Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
304 osoby interesują się tą książką
Zapytaj ją, chłopcze. Zapytaj, o co błagała gwiazdy i co się za tym kryje. Zapytaj, co wyrwała niebiosom. A potem dopytaj, czy ją to obchodzi. W jej żyłach płynie stara krew.
Nismera i jej legion władają królestwami, gdy moc Samkiela wypełnia niebo. Teraz, gdy go zabrakło, bogini stara się umocnić swoją pozycję na tronie, nieważne, jakim kosztem.
Dianna zmaga się z ciężarem półprawd, kłamstw i zdrad. Wkrótce po tym, gdy przeszła przez to, co uważała za swoją najcięższą do stoczenia bitwę, dowiaduje się, że grozi jej utrata wszystkiego.
Samkiel usiłuje się uleczyć, ale ma na głowie jeszcze więcej niż wcześniej. Ręka została rozbita, królestwa ogarnął chaos, a jedyna osoba, której może ufać, trzyma go na dystans. Czy ta dwójka da radę poradzić sobie z tym, co ich różni, czy oboje polegną od ostrza bogini wojny?
Jedyny prawdziwy król powraca. Czy przyjdzie mu rządzić, czy to królowa obejmie władzę nad wszystkim?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 977
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Dawn of the Cursed Queen
Copyright © for the text by Amber V. Nicole 2024
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025
All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone
Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Karina Przybylik, Natalia Szoppa, Martyna Janc
Skład i łamanie: Paulina Romanek
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Projekt okładki: Opulent Design & Swag
ISBN 978-83-8418-249-9 · Wydawnictwo Nowe Strony · Oświęcim 2025
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64
65
66
67
68
69
70
71
72
73
74
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84
85
86
87
88
89
90
91
92
93
94
95
96
97
98
99
100
101
102
103
104
105
106
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
W książce poruszane są mroczne wątki, w tym napaść na tle seksualnym.
W poprzednich…
Nie no, żartuję. Kiedyś Logan pokazał mi taki serial. Puszczali w nim śmieszne streszczenia poprzednich odcinków i cóż… nieważne.
Znasz to uczucie, gdy odpoczywasz po męczącym dniu? Gdy rozkładasz się na kanapie, myśląc, że życie nie może stać się lepsze? Nie? Tak, cóż, ja też nie. Myślałem, że doświadczyłem najgorszych rzeczy w dniu, gdy upadło Rashearim. Rozpadł się znany mi świat, a moja rodzina została rozbita. Myślałem, że gorzej być nie może, co nie? Xavier by mnie spoliczkował, gdybym powiedział to na głos, ale… człowieku, naprawdę tak myślałem.
Samkiel, nasz król i lojalny… Wiesz co? Nie mogę nawet powiedzieć „lojalny”, bo skurczybyk zostawił nas dla… Wyprzedzam fakty. W każdym razie. Wydaje ci się, że znasz faceta, co nie? Bawiliśmy się razem, walczyliśmy ramię w ramię, a nawet pieprzyliśmy się w tym samym pokoju. Nie rób takiej miny. To konieczne, by po bitwie upuścić trochę pary, a my walczyliśmy w kilku jebanych wojnach. Gdy staniesz się tak zdesperowany, by sobie ulżyć, że nie obchodzi cię już, że twój przyjaciel siedzi na drugim końcu namiotu, wtedy pogadamy.
W każdym razie, spędziliśmy z Samkielem setki lat, zanim Rashearim upadło. Po tym się zmienił, ale okazałbym się kłamcą, gdybym powiedział, że nie zaczęło się to wcześniej. Wszystko ma swój początek w zmianie Unira. Szczerze, powinienem był bardziej skupić się na przyjaciołach. Na wszystkich.
Samkiel porzucił nas po zniszczeniu Rashearim. Zostawił nam rozkazy, byśmy zajęli się resztą światów, a następnie zniknął na wieki. Potem chuj nagle wraca z supergorącą – i to dosłownie, ona może wypalić ci twarz – dziewczyną.
Wszystko uległo zmianie wraz z pojawieniem się Dianny, i to serio wszystko. Ona nie tylko wycięła drogę destrukcji przez świat, by pomścić martwą siostrę, ale płonęła tak cholernie jasno, że ukazała sekrety pogrzebane w naszej rodzinie i w nas samych.
Xavier, Imogen i ja stacjonowaliśmy na pozostałościach Rashearim, zupełnie nieświadomi, że Samkiel nie tylko powrócił, ale też pracuje z naszym arcywrogiem Ig’Morruthen – wróć do gorącej dziewczyny powyżej. Okazało się, że szukali artefaktu. Ale wszystko się spieprzyło i Dianna straciła jedyną osobę, którą kochała. Potem, z powodu rozpaczy i smutku, próbowała nas wszystkich zabić. To nie żart. Ja całkiem dosłownie trzymałem własne flaki w rękach.
Samkiel – odwieczny bohater – zdołał przebić się przez tę jej szaloną skorupę. Nawet przerobił własny dom i ukrył ją tam, chroniąc przed radą. Te podejrzane skurwiele pragnęły jej głowy. Jasne, może i sypiałem z jedną z nich, by odwrócić uwagę od tego, co czułem do najlepszego przyjaciela, ale każdy ma problemy, co nie? W każdym razie, pozwól, że wrócę do tematu.
Dianna, mimo tego jak jest zaciekła i kochana – nie mówcie jej, że to powiedziałem – zdecydowanie nie pozostawała najgorszą osobą na świecie. Najwyraźniej jej stwórca, Kapizda – wybacz, długopis mi się obsunął – Kaden, miał większe plany, niż ktokolwiek z nas mógł podejrzewać i żadne z nas nie wiedziało, iż to nie on stał na ich czele.
Myślałem, że znam ból. Dzień, w którym Xavier przyznał, że się z kimś umawia, sprawił, że chciałem wydłubać sobie oczy, ale kiedy odkryłem, jak potwornie zostaliśmy zdradzeni, to mnie zdruzgotało. Stanięcie w obliczu rzeczywistości, że Vincent – uważałem go za cholerną rodzinę – pracował z Kadenem, spowodowało, że mój świat znów się zawalił. Ten gość kłamał, manipulował i zmienił moją rodzinę w idealnych, obojętnych, nieczułych żołnierzy.
Po raz kolejny pomyślałem, że to najgorsze, co mogło się stać, dopóki Kaden nie pomachał mi przed nosem Xavierem, by mnie zwabić. Zaoferowałem, że pójdę z własnej woli, że zrezygnuję nie tylko z fizycznej wolności, ale też wolności umysłu. Dołączę do nich, abyśmy mogli zostać razem, ale Kaden miał inne plany. Wszyscy okazaliśmy się na tyle głupi, by uwierzyć, że znamy wszystkie tajemnice skrywane przez bogów. Ale żadne z nas nie przygotowało się na to, by stawić czoła wszechpotężnym dzieciom, ukrytym przez Unira. Zamknięci przez wieki, zostali wreszcie uwolnieni, żądni krwi i zemsty.
Ta, dobrze słyszeliście. Papa Unir nie rozgrzewał się i pocił tylko po to, by zrobić jednego dzieciaka. O nie, nie. Miał ich troje. Troje dzieci, zdeterminowanych, żebyśmy wraz z Samkielem zapłacili za jego grzechy.
Aczkolwiek, technicznie rzecz biorąc, wciąż nie wiadomo, jak dokładnie zostali stworzeni. Nie pamiętam, by Unir wymykał się z pałacu z różnymi partnerami, tak jak robił to Samkiel. Słyszałem o jego amacie Zaysn. Uważałem ją za totalną twardzielkę. Potrafiła doprowadzić Unira do płaczu samym spojrzeniem. Wątpię, żeby pozwoliła na rozwój jakichś romansów, ale znów zbaczam z tematu. Dlaczego ludzie powierzają mi takie rzeczy?
Wiem, wiem, wszyscy się o mnie martwicie. Łapię. I, cóż, chyba musicie poczekać i zobaczyć, co się ze mną stanie. Ale mogę powiedzieć, że wszystko jest teraz inaczej. Zupełnie inaczej.
Założyłem, że wyjdziemy z każdej opresji. Byłem arogancki, tak. Walczyliśmy za to, co dobre i sprawiedliwe w świecie. Mimo to wszyscy strasznie zjebaliśmy. Nie tylko przegraliśmy, ale też znów straciliśmy nasz dom. Wciąż mam koszmary, w których obserwuję, jak pozostałości Rashearim płoną, patrzę na pobitego i przykutego do podłogi Samkiela. Teraz jego moc rozlewa się na niebie jako jedyna pozostałość po nim. Nismera włada światami, a my wszyscy zostaliśmy uwięzieni pod jej rządami. Myślałem, że doświadczyliśmy już tego, co najgorsze, ale się myliłem. Tak cholernie się myliłem.
Wiem, że Dianna wciąż gdzieś tam jest. Wiem, że pragnie zadośćuczynienia za śmierć Samkiela i część mnie miała nadzieję, że spali całe to gówno do zgliszczy. Jeśli muszę zginąć ognistą śmiercią z jej rąk… Mam tylko nadzieję, że odejdę z moim Xavim.
Cameron
CAMILLA
Biłam Vincenta po rękach i barkach, walcząc, gdy ciągnął mnie przez ten cholerny portal. Przejście zamknęło się za nami, a ten dźwięk przeszył powietrze. Mężczyzna mnie puścił i popchnął, a ja się potknęłam, lecz szybko złapałam równowagę. Odgarnęłam włosy z twarzy, a zanim się rozejrzałam, posłałam mu wściekłe spojrzenie. Nie przybyliśmy do kolejnego ziemnego lochu czy jaskini, ale do miasta światła. Zmrużyłam oczy. Mój wzrok próbował się przyzwyczaić do światła słonecznego, przebijającego się przez chmury.
Ludzie żyli dalej, rozmawiając i śmiejąc się, zupełnie niewzruszeni nagłym pojawieniem się żołnierzy. Przed nami rozciągała się metropolia pełna wysokich budynków zbudowanych z różnych jasnych kamieni. Zadaszenia, balkony, balustrady i dachy obsadzono mnóstwem kwiatów, co dodawało radosnych plam koloru. Czyste, jasne brukowane ulice wiły się pomiędzy wieżowcami, prowadząc do wielkiego placu. Małe latające stworzenia o dwóch parach skrzydeł szybowały na różowawym niebie, nawołując się nawzajem. Całe miasto wyglądało na spokojne i szczęśliwe, żyjące w harmonii. Jak na razie mogłam uwierzyć, że to raj. Ale wtedy u mojego boku pojawił się uzbrojony generał i przypomniałam sobie, że to nie raj. W najmniejszym stopniu.
