oczy ku górze i westchnęła.
– Ja się naprawdę muszę za ciebie wziąć. No, to wchodzimy!
Przykucnęła i przejechała palcem po wzorze. Właz odsunął się, ukazując wąską drabinkę. Garlicki nie wyglądał na zachwyconego, ale zgrabnie wskoczył do środka. Kiedy dziewczyny zeszły za nim po śliskich szczebelkach, a Eliza ogarnęła wzrokiem wnętrze, zrozumiała, dlaczego wampir nie przesiadywał tu po godzinach – lokal pasował bardziej do upodobań Jagi czy Morasa.
Znaleźli się w ciemnych, obskurnych lochach, gdzie przywitały ich odór papierosów i rzępolenie przypominające muzykę. W brudne, pokryte pajęczynami uchwyty na ścianach włożono palące się kolorowymi płomieniami świece. Rozmieszczono je tak, by tylko lekko rozświetlały ponure wnętrze. Zwisające z sufitu deski na łańcuchach zastępowały klasyczne stoliki, a ustawione przy nich ponabijane ćwiekami siedziska wyglądały jak eksponaty z sali tortur. Przy wszelkich względnie płaskich powierzchniach zastawionych kuflami czy kieliszkami siedziała najrozmaitsza klientela: skrzaty, wiedźmy, wilkołaki i kto wie, co jeszcze. Kilka mocno wstawionych par kołysało się na parkiecie nie do rytmu.
Za barem, na tle niezbyt udanego fresku przedstawiającego tytułowego Żmija, stał przykuwający uwagę mężczyzna. Jego jasną karnację podkreślała burza ciemnych loków. Jaga ruszyła w jego stronę, ciągnąc za sobą Elizę. Wyprzedziła dwójkę podejrzanych typów, którzy również wypatrzyli wolne miejsca, i zaklepała trzy krzesełka.
– Jaga! – zawołał barman. – Dawno do nas nie zaglądałaś. I proszę, przyprowadziłaś ze sobą taki smakowity kąsek… – Uśmiechnął się drapieżnie do stażystki, a w rozproszonym świetle błysnęły przerośnięte kły.
Dziewczyna automatycznie cofnęła się i uderzyła plecami w coś twardego.
– Panie są ze mną, Leonie. – To Garlicki wyrósł za nimi i delikatnie objął ramiona koleżanek. Pomógł im zająć miejsca i usiadł tak, żeby Eliza znalazła się w środku. Barman zachmurzył się, ale zaraz na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który dziewczyna uznała za w oczywisty sposób nieszczery.
– Ach, Aleks! Co za miłe spotkanie, ty tutaj! Co podać?
– Przyszła wypłata, to wreszcie możemy zaszaleć… – Jaga z zadowoloną miną zatarła ręce.
– Ja podziękuję. Ciułam na czesne – przyznała nieśmiało Eliza.
Za udaną akcję w Krakowie dostała ładną premię i jej pierwsza wypłata wyglądała całkiem przyzwoicie, ale obiecała sobie, że nie będzie wydawać na głupoty. Nie mogła pozwolić, by zabrakło jej na studia.
– Daj spokój, Elizka, ja stawiam. No, to co chcesz? Mają tu prawdziwe Zielone Piwo.
– Umm…
Dziewczyna przeleciała wzrokiem po nazwach trunków, ale były tak fantazyjne, że zupełnie nie wiedziała, czego się po nich spodziewać.
– Jak powiesz, że wodę albo sok, to cię uduszę! – ostrzegła ją Jaga.
– Zdaję się na ciebie – wymamrotała, obawiając się konsekwencji tych słów.
– Bardzo dobrze, już ja się tobą zajmę.
Inspektorka zamówiła im obu Abrakadabrę, która okazała się wściekle fioletowym drinkiem. W smaku była strasznie słodka i mocna, aż paliła przełyk, więc Elizie przeszło przez myśl pytanie, czy jednego ze składników nie stanowił denaturat – bała się jednak wyrazić swoje przypuszczenia na głos. Garlickiemu, który tkwił na stołku z miną wyrażającą absolutne zdegustowanie, wiedźma postawiła dla żartu Krwawą Elkę. Popatrzył na nią z politowaniem, ale wyciągnął zza pazuchy fiolkę z czymś czerwonym, wlał zawartość do kieliszka i upił łyk.