– Zabierz ją do pałacu. Nismera potrzebuje nas wszystkich do konwergencji.
Odwróciłam głowę w stronę Vincenta i wysokiego, skrzydlatego, opierzonego generała obok. Nieznajomy warknął na mnie, zanim wzbił się w powietrze, a reszta z nas ruszyła naprzód, w ślad za zdrajcą.
Spacer, a raczej ciągnięcie, wydawało się trwać wieczność. Próbowałam zapamiętać każdą alejkę, każdy dołek w drodze i budynek, ponieważ zamierzałam znaleźć sposób, by się stąd wydostać. Znalazłabym kryjówkę i opuściłabym to cholerne miasto tak szybko, jak to tylko możliwe. Poczułam ucisk w gardle, zastanawiając się, dokąd bym poszła. Nie wiedziałam nic o tym królestwie ani tym świecie i nie miałam tu żadnych przyjaciół ani sojuszników.
Poślizgnęłam się, gdy lśniący bruk zmienił się w gładką, elegancką powierzchnię. Wzdrygnęłam się, gdy przed nami pojawiła się wielka, zapierająca dech w piersi twierdza. Pałac lśnił bielą w słońcu, perła wśród jasnych klejnotów. Musiałam mocno odchylić głowę, by zobaczyć szczyt. Włócznie, częściowo przysłonięte chmurami, przeszywały niebo. Każda kręta linia, kształt i okno szeptały o bogactwie, ale szept ten zmieniał się w krzyk przerażenia, kiedy już się wiedziało, co kryje się za tymi zdobnymi wrotami.
Vincent zacieśnił uścisk, wyrywając mnie z zamyślenia. Obróciłam głowę w jego stronę i dostrzegłam, że choć raz nie patrzył na mnie ze złością. Tak jak ja przyglądał się pałacowi. Wahał się, zauważyłam to po tym, jak zaciskał zęby. Mimo że był zakryty zbroją, zobaczyłam, że jego mięśnie drgają. Zerknął na mnie i uświadomił sobie, że odkrył więcej, niż zamierzał. Jego oczy znów stały się puste, a on pokręcił głową, zanim pchnął mnie naprzód.
– Ruszaj się. – Głos mężczyzny brzmiał szorstko, gniewnie, jakbym to ja nas zatrzymała. Generałowie, górujący nad nami, może i kupowali jego grę, ale ja widziałam pęknięcie w zbroi, za którą się tak dobrze ukrywał.
Vincent się bał.
VINCENT
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
Zsunąłem się z ogromnego łóżka, wyplątawszy z rozgrzebanej pościeli, po czym podniosłem spodnie i włożyłem je w chwili, gdy ktoś zakręcił wodę w łazience.
Para stygła i unosiła się wstęgami, próbując uciec bestii, którą dopiero co obmyła. Błądziłem wzrokiem, szukając czegoś, co mnie rozproszy, aż zatrzymałem się na muszli leżącej na rzeźbionej szafce.
Przechyliłem głowę.
– Zachowałaś ją?
– Tak, jest twoja, a raczej to wszystko, co zostało po podarowanej ci zbroi. Mówiłam, że za tobą tęskniłam, pupilku – wymruczała za mną Nismera, a kwiatowy zapach wybuchowych jagód pokrywał jej skórę.
To kolejna próba ukrycia zabójczej istoty kryjącej się pod tą powłoką. Może i nie miała rogów, łusek czy kłów, ale bestia stworzona ze światła wciąż pozostawała bestią.
Obserwowałem kątem oka, jak przeczesuje końcówki srebrzystych włosów palcami, oddzielając poskręcane kosmyki.
Pupilku. Zawsze zwracała się do mnie w ten sposób. Zastanawiałem się, czy naprawdę tak o mnie myślała, ale znałem odpowiedź. „Tęskniłam za tobą” to bardzo luźne stwierdzenie. Nismera nigdy nie kochała ani nie troszczyła się jak inni. Wykorzystywała to, co miała, a kiedy nie mogła już dłużej na kimś żerować, to się go pozbywała.
Odwróciłem się, gdy przeszła przez pokój. Śledziłem wzrokiem jej nagą, szczupłą, umięśnioną sylwetkę. Wzięła szaty z dużego, stojącego na szponiastych nogach fotela. Obserwowałem ją bez cienia pożądania czy tęsknoty, nie pragnąc jej tak jak eony temu. To, co robiłem z nią w tym pokoju, wywodziło się z instynktu przetrwania, poczucia obowiązku i być może wiary, że na to zasługiwałem. Może zasługiwałem na nią po zdradzie rodziny. Przełknąłem mdłości, odmawiając sobie pogrążenia się w obrzydzeniu, które czułem względem siebie.
– Co teraz się ze mną stanie?
Obróciła się, zapinając koszulę.
– Obejmiesz stanowisko, tak jakbyś nigdy nie odszedł. Najwyższy strażnik legionu Hectur zostanie zdegradowany. I tak tylko trzymał miejsce do czasu, aż pozbędziemy się Samkiela i Ręki.
Ręka. Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że zabrzmiało to jak klątwa. Poczucie winy zżerało mnie od środka, powodując skręt wnętrzności. Przełknąłem dręczące mnie wątpliwości.
– To spowoduje oburzenie, jestem tego pewny.
Nismera się uśmiechnęła, podskoczyła i zakręciła biodrami, wciągając eleganckie, ciemne spodnie, po czym je zapięła i usiadła na łóżku. Wsunęła na stopy buty o stalowych obcasach i spojrzała mi w oczy.
– Nic takiego się nie wydarzy. Każdy, kto wyrazi sprzeciw, zostanie powieszony niczym nowa flaga na kamiennych murach otaczających to miasto. Będą powiewać wysoko, jako ostrzeżenie dla każdego, kto ośmieli mi się przeciwstawić.
Skinąłem głową, wiedząc, że mówi poważnie. Zapach gnijących ciał unosił się w powietrzu. Wyczułem go w chwili, gdy tylko zamknął się portal.
W mgnieniu oka wstała i znalazła się obok mnie. Przesunęła palcem po mojej brodzie, by z powrotem skierować mój wzrok na siebie. Zarzuciła na ramiona tę sławną pelerynę z trzema czaszkami. Ich puste oczy kpiły ze mnie nawet tutaj.
– Nie martw się, pupilku. Byłeś drugim Samkiela przez tak długi czas. Być może zapomniałeś, że twoje miejsce jest u mojego boku i zawsze pozostanie.
Pokręciłem głową.
– Nigdy nie zapomniałem.
– Dobrze. – Zacisnęła palce na mojej brodzie i mimo że to tylko mały, prosty ruch, mogłem wyczuć moc kryjącą się w tym dotyku.
Wiedziałem, bez cienia zwątpienia, że miała wystarczającą siłę, by jednym machnięciem oderwać moją głowę od szyi i rzucić ją na drugą stronę pokoju, jakby to było nic, jakbym ja był niczym. Wiedziałem, że nic dla niej nie znaczyłem.
– Rozkażę także, by przygotowano twój pokój. Zamieszkasz we wschodnim skrzydle, na najwyższym piętrze.
Przełknąłem ślinę, próbując ukryć zadowolenie. Wschodnie skrzydło znajdowało się daleko od jej wielkich pokoi na zachodzie. Ogarnęło mnie podekscytowanie, że przynajmniej otrzymam własną przestrzeń.
– Masz towarzyszyć czarownicy w trakcie przechodzenia do stanowiska pracy i z powrotem.
Moje podekscytowanie zgasło.
– Słucham, mój królu? – zapytałem, próbując zamaskować zgorzknienie.
Nismera zapięła wielką, okrągłą klamrę utrzymującą pelerynę na jej ramieniu, ozdobioną beznogimi bestiami.
– Co w mojej wypowiedzi stało się trudne do zrozumienia?
– Czarownica.
– Camilla to świetne źródło mocy, moje jedyne, odkąd Santiago okazał się bezużyteczny. Potrzebuję jej, by naprawiła starożytny artefakt, ale jej nie ufam. Tobie, tak. Dlatego masz jej towarzyszyć podczas drogi do i stamtąd, chyba że będę cię potrzebowała, wtedy poproszę o to innych strażników. Twój pokój znajduje się naprzeciwko jej sypialni. Muszę dopilnować, by przestrzegała moich zasad. Gdy bestie dostaną zbyt dużo wolności, zaczynają uważać, że mogą się szwendać, gdzie chcą. – Jej uśmiech wydał się równie zimny i pusty, jak jakakolwiek otchłań.
– Tak, moja pani. – Wymusiłem uśmiech, pasujący do wyrazu jej twarzy, mimo że nienawidziłem przedstawionego planu.
Opuściła dłoń i uniosła kąciki ust.
– Teraz idź poplotkować z innymi generałami. Potrzebuję, byś zaprzyjaźnił się ze swoim legionem. Ja muszę zająć się innymi sprawami.
Tylko przytaknąłem, a ona wyszła z pokoju.
***
Odgłos moich kroków odbijał się echem od kremowo-złotej, kamiennej podłogi, a maleńkie drobiny tańczyły pod moimi stopami. To znak królewskości, coś, czym całe to miasto śmierdziało. Nismera została teraz królem wszystkich dwunastu światów i chciała dopilnować, by wszyscy o tym wiedzieli. Gdy wyszedłem z jej komnaty i skierowałem się w stronę westybulu, zebrani kłaniali mi się i spuszczali wzrok. Wykonane dla mnie stroje miały zbyt wiele frędzli i łańcuchów, lecz to mnie zupełnie nie obchodziło. Nismera kochała publiczne okazywanie władzy, i to od zawsze. To jedyne, co się dla niej liczyło. Każdy mebel i szklana kolumna została ręcznie wykonana oraz ustawiona według jej upodobań. Wszystko było krzykliwe i dzikie tak jak ona.
Śmiech i wrzaski rozległy się w długim, szerokim korytarzu, przypominając mi o rodzinie, którą zdradziłem i skazałem na zgubę. Ruszyłem w stronę dźwięków i poczułem ucisk w piersi.
Pchnąłem duże, grube, rzeźbione drzwi i muzyka oraz odgłosy radości ucichły. Wszystkie oczy skierowały się w moją stronę. Sala okazała się niemal tak wielka, jak pomieszczenie wejściowe, a pod ścianą stały w niej długie, drewniane stoły. Prawie w każdym kącie kryły się krzesła, a klatkę schodową okalały wysadzane klejnotami arrasy.