– Krwawa Elka? A nie Mary? – zagadnęła go cicho Eliza.
– To na cześć Elżbiety Batory. Rzekomo kąpała się w krwi młodych dziewcząt, by zachować wieczną młodość.
– Och…
Przez chwilę siedzieli w całkowitym milczeniu, ale Jadze, która wcześniej wypiła lampkę wina, a teraz doprawiała się mocnym drinkiem, wzięło się na wspominki:
– Aleks, mówiłam dziś Elizce o magu Alojzym, pamiętasz go?
– Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć starego Alojzego. – Kąciki ust wampira zadrżały, jakby przypomniał sobie coś zabawnego. – Uwielbiał czosnek. Dodawał go do wszystkiego, co jadł. Sam nie wiem, czy tak lubił jego smak, czy to miał być przytyk do mnie.
– Ja jeszcze pamiętam starą dyrektorkę. Wiedźma Bolemira – wypowiedziała to imię złowieszczym tonem. – To była żyleta! Aldona ją ubóstwiała. Jej niedościgniony wzór!
– Dwa lata później również przeszła na emeryturę i wtedy dyrektorem został Kruk – uzupełnił Garlicki na potrzeby Elizy, a Jaga podrapała się słomką po brodzie i dodała:
– A Bolemira to nie jest czasem jakaś daleka krewna Kruków?
– Owszem.
– Ha! Typowy Instytut, wszystko zostaje w rodzinie. No, a Bernard od razu awansował Strzygę na naczelniczkę. Chyba przyzwyczaił się do ostrych kobiet u władzy. – Chichot Jagi przerwało pojedyncze czknięcie. – A nasz drogi Aleks został jej zastępcą.
– A pan czym się wcześniej zajmował?
– Kłopotliwymi Kreaturami, panno Elizo. Szkoda, że panna nie widziała, jaki panował wtedy porządek w papierach…
Eliza musiała uwierzyć mu na słowo. Moras postarał się o taki bałagan, że nie sposób byłoby odgadnąć, że za dokumenty dotyczące magicznych stworzeń odpowiadał wcześniej pedantyczny wampir.
– A panna Maja i Marcel dołączyli później, za nowego dyrektora – dodał Garlicki.
W tym czasie wiedźma zdążyła dokończyć swojego drinka i już kiwała na barmana – najwidoczniej zamierzała upić swoich współpracowników niezależnie od ich poglądów na tę sprawę. Aleks, widząc to, zrobił zrozpaczoną minę. Chyba dalej liczył, że uda im się zachować pozory kulturalnego wyjścia.
– Może na razie wystarczy, Jaguś?
– Nie! Zrób mi jeszcze jednego – zwróciła się do barmana. – A ty, Eliza?
Stażystka wskazała na szklankę, aby dać do zrozumienia, że wciąż ma co pić. Odwróciła od siebie uwagę pytaniem:
– A kto pracował wcześniej na stanowiskach Mai i Marcela?
– Roślinami zajmowała się taka Hortensja. Skubana, dobra była, ale nic jej się nie podobało w Instytucie. Cały czas na wszystko narzekała… Dobrze, że ty, Elizuniu, na nic nie narzekasz. – Jaga przytuliła stażystkę, uwieszając się na niej i omal nie zwalając jej ze stołka barowego. – Wyjechała pracować do zagranicznego Instytutu. Chyba do Australii?
– Austrii – poprawił Garlicki. – A Feliks wcześniej prowadził oba zagadnienia, i dokumenty, i obiekty. Ledwo ze wszystkim nadążał, więc świeżo wybrany dyrektor Kruk podzielił obowiązki. Tak się przypadkowo złożyło, że do nowo utworzonego działu wziął swojego bratanka.
– Proszę, proszę! Tym to się Marcel nie pochwalił. – Eliza zachichotała i uwolniła się z objęć Jagi, bo poczuła, że jej telefon zawibrował.