Przy długim blacie trwała uczta. Pokiereszowani i brudni generałowie siedzieli w różnych pozycjach. Niektórzy patrzyli na mnie, przeżuwając, inni popijali coś z kubków, lecz zapomnieli przełykać. Jedni wpatrywali się we mnie dwojgiem oczu, inni czworgiem lub więcej. Niektórzy mieli macki w miejscach, gdzie powinny znajdować się ręce i nogi, a inni posiadali wielkie i grube skrzydła, wystające z pleców. Nie widziałem nikogo z gadziej gromady Gromlocka, ale założyłem, że pragnęliby odpowiedzi, dlaczego ich generał poszedł z Nismerą oraz Isaiahem i nie powrócił.
Przysadzisty troll, okryty peleryną z futer i skór, odchrząknął. Wstał i wzniósł kielich wielkości mojej głowy.
– Powitajcie naszego najwyższego strażnika legionu, Vincenta.
Wygiąłem usta, gdy wybuchła głośna wrzawa. Od wiwatów aż zadzwoniło mi w uszach. Krzyczący dotąd troll przeszedł z tyłu pokoju w moją stronę, po czym zacisnął dłoń na moim ramieniu i wcisnął mi gigantyczny kielich w dłonie.
– Chodź, usiądź z nami.
– Kim jesteś? – zapytałem, strącając jego rękę.
– Mam na imię Tedar, jestem dowódcą ósmego legionu.
Może zebrali się tu nie tylko generałowie.
Poprowadził mnie w stronę dużej części wypoczynkowej w zacienionym kącie pokoju. Poszedłem, ponieważ nie miałem gdzie się podziać. Opadł na idealnie pasujące dla niego krzesło, ale gdy ja usiadłem na takim samym, mebel niemal mnie pochłonął. Ciecz w kielichu chlupnęła na bok, zalewając mi dłoń. Pochyliłem się do przodu i postawiłem naczynie na środku stołu, zanim wytarłem rękę o swoje spodnie i się odchyliłem. Śmiech i rozmowy wypełniły pokój raz jeszcze, gdy Tedar się nachylił.
– Jesteś teraz legendą, wiesz o tym? Każdy szept w światach mówi o tym, co zrobiłeś, a teraz zostałeś najwyższym strażnikiem. – Zagwizdał. – Przewyższasz każdego dowódcę i generała. Nienawidzą tego.
– Ty nie.
– Bogowie, nie. Obecnie mamy tylko sześcioro wysokich strażników, w tym jej braci, więc spada na mnie mniej odpowiedzialności. Ty i twój legion od teraz będziecie ruszać do bitwy jako pierwsi.
Uniosłem brwi.
– Bitwy? Nie sądzę. Myślę, że mamy po prostu słuchać rozkazów.
– Mów, co chcesz, ale niebo krwawi srebrem. Pogromca Świata nie żyje, a Ręka Rashearim chodzi ślepa, słuchając każdego nakazu niczym zbity kundel. Są i zawsze pozostaną tymi skaczącymi, jak im zagra najpotężniejszy gracz istniejący na polu. Zgadnij, kto to właśnie zrobił.
Przełknąłem, trwoga paliła mnie w gardło. Zachowywał się tak grubiańsko, tak radośnie z powodu tego, co zrobiłem. Poczułem się przez to brudniejszy, niż błoto na bucie. Przypomniałem sobie, że nie pozostawiono mi wyboru. Nie wiedział, że moja wola to wola Nismery. Pokręciłem głową, a Tedar gadał dalej:
– …muszę przyznać, że to wielka ulga. Nikt nigdy nie sądził, że on zginie. Musisz się nieziemsko czuć. To ty tego dokonałeś. Pomogłeś.
Poczułem ucisk w żołądku. Od tamtej pory unikałem patrzenia w stronę nieba, zwłaszcza nocą, kiedy jego moc zdawała sięze mnie kpić, błagając o odpowiedzi. Znów poczułem nieznośny ciężar w piersi, a powietrze stało się nagle zdecydowanie zbyt gęste.
– Teraz służę mojemu królowi, tak jak sobie tego życzy. Obecnie nic w świecie nie ma mocy mogącej rywalizować z Nismerą – powtórzyłem.
Tedar się pochylił i uśmiechnął, a ja skupiłem uwagę na jego dużym ukruszonym kle.
– Z tego, co słyszałem, to nieprawda.
Uniosłem brew i przeskanowałem pokój, zauważając kilku generałów patrzących wściekle w naszą stronę i rozmawiających cicho między sobą.
– A co takiego słyszałeś?
Tedar nachylił się mocniej, jakby miał szeptać.
– Słuchaj, wszyscy gadają, a po tym, jak posprzątali po masakrze na Wschodzie, każdy teraz wie.
Wykrzywiłem się, zdezorientowany. Nic o tym nie słyszałem.
– Wchód? Co stało się na Wschodzie?
– Pogromca Świata miał kochankę, i to nie tylko zwykłą pannę jak kiedyś. Mówią, że ona jest bestią stworzoną z płomieni i nienawiści i że podążyła za wami. Jego bestia. Samica Ig’Morruthen.
Dianna. Miał na myśli Diannę.
Skinąłem i usiadłem nieco prościej, gdy mamrotał dalej, a dźwięki wypełniające pokój rozmyły się w tle.
Ta moc emanująca z drzwi, ta sama co jego ojca. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że Samkiel opierał się o framugę drzwi prowadzących do westybulu. Potarłem nadgarstek, kręcąc głową.
– Odpuść.
– Czy w ten sposób zwracasz się do swojego przyszłego króla?
Usłyszałem zmartwienie w jego głosie.
– Przyszłego. Wciąż musisz przerosnąć ojca.
Wybrzmiał stukot ciężkich butów, gdy wszedł, w całości okryty zbroją bitewną, a cholerna królewska peleryna powiewała za nim. To ta sama, którą jego ojciec nosił za każdym pieprzonym razem podczas spotkania rady.
– Dlaczego pozwalasz jej…
– Nie pozwalam jej na nic – przerwałem, odwracając się do niego twarzą.
Nieco rozszerzył oczy, przyglądając mi się ostrożnie, gdy przemówił:
– Możesz dołączyć do mnie i Logana. Mój ojciec życzy sobie, bym miał własną straż królewską, mimo że nie takie imię przyjmiecie.
Prychnąłem złośliwie.
– Odmawiam, przyszły królu.
– Dlaczego nie pozwolisz mi sobie pomóc?
Zerknąłem w stronę drzwi, jakbym mógł zobaczyć ją, obserwującą mnie, czekającą.
– Vincent.
Jego głos wyrwał mnie z transu.
– Dlaczego zawsze pragniesz pomóc tak wielu? – zapytałem. – Co z tego masz? Przeznaczone jest ci rządzić tym światem i każdym pomiędzy. Nie musisz udawać dobrotliwości, oni i tak zamierzają zlizywać brud z twoich butów.
Samkiel wzruszył ramionami, jego włosy wiły się wokół naramienników zbroi.
– Po prostu chcę lepszego królestwa, lepszego świata. Ten wydaje się dość gówniany i mam dość egoistycznych bogów.
– Z całym szacunkiem, odnoszę wrażenie, że twoja wersja to jego lustrzane odbicie.
Wygiął usta w uśmiechu.
– Mój jest do wytrzymania.
Uwierzyłem mu. Uwierzyłem, że chciał czegoś więcej, czegoś lepszego, nawet jeśli widziany przez niego świat to zaledwie fantastyczny sen wysnuty przez wyrocznię.
– Nawet jeśli brałbym w tym udział i wygrał, nigdy nie pozwoliłaby mi odejść. Jej szpony tkwią zbyt głęboko we mnie, mój książę.
Jego oczy się zmieniły, srebrny blask przypominał ten charakterystyczny dla Unira i Nismery.
– Pozwól, że ja się nią pomartwię. Po prostu przyjdź i spotkaj innych. Nie ma w tym nic złego.
Złego. Nie rozumiał. Nikt nie rozumiał, ale skinąłem głową wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie powiedział nic więcej, zanim wyszedł, a ja wpatrywałem się w pustą przestrzeń drzwi. Powiedział „spróbuj”, i to właśnie zrobiłem.
Wspomnienie wyblakło, gdy ryki i krzyki wróciły, kielichy dzwoniły, obijane o siebie albo o stoły. Generałowie pochodzący ze wszelkich części kosmosu – nikczemni i podli – radowali się i celebrowali jego śmierć. Wszyscy wiedzieli, że następnym krokiem bogini stanie się wyzwolenie światów. Przyjęła i przekabaciła tych najbardziej podłych i zabójczych na swoją stronę i teraz nic jej nie powstrzyma. Nic nigdy nie mogło, więc czy kiedykolwiek miałem wybór?
Samkiel był światłem. Obiecał pokój i zmianę, a ja pomogłem to zgasić. Część mnie żywiła nadzieję, że przyjdzie mi płonąć za to w Iassulyn przez wieczność. Inna część wiedziała, że Dianna mnie dopadnie, a właściwie nas wszystkich, jak zrobiła to, gdy chodziło o jej siostrę. Skłamałbym, jeśli bym powiedział, że nie powitałbym jej z radością.
KADEN
– Nigdy nic ci nie powiemy – oznajmił i splunął na stopy Nismery.
Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu, gdy strząsnęła plwocinę z czubatego, zbrojnego buta.
– W porządku. – Wyraz jej twarzy był zimny, gdy podniosła dłoń.
Moc wystrzeliła z jej ręki i rozprzestrzeniła się po niebie. Piorun, czysty i oślepiający, ponownie uderzył, gdy stworzyła i kontrolowała iskry energii i posłała je w stronę podłogi. Runy zalśniły jej srebrną mocą, a podłoga pod naszymi stopami zawirowała. Uchyliłem się, a Isaiah obok mnie nawet nie drgnął, jakby to wydało mu się czymś normalnym. W podłodze otworzył się masywny, wirujący portal, słona woda z głuchym rykiem sięgała sufitu. Rzędy uzbrojonych mężczyzn patrzyło gniewnie w jego stronę, gdy pokój przestał się trząść. Nismera przeszła za każdym z nich, a strach wypełnił powietrze.
– Wiem, że nic nie powiecie i nie potrzebuję tego. Oku chodzi i zawsze chodziło o to samo. Z jakiego innego powodu mieliby wysyłać pionki? Wiem, że się przede mną ukryli.
– Oko się nie chowa – wytknął pogardliwie starszy, siwiejący żołnierz, stojący na końcu szeregu. – Czekamy na idealną okazję…
Nismera wybuchnęła paskudnym śmiechem.
– Okazję? Och, sir Moltenie. Zabójczo pragnęłam dorwać cię w swoje ręce. Zawsze pozostawałeś tylko cierniem w mym boku.
– Twój dzień nadchodzi. – Wyprostował się. Nie emanował strachem, a przynajmniej nie zdołałem go wyczuć.
– Kiedy dokładnie? Od jak dawna wasza zgraja próbuje mnie obalić? Szczerze, jestem tym już nieco znużona. – Pochyliła się nad najbliższym żołnierzem, a ten zadrżał. – Ale mam do wykarmienia wygłodniałą bestyjkę, a co mogłaby pożreć lepszego niż zdrajcę? Myślę, że strach najbardziej syci.
Nismera wepchnęła żołnierza do portalu. Krzyk mężczyzny nagle się urwał i zastąpiło go głośne chrupnięcie. Zapanował chaos, gdy reszta zobaczyła, co przydarzyło się ich towarzyszowi, i większość próbowała przesunąć się na bok, by uciec. Jeden po drugim, złoto-czarna armia Nismery skopywała pozostałych żołnierzy do jamy, i jeden wrzask po drugim stały się ostatnim, co usłyszeliśmy, zanim znikali poniżej. Ostatni żołnierz, znacznie starszy, z siwą brodą związaną na końcu, nawet nie mrugnął, kiedy bogini do niego podeszła.
– Zamierzasz błagać, sir Moltenie? – Wbiła paznokcie w jego okryte zbroją ramię, a materiał pękał pod naciskiem.
Mężczyzna nawet się nie wzdrygnął. Miał wysoko uniesioną brodę, zmarszczki na jego twarzy się pogłębiły, gdy syknął i spojrzał na nią wściekle w ostatnim akcie buntu.
– Mam nadzieję, że więzienie pozostanie zamknięte przez eony.
Nismera wyciągnęła rękę szybciej niż piorun, oddzielając głowę od ciała generała. Krew pokryła pierś kobiety i rozpryskała się na jej twarzy. Bogini zamrugała gorączkowo, odpychając gniew wykrzywiający jej oblicze.
Ich więzienie? Pytanie zagrzechotało w moich myślach, ale ucichło, gdy głowa potoczyła się w moją stronę po kamiennej podłodze. Uniosłem nogę, by ją zatrzymać, a ona wpatrywała się we mnie niewidzącymi oczami. Ujrzałem krótko przystrzyżone przy czaszce włosy, a jej bok został wygolony do zera i pokryty znakami – symbolami rebelii.
– Czterysta siedemdziesięciu dwóch rebeliantów. Czterysta siedemdziesiąt dwie głowy. – Nismera oczyściła dłoń.
W pokoju zalegała śmiertelna cisza, gdy bogini wyszła naprzód.
– Zabierz głowę sir Moltena do Severn. – Skinęła w stronę wielkiego, uzbrojonego żołnierza po mojej lewej. – Chcę wysłać wiadomość do każdego rebelianta, który myśli, że teraz nadszedł czas, by atakować. Mamy zdecydowanie zbyt wiele do zrobienia.
Isaiah wydał ochrypły dźwięk i się przesunął. Rozległ się stukot opancerzonych butów, gdy strażnicy wypełniali rozkaz i odeszli, stąpając po posadzce wyżłobionego w kamieniu pokoju. Nismera skopała resztę zwłok bestii w wodzie poniżej, zanim zamknęła otwór.
Isaiah gwizdnął nisko.
– Wydajesz się spięta, Mera. Minęły tygodnie. Nie powinnaś cieszyć się choć odrobinę? Starszy brat jest w domu i wszystkie światy należą teraz do ciebie.
Rozciągnęła usta w ciepłym uśmiechu, gdy spojrzała za nas, aby się upewnić, że strażnicy odeszli. Jakby nie chciała, by zobaczyli, że okazała się zdolna do odczuwania jakichkolwiek emocji. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie, ledwo trzymając nerwy na wodzy.
– Jestem szczęśliwa, ale Oko wydaje się teraz myśleć, że nade wszystko nadszedł czas, by zaatakować.
– Atakować to lekka przesada – powiedziałem, kiwając głową w stronę zamkniętej podłogi za nią. – To sugerowałoby, że mają szansę.
Ledwie wzruszyła ramionami, zanim nas minęła, kierując się do głównego wejścia jej ostentacyjnej, błyszczącej białej fortecy. Onuna zmieniła moją perspektywę na architekturę. Zapomniałem, jak wielka była większość pałaców, a Mera ponad wszystko kochała te luksusowe. Draperie, wyszywane na krańcach poskręcanymi, beznogimi, potężnymi postaciami ryphor, wisiały nad każdym wejściem. Długie frędzle wojennych sztandarów tańczyły na nieskazitelnej podłodze.
Odwróciliśmy się i podążyliśmy za Nismerą. Isaiah zarzucił mi rękę na barki i uścisnął.
– Jesteś taki cichy, odkąd wróciłeś, bracie. Myślałem, że bardziej ucieszysz się na mój widok.
Przełknąłem rosnącą w gardle gulę. Cieszyłem się, że go widzę. Cieszyłem się, że nie siedziałem już na tej cholernej Onunie, ale bolesna pustka zżerała mnie od środka. Jednej rzeczy nie mogłem zapomnieć i nie zapomniałem.
– Jesteś potworem – wysyczała na mnie, ciągnąc za więzy.
– Wstrzymałem dla ciebie plany poszukiwania tej przeklętej księgi, mając nadzieję, że istnieje inny sposób, bym mógł cię zatrzymać. – Przesunąłem dłoń po jej żuchwie, a ona odsunęła się ode mnie z obrzydzeniem. – Kocham cię.
Szliśmy złoto-kremowym korytarzem, a w ciemnej, lśniącej podłodze odbijał się sufit, kamień wydawał się nieskazitelny mimo kręcących się wokół szurających stopami strażników. Nismera wspięła się po masywnych schodach, nieustannie o czymś gadając, ale mój umysł pozostawał nieobecny od tygodni. Myślałem o niej i o tym, jak ją wskrzesić, ale tym razem miałem plan. Samkiel nie żył. W tych światach nikt jej nie pozostał, nikt poza mną.
Strażnicy pchnęli wielkie drzwi, a zgiełk wewnątrz pokoju ucichł, masywna kamienna sala wojenna wypełniła się milczeniem. Zakon otaczał prostokątny wzniesiony stół, na którego powierzchni leżały porozrzucane mapy i zwoje, a pomiędzy nimi stały niewielkie podobne do totemów istotki. Strażnicy Nismery weszli za nami do środka, zajmując swoje miejsca w czterech kątach pomieszczenia, gdy ona skierowała się na tyły pokoju. Wojenne draperie zostały otwarte za sprawą jednego machnięcia jej ręki.
Światło słoneczne zalało pokój, dając wrażenie ciepła i spokoju, podczas gdy ja cholernie dobrze wiedziałem, że bogini, która kontrolowała ten świat, mogłaby zetrzeć nas w proch wyłącznie ruchem brwi, jeśli uważałaby to za konieczne. Unir i Samkiel byli niczym więcej jak pyłem i ani Isaiah, ani ja nie mogliśmy dorównać jej mocy. Żadna żywa istota nie mogła.
– Dobrego świtu. – Nismera skinęła głową, gdy strażnicy wysunęli dla niej krzesło.
Usiadła, zarzucając szarfę na ramię, a kiedy spoczęła, Isaiah i ja zajęliśmy własne miejsca – po obu jej stronach – a chwilę później reszta w pokoju podążyła za naszym przykładem.
– Dobrego świtu – powtórzyli, gdy uderzyła dłońmi o stół.
– To zaledwie skrawek reliktów i zwojów zabranych z pozostałości Rashearim – oznajmił Jiraiya.
Jiraiya to członek rady, który, tak jak reszta, oszukał Samkiela, by myślał, że pracuje on dla niego, ale to Nismera władała Zakonem od czasu Wojny Bogów. Umieściła swoich ludzi na stanowiskach, zapewniając każdemu z nich miejsca, nie dając się złapać, aż wyłącznie jej klan dzierżył władzę. Pozostawała mistrzem strategii i dobrze mnie wszystkiego nauczyła.
Jiraiya przesunął zapiski w jej stronę, a ona przejechała po nich wzrokiem. Pot zebrał się na jego skroni, a ja mogłem wyczuć strach od każdej z istot siedzących przy stole. Mądrze.
– Dlaczego on wciąż zerka na blondynkę? – zapytał Isaiah, kiwając głową w stronę Jiraiya.
Podążyłem wzrokiem za nim i zacząłem obserwować. Faktycznie zerkał w stronę Imogen, nawet gdy mówił do Nismery.
Wzruszyłem ramionami.
– Z tego, co wiem, pieprzyli się, zanim straciła kontrolę nad własnym umysłem.
Isaiah wydał dźwięk obrzydzenia.
Imogen to jedyny pozostały w tym miejscu członek Ręki. Nismera kazała odesłać resztę i sprzedać temu, kto da najwięcej, do walk lub bogowie wiedzą do czego. Imogen stała sztywno obok jednego z generałów orków, mającego na imię Nivene, i patrzyła przed siebie. Isaiah powiedział, że dowódca to jeden z nowych ulubieńców Nismery, ale nie obchodziło mnie to ani trochę. Nawet gdy dzieliła nas ponad połowa stołu, jego zapach potwierdził, że to tylko kolejny brutal wyrzynający sobie drogę na szczyt.
Imogen wpatrywała się w przestrzeń, jej mdłe niebieskie oczy nie poruszyły się, nawet gdy członkowie rady podnieśli głosy. Miała na sobie taką samą Zbroję Smoczej Zguby, jak wysoko postawieni żołnierze Nismery. Dłonie trzymała złączone za plecami i stała wyprostowana, a długie warkocze opadały jej za ramiona.
Nie musiałem widzieć palców kobiety, by wiedzieć, że były nagie. Nismera stopiła jej srebrne pierścienie, gdy tylko znalazła ku temu okazję. Moja siostra nienawidziła tego koloru i tego, o czym nam przypominał.
Imogen zamiast nich nosiła teraz na plecach dwa przeklęte miecze. Byłem zaskoczony, że Mera w ogóle pozwoliła jej je zachować, ale wiedziałem, że moje słowa uwięziły umysł dawnej kochanki Samkiela. Nie była w stanie już niezależnie myśleć, nie posiadała też wolnej woli.