Odczytała wiadomość. Alicja, po urządzeniu się w studenckim mieszkaniu w Łodzi, wracała w tym tygodniu do domu i chciała się spotkać po godzinach pracy Elizy na ploteczki. No tak, to musiało nadejść. Nie mogła dłużej się chować przed przyjaciółką. W sumie czego się obawiała? Przecież nie będzie przepytywana, na pewno nie na temat Instytutu Absurdu, o którym nigdy nikomu nie pisnęła słówka. Szybko wystukała w odpowiedzi entuzjastyczną zgodę. Uznała, że w końcu dobrze będzie zobaczyć znajomą twarz.
– Tej, Leon! – Jaga mrugnęła zalotnie do barmana. – A co u ciebie słychać?
– A co byś chciała wiedzieć, słońce? – Wampir za barem obdarował ją szelmowskim uśmiechem i kolejny raz zaprezentował nadprogramowe uzębienie.
„Jaga flirtuje z wampirem? To za dużo”, uznała Eliza. Zerknęła dyskretnie na Garlickiego, ale ten miał nieodgadnioną minę.
– Sama nie wiem… – Wiedźma od niechcenia kreśliła palcem wzory na blacie, ale nie spuszczała wzroku z mężczyzny. – Dawno mnie tu nie było. Działo się coś ciekawego?
– Zależy, co masz na myśli. – Barman poruszył sugestywnie brwiami.
– Leon… – zaczęła z wyraźną irytacją w głosie. – Co tu się wyprawia, co?
W ułamku sekundy wampir wyprostował się, otworzył szerzej oczy, a następnie zmrużył je. Frywolny uśmiech przekształcił się w grymas.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi… – Nie udało mu się ukryć drżenia w głosie.
– Co ta moja kochana Bercia wyczynia? Wiesz coś może o jej perfumach?
Wydawać się mogło, że Leon odetchnął z ulgą. Zaprzeczył ruchem głowy i odszedł na bok, wskazując, że ma kolejnych klientów do obsłużenia.
– Za szybko go przycisnęłaś, Jaguś. Czasami należy skorzystać z bardziej finezyjnych metod – podsumował Garlicki i dopił czerwonego drinka.
– Pff! Może ktoś inny będzie bardziej rozmowny. Zaraz sobie poszukamy… – mamrotała pod nosem, przeczesując wzrokiem salę.
Początkowo Eliza zakładała, że Jaga przyszła do baru tylko po to, by się wyszaleć. Najwyraźniej jednak, mimo pochłaniania kolejnych napojów wyskokowych, nie zapomniała o misji. Stażystka również postanowiła się rozejrzeć i wtedy spostrzegła, że do środka wchodzi najdziwniej ubrana dziewczyna, jaką kiedykolwiek widziała. Luźną, musztardową sukienkę z mechatego materiału miała przewiązaną w pasie pomarańczową kokardą, na głowie nosiła zawadiacko przechylony kapelusz koloru wiosennej trawy, o dużym, wywiniętym rondzie z doczepionymi nieregularnie stokrotkami. Z jej szyi zwisało kilka różnej długości sznurów czerwonych korali, a zamszowe trzewiki były – nie inaczej – niebieskie.
– O rety! – skomentowała zdumiona Eliza.
Wiedźma podążyła za jej wzrokiem i machnęła ręką.
– Matylda Pazurek. Z Kurzonóżek – uściśliła, jakby to wszystko wyjaśniało. – Straszna dziwaczka. Ciekawe, co tu robi.
– A dlaczego wygląda…
Nie zdążyła dokończyć pytania, bo Jaga weszła jej w słowo:
– Sama sobie szyje ciuchy.
– To wiele wyjaśnia.
– Tej, Matylda! MATYLDA!!! – krzyknęła wesoło Jaga. – Cho no tu! Pogadamy sobie!