Nismera wstała i obeszła stół, by pochylić się nad zwojem, gdy generał u jej boku wyjaśniał, czego się dowiedzieli i co sprowadzili z Onuny.
– Jest taki żałosny – westchnął Isaiah. – To nie mogło okazać się przyjemne.
Zerknąłem na niego. Mierzył wzrokiem Jiraiya z drapieżnym zamiarem, zanim spojrzał znów na Imogen.
– Dlaczego cię to obchodzi?
– Nazwij to ciekawością. – Wzruszył ramionami.
Poruszyłem ramionami i pochyliłem się, złączając dłonie na blacie stołu.
– Twoja ciekawość rozwścieczy Verukę.
– Ach, więc Mera ci o niej powiedziała. – Isaiah zaledwie wzruszył ramionami. – To tylko zabawa. A dodatkowo to, co robi, gdy pociągniesz ją za ogon, jest bardzo satysfakcjonujące.
Sztyletowałem go spojrzeniem.
– Jest jedną z wysokich strażniczek. Mówiłem ci, żebyś nie paskudził tam, gdzie jesz.
– Mówi ten, który przemienił i pieprzył się z towarzyszką Samkiela.
Moje nozdrza się rozszerzyły, co wywołało u niego uśmiech. Gdybym mógł go uderzyć, nie wkurzając Nismery, tobym to zrobił.
Elianna wstała i spojrzała na nas, zanim odchrząknęła i otworzyła zniszczony wiecznie noszony przy sobie dziennik. Wszyscy zwrócili ku niej oczy. Każdy słuchał uważnie.
– A skoro mowa o blondynkach. Gdzie twój celestial? – zapytał Isaiah, nie przejmując się tym, co Elianna miała do powiedzenia.
– Cameron wciąż przebywa na niższych poziomach. – Skrzyżowałem ramiona i odchyliłem się, przynajmniej próbując uważać.
– Walki na arenie? – zapytał Isaiah.
Skinąłem głową.
– Musi przepracować nowe moce, a nie zrobi tego sypianiem z kim popadnie, więc pozostaje mu tylko walczenie i pożywianie się.
Isaiah prychnął.
– Miotanie.
Nazywaliśmy to miotaniem, ponieważ w pewnym momencie jedyne, co możesz robić, to miotać się z boku na bok, gdy twoje ciało się przegrzewa. Doświadczali tego zdolni do przemiany w Ig’Morruthen. Dianna tak miała. Przez pierwsze kilka tygodni trzymałem ją na łańcuchu tak jak Camerona, gdy tu przybył. Pierwszy krwawy szał zawsze okazywał się najsilniejszy, kiedy ich ciała odrzucały wnętrzności, by zrobić miejsce na nowe. Moc gwałtownie w nich wzrastała, zastępując to, czym kiedyś byli. Jeśli przetrwali i nie zmienili się w bestie, stawali się tacy jak my. Ale miotanie mogło zająć tygodnie, czasami miesiące. Krwawa żądza sprawiała, że niemal zamieniali się w zwierzęta. Mogli równać z ziemią wioski, jeśli pozostawiło się ich bez nadzoru. Niekontrolowane pragnienia stawały się tak silne, że potrafili rozerwać ofiary na strzępy. Widziałem, jak zaraz po przemianie Dianna pozostawia po sobie wyłącznie skrawki tkanek. To kolejna rzecz kryjąca się za jej krwiożerczym imieniem.
– Nismera zechce, byś stworzył ich więcej, wiesz o tym?
Zerknąłem w stronę Isaiaha.
– To nie takie łatwe.
– Powodzenia w przekazywaniu jej tego.
– W ciągu tysiąca lat Cameron i ona to jedyni, z którymi się udało. Próbowałem. Zawsze kończy się powstaniem nowej bestii.
Isaiah pokiwał głową i otworzył usta, by odpowiedzieć, ale przerwano mu, zanim zdążył ubrać myśli w słowa.
– Czy wasza dwójka chciałaby się czymś podzielić? – zapytała Nismera.
Odwróciliśmy się w jej stronę i pokręciliśmy głowami. Brat wyciągnął dłoń i gestem pokazał, by kontynuowała.
– Dobrze – powiedziała Nismera. – A więc, jeśli wasza dwójka nie ma nic przeciwko, proszę, byście uważali.
Jej uśmiech nie był słodki ani uprzejmy. Nigdy nie był. Czasami się zastanawiałem, z czego dokładnie stworzył ją Unir. Zawsze zakładałem, że z zimnej, umierającej gwiazdy. Taka się wydawała, nawet biorąc pod uwagę każde łagodne słowo czy delikatny żart. Sprawiała wrażenie pustej. Jedyną emocją jaką okazywała, a która nie została stworzona na pokaz, była złość, a ta wirowała nieustanie za jej oczami.
Nismera skrzyżowała ramiona, odwracając się z powrotem do Elianny.
– Dlaczego motywacja wzrosła?
Kobieta przesunęła mapę blisko Mery i pochyliła się nad stołem, wskazując na region poza gwiazdami.
– Wygląda na to, wasza wysokość, że Oko wydaje się bardziej zdeterminowane od czasu rzezi na Wschodzie.
Wszystkie oczy skierowały się ku mnie.
Uniosłem dłoń.
– Mnie nie było na Wschodzie.
– Nie – przyznała spokojnie Nismera, a to słowo ociekało nienawiścią. – Otrzymałam raporty o napaści na kilku urzędników legionu, pełniących wartę na wschodnim krańcu Tarr. Wysłałam żołnierzy, by zobaczyli, co uda im się ustalić, lecz nie wrócili. Ale wiesz, kogo widziano? Naoczni świadkowie powiedzieli, że wielka, ciemna, łuskowata Ig’Morruthen przemknęła po niebie, zanim wylądowała. A następnie rozczłonkowała moich lojalnych żołnierzy i rozrzuciła ich szczątki po polu jako ostrzeżenie.
Przełknąłem gulę w gardle, wraz z nutką rozbawienia i maleńką iskrą dumy wywołaną tym, co wciąż mogła osiągnąć.
Nismera złączyła dłonie, przechylając głowę w stronę Elianny.
– Jeszcze raz, co zostało zaadresowane do mnie?
Kobieta wyglądała, jakby chciała znaleźć się wszędzie tylko nie tu.
– Umm, „Chodź i mnie dorwij… – Elianna złożyła dłonie i odchrząknęła, rozglądając się po pokoju – …suko”.
Spojrzała na władczynię, bojąc się, że zostanie zredukowana do prochu, jakby sama tak ją wyzwała. Nikt się nie odezwał, a wszystkie oczy skierowane były na mnie. Zauważyłem jednak pełną szoku minę Isaiaha. Nikt, kto zwrócił się w ten sposób do Nismery, nie pożył za długo.
– Jeśli to prawda – odezwałem się – mogę się nią zająć.
– Zająć. – Siostra się uśmiechnęła, stukając palcem o stół.
Ani jedna osoba w pomieszczeniu się nie poruszyła, wydawało się, że nikt nawet nie oddychał.
– Towarzyszka Samkiela wciąż żyje. Nawet jeśli on nie, ona poprowadzi wojnę w jego imieniu – przerwała, zaciskając zęby. – Czy wiesz, co dzieje się z psychiką amaty, gdy drugie zostaje zarżnięte? Nie, nie wiesz, ponieważ jej nie posiadasz.
Zacisnąłem pięści na udach, tupiąc. To przytyk, i to nieczysty, wymierzony we mnie. Wiedziałem jednak, jak Mera przemawiała na spotkaniach. Wiedziałem, że musiała pokazać, że nie wybiera ulubieńców, nawet jeśli chodziło o jej własną krew. Dla nich i wszystkich innych byłem zaledwie wysokim strażnikiem, sprzeciwiającym się jej rozkazom.
– Mogą oszaleć z żalu do tego stopnia, że przestają istnieć albo ogarnia ich wściekłość i palą światy, a wygląda na to, że ona wybrała to drugie – rozwodziła się dalej. – Dlatego chciałam, żeby zginęła, gdy go zgładzono, a nawet lepiej, znacznie wcześniej. Czy widzisz problem, Kadenie? Twoja zachcianka, by ją zatrzymać, zapewne spowoduje powstanie.
Żaden inny generał czy dowódca nie odwrócił się w moją stronę, ale poczułem zmianę w pokoju. Dało się zauważyć wyraźny niepokój w dźwięku szurających stóp i widoku zaciśniętych łuskowatych rąk. Ci, którzy mieli macki, owinęli je ochronnie wokół ciał.
– Kazałaś mi ją ukształtować, stworzyć na nowo, więc to zrobiłem. A teraz pojawił się problem. Chciałaś zabójczyni. A ja ją stworzyłem.
– Nazywają ją skrzydlatą śmiercią. Wiesz, jak imiona się rozprzestrzeniają. One budują, podżegają i karmią wyobraźnię. Nie chcę, by Oko myślało, że ma jakieś pole manewru przeciwko mnie czy mojemu królestwu.
– Uknułem co do tego plan. – Mój głos wybrzmiał echem w ciszy, a spojrzenia zebranych spoczęły na mnie.
– Zechciałbyś nas oświecić? – Członek Zakonu rzucił mi wyzwanie.
Rozpoznałem go, ale jego imienia, podobnie jak i imion większości tych ludzi, nie chciało mi się, kurwa, zapamiętywać.
– Nie. – Uśmiechnąłem się do niego szeroko, upewniając się, że końcówki moich kłów stały się widoczne. – Ta informacja pozostaje przeznaczona wyłącznie dla tych o najwyższej randze. Ty i Zakon nie spełniacie tych kryteriów, delikatnie mówiąc.
Pokój wypełniało napięcie.
Nismera westchnęła i pokręciła głową.
– Naszym głównym zmartwieniem na ten moment jest złapanie Harworka Baya. Pozostałymi zagrożeniami zajmiemy się z funkcjonariuszami najwyższej rangi, tak jak uprzejmie ujął to mój brat.
Nikt nie kwestionował jej słów. Nigdy tego nie robili, ponieważ posunięcie się do tego oznaczało ryzykowanie własnym życiem. Zgromadzeni znów zwrócili się twarzami do niej, by kontynuować rozmowy o oblężeniu i wojnie.
***
Gdy tylko każdy dowódca, generał i członkowie Zakonu wyszli, strażnicy wciąż pozostawali na zewnątrz, a Nismera odwróciła się do nas. Zdjęła pelerynę jedną ręką i przewiesiła przez swoje krzesło, zanim ruszyła w stronę alkowy. Odwróciła się, przyniosła dwie butelki i kilka kieliszków, po czym opadła na miejsce z westchnieniem.
– Życzyłabym sobie, abyś nie kłócił się ze mną na spotkaniach, Kadenie. Nie są przyzwyczajeni, że ktoś podważa moje decyzje, a ty nie jesteś pachołkiem i nie chciałabym cię kiedykolwiek poprawiać.
Nalała mieniącej się, żółtej cieczy do swojego kieliszka, zanim przesunęła drugą butelkę i szkło w stronę Isaiaha oraz moją. Brat chwycił je i odkorkował jedną ręką. Słodki, miedziany zapach krwi wypełnił powietrze, a ja nie ośmieliłem się zapytać, skąd ją ma. Isaiah nalał sobie kieliszek, zanim przesunął butelkę mnie.
– Wybacz, królu. – Ostatnie słowo zaakcentowałem ze złośliwym uśmieszkiem. – Dlaczego nalegasz na ten tytuł?
– Ponieważ to do noszenia jego wszyscy dążą. Po co go teraz zmieniać? – Nismera wzruszyła ramionami. – Poza tym, kocham patrzeć, jak lordowie krzywią usta, gdy go słyszą. Skoro mam pochwę, wolą określenie „królowa”, ale wszyscy wiemy, że w naszym świecie to ten, kto nosi tytuł króla, ma więcej władzy.
– To prawda – prychnąłem.
Nismera uśmiechnęła się zza kielicha.
– Na dodatek nie musisz mnie tu tak nazywać. Nie ma tu żołnierzy ani strażników, ani pieprzonych członków rady proszących o pomoc. Nie jestem naszym ojcem. Nie zamierzam żądać szacunku ani tego, byście używali tego tytułu o każdej godzinie każdego cholernego dnia. Poza tym tęskniłam za tobą.
Isaiah chrząknął, a Nismera przewróciła oczami.
– My… – zaakcentowała – …tęskniliśmy za tobą.
– Technicznie rzecz biorąc, ja tęskniłem bardziej – dodał brat, zerkając na Nismerę. – Ona była całkiem zajęta, a ja każdego dnia, odkąd ten cholerny portal się zamknął, pytałem, kiedy wrócisz. Nawet oznaczyłem, gdzie się zamknął, ponieważ to ostatnie miejsce, gdzie cię widziałem.
Coś w mojej piersi zamigotało. Wydawało się, jakby w ciemnym, zakurzonym pokoju zapalono małe światło. Dziwnym okazało się usłyszeć, że ktoś za mną tęsknił. Zwłaszcza po tym, jak długo mnie nie było i biorąc pod uwagę, kim się otaczałem. Ostatnią formę czułości otrzymałem wiele lat temu, od Dianny. Teraz emocje stały się obce, delikatnie mówiąc. Sprawiały, że czułem się nieswojo, ponieważ nigdy nie wydawały się prawdziwe. Wszelka troska lub życzliwość mogła zostać usunięta, wyparowując jak mgła na wietrze. Siedziałem zamknięty na Yejedin przez tak długi czas, że być może ta część mnie, która wierzyła w takie rzeczy, umarła tam i zgniła.
– Ty sentymentalny głupcze – zadrwiłem z niego, a Nismera się zaśmiała.
Ale wyobraziłem to sobie. Isaiah zyskał reputację pełnego przemocy na długo przed zamknięciem światów, a Mera powiedziała, że stał się jeszcze gorszy, gdy odszedłem. Używał tej swojej cholernej mocy, kiedy tylko mógł, naginając krew do swojej woli, doskonaląc tę zdolność do perfekcji. Nismera wspomniała, że nie musiał nawet nikogo dotykać, aby krew tego kogoś się zagotowała lub, co gorsza, wybuchła. Był bestią w pełnym znaczeniu tego słowa, tak jak ja. Kolejny powód, dlaczego pozostawaliśmy zamknięci tak cholernie długo.
Powiedziała, że nazywali go Pogardą Krwi i że mu się to podobało. Osobiście myślałem, że to dowodziło, iż teraz jesteśmy silniejsi. Nie byliśmy już tymi chuderlawymi nastolatkami z nieokrzesanymi mocami, wierzącymi z taką łatwością we wszystkie kłamstwa Unira. Tacy niewinni pozostawaliśmy dawno temu, a jednak przypominało to przebłysk pamięci. Dorastaliśmy w srebrnych pałacach, pośród piękna i kwiatów, ale to Yejedin, jego dym i płomienie nas ukształtowały.
Więc nie winiłem go za to, że przylgnął do tego imienia lub do mnie. Wtedy go chroniłem i obiecałem zawsze to robić, więc śmiałem się z obrazu krążącego mi po głowie – przedstawiającego wielkiego, umięśnionego Wysokiego Strażnika Śmierci, pokrytego krwią i w zbroi, czekającego na skraju portalu, który nigdy się nie otworzył. Sentymentalny głupiec, rzeczywiście.
– Nazywaj mnie, jak chcesz. Po prostu cieszę się, że wróciłeś i teraz możesz mieć tyle krwi i cipek, ile chcesz.
Zakrztusiłem się napojem, a Nismera westchnęła, opierając pancerne buty na stole.
– Skoro o tym mowa, opowiedz mi o planie, Kadenie. Dlaczego miałabym potrzebować kolejnego Ig’Morruthen, kiedy tak uprzejmie przyprowadziłeś mi tego blondyna?
Rzuciłem Isaiahowi gniewne spojrzenie, wycierając kącik ust, zanim odwróciłem się w stronę kobiety.
– Moc Dianny jest niezrównana. Stanowiłaby wspaniały atut.
– Dla mnie… – zakręciła trunkiem w kielichu – …czy dla ciebie?
Nie próbowałem ukryć uczuć. Zdawało się, że to tylko znacznie pogarszało wszystko w moim życiu, więc przytaknąłem.
– Rozmawiałem z tobą codziennie. Znasz moje wrażenia. Nie zmieniły się.
– Ach, tak, ale jej zdecydowanie się zmieniły. Teraz mam kłębiącą się wokół rebelię, wierzącą, że są nietykalni. A ta dziewucha dała buntownikom nadzieję.
Postukałem palcem w bok kieliszka. Isaiah milczał, obserwując nas oboje.
– Kolejny powód, dla którego powinna się tu znaleźć. By odebrać tę nadzieję. Pokazać, że potrafisz poskromić najbardziej nieokiełznanych. To dałoby ci jeszcze większą władzę. Kto by w ogóle wtedy pomyślał, by kwestionować twoje decyzje?
Kącik ust Nismery się wygiął.
– Oczekujesz, że ona po tym wszystkim tu zostanie? Pod naszymi rządami? Zamordowaliśmy jej siostrę. Zamordowaliśmy jej towarzysza. Nie sądzisz, że nadszedł czas, by porzucić to beznadziejne marzenie?
– Mam ostrze – wtrąciłem, a Isaiah się wyprostował. – Ma na bokach wygrawerowane runy. Coś jak słowa Ezlsina, ale lepsze. Mogłoby zastąpić jej obecne wspomnienia nowymi. Chciałaby służyć wyłącznie tobie, przysięgam. Dianna jest wyrzeźbioną przeze mnie bronią, i to cholernie dobrą. Z łatwością zarżnęła Tobiasa i Alistaira. Potrzebujemy jej.
Ja jej potrzebuję, ale nie powiedziałem tego głośno.
Nismera rzuciła mi wściekłe spojrzenie.
– Chciałam, by trzymano ją z dala od jej towarzysza. Zawiodłeś, a jednak sądzisz, że uda ci się osiągnąć coś takiego?
Skóra mi ścierpła, nieokiełznana moc wyginała się pod nią w reakcji obronnej na jej słowa. Ale to Nismera – jedyna osoba, która się nami przejmowała – więc siłą woli stłumiłem bunt. Nie zdawałem sobie sprawy, że ciemność w pokoju podkradła się do przodu, dopóki się nie uspokoiłem, a ona się cofnęła.
Wziąłem uspokajający wdech, zanim powiedziałem:
– Unir uwięził ich w tym samym świecie, nie ja. Trzymałem ich z dala od siebie przez tysiąc lat.
Jego imię przypominało lód w moich żyłach, a atmosfera w pokoju stała się gęsta. Nismera kontynuowała:
– A teraz jego śmierć skierowała ją na kurs i stanie na drodze do naszego wyzwolenia.
– Zrobiłem wszystko, co powiedziałaś, żeby znienawidzili się nawzajem. Wszystko. Zabiłem jej fałszywą siostrę dokładnie tak, jak sobie tego życzyłaś. To jest tak samo twój problem, jak i mój.
– Poza tym, że ja jej nie kocham.
To sprawiło, że puls mi przyspieszył i wiedziałem, że usłyszeli bicie mojego serca. Mera zwęziła oczy w szparki, ale nie mogłem okłamywać ani jej ani siebie. Już nie. Spojrzałem na szklankę, czerwony płyn był ciemniejszy niż krew mieszkańców Onuny.
– Nie mogę nic poradzić na to, co czuję.
– Wiesz, skórowałam zdrajców i wieszałam ich ciała na palach, by powiewały na wietrze za mniejsze przewinienia. Powinnam uczynić to samo z tobą, bracie? Uważam, że nasza umowa, abyś trzymał ją jako swoje zwierzątko, zakończyła się po tym pokazie na pozostałościach Rashearim, nie sądzisz? Straciłam generała, a teraz garść żołnierzy. Muszą zostać wyciągnięte konsekwencje. – Przebiegły, cwany uśmiech pojawił się na jej twarzy.
– Chcesz zatem zrobić ze mnie przykład?
Zastukała zaostrzonymi paznokciami w stół.
– Nie, ale twoje bestie zostaną wyrżnięte w wielkiej sali. Zorganizuję spotkanie, a ty trafisz do lochów na pełen cykl księżyca. Od tej chwili.
Zatrzymałem na niej spojrzenie. Na usta kobiety nie wypłynął nawet cień uśmiechu, a ramiona jej zesztywniały, jakby pozostawała całkiem poważna.
– Nie patrz na mnie w ten sposób. Musisz stanowić przykład, nieważne, czy jesteś moim bratem, czy też nie. Żołnierze, cały legion, pomyślą, że okażę litość, jeśli nie wymierzę nawet najmniejszej kary za twoją zdradę. Rozumiesz, prawda?