Kolorowa wiedźma stanęła jak wryta, otworzyła szeroko oczy i zrobiła niemądrą minę, po czym nagle zerwała się do ucieczki. Musiała się przepychać między wchodzącymi gośćmi, ale zdołała dotrzeć w pobliże drzwi. Garlicki niczym błyskawica ruszył za nią. Eliza nawet nie zorientowała się, kiedy wstał ze stołka – zobaczyła dopiero jego plecy znikające w wyjściu. Jaga również się poderwała i dała znać, by stażystka poszła za nią. Wiedźma nieco chwiejnym krokiem dopadła do drabinki i rozpoczęła wspinaczkę, więc Eliza ruszyła jej śladem, zastanawiając się, czy w Urżniętym Żmiju mieli dodatkowe wyjście dla osób niebędących w stanie wrócić tym, którym zeszli do środka.
Zanim Jaga i Eliza wyszły na płytę rynku, wampir zdążył już pochwycić uciekającą dziewczynę.
– Puszczaj! Nic złego nie zrobiłam! – krzyczała oburzona.
Próbowała się wyszarpnąć i sięgnąć do śliwkowej listonoszki. Eliza przeczuwała, że podobnie jak Jaga, mogła trzymać tam mały arsenał eliksirów.
– Dlaczego mnie zatrzymaliście?!
– A dlaczego pani uciekała? – odpowiedział pytaniem na pytanie Garlicki, próbując unieruchomić wciąż szamoczącą się dziewczynę.
– Bo nie mam czasu na Jagę i jej ekscesy – prychnęła Matylda.
– Co ty tu właściwie robisz? – Jaga dołączyła do wampira.
– Przyjechałam na wakacje. Odpocząć. Co, nie wolno?!
– Dobra tam, puść ją. – Jaga przytrzymała się ramienia Garlickiego i zachichotała. – To dziwaczka i tyle – dodała szeptem, ale w taki sposób, że wszyscy dobrze ją usłyszeli.
– Czemu się mnie czepiasz? Nie masz czasem innej wiedźmy na głowie? – Matylda spojrzała sugestywnie w jej stronę, a inspektorka momentalnie wytrzeźwiała. Stanęła na baczność, a jej mina wyrażała teraz stuprocentową czujność.
– Masz na myśli Bercię?
– Nie mam czasu z tobą gadać. Na razie!
Pazurek wyrwała się zdezorientowanemu wampirowi, odrzuciła na plecy długi, płowy warkocz i pognała przed siebie, nawet się nie oglądając.
– Mam ją gonić? – zapytał Aleks, a wiedźma pokręciła głową.
– Czyli to nie ona rzuca te uroki – podsumowała Eliza.
– Coś ty! Ma strasznie dziwne poczucie sprawiedliwości i misję ratowania świata przed upadkiem. Nie wykorzystywałaby magii do takich rzeczy. Ale dała mi do myślenia… To gdzie teraz idziemy?
– Trochę już późno… – próbowała oponować stażystka.
– I co z tego? Ty masz swoje rzeczy w mieszkaniu Aleksa, więc nie musisz wracać na noc do Wrocławia. Szkoda, że ja nic ze sobą nie wzięłam.
– Nie przypominam sobie, bym oferował paniom nocleg.
– Ależ naturalnie! To byłoby wielce niestosowne, panie przyzwoity. – Jaga sparodiowała maniery wampira i pokazała mu język. – To co? Tu zaraz obok jest Czarcia Łapa…
Chmury rozstąpiły się nieco, odsłaniając okrągły, lśniący księżyc. Eliza natychmiast pomyślała o szalejącym w Puszczy Białowieskiej Wiktorze. Ciekawe, czy bawił się równie dobrze?
***
Instytut Absurdu. Poszukiwanie Pana P.
Copyright © Justyna Sosnowska 2025
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025
Redakcja – Ewa Cat Mędrzecka
Korekta – Dominika Kowalska, Paweł Wielopolski
Projekt typograficzny i skład – Natalia Patorska
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Grafiki na okładce – Freepik
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2025
ISBN mobi: 9788383307640
ISBN epub: 9788383307657
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska
Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga
E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec
Finanse: Karolina Żak
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl
Okładka
Strony tytułowe
Dedykacja
Sprawa nr VI Oczarowani i zauroczeni
Strona redakcyjna
Cover
Spis treści