Poczułem ucisk w gardle, ale nie chciałem jej pokazać strachu. Wieki temu nauczyłem się, jak go maskować, ukrywać wszystkie swoje emocje. Przede wszystkim nie mogłem pozwolić, żeby Isaiah się o tym dowiedział. Ale zamknięcie pod pałacem… nie wiedziałem, jak daleko to jest, jak głęboko… jak ciemno.
– Oczywiście – odparłem, mając nadzieję, że głos mi się nie załamał ani nie zadrżał.
Nismera jeszcze raz przechyliła kielich, zanim postawiła go na stole. Dzwoniło mi w głowie, gdy niepokój rósł.
– To tylko tydzień w celi. Ulegałeś ciemności na znacznie dłużej.
Wydawało mi się, jakby całe powietrze zostało wyssane z pokoju, a serce mi dudniło. Tak było i nienawidziłem tego. Większość zakładała, że ją kocham, bo stanowiła część mnie, ale jej jedynej tak naprawdę się bałem. Dorastałem otoczony tak wielką ilością światła, Unir i Zaysn pozostawali jego uosobieniem. Potem zostaliśmy wepchnięci do Yejedin – a światło zgasło – gdzie istniała tylko ciemność, drapanie paznokci po kamieniu i żarzące się płomienie. Jak ironiczne, że byłem chłopcem, który tak bardzo bał się potworów w ciemności, że sam stałem się jednym z nich.
– Oczywiście – zapewniłem ponownie z zimnym uśmiechem, zanim podniosłem kieliszek do ust.
Krew nie pomogła mi uspokoić żołądka. Tydzień. Mogłem wytrzymać tydzień… chyba że ona o mnie zapomni i zostawi mnie tam, żebym zgnił, tak jak on to zrobił.
– Powiedziałem jej, że tydzień wystarczy. – Głos Isaiaha przeciął moje myśli. – Założyła, że inni zaczną naciskać na surowszy wyrok, na przykład miesiąc, ale wydawało się to zbyt okrutne dla kogoś, kto zabił Pogromcę Świata.
Tak. Isaiah nie zapomni. Miałem obok brata. Był tutaj. Wypuściłem oddech, prostując ramiona.
– Powiedziałem w porządku. – Słowa brzmiały tak zimno i nieszczęśliwie, jak się czułem.
– Nie gniewaj się – poprosiła Nismera. – Isaiah miał rację. Tęskniłam za tobą i potrzebuję cię, byś pomógł mi w tym, co nadchodzi. Chcę, byś teraz, gdy do nas wróciłeś, prowadził coś na kształt normalnego życia, i jeśli właśnie ten ruch to umożliwi, niech tak się stanie.
Brat rozluźnił się po jej odpowiedzi, a ja dostrzegłem jego uśmiech.
– Dzięki – odparłem zwięźle, ale to jedyne, co zdołałem powiedzieć. Może przebywałem zbyt długo z dala od nich obojga, ale nawet bestia pod moją skórą nie chciała się uspokoić.
– Masz je? – Nismera skinęła głową, nalewając sobie kolejną szklankę. – Ostrze?
Zmusiłem Ig’Morruthen pod skórą, by się uspokoił, gdy podniosłem rękę. Za sprawą impulsu mocy ostrze uformowało się z ciemności i pojawiło się na mojej dłoni. Trzymałem je za rękojeść, błyskawica mignęła przez stół i odbiła się w ostrym stalowym łuku.
– Zmusiłem Azraela, by je zrobił, zanim przedwcześnie zginął. Planowałem użyć sztyletu po tym, gdy zabijemy Samkiela, ale Dianna się uwolniła i odeszła z jego ciałem – oznajmiłem.
Nismera zacisnęła usta.
– Kazałam żołnierzom wrócić po Azraela. Wszystko, co zostało na tamtych terenach, to pokruszone kamienie i osmalone ściany. Nawet księga zniknęła. Przypuszczam, że wykończyła go w szale, kiedy się uwolniła.
Skinąłem głową. Zakładałem to samo, biorąc pod uwagę wydany mu rozkaz.
Siostra westchnęła, nie pozostając pod wrażeniem rezultatu działań, ale pochyliła się do przodu, by przyjrzeć się ostrzu.
– I to zadziała? Uczyni ją naszą, tak jak mówisz?
– Tak.
Spojrzała mi w oczy.
– I to wszystko, czego chcesz po powrocie? Jej? Nie większej mocy?
– Mówisz tak, jakbyś we mnie wątpiła.
Nawet nie mrugnęła.
– Nazwij to traumą sprzed lat, ale tak. Oko stało się niespokojne i bez względu na to, ilu zabiję lub spalę, bez względu na to, ile miejsc oblężymy, oni nadal rosną. Zdrada stała się normą.
– Z mojej strony nie masz się czego obawiać. Wiesz o tym. Tron należy do ciebie, Mera. Nie roszczę sobie do niego praw. Nigdy nie rościłem. Daj mi tylko to.
Jej milczenie wydało się ogłuszające, gdy na mnie patrzyła, i wiedziałem, że rozważała opcje. Miałem tylko nadzieję, że wypadną na moją korzyść. W końcu uniosła kącik ust.
– Towarzyszka naszego poległego brata i kolejna broń w tej okropnej rebelii. Przypuszczam, że to by pomogło. Rebelianci straciliby resztki nadziei, gdybyśmy wzięli kogoś, kto tak publicznie i zaciekle walczył. Dobrze. Przyprowadź zatem swoją zabawkę. Wyjaśnij dwóm pozostałym królom Yejedin, dlaczego sprowadziłeś tu ich poległego kata.
Isaiah zaśmiał się i uniósł nogi.
– À propos? Gdzie są ci dwaj?
Nismera wzruszyła ramionami, wciąż patrząc na ostrze.
– Zajęci. Kazałam im coś załatwić.
I to wszystko. Rozmawialiśmy dalej, ale nie o wojnie ani planach oblężenia, tylko o wspomnieniach z czasu spędzonego osobno. Śmiech wypełniał salę bitewną, dopóki Nismera nie ziewnęła, po czym przeprosiła i wyszła.
Isaiah gwizdnął cicho przez zęby, odchylając się i opierając buty na stole.
– Muszę powiedzieć, że nigdy nie widziałem cię tak zauroczonego.
Nic nie powiedziałem, gdy sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem zakrwawioną monetę. Obróciłem ją w palcach. Spędziłem z Dianną tysiąc lat, a ta przeklęta część mnie, która wciąż miała nadzieję i troszczyła się o nią, chciała dostać więcej. Myślałem, że otrzymam wieczność.
– To nie miało tak być – szepnąłem do Isaiaha. – Oni nie mieli się odnaleźć.
– Jak to zrobili? Mera nigdy tak naprawdę nie powiedziała. Po prostu rzuciła stołem przez kamienny mur i zmiażdżyła kilku strażników, kiedy jej to wyznałeś. Nie naciskałem już.
Zacisnąłem usta w cienką linię i spojrzałem mu w oczy.
– Szczerze mówiąc, los, prawdopodobnie. Plan zakładał, że Samkiel wróci po wykonaniu broni. Dianna pomogłaby mi go zabić, zanim poczułaby więź i dowiedziała, kim on dla niej jest, ale się myliłem. Może na jakimś poziomie szukała tego połączenia. Zabiła Zekiela, co sprowadziło z powrotem Samkiela. Nienawidzili się, a kiedy zdałem sobie sprawę, że połączyli siły i szukają tej księgi, było już za późno. Od tego czasu pozostają nierozłączni.
Isaiah zerknął na monetę w mojej dłoni, zanim spojrzał mi w oczy.
– Jak to jest kochać?
Przełknąłem ślinę i zacisnąłem palce na monecie. On zawsze prosił mnie o poradę, jakbym był najstarszy, a on najmłodszy. Pozostawaliśmy dla siebie wszystkim. Spędziliśmy eony, uwięzieni na Yejedin, zamknięci przez jedyną osobę, która miała nas kochać bez względu na wszystko. Miłość okazała się dla nas zabójcza, potężna i – przede wszystkim – stała się czymś, za co rozdarlibyśmy na strzępy, aby tylko ją zachować.
– Gdy znajdowałem się w pobliżu Dianny, po raz pierwszy poczułem coś poza gniewem czy żądzą krwi. Więc dla nas… – Wpatrywaliśmy się w siebie. – Miłość jest czymś okropnym, okrutnym.
Isaiah dopił zawartość kieliszka jednym długim łykiem, zanim odstawił go na stół.
– Dobrze więc. Jak właściwie ją znajdziemy?
– Mam pomysł.
CAMERON
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
Pięść stworzona z zaostrzonej kości uderzyła mnie w bok głowy tak mocno, że zaryłem twarzą o ziemię. Poczułem, że krew wypływa z rozcięcia, a zaraz potem to miejsce załaskotało i się zagoiło.
Rozległy się wiwaty radości, tysiące osób krzyczało, gdy straszna bestia stąpała wokół mnie. Uniosła potężne ramiona, wszystkie cztery, i zaczęła nimi wściekle wymachiwać, dodając otuchy tłumowi. Pasy zapięte na jej bicepsach nosiły małe fragmenty kości ostatnich ofiar.
– Mizerny celestialski śmieć – warknął potwór, odwróciwszy się do mnie.
Splunąłem mu pod nogi i się podniosłem, a każdy mięsień bolał. Podłoga zadrżała, gdy przeciwnik do mnie podszedł. Krzyki tłumu wzrosły dziesięciokrotnie, widziałem rząd za rzędem wijących się uzbrojonych wojowników i istot ze wszystkich warstw społecznych. Niektórzy wydawali się obojętni, wydmuchiwali dym z papierosów zwisających im z ust. Inni zderzali się kuflami pełnymi błyszczącej cieczy, wznosząc toasty i oglądając walki. Kilka istot czaiło się na krańcach, próbując wtopić się w tłum. Niezależnie, kim byli, wszyscy przyszli tu dla krwawego sportu.
– Szczątki twojego drogiego Pogromcy Świata unoszą się teraz wśród gwiazd.
Kopnął mnie w skroń na tyle mocno, by rozmył mi się wzrok. Przebłyski z Rashearim płonęły z tyłu mojej głowy, widziałem obrazy nas wszystkich siedzących i śmiejących się, a twarz Samkiela lśniła najjaśniej.
– Wszyscy myśleliście, że możecie nas pokonać! – ryknął.
Kolejne kopnięcie sprawiło, że obróciłem się w powietrzu i uderzyłem plecami w zardzewiałą, podniszczoną siatkę otaczającą arenę. Opadłem, łamiąc żebra, a plecy zalała fala bólu. Powstrzymałem na chwilę leczenie ran tylko po to, by poczuć ból.
– Pieśni wojenne zostały stworzone na cześć twoją i tobie podobnym. Teraz spójrz na siebie. Żałosne.
Uderzył mnie stopą między łopatkami na tyle mocno, że grunt pode mną pękł. Nawet ten ból nie spowolnił wspomnień z tej przeklętej sali rady. Ponownie zobaczyłem symbole wyryte w podłodze i łańcuchy wystarczająco mocne, by utrzymać boga. Wtedy wiedziałem, że nie wytrzyma dłużej, a to wszystko z mojej winy. Jedno spojrzenie i znienawidziłem siebie. Znienawidziłem w chwili, gdy się odwróciłem i podążyłem za Xavierem, cały czas mając pełną świadomość konsekwencji.
– Już nie masz obrońcy. – Dostałem kolejny kopniak w twarz, a tłum stał się głodny dalszego rozlewu krwi.
Miał rację. Nie było nikogo ani dla mnie, ani dla nich. To Iassulyn.
Znów próbowałem się podnieść.
– Myślę, że kiedy z tobą skończę, znajdę resztę twoich drogocennych pobratymców z Ręki i wykończę również ich.
Roześmiałem się, kaszląc, gdy uklęknął i złapał mnie za włosy, po czym szarpnięciem odchylił mi głowę.
– Może zacznę od tego ciemnowłosego. Jak on się nazywał? Xavier?
Wstałem w następnej sekundzie. Okrzyki zastąpiły wiwaty, gdy wbiłem w jego brodę postrzępione szpony zastępujące moje paznokcie. Z jego oczu sączyła się czysta nienawiść, za którą podążył palący ból. Podniosłem go, a moja ręka weszła odrobinę głębiej, przebijając pieprzoną tkankę jego języka. Spojrzał wściekle i chwycił mój nadgarstek dwiema rękami, podczas gdy pozostałymi walczył, próbując uciec.
– Myślę, że za dużo gadasz. – Kły zastąpiły moje zęby, gdy przyciągnąłem go bliżej. – Pozwól, że ci w tym pomogę.
Jego puls przyspieszył, a bicie serca stało się nieregularne. Rozdzierał mnie oślepiający głód. Zatopiłem kły w szorstkiej skórze jego szyi, gęsta i lepka krew wypełniała moje gardło, gdy się pożywiałem. Mój nos i żebra wskoczyły z powrotem na swoje miejsca, rany cięte, zadrapania i guzy mrowiły. Pożerałem, chciwie łykając, lepka ciecz spływała mi po brodzie, a każda rana znikała. Bicie jego serca zwolniło, ciało się szarpnęło, zanim ostatnie uderzenie zamarło, a powstała cisza zniszczyła kolejną część mojej duszy. Odchyliłem się i wziąłem głęboki wdech, zanim rzuciłem trupa na ziemię. Wylądował z hukiem, a ja spojrzałem na niego z obrzydzeniem, wycierając twarz dłonią.
Cisza trwała przez kilka oszołomionych chwil, zanim tłum wybuchnął krzykiem jeszcze głośniejszym niż wcześniej. Wiwaty zmieniły się w okrzyki, gdy głos prowadzącego przeciął gwar w pomieszczeniu, ale nie zostałem, aby usłyszeć ogłoszenie.
Podszedłem do bramy, a strażnicy odsunęli się na bok, nawet nie próbując mnie zatrzymać. Złapałem porzuconą koszulę i wciągnąłem ją przez głowę, nie zwalniając, gdy skierowałem się do wyjścia. Tłum się kłócił, krzyczał i wymieniał pieniądze, kiedy go omijałem.
Bardziej go wyczułem, aniżeli usłyszałem. Obracając się, uniknąłem jego wyciągniętej dłoni. Z jego głowy wystawał pojedynczy zakrzywiony róg, a ciało okrywała cholerna złoto-czarna zbroja Nismery. Dowódca jakiegoś pieprzonego legionu. Przyglądał się walce, obserwując, jak jego ulubiony żołnierz mnie okłada.
– Jesteś mi winien pieprzonego zbrojnego – warknął.
Prychnąłem.
– Nic nie jestem ci winien.
Tłum zaczął zachowywać się głośniej, gdy dwóch nowych przeciwników zrzuciło zbroje i weszło na ring, a odgłosy pięści uderzających o ciało przebijały się przez hałas. Dowódca Jednorożec, czy jak mu tam, postąpił o krok do przodu, blokując mi widok.
– Daj mi żołnierza albo biorę ciebie.
Wystawił rękę, próbując złapać mnie za gardło, ale zatrzymał się w pewnej odległości. Ogromna dłoń ukryta w rękawicy ciemnej zbroi owinęła się wokół nadgarstka dowódcy. Pomieszczenie drgnęło, a ciemność rosła i wypełniała każdy kąt. Okrzyki i pomruki tłumu zmieniły się w szepty, zanim ucichły. Wiedziałem dlaczego.
– Co planujesz zabrać? – Głos Kadena rozbrzmiał cicho.
Może to mój nowo wzmocniony słuch sprawił, że wydało się to złowrogie.
– Powiedz mi raz jeszcze – dodał.
Szpary oczu dowódcy się rozszerzyły, gdy zdał sobie sprawę, kto go trzyma. Brat Nismery górował nad nim o dobre pół metra, a cień jego krewniaka majaczył po lewej stronie. Obaj mężczyźni byli potężni i silni, żądni uwagi każdego przebywającego w tej przestrzeni. Pomieszczenie wydawało się teraz ciaśniejsze, jakby powietrze uciekło ze strachu.
Nie wiedziałem, dlaczego do tej pory nie zauważyłem, jak bardzo przypominają Samkiela. Wszyscy wydawali się tacy sami, posiadali zbyt wiele mocy. Jedno spojrzenie, jeden ruch i nawet najsilniejsi przeciwnicy podkulali ogon i uciekali. Różnili się wyłącznie tym, że Kaden i Isaiah nie mieli tego blasku światła charakterystycznego dla Samkiela. Nie uśmiechali się ani nie uspokajali innych jak on. Nie dostrzegałem w nich szczęścia, żadnej prawdziwej radości. Byli potworami, które pozbawiły ten świat czy następny ostatniej żywej iskry nadziei, jaką miał, a ja stałem się ich narzędziem.
Nienawidziłem siebie.
Chaos wybuchł, gdy każda istota tutaj chwyciła swoją zbroję lub inne rzeczy i wyszła z areny. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że pojawili się Kaden i Isaiah, czy dlatego, że Nismera nigdy nie kręciła się zbyt daleko od nich. Tak czy inaczej nikt nie chciał zostać.
– Przepraszam, wysoki strażniku. Po prostu chciałem otrzymać zwrot kosztów.
– Zwrot kosztów? – Kaden się roześmiał i spojrzał na brata.
Uśmiech Isaiaha wydawał się niczym wyjęty z koszmarów.
Ten pierwszy zacisnął dłoń na nadgarstku dowódcy, aż ten zazgrzytał zębami i padł na kolana. Kaden nie puścił, dopóki jego ofiara nie krzyknęła. Mężczyzna objął nadgarstek wolną ręką.
– Myślę, że otrzymałeś pełną rekompensatę, tak?
Dowódca skinął głową, zerwał się na nogi i uciekł. Ten dupek nawet na niego nie spojrzał, gdy uciekający dowódca przeciskał się przez malejący tłum.
– Chyba zsikał się w spodnie – zażartował Isaiah, patrząc, jak odchodzi, zanim odwrócił się do mnie.
– No, no, no. – Kaden spojrzał na mnie tak jak drapieżnik patrzy na zdenerwowane jelonki. – Mały łowca jest już dorosły i wygrywa walki w boksach.
– I pokonuje berserków – gwizdnął jego brat, chwytając za kołnierz zbroi. – To zrobiło na mnie wrażenie.
– Chociaż to miłe, wolałbym nie rozmawiać z żadnym z was. Nigdy. – Obróciłem się na pięcie i zrobiłem dwa kroki, zanim moje ciało zamarło. Każdy mięsień się napiął, nie pozwalając mi się ruszyć. Nie mogłem mówić ani nawet drgnąć. Jedyne, co jeszcze działało, to moje płuca i oczy.
Co, do cholery?
Obaj bracia stanęli przede mną. Oczy Isaiaha rozbłysły na czerwono i zawirowały mocą. On mi to zrobił. O bogowie.
– Puść go – powiedział ten drugi.
Mężczyzna się uśmiechnął, gdy prawie upadłem do przodu, próbując przyzwyczaić się do tego, że odzyskałem władzę nad swoim ciałem.
– Co, do cholery? – warknąłem.
– To teraz nieważne, mały łowco. – Kaden się uśmiechnął. – Ważne jest to, że czegoś od ciebie potrzebuję.
– O tak? Pierdol się.
Ugięły się pode mną kolana i uderzyłem w podłogę. Warknąłem i spojrzałem wściekle na Isaiaha.
– Jak ty to, kurwa, robisz? Kontrola umysłu?
– Nie. – Pokazał zęby.
Kaden uklęknął obok, gdy zacisnąłem pięści po bokach, walcząc z wolą oprawcy.
– Ta prośba może ci się właściwie spodobać. Potrzebuję, żebyś znalazł Diannę.
Odchyliłem głowę.
– Co?
– Zgadza się. Obaj wiemy, że pozostawałeś ulubionym tropicielem Samkiela, a teraz twoja moc została wzmocniona. Założę się, że znalazłbyś ją szybciej niż cały legion.
Zacisnąłem usta, starając się nie śmiać, gdy do mnie dotarło, co się stało, ale to nie zadziałało. Wymsknęło mi się prychnięcie, potem się roześmiałem, po czym przerodziło się to w pełny śmiech.
– Chcesz, żebym został twoją małą dziwką na posyłki? Pieprz się. Zmieniłeś mnie, zostawiłeś, żebym poradził sobie sam z nienasyconym głodem, a przede wszystkim pozwoliłeś swojej sukowatej siostrze zabrać Xaviego.
Isaiah warknął i podszedł bliżej.
Kaden podniósł rękę.
– Przestań jęczeć. Zostałeś nakarmiony, a Xavi nie jest twoją własnością. Jeśli tego chciałeś, może powinieneś był zrobić coś wcześniej.
– Xavi? – zapytał Isaiah, zerkając na Kadena.
Mężczyzna machnął ręką, jakby to nic nie znaczyło.
– Dzierżyciel podwójnego ostrza. Nismera zgoliła mu głowę i odesłała.